Skocz do zawartości

Lista przebojów dla playboyów =)


stefan1984

Rekomendowane odpowiedzi

1. Inżynierowie z petrobudowy

 

FM 2010.3.0, start gry - przerwa zimowa sezonu 2009/10

 

Przygodę z jednym z trzech czołowych wówczas polskich klubów zacząłem po rezygnacji Macieja Skorży ze stanowiska "menadżera" Wisły Kraków. Ten już utytułowany, a zapowiadający się jeszcze lepiej, słynący z profesjonalizmu i pracowitości szkoleniowiec (nie)stety nie popisał się, zajmując po rundzie jesiennej trzecie miejsce w lidze, ze sporą stratą do liderującego Lecha Poznań, i Legii Warszawa. Odpadł jesienią z Pucharu Polski, lekceważąc Wartę Poznań, wcześniej, latem, w eliminacjach Ligi Mistrzów nie pokonał ostatniej przeszkody do upragnionej fazy grupowej, jaką był Lewski Sofia, a w grupie Ligi Europejskiej pod jego wodzą Wiślacy zdobyli tylko jedno oczko, nic to, że za remis z Valencią na Mestalla.

 

Zastałem zespół może mocny na krajowe podwórko, ale wymagający przebudowy, jeśli chce się osiągnąć coś w Europie. Wiedziałem, że będziemy grać z kontry, może i topornie, ale inaczej nie ma szans na ugranie coś w Europie w przyszłych sezonach. Trzeba więc nam atletów, silnych i wytrzymałych, miejsce dla kurdupli najwyżej przewiduję na skrzydłach. Tymczasem najlepsi zawodnicy w kadrze to m. in. porcelanowy Garguła, i będący już mocno "w sile wieku" kolekcjoner kartoników, Radosław Sobolewski. Placem budowy był również stadion przy Reymonta, i wszystkie spotkania w roli gospodarza rozgrywaliśmy na Stadionie Miejskim w Sosnowcu. Do dziś mam przed oczami ten parking zawalony samochodami, i piwo w plastikowych kubkach, poustawiane na dachach wehikułów należących do małopolskich kibiców...

Odnośnik do komentarza

2. My favourite game

 

Z jednej strony szkoda straconych szans na emocje w europejskich pucharach, z drugiej - mogliśmy wszystkie siły skupić na lidze, do końca zostało 13 kolejek, i nic nie musiałem. Wiadomo, w razie katastrofalnych wyników pewnie by mnie pogoniono, ale presji ze strony właścicieli na dogonienie i wyprzedzenie dwóch z trójki naszych największych rywali jakoś nie odczuwałem. Co nie znaczy, że zamierzałem odpuścić wyścig o mistrzostwo Polski.

 

Transferów nie dokonałem żadnych, chcąc poznać posiadany materiał ludzki, bo wierzyłem w jego możliwości, i byłem przekonany, że lepiej funkcjonować będzie zgrana już ekipa, a wystarczającą rewolucja był fakt, że jej przewodnik się zmienił. Zatrudniłem jedynie Huberta Małowiejskiego na stanowisku asystenta, uzupełniłem brakujące etaty w sztabie szkoleniowym, za darmo sprowadziłem do rezerw, z zaplecza Legii Warszawa, golkipera Cezarego Osucha, i powypożyczałem do naszego klubu filialnego, na Suche Stawy, co bardziej irytujących juniorów.

 

Łudziłem się, że damy radę, do lidera mieliśmy sześc oczek straty. W moim debiucie w spotkaniu o punkty zremisowaliśmy bezbramkowo we Wrocławiu ze Śląskiem, gra wyglądała nieźle, ale dream team to to nie był. W czwartym spotkaniu pod moją wodzą ulegliśmy na własnym boisku Lechii Gdańsk 1-2, dwie kolejki później nastąpiła już katastrofa... 3 punkty powędrowały z naszego stadionu na druga stronę Błoń, a ja miałem ochotę zakopać się ze wstydu. Później wyjazd na Łazienkowską, i znowu jednobramkowa, ale jednak porażka. Kibice w Krakowie musieli mieć dobrą pamięć, oraz bardzo nie lubić Macieja Skorży, skoro nie domagali się po tym wszystkim mojej głowy. Wzięliśmy się w garść, i wygrali wszystkie sześć spotkań, jakie zostały do końca sezonu, przeskakując w tabeli Legię Warszawa, która wówczas zaliczyła sporą obniżkę formy, ale straconych punktów nie oddał nam nikt. Mistrzem Polski został Lech Poznań, my za jego plecami, za naszymi zaś Śląsk. Królem strzelców został zawodnik Zagłębia Lubin, Iliyan Mitsanski, a my mogliśmy już węszyć na rynku transferowym w poszukiwaniu jakichś wzmocnień, by odebrać Poznaniakom mistrzowską paterę, pas, koronę i berło =)

Odnośnik do komentarza

3. Chłosta

 

Latem 2010 roku w dalekim RPA, w turnieju na którym zabrakło reprezentacji Polski, mistrzami świata zostali Hiszpanie, pokonując w finale Włochów, zaś z brązowymi medalami wróciła do domu ekipa Lwów Albionu. Królem strzelców został urodzony w Brazylii reprezentant Włoch Amauri, z siedmioma golami na koncie, o jedną bramkę wyprzedzając Miroslava Klose.

 

My wówczas przygotowywaliśmy się już do nowego sezonu, pragnąc zmieść rywali na krajowym podwórku, i jak najdalej zajść w rozgrywkach Ligi Europejskiej. W tym celu pozbyłem się kilku niepasujących do koncepcji "futbolu na nie" zawodników: do Parmy odeszli środkowi pomocnicy: błyskotliwy, ale delikatny Łukasz Garguła i zbyt przeciętny, jak na nasze ambicje, Tomas Jirsak. Zainkasowano za nich okrągłe 2 miliony euro, co pozwoliło sprowadzić godnych następców - z Porto przybył wszechstronny, silny, wytrzymały i twardy jak skała Kolumbijczyk Fredy Guarin, z wolnego transferu, po nieudanej przygodzie w Portugalii (Porto, Setubal) może bardziej surowy piłkarsko, ale imponujący warunkami fizycznymi Przemysław Kaźmierczak, ze zdegradowanej Jagiellonii Białystok szybki niczym błyskawica, wszechstronny skrzydłowy lub napastnik Kamil Grosicki, z CSKA Moskwa zaś wypożyczyliśmy z prawem pierwokupu rosłego, dobrze zbudowanego napastnika, reprezentanta Senegalu Djilby'ego Falla. Strzegący naszej bramki Marcin Juszczyk i Mariusz Pawełek nie byli wysoko oceniani przez nasz sztab szkoleniowy, Juszczyk odszedł więc grzać się na ławie w Rubinie Kazań, Pawełek powędrował zaś w tym samym celu do Porto, jako część zapłaty za Guarina, a w ich miejsce sprowadziliśmy chwalonego za występy w Odrze Wodzisław Adama Stachowiaka. Z kolei jako alternatywa dla coraz bardziej chimerycznego Arkadiusza Głowackiego sprowadzony został z AA Gent belgijski defensywny pomocnik, mogący również grać jako środkowy obrońca, Christophe Lepoint. Wreszcie, po wygaśnięciu jego kontraktu z węgierskim MTK Budapeszt przybył do nas playmaker Jozsef Kanta, reklamowany jako lepsza i mniej awaryjna wersja Łukasza Garguły.

 

W eliminacjach Ligi Europy gładko odprawiliśmy walijskie Aberystwyth i szwedzkie Örebro (odpowiednio 7-0 i 4-1 w dwumeczach). Ostatniego rywala przed fazą grupową wylosowaliśmy jednak wyjątkowo nieszczęśliwie... W połowie sierpnia na niedawno oddanym stadionie im. Henryka Reymana, przy ponad trzydziestotysięcznej widowni przyszło nam podjąć portugalski Sporting. Miałem okazję w końcu wypróbować, jak granie z kontry sprawdzi się przeciwko naprawdę klasowemu rywalowi w meczu o stawkę. Oddanie pola gry było chyba błędem, grający czwórką środkowych pomocników goście do przerwy prowadzili 2-0 po trafieniach Adriena Perrucheta i Heldera Postigi, my odpowiedzieliśmy tylko bramką Pawła Brożka pod sam koniec zawodów. W bezbarwnym spotkaniu rewanżowym jedni nie chcieli, drudzy nie mogli, i nasza przygoda z europejskimi pucharami zakończyła się w Lizbonie bezbramkowym remisem. Na szczęście właściciele klubu rozumieli, że rywalem był naprawdę klasowy zespół, i choć nasze plany zawojowania Europy zbyt wcześnie spaliły na panewce, widząc postęp w grze zespołu, oraz mój szczery żal, powstrzymali się od zdecydowanych kroków. Jedyne co mogłem zrobić, aby się odwdzięczyć, to nie dać plamy na krajowym podwórku...

Odnośnik do komentarza

4. W Polskę idziemy

 

Wierzyłem, że zgrywając spokojnie posiadanych piłkarz położymy podwaliny pod naprawdę solidną drużynę. Do Birmingham City odszedł jeszcze Piotr Brożek, gracz wszechstronny i ukształtowany, ale nie gwarantujący odpowiedniej jakości ani lewej obronie, ani na lewej stronie pomocy. Nie musząc dzielić sił i zdrowia graczy między podwórko krajowe i Europę mogłem spokojnie ruszyć po swój pierwszy tytuł mistrzowski. Byliśmy mocni, czasem jeszcze nie wszystko funkcjonowało, jak należy, ale mało kto mógł nam podskoczyć. Jesienią przegraliśmy nieznacznie, jedną bramką, tylko raz, z Widzewem w Łodzi, gdzie Paweł Janas zmontował naprawdę solidną ekipę, która dołączyła do trójki czołowych klubów w Polsce. Sporo strachu najedliśmy się też w Gdańsku, gdzie w meczu Pucharu Polski przeciwko ekstraklasowej Lechii po remisie 1-1 i dogrywce fortuna sprzyjała nam w konkursie rzutów karnych.

 

W przerwie zimowej na lewą obronę przybył z AS Roma jednokrotny reprezentant Portugalii, Antunes, silny, wszechstronny pomocnik Eggert Jonsson (z Hearts, wystawiany przeze mnie na prawej obronie) oraz nienaganny technicznie (ale nie fizycznie) playmaker Daniel Carvalho (wolny transfer, poprzednio pseudo-gwiazda CSKA Moskwa). Z osłabień - beztroski stoper Marcelo często marudził, że chciał by pograć w zacniejszym towarzystwie, został więc wypożyczony do Udinese, gdzie rozegrał w Serie A kilkanaście spotkań, i nauczył się podstaw języka włoskiego.

 

Wiosną również daliśmy się ograć jedynie raz, Adama Stachowiaka zjadła trema na obiekcie swojego byłego klubu, przez co Odra pokonała nas 3-2. Ostatecznie zwyciężyliśmy w rozgrywkach ekstraklasy, zostawiając w pokonanym polu Legię, Śląsk, Lecha i Widzew. Najlepszym strzelcem ligi został, z dużą przewagą nad resztą snajperów, Takesure Chinyama z Legii. Wywalczyliśmy również Puchar Polski, eliminując m. in. w ćwierćfinale Legię Warszawa, a w finałowym spotkaniu, na wypełnionym po brzegi (47.000 widzów) Stadionie Śląskim w Chorzowie pokonując Śląsk Wrocław 1-0. Choć rywale od 55 minucie grali w dziesiątkę po czerwonej kartce dla stopera Jarosława Fojuta, spotkanie to kosztowało mnie mnóstwo nerwów, gdyż fantastycznie dysponowany był tego dnia bramkarz rywali, Marian Kelemen, broniąc 18 celnych strzałów (z 36 oddanych), i dając się pokonać naszemu rezerwowemu, Patrykowi Małeckiemu, dopiero w dogrywce.

Odnośnik do komentarza

5. King of my castle

 

Przed eliminacjami Ligi Mistrzów znowu zaczęliśmy węszyć w poszukiwaniu wzmocnień na rynku transferowym. W miejsce młodego, słabego fizycznie Michała Czekaja na prawą obronę przyszedł za darmo również młody, ale jednak lepszy Jakub Majewski z Górnika Łęczna. Chciałem jeszcze bardziej "napakować" środek pola, postanowiłem więc, że z Racingu Santander sprowadzony zostanie reprezentant Senegalu Pape Diop (1,3 miliona euro) oraz z wolnego transferu, ostatnio występujący w AS Roma, może niewysoki, ale silny jak tur Ahmed Barusso, reprezentujący Ghanę posiadacz również włoskiego paszportu. Z wolnego transferu przybył błyskotliwy, nienaganny technicznie skrzydłowy Zezeto (W. K. Słoniowej, ostatnio Metalist Charków), a z Lokomotivu Moskwa został kupiony, na razie tylko wypożyczony do nas potężny snajper, Senegalczyk Djilby Fall. Nie byłem całkiem przekonany do tego ostatniego nabytku, ale nie miałem wyjścia - z ofertą opiewającą na 7,5 miliona euro (plus klauzule) przybyli posłowie greccy z AEK Ateny, i prezes Cupiał uznał, że takiej oferty nie można odrzucić. Również nie gwarantujący odpowiedniej jakości na żadnej z wielu dostępnych pozycji Rafał Boguski został wypożyczony za opłatą, z braku godnych ofert transferowych, do Crvenej Zvezdy Belgrad, a zbyt leniwy w defensywie Patryk Małecki - powędrował śladami Cristiano Ronaldo, na wypożyczenie do portugalskiego Nacionalu Madeira.

 

W powtórce ostatniego finału Pucharu Polski, jaką okazał się być mecz o Superpuchar dopiero po rzutach karnych pokonaliśmy Śląsk Wrocław, później w drodze do fazy grupowej Ligi Mistrzów uporaliśmy się z FK Ventspils, Maccabi Tel-Awiw oraz FC Zurich. Tu los oddał to, co zabrał w poprzednim sezonie, ostatni przeciwnik przed rundą grupową, mistrz Szwajcarii, nie był zbyt wymagającym rywalem, dwukrotnie nam ulegając różnicą jednej bramki.

 

I wtedy od dawna przez nas kuszony, wystawiony przez Chelsea na listę transferową chorwacki bramkarz Matej Delac zgodził się podpisać z nami kontrakt. Szkoda, że stało się to tydzień po jego dziewiętnastych urodzinach, i przez to nie mógł nigdy zostać naszym wychowankiem, ale sam fakt sprowadzenia takiej klasy zawodnika, który później powinien być jeszcze lepszy, dodał nam (pewnie z wyjątkiem Adama Stachowiaka) nieco otuchy po losowaniu grup Ligi Mistrzów. Rozlosowywani z czwartego koszyka trafiliśmy na Manchester United, Juventus i Celtic Glasgow, i mierząc siły na zamiary trzecia lokata była tą, o którą mieliśmy powalczyć z mistrzami Szkocji.

Odnośnik do komentarza

6. Kraina snów

 

Przygodę z Ligą Mistrzów zaczynamy widowiskowo, na stadion im. Henryka Reymana przyjeżdża Manchester United. Przy komplecie 33680 widzów goście dominują przez całe spotkanie, my jedynie z rzadka przedostajemy się pod bramkę Bena Fostera, oddając tylko trzy, niecelne w dodatku, strzały, przy ponad dwudziestu uderzeniach gości. W końcu, w drugiej minucie czasu doliczonego przez arbitra Davide Petrucci oszukuje naszą defensywę, i ucisza kibiców...

 

Później przegrywamy 0-2 na Celtic Park i 1-2 na Delle Alpi, mimo prowadzenia w Turynie od 13 minuty po golu Wojciecha Łobodzińskiego. Tu wybiegnę nieco w przyszłość, i zdradzę, że decydującą o zwycięstwie Juventusu bramkę zdobył Vincenzo Iaquinta, który na zakończenie bogatej kariery trafi pod Wawel. Niedługo później my podejmowaliśmy bianco-nerich, i ponieśliśmy już czwartą porażkę w Lidze Mistrzów, tym razem 0-1, pomimo że od 34 minuty goście grali w osłabieniu, po dwóch żółtych kartonikach dla serbskiego skrzydłowego Milosa Krasicia. Z szansami najwyżej na trzecie miejsce jedziemy do Manchesteru, i na Old Trafford chowamy się za podwójną gardą. Taka taktyka, o dziwo, przynosi efekt w postaci bezbramkowego remisu, i nie takiej znowu dysproporcji w strzałach: 15 (4 celne) dla Manchesteru, przy czym głównie były to niegroźne uderzenia z dystansu, przy dwóch niecelnych uderzeniach naszych zawodników.

 

W międzyczasie kompromitujemy się w Pucharze Polski, przegrywając z naszą imienniczką z Płocka, ale powiedzmy, że to nieistotne =) Wszyscy i tak oczekują "domowego" starcia z Celtami, w przypadku wygranej zrównamy się z nimi punktami, i zadecydują bramki z bezpośrednich spotkań. W końcu się zaczęło, Szkoci mocno defensywnie, wąsko, bez skrzydłowych, za to z trójką playmakerów w środku pola, i jednym napastnikiem. Tuż przed przerwą obejmujemy prowadzenie, gdy wysoki Djilby Fall zostaje przewrócony w polu karnym rywali, a jedenastkę na gola zamienia Andraż Kirm. Niestety, drugiego gola nie udaje się zdobyć, i w ostatecznym rozrachunku do Ligi Europejskiej trafiają Szkoci, zaś my zajmujemy czwarte miejsce w grupie.

Odnośnik do komentarza

7. Tu nie będzie rewolucji

 

Musieliśmy godzić, rzecz jasna, rozgrywki w Lidze Mistrzów z krajowym podwórkiem, i nawet nam się udawało, choć wyniki mogły być, jak zawsze, lepsze. Jesienią odnieśliśmy 11 zwycięstw, zanotowali 5 remisów, oraz ponieśli we Wrocławiu ze Śląskiem jedną porażkę, za to w rozmiarze aż 1-4. Rundę jesienną zakończyliśmy na fotelu lidera, w przerwie zimowej sprowadzono tylko jednego gracza - na lewą obronę przyszedł z Realu Sociedad Bask Alberto Morgado. Kwota 26 tysięcy euro była niewspółmiernie niska w porównaniu z klasą zawodnika, w dodatku zgodziłby się grać u nas za wynagrodzenie podobne do tego, które pobierali młodzieżowcy przychodzący z klubowej akademii, i tylko dla elementarnej przyzwoitości zaproponowałem mu sumę dwukrotnie wyższą, jakieś tysiąc euro miesięcznie, jeśli dobrze pamiętam. Odeszli z klubu Adam Stachowiak, który wyraźnie przegrywał rywalizację o miejsce w klatce z Delacem, i skwapliwie skorzystałem z okazji, by "opchnąć" go do Lille zanim jego wartość zaczęła drastycznie spadać. Nie potrzebowałem już trzech lewych obrońców, na wschód odeszli więc Junior Diaz (Zenit St. Petersburg) oraz Antunes (Lokomotiv Moskwa), za niemal symetrycznie rozłożoną na nich dwóch kwotę, w sumie nieco wyższą niż 5 milionów euro. Wiecznie połamany artysta Daniel Carvalho został wypożyczony do Fluminense, może tamtejszy styl gry będzie odpowiadał mu bardziej, a stoper Marcelo w celach relaksacyjno - szkoleniowych zaliczył kolejne wypożyczenie do silnego klubu europejskiego, tym razem był to Lyon. Wypożyczenie to zaowocowało nauczeniem się przez niego podstaw francuskiego. Islandczyk Eggert Jonsson miał z kolei chyba dość ustawiania go na prawej obronie, i zażądał zgody na transfer. Gdy nadeszła oferta z Boltonu w wysokości 5 milionów euro, pomyślałem, że za tyle pieniędzy to kupię całą drużynę prawych obrońców, i pozwoliłem mu odejść. Tymczasem jego miejsce zajmie młody zdolny Jakub Majewski sprowadzony dawno temu z Łęcznej.

 

Wiosną nie udało się nikomu zagrozić naszej pozycji, choć na przełomie marca i kwietnia mieliśmy spory kryzys: po wyjazdowej porażce z Legią przyszła domowa, z Cracovią, a następnie dwa remisy. Jednak nasza przewaga nad resztą zespołów była zbyt duża, i ostatecznie zdobyliśmy mistrzostwo Polski, wyprzedzając beniaminka, Cracovię. Najlepszym snajperem ligi został Robert Lewandowski. W końcu sezonu nadeszła dla nas miła wiadomość - Puchar Mistrzów zdobył Manchester United, pokonując w finale AC Milan. My, jak wiadomo, pożegnaliśmy się z rozgrywkami bardzo szybko, ale eksperci znaleźli miejsce w jedenastce marzeń dla naszego skrzydłowego, Andraża Kirma.

Odnośnik do komentarza

5. Holiday

 

19 lutego 2012, po Pucharze Narodów Afryki, jak po każdym większym turnieju, zwolniło się kilka stołków dla selekcjonerów na Czarnym Lądzie. Federacje Egiptu i Wybrzeża Kości Słoniowej zainteresowały się akurat moją osobą, a ja chciałem zdobyć nieco mołojeckiej sławy. Przeanalizowałem spokojnie potencjał i składy obydwu ekip, dowiedziałem co nieco o obydwu krajach, ale na widok nazwisk w kadrze Wybrzeża Kości Słoniowej już postradałem zupełnie zmysły, i nie namyślając się dłużej, postanowiłem wybrać właśnie ich. Didier Drogba, bracia: Yaya i Kolo Toure, Emmanuel Eboue czy Christian Romaric to były gwiazdy z absolutnie światowego topu, które do ligi polskiej za żadne pieniądze by nie przyszły, a ja, choć sam zawsze byłem witany z dużym szacunkiem, nie mogłem nigdy dać odczuć, że to dla mnie praca z takimi zawodnikami była nobilitacją.

 

Zadaniem był awans na Mistrzostwa Świata, które miały odbyć się w Brazylii latem 2014 roku, a po drodze dobry występ w Pucharze Narodów Afryki, zaplanowanym kilka miesięcy wcześniej w Libii. W pierwszej fazie eliminacji Mundialu za rywali mieliśmy ekipy Nigru, Botswany i Togo. Tych rywali zostawiliśmy daleko w tyle, wygrywając wszystkie spotkania, i notując bilans bramek 22-3, a szczególnie zapadł kibicom w pamięć mój debiut na stanowisku selekcjonera, kiedy to przed własna publicznością pokonaliśmy Niger 10-0.

 

Druga faza eliminacji znów rozgrywana była w czterozespołowych grupach, również, jak wcześniej, mecz i rewanż. Tu już nie było żadnych furtek dla zespołów z drugich lokat, jak choćby w poprzedniej fazie eliminacji, do Brazylii pojechać miała tylko piątka zwycięzców grup. Nieco się obawiałem, czy uda nam się potwierdzić klasę zespołu w konfrontacji z silniejszymi już rywalami, jednak moi zawodnicy mnie nie zawiedli. Dwukrotnie pokonaliśmy ekipy Demokratycznej Republiki Konga i chyba najgroźniejszej dla nas Tunezji, a cztery punkty zdobyliśmy w spotkaniach z reprezentacją Gwinei. Awans był nasz!

 

Jedynie na początku eliminacji, w okazale wygranym spotkaniu przeciwko Nigrowi powołałem Didiera Drogbę. Popisał się nawet w tamtym spotkaniu hat-trickiem, ale później ten fantastyczny, zasłużony zawodnik zaczął tracić miejsce w Chelsea, pojawiły się nawet wątpliwości, ile on naprawdę ma lat. Przestałem go więc w ogóle brać pod uwagę przy wysyłaniu powołań, on nawet bardzo nie protestował, tylko rok przed mundialem zakończył całkowicie karierę piłkarską. Na szczęście miałem w odwodzie kogoś na jego miejsce. Tym kimś był młody, tyczkowaty nieco snajper, Lacina (Lassana) Traore, który akurat przed rozpoczęciem mojej kadencji podpisał kontrakt z Barceloną. Ogromny, mierzący ponad 2 metry wzrostu, przy tym sprawny, inteligentny, i dobrze wyszkolony technicznie. Nieodkryta gwiazda, w dodatku dopiero na początku piłkarskiej kariery. Trafił już dwukrotnie do siatki rywala we wspomnianym moim debiucie przeciwko Nigrowi, i nie przestawał na tym, zbierając w sumie, do zakończenia eliminacji, 16 bramek w 12 spotkaniach o punkty. Czułem, że ta drużyna ma potencjał, że może osiągnąć wiele, a utwierdzał mnie w tym przekonaniu fakt, że przez dwa lata nie zaznaliśmy porażki w siedemnastu spotkaniach, czy to towarzyskich, czy o punkty.

 

Do Libii na Puchar Narodów jechaliśmy z dużymi nadziejami, pewni swej wartości. Na dzień dobry pokonaliśmy 3-0 outsiderów z Republiki Zielonego Przylądka. W końcówce spotkania kazałem graczom nieco odpuścić, to był wszak turniej, następne spotkanie zaraz, już za kilka dni. Nie wiedziałem, jak brzemienną w skutki okaże się właśnie ta decyzja. Tunezja okazała się już silniejszym przeciwnikiem. Może wyciągnięto tam wnioski z dwóch porażek z nami w kwalifikacjach Mundialu, może moi zawodnicy za bardzo uwierzyli w swoją wielkość, a może i jedno i drugie... Faktem była tylko porażka 1-2, pomimo naszego prowadzenia po bramce zawodnika CSKA Moskwa, Seydou Doumbii. Musieliśmy w ostatniej kolejce wysoko ograć Mali, zwycięstwo 2-0 nie było jednak wystarczającym wynikiem. Pozostało liczyć na potknięcie Tunezyjczyków. Ci jednak pewnie, 4-0 pokonali republikę Zielonego Przylądka, doganiając w tabeli nas i Mali, tak że trzy drużyny w grupie zgromadziły sześc punktów. Na nic zdały się zaklęcia, tłumaczenia, obietnice. Wykopali mnie, pozostały tylko, z obydwu pewnie stron, żal i wzajemne niezrozumienie. Byłem jednak wiernym kibicem Słoni na stadionach w Brazylii, i jakimś pocieszeniem dla mnie był fakt, że przyczyniłem się do zdobytego tam brązowego medalu. Ale to już inna, niestety cudza historia...

Odnośnik do komentarza

6. Lepszy model

 

Wróćmy tymczasem do lata 2012 roku. Na boiskach Polski i Ukrainy tytuł mistrza Europy zdobyli Rosjanie, po zwycięstwie w finale, rozegranym na Stadionie Śląskim w Chorzowie, nad reprezentacja współgospodarzy... czyli niestety Ukrainy. Królem strzelców został Mario Balotelli, zdobywca pięciu bramek, który okazał się lepszy o jedno trafienie od swego kolegi z drużyny, Antonio Cassano. Reprezentacja Polski zakończyła swój udział w turnieju po fazie grupowej, przegrywając z Izraelem 0-1, pokonując w takim samym stosunku Rumunię (gol Ireneusza Jelenia), i w meczu o wszystko remisując 2-2 z Anglią (Obraniak, Roger - J. Cole, Rooney). Taki występ nie zadowolił kibiców ani włodarzy PZPN, więc Franciszek Smuda został poproszony o złożenie rezygnacji, a na jego miejsce wybrano, nieco zaskakując opinię publiczna, Wojciecha Stawowego.

 

W Krakowie tymczasem zmiany, jak w każdym okienku transferowym. Zgłosił się do nas, na stanowisko trenera bramkarzy, Józef Młynarczyk, ja jednak widząc jego umiejętności, postanowiłem powierzyć mu szerszy zakres obowiązków, zatrudniając na stanowisku asystenta, równocześnie dziękując za współprace, mającemu i tak zajęcie przy reprezentacji Polski, Rafałowi Ulatowskiemu, ze współpracy z którym do końca nie byłem zadowolony, zwłaszcza że niechętnie rozwijał on swoje kompetencje. Do Moguncji za 3 miliony euro odszedł obrońca lub defensywny pomocnik, którego wystawiałem nawet awaryjnie w ataku, Christophe Lepoint, którego już po zatwierdzeniu transferu kibice Wisły wybrali ulubionym zawodnikiem minionego sezonu. Do Getafe odszedł, wybrany na najlepszego zawodnika całej ligi Djilby Fall, a kwota transferu opiewała na 5,5 miliona €. Zawodnik chciał odejść, a ja go chciałem sprzedać, pozostało jedynie sprzedać go tam, gdzie dadzą najwięcej. A jego odejście było mi na rękę dlatego, że na to miejsce jeszcze w poprzednim sezonie zaklepałem przyjście za darmo niechcianego w AC Milan, 21 letniego wówczas Gianmarco Zigoni'ego, który już wtedy miał na koncie debiut we włoskiej młodzieżówce, i to nie byle jaki, bo uświetniony dwiema bramkami. Do SC Braga odszedł, definitywnie już, Patryk Małecki, a do Wigan powędrował Rafał Boguski, obaj za odpowiednio 3 i 2 miliony euro. Po wygaśnięciu kontraktu z Piastem Gliwice zdecydował się dołączyć właśnie do nas stoper Kamil Glik, z wolnego transferu sprowadziłem również szybkiego snajpera, Mohammeda Tchite, który niegdyś wyleczył z występów w Racingu Santander naszego "Ebiego" Smolarka. W rezerwach Borussii Dortmund nasi scouci wypatrzyli ponoć bardzo utalentowanego golkipera, Niemca Thimo Meiera, którego udało się podkraść za 45.000 €, a tuz przed końcem okienka transferowego wykosztowaliśmy się, sprowadzając z Metalista Charków za ponad 5 milionów € lewego skrzydłowego, młodego, ale już świetnego, Romana Kolesova.

 

W spotkaniu o Superpuchar Polski pokonaliśmy 2-0 zdobywcę pucharu, Koronę Kielce, a w eliminacjach Ligi Mistrzów nie daliśmy szans takim rywalom, jak łotewski FK Ventspils (7-0 w dwumeczu, nasi znajomi sprzed roku, hat trick Zigoniego w debiucie), serbska Vojvodina Novy Sad (4-1 w dwumeczu) oraz gruziński WIT-Georgia Tbilisi (5-0 w bilansie dwóch spotkań). Mniej szczęścia mieliśmy już w losowaniu fazy grupowej, trafiając na rywali z samych renomowanych lig: Real Madryt, Manchester City, oraz Girondis Bordeaux.

Odnośnik do komentarza

Zabawa będzie na pewno, tylko nie wiadomo dla kogo =)

 

7. Mamma Mia (He's Italiano)

 

Wyjazd do niebieskiej części Manchesteru był w miarę udany, jeśli nie liczyć jedenastu minut w drugiej połowie, kiedy to, pomiędzy 56 a 67 minutą tracimy bramki po uderzeniach Teveza, Robinho i mojego podopiecznego oraz kapitana z kadry Wybrzeża Kości Słoniowej, Kolo Toure. Zapominamy o tym przykrym incydencie, za dwa tygodnie przyjeżdża wszak do nas Real Madryt. Goście mieli przewagę, my odgryzaliśmy się jednak dzielnie. 19 strzałów ze strony Królewskich, z tego trzy w światło bramki, przy naszych siedmiu uderzeniach (dwa celne), jednak na tablicy wyników 0-0, Cristiano Ronaldo swoimi uderzeniami płoszył dziś tylko wróble, i nie zabił na szczęście nikogo na trybunach... Później dwumecz z Żyrondystami. W Krakowie ogrywają nas, chyba jednak zbyt gładko, 3-1, przy czym Wojciech Łobodziński trafia dopiero w końcówce spotkania, gdy rywale pozamiatali nami boisko, w dodatku za dwie żółte kartki wylatuje tuż przed końcowym gwizdkiem arbitra Andraż Kirm. W rewanżu po dziesięciu minutach przegrywamy 0-2, szybko kontaktowego gola zdobywa Gianmarco Zigoni, ale więcej bramek do końca spotkania nie pada. Zostały nam tylko dwa spotkania o honor, nie mieliśmy nawet szans na trzecie miejsce w grupie.

 

W pierwszym "towarzyskim" meczu podejmujemy Obywateli. Na trafienie Shauna Wrighta-Phillipsa odpowiada zaraz Zigoni. Goście wychodzą na prowadzenie po ukąszeniu Adebayora, po przerwie wyrównuje Łobodziński. Remis byłby nawet satysfakcjonującym wynikiem, jednak ten mecz miał skończyć się inaczej - w trzeciej minucie doliczonego czasu gry Carlos Tevez oszukuje naszą obronę, i zdobywa bramkę pozbawiającą nas punktu, i premii z UEFA za remis. Do Madrytu jedziemy już jak na ścięcie, tracimy tam cztery bramki, odpowiadając tylko kontaktowym golem na 1-2 autorstwa Zigoni'ego.

 

Ten właśnie zawodnik ujawnił wszelkie cechy, by zostać jednym z najlepszych graczy w historii klubu. Jednocześnie silny jak tur, skoczny jak jakiś cholerny kangur, nie stracił wiele na szybkości ani wytrzymałości. Nie pękał przed żadnym przeciwnikiem, zawsze walczył do końca, nie odpuszczając rywalom, którzy nie potrafili ani go zdekoncentrować, ani odebrać mu wiary w zwycięstwo. Potrafił stwarzać sytuacje zarówno sobie, jak i innym, a piłka nie przeszkadzała mu w grze, przeciwnie - często znajdowała go sama w polu karnym - był więc napastnikiem kompletnym, obojętnie jakich zadań mu nie przydzieliłem, wywiązywał się z nich wzorowo. Śmiem twierdzić, że od czasów Włodzimierza Lubańskiego na polskich boiskach nie występował tej klasy napastnik. W eliminacjach Ligi Mistrzów zdobył 9 bramek, w rundzie grupowej, jak można policzyć, dołożył kolejne trzy trafienia. W swym pierwszym sezonie w ekstraklasie zdobył 29 bramek, pojawiając się tylko 24 razy na boisku, dorzucił 3 trafienia w czterech występach w Pucharze Polski, gdzie jednak nie zawsze wystawiałem pierwszy skład. Pozostało mi tylko chuchać na niego, by nie doznał kontuzji, i dbać, aby nie czuł się niedoceniany, a o zdobywanie goli martwic się nie musiałem.

 

W ekstraklasie, jak łatwo przewidzieć, byliśmy faworytami do końcowego zwycięstwa. Na zakończenie rundy jesiennej ponieśliśmy jednak trzy porażki z rzędu, i to bez strzelonej bramki: wyjazdowa klęska z Legią 0-3, domowa porażka z Lechią 0-1, i wyjazdowe 0-1 z Zagłębiem Lubin. Nie dokonywałem jednak wielkich zmian w przerwie zimowej, wypożyczyłem jedynie, po raz trzeci z rzędu stopera Marcelo, tym razem powędrował aż do River Plate, gdzie od grudnia 2012 do lipca 2013 rozegrał 28 spotkań, i zdobył 2 bramki, ale nie nauczył się niestety chociaż podstaw hiszpańskiego. Do Blackburn Rovers wypożyczyłem z rzadka pojawiającego się na boisku Mohammeda Tchite, a na wolny transfer pozwoliłem odejść wiekowemu Arkowi Głowackiemu. Jedynym dużym transferem gotówkowym z klubu było sprzedanie do Genclebirligi Ankara brazylijskiego playmakera Daniela Carvalho, który po powrocie z wypożyczenia do ojczyzny nadal nie zdołał wywalczyć miejsca przewidzianego dla artysty wśród rzemieślników, a 2,3 miliona euro skutecznie odebrało mi wiarę w niego. Zimą dokonaliśmy tylko jednego wzmocnienia, i to z myślą raczej o przyszłości, sprowadzając młodego, świetnie się zapowiadającego kolegę klubowego Romana Kolesova, czyli płacąc Metalistowi Charków 4,6 miliona euro za 19-letniego snajpera Andriya Shevchuka. Zarząd nawet udostępnił nam dodatkowe fundusze transferowe z uwagi na poprawienie sytuacji klubu, ale nie bardzo wiedziałem, kogo by jeszcze kupić...

 

W rundzie wiosennej daliśmy się pokonać tylko raz, ulegając w meczu przyjaźni na własnym stadionie Śląskowi Wrocław 2-3. Najmilej jednak wspominam spotkanie w Zabrzu, gdzie jeden z rywali wyleciał z boiska już po dziewięciu minutach, a my, pewnie dzięki temu, zwyciężyliśmy 5-0 po pięciu trafieniach włoskiego supernapastnika. Zdobyliśmy tytuł mistrza Polski, wyprzedzając Śląsk i Widzew, zaś królem strzelców został nasz najdroższy Zigoni, przyćmiewając fantastyczny sezon Kamila Bilińskiego (24 gole). Zdobyliśmy również Puchar Polski, pokonując w finale Legię Warszawa 1-0 po trafieniu ghańskiego pomocnika Ahmeda Barusso.

Odnośnik do komentarza

Freddy Guarin, 3 i pół roku później raczej niewiele się zmienił. Spora ilość asyst w poprzednim sezonie może wynikać z tego, że był egzekutorem kornerów, gdyż jakoś lepszych w składzie nie było, może Andraż Kirm jeszcze...

 

 

8. Trzeba mieć ambicję

 

Trochę ubolewałem, że o sile zespołu stanowią obcokrajowcy. Trudno było coś na to od razu poradzić, rodzimi zawodnicy zainteresowani grą w Wiśle byli zazwyczaj obdarzeni zbyt mizernymi umiejętnościami (nawet taki Kamil Glik, jak się okazało, gwiazdą u nas nie był, co najwyżej przyzwoitym graczem), a klubowa akademia na razie nie dostarczała zawodników mogących w dłuższej perspektywie decydować o obliczu zespołu. Postanowiłem póki co sprowadzać głównie młodych, uzdolnionych graczy, wynajdywanych przez scoutów na całym świecie. Latem 2013 roku przybyli do nas Thijs Alonso, holenderski playmaker z Schalke, golkiper Luis Manuel z Deportivo La Coruna i Francuz z algierskimi korzeniami, lewoskrzydłowy Hamid Jbarra z AS Monaco. Ci trzej gracze kosztowali w sumie 3,6 miliona euro, jednak każdy został dokładnie przeskanowany, i byłem pewien, że warto sprowadzić właśnie ich. Trafił nam się również prawdziwy diament, w bułgarskim CSKA Sofia wypatrzono siedemnastoletniego napastnika, mogącego występować również na prawym skrzydle, Georgi Georgieva. Kwota 1,7 miliona euro była dość okazyjna w porównaniu z obecnymi umiejętnościami, a już całkiem nieistotna wobec przewidywanej w przyszłości klasy zawodnika. Wyłuskaliśmy też trzech doświadczonych piłkarzy, wszyscy przyszli za darmo: z ligi duńskiej playmaker lub skrzydłowy Mikael Thygesen, z Juventusu przybył 33-letni potężny snajper Vincenzo Iaquinta, a z Glasgow Rangers doświadczony bramkarz Allan McGregor, jako alternatywa dla Mateja Delaca. Odeszło od nas trzech członków pierwszej drużyny: do AC Parma silny pomocnik Ahmed Barusso, do Valladolid młody golkiper Cezary Osuch, a do FC Porto sprzedaliśmy sprowadzonego sezon wcześniej z Brazylii obiecującego pomocnika Marcelo Bezerrę, który na myśl o występach w Portugalii postradał zmysły, i musiał odejść.

 

Na otwarcie sezonu przegrywamy spotkanie o Superpuchar Polski, z finalistą pucharu, Legią Warszawa, 2-3, pomimo dwukrotnego objęcia prowadzenia po trafieniach niezawodnego Zigoni'ego. Do Ligi Mistrzów awansujemy, demolując w dwumeczu 14-0 mistrza Andory U. E. Santa Coloma. Niewiele ma do powiedzenia również Buducnost Podgorica z Czarnogóry, ale za to nerwowo było w konfrontacji z Crveną Zvezdą Belgrad - na Marakanie wygrywamy 3-2, by u siebie ulec 0-1. Podobno szczęście sprzyja lepszym, więc do piłkarskiego raju wkraczamy tylko dzięki bramkom na wyjeździe. W rundzie grupowej trafiamy po raz kolejny na źle wspominanych w Krakowie Żyrondystów, którzy jednak są teoretycznie najsłabszym z rywali, obok włoskiej Genoi i FC Barcelony.

 

Najpierw podejmujemy Włochów. Ku uciesze kibiców to my dominujemy od początku spotkania, strzegący bramki rywali Marco Amelia zwija się jak w ukropie, zapracowując na tytuł gracza meczu. Piłkarze z Genui również kilkukrotnie zagrozili naszej bramce, jednak przez 90 minut utrzymywał się wynik bezbramkowy. Wreszcie zaraz przed ostatnim gwizdkiem sędziego Andraz Kirm podał do Zigoni'ego, a ten zdobył zwycięskiego gola. Upojeni sukcesem jedziemy do Barcelony. Udaje się zdobyć dwie bramki, zaraz na początku trafia Tchite, a w samej końcówce Grosicki (przy obydwu bramkach asystuje Zigoni), jednak pomiędzy tymi miłymi chwilami Katalończycy pięciokrotnie zmuszają do kapitulacji Delaca, a bohaterem tamtego wieczoru został niestety inny włoski napastnik, Giuseppe Rossi (hat-trick i asysta).

 

Kolejnym rywalem ma być, jak rok temu dwa razy pod rząd, Girondis Bordeaux, z którymi mamy niewyrównane rachunki z poprzedniego sezonu. W Krakowie, przy ulewnie padającym deszczu w dziewiątej minucie otrzymujemy rzut karny, którego nie wykorzystuje niestety nasz supersnajper. Spotkanie jest w miarę wyrównane, ale to goście po przerwie rozstrzygają je na swoją korzyść, dwa podania Marata Izmaiłowa do Marouane Chamakha ten ostatni zamienia na bramki. W Bordeaux, na dziwnie wąskim boisku, gospodarzom daje prowadzenie znów ten przeklęty Marokańczyk Chamakh, tuż przed przerwą wyrównuje jednak Vincenzo Iaquinta. Gdy w 77 minucie Francuzi trafiają z karnego na 2-1, ani na chwilę nie opuszcza nas bojowy nastrój. Szalone, ryzykanckie ataki zostają uwieńczone powodzeniem już po kilku minutach, po dośrodkowaniu Kirma z kornera trafia Zigoni. Gdy kibice Bordeaux zaczynali godzić się z remisem, staje się coś nieczęsto spotykanego na piłkarskich stadionach: do wybitej nieudolnie głową przez obrońcę Żyrondystów piłki rusza szybki Mohammed Tchite, zapewne dogonił by ją, gdyby nie interwencja golkipera gospodarzy, Cedrica Carasso. Na nieszczęście dla niego łapie piłkę w ręce tuż za linią pola karnego, za co arbiter Florian Meyer musi wyrzucić go z boiska. Nie było by takiej tragedii, gdyby nie fakt, że po rozegranym z miejsca przewinienia rzucie wolnym Gianmarco Zigoni zdobywa swoją drugą bramkę w tym spotkaniu, dając nam upragnione zwycięstwo.

 

Następnie jedziemy do Genui, gdzie rywale już nas nie lekceważą, urządzając nam prawdziwe piekło, którego nie przetrzymujemy, ulegając 0-1. Ostatnim spotkaniem w rundzie grupowej był mecz u siebie z Barceloną. Doping naszych kibiców, przewaga fizyczna i doskonale dysponowany tego dnia Matej Delac, oraz strzelcy bramek: Zigoni i Łobodziński, przyczyniają się do zwycięstwa 2-0 nad pewną awansu, więc może i zdekoncentrowaną ekipą Dumy Katalonii. Z dziewięcioma punktami na koncie zajmujemy trzecie miejsce w grupie, wiosną powalczymy zatem o Ligę Europy.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...