Skocz do zawartości

Passion


citko

Rekomendowane odpowiedzi

Na przełomie sierpnia i września na kilkunastu stadionach europejskich rozegrane zostały kwalifikacje do MŚ 2010. Podopieczni trenera kadry — Dariusza Wdowczyka — w swoim siódmym z rzędu spotkaniu grupowym spełnili oczekiwania kibiców i w Ałma-Acie, na Cetral Stadium, pokonali bezproblemowo Kazachów 2:0 (Ireneusz Jeleń i Euzebiusz Smolarek). Cztery dni później ten sam wynik padł także na Nuovo Romagnoli w Campobasso, gdzie jednak Polacy musieli uznać wyższość kopaczy zwanych również makaroniarzami, przez co kibice miast z zachwytu, chwycili się za kieliszki, topiąc w nich smutki. W pozostałych meczach tej grupy obyło się bez niespodzianek, wygrywali bowiem faworyci, zaś tabela po 8 kolejkach wygląda następująco:

 

1. Włochy          8  20  18-2
2. Walia           8  15  13-8
3. POLSKA          8  13  10-7
4. Norwegia        8  11  10-10
5. Kazachstan      8   4   3-14
6. Wyspy Owcze     8   2   6-19

 

Jeśli chodzi o wyniki drużyny narodowej w kraju, w którym obecnie pracowałem, to mogę powiedzieć, że sierpniowy rezultat osiągnięty przez Synów Albionu w Luksemburgu mocno mnie zaskoczył. Wszak zrobił to nie ze względu na to, że rodakom Paula Hunta udało się zdobyć aż siedem bramek, ale raczej przez to, że stracili aż dwie. Wynik 7:2 robił wszakże wrażenie na każdym laiku piłkarskiego rzemiosła, kibicom zaś w żadnym wypadku na stadionie nie mogło się nudzić. Bramki dla Anglii zdobyli: Frank Lampard 3, Gareth Barry, Michael Owen, James Milner, Darren Bent.

We wrześniu wynik osiągnięty przez podopiecznych Steve'a McClarena na Wembley już na mnie takiego wrażenia nie zrobił, nie można było jednak powiedzieć, że nie było ciekawie. 2:0 z Ukrainą było wszakże rezultatem wyjętym z wcześniej zakładanego scenariusza, także na Wyspach Brytyjskich w dalszym ciągu kibiców nastrajał optymizm, zaszczepiony już w pierwszym dniu kwalifikacji. Sytuacja w grupie:

 

1. Anglia          8  22  22-4
2. Islandia        8  16  16-8
3. Białoruś        8  16  14-10
4. Ukraina         8   5   6-13
5. Luksemburg      8   5   9-24
6. Rumunia         8   4   5-13

 

 

***

 

 

 

5 września, zwarci i gotowi, wyruszyliśmy do Boltonu, gdzie czekało nas trudne spotkanie z drużyną będącą niegdyś wizytówką samej Premiership, a obecnie piastującej miano spadkowicza z Championship. Podopieczni Rogera Spray'a zajmowali dobrą, drugą pozycję w lidze, a jeśli dodać do tego miejsce, w którym ten mecz miał się odbyć, faworyt mógł być już tylko jeden. Ostatnie zwycięstwa podniosły jednak nasze morale do takiego stopnia, iż rywal nie był nam straszny, a w analogii do pewnego, znanego przysłowia, na pewno nie był też diabłem.

 

Nad Reebok Stadium przechodząca przed kilkoma godzinami nawałnica zostawiła hektolitry wody, której, mimo usilnych starań służb stadionowych, nie udało się całkowicie usunąć. Mecz rozgrywany przy akompaniamencie świszczącego wiatru dał mi nieco do pomyślenia, także taktycznie przygotowywaliśmy się na małe korekty. Już od samego początku zachęciłem piłkarzy do gry krótką i dokładną piłką, wraz z zachowaniem zdrowego rozsądku podczas wyjść ofensywnych, albowiem tacy napastnicy jak Enrico Pellegriti (reprezentant młodzieżowej kadry Włoch), czy Portugalczyk Hugo Almeida (w reprezentacji: 5 meczów/1 bramka) potrafili taką zbytnią niefrasobliwość umiejętnie wykorzystywać. Moje słowa potwierdziła już pierwsza akcja meczu, po której (w sumie z pomocą Patryka Stemplewskiego, który przy okazji fatalnie skiksował) Pellegritiemu niewiele brakowało do szczęścia, ale trzeźwą interwencją popisał się Joyce i zakończyło się tylko na rzucie rożnym. Po niespełna trzech minutach z kolejną ofensywą przyszedł tym razem Almeida i choć i tym razem udało nam się wyjść bez szwanku, to jakieś dziwne przeczucie nakazywało mi natychmiast coś zmienić. Obawiałem się, że taki obraz gry może się utrzymać przez większą część meczu, co ostatecznie odbije się negatywnie szczególnie w wymiarze bramkowym, jednak moi podopieczni błyskawicznie postarali się o zmianę. Raz z bliska Rune Pedersena próbował zaskoczyć Chałas, drugi raz z dystansu uderzał Trzeciakiewicz. Po chwili bliski szczęścia był także Condesso, ale defensywa Boltonu nie miała zamiaru się przełamywać. Można było powiedzieć, że przez jakieś 30 minut zamknęliśmy naszych rywali w hokejowym zamku, lecz gdy zegar był coraz bliższy odmierzenia pierwszych 45 minut, gospodarze postarali się o kilka niespodzianek. Bez zarzutu spisywał się wszakże Joyce, broniąc jak w transie i wyłapując piłki nie tylko zmierzające w światło bramki, ale i poza nią. W 38. minucie stało się to, na co wszyscy z niepokojem czekaliśmy. Przepiękną akcją popisała się para naszych napastników i z podania Janoty do bramki gospodarzy udało się strzelić Chałasowi. Na dosłownie dwie minuty przed końcem pierwszej części gry kontuzji w drużynie Boltonu nabawił się skrzydłowy, Brazylijczyk Maciel, a tuż przed gwizdkiem również i Hugo Almeida, co dawało ciche nadzieje na to, iż siła rażenia Boltonu nieco osłabła. Niestety, ni jak miało się to do rzeczywistości, o czym dał nam do zrozumienia rezerwista, Eddie Johnson, wiodąc swoją drużynę przez trudności, które można napotkać na boisku, niczym pies pasterski zabłąkane na łące owieczki. W 68. minucie nastąpiło z kolei to, czego najbardziej się w tym meczu obawialiśmy. Ten właśnie Johnson pokusił się o indywidualną akcję, a znalazłszy się w naszym polu karnym, dograł na drugą stronę do Pellegritiego. Finał był zaś do przewidzenia i chyba nie muszę wspominać o tym, że ulokowanie futbolówki w naszej siatce było dla Włocha formalnością. Od tego momentu szanse obu drużyn wyrównały się i teraz obie ekipy szukały swoich szans. W 85. oraz 87. minucie serce zabiło mi mocniej, gdy Chałas i Janota wypracowując sobie 100% sytuacje, nie wiedzieć czemu, nie wykorzystali ich. Końcówka ewidentnie należała do nas, lecz ostatecznie po obiecującej pierwszej połowie z Reebok Stadium wywieźliśmy tylko jeden punkt.

 

05.09.2009, Reebok Stadium, Bolton: 25.571 kibiców; L1 (7/46);

[2nd] Bolton (0) 1-1 (1) Yeading [17th]

0:1 - Tomasz Chałas '38

inj - Maciej (B) '43

inj - Hugo Almeida '45

1:1 - Enrico Pellegriti '67

 

MoM: Rune Pedersen (GK; Bolton) — 9

 

P.Joyce — U.Ugrin ©, K.Ward, P.Stemplewski, Jean (72. C.Lake) — V.van der Berg (72. G.Goncerz), M.Trzeciakiewicz (69. J.Bławat), P.Hunt, F.Condesso — T.Chałas, M.Janota

Odnośnik do komentarza

9 września doszło w końcu do spotkania z Southend, przełożonego przed kilkoma dniami ze względu na występ jednego z ich obrońców w ramach eliminacji do MŚ w drużynie narodowej. Podopiecznym Steve Tilsona nie wiodło się w ostatnim czasie, czego doskonałym dowodem była dopiero 23. lokata w ligowej tabeli. Jednakże ich ostatnie zwycięstwo 4:0 z Luton, przed czterema dniami, dawało nam sporo do zastanowienia. W składzie nie miałem co mieszać, bo przecież wszystko działało u nas tak, jak w szwajcarskim zegarku. Jedynie przemęczony Trzeciakiewicz odstąpił miejsca José Martinezowi, który powrócił ze zgrupowania reprezentacji, a w obronie Hunter podmienił Warda, naszego najskuteczniejszego dotąd obrońcę.

 

Tym razem zdecydowałem się na ofensywne nastawienie naszego zespołu, co już w 7. minucie przyniosło wymierny skutek bramkowy. Standardowo już po akcji Chałas-Janota, tym razem temu drugiemu przyszło strzelić bramkę. Co prawda minęło ledwie 7 minut, gdy ze strony gospodarzy nastąpiło wyrównanie, wszak 24. minucie Martinezowi udało się ponownie wyprowadzić naszą drużynę na prowadzenie, a to wszystko za sprawą Huntera, który doskonale obdzielił go piłką z rzutu rożnego. Nasza ofensywa trwała i nie mieliśmy zamiaru oddawać animuszu gospodarzom. W 33. minucie doskonałym uderzeniem z wolnego poszczycił się Stemplewski i wygrywaliśmy już 3:1. Można powiedzieć, że czwarte trafienie było już tylko kwestią czasu, wszak w 44. minucie, z pozoru niegroźnie wyglądającej sytuacji, daliśmy sobie strzelić gola i mimo, że do szatni schodziliśmy z przewagą jednego trafienia, wynik nadal był niepewny.

 

W przerwie Chałasa podmieniłem Bławatem, wierząc, że Kuba wniesie do gry nieco swojego doświadczenia i ustabilizuje naszą grę z przodu. Gdy będzie czy to potrzeba przetrzymania piłki przy nodze, czy jej zblokowania. Nie pomyliłem się, bo już w 54. minucie mogłem zerwać owoc tej decyzji, gdy soczystym uderzeniem z około trzynastu metrów udało mu się zdobyć bramkę. Nie minęły cztery kolejne minuty, gdy fenomenalnym uderzeniem ze skraju pola karnego popisał się Condesso, zdobywając swoją debiutancką bramkę. Szykowało się na prawdziwy pogrom i tym bardziej wszyscy mogli odnosić takie wrażenie, im akcji ofensywnych i uderzeń na bramkę Southend było coraz więcej. Do tego wszystkiego trzeba było doliczyć nerwowość, która niepozornie wkradała się w poczynania gospodarzy. W 83. minucie lekkiego urazu nabawił się Bławat i nie chcąc narażać go na jakieś poważniejsze uszczerbki na zdrowiu, wprowadziłem w jego miejsce obrońcę, Przemka Ziółkowskiego. Jako że zwycięstwo mieliśmy już zapewnione i wystarczało nam już posłusznie oczekiwać ostatniego gwizdka sędziego, przeszliśmy na nietypowe dla nas 5-4-1, ale to nie stanowiło przeszkody ku temu, by pokusić się o strzelenie jeszcze jednej bramki. Jej autorem, po niezłym zgraniu z Janotą, okazał się Condesso, który bezapelacyjnie został okrzyknięty bohaterem tego spotkania.

 

09.09.2009, Roots Hall, Southend-on-Sea: 3.525 kibiców; L1 (8/46);

[23rd] Southend (2) 2-6 (3) Yeading [14th]

0:1 - Michał Janota '7

1:1 - Mark Pritchard 14

1:2 - Jose Martinez '24

1:3 - Patryk Stemplewski '33

2:3 - Philippe Christanval '44

2:4 - Jakub Bławat '54

2:5 - Feliciano Condesso '58

2:6 - Feliciano Condesso '84

 

P.Joyce — U.Urgin, P.Hunter ©, P.Stemplewski, Jean — V.van den Berg (74.G.Goncerz), J.Martinez, P.Hunt, F.Condesso — T.Chałas (46. J.Bławat (83. P.Ziółkowski), M.Janota.

Odnośnik do komentarza

Tak, jakby coś wreszcie ruszyło :-k

Do pędzącej lokomotywy jeszcze mi daleko :-k

 

 

 

 

Mieliśmy jedynie dwa dni przerwy do kolejnego ligowca, także intensywnym treningiem uraczyłem tylko tych spośród grona piłkarzy, którzy w ostatnim czasie nie grali. W sumie, pisząc "uraczyłem", użyłem błędnego sformułowania do tego, co tak naprawdę zdziałałem, albowiem poleciłem to zadanie moim współpracownikom, którzy zrobili to za mnie. Moje myśli zaprzątała inna sprawa: pocieszyć odchodzącego od zmysłów Wengera.

 

Wengerku, napiłbym się z Tobą wódki dziś. Krótka piłka, wchodzisz w to, czy nie?

Nie.

Zimne piwko w lodówce też mam. Importowany Żywiec. Pierwsza klasa.

Twarz Wengera, spowita w beznamiętnej obojętności, pozostawała niewzruszona jak głaz.

Made from Polska, prosto od babci Bimberowej — próbowałem dalej.

Głucho jak makiem zasiał.

Jagodę z Pleszewa zaprosimy. Użyjesz sobie. — Myślałem, że ten argument okaże się wystarczający. Minęło kilka sekund, a na twarzy Wengera zauważyć można było tylko płony, ironiczny uśmiech.

Nie bój się, Jamala nie zaprosimy. Obejdzie się bez niego.

Nie chcę zostać ojcem w tak młodym wieku — wypalił od razu.

Najwyższa pora — przewinęło mi się przez myśl i chyba powiedziałem to na głos, bo nie czekałem długo, gdy mój rozmówca zakasłał rękawki i oblał mnie wrogim spojrzeniem.

Nie to nie. Wieczorny mecz Legii w pucharze obejrzę sobie sam — powiedziałem zrezygnowany i już miałem sobie iść, gdy moja pożegnalna wersja "na razie ślepa, święta krowo, rób co chcesz, tylko nie mów, że nie chciałem pomóc" w końcu odniosła sukces.

Kto Legia? Polish football club?

Yhy — pokiwałem głową.

Kiedy i gdzie mam być. Coś z sobą zabrać?

— Dobry humor i kasę na taryfę powrotną. Zaczynamy punkt siódma wieczorem. Tylko się nie spóźnij.

Okay. Będę na pewno. Na razie.

Na razie.

 

Widokiem nie odstawaliśmy od standardowego, polskiego kibica piłki nożnej. W jednej ręce piwo, w drugiej papierosek. Wódka chłodziła się jeszcze w lodówce.

 

Pozory.

 

Ciepłe kiełbaski w ustach zaproszonych na ten miting dziewczyn oraz ubaw po pachy, gdy gracze z Bazylei strzelili jedyną bramkę w meczu, stanowiły dla mnie esencję prawdziwej rozrywki, której nie mogło mi przynieść żadne inne wydarzenie. No, może poza samym awansem do Championship mojej drużyny.

 

W innym spotkaniu pierwszej, zasadniczej rundy Pucharu UEFA krakowska Wisła uległa w Brugii z Club Brugge i podobnie jak Legia, w rewanżu, będzie się musiała postarać, by wywalczyć awans do fazy grupowej.

 

 

 

Nazajutrz, z bólem głowy i wielkim kacem, zmuszony byłem powrócić do szarej, codziennej rzeczywistości. Na The Warren przyjechała ekipa Swindon Town, którą gościliśmy po raz pierwszy w historii klubu. Wartym odnotowania faktem było to, że w sezonie poprzednim występowała jeszcze w Championship, aczkolwiek o jakimś szczególnym blasku, którym mogła się wyróżniać, nie było mowy. Owszem, w składzie brylował Danny Murphy, niegdyś świecący triumfy w Liverpoolu, ale na swoich barkach dźwigał już brzemię 32-letniego zawodnika, a liczne kontuzje, które mu teraz doskwierały, w coraz większym stopniu wymuszały dłuższe przerwy w grze i konieczność określenia terminu na ostateczny rozbrat z futbolem. Jednym słowem Swindon było do ogrania.

 

Pierwsza bramka tego meczu stała się dziełem przypadku, jeśli nie powiedzieć błędu, do którego przyczyniła się cała defensywa Swindon. Najpierw Michał Janota, po otrzymaniu piłki od Condesso, przedryblował dwóch defensorów Swindon i znalazł się sam na sam z ich bramkarzem, a później po udanej interwencji tegoż bramkarza, cała defensywa gości stała jak kołki i przyglądała się, jak dobiegający do sparowanej piłki Paul Hunter wyprowadza nasz zespół na prowadzenie. Skreślenie Murphy'ego z listu piłkarzy, którzy mogą stanowić bezpośrednie zagrożenie dla mojej drużyny, było swoistym błędem z mojej strony, o czym przekonałem się wraz z 34. minutą gry. Wtedy to właśnie 32-latek podjął się próby wykonywania rzutu wolnego i szansy swej nie zmarnował. Potężnie uderzona piłka z prawej strony, niemal z linii bocznej naszej szesnastki, i do tego prawą nogą, poszybowała nad murem i powędrowała ku spojeniu słupka z poprzeczką po długim rogu! Peter Joyce nie mógł przez jakiś czas wyjść ze zdziwienia. Być może dlatego w sytuacji sprzed gwizdka sędziego na przerwę wyraźnie zaspał, spóźniając się z interwencją podczas uderzenia Simpsona z głowy po wrzutce Sharifi? Nie wiem. W każdym razie do szatni schodziliśmy z jednobramkową stratą. I to był fakt.

 

Na drugą odsłonę meczu wychodziliśmy jak trącani ostrymi dzidami, a lekcje pokory wymierzyli w naszą stronę sami kibice, których tym razem było nieco więcej niż ostatnio (równe 2000), śpiewając coś o słabej "silnej" woli i półśnie, który zwykliśmy preferować w czasie meczu. Po gwizdku, ku pokrzepieniu serc, zaśpiewali coś znacznie bardziej motywującego i tak w 57. minucie za sprawą Tomka Chałasa, któremu asystował Martinez, znów remisowaliśmy. Niestety, mimo szczerych chęci zarówno piłkarzy, jak i kibiców zasiadających na stadionie, rezultatu nie umieliśmy już bardziej "podkręcić" i ostatecznie mecz zremisowaliśmy. Szkoda, bo statystyki opowiadały się za lepszymi w tej konfrontacji. I już teraz bez ogródek — tymi lepszymi byliśmy my.

 

12.09.2009, The Warren, Hayes: 2000; L1 (9/46);

[8th] Yeading (1) 2-2 (2) Swindon [5th]

1:0 - Paul Hunt '9

1:1 - Danny Murphy '34

1:2 - Sean Simpson '42

2:2 - Tomasz Chałas '57

 

MoM: Yama Sharifi (MR; Swindon) — 8

 

P.Joyce — U.Urgin ©, K.Ward (80. P.Ziółkowski), P.Stemplewski, Jean — G.Goncerz (63. V.van den Berg), J.Martinez, P.Hunt, F.Condesso — T.Chałas, M.Janota (80. S.Clarke).

Odnośnik do komentarza

Po meczu ze Swindon podszedł do mnie Arek Kidrycki, któremu wyraźnie nie podobało się, że w Yeading nawet sama ławka rezerwowych jest dla niego za ciasna. W odpowiedzi zapytałem czyja to wina, po czym udałem się do swojego gabinetu. Przed oczami mieniła mi się schłodzona, prawdziwa polish vódka, której samo tylko wspomnienie przyprawiało mnie o dreszcze. Nie muszę chyba mówić, że gdyby Arek przyszedł do mnie z odpowiednim ekwipunkiem i poprosił o prawdziwą, męską rozmowę w cztery oczy (dwa kieliszki), byłbym skłonny negocjować warunki jego występów w pierwszym zespole. A tak, dnia następnego, podczas popołudniowego treningu, jego wyznanie, jakobym to ja był głównym prowodyrem jego i tak słabej dyspozycji oraz notorycznego omijania podczas ustalania wyjściowej jedenastki, przechyliło ostatecznie szalę na jego niekorzyść. W efekcie czym prędzej zagroziłem wystawieniem na listę transferową, a nawet wysunąłem propozycję rozwiązania kontraktu za porozumieniem obu stron. W tym sporze odniosłem ostatecznie zwycięstwo, albowiem już dnia następnego Arek przyszedł do mnie z podtulonym ogonkiem, prosząc o wybaczenie. Stwierdził przy okazji, że coś mu odbiło i wręczył mi w ręce coś, co podziałało jak balsam na bolące serce. Jedna flaszka to jednak za mało, by móc zagwarantować sobie miejsce w podstawowym składzie. Myślałem, że miał tego świadomość. Niestety — nie miał.

 

 

16 września doszło do pojedynku z West Ham United w ramach 2. rundy Carling Cup. W zeszłym roku zmagania te zakończyliśmy już w 1 rundzie, gdy trafiliśmy na Crystal Palace, podobnie jak popularne Młoty, występujące w angielskiej Championship. Tak, to prawda. Po spadku w sezonie 2007/2008 z Premiership piłkarzom z Upton Park nie wiedzie się totalnie. Zeszły sezon zakończyli na słabym 15 miejscu, a obecnie okupują pozycję czwartą od końca. To świadczy jednak o sile samej Championship, albowiem West Ham, w kadrze, której mogłem się dokładnie przyjrzeć dzięki materiałom zgromadzonym przez naszego scouta, Darrena Knighta, jest o niebo mocniejsze od nas.

 

Wyjściem z tej sytuacji miała być defensywna gra z nastawieniem do wyjść szybkich i błyskawicznych, zwanych potocznie kontrą. Pialiśmy z zachwytu, gdy w 10. minucie do bramki strzeżonej przez 42-krotnego reprezentanta Irlandii Północnej, Roy'a Carrolla, udało się wstrzelić Tomkowi Chałasowi, a naszą radość mógł stonować już tylko sędzia. I zrobił to skutecznie, albowiem w sytuacji tej jego boczny pomocnik doszukał się pozycji spalonej naszego napastnika, przyczyniając się do przeszywającego plecy jęku zawodu płynącego jak wielka potężna fala oceaniczna wprost z gardeł naszych drogich kibiców zasiadających na stadionie. Nie poddawaliśmy się jednak, dalej dążąc do celu, który sobie przed meczem postawiliśmy. W 20. minucie, za sprawą finalizującego akcję Janoty, po raz kolejny byliśmy bliscy szczęścia, lecz Carroll najwyraźniej miał swój dzień i potężne uderzenie naszego napastnika udanie sparował na rzut rożny. Dziesięć minut później coś jednak reprezentantowi Irlandii Północnej "nie poszło", gdyż zupełnie nieatakowany, w próbie wybicia piłki, po zagraniu jej do niego przez jednego z partnerów z obrony, zrobił to tak niefortunnie, że ta wylądowała pod nogami Janoty, ale ostatecznie skończyło się znów na rogu. Za to w 40. minucie, już z efektem bramkowym, Chałas wykorzystał wrzutkę Janoty, przyprawiając nielicznie zebraną garstkę kibiców West Hamu o mdłości.

 

W przerwie zostałem zmuszony do usunięcia z boiska najskuteczniejszego mojego piłkarza w osobie Janoty, który w starciu powietrznym z Davidem Mirfinem doznał lekkiej kontuzji. Wejście Bławata, już chyba charakterystyczne w drugiej połowie, przez długi czas nie przynosiło żadnego, pozytywnego rezultatu. Mało tego. W 58. minucie straciliśmy bramkę po rzucie wolnym, co mogliśmy potraktować już chyba w sferach naszej pięty achillesowej. Nowy rezultat postawił mnie w sytuacji, w obliczu której musiałem zacząć kalkulować w głowie najlepsze rozwiązania, które mogłem wcielić w życie. Z tego względu z pozostałymi zmianami czekałem jeszcze przez dłuższy czas, mając w nadziei, że na ewentualną dogrywkę świeżo wprowadzeni na murawę zawodnicy będą jak ulał. Zmiany przeprowadziłem w odstępstwie 10 minut przed końcem regulaminowego czasu gry, a równo z 90. minutą przecierałem oczy ze zdumienia, gdy naszemu "Kubie" wreszcie udało się przechytrzyć Carolla w bramce i rzutem na taśmę zapewnić nam udział w kolejnej rundzie pucharu! Za sprawą kibiców jednak, rozbudzeni piłkarze niczym małe dzieci po bardzo długiej nocy, poczęli tworzyć z piłką przedziwne rzeczy, a trzy minuty później na naszym kameralnym stadionie nie było już żadnego Londyńczyka. Dlaczego? Otóż to, Chałasowi, po samotnym rajdzie z piłką, udało się celnie wykończyć swoją akcję i mimo, że mecz trwał jeszcze przez trzy minuty, kibicom naszego rywala ni w głowach było oglądanie żenującej końcówki w wykonaniu ich ulubieńców.

 

16.09.2009, The Warren, Hayes: 2.882 kibiców; Carling Cup: 2 rnd;

[L1] Yeading (1) 3:1 (0) West Ham United [Ch]

1:0 - Michał Janota '39

1:1 - Steven Hammell '58

2:1 - Jakub Bławat '90

3:1 - Tomasz Chałas '90+2

 

MoM: Tomasz Chałas (ST; Yeading) — 8

 

P.Joyce © — A.Żebrowski (90. C.Lake), K.Ward, P.Stemplewski, Jean — V.van den Berg, P.Hunt, C.McDermott, F.Condesso (80. G.Goncerz) — T.Chałas, M.Janota (46. J.Bławat).

Odnośnik do komentarza

Hmm... z dwumeczowym wyprzedzeniem muszę stwierdzić, że nie jest tak źle ;> ;)

 

 

 

Trzy dni po historycznym triumfie z West Ham w CC, nadeszła pora na mocny Watford. Przynajmniej w moim mniemaniu. Podopieczni nowego trenera Martina Scotta, byłego szkoleniowca Colchesteru City, po rezygnacji z funkcji managera zespołu Adriana Boothroyda na rzecz piłkarskiej reprezentacji Ghany, nie radzą sobie w lidze, zajmując dopiero 23 lokatę, choć w dużej mierze jest to rezultat aż 5 remisów, które dotąd na swoim koncie zgromadzili. My nie jesteśmy zresztą lepsi, bo jeśli chodzi o remisy to mamy ich na swoim koncie aż 4 sztuki, choć z drugiej strony dwa zwycięstwa więcej stawiają nas w bardziej komfortowej sytuacji niż rywali. Wszak, zdaniem buków, faworytami wcale nie jesteśmy...

 

Przez pierwsze 25. minut meczu byliśmy bezwzględni dla naszych przeciwników, nie pozwalając im przedostać się na naszą połowę, nie mówiąc już o oddaniu jakiegokolwiek strzału w kierunku naszej bramki. Po tym czasie jednak nasza przewaga nieco "przygasła" i odtąd Joyce musiał już koncentrować się znacznie częściej, gdyż częściej też w jego kierunku wędrowała ta, za którą wszyscy na boisku latali i którą kopali. I nie mowa tu o Maryni, której wszyscy zwykli obrabiać cztery litery na pewnym forum internetowym, a o piłce. Rzecz jasna. W takich właśnie okolicznościach przyszło nam doczekać przerwy, a w niej zaplanować nasze dalsze działania na kolejne 45 minut gry.

 

Po zmianie stron, jak zwykle zresztą, nie obeszło się bez zmiany. Tym razem klubowi lekarze musieli zatroszczyć się o zdrowie Portugalczyka Condesso, który w starciu powietrznym z jednym z obrońców Watford rozbił sobie łuk brwiowy i nie był w stanie kontynuować spotkania. W jego miejsce desygnowałem do gry Holendra Van den Berga, dla którego lewa flanka była, co prawda, całkowitą nowością, ale z powierzonych, boiskowych zadań wywiązywał się bez zarzutu. Zresztą, to dzięki niemu w 78 minucie, a więc na 12 minut przed zakończeniem meczu, Michał Janota trafił do siatki strzeżonej przez 11-krotnego reprezentanta Węgier - Mártona Fülöpa - co w efekcie końcowym przyniosło nam trzy punkty. Warto napomknąć, że od 70. minuty mieliśmy nieco ułatwione zadanie dzięki czerwonej kartce, którą arbiter postawił Hiszpanowi Chusowi za skolekcjonowanie dwóch takowych o żółtym zabarwieniu, ale pomimo wszystko zwycięstwo nie przyszło nam łatwo.

 

19.09.2009, The Warren, Hayes: 1.745 kibiców; L1 (9/46);

[10th] Yeading (0) 1-0 (0) Watford [23rd]

cz/k - Chus (W) '65

1:0 - Michał Janota '78

 

MoM: Patryk Stemplewski (DC; Yeading) — 8

 

P.Joyce — U.Urgin, P.Hunter ©, P.Stemplewski, Jean — G.Goncerz, J.Martinez, M.Trzeciakiewicz (71. S.Hines), F.Condesso (46.V.van der Berg) — T.Chałas (71. J.Miller), M.Janota.

 

 

Jako że renoma naszego klubu rosła wraz z kolejnymi szczeblami w drabince ligowej hierarchii angielskich rozgrywek, nasze wpływy i znajomości ogarniały coraz to większe przestrzenie terytorialne kraju niczym woda zalewająca zewsząd grunty podczas powodzi. Za naszą wtyczkę w angielskim Związku Piłki Nożnej (zwanym FA) robił Fenomen, który pełnił tam swego czasu obowiązki jednego z członów zarządu, czyli innymi słowy, takie, które pełni obecnie w naszym klubie. Ze względu na liczne znajomości tam zawarte, naszym rywalem w 3. rundzie Carling Cup w drodze losowania została ekipa z hrabstwa Nottinghamshire. Zrządzenie losu czy raczej jawne, skorumpowane środki na wyznaczenie drużyn rywalizujących ze sobą w parze? Nie wnikam. Ważne, że zagramy z drużyną, która w sposób bezproblemowy, jak to podkreślił Fenomen, pozwoli nam awansować do kolejnej rundy, albowiem Mansfield, to obok Port Vale, jedyna drużyna uczestnicząca w rozgrywkach, a będąca reprezentantem zaledwie czwartego poziomu rozgrywek ligowych w kraju (L2).

 

 

PS. Demotywatory rządzą :D

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

...aż się zbierze miarka :jupi:

 

 

 

W kolejnym ligowcu zmierzyliśmy się z naszymi sąsiadami w tabeli — Huddersfield Town — przewyższającym nas jedynie o nieco lepszy bilans bramkowy. Mimo, że spotkanie to rozgrywaliśmy na wyjeździe, a do faworytów nie należeliśmy, chcieliśmy pokazać, że jesteśmy lepsi, co zresztą udowodniliśmy w sezonie poprzednim (dwukrotnie pokonaliśmy wtedy Huddershield: 1-0 u siebie i 3-2 na wyjeździe). Dlaczego więc nie zrobić tego i tym razem?

 

 

Mocny wiatr wiejący na The Galpharm Stadium zmusił nas do rozgrywania w tym meczu piłki za pomocą krótkich podań, albowiem dalekie zagrania często lądowały nie tam, gdzie uprzednio było to zaplanowane. W wyjściowym składzie wystąpił dawno oczekiwany James Constable, który powrócił ostatnio do zdrowia, po okresie długiej i żmudnej rekonwalescencji, spowodowanej nadwyrężeniem więzadeł podkolanowych. Niestety, początek spotkania w jego wykonaniu nie należał do udanych, bo już po 6. minutach od rozpoczęcia spotkania, żałowałem swojej decyzji wypuszczenia go w pierwszym składzie. W stuprocentowej sytuacji bowiem, po świetnym zgraniu z Chałasem, nie trafił w światło bramki, a ta, co tu ukrywać, stała przed nim otworem jak prostytutka na pierwszym, lepszym skrzyżowaniu ulic (broniący Ross Gallagher leżał jeszcze u stóp Chałasa, który wymusił to na nim zwodem). Pięć minut później, po jego też stracie, zrobiło się nerwowo w naszym polu karnym, ale na szczęście wspaniałą interwencją popisał sie Joyce i mogliśmy odetchnąć z ulgą. Wedle przysłowia jednak: co się odwlecze, to nie uciecze, i tak w 24. minucie straciliśmy gola. Wyraźnie zaspała nasza defensywa, gdy Gaardsøe uruchomił dalekim podaniem Steada, który błyskawicznie uwolnił się spod krycia naszych obrońców i nie dał szans Joycowi na udaną interwencję, uderzając po długim rogu, tuż przy słupku. Nowy rezultat z pewnością chluby naszej drużynie nie przynosił, toteż czym prędzej zabraliśmy się za odrabianie strat. Najpierw próbował Goncerz, chwilę później bliski szczęścia był także Chałas, ale dopiero trzecia próba naszej ofensywy przyniosła efekt bramkowy. A zaczęło się w sposób dość nieoczekiwany, gdy w akcję na szpicy włączył się Słoweniec Uros Ugrin,

. Polak znalazłszy się na 10 metrze, huknął jak z armaty, nie pozostawiając złudzeń Rossowi Gallagherowi podczas interwencji. W 40. minucie przeżywałem chwilę grozy, gdy Jonathan Stead znalazł się sam na sam z Joycem i na raty pokonał naszego bramkarza, lecz na szczęście nieco wcześniej rozległ się gwizdek sędziego, informujący wszem i wobec, że napastnik znalazł się na pozycji spalonej. Minutę później cieszyłem się jednak jak dziecko, gdy na dogodną pozycję do oddania strzału wychodził Chałas, a Gaardsøe nieprzepisowo powalił go na ziemię, czym zasłużył sobie na przedwczesny odpoczynek w szatni, i odtąd graliśmy w przewadze jednego zawodnika. Co prawda, mina trochę mi zrzedła, gdy okazało się, że Tomek poobijał sobie kolano w tym starciu, ale w pobliżu miałem przy sobie rozgrzewającego się Kubę Bławata i w dalszym ciągu mogłem być tylko i wyłącznie zadowolony.

 

Po przerwie gnietliśmy rywala niemiłosiernie, co musiało w końcu przynieść bramkowy efekt. W 56. minucie Goncerz dośrodkował na głowę Constablego i nasz napastnik mógł cieszyć się ze swojego dziewiczego gola w nowym sezonie. Na 3-1, co było zresztą nieuniknione, podwyższyliśmy za sprawą dośrodkowania z rzutu rożnego Huntera na nogę wprowadzonego nieco wcześniej Hinesa. Nikt wtedy nie spodziewał się, że bramka numer cztery będzie lustrzanym odbiciem swojej poprzedniczki, z tą różnicą, że piłka po uderzeniu Hinesa otarła się jeszcze rykoszetem po nodze kapitana Huddersfield — Miguela Abadiasa — i dopiero wtedy zakotwiczyła na dobre w bramce.

 

Zwycięstwo to pozwoliło nam awansować na drugie miejsce w tabeli. Do prowadzącego Brighton tracimy dwa punkty.

 

22.09.2009, The Galpharm Stadium, Huddersfield: L1 (11/46);

[4th] Huddersfield (1) 1-4 (1) Yeading [5th]

1:0 - Jonathan Stead '24

1:1 - Grzegorz Goncerz '27

cz/k - Thomas Gaardsøe (H) '42

1:2 - James Constable '57

1:3 - Seb Hines '75

1:4 - Miguel Abadias '88 (sam)

 

MoM: Grzegorz Goncerz (MR; Yeading) — 9

 

P.Joyce — U.Urgin, P.Hunter ©, P.Stemplewski, Jean — G.Goncerz, J.Martinez (72. S.Hines), C.McDermott, F.Condesso — T.Chałas (46. J.Bławat), J.Constable.

 

 

Notatnik: Mocno zdziwiła mnie polityka transferowa Huddersfield, po której na Gallpharm Stadium nie ostał się żaden bramkarz. Broniący w tym meczu dostępu do bramki Gallagher jest bowiem zwyczajnym "szaraczkiem" i swoimi umiejętnościami nie zachwyca.

Odnośnik do komentarza
  • 3 tygodnie później...

Cztery dni później, na własnych śmieciach, gościliśmy spadkowicza z Championship — Nottingham Forest. Dobra passa, w której trwaliśmy, miała dzisiaj osiągnąć pułap dziesiątej rywalizacji bez poniesionej porażki. Handicap w postaci gry na The Warren, przy chóralnym dopingu naszych kibiców, miał na celu przybliżyć nam ten rezultat.

 

Mecz od samego początku nie ułożył się dla nas tak, jakbyśmy sobie tego oczekiwali. Goście przywitali nas ostrym pressingiem na własnej połowie i przez pierwsze 25 minut nie potrafiliśmy przedostać się pod ich bramkę. Do tego wszystkiego ich ataki zagrażały naszej metalowej konstrukcji raz po raz, co nie zwiastowało zbyt dobrze. Na szczęście, w 27. minucie nastąpiło przełamanie z naszej strony i dzięki wspaniałej wrzutce Goncerza Michałowi Janocie udało się zdobyć pierwszą bramkę w meczu. Szkoda tylko, że... był to jedyny pozytywny aspekt tej części gry. Ostatni kwadrans zwiastował bowiem w sytuacje, które na długo będę wspominać z goryczą w ustach. Zaczęło się od kontuzji Tomasza Chałasa w 31. minucie, gdy Nathan Dyer niepoważnym wtargnięciem w jego przestrzeń uszkodził mu łokciem szczękę, skończyło zaś na dwóch debiutanckich bramkach gości strzelonych... w przeciągu 72 sekund. Niemożliwe? A jednak. Ich autorami stali się: Włoch Bernardo Corradi oraz Anglik Nathan Dyer. O okolicznościach dwóch tych trafień wspominał jednak nie będę, albowiem w dalszym ciągu, na samą tylko myśl, mój żołądek spowijają mocne konwulsje wymiotne.

 

W przerwie meczu przeprowadziłem podwójną zmianę, ściągając z murawy słabo spisującego się Brazylijczyka Jeana na lewej obronie i narzekającego na lekki uraz Paragwajczyka Martineza. O ile dla Craiga Lake'a był to już dziewiąty występ w obecnym sezonie, to o tyle dla Kevina O'Briena wejście oznaczało ligowy debiut w czerwono-czarnych barwach naszego klubu. 18-latek, mimo moich obaw, spisał się naprawdę okazale, będąc wyróżniającą się postacią w drugiej odsłonie. Szczególnie w końcówce, gdy powierzyłem mu rolę playmakera, z której to spisał się wprost perfekcyjnie. W 84. minucie popisał się bowiem fenomenalną asystą przy drugiej bramce Janoty, która, jak się okazało 9 minut później (sędzia przedłużył spotkanie o całe 5 minut), była bramką na wagę jednego punktu. Warto napomknąć, że od 65. minuty mieliśmy stosunkowo ułatwione zadanie, gdy arbiter za drugą żółtą kartkę usunął z boiska kapitana Nottm — Sama Togwella, a równo z 90. zrobił to samo z prawoskrzydłowym Nathanem Dyerem. Mimo tego, jedna bramka w tej części spotkania była wszystkim, na co było nas stać tegoż popołudnia.

 

26.09.2009, The Warren, Hayes: 3.466 kibiców; L1 (12/46);

[2nd] Yeading (1) 2-2 (2) Nottm Forest [11th]

1:0 - Michał Janota '28

1:1 - Bernardo Corradi '43

1:2 - Nathan Dyer '44

cz/k - Sam Togwell (N) '57 (za drugą żółtą)

2:2 - Michał Janota '84

cz/k - Nathan Dyer (N) '90 (za drugą żółtą)

 

 

MoM: Michał Janota (ST; Yeading) — 8

 

P.Joyce — U.Ugrin, P.Hunter ©, P.Stemplewski, Jean (46' C.Lake) — G.Goncerz, J.Martinez (46. K.O'Brien), P.Hunt, F.Condesso — T.Chałas (46. J.Miller), M.Janota.

Odnośnik do komentarza

W rewanżowych spotkaniach pierwszej, zasadniczej rundy Pucharu UEFA krakowska Wisła i warszawska Legia zanotowały dwa lustrzane rezultaty w stosunku bramkowym 1:1, które w końcowym rozrachunku okazały się być gwoździem do trumien, jeśli chodzi o przygodę w europejskich pucharach na ten sezon. Wiślacy po golu Jakuba Smółki przegrali w dwumeczu 2:3 z Club Brugge, natomiast stołeczni po trafieniu Roberta Kolendowicza musieli uznać wyższość piłkarzy ze szwajcarskiej Bazylei (1:2).

 

 

 

Miesiąc wrzesień był dla nas bardzo udany pod względem uzyskanych rezultatów. W lidze wturlaliśmy się z powodzeniem do ścisłej czołówki, tracąc do prowadzącego Brentford zaledwie jedno oczko. Sprawiliśmy również nie lada gratkę naszym kibicom i zmusiliśmy do przecierania oczu ze zdziwienia piłkarskiemu światku, ucierając nosa West Hamowi United w Carling Cup. W październiku czekają nas cztery spotkania ligowe i dwa pucharowe.

 

 

Podsumowanie września 2009

 

Bilans: 4-3-0, bramki: 19-9

Liga: 5. [-1] 20pkt, 26-19

Carling Cup: 3 rnd (v Mansfield)

FA Cup: —

Vans Trophy: 1 rnd (v Billericay)

Finanse: £1.893.592 [-£54.488]

Budżet finansowy: £492.045 (60%)

 

 

Nagrody:

 

  • 2. Marcin Chybiorz (Menedżer Miesiąca)
  • 2. Michał Janota (Młody Piłkarz Miesiąca)
  • 3. Paul Hunt (Młody Piłkarz Miesiąca)

 

Transfery:

 

Świat:

1. Diego Padilha (24, Brazylia; DC) z Fortalezy do Vasco za £2.100.000;

2. Eduardo (18, Brazylia U-21: 1/0; AMC) z Palmeiras do São Paulo za £1.900.000;

3. Carlos (26, Brazylia; ST) z Santo André do Gama za £1.700.000.

 

 

Polacy:

 

 

Ligi angielskie:

 

Premiership: Portsmouth [0]

Championship: Southampton [+5]

League One: Brentford [+1]

League Two: Bristol Rovers [+1]

Conference: Kidderminster [+1]

Conference North: Stafford [+1]

Conference South: AFC Wimbledon [+1]

 

 

Ranking FIFA:

 

1. Brazylia (1346) [-]

2. Anglia (1146) [-]

3. Francja (1138) [-]

4. Holandia (1069) [-]

5. Argentyna (1022) [-]

6. Czechy (997) [-]

7. Hiszpania (969) [-]

8. Niemcy (949) [-]

9. USA (889) [-]

10. Meksyk (889) [-]

...

30. Polska (683) [-]

 

Rywale Polaków (eliminacje do MŚ 2010 w RPA):

11. Włochy (882) [+1]

38. Walia (642) [+18]

50. Norwegia (595) [+18]

115. Wyspy Owcze (401) [+2]

125. Kazachstan (349) [-1]

 

Rywale Anglików (eliminacje do MŚ 2010 w RPA):

17. Islandia (755) [+2]

56. Ukraina (574) [-]

67. Rumunia (552) [+4]

78. Białoruś (449) [+25]

137. Luksemburg (325) [-2]

Odnośnik do komentarza

Początek października był okresem, w którym piłkarze porozjeżdżali się na zgrupowania swoich reprezentacji. Dotyczyło to zarówno piłkarzy reprezentujących swoje narody w seniorskich kadrach, jak i tych młodzieżowych. Jako że i nasz klub posiadał kilku reprezentantów poszczególnych krajów, The FA zdecydował się na odłożenie dwóch październikowych terminów spotkań na listopad. W ten sposób do meczu o punkty musieliśmy poczekać prawie pół miesiąca. W tym czasie, co oczywiste, mocno harowaliśmy na treningach, zaś wieczorami wiele emocji zarezerwowaliśmy podczas śledzenia telewizyjnych transmisji z piłkarzami w roli głównej. Wszak decydujące mecze eliminacyjne do MŚ można było nazwać ostatkami.

 

3 października Polacy na Stadionie Śląskim udanie rozmontowali Norwegów i po dwóch golach Irka Jelenia oraz jednym Dawida Janczyka wygrali 3:1, lecz niestety w meczu o "6 punktów" z Walijczykami, trzy dni później, przegrali 0:1, zaprzepaszczając swoje szanse na awans. Tym samym Walia jako jedyna drużyna z drugiego miejsca, dzięki najkorzystniejszemu bilansowi punktowemu, zapewniła sobie bilet do RPA.

Pozostałe rezultaty:

Kazachstan - Walia 1:2, Wyspy Owcze - Włochy 0:2, Norwegia - Włochy 1:3, Wyspy Owcze - Kazachstan 0:2.

 

 1. Włochy      Q   10  26  23:3  +20
 2. Walia       Q   10  21  16:9  +21
 ------------------------------------
 3. POLSKA          10  16  13:9  +4
 4. Norwegia        10  11  12:16 -4
 5. Kazachstan      10   7   6:16 -10
 6. Wyspy Owcze     10   2   6:23 -17

 

Natomiast Anglicy, którzy już na 3 kolejki przed zakończeniem zmagań eliminacyjnych byli już posiadaczami wejściówki na mundial, po przeciętnym meczu zremisowali bezbramkowo z Białorusią (w dużej mierze przez "czerwo" Johna Terry'ego z 24. minuty), ale na zakończenie pokonali 2:1 Islandię (Frank Lampard, Jermain Defoe) i z wyraźną przewagą zdominowali grupę.

Pozostałe wyniki:

Islandia - Luksemburg 4:0, Rumunia - Ukraina 1:2, Luksemburg - Rumunia 0:1, Ukraina - Białoruś 1:1.

 

 1. Anglia      Q   10  26  24:5  +19
 -----------------------------------
 2. Islandia    Pl  10  19  21:10 +11
 ------------------------------------
 3. Białoruś        10  17  15:11 +4
 4. Ukraina         10   9   9:15 -6
 5. Rumunia         10   7   7:15 -8
 6. Luksemburg      10   5   9:29 -20

 

Emocje towarzyszyły również podczas meczów reprezentacji młodzieżowych, które również walczyły o przepustki, z tą różnicą, że celem było zdominowanie rozgrywek na starym kontynencie w Mistrzostwach Europy. Wspaniale spisała się nasza Reprezentacja, która zakończyła fazę grupową na pierwszym miejscu, detronizując samych Włochów. W dwóch ostatnich meczach pokonaliśmy rówieśników z Norwegii (4:0) oraz Walii (2:0). W listopadzie młodzieżowców czeka jeszcze dwumecz z Cyprem. W kadrze Jacka Kazimierskiego występuje dwóch graczy reprezentujących nasz klub: Grzegorz Goncerz i Kamil Grosicki.

 

 1. Polska      Pl  10  25  23:4  +19
 2. Włochy      Pl  10  22  17:8  +22
 ------------------------------------
 3. Norwegia        10  14   9:12 -3
 4. Wali            10  13   8:14 -6
 5. Kazachstan      10   6  12:18 -6
 6. Wyspy Owcze     10   5   9:22 -13

 

Statystyki:

Grzegorz Goncerz (9 minut; 7 vs Walia U-21)

Kamil Grosicki (81 minut; gol, [9] vs Walia U-21 i 73 minuty, 2 asysty, [9] vs Norwegia U-21)

Kevin O'Brien (90 minut; [5] vs Austria U-21 0:2 i 90 minut, gol i MoM, [9] vs Szwajcaria U-21 3:1)

Powołaniem do reprezentacji U-21 Anglii mógł poszczycić się również nasz utalentowany Carl McDermott, lecz Peter Taylor nie dał mu szansy zaprezentowania się w żadnym ze spotkań.

 

 

Fazę grupową przeszła jak burza również kadra Michała Globisza do lat 19, w której pierwsze skrzypce rozgrywa 16-letni Andrzej Żebrowski. Zwycięstwa 1:0 z Luksemburgiem, 4:0 ze Szkocją i 5:0 z Belgami pozwoliły na awans z pierwszego miejsca. Finały odbędą się we Francji.

 

Statystyki:

Andrzej Żebrowski (90 minut, [7] vs Luksemburg U-19 i 68 minut, asysta, [9] vs Belgia U-19)

Odnośnik do komentarza

10 października czekało nas domowe starcie z czerwoną latarnią ligi — ekipą Wycombe Wanderers. Nic więc dziwnego, że nastrajaliśmy się na wysokie, przekonywujące zwycięstwo i to wszystko w założeniu, że nie włożymy w nie zbyt wiele wysiłku. Rzeczywistość okazała się wszakże nieco inna, bo na boisku nie mogliśmy liczyć na taryfę ulgową ze strony naszych przeciwników, ale trzeba przyznać, że po części, z wcześniej postawionych celów, wywiązaliśmy się w 99,9%. Prowadzenie przyniosła nam po 18. minutach dokładna wrzutka Brazylijczyka Jeana w szesnastkę, którą uderzeniem z główki wykorzystał Grzegorz Goncerz.

 

Tuż po przerwie gra wyraźnie nabrała kolorytów, wszak bramkarze obu ekip pozostawali w swych interwencjach niewzruszeni. Dopiero przewinienie Sama Stockley'a na Wardzie w polu karnym wymusiło na arbitrze decyzję podyktowania jedenastki, którą na bramkę pewnym uderzeniem w prawy róg zamienił sam poszkodowany i było 2:0. Taki rezultat, pomimo szczerych chęci obu jedenastek na jego zmianę, utrzymał się już do końca spotkania.

 

10.10.2009, The Warren: 2.795 kibiców; L1 (13/46);

[9th] Yeading (1) 2-0 (0) Wycombe [24th]

1:0 - Grzegorz Goncerz '18

2:0 - Kevin Ward '65 (karny)

 

MoM: Grzegorz Goncerz (MR; Yeading) — 8

 

P.Joyce — U.Ugrin ©, K.Ward, P.Stemplewski, Jean — G.Goncerz, J.Martinez (77. K.O'Brien), C.McDermott, F.Condesso (57. C.Lake) — M.Janota, J.Constable (65. J.Miller).

Odnośnik do komentarza

Trzy dni później, w trzecim z serii meczu na naszym własnym obiekcie, podejmowaliśmy V-ligowe Billericay Town w ramach pierwszej, zasadniczej rundy Vans Trophy. Jako że rywal nie należał do jakichś tuzinkowych zespołów, innymi słowy — był po prostu słaby, pozwoliłem sobie przywdziać taktycznie na to spotkanie drugi garnitur Yeading. Ten zaś, po zaledwie dwóch minutach od wznowienia gry, począł spełniać swoje oczekiwania i za sprawą niezłej, kombinacyjnej akcji Kidryckiego z Błażejewskim, temu drugiemu udało się otworzyć wynik spotkania. Rezerwiści grali swoje, ale ultradefensywna postawa rywali dawała się we znaki naszej sile rażenia. Na drugą bramkę czekaliśmy więc aż do 33. minuty, gdy świetnym uderzeniem po wrzutce Błażejewskiego z rzutu rożnego, soczystym uderzeniem z woleja do bramki trafił Trzeciakiewicz. Mecz zakończył się naszym skromnym zwycięstwem 3:0 (trzecia bramka autorstwa Marka Peacocka, 16-latka, dla którego było to dziewicze trafienie w barwach klubu) i dość powiedzieć, że był to minimalny wymiar kary, na jaki zasłużyli sobie rywale, grający przysłowiowy piach.

 

13.10.2009, The Warren, Hayes: 164 kibiców; Vans Trophy, 1 rnd;

[L1] Yeading (2) 3:0 (0) Billericay [Con]

1:0 - Artur Błażejewski '2

2:0 - Michał Trzeciakiewicz '33

3:0 - Mark Peacock '74 (karny)

 

MoM: Artur Błażejewski (MR; Yeading) — 9

 

S.Woodward — D.Elliott, S.Hines, P.Ziółkowski ©, A.Palmer — A.Błażejewski, M.Trzeciakiewicz, K.O'Brien (52. M.Peacock), K.Grosicki (69. T.Podgórski) — A.Kidrycki, J.Constable (52. S.Clarke).

Odnośnik do komentarza

Po gładkim zwycięstwie w pucharze powracaliśmy do kieratu ligowego, a naszym kolejnym rywalem był zespół Oxfordu United. Z Chłopcami ze Wzgórza spotykaliśmy się dotąd pięciokrotnie i czterokrotnie wychodziliśmy z tarczą. Mieliśmy jednak na uwadze ich ambicję i fakt, że w ostatnich czterech sezonach zanotowali awans o dwa szczeble, i z tego względu nie było mowy o jakimkolwiek odpuszczaniu.

 

W bramce na to spotkanie przewidziałem miejsce dla Woodwarda, który wystąpił w ostatnim meczu po długiej nieobecności spowodowanej m.in. kontuzją, zaś na pozostałych pozycjach usadowiłem piłkarzy pierwszego składu. W rezerwie miałem ochotę skorzystać z młodziutkiego Kevina O'Briena, reprezentanta młodzieżowej reprezentacji Irlandii, który w ostatnim czasie pozytywnie mnie zaskoczył, wszak problemy z mięśniem dwugłowym, a przy tym być może nawet miesięczna rehabilitacja, skutecznie wybiła mi ten pomysł z głowy. Tym samym szansę na powolne ogrywanie się w drużynie uzyskał Mark Peacock.

 

Rozpoczęliśmy to spotkanie fatalnie, gdy już w 38 sekundzie głęboką wrzutkę Hunta w naszą szesnastkę uderzeniem z najbliższej odległości wykończył Curtis Weston. Już wtedy wiedziałem, że mecz nie ułoży się po naszej myśli. Długo czekać zresztą na potwierdzenie tych myśli nie musiałem. W 18. minucie Stemplewski popełnił katastrofalny błąd, dając się zwieść Webberowi jak dziecku i przepuszczając futbolówkę między nogami, co bez chwili zastanowienia wykorzystał dobrze ustawiony Islandczyk Halfreðsson, nie dając zupełnie szans Woodwardowi. Niecałe dziesięć minut później kontuzji nabawił się Condesso i już w tym momencie pokusiłem się o podwójną zmianę, ściągając również z boiska zupełnie zagubionego Martineza. Nie minęły jeszcze nawet dwie minuty, gdy mogliśmy zbierać owoce tej decyzji, kontaktową zaś bramkę solidnym uderzeniem z dystansu zdobył Bławat. Dziesięć minut później był już remis, a wszystko za sprawą Peacocka, który niestrudzenie przedarł się środkiem pola, przy okazji dryblując trzech zawodników Oxfordu, i technicznym strzałem pokonując w bramce Eddiego Browna.

 

W przerwie meczu zaryzykowałem i przeprowadziłem ostatnią już zmianę, ściągając z boiska Stemplewskiego - kolejnego z piłkarzy, któremu gra zwyczajowo nie szła. Przemeblowałem również nasze ustawienie, wysuwając tuż przed duet napastników Peacocka i cofając przed linię defensywy McDermotta, a naszej parze skrzydłowych rozkazując nieco bardziej rozciągnąć grę. Efekty były zauważalne już po trzech minutach od wznowienia gry. Wtedy to właśnie Goncerz mocnym pressingiem zmusił Greena do wycofania piłki do tyłu, gdzie miast golkipera Browna stał nasz Bławat, konsekwencją zaś takiego czynu musiało być już tylko jedno. Brown próbował jeszcze powstrzymać naszego napastnika, ale niemożność sięgnięcia po piłkę rękoma (sytuacja miała miejsce daleko przed polem karnym), skutecznie mu to zamierzenie z głowy wybiła. Po tej bramce zamierzaliśmy pójść za ciosem, zdobyć jeszcze jedną bramkę i już do końca meczu być pewnym swego. Owszem, scenariusz ten bliski był realizacji, trzykrotnie jednak marnowaliśmy 100% sytuacje, które winny były się spełnić, co z kolei zostało, jak to czasem bywa, pomszczone przez napastników rywali. W 77. minucie Kevin Sanasy wykorzystał zamieszanie w naszym polu karnym i zdobył wyrównującego gola. Był to już nasz szósty ligowy remis w obecnym sezonie i trzynasty mecz bez poniesionej porażki.

 

17.10.2009, The Kassam Stadium, Oxford: 9.158 kibiców; League One (14/46);

[9th] Oxford (2) 3-3 (2) Yeading [6th]

1:0 - Curtis Weston '1

2:0 - Emil Halfreðsson '18

inj - Feliciano Condesso (Y) '28

2:1 - Jakub Bławat '30

2:2 - Mark Peacock '40

2:3 - Jakub Bławat '48

3:3 - Kevin Sanasy '78

 

MoM: Jakub Bławat (ST; Yeading) — 8

 

S.Woodward — U.Ugrin, P.Stemplewski (46. A.Żebrowski), K.Ward, Jean — G.Goncerz, J.Martinez (28. M.Peacock), C.McDertmott, F.Condesso (28. V.van den Berg) — M.Janota, J.Bławat ©.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...