Skocz do zawartości

34 lata pięknej historii + rok parszywej


grzeskowiak

Rekomendowane odpowiedzi

Głośny sygnał telefonu komórkowego, który leżał na małej półce przy łóżku wdarł się w mój sen, z którego tak naprawdę po fakcie nic nie pamiętałem. Przed wygrzebaniem się z pod nakrycia rzuciłem okiem na wiszący w pokoju olbrzymi zegar, który bez litości pokazywał godzinę 7.07. Odebrałem połączenie i zaspanym głosem wypowiedziałem najkrótsze słowo jakie mi przychodził do głowy:

 

- Słucham…

- Siema!

 

Po głosie poznałem, że dzwonił mój najlepszy przyjaciel. Jaro bo tak na niego wołali najbliżsi. Jarek jest moim rówieśnikiem. Znałem go od piaskownicy, można powiedzieć, że razem się wychowaliśmy. Traktuję go jak rodzonego brata. Od 1,5 miesiąca pracował na mało znaczącym stanowisku w kieleckim klubie piłkarskim. Mimo, iż nie był kimś „ważnym” wiedział dosyć sporo i co istotne – przed dziennikarzami. Czasami dzielił się ze mną zdobytymi informacjami. Po specyficznym dla siebie przywitaniu Jarek kontynuował swoją wypowiedź:

 

- Dzwonie, bo chciałem...

 

W tym miejscu mu przerwałem. Podniesionym głosem wtrąciłem się w jego zdanie:

 

- Jaro, ja ci kiedyś coś zrobię! Dzwonisz do mnie w środku nocy, trzeci dzień z rzędu! Znowu jesteś pijany?

- Nie, dzisiaj jest poniedziałek – jestem w pracy. Mam dla ciebie interesującą wiadomość. Dowiedziałem się, że Korona szuka kogoś na miejsce trenera. Pomyślałem, że ty możesz zgłosić swoją kandydaturę. Warto spróbować.

- Co ty się z baranem pozamieniałeś na łby?! Jestem szkoleniowcem Orląt, na co dzień występujemy w IV lidze. Nie mam należytego doświadczenia, nigdy nie prowadziłem klubu grającego wyżej niż III liga.

 

Wymieniałem wiele argumentów, ale według mnie byłem za młody i nie ograny. Po wymianie opinii nastała niezręczna cisza, na szczęście szybko została przerwana kolejnym tekstem Jara:

 

- Czemu nie dasz sobie szansy? Umiejętności masz. Ktoś bez nich nie wprowadziłby do III ligi zespołu, w którym brakuje pieniędzy. Kadra to „chłopcy z osiedla”, którzy w tygodniu stoją pod sklepem popijając piwo. Piłkę nożną traktują mało poważnie, wręcz lekceważąco. Na treningi przychodzi po 10-12 zawodników. Czy nie tak było?

 

Nie mogłem się z tym nie zgodzić, bo wszystko to działo się w rzeczywistości, a więc przytaknąłem. Później grzecznie podziękowałem, za pamięć, stwierdziłem, że muszę wszystko przemyśleć kilkakrotnie i odłożyłem słuchawkę kończąc rozmowę.

W głowie miałem straszny bałagan. Chciałem wszystko uporządkować, tak jak było przed telefonem. Lekko zgięty w pół, siedząc na łóżku zacząłem poważniej się zastanawiać. Po 15 minutach bezruchu wstałem, ubrałem się i poszedłem do kuchni zjeść posiłek. W trakcie konsumpcji patrzyłem daleko przed siebie. Byłem mocno zakłopotany. Zamyśliłem się na dłuższy czas, ponieważ zorientowałem się, iż mleko wystygło, a ja zataczałem łyżką kolejne koła w talerzu usadowiony na stołku gapiąc się bez celu w głąb pomieszczenia. Po ocknięciu, z tego dziwnego stanu próbowałem robić to co zwykle, każdego dnia. Nie udało się, bo nawet na chwilę nie opuszczała mnie wizja trenowania Korony. Doszło do tego, że traciłem kontakt ze światem realnym. Nonstop myślałem o dumie Kielc. Zacząłem sam do siebie mówić:

- Ja, 34-letni mężczyzna ze Ślichowic, który nie tak dawno skończył z grą w nogę... na najważniejszym stanowisku w ukochanej od małolata drużynie.

 

Nie mogłem w to uwierzyć, uwierzyć, że jest to marzenie do spełnienia! Byłem w ogromnym szoku…

Odnośnik do komentarza

Moje marzenia przerwał nieproszony gość. Był to dzwonek, tym razem do drzwi. Rzeczą naturalną było, że wstałem i otworzyłem. Po uchyleniu wielkiego drewnianego klocka, przypominającego bardziej wrota niż drzwi wejściowe nie zobaczyłem nikogo. Na ziemi leżała ulotka z lokalnej pizzerii. Od zawsze denerwowali mnie ludzie roznoszący reklamę. Tym razem nie było inaczej. Odważyłem się i biorąc kartkę do ręki wykrzyczałem na całą klatkę:

 

 

 

- Zawsze do cholery musicie dzwonić do mnie?!

 

Wiedziałem z góry, iż to pytanie retoryczne. Miałem rację, na mój wrzask usłyszałem w odpowiedzi uciekające szczury w piwnicy i swoje echo. Wróciłem do domu zirytowany tą sytuacją. Siadłem na kanapie w pomieszczeniu zwanym „dużym pokojem”. Chwyciłem za pilota w celu włączenia telewizora. Pod urządzeniem zmieniającym kanały leżała gazeta. Było to sobotnie wydanie miejscowego „Echa Dnia”. Zainteresowałem się tą prasą, gdyż jej nie czytałem. Odłożyłem pilota a zgarnąłem „Echo”. Odwróciłem szybko na ostatnią stronę, tam od wielu lat znajdował się dział „sport”. Nagłówki artykułów nie były optymistycznie. Jedna z rubryk była poświęcona w całości kiepskiej sytuacji finansowej KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, co jako rodowitego kielczanina, o dziwo zmartwiło mnie. Lepiej jak region reprezentuję kilka dobrych klubów. Oznacza to, że jest zapotrzebowanie na piłkę nożną. Miejscowości się rozwijają pod względem sportowym. Jest to swego rodzaju promocja dla województwa itp. Przeczytawszy tekst do końca zmartwiłem się jeszcze bardziej brakiem derbów w najbliższym czasie. Zostawał tylko Puchar Polski i modlitwa żebyśmy się w nim spotkali… Jako, że jestem fanatykiem był to chyba główny czynnik mojego niezadowolenia. Meczom derbowym zawsze towarzyszy dreszczyk emocji, którego już dawno nie czułem. Czytając prasę dowiadywałem się coraz to gorszych wieści. Odwróciłem stronę w tył, na przed ostatnią i przed moimi oczami pojawił się napis o sporych gabarytach „Korona poważnie zainteresowana warsztatem trenerskim Włodzimierza Gąsiora”.

Odnośnik do komentarza

Po przeczytaniu artykułu uwolniłem się od myśli bycia wielkim trenerem ukochanego klubu. Skończyły się marzenia, kalkulacja i rozmyślanie. Wszystko prysło jak mydlana bańka. Wróciłem do życia, do rzeczywistości.

 

Rozsiadłem się z puszką piwa i paczką chipsów przed telewizorem. Miałem zamiar w spokoju obejrzeć mecz Mistrzostw Europy 2008. Grała oczywiście reprezentacja Polski z odwiecznym rywalem – Niemcami. Wielkie nerwy i stres przerwał napad na moje mieszkanie. Oczywiście kogo?... Jarka. Stał w progu z 6-ciopakiem idealnie schłodzonej „Warki”. To skreślało początkowy plan obejrzenia w samotności meczu. Jakby nie patrzeć to przyjaciel, a więc go wpuściłem. Zasiadł na fotelu i zasypał mnie lawiną pytań. Pytał o wszystko począwszy od przygotowania CV, do terminu dostarczenia. Były to krótkie i zwięzłe zdania, na które w większości mogłem odpowiedzieć jednym słowem.

 

Po paru minutach zaczęła się walka na boiskach w Austrii i Szwajcarii oraz… u mnie w pokoju. Walczyliśmy na argumenty. Jarek twierdził, iż warto spróbować, że to nic nie kosztuje, że nic nie stracę a zyskać mogę wiele. Ja się upierałem przy swoim. Wydawało mi się, że moja kandydatura jest na straconej pozycji przy trenerze, z którym miałem przyjemność pracować jako piłkarz. Nie mogłem się równać doświadczeniem, a także wiedzą szkoleniową z Włodzimierzem Gąsiorem. Wiedziałem jak bardzo się zasłużył Koronie. Jaką cieszy się popularnością i poparciem w Kielcach. Wszyscy pamiętają jego awans do II ligi, oraz dzielne wojaże w niej z kielecką jedenastką do momentu wycofania się ówczesnego sponsora - „Nidy Gips”. Gąsiora znali wszyscy jako piłkarza a później trenera. Mnie znali tylko i wyłącznie jako piłkarza. Dawałem sobie zerowe szanse i wnioskowałem, że szkoda fatygować się, bo i tak wybiorą w zarządzie pana Włodka.

 

Jarek nie ustąpił. Nasza polemika trwała do późnych godzin. W międzyczasie skończył się pojedynek Polska-Niemcy. Bramki zdobył Polak, który gra w reprezentacji Niemiec… Wynik końcowy to 0:2 po trafieniach Łukasza Podolskiego. Po kolejnym pytaniu Jara, miałem dosyć tej rozmowy. Obiecałem mu, że zgłoszę swoją kandydaturę. Ja miałem spokój, a Jarosław się ucieszył.

Zmieniliśmy temat na występ naszej drużyny narodowej. Dopiliśmy browary i po godzinie 2 skończyliśmy „posiedzenie”. Kiedy kumpel poszedł do domu, zmęczony położyłem się na łóżku. Wtedy wróciły myśli o mojej trenerce… Znów wyobrażałem sobie siebie w żółto-czerwonych dresach stojącego z gromadą piłkarzy na środku boiska. Były to piękne chwile. Potem udało mi się zasnąć, ale sen miałem szarpany. Budziłem się co kilka minut. Rano się ogarnąłem i pojechałem do swojego obecnego klubu Orląt Kielce, gdzie byłem trenerem.

 

Wzywał mnie prezes. Kiedy dojechałem na miejsce i wszedłem do gabinetu szefa klubu, który bardziej przypominał zaskórny pokoik akademicki, nie zastałem nikogo. Siadłem więc na jednym z foteli i czekałem. 10 minut później wszedł prezes. Od razu zauważyłem, że przemieszczał się chwiejnym krokiem. Przywitał się ze mną i zajął miejsce za biurkiem, po czy zaczął intensywnie czegoś szukać w segregatorze. Wyciągnął kartkę papieru, położył przede mną i podał długopis. Po tych czynnościach zaczął rozmowę:

 

- Mam znakomite informację! Znalazłem dla Orląt sponsora strategicznego! Będzie to firma, która wcześniej wspierała finansowo pod kielecką Lubrzankę. Zrezygnowali z pomocy w Kajetanowie, a więc podjąłem działania i udało się, uwierzysz?

Prezes był mocno podniecony, wypowiadał kolejne słowa coraz szybciej. Nie dało się ukryć, iż był również coraz mniej trzeźwy, co oznaczało, że niedawno musiał świętować i jeszcze go „rozbiera” w ciepłym pomieszczeniu. Na jego wiadomość uradowałem się i częściowo rozumiałem jego aktualny stan. Z uśmiechem na twarzy zadałem pytanie dotyczące leżącej na stole kartki. Otrzymałem szybką ripostę, że jest to mój nowy kontrakt i mam się z nim zapoznać, po czym prezes wstał i wyszedł. Zostałem: ja, kontrakt, długopis i woń alkoholu. Nigdy nie podejmowałem pochopnych decyzji. Chwyciłem kartkę i pokierowałem się w stronę wyjścia. Na parkingu wsiadłem do mojej Toyoty Corolli i udałem się do domu.

Tam przestudiowałem umowę, z której wynikało, iż będzie obowiązywać 2,5 roku z opcją przedłużenia. Miałem zarabiać 1750 zł. miesięcznie plus premie. W rubryce „dodatkowe ustalenia pomiędzy klubem a trenerem” znajdował się niepokojący mnie zapis. Poruszał on sprawę awansu z Orlętami do wyższej klasy rozgrywkowej w pierwszym sezonie pracy z obecną kadrą. Na chwilę teraźniejszą było to według mnie nierealne. W poprzednim roku zajęliśmy 10 lokatę w IV lidze.

Po zakończeniu gier sprzedaliśmy trzech najlepszych piłkarzy. Rajmund Kula, najlepszy strzelec postanowił iść w ślady byłego czołowego napastnika Krzysztofa Myśliwego i zdecydował się na grę w innym klubie. Wybrał niezbyt mocną, ale występującą w II lidze Nidę Pińczów. Był to transfer uzasadniony, gdyż mógł wypromować swoje umiejętności na boiskach w miejscowościach takich jak Ostrowiec, czy Nowy Sącz. W mieście nad Dunajcem rysowały się tłuste lata. Włodarze kolejowego klubu sportowego pozyskali możnego jak na warunki drugoligowe sponsora. Więc, gdyby udało mu się strzelić jakieś bramki w meczu z Sandecją, jego kariera mogłaby nabrać rozpędu.

Z Orlętami pożegnali się również Maciej Kołacz i Kamil Jantora. Dwaj młodzi, perspektywiczni pomocnicy. Maciek zdecydował się bronić barw Zdroju Ciechocinek, a Kamil wyjechał za granicę. W sytuacji, gdzie zespół opuścili piłkarze, od których zależała gra LKS-u, zawodnicy tworzący kręgosłup drużyny awans był celem nieosiągalnym. Nie myśląc długo odłożyłem kontrakt, nie podpisując go swoim nazwiskiem.

Odnośnik do komentarza

Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć.

 

 

 

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

 

 

 

 

Po powrocie z zakupów z „Galerii Echo” ledwo się wtaszczyłem niosąc pięć wielki torb do mieszkania. Na dodatek od parkingu brzęczał mi telefon w kieszeni. Kiedy zerwała się jedna z siatek, rzuciłem wszystkie na podłogę i sięgnąłem po komórkę. Byłem zdenerwowany tym, że muszę sprzątać zawartość reklamówki, która leżała na płytkach w całej kuchni. Oliwy do ognia dolał telefon. Myślałem, że dzwoni Jarek lub prezes. Było gorzej niż myślałem… dzwoniła Klaudia, moja żona. Poinformowała mnie o swoim powrocie do domu. Pojechała na dwutygodniowe szkolenie odbywające się w Lublinie. Kończąc rozmowę spytała, czy mógłbym po nią przyjechać, oczywiście usłyszała odpowiedź twierdzącą. Wiedziałem, że skończy się spokój, harmonia i cisza w moim skromnym mieszkaniu.

Miałem mało czasu na myślenie w stanie pełnego skupienia, a spraw do rozwiązania jak na tą chwilę bardzo dużo. Jako pierwsze zdecydowałem się napisać Curriculum Vitae, o którym z pewnością przeprowadzę dyskusję z Klaudią. Byłem pewny, że choć Jaro odpuścił nękanie mnie to powróci do tej sprawy. Szybko zasiadłem przy komputerze i zacząłem pracę. Po wydrukowaniu dokumentu włożyłem go do mojej teczki i położyłem na rogu biurka. Zeszło mi z tym zdumiewająco długo. W międzyczasie zgłodniałem, wtedy pomyślałem o plusach przyjazdu mojej kobiety. Wreszcie zjem coś innego niż konserwa z puszki. Posilę się czymś treściwym i gotowanym. Niestety potrafiłem tylko zrobić herbatę i kawę, ta ostatnia w obecnej chwili bardzo by mi pomogła. Nie pomyślałem o tym, dlatego pewnie zapadłem w stan snu.

Kiedy się obudziłem ujrzałem łysawego niskiego mężczyznę, który smarował miejsca na głowie bez włosów dziwnym preparatem. Wyłączyłem telewizor. Denerwowały mnie takie reklamy. Wiedziałem, że to kolejny chwyt, aby jak największą liczbę osób naciągnąć na koszta. Dzień zacząłem normalnie. Po zjedzeniu płatków śniadaniowych udałem się na parking. Wsiadłem do mojej Toyoty i energicznie wyjechałem na drogę osiedlową. Kierowałem się zgodnie ze znakami na Warszawę. Nie opuściłem jednak miasta, udałem się na obrzeża Kielc, a dokładniej na Dąbrowę. Tam znajdował się stadion mieszczący trzysta osób. Obiekt należał do LKS-u Orląt. Poszedłem do prezesa klubu z zamiarem poinformowania go o decyzji dotyczącej kontraktu. Kiedy otworzyłem drzwi, on siedział jak zwykle w swoim fotelu. Położyłem umowę na stole. Prezes spojrzał na mnie, po czym zobaczył, że brakuje mojego podpisu na kartce. Zapytał czy wybór jest ostateczny. Ze spokojem wypowiedziałem kwestię, która wcześniej sobie przygotowałem:

- Chciałbym zmienić zapis o awansie. Jeśli nie dostanę funduszy na transfery w tym sezonie, to proszę o zwiększenie czasu na uzyskanie promocji do wyższej klasy rozgrywkowej.

 

Prezes spoważniał

 

- Grzesiek, ale ten kontrakt nie podlega negocjacji.

 

Zrobiło mi się głupio. Nawet przez chwilę nie wziąłem pod uwagę takiej opcji. Musiałem jakoś wybrnąć z tej sytuacji nie robiąc z siebie głupka. Charakter nakazał postąpić honorowo. Po chwili przemyślenia podjąłem decyzję. Wszystko działo się bardzo szybko. Poprawiłem koszulę i zdecydowałem ostatecznie:

 

- W takim razie, dziękuję za współpracę. Kontraktu nie podpiszę, chyba że zniknie zapis, o którym wcześniej wspomniałem.

- No cóż… Dziękuję i ja. Życzę powodzenia w dalszej karierze trenera.

 

Prezes mówiąc te słowa podał mi rękę. Uścisnąłem ją i również życzyłem sukcesów. Po moim zachowaniu nie dało się poznać, że jestem zdenerwowany. Znakomicie zagrałem to na twarzy. Ukryłem wszystkie emocje. Był to dzień, w którym straciłem pracę, a wszystko przez nowego sponsora. Przeważnie kiedy do klubu wchodzi firma pomagająca finansowo wszystko układa się dobrze, optymistycznie. U mnie było tragicznie. Lekko się podłamałem, ale miałem świadomość o podjęciu według mnie słusznej decyzji. W marnym nastroju wróciłem do domu i skontaktowałem się z Jarkiem.

 

 

- Cześć.

- Siema, co tam?

- Pogadać musimy, przyjdziesz?

- Po pracy, wieczorem.

- No wiadoma rzecz. To do 20. Aaaa…i kup browarki.

- Też o tym pomyślałem

 

- Tylko bez przesady, kulturalnie ma być.

- Dobra, nie ma sprawy.

 

 

 

Kiedy się rozłączyłem spojrzałem na zegarek. Miałem mnóstwo czasu do spotkania z Jarkiem. Włączyłem komputer i zacząłem grać w Football Menagera 2008. W obecnej chwili tylko tam byłem pracującym szkoleniowcem. FM to chyba najbardziej pożerająca czas gra. Po rozegraniu kilku meczy zorientowałem się, dzięki wyrazistemu sygnałowi do drzwi, iż Jaro już przyjechał. Po paru minutach rozmowy nie dało się ukryć, że mój przyjaciel zmienił strategię przekonywania mnie do złożenia CV w kieleckim klubie. Tym razem o nic nie pytał. Poszedłem wyłączyć FM’a, a on rzucił hasło, że nie może się doczekać na premierę Football Menagera 2009. Tak zaczęła się nasza rozmowa, w której co trochę zmieniany był główny temat. Polemika trwała do późnych godzin. Skończyłem pić piwo wcześniej, gdyż na drugi dzień miałem jechać w trasę do Lublina po Klaudię. Po konwersacji doszliśmy do wniosku, że będziemy się rozglądać za pracą w zespole w województwie świętokrzyskim lub blisko jego granic. Nie chciałem jeszcze wyjeżdżać „za chlebem”. Na koniec zaproponowałem koledze przejażdżkę ze mną po żonę. Bez wahania się zgodził twierdząc, że nawet sobie weźmie urlop na ten dzień. Zostałem pozytywnie zaskoczony.

Odnośnik do komentarza

Kolejny ranek w moim życiu. Wstałem wyjątkowo wcześnie, a to z powodu podróży do Lublina po Klaudię. Mimo tak wczesnej pobudki byłem spóźniony. Wypiłem mocną kawę, złapałem kawałek bułki, który leżał na kuchennym stole i wybiegłem na parking. Pokierowałem się do pod kieleckiej wsi, gdzie mieszkał Jarek. Miejscowość była oddalona o 20 kilometrów od miasta. W sumie miałem 40 kilometrów opóźnienia plus czas, w którym spałem. Nie było dobrze. Liczyłem na pustą trasę i szybszą jazdę. W tracie podróży zacząłem rozmowę o złożeniu tego nieszczęsnego CV w Koronie, mimo osiągnięcia celu przez Jarka, nadal dawałem sobie cień szansy. Zdecydowałem się jednak spróbować. Przede mną została tylko konsultacja tego pomysłu z żoną, a raczej przedstawienie jej sprawy. Decyzja ostateczna i tak należała do mnie. Jaro wydawał się na zadowolonego z siebie, w końcu dopiął swego… Droga uciekała nam szybko. W krótkim czasie dotarliśmy do największego miasta po wschodniej granicy Wisły. Po Lublinie także nie błądziłem i bez problemów dojechaliśmy do hotelu, w którym była zakwaterowana Klaudia. Sumując spóźniłem się 10 minut, ale kiedy podjechałem na ulicę Lubomelską 14, żona dopiero wychodziła, nie zauważyła opóźnienia.

Już w trójkę udaliśmy się w trasę powrotną. Kilka kilometrów za Lublinem oznajmiłem mojej kobiecie o pomyśle Jarka. Była bardzo szczęśliwa, można powiedzieć, że cieszyła się jak dziecko. Po jej wypowiedziach wnioskowałem, że najmocniej z nas wszystkich wierzy końcowy sukces. Oczywiście był jeden problem. Klaudia nie wiedziała kim był Włodek Gąsior… Ja nadal podchodziłem do tej sprawy z przymrużeniem oka. Później nadszedł czas na złą wiadomość. Zapoznałem ją z faktem braku pracy. Euforia została powstrzymana. Również nie byłem zachwycony. Musiałem jak najszybciej rozwiązać ten problem. Tym bardziej, że nie zaoszczędziłem dużej kwoty pieniędzy. W moim przypadku szczerze powiedziawszy nie był za bardzo jak zarobić „kokosów”.

 

Jako junior grałem w drużynie GKS Nowiny, potem przeniosłem się pod przymusem do Stadionu Kielce. W WKS-ie grałem II sezony skąd trafiłem do ukochanej Korony. Tam miałem przyjemność pracowania z trenerem Gąsiorem Po kilku sezonach z powodu kłopotów finansowych kieleckiego klubu zostałem sprzedany wraz z Przemkiem Cichoniem do ówczesnego pierwszoligowca z Ostrowca Świętokrzyskiego. W ekstraklasie zagrałem 11 spotkań. Z tego okresu mam wspaniałe wspomnienia, których nikt mi nie odbierze. Strzeliłem w tych meczach 3 bramki. Trafienia zainkasowałem w meczach z Zagłębiem Lubin (zwycięski), Odrą Wodzisław Śląski (zwycięski) oraz Legią Warszawa. Robiliśmy wraz z kolegami wszystko, aby uniknąć spadku. Niestety nie udało się. Na finiszu z dorobkiem 15 punktów zajęliśmy 15 miejsce i z doborowym towarzystwem (Ruch Chorzów, Pogoń Szczecin) opuściliśmy elitę. Po rundzie wiosennej w II lidze nadszedł kryzys. Zespół KSZO wycofano z rozgrywek, a zawodnikom włodarze klubu dali wolną rękę w szukaniu nowych pracodawców. W tym czasie miałem niespełna 28 lat. Pech mnie nie opuszczał. Odniosłem kontuzję, identyczną jak w zespole ostrowieckim, uraz się odnowił na testach w Koronie. Bardzo chciałem wrócić do mojego klubu, lecz sytuacja ta przekreśliła wszystko. Po tym zdarzeniu było pewne, że nie zgłosi się po mnie żaden klub z wyższej ligi, gdyż prawie rok nie trenowałem. Wylądowałem w IV lidze, a dokładniej w drużynie Granatu Skarżysko-Kamienna. Był to niemiły dla mnie okres, bo ze względu na moje pochodzenie miejscowi kibice mścili się. Po sezonie odszedłem do Orląt Kielce. Tam odbudowałem formę. W jednym z meczy strzeliłem pięć bramek, obrońca drużyny rywali chciał utemperować moje poczynania i brutalnie mnie sfaulował. Diagnoza była nieubłagana – złamanie nogi. Po tym urazie zdecydowałem zakończyć swoją karierę.

 

 

 

Droga powrotna z Lublina strasznie się dłużyła. Było to spowodowane jak się później okazało śmiertelnym wypadkiem na odcinku drogi Annopol - Bidziny. Do Kielc ostatecznie dotarliśmy o godzinie 19. Podróż bardzo mnie zmęczyła, po krótkim przywitaniu w domu z żoną, zapadłem w twardy sen.

Odnośnik do komentarza

Los przyniósł następny ranek, dla mnie oznaczało to kolejne uszczuplenie odłożonych pieniędzy. Jestem mężczyzną, więc nie może mnie utrzymywać kobieta, toż to hańba! Początek dnia umiliła mi Klaudia przynosząc pysznie wyglądające i jak się później okazało smakujące również śniadanie do łóżka. Po konsumpcji wreszcie czegoś innego niż płatki z mlekiem i konserwa z puszki poszedłem na dwór.

 

Wracając z krótkiej przechadzki wstąpiłem do kiosku w celu zakupienia świeżej prasy. Tradycyjnie wybór padł na dziennik „Echo Dnia”. Jak zwykle czytanie rozpocząłem od końca, gdyż tam znajdował się dział sportowy. Nie widziałem żadnych spektakularnych wiadomości. Dziennikarze pisali coś o reprezentacji Polski. Szczególną uwagę poświęcili występom Polaków na Euro 2008. Ciekawy artykuł był o transferze jakiegoś Bośniaka do Lecha Poznań. Przeglądając strony zauważyłem malutką wzmiankę na temat mojego odejścia z Orląt Kielce. Były to praktycznie cztery zdania, które poprawiły mi humor. To znacznie ułatwiało mi poszukiwanie pracy.

W dużo lepszym nastroju wróciłem do mieszkania. Podzieliłem się tą informacją z żoną, która również się uradowała. Klaudia prasowała elegancką białą koszulę:

 

- Po co to prasujesz – spytałem.

- Dla ciebie, przecież dzisiaj jedziesz złożyć CV. Tak się umawialiśmy, nie pamiętasz.

 

 

 

Szczerze mówiąc zapomniałem o tym. Wziąłem prysznic, ogoliłem dwudniowy zarost i ubrałem strój wizytowy. Czarny garnitur w białe, delikatne prążki, do tego elegancka koszula i bordowy krawat. Wszystko było idealnie dobrane, o znakomitym kontraście. Zabrałem dokument wraz z moją teczką. Na stole złożyłem mój odręczny podpis i ruszyłem w drogę.

Na parkingu zauważyłem, że wszystkie auta były w miarę czyste. Mój jednak do tego grona nie należał. Toyota nie widziała wody od zimy. Nawet ktoś napisał palcem na przedniej szybie: „Umyj mnie”. Faktycznie samochód wyglądał niechlujnie, a więc postanowiłem, że zanim pojadę do klubu odwiedzę myjnię automatyczną. Wjechałem na stację Shell’a, gdzie znajdowała się zabudowa przypominająca garaż, w którym myte byłe auta. Przy okazji zatankowałem do pełna i znów schudł mój budżet. Kiedy dotarłem na stadion Korony znajdujący się przy ulicy Ściegiennego bez problemu znalazłem miejsce do zatrzymania pojazdu.

Po wejściu do środka na pierwszym planie zobaczyłem sekretarkę. Była bardzo uprzejma. Poinformowała mnie o nieobecności prezesa Tadeusza Dudki. Złożyłem więc dokumenty na ręce starszej pani, która pracowała na stanowisku zastępcy pana prezesa. Zapewniła mnie przed tym, iż przekaże papiery osobiście panu Dudce jak tylko zjawi się w budynku klubowym. Nie miałem podstaw nie wierzyć miłej kobiecie. „Na słowo” zostawiłem więc swoją teczkę, podziękowałem i opuściłem pomieszczenia.

Wsiadłem do Corolli i pojechałem do domu.

Tam z nudów usiadłem przy komputerze i przeglądałem informacje o zespołach w okręgu kielecczyzny. Szukałem jakiegoś klubu gdzie w rubryce trener, znajdowałby się napis vacat. Niestety, albo drużyna nie pasowała mi, albo już od kilku dni pracował z nią nowy szkoleniowiec… Przyszłość rysowała się w ciemnych kolorach, liczyłem najbardziej na te kilka zdań z gazety. Miałem nadzieję, że ktoś sam się zgłosi. Dzień kończyłem przygnębiony. Czułem się jakbym nie miał posady co najmniej od roku. Było to paskudne uczucie, współczułem wszystkim, którzy mieli podobny problem co ja.

Odnośnik do komentarza

Po ukazaniu się rubryki w prasie z wiadomością o mojej rezygnacji z pracy w Orlętach, liczyłem na „jakieś”, chociaż najmniejsze zainteresowanie moją osobą w słabszych ekipach. Tym razem również się nie myliłem. Kiedy kończyłem przeglądać strony internetowe odezwał się mój telefon. Numeru nie miałem w pamięci karty SIM, nie wiedziałem więc kto dzwoni. Odebrałem i usłyszałem starszy głos:

 

- Dzień dobry. Moja godność Wacław Salamucha.

- Witam pana.

- Jestem prezesem klubu piłkarskiego Siarka Tarnobrzeg. Nasz klub poważnie rozważa zatrudnienie pana na stanowisku szkoleniowca.

 

 

Po słowach szefa tarnobrzeskiej drużyny na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Byłem szczęśliwy, że ktoś docenił moją dotychczasową pracę. Nasza rozmowa z panem Wacławem zakończyła się deklaracją rozważenia propozycji.

Jak się później okazało nie była to ostatnia polemika w sprawie nowej pracy. Następnym zespołem, który chciał, abym został menadżerem była rzeszowska Resovia, zwana przez kibiców „Sovią”. Na koniec skontaktował się ze mną pan Marek Jarecki, działacz Stali Stalowa Wola, który oferował stanowisko asystenta trenera Łacha.

Po burzliwych przemyśleniach odrzuciłem propozycje Resovii, gdyż klub ten był najmniej konkretny, przeszkodę stanowiła rozbieżność finansowa, oraz największa odległość od Kielc. Podejmując pracę, musiałbym się przeprowadzić do miasta z białym krzyżem kawalerskim w herbie, na niebieskim tle. Z kontraktu „Stalówki” również zrezygnowałem. Mimo, iż był to klub z I ligi, chciałem prowadzić drużynę samodzielnie. Siarka wydawała się najbardziej zdeterminowana. Resztę zespołów poinformowałem o swoich decyzjach i podziękowałem za zainteresowanie moją osobą. Szczerze, to nie spodziewałem się, aż takiego odzewu, po odejściu z Orląt. Z pewnością pomógł mi artykuł w gazecie. Było lepiej niż myślałem. Triumfalnie zakończyłem ten dzień.

 

 

 

Następnego dnia…

 

 

 

Otworzyłem oczy, spojrzałem z przyzwyczajenia na zegar, a ten wskazywał godzinę 5:00. Wiedziałem, że już nie usnę. Siadłem więc przy komputerze. Wydrukowałem swoje CV, które znajdowało się już w pamięci maszyny. Następnie włączyłem rajdy samochodowe i zacząłem grać. Czas szybko minął i w mgnieniu oka wskazówki czasomierza wskazywały punkt 11. O 15 byłem umówiony z prezesem Siarki. Kielce leżą 105 kilometrów od Tarnobrzega. Żeby mieć chwilę w zapasie, musiałem wyjechać z miasta około 12:30. Na miejsce naszego spotkania pan Salamucha zaproponował budynek klubowy, a ja przystałem na te warunki. Kilka minut przed podróżą byłem już gotowy. Trasa uciekała szybko, a co za tym idzie bez problemów. Po dojechaniu do byłej stolicy polskiego przemysłu siarkowego bez trudu znalazłem siedzibę klubu.

Budynek z zewnątrz prezentował się ubogo, zdanie zmieniłem jednak po wejściu do środka. Sekretarka zaprowadziła mnie do drzwi prezesa, po czym kazała chwilę poczekać. Byłem zdenerwowany i zarazem podniecony nową sytuacją. Czekała mnie pierwsza prawdziwa rozmowa motywacyjna. Nerwowo patrzyłem po korytarzu. W oczy rzuciły mi się wiszące zdjęcia na ścianach. Na fotografiach byli piłkarze za czasów gry KS-u w elicie. Rozpoznałem to dzięki datom w dolnych rogach, dotyczyły one lat:1992 i 1993.

W oczekiwaniu na spotkanie wydawało mi się, iż czas płynie bardzo wolno. Wreszcie, ku mojej uciesze drzwi się uchyliły, a zza nich wyjrzał starszy mężczyzna i zawołał mnie do środka. Dla formalności przedstawiłem się, pan Wacław postąpił identycznie. Poprosił, abym się rozgościł i zapytał czy czegoś się napiję. Z grzeczności odmówiłem. Pan Salamucha przedstawił mi swoje oczekiwania, zapoznał mnie ze wszystkimi szczegółami, a na końcu przekazał umowę. Następnie przeszliśmy się po budynku. Oprowadzając mnie po nim zauważyłem przez okno grupkę piłkarzy trenujących na boisku usytułowanym przy siedzibie klubu. W większości była to młodzież. Prezes widząc moje zainteresowanie powiedział, że to będą moi podopieczni po podpisaniu kontraktu. Wysłuchawszy ostatniej opowieści wróciliśmy do gabinetu. Dostałem trzy dni na rozważenie i dokonanie ostatecznego wyboru. Szczęśliwy wróciłem do domu, gdzie podzieliłem się wrażeniami z Klaudią. Ona jednak nie była zachwycona. Nie chciała, żebym pracował tak daleko od naszego miasta. Wprawdzie nie była to jakaś kolosalna odległość, ale nie zmieniało to faktu, że praktycznie cały czas byłbym „w drodze”. Decyzja jednak należała do mnie.

Odnośnik do komentarza

Postanowiłem podpisać umowę z Siarką Tarnobrzeg, ale szefa klubu nie informowałem o tej decyzji. Chciałem zwlekać jak najdłużej, miałem przecież 3 dni na odpowiedź.

Świętując znalezienie nowej pracy, u Jarka na grillu świetnie się bawiłem. Była to impreza o charakterze relaksacyjnym na świeżym powietrzu. Mało alkoholu, był obecny po to, aby się od czasu do czasu schładzać. Osób zaproszonych również nie za dużo, sumując to sami najbliżsi. Podszedłem odwrócić kiełbaski, żeby się za bardzo nie zwęgliły, wtedy poczułem w kieszeni lekkie wibracje. Zdjąłem rękawice kucharskie i chwyciłem za komórkę. Ktoś z numeru nieznanego próbował się ze mną skontaktować już czwarty raz. Pewnie kręcąc się po podwórku nie zauważyłem drgań telefonu. Była to osoba z Kielc. Wiedziałem to na pewno, gdyż na początku numeru znajdowały się dwie charakterystyczne dla miasta cyferki, a dokładniej 41- to kierunkowy. Odebrałem i ze spokojem w głosie powiedziałem:

 

- Halo?

- Dobry wieczór.

- Dobry wieczór.

- Czy rozmawiam z panem Grzegorzem?

- Tak, a co się stało?

- Znakomicie. Otóż nic się nie stało, spokojnie. Ja nazywam się Tadeusz Dudka.

 

W tym momencie zdrętwiałem z wrażenia. Zostałem całkowicie zaskoczony. Dzwonił do mnie prezes Korony. Wiedziałem, że coś jest na rzeczy, skoro on sam pofatygował się. Umierałem z ciekawości jaką wiadomość chce mi przekazać. Z słuchawki rozprzestrzeniał się dalej jego głos:

 

 

 

- Składał pan w moim zespole Curriculum Vitae, które zostało rozpatrzone pozytywnie. Zapraszam do siedziby klubu, na rozmowę motywacyjną. Chciałbym się z panem spotkać i zadać kilka ważnych pytań. Czy pasowałaby panu jutrzejsza data?

- Oczywiście – odpowiedziałem jednym tchem.

- Świetnie, tak więc do zobaczenia jutro o godzinie 11.

- Dziękuję i żegnam pana.

 

Jedyne uczucie, które mnie napełniło to radość. Cieszyłem się jak dziecko, jednocześnie nie wiedząc czy dzieje się to naprawdę. Prezes nie powiedział jakie stanowisko chce mi zaproponować, myślałem więc, że chodzi o asystenta. Kiedy opowiedziałem znajomym i żonie o tym telefonie, wpadli w euforię. Było to coś cudownego, cieszyli się moim szczęściem. Takich przyjaciół to ze świeczką szukać! Jarek ciągle powtarzał: „A nie mówiłem?”. Jakby się udało podjąć tą pracę, moje życie zmieniłoby się o 180 stopni. A przede wszystkim pracowałby w klubie, który kocham od małego.

 

„Wiarę” zaszczepił mój ojciec, który od zawsze chodził na mecze Korony. Błękitnych Kielce nie szanował, gdyż to był klub milicyjny. Mimo, iż w czasach świetności, dawny stadion przy ul. Ściegiennego przyciągał tysiące widzów, Błękitni nigdy nie doczekali się zorganizowanych grup kibiców, które tworzyły by doping i oprawy podczas spotkań.

Radował mnie również fakt, że spotkanie odbędzie się jutro, co w razie nie powodzenia daje mi wyjście awaryjne, którym była umowa z Siarką Tarnobrzeg. W głębi duszy wierzyłem, że wszystko potoczy się dobrze. Wreszcie szczęście do mnie wróciło!

Odnośnik do komentarza

Po rannym prysznicu, znów założyłem swój garnitur. Wychodząc na spotkanie byłem mocno zdenerwowany. Klaudia natomiast trzymała za mnie kciuki, żeby się powiodło. Pojechałem na Ściegiennego, na "Stadion Kielce". Trybuny tego najnowocześniejszego obiektu mogły pomieścić ponad piętnastotysięczną widownię. Zaparkowałem auto przy samym wejściu, wysiadłem i udałem się w stronę budynku. Znana mi już sekretarka ponownie zaprowadziła mnie pod pokój prezesa, a ten czekał na mnie przy uchylonych pięknych drewnianych drzwiach. Była za dwie 11, zdążyłem więc idealnie. Przywitaliśmy się z panem Dudką i wszedłem do jego gabinetu. Pan Tadeusz pełnił swą funkcję od niedawna. Po degradacji Korony do I ligi, za aferę korupcyjną, w którą szczególnie uwikłany okazał się z czasem trener Kolportera Korony Kielce, wróg wszystkich kibiców kieleckich – Dariusz W. Po tym incydencie Dudka zajął miejsce Adama Żaka. Jednak po nim nie było widać żadnej tremy, wręcz przeciwnie. Postępował bardzo pewnie. Siedliśmy w luksusowych fotelach, a prezes przeszedł od razu do sedna sprawy.

 

- Jest pan kandydatem na trenera w naszym klubie. Nie będę kłamał. Byliśmy już dogadani z Włodkiem Gąsiorem, a panu chcieliśmy powierzyć obowiązki jego zastępcy. Trener Gąsior musiał jednak zrezygnować z powodów rodzinnych. Tak więc szukamy młodego, zdolnego trenera, który będzie gwarancją sukcesu. Naszym celem na ten sezon jest zajęcie miejsca w środku stawki i zbudowanie zespołu od podstaw. W roku kolejnym będziemy oczekiwać walki o awans, a następnie chcemy utrzymać zespół w elicie. Plany są długoterminowe, obejmują minimum 3 lata. Przed podjęciem ewentualnej pracy w naszym klubie będzie pan musiał podpisać dokument, w którym zaświadczy, że jako trener nie uczestniczył w procederze korupcyjnym Sam pan rozumie, nie chcemy, aby klub był jeszcze kiedykolwiek w takich okolicznościach. Nie mamy zamiaru wysłuchiwać w mediach, że szkoleniowiec jest zamieszany, czy nawet zatrzymany z powodu łapówkarstwa, et cetera . Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji.

- Rozumiem. Plany są bardzo ambitne, a to nasuwa mi pytanie.

- Słucham pana.

- Jeśli zdecyduję się na pracę, czy będę posiadał środki pieniężne na transfery w tym sezonie?

- Widzi pan, tutaj jest problem. Po przejęciu klubu przez miasto, będę chciał razem z prezydentem Lubawskim ustabilizować finanse. Czyli na rundę jesienną nie otrzyma pan funduszy, na wiosnę sytuacja może być różna. Jeśli staniemy na nogi, lub odejdzie z kadry jakiś piłkarz przekażę panu środki na zakup zawodników. Z góry mówię, że nie będą to jakieś wielkie kwoty…

- Oczywiście.

- Przejdźmy do umowy. A więc to, co pana interesować będzie najbardziej. Jesteśmy w stanie zaoferować panu kontrakt obowiązujący przez rok z opcją przedłużenia za obopólną zgodą. Jest to spowodowane, nie będę ukrywał – pana młodym wiekiem, a co się z tym wiąże małym doświadczeniem. Nasze wymagania już panu przybliżyłem. Za wykonywaną pracę dajemy panu 7000 zł miesięcznie. Pensja nie podlega negocjacjom.

- Yhmy...

 

W tym momencie nie mogłem się powstrzymać przy utrzymaniu powagi. Były to zarobki wyższe niż sobie wyobrażałem. Prezes kontynuował:

 

- Będzie pan rozliczany również z dokonanych ewentualnych transferów, gdyż około 90% decyzji należeć będzie do pana.

 

Po tych słowach sięgnął do szuflady umieszczonej pod blatem biurka. Wyjął na wierzch arkusz papieru A4, po czym podpisał się w dolnym prawym rogu.

 

- Pan jako jedyny zgodził się na rywalizację o tę posadę z trenerem Gąsiorem. Po weryfikacji i przemyśleniach składam w imieniu całego zarządu ofertę pracy na stanowisku pierwszego trenera w Miejskim Klubie Sportowym Korona Kielce. Z mojej strony tyle, teraz wszystko w pana rękach.

 

Podał mi kontrakt. Spojrzałem na wykropkowane miejsce, przygotowane dla mojego autografu. Byłem zaskoczony, a zarazem bardzo szczęśliwy, że dostałem się. Odwaga jednak popłaca. Dudka wstał, wyciągnął rękę.

 

 

 

- Niech pan osobiście mi odpowie o swoim wyborze, w czasie nie dłuższym niż 48 godzin.

- Naturalnie.

 

- Jakieś pytania na koniec?

- Nie, wszystko jest jasne.

 

- Mam nadzieję, że przyjmie pan naszą ofertę.

 

- Będę musiał to przemyśleć na spokojnie. Dziękuję i żegnam.

 

- Do zobaczenia.

 

 

 

Naprawdę to ten kontrakt mogłem podpisać z marszu. Wszystko mi odpowiadało. Nic nie podlegało jakiejkolwiek dyskusji. Chciałem chociaż stworzyć pozory profesjonalisty, a poza tym wiem, że nie wolno być pazernym, bo to się później mści na człowieku. Wyszedłem więc z budynku trzymając moje „życie” w rękach. Wreszcie los przyniósł mi coś łaskawego, ba nawet jak bardzo! Pojechałem do domu, gdzie opowiedziałem wszystko Klaudii. Tryskała radością, kiedy wysłuchała mojej historii. Przeczytałem kontrakt dla formalności raz jeszcze, przemyślałem, przeanalizowałem wszystkie "za" oraz "przeciw" i podpisałem go eleganckim piórem, które trzymałem na specjalne okazje. Dudki jeszcze nie informowałem. Zaczekałem do następnego dnia. A te dzisiejsze 24 godziny były chwilami, w których kończył się stary i rozpoczynał nowy rozdział mego życia. Zostałem szkoleniowcem Korony Kielce!

Odnośnik do komentarza

FM: 9.1.0

Baza danych: Duża.

Ligi: Bułgaria (1), Finlandia (1), Polska (2), Słowenia (1), Serbia (1).

Pliki EDT: -

Wszyscy zawodnicy: Austria, Bośnia, Bułgaria, Czarnogóra, Estonia, Finlandia, Litwa, Macedonia, Peru, Polska, Serbia, Słowenia, Węgry.

 

================================================================================

=================

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Była środa, zawiozłem kontrakt do budynku klubowego. Tadeusz Dudka potwierdził zatrudnienie mnie, podał mi rękę i powiedział, że wita mnie na pokładzie Korony. Przedstawił mi plan na dzisiaj.

Mieliśmy odbyć rozmowę z prezydentem Kielc, a zarazem właścicielem klubu – Wojciechem Lubawskim. Polemika okazała się całkiem przyjemna. Pan Lubawski był bardzo miły i mocno stąpał po ziemi. Nie rozmawialiśmy zbyt długo, ale cieszyłem się, że spotkałem takiego człowieka, który wie czego chce.

Następnie czekało mnie zapoznanie ze sztabem szkoleniowym, w którym znajdowali się na chwilę obecną:

- Michał Gębura - asystent ma 43 lata i osobiście widziałem go w pracy z młodzieżą,

 

- Sławomir Grzesik, 38 lat, asystent, będzie prowadził zespół rezerw,

 

- Robert Dziuba – niespełna 40-stoletni trener bramkarzy, solidny szkoleniowiec,

 

- Andrzej Szołowski, prawie 60-cioletni trener odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne; jeden z najlepszych pod tym względem speców w Polsce,

 

- Jacek Nosek i Marek Konieczny, lekarz i masażysta.

 

Dudka wyraził chęć zatrudnienia scout a , gdyż klub nie posiadał takiego człowieka. Zaproponowałem mu, aby podjął w tym celu rozmowy z Adamami Noconiem i Styżejem. Pierwszy jest uniwersalnym szkoleniowcem, a drugi scoutem. Obaj przydaliby się w ekipie. Poleciłem ich, ponieważ jako piłkarz miałem z nimi styczność i chwaliłem sobie współpracę. Na koniec czekała mnie konferencja prasowa, ta jednak miała się odbyć na dzień następny, gdyż dzisiaj dopiero zostało ujawnione, że to właśnie ja zostałem pierwszym trenerem.

Przed odjazdem do domu otrzymałem wszystkie dokumenty, które były mi bardzo potrzebne. Między innymi poruszały sprawy terminarza. Dzięki nim mogłem przygotować plan treningów w okresie przygotowawczym, a także ewentualnie odwołać jakiś sparing, czy zorganizować, itp.

W domu zająłem się pierwszymi analizami. Spotkanie z zawodnikami, było zaplanowane podobnie co rozmowa z dziennikarzami – na jutro. Po spędzeniu paru godzin nad papierami, zdecydowałem zrobić przerwę.

Zadzwoniłem w trakcie niej do pana Wacława, włodarza Siarki Tarnobrzeg:

 

- Dobry wieczór.

- Witam. Pan pewnie w sprawie poinformowania mnie o swojej decyzji. Podjął ją pan?

 

- Tak, na początek chciałem przeprosić, że dzwonię tak późno.

- W porządku, nie ma sprawy.

 

- A co do pracy. Przykro mi, ale nie podpiszę kontraktu. W ostatniej chwil otrzymałem lepszą ofertę.

 

- Jeśli chodzi o pensję jestem skory negocjować, na pewno się porozumiemy.

 

- Nie, nie… Mam propozycję z klubu, który jest dla mnie najważniejszy. Nie potrafię odmówić.

 

- No dobrze. Widzę, że nie uda mi się pana przekonać. Szczerze? Przeczuwałem, że nie zatrudnimy pana, a szkoda. Życzę więc wielu sukcesów.

 

- Dziękuję i wzajemnie!

 

 

 

Sprawę z tarnobrzeskim zespołem miałem już zamkniętą. Wróciłem do rozpisywania treningów.

Zdawałem sobie sprawę, że jako młody trener będę musiał skakać po to, co u doświadczonego szkoleniowca leży na podłodze. Obiecałem sobie, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby wypromować na nowo kielecki zespół. Wierzyłem, że uda się wyjść na prostą. W marzeniach przewijały się europejskie puchary lecz to nuta przyszłości, dalekiej przyszłości…

Odnośnik do komentarza

@fatal 77

Dzięki za radę, ale znam wartość Gawęckiego, nie jest na sprzedaż. No i mam kłopot z napastnikami, więc o odejściu któregokolwiek z pierwszego składu nie ma mowy, reszty się dowiesz z następnych części;). Miło, że ktoś daje znak, że czyta moje wypociny:P

Odnośnik do komentarza
- Robert Dziuba – niespełna 40-stoletni trener bramkarzy, solidny szkoleniowiec,

 

- Andrzej Szołowski, prawie 60-cioletni trener odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne; jeden z najlepszych pod tym względem speców w Polsce,

Tak sobie czytam i czytam i się zastanawiam, czy nie powinno być "40-sto letni... 60-cio letni"?

 

Powodzenia :)

Odnośnik do komentarza

Wreszcie nadszedł ten dzień. Zawodnicy wrócili z urlopów, a o godzinie 16 na bocznym boisku, którym dysponuje klub miałem poprowadzić pierwszy trening Korony. Wcześniej jednak czekała mnie konferencja prasowa. Z tego powody znów wypadało ubrać garnitur. Spotkanie z dziennikarzami miało się odbyć w samo południe, punkt 12. Na stadion dotarłem 45 minut przed 12. Czas, który mi pozostał wykorzystałem na rozmowę z prezesem. Poinformował mnie, że zaproponował wstępne umowy osobom, które mu poleciłem. Wtedy poczułem się pierwszy raz szkoleniowcem. Dudka powiedział, że bardzo się ucieszyli na możliwość pracy w naszym zespole i prawdopodobnie obaj zaakceptują kontrakty. Później pan Tadeusz zaprowadził mnie do magazynku, w którym znajdował się sprzęt sportowy. Nakazał wybrać sobie odzież w odpowiednim rozmiarze. Dresy były granatowe z żółto-czerwonym wstawkami. Ich producentem jest firma „Hummel”, która obecnie ubiera zespół Korony. Ubrania były bardzo dobre jakościowo. Po znalezieniu odpowiednich dla mnie ciuchów zaniosłem je do swojej szafki.

Nadeszła godzina 12. Wszedłem wraz z włodarzami klubu na salę, w której miała się odbywać konferencja. Dziennikarze już czekali siedząc na krzesłach ustawionych w trzech rzędach. Wszystkie niewiadome kierowali do prezesa i dyrektora sportowego, a funkcję tą pełnił pan Andrzej Jung. Tadeusz Dudka odpowiadał ze spokojem, żeby pytania stawiać mnie, bo to ja jestem nowym trenerem, a nie on. Czułem się lekceważony przez „pismaków”. No cóż, napotkałem na pierwsze schody. Po chwili jednak wszystko się wyjaśniło i szczególnie jeden dziennikarz gorliwie konstruował zdania. Był przedstawicielem „worldsoccer.com”.

 

Dziennikarz: Zjawił się pan tutaj w roli nowego menadżera zespoły. Czy Korona Kielce jest dla pana spełnieniem marzeń?

 

 

 

Było to pytanie jedno z prostszych. Z odpowiedzią nie miałem żadnych problemów.

 

 

 

Ja: Cieszę się, że mogę tu pracować. Jestem niezmiernie szczęśliwy z tego powodu!

 

Dz: Korona nie może zaliczyć ostatniego sezonu do udanych, gdyż kibicom przyszło posmakować goryczy spadku z ligi. Jak ocenia pan szansę na szybkie wywalczenie awansu?

 

 

Prezes przestrzegał mnie przed tego typu podchwytliwymi pytaniami. Prosił, abym dwa razy przemyślał odpowiedź, zanim ją powiem.

 

 

 

Ja: Sądzę, że jest to dosyć prawdopodobne. Po kilku wzmocnieniach na pewno zamieszamy w lidze.

 

 

 

Wybrnąłem inteligentnie z tego pytania. Nie oznajmiłem prosto, że wywalczymy promocję do ekstraklasy, ale że coś namieszamy. Była to mądra odpowiedź, która na późniejszych konferencjach dawała duże pole manewru.

 

 

 

Dz: Jakie są pańskie preferencje taktyczne?

 

Ja: Spróbujemy zaatakować, ale z rozwagą. Będę wpajał piłkarzom, aby grali ładną, ofensywną piłkę.

 

Dz: Właściwe podejście do zawodników to rzecz niezbędna w tym zawodzie. Jakiego stylu pracy z drużyną możemy się od pana spodziewać?

 

Ja: Zamierzam dołożyć wszelkich starań, by piłkarze mnie szanowali. Bez wzajemnego szacunku nie ma jedności w drużynie.

 

 

 

Jak dla mnie respekt w zespole był bardzo ważny. Szczególną uwagę musze poświęcić faktowi, iż niektórzy gracze są w podobnym do mnie wieku. Właśnie dlatego muszę mieć autorytet u piłkarzy. W innym przypadku drużyna się rozklei.

 

 

 

Dz: Kibice zastanawiają się jak bardzo zaangażuje się pan w codzienną pracę z zespołem. Jakie są plany w tym względzie?

 

Ja: To nie jest właściwy moment na rozmowę o moim stylu zarządzania. Zdradzę, że bacznie będę się przyglądał sztabowi i przekonam się ile będę mógł im powierzyć obowiązków.

 

Dz: Nowy menadżer w klubie to często oznacza spore zmiany i niepokój co do ciągłości zatrudnienia dla części pracowników. Mamy się spodziewać zmian?

 

Ja: Przyjrzę się piłkarzom i członkom sztabu szkoleniowego i pozbędę się tych, którzy nie spełnią moich wymagań. Na chwilę obecną nie będzie dużych zawirowań. Zespól już przeszedł rozpad po degradacji.

 

Dz: Objął pan zespół w chwili, gdy wszystko wskazuje na to, że odejdzie z niego Hernani. Czy uważa pan, że trudno będzie panu zatrzymać go w drużynie?

 

Ja: Nie mam zdania na ten temat. Nie będę poruszał tej kwestii, gdyż byłoby to niestosowne. Dowie się pan wszystkiego za kilka dni…

 

 

 

Po tym pytaniu prezes wstał oznajmił, że określony czas już minął. Podziękowałem wszystkim i wyszliśmy na korytarz, gdzie dziennikarze nie mieli dostępu. Pan Andrzej poklepał mnie po ramieniu:

 

 

 

- Wypadłeś znakomicie, a tak się bałeś.

- Faktycznie, nie było źle – odparłem.

 

 

 

Zaczęliśmy się śmiać. Atmosfera była bardzo miła. Udałem się z Dudką do jego gabinetu na konsultację. Przed nami ważne decyzję dotyczące wszystkich kontraktów. Musieliśmy z powodów finansowych zredukować zarobki. Trudno było przewidzieć jak zareagują piłkarze. Ci co się nie zgodzili opuścili klub ze Ściegiennego. Teraz czekała kolejna grupa, która zapowiedziała, że chce zostać. Wszystko przez tą aferę…

Odnośnik do komentarza

Kiedy skończyliśmy analizować obecne i układać nowe kontrakty dla piłkarzy poszedłem się przebrać w odzież sportową. Za piętnaście 16 wyszedłem na boczną płytę boiska. Usiadłem na krzesełku i czekałem na moich podopiecznych. Równo o 16.00 zobaczyłem Dudkę zmierzającego szybkim krokiem w moją stronę. Zaraz za nim szli zawodnicy i sztab szkoleniowy. Z drugiej strony obiektu trenowała młodzież reprezentująca na co dzień barwy Korony II.

 

Prezes krótko mnie przedstawił i powierzył mi kadrę, po czy zszedł z murawy i wrócił do swojego gabinetu. Z każdym zawodnikiem z osobna przywitałem się, a miałem ich do dyspozycji 25. Nakazałem trenerowi Dziubie, aby przyprowadził również „rezerwy”, a razem z nimi było około 50 osób na sztucznej nawierzchni. Nie będę ukrywał, że czułem tremę. Powoli zacząłem dokładnie zapoznawać piłkarzy z moimi zasadami.

 

Delikatnie rozpocząłem od treningu, o przygotowaniach do ligi. Powiadomiłem, gdzie i kiedy udamy się na zgrupowania. Poruszyłem także, aspekty dotyczące: wzajemnego szacunku w drużynie, mówiłem, że mogą przyjść do mnie z każdym problemem, oznajmiłem, iż wszyscy mają czystą kartkę w moim notesie i to od nich samych zależy co na niej zapiszę. Nie zapomniałem wspomnieć o dyscyplinie, a co za tym idzie o kontrolach telefonicznych po godzinie 23, co o dziwo nie wywołało poruszenia. Bądź co bądź rozmawiałem z profesjonalistami. Była to typowa „pogadanka wychowawcza”. Z czasem nabrałem również pewności siebie. Ogólnie byłem zadowolony z tego jak wypadłem.

Po moim wykładzie podałem rozkład zajęć na dzień dzisiejszy trenerowi Dziubie. To on miał poprowadzić pierwszy trening, ja chciałem spokojnie usiąść i obserwować poszczególnych zawodników z trybuny. Miało to za zadanie wyłonić pierwszą i drugą drużynę, gdyż obiecałem dać szansę wszystkim. Piłkarze biegali, aż miło. Widać gołym okiem, że byli spragnieni gry, wręcz głodni!

 

 

 

Następnego dnia na zajęciach postąpiłem prawie identycznie. Zauważyć można było jedną różnicę – trening prowadził Michał Gębura. Pierwszy tryb przygotowań skupiał się przede wszystkim na ćwiczeniach poprawiających kondycję. Na wieczornym spotkaniu zaproponowałem jednak zajęcia z piłkami, a na koniec gierkę wewnętrzną. W trakcie niej do mojego notesu trafiło dużo zapisków. Podzieliłem zawodników na 6 ekip, gdzie w dwóch bramki strzegł młody Wojtek Małecki. Składy wydawały mi się wyrównane i jak się później okazało, tak było. Kopacze przeprowadzali ciekawe akcje. Jak na trening grali twardo i dość agresywnie. Toczyli zażarte boje o każdą piłkę. Widać, że zależało im, aby dobrze wypaść w moich oczach, nie zmienia to jednak faktu, że wszystko odbywało się w sympatycznej, miłej atmosferze. Miałem już wstępną listę zawodników, którzy mieli tworzyć pierwszą drużynę. Wiadomo, iż trzon się nie zmienił. Piłkarzy, którzy mnie nie przekonają zamierzałem wystawić na listę transferową, a z pieniędzy, które otrzymam zakupić kilku na ich zastępstwo. Na koniec zajęć zapoznałem podopiecznych z datą pierwszego, jakże prestiżowego sparingu. Naszym rywalem jest KSZO. Mecz miał się odbyć na stadionie przy ulicy Świętokrzyskiej w Ostrowcu. Od tego spotkania dzieliło nas jednak jeszcze kilka bardzo ważnych zajęć.

Odnośnik do komentarza

Dzięki wielkie, staram się jak tylko mogę. Miło czytać pochlebne komentarze, a z krytyki wyciągać wnioski.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

W następnym dniu zrobiłem testy wydolnościowe. Po nich miałem listę zawodników, którzy musieli opuścić klub. Byli to:

- Krystian Pydych, 20 lat, jak na prawego obrońcę słaby fizycznie, mało kreatywny, definitywnie na sprzedaż;

 

- Tomasz Wójcik, napastnik 22 lata, u niego zauważyłem paradoks, mianowicie wygrywał wszystkie pojedynki główkowe w polu karnym, ale nie umiał z nich zdobyć bramki, jak na snajpera za wolny i słaby technicznie;

 

- Karol Kopeć, środkowy pomocnik 21 lat, brak pomysłu na rozegranie piłki, słabe krycie, o strzałach z dystansu nie wspomnę;

 

- Krzysztof Kiercz, stoper 19 lat, nie umie dokładnie pilnować przeciwnika, mało wygranych pojedynków główkowych, na boisku można go porównać do pachołka…

 

- Łukasz Kaczmarek, lewy skrzydłowy 20 lat, brak umiejętności dokładnego dośrodkowania, gra bez piłki… zaraz jaka gra? On cały czas stoi w jednym miejscu. Z futbolówką przy nodze jeździec bez głowy;

 

- Damian Rożej, napastnik 20 lat, typowy sęp, nie potrafi sam odzyskać piłki, czy rozpocząć akcję, na boisku rozkojarzony, jedyne co go usprawiedliwia to wiek, mnie nie przekonał;

 

- Łukasz Szymoniak, obrońca środkowy, piłkarz w tym wieku (25l.) jest już ukształtowany, „Zodra” mimo, iż jest jednym z nielicznych kielczan musi opuścić klub, mizerne szanse na grę, przegrywa rywalizację z młodszymi kolegami;

 

 

 

Ci zawodnicy niespecjalnie mnie przekonali co do swoich umiejętności. Listę przekazałem po zajęciach panu Dudce, który miał rozesłać wiadomości do innych klubów z informacją, że ci gracze są wystawienie na sprzedaż. Rzeczą naturalną był fakt, że od dzisiaj trenowali z rezerwami. Do pierwszej drużyny natomiast dołączyli:

 

- Kamil Radulj

 

- Adrian Kasztelan

 

- Marek Fundakowski

 

- Damian Jędryka

 

- Maciej Kiciński

 

- Łukasz Gągorowski

 

Jestem naprawdę zadowolony z tej młodej i jakże zdolnej grupy piłkarzy. Zawodnicy przejawiali ogromną chęć do gry i mimo swojego wieku dysponowali nienaganną techniką, co dla mnie było bardzo ważne.

Nadszedł również czas, aby się rozejrzeć po rynku transferowym. Na „teraz” potrzebowałem wzmocnień na pozycji napastnika oraz prawego pomocnika, który mógłby występować także, w środku pola. Miałem swoje typy. W grę wchodzili Marcin Pontus z Odry Opole, Łukasz Stasiak z Wigier Suwałki, Karol Wójcik z rzeszowskiej Stali oraz Marcin Ziatyk obecnie bez przynależności klubowej. Wszyscy grali na pozycji snajpera. Pozycja prawego pomocnika była dobrze obsadzona, ale chciałem ją wzmocnić, gdyż planowałem sprzedaż w niedalekiej przyszłości Pawła Sasina, a nowy piłkarz zgrywałby się z zespołem już od teraz. Szukałem również ewentualnego uzupełnienia na bramce. Nie było jednak potrzebne „na gwałt”. Jak się uda kogoś zakontraktować będzie dobrze, jak nie to nic się nie dzieje.

 

Następnego dnia pojechaliśmy z całą drużyną na badania lekarskie do kliniki w Katowicach. Zabrałem również ze sobą grupę młodych i zdolnych, którzy dopiero co dołączyli do pierwszej kadry. W czasie jazdy do szpitala prezes Dudka poinformował mnie, że w klubie od dzisiaj pracują Adam Nocoń i Adam Styżej. Byłem bardzo zadowolony z tego powodu. Wreszcie pracę może rozpocząć mój scout! Po powrocie do Kielc z każdym graczem odbyłem wraz z panem Tadeuszem rozmowę na temat nowych umów. Przedstawiliśmy całej grupie nowe kontrakty. Teraz zostało jedynie czekanie na odpowiedź zawodników… Miałem nadzieję, że już nikt z czołowych piłkarzy nie opuści klubu. Obym się nie mylił.

Odnośnik do komentarza

Jestem tego samego zdania co Fenomen. Niemalże od samego początku jestem na bieżąco z lekturą i muszę przyznać, że się mi podoba:)

Nie ograniczyłeś wstępu do krótkiej notki o tym, że wysłane przez Ciebie CV zostało pozytywnie rozpatrzone przez szefostwo klubu, a dzieliłeś się z czytelnikami ze swoimi perypetiami, by w końcu na tym stanowisku osiąść. I to właśnie można nazwać opowiadaniem. :kutgw:

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...