Skocz do zawartości

34 lata pięknej historii + rok parszywej


grzeskowiak

Rekomendowane odpowiedzi

Przeglądając rynek zawodników znalazłem ciekawego gracza, który nie miał przynależności klubowej. Był nim Tomasz Bochenek osiemnastoletni prawy pomocnik, który może również występować na środku boiska, a od biedy także w ataku. Jak na swój wiek dysponował sporymi umiejętnościami. Jedyne nad czym musiałby mocniej popracować to atrybuty fizyczne, takie jak szybkość, zwinność czy wytrzymałość. Ostatnio reprezentował barwy Narwi Ostrołęka. Po obejrzeniu płyt z wyczynami piłkarza oraz rozmowie z prezesem zdecydowałem się zaprosić go do klubu na tygodniowe testy.

W głowie miałem jeszcze jedno nazwisko na tę pozycję. Był to zawodnik, którego widziałem na żywo jeszcze jako trener Orląt w czasie potyczki towarzyskiej z Hutnikiem Kraków. Bardzo mi się podobała jego gra, był wiodącą postacią na murawie w czasie naszego sparingu. Jego godność to Sebastian Jagła. Urodził się 10 kwietnia 1989 roku w stolicy województwa małopolskiego. Mógł grać na każdej pozycji w linii pomocy. Był więc graczem uniwersalnym i bardzo młodym. W 2007 roku został vice mistrzem małopolski w kategorii juniorów starszych. W finale HKS uległ lokalnemu rywalowi – Wiśle dopiero w karnych. Nowohucianin zdobył na tym turnieju w pięciu występach, aż pięć goli. Zdecydowałem się na rozmowę z włodarzami krakowskiego zespołu w sprawie pozyskania młodziutkiego pomocnika. Prezes obiecał, że wyśle faks z zapytaniem o koszta.

 

Wieczorem czekał mnie trening z moimi podopiecznymi. Zajęcia wyglądały dokładnie tak samo jak dotychczasowe, zmienił się tylko prowadzący. Tym razem osobiście poprowadziłem rozgrzewkę, a następnie pokazywałem jak wykonywać poszczególne ćwiczenia. Miałem do dyspozycji wszystkich zawodników, oprócz bramkarzy. Nimi zajął się Robert Dziuba. Na koniec morderczego treningu, na poprawę humorów zarządziłem turniej w siatko-nogę. Było sporo śmiechu i doskonałej zabawy z piłką. Pomysł w stu procentach trafiony! Bezkonkurencyjny okazał się Jacek Kiełb, który w finale pokonał Czarka Wilka.

Po sparingu z KSZO mieliśmy zaplanowany wyjazd na zgrupowanie do Bielska-Białej, gdzie chcieliśmy przygotowywać się kondycyjnie do sezonu. Jest tam znakomity ośrodek, który dysponuje między innymi dwoma sztucznymi boiskami. W trakcie pobytu na górnym Śląsku mamy rozegrać dwa sparingi. Jednym z przeciwników będzie Miedź Legnica, drugim zaś Zagłębie Sosnowiec. Rywale może i nie z najwyższej półki, ale z taki najlepiej jest udoskonalać zachowanie na boisku. Na mocne ekipy jeszcze przyjdzie czas. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.

Teraz głównie skupiam się, aby stworzyć drużynę z tego co zostało po degradacji… Klub przeżył totalny rozpad i tylko dzięki takim ludziom jak prezydent Lubawski, prezes Dudka, czy jego zastępca, pan Jarosław Niebudek udało się uratować Koronę przed całkowitą katastrofą i pewnie powrotem na trzecioligowe klepiska.

 

 

 

Analizując przeciwników zauważyłem, że w pierwszej lidze walczyć o awans będzie Widzew Łódź oraz Zagłębie Lubin. Te drużyny są najpoważniejszymi rywalami dla naszej ekipy. Do tego grona zapewne dołączy jak przed rokiem Podbeskidzie. Według mnie, raczej średniakami będą mocno osłabiony Znicz Pruszków oraz Wisła Płock. Nieobliczalny jest GKS Katowice i Górnik Łęczna. Mimo, iż gramy zaledwie na zapleczu ekstraklasy, rozgrywki mogą być bardzo emocjonujące. Dla naszych kibiców dojdą jeszcze ciekawe wyjazdy do Stalowej Woli, Lublina, czy Opola. Liga zapowiada się atrakcyjnie, a my musimy wykonać w okresie przygotowawczym kawał dobrej roboty, by nie zawieść prawdziwych fanatyków, którzy nie odeszli po spadku i będą nadal wspierać nas z całych serc na każdym meczu. Szczerze, to wolę i bardziej szanuję 5 tysięcy ludzi na stadionie, którzy przychodzą nas dopingować, niż 15 tysięcy, którzy przyjdą jednorazowo na mecz Korony z krakowską Wisłą, czy warszawską Legią.

Odnośnik do komentarza

Jakże się ucieszyłem, kiedy prezes poinformował mnie, że Sebastianowi Jagle kończy się za pół roku kontrakt z krakowskim klubem. Od razu wysłaliśmy propozycję włodarzą HKS-u. Zaoferowaliśmy 45% zysku z następnego transferu dla Hutnika. Nie mieli innej opcji, musieli się zgodzić, w innym wypadku mogliśmy poczekać pół roku i mieć młodego pomocnika za darmo. Według mnie to zaproponowaliśmy, aż za dobre te warunki. Z Sebastianem umówiliśmy się na rozmowę jeszcze tego samego dnia. Wieczorem dotarł do nas z Krakowa. Przedstawiliśmy mu kontrakt, który wstępnie zaakceptował. Parę godzin później zjawił się również przy Ściegiennego Tomasz Bochenek. Zgodził się on na tygodniowe testy, dzięki czemu mogłem zobaczyć na co go stać w meczu z drużyną z Ostrowca Świętokrzyskiego. Tadeusz Dudka przekazał mi także informację o poważnym zainteresowaniu Tomaszem Wójcikiem ze strony GKS-u Jastrzębie. Poprosiłem, aby skontaktował się z działaczami śląskiego zespołu i zaproponował wymianę zawodników, bez dopłaty, gdyż my nie mogliśmy sobie na to pozwolić z powodu braku pieniędzy na wzmocnienia. W ich kadrze znajdował się gracz, którym byłem zainteresowany od samego początku. Był nim dwudziestoletni Kamil Wilczek. Mógł on grać w środku pola jak i na prawej stronie. Jest znakomitym dryblerem, mimo niewysokiej sylwetki dobrze gra głową, posiada znakomitą technikę, potrafi pięknie uderzyć z dystansu, a także z wolnego, ciężko go przewrócić. Po prostu znakomity gracz, którego jeszcze nikt nie dostrzegł. Miałem nadzieję, że „Jastrzębie” zgodzą się na nasze warunki i uda się pozyskać jakże wartościowego piłkarza.

 

 

Kiedy rezerwy miały trening z Michałem Gęburą, ja opuszczałem budynek klubowy. Zauważyłem przy stadionie samochód z rejestracjami zaczynającymi się od liter „RZE”. Dokładniej był to zaniedbany biały Daewoo Lanos. W pobliżu auta, przy ogrodzeniu boiska stał niski mężczyzna trzymający notes, który skrupulatnie coś w nim zapisywał. Kiedy podszedłem bliżej twarz wydawała mi się znajoma. Był to trener Czesław Palik, obecny szkoleniowiec Stali Rzeszów. Przywitaliśmy się ciepło, gdyż dobrze znałem i lubiłem pana Palika. Wdaliśmy się w polemikę.

 

- Co tam panie trenerze? Obserwuje pan moich graczy? Nie ładnie nie ładnie… - zażartowałem.

 

- O, witam, gratuluję doskonałej posady. A co do podglądania wiesz…yyy. Mam problem z obrońcami. Dostałem fax od Dudki, no i jeden grajek mnie zainteresował. Tylko tak to jest, pomarzyć można… Kasy w klubie nie ma. Będę się musiał bardzo postarać o „parę groszy”.

 

Czesław miał podobny problem co ja. Chciał się wzmocnić przed ligą, a nie miał z czego. Ze względu na starą znajomość chciałem mu pomóc.

 

- A kto pana dokładniej interesuje?

 

- Krystian, Krystian Pydych, to młody twardo grający chłopak, takich mi teraz trzeba, a nie „siusiu majtków”. Przydałby mi się bardzo. Znasz przecież dobrze III ligę. Co się tam dzieje to głowa mała. No, ale w tym sezonie awans mam "zrobić", a w grupie zespoły takie jak Stal Mielec, Wisłoka Dębica, czy Resovia. Jak z „Sovią” nie wygram to mi chyba kibice głowę utną…

 

- Rozumie. A ma pan w składzie takiego gracza jak Karol Wójcik?

 

- No jest, dobry chłopak. Strzelił kilka bramek, ale raczej więcej podaje. Duży wkład ma przy golach kolegów. A to ściągnie obrońcę, a to zrobi miejsce... Ostatnio występuje na pozycji pomocnika, bo tam bieda, a w ataku mam sporo graczy. A czemu pytasz o niego?

 

- Jestem zainteresowany tym piłkarzem. Myślę, że możemy się dogadać bez funduszy. Co o tym pan sądzi?

 

- Mam rozumieć, że proponujesz wymianę? Muszę pogadać z działaczami i samym Karolem. Odezwę się do ciebie jak się czegoś dowiem w tej sprawie.

 

- Dziękuję i mam nadzieję, że nam ta wymiana wypali. Szerokiej drogi.

 

Po rozmowie, wsiadłem do samochodu i udałem się do domu. Pan Czesław także odjechał, tyle, że w stronę Rzeszowa.

Odnośnik do komentarza

Nadszedł dzień, w którym gracze Korony wybiegną na boisko po raz pierwszy pod moim dowództwem. Spotkanie ustalone było na godzinę 15. Ja w klubie byłem jednak od rana. O 13 byli już gotowi wszyscy zawodnicy. Wsiedliśmy więc do autokaru i udaliśmy się w stronę Ostrowca Świętokrzyskiego. Niestety, w pojeździe nie było Sebastiana Jagły, który jeszcze oficjalnie nie podpisał umowy, więc nie mógł wystąpić w tym spotkaniu. Zatrzymał go w Krakowie wypadek, którego był uczestnikiem. Na szczęście nic mu nie jest. My bez problemów dotarliśmy na miejsce. Pogoda nam dopisała. Nie padało, a termometr zatrzymał się na czternastej kresce powyżej zera. Zawodnicy udali się do szatni, w celu przebrania się, a później wyszli na rozgrzewkę. Prowadził ją Andrzej Szołowski. Po krótkim treningu, poprosiłem wszystkich o podejście pod ławkę rezerwowych. Tam podałem skład, który miał reprezentować Koronę od pierwszej minuty.

 

Korona: Cierzniak (Misztal, 45min.) – Szyndrowski (Król, 45), Bednarek(k) (Szajna, 45), Nawotczyński (Markiewicz, 45), Hernani (Mójta, 67) – Sasin (Fundakowski, 45), Sobolewski (Michałek, 45), Nowak (Zganiacz, 45), Wilk (Kasztelan, 45) – Edi (Gawęcki, 45), Kiełb (Jędryka, 67)

 

 

 

Taktyka była bardzo prosta. Nie możemy przegrać tego testu. Po początkowych analizach uznałem, że moim piłkarzom najlepiej gra się w systemie 1-4-4-2, tak też ustawiłem drużynę w tym sparingu. W Bielsku-Białej chciałem poćwiczyć grę z kontry oraz atak pozycyjny. Tam zagramy w ustawieniu 1-4-5-1, które w czasie naszego natarcia będzie się przekształcać w 1-4-3-3.

Mecz z KSZO mógł się podobać, szczególnie naszym sympatykom. Pierwszą groźną akcję rozpoczął kapitan, wyrzucając piłkę z autu pod nogi Ediego, który zagrał z klepki z powrotem do Bednarka. Robert zacentrował prosto na głowę Sasina. Blond włosy zawodnik wściekle doskoczył do „skóry”, lecz ją stracił. W dużym zamieszaniu dobrze znalazł się Andradina i mocno uderzył ze skraju pola karnego. Było w tym strzale tyle siły, co i niecelności… Kolejną sytuację stworzył KSZO. Był to stały fragment gry po indywidualnym błędzie naszego lewego obrońcy. Matuszczyk ustawił piłkę około dwadzieścia metrów od bramki Radka. Wziął daleki rozpęd i trafił prosto w mur. Ostrowczanie nie schodzili z naszej połowy od dobrych dziesięciu minut, co mnie irytowało. Pokrzykiwałem na moich zawodników, by nie cofali się tak głęboko, bo nie ma czego bronić.

Zespól rywali wywalczył rzut rożny. Po uderzeniu Kardasa piłka zatrzepotała w siatce… na całe szczęście tylko bocznej. W 22 minucie kolejną akcję konstruował KSZO. Libic podał do czarnoskórego kolegi na czterdziesty metr, a ten chyba za mocno uwierzył w swoją lewą nogę i huknął co sił z pierwszej piłki. Uderzył tak niedokładnie, że wznawialiśmy grę z autu (przypominam, iż celował w bramkę). W 28 minucie wreszcie ciekawą akcją popisali się koroniarze. Po centrze, piłkę z pola bramkowego wybił Tomek Nowak, dobiegł do niej Edi i widząc lepiej ustawionego kolegę wycofał ją do Wilka. Nasz defensywny pomocnik pięknie się złożył do strzału, uderzył futbolówkę soczyście, a ta trafiła w spojenie bramki i wyszła za boisko. Ta mierzona bomba musiała się podobać. Drużynę nagrodziłem brawami. Po pół godzinie gry Cierzniak wyłapał bardzo groźne dośrodkowanie Persony. Nasz bramkarza szybko rozpoczął kontrę, posłał piłkę Ediemu, a ten stojąc na środku koła prostopadle zagrał do znakomicie wychodzącego Kiełba. Jacek w sytuacji sam na sam z Kwapiszem, próbowal go zmusić do wyjęcia futbolówki z siatki mocnym uderzeniem prawą nogą w górny róg. O dużym szczęściu może mówić golkeaper ostrowczan, gdyż wybił końcami palców zmierzającą w światło bramki piłkę. Tradycyjnie z lewej strony boiska przy ulicy Świętokrzyskiej grę z autu rozpoczynał Bednarek. Podał niezwykle aktywnemu Brazylijczykowi, który wycofał piłkę przed pole karne, gdzie znajdował się nie pilnowany przez nikogo gracz w „złocisto-krwistej” koszulce. Tomek cudownie skleił futbolówkę do nogi, a następnie z pod kolana oddał strzał. Piłka minęła interweniującego bramkarza i trafiła w słupek. Znów byłem niepocieszony. Stwarzaliśmy liczne okazje, ale szwankowała skuteczność. W pierwszej połowie trzeba jeszcze odnotować żółtą kartkę, która zobaczył Sasin. Nie byłem zły, bo Paweł mądrze sfaulował w okolicach środka pola przeciwnika nie robiąc mu krzywdy, a przerywając groźną akcję. Przed spotkaniem obiecałem, że każdy zawodnik zagra w tym sparingu. Słowa dotrzymałem, zmieniając w przerwie meczu prawie całą drużynę.

Po zmianie stron gra prezentowała się znacznie lepiej. Graliśmy dokładnie piłką, a biorąc pod uwagę etap przygotowań, na którym się znajdowaliśmy byłem zadowolony z tego co widziałem na murawie. Udało się zepchnąć KSZO na ich cześć boiska. W 52 minucie, Maciek Szajna rozpoczął grę wyrzutem białej „skóry” zza linii bocznej. Dopadł do niej Fundakowski i posłał ją do Króla, który przebiegł kilkanaście metrów i znalazł dobrze ustawionego Kasztelana. Ten z „pierwszej” świetnie obsłużył Gawęckiego. Piotrek sprytnie ograł obrońcę, ale huknął prosto w dobrze ustawionego bramkarza „pomarańczowo-czarnych”. Chwilę później mogłem się cieszyć z gola. Po rajdzie niezmordowanego Kiełba, obrońcy trenera Wiśniewskiego musieli ratować się wybiciem futbolówki na rzut rożny. W lewym narożniku już lekko zniszczony od otarć butów okrągły produkt „Pumy” ustawił doświadczony Markiewicz. Zacentrował go w pole bramkowe, a tam w dużym zamieszaniu dobrze odnalazł się młodziutki Gawęcki i umieścił piłkę głową w siatce. Była to pierwsza bramka popularnego wśród kibiców „Łysego” w dorosłej kadrze drużyny. Na tym nie poprzestaliśmy. Nakazałem atakować dalej. W 60 minucie piłkę przechwycił Michałek. Błąd popełnił Frańczak. Michał pobiegł ile tylko miał sił, zszedł pod linię autową i tam ponownie ośmieszył mylącego się już wcześniej rywala. Dośrodkował lewą nogą, a z pojedynku powietrznego tym razem zwycięsko wyszedł Rafał Kwapisz. Po tej akcji przeprowadziłem zmiany. Na murawę weszli Mójta i Jędryka. W 70 minucie ładnie pokazał się Pietrzak, ale sędzia uznał, że zawodnik był na pozycji spalonej. W sumie to tyle można powiedzieć o jakichkolwiek akcjach KSZO w drugiej połowie. 10 minut przed końcem regulaminowego czasu gry Jacek Markiewicz „wyciął” Żelazowskiego, za co obejrzał kartonik koloru żółtego. Chwilę później nadarzyła się znakomita okazja do podwyższenia wyniku. Mójta odzyskał piłkę i zagrał do Jędryki, ten posłał piękne krosowe podanie do Fundakowskiego, który się „podpalił” i zepsuł strzał. Szkoda, że nie udało się udokumentować jeszcze paroma golami przewagi, którą wypracowaliśmy w drugiej odsłonie spotkania, była naprawdę kolosalna.

 

 

 

 

Mecz towarzyski

 

29.07.2008 - Świętokrzyska, Ostrowiec Świętokrzyski - 2231 widzów

 

KSZO Ostrowiec Świętokrzyski – Korona Kielce 0:1 (0:0)

 

57. Gawęcki 0:1

 

 

 

MoM – Hernani [Korona Kielce] 7.4

 

 

 

Po meczy podziękowałem drużynie za walkę i wygraną. Było to ważne zwycięstwo. Zawsze to złapałem jakieś punkty u kibiców po pokonaniu lokalnego rywala. No i zaliczyłem udany debiut na stanowisku trenera, co chyba najbardziej mnie cieszyło. Mimo tego, że KSZO gra w II lidze nie są to „kelnerzy”. Trzeba się radować z każdej wygranej. Po spotkaniu piłkarze wzięli prysznic i udaliśmy się w stronę naszego miasta. W Kielcach poinformowałem kopaczy, że dzień następny mają wolny od treningu. Mieli tylko przyjść do prezesa i zadeklarować wyraźnie swoją przyszłość w klubie. Trenowaliśmy tak ciężko, że wszyscy się ucieszyli na wieść o jednodniowym urlopie.

Odnośnik do komentarza

Poprzedniego dnia, pierwszego zwycięstwa pogratulował mi prezes. Dzisiaj też się z nim miałem widzieć. Wbrew pozorom nadeszła bardzo ważna data dla Korony jako klubu sportowego, dla mnie jako trenera i na pewno dla naszych fanatyków. Decydował on o dalszych losach. Piłkarze mieli czas do godziny 13 na dokonanie wyboru dalszej swojej przyszłości. Dokładniej cała sprawa dotyczy redukcji zarobków, gdyż drużyna znalazła w trudnej sytuacji finansowej. Mam tylko nadzieję, że ta „trzynastka” nie będzie pechowa…

 

W umówionym czasie stawiłem się w budynku klubowym, u prezesa w gabinecie. Jak się później okazało piłkarze są z nami! Zrozumieli, że kiedyś my im pomogliśmy i w większości zadecydowali, że teraz czas na rewanż. Pomogą nam wrócić do elity! Wszyscy podpisali się pod nowymi długoterminowymi kontraktami, jedynym wyjątkiem był Mariusz Zganiacz, najlepszy piłkarz w zespole. Mimo tego, poczułem ogromną ulgę. Cień nadziei zostawił fakt, że chce negocjować. Oczywiście z Dudką podjęliśmy wyzwanie i ofensywny pomocnik otrzymał kontrakt, o który prosił. Rozbieżności dotyczyły obowiązującej długości umowy. Było to do zaakceptowania, będą w porządku do reszty ekipy. Był to moment kulminacyjny, w którym uwierzyłem, że z tymi zawodnikami mamy szansę coś osiągnąć. Oni mieli „jaja”. Ci co od nas odeszli przestraszyli się widma gry w pierwszej lidze. Nie są więc nic warci, gdyż nie wierzą we własne umiejętności i rychły powrót do ekstraklasy. Znajdą się w tej grupie też tacy, którzy niedawno tułali się po III lidze, Korona ich wypromowała, a w podzięce sodówka uderzyła im do głów. Przecież „gwiazda” nie będzie grać teraz na boiskach pierwszoligowych. Nie będę mówił o kogo chodzi i tak się wszyscy domyślają. Wiem, że kibice mu tego nie zapomną. Odszedł, w momencie kiedy był najbardziej potrzebny. W wywiadach mówił, że chce grać na najwyższym szczeblu naszych rozgrywek… wylądował w klubie, który jak się później okazało dopiero będzie walczył z nami o ten awans… Takich piłkarzy ja nie potrzebuje. Zero honoru i brak jakiejkolwiek lojalności.

Teraz można zauważyć, ze do zespołu Korony powraca dawny charakter, którego tak bardzo brakowało w erze kolportera. Widać tą: zadziorność, pragnienie zwycięstwa, głód sukcesu. Kibice się jeszcze mocniej scementowali z drużyną. Została ich może w porównaniu z występami w ekstraklasie „garstka”, ale są to „najwierniejsi z wiernych – fanatycy!” Taka postawa bardzo mnie cieszy.

Wracając do kontraktów. Mariusz z marszu podpisał umowę, w której dokonaliśmy małej korekty. Byliśmy więc w komplecie. Podziękowałem zawodnikom za ich lojalność wobec Korony i odesłałem do domów, by korzystali z tego skromnego urlopu jaki im przydzieliłem, gdyż czekało na nas bardzo ważne zgrupowanie. Do Bielska-Białej mieliśmy wyjechać następnego dnia po wolnym.

 

Rankiem odbył się lekki trening. Większość czasu biegaliśmy wokół bocznego boiska. Na koniec zaplanowałem dla rozruszania towarzystwa konkurs rzutów karnych. Zawodnicy się ucieszyli, gdyż mogli się oderwać od nieprzyjemnych zajęć, opierających się na szlifowaniu kondycji. Najlepszym bramkarzem został Radek Cierzniak, drugi był młodziutki Wojtek Małecki, a trzeci nieco starszy Piotrek Misztal. Super-egzekutorem został nie kto inny jak Edi Andradina. Pogratulowałem wszystkim podopiecznym i przekazałem im podstawowe informacje dotyczące wyjazdu na zgrupowanie. Odjazd zaplanowany został o 9 rano kolejnego dnia.

Odnośnik do komentarza

- Robak why?

- For money!

:kekeke:

 

Mów mi kiedy będziesz w Bielsku, bo mam do tego miasta mały sentyment:) Zresztą, to tylko pół godziny domu z mojego domu;>

 

Każdy kto gra(ł) (kiedyś) w klubie pojmuje istotę konkursu rzutów karnych i frajdę, która z niego płynie. Zależnie jednak od szkoleniowca w różnych miejscach rozgrywany w różny sposób. Na moim przykładzie, w wielkim finale (dwóch najlepszych strzelców) osoba która przegrywała musiała zaaplikować sobie dodatkowe parę okrążeń wokół boiska. Tak jakoś wychodziło, że musiałem zawsze biegać więcej niż inni. :keke:

Odnośnik do komentarza

Był 1 lipca 2008 roku. Kolejna ważna data. Tego dnia sfinalizowaliśmy umowę z dwójką młodych graczy. Do Korony dołączyli Sebastian Jagła i Tomasz Bochenek. Wiedziałem na co stać pierwszego z wymienionych. Drugi mimo, iż nie grał w piłkę w żadnym klubie przez prawie pół roku, potrafił mnie w stosunkowo krótkim czasie przekonać, że jest potrzebny tej drużynie. Wiadomą sprawą jest fakt, że te zakupy są robione z myślą o przyszłości i obaj będą raczej uzupełnieniem kadry, niż jej realnym wzmocnieniem.

 

 

Sztab szkoleniowy oraz piłkarze, których wybrałem stawili się punktualnie przy budynku klubowym. Autokar już na nas czekał. Popakowaliśmy niezbędne rzeczy i wyruszyliśmy w trasę. Droga mijała bardzo szybko. Plus, minus w połowie podróży zadzwonił prezes Dudka, z jak się później okazało świetną wiadomością. GKS Jastrzębie zgodził się na warunki zaproponowane przez nasz klub. Jeszcze bardziej uradowała mnie dalsza część informacji. Prezes powiedział, że Kamil Wilczek podpisał z nami kontrakt i jeśli Tomek Wójcik dogada się z włodarzami górniczego zespołu, młodziutki pomocnik dojedzie na nasze zgrupowanie jeszcze dziś. Wszystko w rękach Tomka. Podejrzewałem, że zaakceptuje warunki „Jastrzębi”. Na szczęście się nie myliłem. Nasz napastnik był zdeterminowany w poszukiwaniu nowego klubu. Wiedział, że u mnie jest skreślony, a był to chłopak ambitny i chciał grać. Tak więc pozyskaliśmy ofensywnego pomocnika. W jednym dniu udało się zakontraktować trzech zawodników z pustą klubową kasą. Coś fenomenalnego! Po kilku godzinach jazdy dojechaliśmy na miejsce. Mieliśmy zaklepane zakwaterowanie w Ośrodku Sportowo-Szkoleniowy „Rekord”. Jak na warunki panujące w naszym kraju był to całkiem dobry hotel. Zawodnicy podzielili się na grupy dwuosobowe i poszli obejrzeć pokoje oraz się rozpakować. W południe mieliśmy zaplanowany obiad, na którym zjawił się nasz nowy nabytek – Kamil Wilczek. Przywitał się z drużyną i wprowadził się do pokoju Michała Michałka, który nie miał współlokatora. Swoją drogą szykowała się ostra rywalizacja na pozycji pomocnika wyżej wymienionego Kamila Wilczka z… Cezarym Wilkiem. Z interpretacji nazwisk gładko wygraną powinien zgarnąć drugi, ale w piłce nie grają nazwiska i to jest właśnie całe piękno futbolu.

 

Wieczorem pierwszy trening poprowadziłem ja wraz z Andrzejem Szołowskim. Na zawodników czekał bardzo trudny tydzień. Mało zajęć z piłką, a dużo biegania, ćwiczenia w siłowni, czy basen. Głównie na tych czynnościach skupiał się ten obóz. Sam jako piłkarz nie miałem miłych wspomnień z takich przygotowań. Zawsze się jechało „byle przetrwać”, oczywiście angażowałem się w to co robiłem, lecz każdy wypatrywał końca tej części treningów. Dzisiaj truchtaliśmy po lesie przez 2 godzinki.

 

Następnego dnia z samego rana, a dokładniej o godzinie 6 była zbiórka przed ośrodkiem. Stawili się wszyscy. No i powoli udaliśmy się w stronę lasu. Tym razem biegaliśmy przez półtorej godziny. Po powrocie zawodnicy zjedli śniadanie i mieli czas wolny do godziny 18 z przerwą na popołudniowy posiłek. O tej, z kolei poszliśmy na siłownię, gdzie spędziliśmy również półtorej godziny. Po zajęciach poinformowałem, że jutro gramy z Miedzią Legnica. Czekał nas ładny maraton. 3 lipca sparing z byłą drużyną Robaka, a już dwa dni później potyczka z Zagłębiem Sosnowiec. Po krótkiej przemowie piłkarze znowu mieli czas dla siebie. Jedni udali się do swoich pokojów, drudzy korzystali z basenu. O 20 była kolacja, a o 22 cisza nocna.

 

Przed zaśnięciem długo rozmyślałem. Martwiłem się faktem, że od spotkaniu z Czesławem Palikiem minęło już trochę czasu, a on się nadal nie odzywał. Luki w pomocy miałem już mocno obsadzone nowymi piłkarzami. Najważniejszy ubytek zostawał jednak nadal bez wzmocnień. Potrzebowałem napastnika, gdyż wiedziałem, że młody: Piotrek Gawęcki, Michał Michałek, Łukasz Gągorowski czy Jacek Kiełb nie udźwignie ciężaru zdobywania bramek. Mimo swojego talentu byli za mało ograni, aby decydować o losach spotkania. Jeszcze nie ten etap. Nie poradziliby sobie z presją. Z kolei dwaj weterani Edi Andradina i w chwili obecnej kontuzjowany Ernest Konon mają już za sobą kilkanaście wiosen i mogą mieć trudności z przetrzymaniem trudów sezonu. Mało czasu, a trzeba to jakoś połatać i na koniec poukładać tak, aby wszystko dobrze funkcjonowało. Powoli myślałem o zmianie kierunku poszukiwania mojego wybawcy. Dałem sobie i rzeszowskiej ekipie z pod znaku żurawia tydzień. Było to siedem dni, po których w przypadku braku odpowiedzi ze stolicy Podkarpacia miałem szukać nowego snajpera. W kręgu zainteresowania przewijało się nazwisko Stasiaka z Wigier Suwałki.

Odnośnik do komentarza

:kutgw:

 

To JEST opowiadanie i na dodatek bardzo realistyczne. Wypada się tylko cieszyć, że mamy własną, polską owczarnię ściągniętą z Gór Świętokrzyskich, a nie jakieś obce, francuskie stado z cyberballowych pagórków ;)

 

Edyta się martwi, że jak Czesiek Palik przegra z Resovią to mu nawet ostatnie, wysokie zwycięstwo ze Stalą Kraśnik nie pomoże :D

Odnośnik do komentarza

Porannym, półgodzinnym truchcikiem przywitałem wraz z grupą 25 piłkarzy nowy dzień. Dzisiaj czekał nas wyjazd do Legnicy, gdyż tam zaplanowaliśmy nasz kolejny sparing. Trening popołudniowy z przyczyn oczywistych odwołałem. Mecz miał się rozpocząć o godzinie 19.00. Wyjechaliśmy jednak wcześniej, ponieważ przed nami spory kawałek drogi. Na stadionie przy alei Orła Białego w mieście w południowo-zachodniej Polsce, w środkowej części województwa dolnośląskiego na równinie legnickiej zameldowaliśmy się kilka minut przed 18. Weszliśmy do szatni. Rozpisałem zawodnikom co mają robić na boisku i co będziemy dzisiaj ćwiczyć. Podałem pierwszą jedenastkę oraz obiecałem tak jak w poprzednim meczu, że większość z pewnością zagra. Ci co nie wejdą z ławki wiedzą, że wystąpią w kolejnym spotkaniu. Skład prezentował się następująco:

 

Cierzniak – Szyndorwski(k), Szajna (Bednarek, 45), Markiewicz, Nawotczyński (Król, 71) – Jagła (Szymoniak, 45), Sobolewski (Radulj, 45), Wilczek (Zganiacz, 45), Wilk (Kasztelan, 45) – Gawęcki (Gągorowski, 45), Edi Andradina (Michałek, 45)

 

W meczu mieliśmy oddać inicjatywę Miedzi i ćwiczyć wyprowadzanie szybkich i skutecznych kontrataków. W tym spotkaniu mógł wystąpić nasz nowiutki nabytek – Kamil Wilczek. Zdecydowałem się także dać szansę od początku Jagle i bardzo dobrze prezentującemu się w Ostrowcu - Szajnie. Mecz miał poprowadzić sędzia Grzegorz Stęchły z Jarosławia. W odróżnieniu od potyczki z KSZO dzisiaj pogoda nas nie rozpieszczała. Termometry wskazywały tylko 4 stopnie. Boisko również pozostawiało wiele do życzenia. Było jednak takie samo dla nas, jaki i dla Miedzi. Czas zacząć ten sparing!

 

Piłkę na środku ustawili zawodnicy w niebieskich strojach. Po kilku podaniach przedostali się w nasze pole karne. Tam Garuch wystawił futbolówkę do tyłu, dobiegł do niej Misan i huknął obok prawego słupka bramki strzeżonej przez naszego bramkarza. Była to dopiero 35 sekunda spotkania, a zawodnicy „Miedzianki” mieli już realną szansę na objęcie prowadzenia. Krzyknąłem na moich podopiecznych, aby nie grali tak nerwowo. Niestety nie posłuchali mnie. W 8 minucie piłkę w środku pola stracił niezgrany z zespołem Kamil Wilczek. Przejął ją Woźniak i przerzucił na prawą stronę boiska, gdzie czekał nie pilnowany prawy obrońca - Smarduch. Przebiegł z nią kilka dobrych metrów i zacentrował w pole bramkowe. Pojedynek powietrzny wygrał Damian Misan i uderzył na bramkę. Główkował tak mocno, że Radek Cierzniak zmuszony został wybić piłkę przed siebie. Markiewicz jednak zażegnał niebezpieczeństwo dalekim wykopem w trybuny. W 31 minucie znów zaskoczył bardzo aktywny napastnik z Legnicy. Damian oddał strzał z odległości około 30 metrów, który pewnie wyłapał Cierzniak. Kilka minut później piłkarze trenera Jarosława Perdyca skonstruowali wspaniałą akcję, która zakończyła się bramką. Na wysokości naszego pola karnego piłkę z autu wyrzucał Smarduch. Podał pod nogi Misana, który tym razem zamiast strzału, pięknie ograł Maćka Szajnę i wrzucił futbolówkę na długi słupek. Cierzniak minął się z piłką, a z najbliższej odległości do siatki „skórę” skierował Sylwester Kręt. Zawodnicy dostali burę za zachowanie przy tej sytuacji. Chciałem, aby oddali inicjatywę Miedzi i szukali gry z kontry, ale bez przesady! Miałem nadzieję, że koroniarze się obudzą! Zawołałem Wilka pod linię boczną i przedstawiłem mu krótki plan na rozegranie kolejnej akcji. Odpowiedzieliśmy błyskawicznie na zdobycz bramkową rywali. Edi z koła podał pikę Szyndrowskiemu. Marek pobiegł pod linie końcową. Wycofał futbolówkę na środek pola, do Czarka Wilka. Ten podał do „Łysego”, który zaliczył stratę. Od razu, wślizgiem zaatakował nasz defensywny pomocnik, „skórę” podał do byłego zawodnika GKS-u Jastrzębie. Wilczek świetnie znalazł lukę między dwoma obrońcami Miedzi. Tam właśnie posłał piłkę do pędzącego Piotrka. Gawęcki miał już wszystko na tacy. Pewnie pokonał Imianowskiego i mieliśmy remis. W 41 minucie Woźniak groźnie dośrodkował, lecz lot piłki przeciął Szajna wybijając ją na róg. Do narożnika podszedł Garuch i zacentrował futbolówkę do Misana, który był na pozycji spalonej. Pierwsza połowa skończyła się skromnym, bramkowym remisem.

 

W przerwie dokonałem kilku zmian. Powiedziałem zawodnikom gdzie i jakie popełniają błędy. Poprosiłem, aby grali środkiem pola, gdyż wrzutki nam kompletnie nie wychodziły. Zmobilizowałem ich i z kilkoma „świeżymi” wybiegli dokończyć sparing.

 

Po piętnastominutowym odpoczynku rozpoczęliśmy drugą "połóweczkę". Nie, nie wódki, niestety tym razem trudnego spotkania w Legnicy. Już na samym początku Łukasz Szymoniak, który dostał ostatnią szansę pomylił się w naszym polu karnym. Popełnił katastrofalny w skutkach błąd. Po 5 minutach gry Smarduch ograł Kamila Radulj. Przerzucił piłkę na drugą stronę, gdzie czekał Woźniak. Ten z kolei podał płasko do Misana, który ośmieszył w polu karnym wyżej wymienionego Szymoniaka i pokonał bezradnego Radka Cierzniaka. Trzeba przyznać, iż była to przednia akcja. Nasza obrona w dzisiejszym spotkaniu nie popisuje się popełniając co chwilę dziecinne błędy. Jednak patrząc obiektywnie zawodnicy klubu z Legnicy, także nie zachwycali. W 53 minucie piłkę wycofał do bramkarza strzelec pierwszego gola dla "Miedzianki". Podanie było za lekkie i futbolówkę przejął na 20 metrze Gągorowski. Zdecydował się na strzał za „kołnierz” Imianowskiego. Po tym świetnym lobie doprowadziliśmy po raz drugi do remisu. Kilka minut później Radulj do spółki z Michałkiem rozmontowali prawą stronę Miedzi. Pierwszy z nich dośrodkował w pole karne, ale Zganiacz nie zdołał doskoczyć do piłki. Szkoda, bo była to realna szansa na zdobycie gola. W 66 minucie Michałek wznawiał grę z rzutu wolnego ze skraju pola karnego. Zdecydował się go rozegrać krótko podając do Zganiacza, który zauważył nabiegającego Marka i mu wystawił piłkę. Szyndrowski uderzył z furią w stronę bramki… i tyle dobrego można powiedzieć o tej akcji. Kilkadziesiąt sekund przed końcem meczu, Orłowski próbował zaskoczyć Radka, jednak bezskutecznie. Kiedy myślałem, że mecz zakończy się remisem 2:2, Kasztelana bezpardonowo zaatakował Czarnogórzec – Bakrac. Sędzia bez wahania wskazał na „wapno”. Zawodnicy w niebieskich koszulkach firmy "Saller" mocno protestowali. Według nich Bakrac wywalczył piłkę czysto. Według mnie obiektywnie patrząc na zaistniałe zdarzenie faktycznie piłkarze Miedzi mieli słusze pretensje do arbitra. Faul był, ale nie w "szesnastce". Pan Stęchły nie zmienił swojej decyzji i mieliśmy rzut karny. Do piłki podszedł Łukasz Szymoniak, chcąc się za pewne zrehabilitować za swoją pomyłkę, po której straciliśmy bramkę. Podszedł do ustawionej futbolówki. Wziął znaczny rozbiegł i oddał strzał w środek bramki, Frościak nie drgnął z linii, odbił piłkę przed siebie, ale Szymoniak był w szoku po tym co się stało, a raczej co się nie stało! Nawet nie zauważył turlającej się „skóry” pod jego nogi. Rafał dobiegł do piłki i rzucił się na nią z całym impetem. Mecz trwał jeszcze kilka sekund, a Szymoniak już do końca nie mógł się pozbierać. To był dla niego koniec w drużynie Korony.

Mecz towarzyszki

 

03.07.2008 – Orła Białego, Legnica - 1386 widzów

Miedź Legnica – Korona Kielce 2:2 (1:1)

 

38. Kręt 1:0

 

40. Gawęcki 1:1

 

51. Misan 2:1

 

54. Gągorowski 2:2

 

 

 

MoM – Marek Szyndrowski [Korona Kielce] 7.5

 

 

Zanim wyjechaliśmy z Legnicy, poszedłem do prezesa Dariusza Machińskiego. Bowiem moją uwagę zwrócił na siebie napastnik Damian Misan. Chciałem spytać czy jest szansa wykupić go z legnickiego zespołu oraz jakie wiążą się z tym koszta. Niestety włodarze MKS-u „krzyknęli” zaporową cenę czterystu tysięcy polskich złotych. Musiałem się obejść smakiem i szukać dalej wartościowego gracza na tą pozycję.

Po meczu byłem mądrzejszy. Wiedziałem co musimy koniecznie poprawić przed inauguracją, a co już dobrze funkcjonuje. Po prysznicu wróciliśmy do ośrodka w Bielsku-Białej. Zebrałem wszystkich piłkarzy i odtworzyliśmy mecz z płyty CD wspólnie omawiając poszczególne akcje. Zawodnicy, którzy wystąpili w spotkaniu z Miedzią otrzymali w następnym dniu wolne od zajęć. W kolejnym sparingu też prawdopodobnie większość z podstawowej jedenastki na Miedź odpocznie sobie. Na tym etapie przygotowań bardzo ważną rzeczą jest, aby nie „zajechać” piłkarza. Jeśli to się stanie, później ciężko mu złapać „świeżość”. Jest przemęczony i miały z niego pożytek.

Odnośnik do komentarza

Dzień po meczu miałem do dyspozycji dosłownie garstkę zawodników. Rano pobiegaliśmy tradycyjnie już po lesie. Popołudniu poszliśmy na basen. Wieczorem udaliśmy się na siłownię. Nie chciałem zmęczyć piłkarzy, którzy nie grali z Miedzią lub grali mniej niż 45 minut, gdyż prawdopodobnie od nich zacznę ustalanie składu na kolejny sparing. Między treningami przyjechał do nas z Kielc prezes Dudka. Kiedy mnie zobaczył od razu rozpoczął rozmowę:

 

 

 

 

- Witam.

 

- Dzień dobry. Co pana do nas sprowadza?

 

- Chciałem bliżej się przyjrzeć przygotowaniom do sezonu. Z chęcią obejrzę następny mecz. A jak panu się podoba się ośrodek?

 

- Miło mi. A co do hotelu. Jak pan sam widzi. Niczego nam nie brakuje. Jeśli pan zechcę mogę oprowadzić po „Rekordzie”.

 

- Z przyjemnością.

 

 

 

Chodząc tak i pokazując gdzie odbywamy jakie treningi spytałem nieśmiało:

 

 

 

- Trener Palik, szkoleniowiec Stali odzywał się coś w sprawie transferu Krystiana Pydycha?

 

- Nic mi o tym nie wiadomo. Pan nadal szuka napastnika dla Korony?

 

- Tak i właśnie pan Czesław był zainteresowany Krystianem, on jest wystawiony na listę transferową, więc pomyślałem o wymianie… No, ale jak się nie odzywa to chyba będzie trzeba szperać gdzie indziej.

 

- Jak wrócimy do Kielc i nadal pan nie pozyska nikogo mogę się postarać o organizację dnia testów, czy coś w tym stylu. Wie pan o co chodzi. Organizujemy kilka meczy zapraszamy paru piłkarzy, niektórzy się sami zgłoszą i może pana któryś zainteresuje.

 

- Dobry pomysł, ale na razie jeszcze poczekam kilka dni. Proszę o wysłanie faxu z zapytaniem do Wigier Suwałki o Łukasza Stasiaka. On także jest w moim kręgu.

 

- Dobrze, załatwione.

 

 

 

Tak sobie rozmawiając zwiedziliśmy z prezesem cały ośrodek. Pan Tadeusz był pod ogromnym zachwytem standardów panujących w hotelu. Zdecydował się zamieszkać w jednym z pokoi. Ja również udałem się do swojego lokum, gdzie badałem jak wzmocnili się nasi ligowi rywale. Ku mojemu zdziwieniu nie było spektakularnych ruchów. Widzew Łódź pozyskał jedynie Mikołaja Kaludę, który występował ostatnio w krakowskiej Wiśle. Podbeskidzie Bielsko-Biała zakupiło Szymona Maziarza z Zawiszy Bydgoszcz. Reszta naszych przeciwników jeszcze „spała” w tym okienku transferowym. Na koniec tego dnia jeszcze raz spotkałem się z prezesem. Poinformował mnie o odpowiedzi na zapytanie, które wysłał do Suwałk. Nie byłem zadowolony. Wigry podobnie jak Miedź Legnica myślą, że mamy pieniądze na zakupy nowych piłkarzy i wymyślają jakieś ceny z kosmosu, byle jak najwięcej zarobić. Tym razem zażądali trzysta tysięcy złotych. Dudka powiedział mi także, że Spartak Warna grający w bułgarskiej grupie „A” złożył ofertę kupna Marka Szyndowskiego. Zaoferowali nam 240 tysięcy złotych. Była to śmieszna kwota. No cóż, jak wszyscy tak robią, to czemu nie spróbować? Poleciłem wysłać fax z podziękowaniem do Suwałk i drugi, do Bułgarii z odpowiedzią negatywną zaznaczając, że kwota zaproponowana przez Spartak jest za niska. Przeglądając jeszcze „grajków”, którzy aktualnie nie mają przynależności klubowej znalazłem ciekawą perspektywę dla Radosława Cierzniaka. Był nią Łukasz Derejko, który ostatnio reprezentował barwy „Dumy Stolicy”. Bramkarz to nie pozycja, na którą szukałem kogoś na gwałt. Zdecydowaliśmy się wraz z zarządem na razie tylko i wyłącznie przyglądać się Łukaszowi.

 

Ze spraw bieżących to jak wiadomo jutrzejszy mecz z Zagłębiem, w którym gra mój stary znajomy z kieleckich Orląt. Dokładniej chodzi o Krzysztofa Myśliwego. Nazwisko naprawdę godne napastnika. Był jednak troszkę za stary, aby się nim zainteresować. Wieczorem położyłem się na łóżku. Leżąc tak zacząłem rozmyślać. Po chwili zerwałem się i chwyciłem za telefon komórkowy. Wybiłem z klawiatury „Czesław” dalsza część domyślnie wyskoczyła na ekranie. Kliknąłem zieloną słuchawkę. Przyłożyłem aparat do ucha.

Piiiiip piiiiiiiip piiiiiiip…

Odnośnik do komentarza

- Słucham.

 

- Dobry wieczór panie trenerze. Z tej strony Grzesiek.

 

- Tak, tak poznałem cię. O co chodzi?

 

- Ja w sprawie tej naszej wymiany. Pan się nie odzywa więc stwierdziłem, że ja zatelefonuję.

 

- Aaa tak. Rozmawiałem z włodarzami i z samym piłkarzem. Karol się cieszy, że zainteresował się nim taki klub jak Korona i jest gotów podjąć rozmowę, a działacze… hmm no cóż. Blokują wymianę, chcą transakcji tradycyjnej. Piłkarz, pieniądze – pieniądze, piłkarz. Liczą, że uda się coś zaoszczędzić. Ja bym się zgodził na tą wymianę. W obronie to już łatam dziury jak się tylko da. Nie zawsze się to trzyma kupy, a prezes chce awansu.

 

- Rozumie. Czyli definitywnie koniec?

 

- Nie. Daj mi Grzesiek jeszcze parę dni. Spróbuje ich przekonać, że lepiej, aby odszedł Wójcik i żebyśmy wygrywali skromnie, niż, żeby został razem z dziurą w obronie i były wysokie wyniki i wiele straconych bramek.

 

- Dobrze, ale tylko kilka dni, bo mnie „cisną” terminy, a gdzie jeszcze czas, żeby Karol zgrał się z ekipą?

 

- Zobaczymy co z tego wyjdzie. Tym razem na bank ja się odezwę. Cześć.

 

- OK. Do usłyszenia.

 

 

 

Sprawa z zakupem tego napastnika rozkłada się procentowo 50 na 50. Teraz zostaje mi jedynie wierzyć, że się uda przekonać „górę” w rzeszowskiej Stali. Przed snem opracowałem całkiem nową, ofensywną taktykę, która na papierze wydawała się, że idealnie będzie „leżeć” piłkarzom. Było to na bazie standardowego 1-4-4-2, lecz pozwoliłem sobie to trochę zmodyfikować na własne potrzeby. Będziemy grać z mocno wysuniętymi skrzydłami do przodu oraz przesuniętymi również do przodu skrajnymi obrońcami. Obrona gra wysoko. Ma to spowodować liczne pułapki ofsajdowe na rywali. Środkowi pomocnicy są w jednej linii. Jednemu przypiszę jutro zadania ofensywne, a drugiemu defensywne. Oczywiście naszą siłą jest przeprowadzanie błyskawicznych akcji skrzydłami, co w sparingu będziemy jeszcze bardziej udoskonalać, by dojść do perfekcji w wykorzystaniu naszych możliwości. Po zdobyciu bramki z trudniejszymi rywalami lekko się cofniemy i będziemy chcieli ukąsić z kontry, aby dobić przeciwnika. Ustawienie wymyśliłem specjalnie pod graczy, którymi dysponuję. Wiem, że lubią szybką, techniczną i przede wszystkim skuteczną grę. Spróbuję ją przetestować już na naszym najbliższym rywalu.

 

Malując na kartce kolejne wymiany pozycjami, strzałki, schemat poruszania się w strefach boiska stałem się bardzo zmęczony. Dokończyłem jeszcze pisać do poszczególnych pozycji zadania związane z powrotem w razie naporu rywala, oraz z przesuwanie się pod pole karne przeciwników w sytuacjach kiedy to my atakujemy i poszedłem spać. Już nie mogłem się doczekać jutrzejszego spotkania z Zagłębiem, a co za tym idzie przećwiczeniu nowej taktyki! Na papierze, wydawała się gwarancją i znakomitą receptą na zdobywanie goli. Wszystko idealnie przygotowałem, od schematów przykładowych akcji do wyrzutów piłki z autu. Zobaczymy, czy mój geniusz błyśnie i zaczniemy być piekielnie skuteczni… Jeśli się powiedzie, rywale strzeżcie się - Korona nadchodzi!

Odnośnik do komentarza

Wstałem z samego rana. Jak zwykle nakazałem Michałowi Gęburze organizację zbiórki przed ośrodkiem. Razem ze sztabem szkoleniowym i wszystkimi piłkarzami zrobiliśmy rundkę wokół lasu. Taki lekki truchcik, na rozruszanie kości po śnie. Bardzo mnie zdziwił fakt, że przyłączył się do nas prezes Dudka. Stwierdził, że już nie pamięta kiedy biegał. W sumie jak na taki długi okres bez ruchu na świeżym powietrzu z przymknięciem oka mogę powiedzieć, że nie odstawał szczególnie mocno od reszty grupy. Było przynajmniej wesoło. Mimo, iż Dudka jest bardzo ważną postacią w naszym klubie to przede wszystkim równy człowiek. Nie patrzy na nas z góry, czy coś w tym rodzaju. Nie ma o tym w ogóle mowy! Każdego traktuje jak kolegę. Żartował, śmiał się, nawet poprawił morale naszej ekipy, a jak wiadomo na tak trudnym fizycznie zgrupowaniu to bardzo ważne. Po powrocie do „Rekordu” dałem chwilę zawodnikom na odświeżenie się. Po czym mieli zejść na parter do restauracji, gdzie codziennie jedliśmy. Po konsumpcji nie było wolnego. Tym razem zabrałem wszystkich na salę gimnastyczną. Moi podopieczni siedli wygodnie na plastikowych krzesełkach. Ja w tym czasie poszedłem po wielką tablicę na kołach. Wjechałem z nią na salę, ustawiłem w centralnym miejscu tak, aby każdy widział co rysuję. No i skopiowałem na wielką taflę z małej kartki to, co wymyśliłem przed snem. Wszystkim po kolei indywidualnie wytłumaczyłem zadania na murawie. Piłkarze byli lekko zdziwieni, ale patrzyli z wielkim zainteresowaniem. Na koniec ogłosiłem, że nadszedł czas na zadawanie mi pytań. „Kopacze” głównie prosili, abym im jeszcze raz coś objaśnił, paru nie zrozumiało jak mamy się zachować w czasie obrony itp. Jedno pytanie rzucone z tylnego rzędu krzesełek było bardzo mądre.

 

 

 

- Czy grając tak bardzo ryzykanckim nastawieniem nie będziemy nadziewać się na kontry rywala, a co za tym idzie tracić bramek?

 

 

Nastała cisza. Ja szczerze powiedziawszy nie myślałem nad tym w ten sposób. No cóż, miałem kłopot.

 

 

 

- Panowie, z Miedzią zagraliśmy ostrożnie, czyhając tylko i wyłącznie na błędy przeciwnika oraz dogodne kontry jak to się skończyło sami wiecie. 2:2 z takim zespołem to chyba nie szczyt waszych marzeń, prawda? Kolejnym sprawą jest to, że ustawienie, które przed chwilą wam zaprezentowałem nie będzie podstawową taktyką. Ono jest na wybrane mecze. Przeważnie będziemy tak grać w spotkaniach rozgrywanych u siebie. Jeśli walczymy o awans to w Kielcach nie możemy tracić punktów. Jeżeli będziemy się bronić cały mecz, w końcu i tak ktoś się pomyli i polegniemy. Trzeba mieć jakieś zabezpieczenie. Narysowałem wam to dzisiaj, żebyście zrozumieli o co chodzi. Nigdy nie graliście tym ustawieniem, a wszystko trzeba sprawdzić przed ligą. Wszystko musi się zazębić, aby tworzyć jedną wielką skutecznie działającą maszynę, której nikt nie będzie w stanie zatrzymać. Zagramy więc tak w dzisiejszym sparingu. Zobaczę w rzeczywistości jak to będzie funkcjonować, a po meczu wyciągnę wnioski. Pamiętacie stare piłkarskie powiedzenie? Najlepszą obroną jest atak! Tym optymistycznym akcentem zakończę.

 

 

 

Po prawie dwugodzinnym wykładzie zawodnicy dostali do dyspozycji trochę wolnego czasu. Rozeszli się po pokojach. Jedni dzwonili do rodzin w Kielcach, drudzy grali na konsolach, a jeszcze inni czytali książki lub słuchali muzyki. Następnie o 13 został podany obiad i o 13.45 byliśmy gotowi na krótką podróż do Sosnowca.

Odnośnik do komentarza

Weszliśmy do autokaru, którym dysponowaliśmy i ruszyliśmy w stronę najludniejszego miasta w Zagłębiu Dąbrowskim. Sparing miał poprowadzić dobrze znany w Kielcach arbiter Marcin Szrek. My zabiegaliśmy o ten mecz, a właściwie jeszcze stary sztab szkoleniowy, więc obowiązek zorganizowania trójki sędziowskiej spadł na barki naszego prezesa. Co do pogody to trafiliśmy idealnie. 14 stopni i bezchmurne niebo, czego chcieć więcej? Na Stadionie Ludowym znajdowała się dużo lepsza murawa niż w Legnicy, co ułatwiało grę. Po krótkiej rozgrzewce podałem skład:

 

 

 

Misztal - Król, Szajna (Bednarek, 45), Hernani, Nawotczyński – Kiełb (Sasin, 45), Sobolewski (Michałek, 45), Nowak (Zganiacz, 45) Kasztelan (Markiewicz, 45) – Edi Andradina(k) (Fundakowski, 59), Gawęcki (Gągorowski, 59)

 

 

 

Później w skrócie przypomniałem nową taktykę, którą chciałem wypróbować, następnie powiedziałem, aby piłkarze zagrali to spotkanie na luzie. Zawodnicy wybiegli na boisko. Pierwsza ciekawa akcja miała miejsce już w 7 minucie. Piłkę w środkowej strefie przechwycił nasz ofensywny pomocnik – Tomek Nowak. Podał na prawe skrzydło do Kiełba, który z pierwszego kontaktu wrzucił futbolówkę w pole karne. Dośrodkowanie przedłużył Gawęcki, „skóra” spadła na głowę Ediego. Jego strzał z trudem obronił bramkarz gospodarzy. Po kwadransie gry Kasztelan rozpoczął nasz kolejny atak. Podał piłkę do stojącego przed nim Nowaka, dzięki temu zyskaliśmy kilkanaście metrów. Tomasz zagrał w uliczkę do wychodzącego między obrońcami „Łysego”. Ulubieniec kieleckiego „Młyna” oddał ładny strzał w światło bramki, ale znów górą był Franke. Następną sytuacją wartą odnotowania jest z pewnością ta z 25 minuty, kiedy to moi zawodnicy wymieniali kilka podań między sobą w środkowym sektorze. Tomek Nowak, który był bardzo aktywny tego dnia zdecydował się zaskoczyć bramkarza Zagłębia i uderzył z 30 metrów. Franke wybił piłkę na lewą stronę, chciał ją sparować na róg, ale mu się ta sztuka nieudała, gdyż szybszy był Jacek Kiełb. Jego dobitka była jednak bardzo niecelna. Cały czas gnietliśmy sosnowiczan. Mieli oni ogromne problemy z wyjściem ze swojej strefy obronnej, nie wspominając już o połowie. W 31 minucie udało się udokumentować tą miażdżącą przewagę zdobyciem gola. Futbolówkę na wysokości pola karnego wywalczył Król, podał ją do znajdującego się trochę bliżej bramki rywali Gawęckiego. Wszyscy spodziewali się dośrodkowania, ale Piotrek fantastycznie znalazł nie pilnowanego Kasztelana, który stał przed liną szesnastego metra. Adrian pięknym strzałem w okienko zmusił do kapitulacji bramkarza Zagłębia. Mamy 1:0! Krzyknąłem do piłkarzy, aby dalej nękali rywala. Moje słowa poskutkowały i już chwilę później mieliśmy doskonałą okazję do podwyższenia wyniku. Nawotczyński świetnie wypatrzył Gawęckiego, który po przyjęciu „skóry” ograł, a wręcz ośmieszył Berlińskiego i Jacka. Kopnął piłkę na wolne pole, dopadł do niej Brazylijczyk reprezentujący nasze barwy. Huknął obok prawego słupka bramki. Jak tego nie trafił to tylko on sam wie. Tuż przed kończącym połowę gwizdkiem drużyna z Sosnowca oddała pierwsze uderzenie w meczu. Prawdopodobnie po jakości tej „petardy” mogę wywnioskować, że był to strzał, który miał zmienić haniebne „0” w statystkach w rubryce „strzały celne”. Autorem tego wyczynu był mój znajomy – Krzysztof Myśliwy. Chwilę po tym arbiter zakończył męki Zagłębia.

 

W przerwie dokonał kilku zmian. Nadal kazałem, aby zawodnicy atakowali. Wybiegli na murawę mocno zmotywowani i już minutę po rozpoczęciu drugiej odsłony meczu udało się wyjść na dwubramkowe prowadzenie. Akcja narodziła się w bocznym sektorze boiska. Bednarek zagrał do Zganiacza. Mariusz wysunął Ediemu ten z klepy oddał „Zganiemu”, który huknął w stronę bramki. Piłka zatrzepotała w siatce tuż przy spojeniu słupka z poprzeczką zrywając przy tym przysłowiową pajęczynkę. 10 minut później Sasin przeprowadził indywidualny rajd prawą stroną, po którym zdecydował się dośrodkować futbolówkę. W polu bramkowym najwyżej wyskoczył Andradina i skierował piłkę do pustej bramki. Po tym golu przesunąłem piłkarzy do tyłu. Kazałem czekać na dogodną kontrę i wtedy dobić przeciwnika. Mimo, iż oddaliśmy rywalowi inicjatywę, Ci się nie kwapili do rozgrywania, czy konstruowania jakichkolwiek akcji. Biegali zakłopotani, bez pomysłu spoglądając co chwilę na milczącego trenera. Dopiero w 85 minucie Pietrzak wywalczył róg, choć to chyba zbyt duże słowo, gdyż wyżej wymieniony zawodnik przebiegł kilka dobrych metrów z piłką przy nodze i nie wiedząc co dalej z nią począć nabił z całej siły Bednarka. Korner wykonał Kłoda, ale „skóra” wpadał prosto w rękawice Misztala. Osiem minut później sędzia zakończył ten mecz. Zagłębie było wdzięczne, że przerwał ich żałosny występ. W tym spotkaniu czerwono-zielono-biali nie istnieli. Przewaga była ogromna, dzieliło nas przynajmniej dwie klasy…

 

Słowo o taktyce. No cóż w tym meczu sprawdziła się, zdecydowałem, że będziemy nią grać we wszystkich pozostałych test-meczach. Podziękowałem graczom za walkę, pogratulowałem wyniku po czym wyszedłem z szatni w celu zamienienia kilku zdań z Krzysiem Myśliwym. W korytarzu nie spotkałem jednak napastnika Zagłębia, lecz naszego prezesa. Tadeusz Dudka był zadowolony z postawy na boisku. Po chwili kopacze byli gotowi do drogi powrotnej. Zebraliśmy się i ruszyliśmy do Bielska-Białej. Rozmowa ze starym kolegą nie była mi dana.

 

 

 

 

 

Mecz towarzyski

 

05.07.2008 – Stadion Ludowy, Sosnowiec – 982 widzów

 

Zagłębie Sosnowiec – Korona Kielce 0:3 (0:1)

 

33. Kasztelan 0:1

 

47. Zganiacz 0:2

 

57. Andradina 0:3

 

 

 

MoM – Piotr Gawęcki [Korona Kielce] 7.3

Odnośnik do komentarza

Po sparingu bezpiecznie wróciliśmy do ośrodka. Atmosfera była mimo wysokiej wygranej nie najlepsza, gdyż dawało o sobie znać zmęczenie. Po dotarciu do Bielska-Białej dałem graczom czas wolny. Chyba wszyscy o tym marzyli. Wieczorem zebraliśmy się na dole w restauracji w celu zjedzenia kolacji. Po posiłku poprosiłem, aby przed snem piłkarze się spakowali. Z doświadczenia wiedziałem, że przed samym odjazdem ze zgrupowania rodzi się zamieszanie i bezsensowne bieganie na trasie pokój-autokar znosząc po jednej rzeczy. Wiele głupich pytań „czy na pewno wszystko wziąłem” itd. Nienawidzę takiej sytuacji! „Kopacze” zrozumieli mój przekaz i poszli pozbierać swoje ubrania i należące do nich inne przybory. Rano czekała nas podróż do domu, do Kielc. Była ona wyczekiwana od najwcześniejszych dni.

 

 

 

Okres przygotowawczy oceniam pozytywnie. Zrealizowaliśmy 100% mojego planu. Wygraliśmy wysoko jeden test-mecz, w drugim padł remis. Mieliśmy jednak szansę na wywiezienie stąd dwóch zwycięstw, ale w Legnicy nie udało się skutecznie wykonać rzutu karnego. Żaden z zawodników nie doznał kontuzji, co również mnie bardzo cieszy. Przećwiczyliśmy kilka różnych wariantów gry. Jedne nam lepiej wychodziły inne troszkę gorzej. W dalszych etapach przygotowań wybiorę do dalszych treningów tylko te, które pasowały moim podopiecznym. Patrząc na liczebność naszej kadry jestem zadowolony, może nie w pełni, ale na pewno jest lepiej niż było. Sprawa z Karolem Wójcikiem miała się rozwiązać na dniach. Jeśliby się nie udało pozyskać zawodnika rzeszowskiej Stali, to w grę wchodziło kilka innych nazwisk. Nie było mowy, o tym, że nie dołączy do nas napastnik, był potrzebny jak studnia w Sudanie.

 

Po wnikliwej analizie tego co już przerobiliśmy i tego co jeszcze przed nami zmęczenie dopadło i mnie. Położyłem się na łóżku i w bardzo szybkim czasie odleciałem w krainę marzeń.

 

 

 

Rano wstałem, spojrzałem na zegarek stojący na szafce przy łożu. Wskazywał on godzinę 8.05. Nie dało się ukryć, że trochę zaspałem. Szybko stanąłem na nogi. Błyskawiczny prysznic i biegiem na dół, do restauracji. Schodząc po schodach zauważyłem, że wszyscy się już zebrali. Przeprosiłem całą grupę, no cóż jestem tylko człowiekiem – zdarza się. Zająłem miejsce koło Michała Gębury. Podano mi koszyk z chlebem i talerzyk z wędlinami i kostką prawdziwego masła. Smarując drugą kanapkę promienie słońca wpadające przez okno zasłoniła mi czyjaś postura. Uniosłem głowę i zobaczyłem przed sobą Roberta Bednarka, kapitana drużyny. W rękach miał puszkę, a na twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Nie był to uśmieszek szyderczy, czy też złośliwy. Jeden ze starszych piłkarzy w drużynie powiedział:

 

 

 

- No panie trenerze, jak wszyscy to wszyscy, prawda?

 

- Prawda, prawda – odrzekłem.

 

 

 

Nie miałem nic do powiedzenia. Wiedziałem o co chodzi. Sięgnąłem głęboko ręką w kieszeń i wyjąłem banknot o nominale 100 złotych. Zgiąłem „Władka” i wcisnąłem w małą dziurkę, która znajdowała się w wieczku. Stworzyliśmy wraz z zespołem taką puszkę na egzekwowanie karnych opłat. Umówiliśmy się, że po sezonie, kiedy będziemy odwiedzać jakiś dom dziecka oddamy skromnie, anonimowo ten datek. Zawsze to kilka misiów czy samochodzików więcej, może czasem jakieś ubranka, w takich instytucjach już dobrze wiedzą jak mądrze zagospodarować tymi pieniążkami. Po tej sytuacji poszła fala żartów, która oczywiście dotyczyła mnie. Nie denerwowałem się, bo wszyscy zachowywali należyty szacunek. Po posiłku udaliśmy się po nasze bagaże i spakowaliśmy je do stojącego przed ośrodkiem autokaru. Chwilę po 10 ruszyliśmy do Kielc.

Odnośnik do komentarza

Podoba mi się Twój opek - sposób w jaki go prowadzisz. Wykazujesz ogromną cierpliwość. Masz dwie strony i kilkadziesiąt już napisanych postów, a rozegranych ledwie... kilka meczy sparingowych :-) Jest normalnie jak w czasie rzeczywistym. Tu mam pytanko - czujesz się bardziej graczem czy literatem? Prowadzisz opowiadanie już ponad miesiąc a w grze "minęło" nie więcej jak 3 tygodnie. Nie korci Cię by przyspieszyć nieco rozgrywkę i przejść do ligi i walki o awans. A może masz już jakąś część sezonu rozegraną i teraz ją opisujesz?

Pozdrawiam krajana.

Odnośnik do komentarza

Rozegrałem już część sezonu, a później stwierdziłem, że spróbuję to wszystko opisać. Teraz opowiadaniem doganiam grę. Może przyśpieszę jak się zrównam:). Czuję się zdecydowanie graczem, a do literata jeszcze mi bardzo dużo brakuje, żeby nie użyć słowa przepaść. Dzięki za pochlebstwa i zapraszam do czytania dalszych części.

Odnośnik do komentarza

Droga minęła bardzo szybko i w miłej atmosferze. Wszyscy cieszyli się na myśl o tym, że dostali po 3 dni wolnego i mogą spotkać się z rodziną. W czasie jazdy jedynie najgłośniej wyrażał swe niezadowolenie z ilości treningów nasz młody napastnik – Piotr Gawęcki. Nie dziwiłem się, gdyż grał w każdym sparingu i miał prawo być mocno zmęczony. W Kielcach rozładowaliśmy autokar i każdy poszedł w swoją stronę.

 

Kolejny dzień rozpoczął się wyśmienicie. Zadzwonił trener Czesław Palik.

 

 

 

- Cześć Grzesiek.

 

- Witam trenerze, jakieś wieści dla mnie?

 

- Oczywiście są i wydaje mi się, że się ucieszysz. Udało mi się przekonać prezesa do wymiany bez dodatkowych kosztów. Po prostu grajek za grajka.

 

- No to świetnie. Zaraz jadę do klubu i wysyłamy do Rzeszowa Krystiana.

 

- W porządku. A nawiasem mówiąc, obiecałem, że załatwię tą sprawę i słowa dotrzymałem!

 

- Panie Czesławie, szacunek się należy. Do usłyszenia.

 

- No cześć.

 

 

 

Odłożyłem telefon i krzyknąłem: „Mamy napadziora”. Słychać mnie było blok dalej. Byłem niezmiernie szczęśliwy. Wierzyłem, że dogadamy się indywidualnie z Karolem i jeśli Stal nic nie spieprzy zamknę kompletowanie kadry. Mieliśmy przed sobą jeszcze dwa test-mecze, w których bardzo chciałem, aby wystąpił „nowy”. Wiadomo, że zgranie zespołu to rzecz bardzo ważna. Ogarnąłem się troszkę, zjadłem śniadanie przygotowane przez Klaudię i udałem się na Ściegiennego. Poinformowałem telefonicznie Krystiana o zainteresowaniu jego osobą. On również był szczęśliwy, gdyż rysowała się przed nim realna szansa na systematyczną grę w pierwszym składzie. Podziękował mi za przekazanie nowiny i obiecał, że następnego dnia wybierze się do Rzeszowa na wstępną rozmowę. Zatelefonowałem także do Karola. Od tego z kolei usłyszałem, że cieszy się na możliwość gry w Koronie, ale do Kielc przyjedzie dopiero za około 2-3 dni. Powodem takiej decyzji był pogrzeb kogoś bliskiego.

No cóż musiałem się z tym pogodzić, choć w ogóle mi to nie na rękę. Przekreślało to szansę na grę Wójcika w obu sparingach, gdyż nie zdążymy podpisać umowy w tak szybkim czasie. Została mi tylko nadzieja, że napastnik rzeszowskiego klubu błyskawicznie się wpasuje w naszą ekipę i wystarczy mu do tego jeden sparing. Widziałem jeszcze jedno wyjście, ale dużo bardziej skomplikowane. Musielibyśmy sporządzić wraz ze Stalą umowę, w której byłaby zgoda rzeszowskiego klubu na testy. Wtedy Karol mógłby wystąpić bez podpisanego kontraktu. Wymagało to dużo czasu. Napisanie lewego dokumentu, przesłanie go itd. Trzeba będzie poczekać cierpliwie na rozwój sytuacji.

Odnośnik do komentarza

Dzisiejszy dzień chciałem spędzić tylko z Klaudią, gdyż ostatnio ją trochę zaniedbywałem. Jestem w ciągłym biegu, a to obóz, a to podpisanie kontraktu, przegląd rynku no i dla wybranki czasu mało. Z samego rana wyłączyłem telefon, żeby mi nie przeszkadzał i jak obiecałem tak zrobiłem. Dopiero pod wieczór uruchomiłem swojego Samsunga i odsłuchałem wiadomości. Zostawił przemowę między innymi Krystian. Nie było to długie nagranie. Powiedział tylko, że nie dogadał się z włodarzami Stali i nadal będzie trenował z rezerwami. Dla mnie informacja przygnębiająca… Mając ogromny chaos w głowie poszedłem spać.

 

 

 

Rano skontaktowałem się z moim zawodnikiem. Sprawa była strasznie zawiła, gdyż Stal zaoferowała, iż jest w stanie podjąć ponownie negocjacje i piłkarz przystał na nowe warunki. Wszystko działo się w nocy. Czułem, że mocno sprawę przedstawił Czesiu. Nie odpuścił i dopiął swego doprowadzając sytuację do samego końca. Krystian został nowym grajkiem Stali. Teraz jeszcze tylko podpis Karola na naszej umowie i wszystko zakończone.

 

Dzisiaj był dziewiąty dzień lipca. Jedenastego zaplanowaliśmy spotkanie z rzeszowskim piłkarzem, a dwunastego miał się odbyć mecz w Zamościu z miejscowym Hetmanem. Szanse na grę nowego napastnika w tym pojedynku były bardzo małe. Nie miałem się co łudzić, że uda się w tak szybkim tempie podpisać umowę. Zespołowi Stali powiodła się ta sztuka, co można porównać z małym cudem. Zawsze zawodnicy się targują, chcą wyszarpać jak najwyższą pensję i najdogodniejsze warunki. My na zaoferowanie jakiś wielkich kwot nie mogliśmy sobie pozwolić w obecnym czasie. Czekały nas więc trudne negocjacje, a terminarz napięty...

Odnośnik do komentarza

Tego poranka mieliśmy zaplanowany trening na płycie ze sztuczną trawą. Po kilku dniach odpoczynku humory dopisywały moim podopiecznym. Nakazałem przeprowadzić krótka rozgrzewkę, a następnie zebrałem wszystkich na mniejszej powierzchni boiska i zacząłem tłumaczyć jak się przesuwać po murawie i kto kogo zastępuje w razie szybkiej kontry przeciwnika i braku powrotu kolejnych piłkarzy. Zajęcia taktyczne także były ważną częścią przygotowań do sezonu. Wszyscy błyskawicznie „łapali” o co mi chodzi. Na koniec zostało nic innego jak tylko sprawdzić to w praktyce. Podzieliłem kadrę na dwie równe drużyny i zaczęliśmy grać. Gra w obronie prezentowała się wyśmienicie. Począwszy od starszych i doświadczonych stoperów do młodszych wszyscy zachowywali stoicki spokój i wręcz profesorsko przerywali kolejne akcje. Irytowało to dosyć mocno napastników, a najbardziej młodego Michałka. Wyczyny obrońców bardzo mnie zaskoczyły, oczywiście pozytywnie. W nagrodę za szybkie pojmowanie i przyswajanie moich poleceń puściłem graczy 20 minut wcześniej do domów. W szatni poinformowałem, że na trening popołudniowy zapraszam o godzinie 18 i poszedłem w stronę swojego pokoju. Przebrałem się z dresu klubowego w odzież, w której przybyłem na ćwiczenia i obrałem kierunek, który prowadził do samochodu. Pojechałem do swojego mieszkania na Ślichowicach. Cały wolny czas spędziłem w domu odpoczywając od piłki nożnej.

 

Kilka minut przed 18 wyruszyłem na stadion. Ten trening mieliśmy odbyć na naszym starym stadionie, przy ulicy Szczepaniaka. Miałem z tamtego miejsca jako kibic, a później piłkarz wiele wspaniałych wspomnień, teraz wracam na tą płytę, ale jako szkoleniowiec. Chwilę po osiemnastej wszyscy wybiegli na zieloną trawkę. Szybki podział na grupy i już po chwili 25 osób grało w „dziadka”. Następnie odbyła się gierka wewnętrzna i turniej wykonywania rzutów karnych i wolnych. Bramki na zmianę strzegł Cierzniak i Misztal. Jeżeli któryś z zawodników nie trafił jedenastki otrzymywał w „bonusie” bieg wokół boiska. W tym elemencie ćwiczeń, napastnicy odbili sobie na obrońcach brak goli na wcześniejszym treningu. Częściej niż snajperzy karne kółeczka biegali stoperzy. Na sam koniec jeszcze przećwiczyliśmy wrzutki i puściłem towarzystwo do domów. Sam również pojechałem prosto do mieszkania. W samochodzie odezwał się mój telefon. Rzuciłem okiem kto dzwoni i włączyłem wbrew swojej woli zestaw głośnomówiący. Nigdy tego nie lubiłem, gdyż na światłach kiedy dwa samochody stoją koło siebie można zaobserwować dziwną sytuację jak ktoś podróżuje w osamotnieniu, a rozmawia sam ze sobą. Mnie wydaje się to zawsze dość głupie. Wolałem tradycyjne rozmowy. Odebrałem. W moim aucie można było usłyszeć następujące słowa:

 

 

 

- Słucham. Yhy. Yyy, ale dlaczego? Aha. Dobrze. Dobrze, trochę mi to nie na rękę, ale rozumie. Tak. Tak, tak nie ma sprawy. W porządku, do widzenia.

 

 

 

Telefonował do mnie Karol Wójcik, z prośbą przesunięcia o jeden dzień naszego spotkania. Zgodziłem się, gdyż sytuacja w jakiej on się znalazł była bardzo trudna. Może to nawet lepiej dla niego, jeżeli przystąpimy do negocjacji troszkę później. Miałem już stuprocentową pewność, że nie zdołam go sprawdzić w meczu z Hetmanem Zamość. Mówi się trudno, a żyć trzeba dalej.

Odnośnik do komentarza

Jak się okazało na miejscu troszkę za wcześnie wyruszyliśmy z Kielc. W Zamościu zameldowaliśmy się już o 13.35, a mecz miał się odbyć dopiero o 15. Zarządziłem więc dłuższą rozgrzewkę, w trakcie której zaczęło mżyć. Temperatura dochodziła, aż do 27 stopni. Było gorąco i obiektywnie patrząc lekki deszczyk bardzo się przydał. Po ćwiczeniach zeszliśmy do szatni. Zespół ustawiłem mocno ofensywnie. W pierwszym składzie znaleźli się:

 

 

 

Cierzniak - Szyndrowski(k), Bednarek (Szajna, 45), Hernani (Kiciński, 82), Nawotczyński (Król, 45) – Sasin (Kiełb, 45), Sobolewski (Radulj, 45), Zganiacz (Wilczek, 45), Markiewicz (Kasztelan, 45) – Edi Andradina (Michałek, 66), Gawęcki (Gągorowski, 66)

 

 

 

Powiedziałem zawodnikom, że dalej testujemy taktykę, która powstała na zgrupowaniu, a dokładniej w ośrodku „Rekord” w Bielsku-Białej. Równo o 15 sędzia Daniel Stefański rozpoczął spotkanie. Pierwszą groźną sytuację wypracowaliśmy już w 6 minucie. Wszystko zaczęło się od dalekiego podania Bednarka do Sobolewskiego, który oddał piłkę na środek do Mariusza. Zganiacz mądrze zyskał kilka metrów boiska i zagrał prostopadle do Gawęckiego. Piotrek świetnie znalazł lepiej ustawionego kolegę i lekką podcinką skierował „skórę” do Sasina. Blond włosy pomocnik mocno uderzył i bramkarz mógł podziękować poprzeczce, że piłka nie wpadła do siatki. W 11 minucie z rzutu wolnego na wysokości pola karnego grę wznawiał Zganiacz. Posłał futbolówkę w pole bramkowe, ale Nawotczyński nieznacznie się przeliczył i piłka poszybowała tuż nad poprzeczką. Co się nie udało na początku powiodło się już w13 minucie. Wszystko zapoczątkował bardzo aktywny dzisiejszego dnia Zganiacz. Podał piłkę na lewą stronę gdzie czekał już Bednarek. Robert świetnie dośrodkował na długi róg, a tam dopadł do „skóry” Sasin i mimo asysty dwóch obrońców udało mu się pokonać Skrzypca. Chwilę później po dłuższej wymianie podań w trójkącie Zganiacz-Markiewicz-Sobolewski ten pierwszy wybrał inne rozwiązanie niż oddanie piłki najbliżej ustawionemu koledze. Wypatrzył lukę i podał futbolówkę do Ediego. Brazylijczyk zrobił kółeczko z piłką przy nodze i oddał ją Mariuszowi. Ten zdecydował się na strzał, który skończył się na jednej z trybun stadionu w Zamościu. Byliśmy stroną przeważającą. Dyktowaliśmy tempo gry. Udowodniliśmy to po raz kolejny już w 21 minucie. Znów Zganiacz był mózgiem całej akcji. Przejął piłkę na środku murawy, znalazł dobrze ustawionego kolegę i posłał do niego „skórę”. Edi zagrał klepką z Jackiem Markiewiczem i wyszedł sam na sam z bramkarzem drużyny z Zamościa. W tej sytuacji nie mógł się pomylić. Oddał plasowany strzał i po chwili futbolówka zatrzepotała w siatce. Po tym golu nastał na boisku czas „kopaniny w środku”. Koroniarze po bardzo długiej wymianie piłki skonstruowali kolejną akcję. Markiewicz podał do Sobolewskiego, który stał w polu karnym i mocnym uderzeniem pod poprzeczkę pokonał Skrzypca. Ogromną rolę przy tym golu wykonał nasz Brazylijski napastnik, który ściągnął na siebie dwóch obrońców Hetmana otwierając drogę do bramki koledze.

 

 

W przerwie dokonałem kilku zmian i zmodyfikowałem taktykę. Znów mieliśmy się cofnąć i czaić na dogodne kontry, aby dobić rywala. Gra z kontry wymagała udoskonalenia, dlatego zdecydowałem się na ćwiczenie tego elementu w trakcie meczu, gdyż przeciwnik nie był zbyt wymagający. Poczynania Hetmana mogę określić jednym słowem – kompromitacja, ale to już nie mój problem. W drugiej odsłonie piłkarze z Zamościa nie odmienili swej gry, wyglądało to jak kopia meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Zero pomysłu, zero zaangażowania – nic. Drugie 45 minut było znacznie nudniejsze niż pierwsze. Jedną z akcji wartą odnotowania była ta z 79 minucie. Po indywidualnej akcji Kamila Radulj piłka przeleciała obok lewego słupka bramki. W 90 minucie Wilczek ładnie dośrodkował w okolice środka pola bramkowego. Piłka tam skozłowała, a największym sprytem popisał się młodziutki Michał Michałek i z najbliższej odległości pokonał bramkarza ekipy z Zamościa. Chwilę po tej sytuacji sędzia zakończył mecz.

 

 

 

 

 

Mecz towarzyski

 

12.07.2008 – Stadion OSiR, Zamość – 1199 widzów

 

Hetman Zamość – Korona Kielce 0:4 (0:3)

 

15. Sasin 0:1

 

21. Andradina 0:2

 

45+1. Sobolewski 0:3

 

90. Michałek 0:4

 

 

 

MoM – Paweł Sobolewski [Korona Kielce] 7.8

 

 

 

 

 

Byłem zadowolony z postawy swoich grajków. Wynik zaś może być obiektywnym podsumowaniem tego co działo się na murawie. 0:4 mówi samo za siebie. Miałem nadzieję, że Hetman nam się przeciwstawi, rozczarowałem się, gdyż nawet nie podjęli walki. Swoim rozgrywaniem piłki sprawiali wrażenie jakby ktoś trzeci kazał im wyjść na ten mecz i grać wbrew ich woli. Pogratulowałem zespołowi dobrej gry i powoli zbieraliśmy się do drogi powrotnej

Odnośnik do komentarza

13 lipca – data niby pechowa, ale dla mnie mogła stać się jedną ze szczęśliwszych. Kilka minut po godzinie 12 wszedłem do pokoju prezesa. W środku ujrzałem siedzącego za biurkiem Tadeusza Dudkę oraz naprzeciw niego również usadowionego w wygodnym fotelu Karola Wójcika. Przywitałem się i rozpocząłem polemikę.

 

 

- Witam panów. Wszyscy obecni, więc proponuję przejście od razu do konkretów.

 

 

Tadeusz Dudka spojrzał na mnie, napastnik z Rzeszowa również i obaj w tym samy momencie się uśmiechnęli. Nie wiedziałem co się stało, co jest powodem tego ironicznego

 

uśmieszku. Wtedy zaczął prezes:

 

 

- Jakich konkretów? Jakich negocjacji? Jakich kontraktów? – usłyszałem.

 

 

Pierwsza myśli w mojej głowie: „Nie porozumieli się. Nadal nie mamy napastnika.” Spojrzałem wymownie z nutką pretensji do Dudki.

 

 

- No jak to jakich? Chcemy żebym Karol grał dla Korony, czy nie chcemy? – powiedziałem z domieszką nerwów w głosie.

 

 

Napastnik tylko obserwował całe zajście, nie uczestniczył w naszej rozmowie. Pan Tadeusz podniósł się z fotela. Otworzył szufladę w biurku i wygrzebał kartkę papieru. Podając mi odparł:

 

 

- Chcesz żeby Karol grał w Koronie to bierz go na trening i pozamiatane. Ten chłopak jest już do twojej dyspozycji od 15 minut.

 

 

Chwilowo mnie zatkało.

 

 

 

 

 

- Co ty tutaj jeszcze robisz? – rzucił na koniec. Wychodząc z pokoju usłyszałem jak pan Tadeusz pyta Karola z jakim numerem na koszulce chce grać.

 

 

W tym momencie rozwiały się wszystkie moje niepewności. Karol podpisał kontrakt z miejsca, jeszcze za nim zdążyłem przyjechać do klubu. W sumie okazało się, że cierpliwość popłaca. Nie cisnęliśmy z terminami, wbrew pozorom piłkarz to człowiek, a nie maszyna. Różne są sytuacje życiowe, a los chciał, że akurat Karola dopadła jedna z nich. Wyszedłem z gabinetu bardzo szczęśliwy, bo przecież w dzisiejszym dniu zakończyło się kompletowanie drużyny. Miałem już wszystkich, którzy byli mi potrzebni. Karol został jeszcze u prezesa pozałatwiać ostatnie formalności dotyczące mieszkania w Kielcach, w/w numeru na koszulce itp. Nie będzie miał zbyt dużo czasu, aby wkomponować się do zespołu. Nie zdziwię się więc, kiedy napastnik „zaskoczy” w dalszej części rundy jesiennej. Przed nami jeden sparing, a po nim zaczynamy walkę o ekstraklasę, na którą tak naprawdę miasto Kielce jak i sam klub zasługuje. Są tu sprzyjające warunki do rozwoju piłki nożnej. Trzeba to udowodnić na boiskach pierwszoligowych, ale wcześniej jednak czeka nas jeszcze kilkanaście bardzo ważnych treningów, które pozwolą przygotować należycie do boju o elitę moich piłkarzy. Jeden z nich będzie miał miejsce już dzisiejszego wieczoru.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...