Skocz do zawartości

Nacjonalistyczne kaczątko


Flame

Rekomendowane odpowiedzi

Jakże pięknie było na dachu budynku przy Wybrzeżu Gdyńskim w Warszawie! Lato gorące, pogodne, żółte zboże na polach, owies jeszcze zielony, na łąkach stogi pachnącego siana. Mechaniczne bociany przechadzały się powoli na wysokich, czerwonych nogach, klekocąc po swojemu. Dokoła niewielkie lasy, zniszczone, ‘zdziesiątkowane’, a w nich cuchnące, zanieczyszczone ludzkimi odchodami jeziora. Prześlicznie, cudownie było na wsi.

 

Jasne słońce oświetlało stary dwór na pochyłości wzgórza, otoczony murem i szeroką wstęgą wolno płynących ścieków. Z muru zwieszały się pnące rośliny, a liście łopianu schylały się aż do zielonawej breji. I było pod nimi cicho i ciemno jak w cienistym lesie. A wszystko to na 49 m2, w otoczeniu hałasu, tlenku węgla i siarki.

 

Pod jednym z takich liści kaczka Ekstraklasa usłała sobie gniazdo i siedziała na jajach. Nudziło się jej bardzo, bo żadna z sąsiadek nie miała chęci w tak piękną pogodę rozmawiać z nią o tym, co słychać w jej gnieździe. Każda wolała obserwować starą Premiership lub rozkoszować się walorami upstrzonej na wszystkie kolory tęczy Primery niż wchodzić pod liście łopianu, aby ją, biedną, kaczą nierządnicę obserwować.

 

Aż wreszcie okrągłe, różnokolorowe jajka jedno po drugim zaczęły pękać, słychać było: "Pip, pip!", wszyscy zamknięci wraz ze swymi drużynami w skorupach trenerzy z Orestem Lenczykiem na czele ożyli i wytknęli łysawe główki.

 

- Rychlej, rychlej - mówiła kaczka, a zdezorientowane archaizmami z ust matki maleństwa zaczęły jedynie naśladować jej głos dyskutując zarazem o wyższości jednego zespołu nad drugim.

Macierz zaś pozwalała im mówić, patrzeć i wąchać spryskane potem niemieckich kobiet liście łopianu ile tylko chciały, bo pot ten pozwoli im docenić smród klubowej szatni w przyszłości.

 

- Ach, jakie to gniazdo duże! Czy to jest już cały świat? - dopytywały się kaczęta wydobywając się z cienkiej skorupy, prostując z przyjemnością włochate nogi i klepiąc się nawzajem w odstające brzuchy.

 

- Nie myślcie nawet, że z tego gniazda widać cały świat - rzekła matka. - Ho, ho! Świat ciągnie się jeszcze daleko po drugiej stronie ogrodu, aż do Bazylei, Zurychu! Ale ja niestety nigdy tam nie byłam, potomstwo nie dopisywało. Czyście już wszystkie wyszły ze skorupek? - zapytała podnosząc swój szarawy kuper. - Jeszcze nie! Największe ani myśli pęknąć. Ciekawam bardzo, jak długo będę tu nad nim pokutowała. Przyznam się, że mam już tego zupełnie dosyć.

 

I usiadła z gniewem na upartym jajku.

Odnośnik do komentarza

— A cóż tam słychać u was, kochana sąsiadko? — spytał rudawy kaczor Zbyszek, który w końcu przyszedł ją odwiedzić.

 

— Z jednym jajkiem mam kłopot: ani myśli pęknąć. A taka jestem zmęczona! Inne dzieci ślicznie się wykluły, zdrowe, żwawe, pełne emerytalnego wigoru i wiary w korupcję, aż przyjemnie patrzeć. Ładniejszych kacząt w życiu nie widziałam.

 

— Pokaż mi to jajko, które nie chce pęknąć — rzekł Zbyszek, odsuwając zarazem masywny kuper Ekstraklasy, na co ona odpowiedziała cichym jęknięciem. — Ho, ho! Takie duże. To łódzkie jajko. Znam się na tym, bo nie raz miałem styczność z takim. Nie ma z tego pociechy; strzelać się obawia, a jak już, to trafić nie umie. Na dodatek ciągłe problemy wychowawcze. Ostatnimi czasy namęczyłem się i namartwiłem nad nim okropnie. Wszystko na próżno, żadna wiedza do niego nie trafiała. Pokaż no jeszcze to jajko. Biało – czerwono - białe barwy? Tak, tak, to łódzkie. Porzuć je i ucz inne dzieci skutecznego pressingu!

 

- Jednak jeszcze trochę na nim posiedzę. - powiedziała kaczka i spojrzała jeszcze raz na swoje owalne utrapienie. – Jakby spojrzeć pod słońce, to jeszcze na dodatek jest niekształtne. Dziwne, w dupę uwiera. Zresztą, tak długo już siedziałam, że jeszcze mogę parę dni wytrzymać!

 

- Jak uważasz. – odrzekł kaczor i odleciał do Rzymu.

 

I kaczka siedziała cierpliwie, aż wreszcie pękło i feralne jajo.

 

"Pip, pip!" - zapiszczało nieśmiało pisklątko i z trudem opuściło skorupkę; było bardzo chude i przeraźliwie brzydkie. Miało za to bujną, blond czuprynę, co wylegujący się w trawie Maciek Bartoszek skomentował donośnym beknięciem. Kaczka przyjrzała się nowo narodzonemu maleństwu i zgromadzonym wokół niego podopiecznym, pozostawionym mu przez poprzednika z niekształtnej skorupy.

 

Jakież to kaczątko jest chude - powiedziała. - Niepodobne do żadnego innego. Ale nie są to chyba pisklęta łódzkie? No, zaraz się o tym przekonamy. Młody kaczor musi poinstruować swoją grupę, by jej członkowie zagrywali piłkę tak, by nie wleciała ona za kołnierz bramkarza własnego zespołu. Nie ma innego wyjścia, nawet gdybym musiała wykombinować film z serii „piłkarze zmieniający bieg historii”. Z niejakim kaczorem Jopem w roli głównej.

Odnośnik do komentarza

@Debrecen - będziesz zmuszony pomęczyć się z nimi w najbliższym czasie ;]

 

***

 

Nazajutrz była prześliczna pogoda. Zielona, pachnąca granulatem gumowym murawa boiska aż zachęcała, by grupki kacząt mogły zaprezentować się przed swoimi młodocianymi mentorami. Ekstraklasa z całą rodziną wybrała się więc na prostokątną polanę. Hyc! Wskoczyła w pole karne. Jedno kaczątko po drugim pobiegło za nią, dumnie prezentując swoje emerytalne umiejętności fizyczne. Podniecenie wywołane możliwością ratowania swojej drużyny przed utratą wyimaginowanego mistrzostwa Polski nie pozwalało im racjonalnie myśleć, ale kaczątka podnosiły głowy w górę i raz po raz, mierzwiąc czuprynę czy też siniacząc nogi oddalały zagrożenie z własnego pola karnego. Wszystkie radziły sobie doskonale, nawet podopieczni brzydkiego, nieforemnego kaczątka nie ślizgali się po mokrej nawierzchni i nie wbijali piłki do bramki kaczora Dudka vel Pawełka.

 

- Nie, to nie są Łodzianie! - stwierdziła kaczka. - Spójrzmy tylko, jak ładnie grają bez piłki, jak unikają potykania się o własne nogi. W gruncie rzeczy, kiedy się dobrze przyjrzeć młodemu kaczorowi, jest zupełnie ładny. Kwa, kwa! Chodźcie teraz ze mną, wyprowadzę was w świat, przedstawię na podwórku, ale trzymajcie się zawsze w kupie, aby nikt nie podwędził wam waszych podopiecznych! Łażą za wami na starych umowach, lojalnością również nie grzeszą.

 

Omijając własne odchody Skorża i spółka ostrożnie wyszli poza granice domowego grajdołka i dostali się na cuchnące kacze podwórko.

 

Szybciej, k***a! – poczuła miejscowy folklor Ekstraklasa. - Równo poruszać nogami, eins zwei drei!

 

Śledzące grupę inne kaczki zaczęły powoli otaczać nieśmiałą gromadę i z uwagą przypatrywać się nowym przybyszom.

 

— Jeszcze nas widać mało! — rzekła wreszcie jedna opluwając swoje futro białą pianą. — Niedługo miejsca zabraknie. Ach, pfe! A cóż to znowu? Czy biało-czerwono-białe upierzenie tego kaczęcia z tyłu nie zwiastuje czasem kolejnych piskląt bez pożyweinia? Zdeformowanych gniazd, zniszczonych liści łopianu?

Odnośnik do komentarza

Podbiegła rzucając na wszystkie strony włochatymi piersiami do zdezorientowanego kaczora i ze złością uszczypnęła je z całej siły w szyję.

 

— Odejdź, kosmata szmato. — zawołała gniewnie matka. — Czego chcesz od tego kaczęcia?

— Patrząc na nie widzę tylko prawdziwą kulę u twej gumowej nogi. Po co takie stworzenie między nami? Nie lepiej postawić na szlachetne czerwono-biało-zielone barwy? Albo choćby niebieskie upierzenie? W dodatku każdy ma prawo powiedzieć mu, co o nim myśli.

 

Po tych słowach grupa Rysia Wieczorka zaczęła się coraz baczniej przyglądać włochatemu przybyszowi.

 

— Traktuję swoje kaczęta z jednakową troską i czułością i nic Ci do tego. — odrzekła Ekstraklasa, następnie dziobnęła wydobytą ze swej macicy bidulę po szyi i wyprostowała sklejone śliną kudłatego potwora piórka. Niewiele to jednak pomogło, zgromadzeni gapie patrzyli na kaczkę spode łba, wszyscy bowiem pamiętają, jak paru swoich potomków nie dopuściła do pierwszych lotów ze względu na nierówno uformowane pióra na kuprze. Nieświadome niesprawiedliwości tego świata kaczęta rozeszły się zaś po całym podwórku w celu nabycia wątpliwej jakości pamiątek.

 

Tylko jedno brzydkie kaczę popychano, szczypano, odpędzano, a znęcały się nad nim nie tylko stare i kudłate monstra, ale nawet rodzeństwo i matka. Na dodatek nawet stary indyk Blatter, który przyszedł na świat w ostrogach i wyobrażał sobie, że jest królem, nastroszył wszystkie pióra jak żagle, poczerwieniał na szyi, głowie, aż po oczy i patrzył na nie z groźnym oburzeniem. Biedny, młody kaczor sam nie wiedział, czy ma zabierać swoją grupę i uciekać przed jego skorumpowanym obliczem, czy zostać na miejscu. Łzy zaczynały szklić powoli jego biało-czerwone oczy, spływając potem po obślinionych piórach tego samego koloru. Niesiony instynktem, młodzieńczą ambicją i niezwykle silnym tuszującym jego braki w technice latania wiatrem przetransportował swoich podopiecznych wraz z własnym kuprem jak najdalej od dachu siedziby władz polskiej ligi. W miejsce, w którym on jako zwierze w biało-czerwono-białych barwach miał spełnić swoje kacze powołanie. Gdzie? Ano, do Łodzi.

Odnośnik do komentarza

Na razie może być NIECO niejasne, wierzę że wytrwacie mimo tego ;]

 

***

 

Tutaj bowiem [w Łodzi] 24 miesiące trwało tworzenie drużyny na miarę mistrzostwa Polski. Po pierwszym sezonie w roli beniaminka Ekstraklasy i zajęciu 7. miejsca w końcowej tabeli przyszły cudowne wydarzenia z przełomu lat 2012/2013. Wtedy to bowiem działy się takie cuda, jak wyjazdowe zwycięstwo nad Śląskiem 5:1, czy równie korzystnie zakończona wycieczka do Białegostoku (7:1). Również Legia i Wisła zmuszone były ugiąć się pod naporem ‘Rycerzy Wiosny’ i uznać ich wyższość. Tym samym podopieczni pewnego anonimowego Pana o czystej trenerskiej kartotece i niewielkim piłkarskim doświadczeniu zrealizowali cudowny motyw „od zera do bohatera” odzyskując czempionat po 15 latach przerwy. Porzygać się można.

 

Warto wspomnieć, że o sile ofensywnej ŁKS-u w mistrzowskim sezonie stanowił przede wszystkim duet Adrian Pukanych - Bello Korfamata, którzy ku niezadowoleniu boskiego Franza, żadnych powiązań z Polską nie mieli. Pierwszy asystował, drugi trafiał z każdej pozycji, pomagał im jeszcze urodzony (o dziwo) w Oleśnicy Robert Szczot i genialnie główkujący Brazylijczyk Wescley. Do tego świetnie dysponowani sąsiedzi ze wschodu – Artem Kychak w bramce i Estończyk Marek Kaljumae na środku defensywy. Dołączając resztę piłkarzy, stosunek różnych zakamuflowanych opcji niemeickich do Polaków czystej krwi w podstawowym składzie wynosił 8:3.

 

Jednak wówczas nie było to problemem. Ważny był efekt, długi klubu też odeszły na dalszy plan. Metaforyzując dalej, muszę przyznać, że...

 

... ślicznie tu było. Każda trawka, kwiatek, każdy listek na drzewie zdawał się śpiewać radośnie: „Lato powraca. Lato! Lato! Lato!" Jedynie trawki, kwiatki i listki polskich roślin posępnie przyglądały się temu roślinnemu melanżowi świszcząc nieznośnie pod nosem.

 

Wtem spoza gęstych krzaków naprzeciwko wypłynęły dwa włochate na ciele, dręczone cholesterolem łabędzie. Płynęły one zaskakująco lekko ze skrzydłami jak żagle po błękitnej wodzie, z obszerną szyją w wygiętą wdzięcznie i wzniesioną, łysawą głową, spokojne, dumne i majestatyczne.

Odnośnik do komentarza

Nagle jedna z obserwujących ich kur zawołała:

 

— Nowy łabędź nam przybył! Nowy łabędź!

 

Inne zwierzęta z gatunku skrzeczących również postanowiły użyć swojego największego atutu i chrobotały dziobami aż miło:

 

— Łabędź nam przybył! Łabędź! Biało-czerwono-biały łabędź!

 

W wodze zaroiło się od szortów, biustonoszy i umazanych świńską paszą podwiązek. Nawet stare łabędzie z warszawiakami włącznie pokłoniły się nowemu mistrzowi.

 

Wtedy on zawstydzony i wzruszony, ukrył głowę pod skrzydłem. Nie wiedząc co począć spoczywał w tej pozycji myśląc o tym, jak niedawno i jak długo cierpiał, jak nie miał nikogo, kto chciał być jego bratem, jak doszukiwano się choćby zmian skórnych na jego kuprze, jak zaglądano mu w dziób szukając ubytków w ‘uzębieniu’, a teraz świat cały zdaje się śpiewać pochwały jego geniuszu. Czeremcha przesyła mu słodki zapach, słońce — promienie złote, woda pieści go dotykiem i przyjaźnie odbija jego obraz. Nawet matka Ekstraklasa, która najbardziej przychylna jemu i jego podopiecznym nie była, postanowiła ogłosić wszem i wobec:

 

- Oto mój jedyny, prawdziwy syn!

 

O, jak wspaniałe jest życie!

 

Rozpostarł skrzydła, które zaszumiały głośno, wdzięcznym ruchem podniósł szyję do góry i z głębi serca zawołał radośnie:

 

— Ligo Mistrzów, nadchodzę!

Odnośnik do komentarza

- Dna sięgnęła drużyna nasza – rzekł ze smutkiem Franz Smuda na pomeczowej konferencji prasowej. Jego inwersja słowna od zawsze wzbudzała podziw polonistów, a dziś po porażce polskiej reprezentacji dodatkowo przybrała na intensywności. San Marino ogromny postęp zrobiło i zaskoczyło, zabrakło nam ogrania, klaruje się pierwsza jedenastka czas cały.

 

Słowa te odbijały się echem w uszach prezesa PZPN i mdliły go okrutnie. Czas na reformy! – zarządził natychmiast i ku uciesze fanów futbolu odszedł z piastowanej przez siebie posady. Jego następca, rudawy wojownik o charakterystycznym wąsie postanowił odciąć się od działań poprzednika i zdecydował się na działania mające na celu poprawę kondycji polskiej piłki nożnej. Pomijając wszelkie zapchajdziury w stylu wzmożonej walki z korupcją i kibolami, na czoło postulatów prezesa wysunął się apel do polskich klubów: grajcie Polakami!

 

Świeżo upieczony guru rodzimej piłki nożnej formułując wspomnianą prośbę zdał się na dobre serce menedżerów i prezesów Ekstraklasy. Okrutnie naiwny był to człowiek, bo ani się obejrzał, a Wisła już sfinalizowała transfer z 34-letnim Holendrem, Lech ściągnął pewien bałkański talent o nadludzkich możliwościach, a Górnik Zabrze zakontraktował wyjątkowo wszechstronnego Brazylijczyka lubującego się w grze zarówno na prawej obronie, jak i na środku ataku. Ale nigdzie indziej!

 

Nie ma jednak lepszego sposobu na reprezentowanie i rozwój polskiego futbolu niż udział klubu w Lidze Mistrzów. Tak się składa, że żaden z członków powyższego tercetu szansy na grę w tych elitarnych rozgrywkach, w sezonie 2013/2014 nie dostanie. Nie udało się to również piłkarskiej parze z Warszawy. Ktoś inny musi więc nieść krzyż związany z grą Polaków na arenie europejskiej.

 

Zeszłoroczna tabela wskazała na wracający na salony, wspomniany wcześniej Łódzki Klub Sportowy. Nie jest to może drużyna przewyższająca klasą sportową i organizacyjną ‘tuzy’ polskiej Ekstraklasy. Za to jej udział w europejskich pucharach otwiera nowe, świeże perspektywy dla rozwoju krajowej piłki i motywuje do stworzenia historii innej niż tej Zagłębia Lubin z sezonu 2006/07. Polska przegrywa z San Marino 1:2, a w składzie mistrza kraju jest zaledwie trzech piłkarzy z narodowością naszego kraju? Moje sumienie nie pozwoliłoby na wytrwanie w takiej nieczystości. Transfery na rok 2013 muszą więc zupełnie zmienić oblicze względem nabytków z lat poprzednich. Zamiast paczki z doświadczonym Ukraińcem i utalentowanym chłopcem z Armenii, kurier ma za zadnie przysłać pakiety piłkarzy o polskiej narodowości. W miejsce zarabiających blisko 2 tys. £/tygodniowo Brazylijczyków, tańsi w ‘eksploatacji’ Polacy. Na problemy finansowe klubu i podniesienie wartości zespołu w oczach kibiców – sposób idealny. Wpływ na jakość sportową zweryfikują najbliższe miesiące.

Odnośnik do komentarza

Proces nacjonalizacji drużyny poszedł w ruch i dzięki niejakiemu Jean-Marc Bosmanowi jeszcze przed otwarciem okna transferowego przywitaliśmy w klubie zespół nieco inny od tego z mistrzowskiego sezonu 2012/2013. Tak oto o miejsce między słupkami powalczą:

 

BRAMKARZE:

 

Artem Kychak – 24 lata, Ukraina, podstawowe ogniwo jedenastki ŁKS, ściągnięty rok temu z Dynama Kijów za nędzne 40 tys. £ zawodnik był jednym z najlepszych piłkarzy całego zeszłorocznego sezonu Ekstraklasy, co potwierdza dwukrotne doprowadzenie Tomka Zahorskiego do rzęsistych łez.

 

Damian Olszewski – 20 lat, Polska, bardziej zapchajdziura niż faktyczny konkurent dla Kychaka. Walczy bowiem jedynie o status bardziej inteligentnego od lewego buta Ukraińca.

 

Odeszli: nikt

Przybyli: nikt

 

PRAWA OBRONA:

 

Odeszli: Salski (Jarota)

Przybyli: Modelski (Bełchatów), Słodowy (Wisła Kraków), Cassais (koniec wypożyczenia, Olimpo)

 

Emmanuel Anafri – 26 lat, Ghana, najbardziej problematyczny z wszystkich piłkarzy ŁKS i zarazem jedno z większych rozczarowań wśród dotychczasowych transferów klubu. Najprawdopodobniej odejdzie z drużyny jeszcze przed napisaniem przeze mnie kolejnego odcinka, szczególnie zważywszy na konkurencję, którą stanowią:

 

Filip Modelski – 20 lat, Polska, utalentowany, świetny technicznie prawy obrońca z doświadczeniem zdobywanym w West Ham United. Jeśli nabierze nieco boiskowej ogłady, ma szansę na stałe zagościć na prawej stronie defensywy klubu.

 

Mateusz Słodowy – 23 lata, Polska, póki co najpoważniejszy kandydat do gry na tej pozycji, ściągnięty za bezcen z krakowskiej Wisły. Szybki, dobry w odbiorze, na nasze obecne możliwości – ideał.

 

LEWA OBRONA:

 

Odeszli: Romańczuk (wolny transfer), Abbes (koniec wypożyczenia, CS Sfax)

Przybyli: Lukac (Senica)

 

Peter Lukac – 19 lat, Słowacja, póki co jego umiejętności są na tyle mizerne, że warto tylko odnotować, że jest jednym z pierwszych piłkarzy ze Słowacji. Pracowitości mu jednak nie brakuje, co cieszy mnie ogromnie i pozwala z umiarkowanym optymizmem patrzeć na przyszłość pozycji lewego obrońcy.

 

ŚRODEK OBRONY:

 

Odeszli: Jagiełło (Hutnik Warszawa)

Przybyli: Borek (Raków Częstochowa), Żołnierewicz (Arka)

 

Mariusz Gogol – 21 lat, Polska, miał być konkurencją, stał się bardzo mało efektywnym straszakiem dla podstawowej pary obrońców. Jeden z kandydatów do odstrzału.

 

Marek Kaljumae – 22 lata, Estonia, jedna z gwiazd ŁKS-u, ściągnięty dwa lata temu z wolnego transferu stał się z miejsca jednym z najlepszych w lidze na swojej pozycji. Na dodatek cały czas prężnie zwiększa i swoje możliwości i zainteresowanie zachodnich klubów.

 

Wescley – 29 lat, Brazylia, jeden z najlepszych strzelców zespołu, 8 goli w sezonie to nie przelewki. Naturalnie nie umniejsza to jego zdolnościom gry w defensywie, które dają mu pewne miejsce na środku obrony drużyny. Jednak jego wiek, wartość i problemy finansowe klubu stawiają go w roli jednego z najciekawszych elementów listy transferowej zespołu.

 

Krystian Żołnierewicz – 20 lat, Polska, być może nowa łódzka perełka, męczył się okrutnie w ciasnej, drugoligowej Arce Gdynia ustępując miejsca 30 – letnim Palestyńczykom. W ŁKS przy dobrych wiatrach ma szansę na dłużej zagościć u boku Kaljumae.

 

Defensywę uzupełnia okraszona młodzieńczym trądzikiem para Seweryn MichalskiDamian Borek, ale zgodnie z radami asystenta, ich powołaniem pozostanie Młoda Ekstraklasa.

Odnośnik do komentarza

ŚRODEK/DEFENSYWNA POMOC:

 

Odeszli: Świątek (wolny transfer), Augusto Recife (Salamina)

Przybyli: Gac (Lechia Gdańsk)

 

Tomasz Bandrowski – 28 lat, Polska, próby ratowania jego kariery tygodniówką rzędu 65 £ powoli zaczynają przypominać syzyfową pracę. Co się Tomek rozkręci z formą, to kontuzję łapie. Nie zmniejsza to jednak mojej ciągłej sympatii do jego coraz wątlejszej osoby.

 

Remigiusz Gac – 19 lat, Polska, kolejny z obiecanych przedstawicieli polskiej młodzieży. Na spektakularne występy w jego wykonaniu wprawdzie jeszcze musimy poczekać, ale sezon 2015/2016 w jego wykonaniu zapowiada się interesująco.

 

Volodya Papikyan – 20 lat, Armenia, umiejętności ma przyzwoite, potencjał też umiarkowany, czas by w nadchodzącym sezonie rozwinął skrzydła szerzej niż jedynie na zasięg armeńskiej młodzieżówki, kibic Barcelony.

 

Michał Pazdan – 25 lat, Polska, nie wiem, jakie myśli kłębiły się w głowach działaczy Górnika, gdy oddawali nam tę perełkę za symboliczny grosz. Podstawowe ogniwo drużyny, nie byłoby mistrzostwa Polski, gdyby nie jego boiskowy pedantyzm.

 

Anton Postupalenko – 24 lata, Ukraina, jak na piłkarza, za którego klub wyłożył 230 tys. £ spisywał się w zeszłym sezonie dość przeciętnie. Teraz kuruje się po zerwaniu mięśnia łydki, na razie nie ma więc podstaw, by liczyć na cudowną odmianę dyspozycji Ukraińca.

 

OFENSYWNA POMOC:

 

Odeszli: Smoliński (wolny transfer), Drygas (koniec wypożyczenia, Lech)

Przybyli: Chetvernikov (Metalurh Zaporoże)

 

Andrey Chetvernikov – 17 lat, Ukraina, nowa, pełna pryszczy twarz w zespole, ponoć nowy Oleg Husiew i Andrij Husin w jednym pakiecie. Jedyną przeszkodą dla jego rozwoju może być słaba klubowa infrastruktura, lecz skoro wybrał ŁKS zamiast cierpiących na niedostatek ukraińskiej młodzieży klubów z Portugalii jego ambicja musi być jeszcze wyższa od wartości w FM-owych tabelkach.

 

Aghwan Papikyan – 19 lat, Armenia, brat Volodyi, kibicuje Realowi, co powoduje nieznośną sytuację w domu Papikyanów i ich wspólnym pokoju. Niestety jest to jedyne, co wspomnieć w kontekście Aghwana, po dwóch latach młodej ekstraklasy czas na inicjację piłkarskich przygód na nieco wyższym szczeblu.

 

Adrian Pukanych – 30 lat, Ukraina, król środka pola dopełnia listę obcojęzycznych rozgrywających w klubie, niezastąpiony przez ostatnie dwa sezony, nie przejawia też specjalnego spadku formy związanego z wiekiem. Nic tylko chuchać i dmuchać na jego magiczną jak na polskie warunki prawą nogę.

Odnośnik do komentarza

LEWE SKRZYDŁO:

 

Odeszli: nikt

Przybyli: Czoska (Śląsk Wrocław)

 

Robert Szczot – 31 lat, Polska, po spojrzeniu w jego kartę informacyjną i odczytaniu cyferek symbolizujących umiejętności – II liga murowana. Statystyki mówią jednak, że to najlepszy wg ocen piłkarz ostatnich dwóch lat w Ekstraklasie (świadczy to wiele o jej poziomie). Nadchodzący sezon może być jednak jego ostatnim na tak wysokim szczeblu.

 

Paweł Czoska – 22 lata, Polska, nieco wymuszony, ale jednak następca Szczota na lewym skrzydle, zbliżony mu piłkarską charakterystyką. Bardzo przyzwoicie spisywał się w zeszłym sezonie w Śląsku Wrocław, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że 0 Ł za Pawła to niespecjalnie wygórowana oferta.

 

Marcin Szurna – 17 lat, Polska, melodia przyszłości, jednak przy nieco większym zapale do pracy ma duże szanse osiągnąć poziom Roberta Szczota. Przynajmniej ten papierowy.

 

PRAWE SKRZYDŁO:

 

Odeszli: Łobodziński (wolny transfer), Afanasiev (koniec wypożyczenia, Dynamo Mińsk)

Przybyli: nikt

 

Domagoj Antolic – 23 lata, Chorwacja, póki co niespełniony talent z Bałkanów, ŁKS ma być dla niego jedynie odskocznią do europejskiej kariery, jednak zamiast trenować wraz z drużyną, w depresji ogląda chorwackie plaże na 30-dniowym urlopie.

 

Patrick Adam Dytko – 19 lat, Polska, szkoła Borussi Dortmund zobowiązuje i młody Polak zaczyna coraz intensywniej uderzać we wrota meczowej osiemnastki. Martwi jedynie, że przez rok jego przyspieszenie nie drgnęło ani o ułamek (metra na kwadrat sekundy naturalnie).

 

NAPASTNICY:

 

Odeszli: Rafał Kujawa, Mohamed Nasser (obaj wprost na bruk)

Przybyli: Tomczyk (Zagłębie Lubin)

 

Bello Korfamata – 25 lat, Nigeria, najlepszy obecnie piłkarz polskiej Ekstraklasy i autor dużej większości goli dla ŁKS-u. Choć nie dysponuje może takim wykończeniem akcji, jak Frankowski, nie ma może techniki Wolskiego, ale jego szybkość jest po prostu nieosiągalna dla dowolnego obrońcy rodzimej ligi.

 

Krzysztof Tomczyk – 20 lat, Polska, król tegorocznych transferów klubu, ściągnięty za symboliczny grosz z Zagłębia Lubin jeden z największych talentów polskiego futbolu. Bardziej prawoskrzydłowy niż napastnik, jako zmiennik Korfamaty nie powinien jednak wiele ustępować swojemu ‘mistrzowi’.

 

Tym samym przegląd realnego składu ŁKS-u dobiegł końca. Budząc chrapiących powoli czytelników muszę odnotować, że w bliżej nieokreślonym terminie odbyło się losowanie par drugiej rundy kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów. Mistrzowie Polski zmierzą się z dość symboliczną dla krakowskiej Wisły drużyną Dinama Tbilisi. Wątpliwego smaczku dodaje dwumeczowi brak solidnych piłkarzy na środku pomocy i lewej obronie ŁKS-u. Tym samym polscy kibice mają pełne prawo życzyć sobie skrajnych emocji w dwa środowe wieczory. Chyba że już ten pierwszy da im wystarczającą dawkę wrażeń aż do przyszłego roku.

Odnośnik do komentarza

10 odcinków wstępu pozwala mi z czystym sumieniem wspomnieć o pierwszym z przedsezonowych sparingów. Karykaturę stadionu przy al. Unii odwiedzili bowiem piłkarze Lecha Rypin. Po spojrzeniu na obiekt i zbadaniu stanu murawy, nasi drugoligowi goście siarczyście zaklęli pod nosem i natychmiast docenili swoje 1500 miejsc przy eleganckim boisku MOSiRU.

 

Rzucanie mięsem weszło im w nawyk również podczas samego spotkania. Zgodnie z oczekiwaniami kibiców mistrza Polski, ŁKS prowadził 2:0 już po trzech minutach sparingu (Korfamata, Bandrowski). Po bezowocnej godzinie gry, kwadrans przed końcem meczu swoje trzy grosze wtrącił Robert Szczot, dając mi bodziec do pozytywnego myślenia przed 'europejskim' dwumeczem z Gruzinami.

 

Mimo wątpliwej klasy rywala, na pierwszy rzut oka widać było brak klasycznego środkowego pomocnika, kogoś kto pociągnąłby grę przez charakterystyczny okrąg na środku boiska i dostarczył piłkę do ofensywnych zawodników. Wypełnić tych założeń nie zdołał ani wrak Tomka Bandrowskiego, ani nieopierzony Volodya Papikyan. Anton Postupalenko zaś posiedzi na trybunach jeszcze przez dwa miesiące z racji zerwanego mięśnia łydki. Czas więc poszukać wzmocnień.

 

Kultywując założenie pracy z polskimi graczami po głowie chodziły mi przede wszystkim dwa nazwiska – Budziński oraz Tymiński. Pierwszy pozostanie chyba niespełnionym talentem z trójmiasta, bowiem za nic nie może wyprosić u swoich pracodawców transferu z I ligi do Ekstraklasy. Drugi z wymienionych piłkarzy mimo swojej marnej sytuacji w Jagiellonii wciąż wyceniany jest przez klub na tyle wysoko, by wybić mi z głowy pomysł jego transferu do ŁKS-u.

 

Musieliśmy więc w bardzo osobliwej atmosferze braku środkowego pomocnika i lewego obrońcy przystąpić do drugiego sparingu. Tym razem przyszło nam pokonać 150km w drodze do Płocka i podjąć wyzwanie tamtejszej Wisły. Ciężko było jednak uznać tę potyczkę za faktyczne przygotowanie do dwumeczu z Dynamem Tbilisi, bowiem podopieczni Roberta Podolińskiego postawili nam jeszcze mniej zdecydowane warunki niż Lech Rypin tydzień wcześniej. Po nudnym i jednostronnym spotkaniu udało nam się wbić Wiśle cztery gole (Korfamata x2, Anafri, Szczot), nie tracąc przy tym choćby symbolicznej, honorowej bramki. To w pełni wynagrodziło nam 3 godziny spędzone na krajowej ‘trzydziestce’.

 

Nadzieja na pozytywny rezultat w drugiej rundzie eliminacji LM została podtrzymana również za sprawą potencjalnego transferu na wielokrotnie wspomnianą w odcinku, nieobsadzoną pozycję w drugiej linii. Aby jednak nie zapeszyć w żadnym stopniu, pozostawię niewielką garstkę czytelników w niepewności i narastającym podnieceniu aż do przyszłej części.

Odnośnik do komentarza

Przeciętny polski kibic na wieść o Dinamie Tbilisi wykrzywia swoje niespecjalnie urokliwe usta i wraca do czytania artykułów o Barcelonie i Borussi Dortmund. Tymczasem piłkarze mistrza Gruzji wcale nie giną w blasku zawodników naszej Ekstraklasy. Powiedziałbym nawet, że tendencja zdaje się być odwrotna, silniejsze ‘składowo’ drużyny od ŁKS-u wcale nie byłyby faworytami starcia z Dinamem. Losowanie jednak zakończone i żadne protesty Zbyszka Bońka nie pomogą w uzyskaniu dwumeczu z naszymi braćmi z Malty. Co i tak nie gwarantowałoby przecież pełnego sukcesu polskiego ligowca.

 

Wyjazd do Gruzji był więc podróżą pewną obaw przed klasą niespecjalnie utytułowanego rywala. Początek meczu tylko utwierdził nas w przekonaniu, że lekko nie będzie. Wprawdzie już w 4 minucie ‘setkę’ zmarnował Korfamata, ale 300 sekund później pierwszy, jedyny w całym spotkaniu rzut rożny dla gospodarzy zaowocował golem niejakiego Arbiego Jabeura. Nie dość, że nasza przedmeczowa kondycja do idealnych nie należała (śr. 91%), to jeszcze strzałeczki morale delikatnie obróciły się ku dołowi. Cudownie.

 

Odpowiedź ŁKS-u musiała być natychmiastowa i nie mogę zarzucić ani Pukanychowi, ani Korfamacie, ani też Tomczykowi, że nie dążyli do jej uzyskania. Cóż mi jednak po chęciach, kiedy PRAWIE pusta bramka i odległość stopy Roberta Szczota od niej równa dwóm metrom nie wystarczały, by dać nam upragnione wyrównanie. Pomocy trzeba było więc szukać gdzie indziej.

 

Moja ateistyczna dusza została niezwykle uradowana, gdy z pomocą nie przyszło objawienie Matki Boskiej, a czerwona kartka dla wspomnianego Jabeura. To tylko rozochociło gości do pudłowania z jeszcze bliższych odległości, do końca pierwszej połowy meczowy wynik nie uległ więc zmianie.

 

Coś jednak drgnęło w mentalności ŁKS-u po przerwie, bo w 56 minucie w końcu ujrzeliśmy bramkę wyrównującą. Grający z konieczności na lewej obronie Anafri cudownie wrzucił piłkę wprost na głowę Korfamaty, a boski Bello nie śmiał zmarnować tej sytuacji. To zmusiło gospodarzy do przejścia na dość osobliwe ustawienie 5-2-2 i zamurowanie swojej bramki.

 

Okazało się to jednak zagraniem bardziej ryzykownym niż gra trójką obrońców, bowiem Szczot perfekcyjnie wykorzystał tłok w polu karnym Dinama i wyłożył się na zielonej murawie

 

niczym łania, co na jelenia czeka, w dni rykowiska, kiedy wilgocią ocieka

 

Jeleniem okazał się być Howard Webb. Anglik spojrzał na Szczota, potem na nienaturalnie wykrzywione miny gruzińskich obrońców i wskazał na wapno. Do jedenastki podszedł Wescley i bez większych skrupułów umieścił futbolówkę w bramce. 2:1 i osiem minut do końca spotkania. Dużo?

 

Nie, gospodarze od mniej więcej 30 minuty spotkania aż do ostatniego gwizdka sędziego nie oddali celnego uderzenia na bramkę Kychaka. Po heroicznym boju przywozimy cenną zaliczkę z Gruzji, okrutnym świństwem byłby brak awansu.

 

17.7.2011 Stadion Borysa Paiczadze, Tbilisi, widzów: 1783
Eliminacje Ligi Mistrzów, druga runda kwalifikacyjna, pierwszy mecz

Dinamo Tbilisi – ŁKS Łódź 1:2 (1:0)

1:0 Arbi Jabeur ‘8
1:1 Bello Korfamata ‘56
1:2 Wescley ‘82

Kychak - Słodowy, Wescley, Kaljumae, Anafri (Modelski '77) - Pazdan - Antolic (Gac '87) - Tomczyk, Pukanych (Bandrowski '77), Szczot - Korfamata

MVP: Robert Szczot 7.6 

Odnośnik do komentarza

Dzięki, postaram się utrzymać poziom :)

 

***

 

Moje sumienie słusznie mi wypomina, że nie spełniłem obietnicy sprzed dwóch odcinków i nie wspomniałem o wzmocnieniu na pozycję środkowego pomocnika. Ku uciesze starszych kibiców ŁKS-u jedenastkę mistrzów Polski zasilił zniechęcony ostatnimi hiszpańskimi wojażami:

 

Przemysław Kaźmierczak – 31 lat, Polska, DP/ŚP, najstarszy i najbardziej doświadczony w drużynie, ma zapewnić spokój w drugiej linii podczas gdy Postupalenko będzie kontuzjowany. Nic też nie stoi na przeszkodzie by silny jak tur były gracz Elche i Guadalajary zajął miejsce Ukraińca.

 

Przemek nie będzie miał jednak choćby symbolicznej okazji do pomocy drużynie w rewanżowym starciu z Dinamem Tbilisi. Jednak ku mojemu zadowoleniu żaden z podstawowych piłkarzy w pierwszym ze spotkań z Gruzinami nie zdążył doznać urazu, kibiców ŁKS-u czeka więc oglądanie identycznej jedenastki jak przed tygodniem.

 

Dla wciąż nie wierzących w klasę Dinama pewna polska telewizja sportowa zorganizowała małe porównanie papierowych umiejętności piłkarzy obu zespołów na poszczególnych pozycjach. Warto przyjrzeć się temu przed uznaniem ŁKS-u za faworyta z racji korzystnego wyniku pierwszego spotkania.

 

To jednak nie my, a goście z Tbilisi musieli zabiegać o względy losu i szukać okazji do strzelenia bramki. Nas premiował choćby remis, co nie przeszkadzało w stwarzaniu sobie stuprocentowych sytuacji i marnowaniu ich z szerokim uśmiechem na twarzy. Korfamata, Tomczyk oraz Szczot z pełnym zadowoleniem przyjęli swoje zaprzepaszczone szanse na szybkie rozstrzygnięcie losów dwumeczu, kibice również nie wykazywali oznak zdenerwowania.

 

Trudno im się dziwić, bowiem goście nie zdecydowali się na oddanie choćby jednego celnego strzału przez 90 minut gry. Zagrożenie z ich strony było tak niewielkie, że Pukanych pozwalał sobie na najróżniejsze warianty rozegrania, od krzyżowych podań głową, na dograniach piętą z własnego pola karnego pod ‘szesnastkę’ rywali kończąc. Jedno z nich otworzyło idealną sytuację Korfamacie, który w końcu mógł ucieszyć się ze zdobytego gola, a nie z uderzenia w poprzeczkę. Nudny i jednostronny mecz zakończył się jednobramkowym zwycięstwem ŁKS-u, co oznaczało zapewnioną minimum pierwszą rundę Ligi Europejskiej. Czemu od razu o niej wspominam?

 

Losowanie par kolejnej rundy kwalifikacyjnej LM wypadło bowiem wyjątkowo niekorzystnie. Zamiast przyjaciół z Irlandii lub Finlandii, w swoim grajdołku oczekiwać nas będzie Glasgow Rangers. Pobliska parafia przygotowała specjalną, ‘krzyżową’ wersję klubowych koszulek. Pojedynki Katolików z Protestantami nie mogą być przecież nudne.

 

24.7.2011 Stadion przy al. Unii, Łódź widzów: 9549
Eliminacje Ligi Mistrzów, druga runda kwalifikacyjna, rewanż

ŁKS Łódź – Dinamo Tbilisi 1:0 (0:0)

1:0 Bello Korfamata ‘78

Kychak - Słodowy (Modelski '78), Wescley, Kaljumae, Anafri - Pazdan - Antolic (Bandrowski '78) - Tomczyk (Dytko '78), Pukanych (Bandrowski '77), Szczot - Korfamata

MVP: Robert Szczot 7.6 

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...