Skocz do zawartości

Passion


citko

Rekomendowane odpowiedzi

Miesiąc grudzień można było podsumować jednym słowem — godnie. Może nie dla wszystkich, bo przecież niektórzy przeżywali jedne z najcięższych chwil w swoim życiu, ale postawa piłkarzy z przedmieść Londynu, a dokładniej z The Warren Stadium, ogólnie mogła się podobać. Najlepiej zresztą odzwierciedla ją ligowa tabela League One, w której moi podopieczni o dwa punkty wyprzedzają piłkarzy Huddersfield, mając do rozegrania jeszcze dwa zaległe pojedynki. Do tego trzeba dołożyć liczne wyróżnienia indywidualne, które przypadły w ręce nie tylko piłkarzy, ale i mnie samego (zasługi w prowadzeniu drużyny przez Giggsa, wedle panujących tu przepisów, zostały przelane na moje konto). Nie można też zapominać o bodaj najważniejszym — ogrywając 4:0 faworyzowane Crystal Palace 16 grudnia, udało nam się awansować do półfinału Carling Cup, w którym zagramy z Chelsea Londyn! Już niezależnie od osiągniętego rezultatu w tym dwumeczu, mamy prawdziwe powody do radości, bo o naszym istnieniu na bieżąco dowiadują się coraz to liczniejsze rzesze sympatyków futbolu i to nie tylko tych w Polsce. Sam zresztą wielce zdumiony byłem faktem, gdy dowiedziałem się, iż mój wypadek samochodowy rozniósł się szerokim echem po całym kraju z nad Wisły, gdyż relację z tego wydarzenia pokazywano m.in. podczas wieczornych wiadomości w telewizji publicznej, a przy okazji moje osiągnięcia z Yeading okrzyknięto mianem niebotycznych.

 

Podczas mojej nieobecności prezes, Billy Perrymann i Ryan Giggs postanowili wypożyczyć do Hartlepool na okres trzech miesięcy Phila Huntera, jednego z naszych utalentowanych obrońców. W perspektywie zbliżających się trudnych potyczek i urazów, których nabawił się trzon naszej defensywy w osobach: Patryka Stemplewskiego, Kevina Warda oraz Shauna Lamba, nie była to najlepiej przemyślana decyzja, ale cóż — przyszłości nie da się przewidzieć.

 

W klubowej kasie, po raz pierwszy od wielu miesięcy, zanotowaliśmy także przychód. Wszystko za sprawą sporego zastrzyku gotówki w postaci £200.000 za wspomniane wcześniej zwycięstwo nad Crystal Palace w ćwierćfinale Carling Cup.

 

 

Podsumowanie grudnia 2009

 

Bilans: 6-0-3, bramki: 18-9

Liga: 1. [+2] 48pkt, bramki: 54-34

Carling Cup: 1/2 finału (v Chelsea Londyn)

FA Cup: 3 rnd (v Bury)

Vans Trophy: 2 rnd (v Bristol Rovers 2:3)

Finanse: £2.046.757 [+£175.420]

Budżet finansowy: £449.408 (60%)

 

 

Nagrody:

  • 1. Tomasz Chałas (Piłkarz Miesiąca)
  • 1. Kevin Ward (Młody Piłkarz Miesiąca)
  • 2. Kamil Grosicki (Piłkarz Miesiąca)
  • 2. Uros Ugrin (Młody Piłkarz Miesiąca)
  • 2. Marcin Chybiorz (Manager Miesiąca)

 

Transfery:

 

 

Świat:

1. Cleber (27, Brazylia; GK) z Atletico Paranaense do Atlasu za £2.000.000;

2. Sidnei (20, Brazylia U-20: 20/0; DC) z Internacional do Pumas za £775.000;

3. Daniel Flores (20, Meksyk; AM RL) z Chivas do Veracruz za £28.000.

 

 

Polacy:

 

 

Ligi angielskie:

 

Premiership: Chelsea [+2]

Championship: Peterborough [+4]

League One: Yeading [+2]

League Two: Hartlepool [+1]

Conference: Rushden [+2]

Conference North: Stafford [+1]

Conference South: AFC Wimbledon [+4]

 

 

Ranking FIFA:

 

1. Brazylia (1345)

2. Anglia (1138)

3. Francja (1122)

4. Holandia (1051)

5. Czechy (982) [+1]

6. Argentyna (977) [-1]

7. Hiszpania (974)

8. Niemcy (925)

9. Włochy (894)

10. USA (878)

...

27. Polska (683) [+1]

 

Rywale Anglików na MŚ 2010 w RPA:

14. Szwecja (757) [+6]

15. Urugwaj (744) [+3]

18. Australia (718) [-2]

Odnośnik do komentarza

Ealigh Hospital mieszczący się u wylotu Uxbridge Road, niecałe 5 kilometrów od siedziby klubu, w którym pracowałem, powoli stawał się dla mnie więzieniem. Diagnoza lekarzy, odnośnie słabo kojących się ran pooperacyjnych, przykuła mnie do łóżka na kolejny miesiąc. W perspektywie spotkania szóstego stycznia z wielką Chelsea Londyn, była to decyzja wprost niedorzeczna. Próba wypisania ze szpitala na własne żądanie zakończyła się fiaskiem.

 

Telefon komórkowy i mój służbowy laptop stanowiły więc centrum dowodzenia klubu Yeading. To stąd porozumiewałem się z prezesem, zarządem i sztabem szkoleniowym. Bezalkoholowy, a także względnie samotny Sylwester 2009 roku (zostały ze mną jedynie nieliczne pielęgniarki pełniące akurat służbę), wywołały u mnie melancholijny nastrój, z którego dopiero w Nowy Rok, około godziny 15 po południu, wyrwali mnie moi piłkarze, zjawiając się niespodziewanie, prawie w komplecie, w ramach noworocznych odwiedzin. Życząc rychłego powrotu do zdrowia, obiecali również postarać się o jak najlepszy rezultat w spotkaniu z Chelsea, ale też przyrzekli z jeszcze większym wysiłkiem zaangażować się w sprawę awansu do Championship. Po dwóch godzinach żywiołowej dysputy, którą prowadziliśmy, a która wielce pokrzepiła moje serce, pożegnaliśmy się i każdy rozszedł się w swoją stronę. Przy moim łóżku pozostali jedynie Shaun Lamb, Patryk Stemplewski oraz Artur Błażejewski, których o to wcześniej poprosiłem.

 

Cała trójka po wysłuchaniu tego, co miałem im do powiedzenia, jak na podobieństwo garstki więźniów porozstawianych pod ścianą do rozstrzelania przez pluton egzekucyjny, wybałuszyła oczy i poczęła wnosić swój sprzeciw.

 

Ale Panie Trenerze, w takim stanie? — Trupio-bladą twarz zaprezentował Błażejewski, nie mogąc uwierzyć w moją prośbę.

Nie ma mowy, to zbyt ryzykowne! — począł z kolei mówić Shaun, powściągliwie obrazując w głowie zapewne wszystkie najczarniejsze z najczarniejszych scenariuszy ewentualnych min i zagrożeń takiej ekspedycji.

Po moim trupie! — zarzekał się z kolei Stempel.

 

Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale wiedziałem też, że kwestia przekonania do swych racji, była tym razem łatwiejsza, niż nie jeden element taktyczny, o którego przyswojenie do głów piłkarzy ostro harowaliśmy na treningach.

 

Panowie, nie zwracam się do was jako wasz przełożony, ale jako przyjaciel i wierny kompan. Miałem mnóstwo czasu na dopięcie każdego szczegółu, ale niezbędna jest wasza pomoc. Chcę być na tym meczu, i basta! — zagrzmiałem, a moi podopieczni jak zaczarowani spojrzeli sobie w oczy i pokornie, niczym na sesji treningowej, poczęli słuchać moich poleceń.

 

Łapiąc w tym momencie powiew wiatru w żagle mojej siły przebicia i wykorzystując chwiejną, zdawać by się mogło, powagę sytuacji, czym prędzej ruszyłem do frontalnego ataku i wyłożyłem jak czarne na białym wszystko, co zaplanowałem.

 

Mogę mieć w was sojuszników? — zapytałem, wszystkim trzem spoglądając po kolei w oczy.

Może Pan — odpowiedzieli niemal chórkiem.

Shaun — zwróciłem się do najmłodszego spośród całego grona. — Jako bożyszcze fanek, które na jedno skinienie, w walce o Twoje względy, gotowe są rwać sobie włosy, czy też oddać Ci to, co mają w sobie najważniejszego...

Dziewictwo! — wyrwał się młodzieniec, uprzedzając mnie w pół słowa.

Dziewictwo, dokładnie — zaakcentowałem wyraz specjalnie, by nadać tym samym mojemu rozmówcy tryumfalny wyraz poszanowania jego osoby, jako zdobywcy niewieścich serc, po czym kontynuowałem swoją kwestię: — Gdziekolwiek tylko pojawisz się na boisku i pokażesz atletyczną budowę swojego zdrowego ciała, wiedz, że również tutaj, w szpitalu, znajdziesz takie panie, zwane tudzież pielęgniarkami, które gotowe będą oddać Ci najlepsze swoje komplety bielizny. Odwrócisz uwagę wszystkich tych, które będą akurat pełnić służbę, a które nominalnie mogą stanąć mi na drodze podczas ucieczki. Ale pamiętaj! Nie napalaj się na indywidualności, bo jesteś mi potrzebny do odwrócenia uwagi większej ilości, a nie tylko jakiejś zabłąkanej owieczki. Zrozumiałeś mnie?

Czyli generalnie obejdzie się bez miziania, lizania i tym podobnych? — Mina młodzieńca wyraźnie stonowała się na wzór pyska skastrowanego a niezaspokojonego w swych żądzach psa, podczas cieczki urodnej suczki.

Dokładnie. Jednak, gdy już będziesz miał pewność, że nie ma mnie na terenie szpitala, będziesz mógł działać do woli.

— A są cycate? — zagadnął mnie jeszcze.

Wszystkie, bez wyjątku — skłamałem w dobrej sprawie.

Tym razem wyraz twarzy Shauna spotęgował do wielkiego, urodziwego banana, który pojawił się tak szybko, jak szybko Turbodynomen zawstydza prowadzącego Familiadę, zapodając śmieszny kawał na antenie.

 

Drugi w kolejce stał Stempel.

 

Patryk. Jako że sam masz kontuzjowaną kostkę... przy okazji powiedz O'Connorowi, żeby nie przesadzał z intensywnością ćwiczeń siłowych na treningach... przydasz mi się na kilka chwil w recepcji, podczas gdy ja wymknę się tylnym wyjściem. Najlepiej gdybyś odparował jakąś większą szopkę, a wszystko po to, by zbiegło się dużo gapiów, no i najlepiej cała szpitalna ochrona. Lubisz robić zjeby kolegom na treningach, więc wiem, że i teraz podołasz zadaniu. Poza tym słabo znasz angielski, więc jeśli wywołasz jakąś awanturę, to oni i tak nie będą Cię w stanie zrozumieć, więc możesz się przy okazji wyżyć. Mogę na Ciebie liczyć?

Użyczę swych największych aktorskich umiejętności, by zrobić wszystko, aby w całokształcie wyglądało to jak najbardziej profesjonalnie. — Twarz 26-letniego obrońcy opromieniała wprost z zachwytu.

Dzięki wielkie. Teraz Twoja kolej Artur. Odwróciłem do niego głowę. Znam Twoje zamiłowania do szybkiej, czasem nawet brawurowej jazdy samochodem. Będziesz czekał na mnie przed bramą wjazdową, a wcześniej, w południe, odwiedzisz mnie i przyniesiesz mi w czarnej reklamówce moje buty. Koniecznie weź te sportowe. Resztę moich ciuchów spakujesz do samochodu, bo nie mam zamiaru marznąć w nocy. Kluczyki od mojego mieszkania dostaniesz od Pani Gieni, która podlewa u mnie kwiatki. Już z nią o tym rozmawiałem. Jakieś niejasności? — Spojrzałem pytająco na mojego rozmówcę.

Artur zmarszczył lekko lewą skroń, po czym zapytał:

A odda mi Pan pieniądze za paliwo? — zapytał niemal przepraszającym tonem.

Pewnie, że dam. Zapłacę Ci z nawiązką. Chcesz grać w meczu z Chelsea?

— Pewnie, że tak.

No to sprawa załatwiona! — Klasnąłem w dłonie, nie kryjąc swojego zachwytu nad tym, że generalnie bardzo szybko i sprawnie mi to poszło.

 

Porozmawiałem jeszcze przez chwilę z chłopakami, ukazując im przed oczyma plan ucieczki i punkty zagrożenia na ręcznie sporządzonej do tego celu mapce szpitala, w których można spodziewać się zmasowanych kontroli naszych wrogów, pfuu... pielęgniarek i ochrony, po czym życzyłem im szczęścia i się pożegnaliśmy.

 

Gdy przekraczali próg mojej klitki, rzuciłem na pożegnanie:

I dokopcie jutro tym cwaniakom z Bury. Dajcie im prawdziwą lekcję futbolu!

Tak jest Panie Trenerze! — Dało się dosłyszeć chóralne zapewnienie moich podopiecznych już na korytarzu.

 

Zarzuciłem przewiewną, szpitalną kołdrę na siebie i wyłożyłem się jak długi w, o dziwo, wygodnym nawet szpitalnym łóżku.

Józefie M. — powiedziałem do siebie. — Niech no ja tylko przygotuję coś dla Ciebie. Popamiętasz mnie na długo! — Zaśmiałem się w sobie, po czym udałem się w objęcia Morfeusza na krótki spoczynek.

Odnośnik do komentarza

Operator telefoniczny, z którym umowę abonencką spisał prezes Perryman cztery lata temu, po raz pierwszy od tego czasu mógł zacierać ręce z zadowolenia, a to na skutek ogromnej ilości rozmów, które prowadziłem podczas mojego pobytu w szpitalu. Drugiego stycznia, za pomocą telefonicznych kabli, doszliśmy do porozumienia z kilkoma piłkarzami, którzy zdecydowali się podpisać promesy kontraktowe. Parafki na białym papierze w siedzibie klubu podpisali: Mark Peacock (£4.000 — 2014), Andrzej Żebrowski (£3.000 — 2014), Lee Howes (£1.200 — 2014), Craig Riley (£1.400 — 2012) i Seb Hines (£4.900 — 2012). Najbardziej cieszyło mnie porozumienie z tym pierwszym, gdyż gdy dnia poprzedniego klubowy fax wypluł dwie intratne oferty zespołów rodem z Premiership na kwotę ponad jednego miliona funtów, co było znakiem, iż młodzian być może zechce zamienić miejsce podnoszenia piłkarskich szlifów na inne, lepsze. Wystarczyłoby bowiem, gdyby odczekał miesiąc, a po tym okresie wznowił pertraktacje transferowe z wybranym przez siebie klubem, a po wygasnięciu umowy z nami (tj. 30 czerwca 2010 roku), przenieść się do nowego pracodawcy. Na szczęście, rychłe porozumienie na linii zawodnik-klub, wypacza w tym momencie dalszy sens rozważania, co by było gdyby. Wszak o jajku czy kurze nie mamy zamiaru dyskutować.

 

Jeśli już wspomniałem o propozycji, która spłynęła wraz z pierwszym dniem stycznia, to trzeba koniecznie przypomnieć, iż ta magiczna data, w prawie całym futbolowym świecie, otwierała zimowe okienko transferowe. Nieprawdą byłoby powiedzieć, iż czas ten był traktowany przez nas po macoszemu. Najlepszym tego dowodem to transfer, którego udało nam się zaklepać już drugiego dnia. Do składu dołączył obserwowany przeze mnie już od dłuższego czasu nieźle zapowiadający się John Ridley (17, Anglia; AML | £3.000 — 2012 | £325.000), za którego kartę zapłaciliśmy VI-ligowemu Lewes 60 tysięcy funtów.

 

Widmo zbliżającego się wielkimi krokami meczu z Chelsea zmusiło mnie do wystawienia w meczu z Bury, w ramach 3 rundy Pucharu Anglii, dość powiedzieć, okrojonego pierwszego składu zasilonego rezerwami, a nawet juniorami.

 

Różnica klas obu zespołów była zauważalna gołym okiem już od razu, gdy tylko piłkarze pojawili się na murawie. Nasi, w odróżnieniu od wyglądających na przelękniętych, oczekujących srogich batów chłopców, wyglądali niczym naburmuszone pawie gotowe odbyć taniec godowy w walce o znalezienie najodpowiedniejszej partnerki do rozrodu, a w tym przypadku — o każdy metr boiska. Po meczu, każdy kto odważył się ten pojedynek obejrzeć na żywo, musiał się z tym porównaniem w pełni zgodzić, ale nie ze względu na to, iż moi podopieczni walczyli do upadłego, bo owszem — czynili swoje powinności w sposób niedobiegający od tego, którego wcześniej można było się spodziewać — ale ze względu na fakt, iż ukryty kontekst dumy, jaką się unosili, nie przyniósł, koniec końców, żadnych korzyści. Co mam przez to do powiedzenia? Ano to na przykład, że przesadzona pewność siebie nie gra w parze z faktycznymi umiejętnościami stricte piłkarskimi. Przekonaliśmy się o tym srodze tegoż popołudnia, mimo iż żaden znak na ziemi czy niebie nie zwiastował kompromitacji, która spłynęła na nas tak niespodziewanie, jak nieczystości wyrzucone z okna średniowiecznego, przeciętnego miasteczka na przypadkowego przechodnia, w czasach gdy nie było jeszcze kanalizacji. Oczywiście w przeciągu całego spotkania dominowaliśmy na boisku, trzymając naszych rywali na ich własnej połowie, na wzór hokejowego zamka. Oddaliśmy łącznie osiemnaście strzałów, podczas gdy nasi przeciwnicy zaledwie dwa (w tym raz celnie — z rzutu karnego), ale to wystarczyło, by zostać przez nich sprzątnięci na dalszą fazę pucharu. Nasz dramat rozpoczął po równo dwóch kwadransach gry, gdy pędzący z piłką Darren Wheeler (po raz pierwszy zresztą wtenczas przekroczył linię naszej szesnastki) został powalony na kolana przez Craiga Lake'a w naszym polu karnym, zaś niejaki Scott Marshall bez większych problemów rozprawił się z naszym bramkarzem podczas egzekwowania jedenastki. Na domiar złego, spotkanie przypłaciliśmy kontuzją tego, o którego względy długo ubiegałem się podczas niejednej rozmowy telefonicznej — Marka Peacocka, który na wskutek zerwania mięśnia łydki, odpocznie od futbolu na prawie trzy miesiące.

 

02.01.2010, The Warren, Hayes: 180 kibiców; FA Cup, 3rd Rnd;

[L1] Yeading (0) 0-1 (1) Bury [Con]

0:1 - Scott Marshall '30 (karny)

inj - Mark Peacock (Y) '45

 

MoM: Marcin Fec (GK; Bury) — 9

 

S.Woodward — C.Lake, S.Hines, C.Riley, D.Elliott — M.Peacock (46. M.Trzeciakiewicz), K.O'Brien, C.McDermott, M.Johnson (61. F.Condesso) — J.Constable ©, M.Janota (61. J.Bławat).

 

Notatki: Marshall, nie jest Ci wstyd?

Odnośnik do komentarza
  • 3 tygodnie później...

Zrealizowany plan ucieczki ze szpitala oceniłbym na 11 w 10-stopniowej skali. Zdziwienie ponad 40-tysięcznej publiki faktem, iż trener niejakiego trzecioligowego kopciuszka z przedmieść Londynu pojawił się, jak to opisała prasa na drugi dzień, na wpół-żywy wśród sztabu szkoleniowego i zawodników rezerwowych na ławce gości, określiłbym mianem bezcennego przeżycia. Liczne wywiady, fotoreportaże, błysk fleszy i grzmienie dziennikarzy domagających się udzielenia wywiadu na wyłączność, przypomniały mi, mniej więcej, niezapomniane chwile po tym, jak niecałe dwa lata temu udało nam się wywalczyć awans w poczet drużyn League One.

 

Huśtawka nastrojów, która towarzyszyła nam podczas wyłonienia się z tunelu łączącego płytę stadionową Stamford Bridge a szatnie, nie tylko ostro podnosiła adrenalinę, ale i przyprawiała o palpitację serca. Wszyscy byliśmy świadomi tego, że jeśli uda nam się osiągnąć w tym spotkaniu dobry rezultat, to nie obejdzie się to bez echa w całym futbolowym świecie w Anglii. Szereg zabiegów w szatni, które miały na celu wszczepić moim podopiecznym prawdziwego ducha walki, składały się w głównej mierze ze słownej motywacji. Na pytanie, kto wygra w tym dniu mecz, piłkarze chóralnie wykrzyczeli: The Ding!

 

 

Bojowe nastawienie już od pierwszych minut dało się we znaki wielkiej Chelsea. Pierwszą akcję meczu przeprowadziliśmy bowiem my sami, gdy lewym skrzydłem nieustraszenie przedarł się Janota, i choć jego kąśliwe dośrodkowanie było zbyt nieprecyzyjne, to nowatorskie zachowanie Petra Cecha, stworzyło dogodną okazję do zdobycia gola przez Martineza. Cóż jednak z tego, skoro strzał niespodziewającego się takiego obrotu spraw Paragwajczyka, pod którego nogi trafiła wypiąstkowana przez Czecha futbolówka, był jeszcze dalszy od ideału? Marzenia o rychłym prowadzeniu w meczu sezonu musieliśmy więc odsunąć na później. Przynajmniej taka wizja przewijała mi się przez umysł w początkowym stadium meczu, gdy stwarzaliśmy pozory drużyny zdecydowanie lepszej. Sielanka nie mogła trwać jednak długo. W 11. minucie po kombinacyjnej akcji całego zespołu, przy asyście Ashley'a Cola, Michaelowi Ballackowi udało się wyprowadzić Chelsea na prowadzenie i powoli począł spełniać się najczarniejszy ze scenariuszy, który wydedukowałem sobie w głowie na to spotkanie. Dwie minuty później akcja meczu przeniosła się na drugą z połów i generalnie niewiele do szczęścia zabrakło tym razem Janocie, ale w sytuacji sam na sam z bramkarzem gospodarzy, sąsiad zza południowej granicy okazał się od Polaka lepszy. Pomyślałem sobie, że gdyby udało nam się zdobyć choćby jedną bramkę, będziemy w dobrej pozycji przed rewanżem. 0-1 w plecy do szatni traktowałem nadal w sferach wyniku otwartego, a dla nas samych — względnie korzystnego.

 

Na drugą połowę wychodziliśmy z mocną wiarą we własne możliwości — a co pokazała pierwsza połowa — wcale nie zamierzaliśmy być drużyną, która tylko się broni. Postawiliśmy na otwartą kartę, ale nie była to najlepsza z moich decyzji. Czy gdybyśmy bronili się przez pełne 45 minut drugiej połowy uniknęlibyśmy katastrofy, która spłynęła na nas jak po kaczce? Gdybać można na wiele sposobów, zaś trzech bramek, które stały się łupem bramkowym ofensywy Chelsea już nie przywrócimy. Strzelanie w drugiej połowie rozpoczął w 47. minucie stoper Niemiec Huth, który znalazł się na dogodnej pozycji podczas rzutu wolnego. Dwanaście minut później kąśliwym uderzeniem ze skraju pola karnego popisał się Cole, zaś w 77. minucie po raz drugi przypomniał o sobie Huth i po składnej akcji swojego zespołu z niewiarygodną precyzją, z prawie 40 metrów, uderzył na bramkę Joyca nie do obrony.

 

Ostatecznie, po względnie wyrównanym pojedynku, ponieśliśmy druzgocącą porażkę. Pokonała nas wysadzona gwiazdami piłkarskimi Chelsea Londyn, zasilona młodymi napastnikami z drużyny juniorów.

 

06.01.2010, Stamford Bridge, Londyn: 40.476 kibiców; Carling Cup, Półfinał (1/2);

[P] Chelsea Londyn (1) 4-0 (0) Yeading [L2]

1:0 - Michael Ballack '12

2:0 - Robert Huth '47

3:0 - Robert Huth '77

4:0 - Joe Cole '62

 

MoM: Petr Cech (GK; Chelsea) — 9

 

Chelsea: P.Cech © — S.Taylor, M.Mancienne (47. M.Barrett), R.Huth, G.Clichy — J.Cole, M.Ballack, L.Diarra, J.Elmer — B.Shaw (50. J.Shaw), K.Holgate (46. L.Bowen).

 

Yeading: P.Joyce — U.Ugrin ©, S.Hines, P.Ziółkowski, D.Elliott (58. C.Lake) - A.Błażejewski (78. K.O'Brien), J.Martinez, P.Hunt, F.Condesso (58. K.Grosicki) — T.Chałas, M.Janota.

 

 

Do pozytywów spotkania na Stamford Bridge należał spory zastrzyk gotówki, który zawitał na naszym koncie z racji podziału zysków z wejściówek. Nieco ponad £800.000 było dla nas kwotę niebotyczną, gdyż stanowiło to jakieś 40% naszego dotychczasowego budżetu.

Odnośnik do komentarza

Po meczu z Chelsea i uprzejmościach wymienionych z Jose Maurinho, a także jego sztabem szkoleniowym, miałem okazję poznać osobiście Romana Abramowicza, który nad wyraz przyjacielskim tonem począł chwalić moje managerskie umiejętności. Zapytał, czy dobrze znam jego rodzimy język i czy kiedykolwiek wcześniej byłem w jego kraju. Odpowiedziałem już w języku rosyjskim, że jeszcze nigdy nie miałem okazji tam przebywać, na co w odpowiedzi usłyszałem, że powinienem to uczynić jak najprędzej. Zaproszenie ze strony potentata finansowego przyjąłem z nie lada przyjemnością.

 

Z Londynu miałem z powrotem zagościć w białych ścianach szpitalnej klitki, do której zobligowali się mnie dostarczyć człowiek od wszystkiego w naszym klubie — Tony O'Driscoll oraz mój osobisty asystent — Dereck Brown. Jako że czułem się już wystarczająco dobrze i pomimo ciężkiego dnia, który dany mi było przeżyć, nadal rozsadzały mnie siły witalne, podjąłem pewną decyzję i nie zamierzałem już jej zmieniać. Półgodzinne wywody na temat polubownego załatwienia mojego wypisu ze szpitala, choć z grymasem, ostatecznie zostało zaakceptowane przez lekarzy. Po godzinie leżałem już we własnym łóżku, w drugim zaś pokoju krzątała się zatrudniona przez prezesa pielęgniarka o wdzięcznym imieniu Margarett, której po niespełna piętnastu minutach miałem już serdecznie dość. Może gdyby była młodsza i mniej nachalna, czułbym się u siebie w domu o wiele swobodniej, a wypoczynek, którego miałem nadzieję zasięgnąć, traktowałbym w rzeczy samej jak wypoczynek, nie zaś jako wymagany mus i ostateczną konieczność? Nadgorliwość, drodzy moi, gorsza od faszyzmu...

Odnośnik do komentarza

Trzy dni po klęsce z Chelsea powróciliśmy do kieratu ligowego i zmierzyliśmy się z 19. w tabeli Bradford City. Rywal zdawać by się mogło niewymagający, lecz, jak pokazały pierwsze minuty meczu, nie zawsze przedmeczowe założenia sprawdzają się tuż po gwizdku. Podopieczni Johna Colemana, mojego znajomego z czasów, gdy występowaliśmy jeszcze w krajowej Konferencji (swoją drogą zaliczył sportowy awans, przenosząc się z Accrington na Valley Parade), rzucili się na nas niczym wygłodniałe lwy na afrykańskim stepie. Nieporadność Martina Hardy'ego, dla którego po raz pierwszy przewidziałem w tym sezonie miejsce w podstawowej jedenastce, zawiódł mnie na całej linii, stając się prowodyrem bramki, którą straciliśmy w 27. minucie meczu, na wskutek podytkowania przez arbitra rzutu karnego, po jego faulu na Niemcu Stefanie Jaroschu. Na szczęście, trzy minuty później odpowiedzieliśmy rywalom trafieniem Tomasza Chałasa, przy asyście Jamesa Constable, zaś w niecałe dwie minuty później obaj panowie pokusili się o powtórkę z rozrywki i w niemal identycznych okolicznościach padła bramka numer dwa dla naszego zespołu.

 

Po przerwie zrezygnowałem z gry Hardy'ego na rzecz Craiga Lake'a, który zaliczył naprawdę dobre wejście. Niecałe dwie minuty po wznowieniu gry wykorzystał dośrodkowanie Portugalczyka Condesso, znalazłszy się w najlepszej pozycji do oddania strzału, jaką mógł sobie tylko wymarzyć, i podwyższył nasze prowadzenie na 3:1. Nie minął kwadrans gry, gdy kolejna ofensywna akcja naszego zespołu przyniosła bramkę. Na wyrazy uznania zasłużył przede wszystkim Chałas, wypracowując całą sytuację i przyczyniając się do piątego trafienia Jamesa Constable w bieżącym sezonie ligowym. W zupełności zadowalający nas rezultat pozwolił na wrzucenie luzu, który nasi rywale mogli wykorzystać, ale miast to zrobić, najwyraźniej popsuli swoją skrzynie biegów i nie mogąc znaleźć w tym układzie jedynki, wymusili wręcz przyjęcie na swe barki pogromu, który ofiarowaliśmy im w prezencie. W 72. i 86. minucie Kevin O'Brien dwukrotnie ukazał kibicom jak powinno wykonywać się rzuty rożne, zaś Carl McDermott poczynił to samo w aspekcie zdobywania bramek i mecz kończyliśmy z nietuzinkowym zwycięstwem 6-1.

 

 

09.01.2010, Valley Parade, Bradford: 9.926 kibiców; L1 (26/46);

[19th] Bradford City (1) 1:6 (2) Yeading [1st]

1:0 - Lluis Madrid Claramunt '27 (karny)

1:1 - Tomasz Chałas '30

1:2 - Tomasz Chałas '32

1:3 - Craig Lake '47

1:4 - James Constable '55

1:5 - Carl McDermott '72

inj - Spencer Weir-Daley (B) '80

1:6 - Carl McDermott '86

 

MoM: Kevin O'Brien (MC; Yeading) — 10

 

S.Woodward [8] — U.Ugrin © [8], S.Hines [8], C.Rilley [8], D.Elliott [8] (73. A.Żebrowski [6]) — M.Hardy [5] (46. C.Lake [8]), C.McDermott [10], K.O'Brien [10], F.Condesso [9] — T.Chałas [9] (80. J.Miller [7]), J.Constable [10].

Odnośnik do komentarza

Dążę do ustabilizowania formy :>

 

 

 

Godzinę po zwycięstwie z Bradford, podczas gdy moje ciało delektowało się gorącymi strugami wody spływającymi wprost spod prysznica mojego skromnego mieszkania, na kuchennym blacie pozostawiona komórka wibrowała na podobieństwo pewnego urządzenia upodobanego przez samotne panie. Na wyświetlaczu ukazał się nieznajomy mi numer i dwa nieodebrane połączenia. Już miałem udać się z powrotem do łazienki, gdy telefon zadzwonił po raz wtóry. Odebrałem dość szorstkim tonem w języku angielskim, ale mój rozmówca już tym językiem nie władał. Po pięciu minutach rozmowy opadłem przyodziany skąpym ręcznikiem na szafkę z butami, tuż przy lustrze, w przedpokoju i zaniemówiłem. Zaniemówiła również Margarett, która przechodząc z pokoju do pokoju przypadkowo natrafiła na zsuwający się mi z pasa ręcznik, obnażający moje przyrodzenie. Nie miałem czasu nawet na jakąkolwiek formę zawstydzenia, albowiem trybiki w mojej głowie pracowały szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej. Wieść, którą przekazała mi osoba po drugiej stronie słuchawki przyjąłem z nieskrywaną satysfakcją i jeszcze większą radością. Na golasa odtańczyłem rytuał szczęśliwego człowieka, zachęcając przy tym do podobnego aktu również i moją nową współlokatorkę. Mam oto bowiem 24 godziny czasu na pokonanie trzech tysięcy kilometrów i podpisanie kontraktu, o którym nigdy wcześniej w życiu nie marzyłem! W wieku 29 lat i 332 dni, co więcej prawdopodobne niż Kevin sam w domu w każde święta, zostanę jednym z najmłodszych — jeśli nie powiedzieć — najmłodszym z trenerów reprezentacyjnych na całym futbolowym świecie!

Odnośnik do komentarza

Podróż czarterowym lotem Boeingiem 787 do dawnego Związku Radzieckiego z Heathrow Airport upłynęła w świetnej atmosferze, w towarzystwie jeszcze świetniejszych pań stewardesek. Z racji tego, iż moje stabilne, acz nadal niepokojące zdrowie wymagało stałej opieki, zorganizowano specjalnie dla mnie warunki, godnych najważniejszych, światowych osobistości. Panie w przyjaznych dla oka uniformach przewijały się wokół mnie niczym drapieżne lwice, chcące zwrócić uwagę najdorodniejszemu spośród królów zwierząt. Cóż, może nie do końca poczuwam się do bycia tym owym samcem, czasami jednak dawałem się ponieść wodze fantazji — zresztą, przy obecnym stanie zdrowia tylko to mi pozostało, wszak żadna inicjacja płciowa nie wchodziła w rachubę.

 

Na miejscu nie spotkałem się może z jakimś szczególnie wzniesionym powitaniem ze strony kibiców, owszem — było zamieszanie na lotnisku, ale głównie ze strony natrętnych paparazzi. Udzieliłem trzech wywiadów — wszystkich w języku rosyjskim. Później, w towarzystwie szefa Związku, Witalija Mutko, udaliśmy się czarną limuzyną do Pałacu Czerwonego na oficjalną prezentacje mnie, jako selekcjonera piłkarskiej Reprezentacji Rosji, gdzie z ręki Dmitrija Anatoljewicza Miedwiediewa, prezydenta Rosji, zostałem wchłonięty w historię tego kraju. Późniejszy bankiet pokropiony, jak tradycja każe, litrami Stolicznaji pozwolił na poznanie wiele znanych osobistości. Wśród gości wiodącą rolę wiódł Abramowicz, choć najbardziej oblegany z racji nowego stanowiska, na którym osiadłem, byłem, rzecz jasna, ja sam. Okoliczności, dla których to właśnie mnie nominowano do sprawowania tej jakże ważnej funkcji nie zostały mi do końca wyjaśnione. Przewiduję jednak, że spora w tym zasługa Abramowicza i jego wpływów w tutejszym, piłkarskim światku.

 

 

 

 

Ze związkiem ustaliłem dość luźne warunki współpracy, a przy tym dość szerokie pole do manewru w różnych aspektach funkcjonowania reprezentacji. Pierwsze moje kroki tyczyły się wyboru, a może bardziej doboru moich współpracowników oraz reprezentacyjnego sztabu szkoleniowego, albowiem z tego pozostawionego przez mojego poprzednika — Guusa Hiddinka — nie ostała się ni żywa dusza. Na drugi plan zeszły spotkania sparingowe w dostępnych jeszcze terminach FIFA i zaproszenia na te terminy do związków piłkarskich z Anglii, Argentyny, Polski i Nigerii, co było tylko i wyłącznie moim pomysłem. Ważnym czynnikiem podczas doboru odpowiendich współpracowników była znajomość języka rosyjskiego, ale niestety w tym aspekcie o znalezienie naprawdę godnego uwagi kolegi po fachu było naprawdę trudno. Rosyjska piłka nożna, choć stojąca na wyższym piłkarsko poziomie aniżeli ta polska, przeżywała wyraźny kryzys (reprezentacja sklasyfikowana na 40. miejscu w rankingu FIFA), co odzwierciedlał głównie deficyt ze strony utalentowanych, rodzimych trenerów, ale także pozostawiającym wiele do życzenia piłkarskim narybku, którego mówiąc szczerze — po prostu brakowało.

 

Nie tajemnicą było jednak, że najlepszym spośród nich był niejaki Valery Gazzaev (55, Rosja: 15/5), reprezentant kraju, prowadzący i dbający interesów CSKA Moskwa na stanowisku managera. O ile na pierwszy słuch o tym, iż chętnie widziałbym go w roli bliskiego współpracownika, odpowiedział dziennikarzom machinalnym machnięciem ręki, to o tyle po mojej wypowiedzi dla prasy, w której nie szczędziłem pochwał, co do umiejętności, które posiada, koniec końców zgodził się pełnić rolę mojego osobistego asystenta.

 

Do pierwszego ważnego pojedynku, będącym moim nieoficjalnym debiutem w roli selekcjonera piłkarskiej Reprezentacji Rosji, pozostał już niespełna miesiąc. Trzeciego lutego w Sofii na stadionie Levskiego zmierzymy się z Reprezentacją Bułgarii. Do tego czasu, mam nadzieję, skompletuję cały sztab, który będzie mi niezbędny do prawidłowego funkcjonowania kadry.

 

W tym roku czekają mnie tylko dwa oficjalne spotkania o punkty w ramach kwalifikacji do ME, które odbędą się w Polsce i na Ukrainie. 9 października zmierzymy się w Moskwie z Islandią, a trzy dni później wyjedziemy do Nikozji na Cypr. W grupie oznaczonej cyferką "6" pozostają również Armenia i Szwecja. Priorytetem będzie więc wywalczenie pierwszego miejsca w grupie bez konieczności rozgrywania meczów barażowych. Wyobrażacie sobie Mistrzostwa Europy 2012 bez Rosji? Bo ja nie :]

Odnośnik do komentarza

Do Anglii powróciłem na wieczorne spotkanie z Bristol City, plasującym się na 10 pozycji. W grę nie wchodził żaden inny wynik jak nasze zwycięstwo. Wszak graliśmy na naszym własnym obiekcie, a to do czegoś obligowało.

 

Niestety nie rozpoczęliśmy tego spotkania udanie. Już bowiem w czwartej minucie kapitan The Robins — Steve Brooker — nie pozostawił złudzeń Woodwardowi podczas uderzenia z rzutu wolnego, z odległości około 20 metra i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Kwadrans później jednak o swoich umiejętnościach bicia rzutów wolnych przekonał wszystkich na stadionie O'Brien, zawieszając broniącemu dostępu do bramki Bristol, Emilowi Ousagerowi, przysłowiową pajęczynę. Nasza przewaga rosła z każdą chwilą i wydawało się, że kwestia wyjścia na prowadzenie pozostaje jedynie kwestią czasu. Stało się tak jednak dopiero na minutę przed zejściem piłkarzy do szatni, kiedy to fantastycznie z obroną gości zabawili się Janota i Chałas, co dla tego pierwszego oznaczało powiększenie bilansu bramkowego o kolejne trafienie.

 

Druga połowa mogła rozczarować tych z kibiców, którzy oczekiwali kolejnych trafień swoich pupili. Co do ogólnej postawy moich podopiecznych nie mogłem mieć zastrzeżeń, albowiem dominowaliśmy pod każdym względem piłkarskiego rzemiosła, wszak nasza indolencja strzelecka, którą wyraźnie prezentowaliśmy, przyczyniła się do dość nerwowej końcówki, kiedy to goście ruszyli do wzmożonego ataku. Rozwiązaniem na taki obrót spraw było nastawienie zespołu do całkowitej defensywy, co w ostatecznym rozrachunku przyniosło nam oczekiwany komplet punktów.

 

13.10.2010, The Warren, Hayes: 3.460 kibiców; L1 (27/46);

[1st] Yeading (2) 2-1 (1) Bristol City [10th]

0:1 - Steve Brooker '4

1:1 - Kevin O'Brien '22

2:1 - Michał Janota '45

 

MoM: Michał Janota (ST; Yeading) — 8

 

S.Woodward [6] — U.Ugrin © [7], S.Hines [7], P.Ziółkowski [7], Jean [7] — G.Goncerz [7] (84. C.Lake [6]), C.McDermott [7], K.O'Brien [7] (63. K.Grosicki [7]) — T.Chałas [7] (63. J.Miller [7]), M.Janota [8].

Odnośnik do komentarza

Świetna postawa w drużynie rezerw naszego klubu napastnika Lee Howesa, wymusiła na mnie w meczu 28. kolejki z Southend, na postawienie młokosa w pierwszej drużynie, co już po kwadransie przyniosło oczekiwany rezultat. Bramka w debiucie? Lee Howes nie mógł wymarzyć sobie lepszego startu w pierwszej drużynie. Świetne porozumienie z partnerem z ataku, Michałem Janotą, wprawiło w konsternację Chrisa Howartha rozpaczliwie próbującego interweniować, co wzbudziło więcej śmiechu niż zachwytu, albowiem piłka przeleciała mu centralnie między nogami. Prowadzenie wyraźnie podniosło nasze morale i dawało nadzieję na kolejne bramki. Do przerwy jednak żadna takowa wpaść nie chciała, zaś skromne prowadzenie 1:0 do połowy nie dawało nam gwarantu na to, że wyjdziemy z meczu obronną ręką. Rywal, pomimo słabego miejsca, które zajmował, zmuszał nas momentami do wręcz szaleńczej defensywy, więc powodów do obaw było sporo.

 

Przetrwaliśmy jednak wszystko, co najgorsze, a niespełna kwadrans po wznowieniu drugiej połowy, wszelkie obawy rozwiały się jak dym w wietrzny dzień. Wszystko za sprawą Tony'ego Chumbersa, który zaczepił w polu karnym pędzącego z piłką Błażejewskiego, a egzekwujący rzut karny Kevin Ward nie miał problemów z wpisaniem się na listę strzelców. Cztery minuty później po tej bramce Ward ponownie szukał swej szansy, tym razem podczas rzutu wolnego z odległości około 25 metrów od bramki Southend, jednakowoż Howarth okazał się od niego lepszy i wypiąstkował piłkę na rzut rożny. W 71. minucie na 3-0 podwyższył Janota, któremu zagrywał Howes, na co sędzie główny i asystent boczny solidarnie zakomunikowali gwizdkiem i podniesioną w górę chorągiewka, wszem i wobec ogłaszając, że Polak znajdował się na pozycji spalonej i bramki nie uznają. Wedle przysłowia jednak — co się odwlecze, to nie uciecze — i tak w 82. minucie meczu przebywający na boisku od dziesięciu minut Jakub Bławat, urwał się obronie Southend, wyłuskując od niej uprzednio piłkę i nie pozostawiając Howarthowi choćby złudzeń.

 

16.01.2010, The Warren, Hayes: 3.458 kibiców; L1 (28/46);

[1st] Yeading (1) 3-0 (0) Southend [23rd]

1:0 - Lee Howes '15

inj - Mark Pritchard (S) '44

2:0 - Kevin Ward '57 (karny)

3:0 - Jakub Bławat '82

 

MoM: Lee Howes (ST; Yeading) — 8

 

S.Woodward [7] — U.Ugrin © [7], S.Hines [8], K.Ward [8], Jean [8] — A.Błażejewski [8], P.Hunt [8], J.Martinez [7] (75. A.Żebrowski [7], K.Grosicki [8] — M.Janota [7] (72. J.Bławat [8]), L.Howes [8] (72. M.Hardy [6]).

Odnośnik do komentarza

20 stycznia na naszym skromniutkim stadioniku gościliśmy zawodników popularnych The Blues w ramach rewanżowego spotkania półfinałowego Carling Cup. Tuż przed samym spotkaniem włodarze Plymouth wysunęli propozycję kupna Kamila Grosickiego za £2.700.000 w gotówce, która rozpaliła żądze głównie prezesa Billy'ego Perrymanna. Na odpowiedź zwrotną Zieloni musieli poczekać po meczu, albowiem w tak ważnej sprawie potrzebowałem dużo czasu na zastanowienie się.

 

Wielka Chelsea rozpoczęła to spotkanie, o dziwo, w najsilniejszym swoim zestawieniu. Wizja taktyczna José Maurinho również należała do zgoła dziwnych, jeśli wspomnieć o tym, iż zawodnicy ze Stamford Bridge wyszli na boisko w defensywnym 4-5-1. Zaliczka z pierwszego pojedynku obligowała przecież w sposobność skorzystania z zawodników rezerw — a tak spotkała nas średnio przyjemna niespodzianka. Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Osamotniony w ataku Dider Drogba, owszem — robił sporo zamieszania w naszych szeregach obronnych — generalnie jednak nie stworzył bezpośredniego zagrożenia pod naszą bramką, jego zaś koledzy z linii pomocy, pod naporem prężnie stosowanego przez nas pressingu, byli tym bardziej bezradni. Sami może nie zaskakiwaliśmy rywali niczym szczególnym, od czasu do czasu kusząc się o dość skrupulatnie wypracowywaną kontrę, ale na 11. minut przed końcem pierwszej połowy pokusiliśmy się o niespodziankę. Rozbijająca się o przedsionek naszego pola karnego drużyna The Blues atakiem pozycyjnym nadziała się

, która, z całą pewnością, poruszyła serca wszystkich kibiców The Ding i przyprawiła o konsternację przyjezdnych.

 

Transmitująca to spotkanie jedna z wiodących na rynku angielskim stacji telewizyjnych zapewne zbierała wiele telefonów zadowolenia od wrogich dla Chelsea kibiców drużyn rywalizujących, z natężeniem na Manchester, Liverpool czy inne londyńskie zespoły. Sielanka z naszej strony nie trwała jednak długo. W drugiej połowie zagraliśmy o wiele gorzej, do tego praktycznie nie potrafiliśmy się przedrzeć na połowę Petra Cecha i spółki. Z każdą minutą mobilizowałem swoich pupili do rozważnej gry w obronie, prosząc również o aranżowanie się w akcje ofensywne. Mecz ostatecznie zremisowaliśmy, po

na cztery minuty przed końcem spotkania, ale z osiągniętego rezultatu mogliśmy być względnie zadowoleni. Kto wie? Może w przyszłym sezonie powalczymy o finał gwarantujący udział w rozgrywkach Ligi Europejskiej?

 

 

20.01.2009, The Warren: 3.395 kibiców; Carling Cup, Półfinał (2/2);

[L1] Yeading (1) 1-1 (0) Chelsea [P]

1:0 - Michał Janota '34

1:1 - Dider Drogba '86

 

MoM: Didier Drogba (ST; Chelsea) — 7

 

Yeading: S.Woodward [7] — U.Ugrin © [7], P.Stemplewski [7], K.Ward [7], Jean [7] — G.Goncerz [7] (46. C.Lake [6]), K.O'Brien [7], P.Hunt [7], K.Grosicki [7] (74. F.Condesso [6]) — M.Janota [7] (69. J.Bławat [6]), T.Chałas [7].

 

Chelsea: P.Cech [6] — S.Taylor [6] (63. P.Ferréira [7]), J.Terry © [7], R.Huth [6], G.Clichy [5] (86. Ch.Gregory) — L.Diarra — [7], A.Robben [6], M.Ballack [7], F.Ribéry [7], J.Cole [7] (80. Ch.Zaccardo) — D.Droga [9].

Odnośnik do komentarza

Wieszcze przepowiednie o tym, iż nasza forma waha się jak nastroje dziewczynek (już nie dziewic) okolicznych gimnazjów, sprawdziła się w kolejnym spotkaniu. 23 stycznia zawitaliśmy na The Country Ground i zmierzyliśmy się z czwartym w tabeli Swindon Town.

 

Nie weszliśmy w to spotkanie dobrze, niemal od pierwszej minuty gry dając się zepchnąć do głębokiej defensywy. Rywal klasą nie przypominał choćby w połowie tego, co prezentowała Chelsea w meczu poprzednim, mimo to graliśmy kompletny piach. Na domiar złego w 17. minucie kontuzji doznał Michał Janota i zmuszony byłem skorzystać z usług Jamie Millera. Wejście na boisko 21-latka, który w rundzie wiosennej zeszłego sezonu stanowił o sile rażenia naszego zespołu, podziałało na drużynę mobilizująco. A może właśnie na niego samego? Nieważne. Ważne natomiast, że to dzięki właśnie jego wykończeniu, równo z 36. minutą, wyszliśmy na prowadzenie, co mogło zwiastować, że pomimo kiepskiej, boiskowej postawy będziemy w stanie to spotkanie wygrać. Pierwszą oznaką ku temu, że akurat taki scenariusz wcale nie musi się spełnić, nastąpił sześć minut po naszym trafieniu, gdy gospodarze wyrównali stan meczu. Ściągnięty za bezcen w zeszłym sezonie do Swindon Claude Makelele zwiódł dwóch naszych pomocników w środku pola, zagrał przed pole karne do Matthewa Oakley'a, który przedłużył lot piłki i finalizacja akcji mogła być już tylko jedna. Do łaciatej dopadł Jon Macken, który pomimo bezpośredniej asysty Kevina Warda, zdołał wtoczyć ją do naszej bramki, nie pozostawiając Woodwardowi żadnych szans na udaną interwencję.

 

W drugiej odsłonie spotkania nasza gra uległa diametralnej poprawie, ale bramka, która przyniosłaby nam komplet punktów, jak wpaść nie chciała, tak nie chciała. Nim boiskowy zegar bliższy był odmierzenia 90 minuty gry, tym w naszej podświadomości coraz wyraźniej jawiła się wizja remisu i podziału punktów. W 86. minucie jednak wydarzyła się najgorsza z możliwych rzeczy. Pędzący z piłką prawą stroną boiska reprezentant Arabii Saudyjskiej — Sharifi — dośrodkował w pole karne i choć jego wrzutka do udanych nie należała, to jednak nabierając przedziwnej rotacji, uderzyła w słupek bramki. Gdyby Woodward zdołał złapać ją w pierwszym momencie, z całą pewnością uniknęlibyśmy tragedii, która spadła na nas niczym grom z nieba. Do odbitej od słupka piłki dopadł bowiem Jordan Rhodes i z całym impetem zapakował ją we wnętrzu bramki, dziurawiąc niemal siatkę. Mimo usilnych prób z naszej strony do końca meczu nie zdołaliśmy wyrównać stanu rywalizacji. Dzięki temu zwycięstwu Swindon zagościło tuż za nami na pozycji wicelidera.

 

23.01.2009, The Country Ground, Swindon: 11.075 kibiców; League One (29/46);

[4th] Swindon (1) 2-1 (1) Yeading [1st]

inj - Michał Janota (Y) '17

0:1 - Jamie Miller '36

1:1 - Jon Macken '42

2:1 - Jordan Rhodes '86

 

MoM: Yama Sharifi (MR; Swindon) — 8

 

S.Woodward [6] — U.Ugrin © [6], S.Hines [8], K.Ward [6], Jean [6] — A.Błażejewski [7] (70. C.Lake [6]), K.O'Brien [6], J.Martinez [7], F.Condesso [7] (82. John Ridley [6]) — M.Janota [6] (17. J.Miller [7]), L.Howes [6].

Odnośnik do komentarza

Obowiązki szkoleniowca Yeading od pewnego czasu łączyłem także z pracą w Reprezentacji Rosji. W związku ze zbliżającym się spotkaniem z Bułgarią i to na trzech płaszczyznach kategorii wiekowych, zmuszony byłem czym prędzej skompletować sztab szkoleniowy, a szczególnie wylansować opiekuna kadr młodzieżowych do 21 i 19 lat. W dość przypadkowy sposób natrafiłem na CV brazylijskiego szkoleniowca Ivo Wortmana, będącego poliglotą, dla którego język rosyjski nie stanowił łamania języka, a do tego wszystkiego mającym spore pojęcie o swoim fachu. Niestety, pomimo szczerych chęci po obu frontach nie udało nam się dojść do porozumienia, przez co straciłem wiele cennych dni, a to w efekcie przyczyniło się, do powiedzmy, musu skorzystania z planu awaryjnego i propozycji współpracy wysuniętej do pierwszego, lepszego fachowca mojego pokroju. W najgorszym wypadku sam poprowadziłbym kadry młodzieżowe, na szczęście do dyspozycji miałem czy to Dmitry'ego Grebneva, zatrudnionego jako trener, czy tez Valery'ego Gazzaeva, o którego względy długo walczyłem.

 

 

Jako że kalendarz wskazywał koniec stycznia, co zwiastowało koniec zimowego okienka transferowego, a my z jednym tylko nabytkiem w osobie Johna Ridley'a byliśmy jednym z najmniej na nim aktywnych zespołów na rynku, szybko postarałem się o zmiany. Przy pomocy naszego jedynego scouta — Darrena Knighta — przeczesaliśmy południowo-europejski rynek z naciskiem na Portugalię i to właśnie stamtąd, w dużej mierze, po kilku dniach negocjacji, pozyskaliśmy wzmocnienia.

 

Charyzmatycznego defensywnego pomocnika o dwojakiej narodowości brazylijsko-portugalskiej Nilsona Lopes Vieirę (18, Brazylia/Portugalia; DM | £3.800 - 2013) pozyskaliśmy z I-ligowej, portugalskiej CF Uniao Madeiry. Ambicja, kreatywność, a także profesjonalne podejście do zawodu 18-latka pozwala już teraz na korzystanie z jego usług w sposób komfortowy w pierwszym składzie zespołu. Nie przepisuję mu bynajmniej roli głównego rozgrywającego w naszym klubie, aczkolwiek alternatywą Paula Hunta, Carla McDermotta, czy też José Martineza jest już teraz. Jego transfer kosztował nas 100 tysięcy funtów.

 

W podobnych klimatach podpisaliśmy umowę również z grającym dotąd w Boaviście José Carlosem Simoesem (17, Brazylia/Portugalia; MC | £300 - 2011). Nie dość, że jego transfer nic nas nie kosztował, to jeszcze Carlos ma zadatek na prawdziwego gwiazdora, o czym świadczy chociażby regularna gra w reprezentacji do lat 19 Brazylii. Na razie wzmocni jednak drużynę młodzieżową naszego klubu.

 

Za 100 tysięcy funtów z VII-ligowego Redditch United pozyskaliśmy Iana Harwooda (18, Anglia; ST | £3.900 - 2014), którego lokalne media okrzyknęły talentem na miarę wiecznego chłopca — Michaela Owena. Ian umiejętnościami dorównuje Michaelowi Fosterowi, Lee Howesowi, czy też Jamie Millerowi, także jego szansę regularnych występów w pierwszym zespole są raczej ograniczone. Konkurencję z przodu mamy bowiem bardzo dużą, co nie znaczy jednak, że nie dostanie szans zaprezentowania się przed naszymi kibicami w bieżącej rundzie.

 

Ostatnim z planowanych nabytków to Portugalczyk lder Jorge Leal Rodrigues Barbosa (22, Portugalia; AML), który przyczyni się do komfortowego obsadzenia lewego skrzydła, gdzie za swoich konkurentów ma nie lada przeciwników — rodaka Feliciano Condesso, czy też Kamila Grosickiego, w którego pozyskanie zainteresowane jest II-ligowe Plymouth. Co ważne jednak, Barbosa został wypożyczony do nas do końca sezonu z I-ligowego Cardiff, z możliwością transferu definitywnego.

 

Dokonując wzmocnień, nie sposób było również z kogoś zrezygnować. W tym aspekcie nieco opóźniłem swoją decyzję, która na wzór klamki do drzwi, kiedyś zapaść się musiała. Na listę transferową trafili: Steven Drench, Michał Trzeciakiewicz, Arkadiusz Kidrycki, Tomasz Podgórski, Piotr Bajdziak i Luke Boden. Po kilku dniach zainteresowanie wzbudzili Luke Boden, Tomasz Podgórski i Piotr Bajdziak, ale tylko tych dwóch ostatnich udało nam się wytransferować. Tomasz Podgórski odejdzie za darmo po sezonie do VI-ligowego Stevenage Borough, natomiast Piotr Bajdziak za kwotę 12 tysięcy funtów + 85 tysięcy w następnych 24 miesiącach i klauzuli 40% kwoty następnej sprzedaży, odejdzie już w lutym do Polonii Warszawa.

Odnośnik do komentarza

W trzydziestej pierwszej kolejce zmagań, będącej dla nas, de facto, zaledwie trzydziestą, a to ze względu na zaległości spowodowane naszą grą w Carling Cup, zmierzyliśmy się z dziewiętnastym w tabeli Gillingham. Po obrzydliwej porażce ze Swindon w meczu poprzednim, tym razem nie pozostało nam nic innego jak tylko zrewanżować się kibicom i okrasić obecne wysokim zwycięstwem. Liczył się komplet punktów i gotów byłem nawet zjeść własny kapelusz na wypadek, gdyby tak się nie stało.

 

Na bramce w tym meczu skorzystałem z usług drugiego rezerwowego Wayne'a Hennessey'a, dając odpocząć nie w pełni formy Seanowi Woodwardowi, a to wszystko przez to, że nasz podstawowy bramkarz Peter Joyce był na tę chwilę kontuzjowany. W środku obrony postanowiłem dać szansę młodziutkiemu Żebrowskiemu, w ataku zaś nieco zapomnianemu w ostatnim czasie Jamesowi Constable.

 

Rozpoczęliśmy to spotkanie dobrze, acz może nie do końca na poziomie, który gwarantowałby nam szybką zdobycz bramkową. Bliscy wyjścia na prowadzenie byliśmy już w siódmej minucie, gdy w sytuacji sam na sam z bramkarzem gospodarzy znalazł się Constable, lecz jego uderzenie odbiło się od słupka i musieliśmy obejść się jedynie smakiem. W dwudziestej minucie, gdy Artur Błażejewski został ukarany żółta kartką za ostre wejście w nogi Deana McDonalda, nic nie wskazywało tego, że dwie minuty później będziemy zmuszeni grać już w osłabieniu. Wszystko przez kolejne przewinienie Błażeja, tym razem na nogach Grabbana. Arbiter Joe Watkins nie miał więc skrupułów i czym prędzej wyciągnął z kieszeni oba kolory kartoników. Dylemat związany z problemem, który w ten sposób się pojawił, rozwiązałem wymuszając na Ugrinie dalekie wyjścia i uzupełnianie kolegów w linii pomocy. O dziwo, udało nam się w sposób zadowalający stworzyć mimo osłabienia wizualną przewagę na boisku i do szatni schodziliśmy z lekką przewagą.

 

Druga połowa wymusiła na mnie jednak konieczność dokonania pewnych korekt. Dokonałem podwójnej zmiany, wpuszczając na boisko dwóch debiutantów: Carlosa w miejsce Martineza oraz Iana Harwooda w miejsce bezbarwnego Constablego. Do tego, nastawiłem zespół nieco bardziej defensywnie, nakazując równocześnie napastnikom niekontrolowane zrywy, a także długie podanie obrońców z pominięciem linii pomocy tak, by wykorzystać szybkość zarówno Harwooda, jak i Tomka Chałasa. Widać było, iż gospodarze pomimo zajmowanego, kiepskiego miejsca w tabeli również posiadali pewien plan taktyczny, który stanowiłby o gwarancie sukcesu w tym meczu, jakim niewątpliwie byłoby zwycięstwo. I tym bliższy realizacji był owy plan sukcesu, im gra w przewadze jednego zawodnika stwarzała zwykłą przewagę w posiadaniu piłki, czy też w liczbie oddawanych strzałów na naszą bramkę. Trzeba zaznaczyć, że poczuliśmy kilka razy zbliżający się armagedon w postaci gradu goli, który Walijczyk w osobie Hennessey'a w końcu musiał stracić, istniały jednak takie okoliczności łagodzące, iż w kulminacyjnych momentach albo zawodziły zwichrowane celowniki napastników Gillingham, albo w porę w sukurs przychodzili nasi obrońcy. W 72. minucie gospodarze ni stąd, ni zowąd zmuszeni zostali poczuć ukłucie naszego napastnika. Mowa tu o Tomku Chałasie, który w sposób wprost fenomenalny urwał się obronie gospodarzy gdzieś w okolicach środka boiska, pognał z piłką w pole karne Richarda Lee, tam w ulubiony dla siebie sposób ominął go jak tyczkę i uderzył wprost po długim słupku do bramki. Radości po tym trafieniu nie było końca. Na ostatni kwadrans gry nie ryzykowaliśmy więcej niż wymagałaby tego sytuacja. Graliśmy ultradefensywnie, przeciągając każde niemal wznowienie piłki, w oczekiwaniu końcowego gwizdka sędziego. Równo w 90. minucie arbiter usunął z boiska Seba Hinesa za brutalny wślizg w nogi Crofta wychodzącego na czystą pozycję. Naszą bolączką w tym momencie stała się egzekucja rzutu wolnego, bitego przez gospodarzy z około 18 metra, tym bardziej, iż naszej bramki strzegł bramkarz, który w tym elemencie akurat chluby naszemu zespołowi nie przynosił. O tej słabości nie wiedzieli jednak gospodarze, którzy postawili na rozegranie tego rzutu wolnego za pomocą krótkich podań, co bez ogródek było ich poważnym, jeśli nie napisać, największym błędem w tym meczu. W ten sposób odnieśliśmy 18. ligowe zwycięstwo w bieżącym sezonie.

 

27.01.2009, Priestfield, Gillingham: 3.928 kibiców; League One (30/46);

[18th] Gillingham (0) 0-1 (0) Yeading [1st]

cz/k - Artur Błażejewski (Y) '20

0:1 - Tomasz Chałas '72

cz/k - Seb Hines (Y) '90

 

MoM: Paul Johnston (DC; Gillingham) — 8

 

W.Hennessey [7] — Uros Ugrin © [7], S.Hines [6] (90. sent off - red card), A.Żebrowski [7], Jean [8] — A.Błażejewski [5] (20. sent off - red card), P.Hunt [7] (72. H.Barbosa [7]), J.Martinez [7] (46. Carlos [6]), K.Grosicki [7] — T.Chałas [8], J.Constable [6] (46. I.Harwood [7]).

Odnośnik do komentarza

Helder Barbosa, hy... hy... hy :>

chociaz w 06 nie jest takim megawypasionym talentem jak w 05 :P

Jak dla mnie, prezentuje się całkiem okazale. Poza tym uchylę rąbka tajemnicy i wyznam, że Grosik jest na wylocie ;)

 

 

 

28 styczeń był dniem, w którym zmuszony zostałem do ogłoszenia listy powołań Reprezentacji Rosji na towarzyskie spotkanie z Bułgarią. Po wielu bezsennych nocach, powołania otrzymali:

 

Bramkarze:

Igor Akinfeev (23, Rosja: 37A/0 | Chelsea Londyn)

Vyacheslav Malafeev (30, Rosja: 18A/0 | Zenith Peterburg)

Veniamin Mandrykin (28, Rosja: 3A/0 | Bielefeld)

 

Obrońcy:

Sergey Ignashevich (30, Rosja: 56A/4; SW, DRC | CSKA Moskwa)

Vasily Berezutskiy (27, Rosja: 40A/3; DRC | CSKA Moskwa)

Sergey Shveitser (21, Rosja: 0A/0; DRC | Lokomotiv Moskwa)

Igor Orlov (19, Rosja: 0A/0; DRC, DM | Rubin Kazań)

Alexey Berezutskiy (27, ROsja: 46A/2; DLC | CSKA Moskwa)

Dmitry Sennikov (33, Rosja: 39A/0; DLC | Lokomotiv Moskwa)

Nikolay Churkin (22, Rosja: 11A/0; DC | Lokomotiv Moskwa)

Yury Lebedev (22, Rosja: 2A/0; DC | Zenith Peterburg)

Alexandr Anyukov (27, Rosja: 33A/3; D/WB/MR | Zenith Peterburg)

 

Pomocnicy:

Eugeny Aldonin (30, Rosja: 38A/1; DM | Cottbus)

Ilshat Gabidullin (22, Rosja: 3A/0; MR | CSKA Moskwa)

Alexandr Burakov (22, Rosja: 3A/0; MC | Zenith Peterburg)

Vladimir Bystrov (25, Rosja: 20A/2; AMR | Spartak Moskwa)

Andrey Arshavin (28, Rosja: 49A/11; AMRC, FC | Zenith Peterburg)

Anatoly Gerk (25, Rosja: 18A/3; AMRC, FC | Clubb Brugge)

Eugeny Redekopp (22, Rosja: 4A/1; AMRC, FC | Lokomotiv Moskwa)

Marat Izmailov (27, Rosja: 41A/1; AMLC | Lokomotiv Moskwa)

Yury Zhirkov (26, Rosja: 41A/3; AML | CSKA Moskwa)

Dinijar Bilyaletdinov (24, Rosja: 32A/2; AMC | Lokomotiv Moskwa)

Napastnicy:

Dmitry Vyachin (23, Rosja: 11A/1; AM/FC | Spartak Moskwa)

Alexandr Kerzhakov (27, Rosja: 57A/17; ST | CSKA Moskwa)

Alexey Kiselev (21, Rosja: 0A/0; ST | Cracovia)

Dmitry Sychev (26, Rosja: 56A/26; ST | Lokomotiv Moskwa)

 

Piłkarze, których rosyjski ZPN powiadomił o zaproszeniach na zgrupowanie w Sofii, stanowili, w moich oczach, śmietankę ich krajowego futbolu. Ilość powołań zawodników grających na co dzień w lidze rosyjskiej, w aspekcie nie rozegranego jeszcze meczu z Bułgarią, zobrazuje doskonale jej faktyczną siłę. Oczywiście, w grę wchodzi jedynie zwycięstwo, albowiem Bułgaria sklasyfikowana jest dopiero na 91. pozycji w rankingu FIFA.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...