Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Porażkę z Panathinaikosem powetowaliśmy sobie bardzo dobrym meczem z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Zagraliśmy w Jeleniej Górze, stałym składem, z tym, że na ławce usiadł Kądzior, a za niego wszedł Matic. Bramki padały kolejno w 2, 9, 64 i 77 minucie i to za każdym razem po solowych akcjach. Swoje dwa trafienia zaliczył Zuniga i po tym meczu dostałem oficjalnie zapytanie z Rubina Kazań, Zamaleku i Steauy Bukareszt. Odmówiłem. Bez sensu sprzedawać kogoś, kto dopiero co dołączył do drużyny.

Karkonosze Jelenia Góra 4:0 Podbeskidzie Bielsko-Biała

( Matic, Zuniga 2x, Roberto )

 

Kilka dni później mieliśmy zajebiście ciężką batalię z Lechem Poznań. I to na wyjeździe, w przedmecz z Juventusem w Lidze Mistrzów. Byliśmy gorsi, ale sprawdziło się stare piłkarskie porzekadło – niewykorzystane sytuacje się mszczą. Kolejorz trzynaście razy strzelał na bramkę, z czego ledwie dwa były w światło. Na posterunku na szczęście stał Toure, którego cena o dziwo w ogóle nie rosła. W 34 minucie Sunzu zagrał piłkę do Brazylijczyka Roberto, a ten odwrócony plecami do bramki pyknął przy długim słupku kilka milimetrów od ręki wyciągniętego jak struna bramkarza.

Lech Poznań 0:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Roberto )

 

28 września 2016 roku na Złotniczą przyjechał Juventus Turyn. Całe miasto stanęło w jednym wielkim korku. Wszyscy chcieli mieć zdjęcie, autograf, cokolwiek, byle przez moment dotknąć tego wielkiego świata, którego próżno szukać w zapyziałej Jelonce. Pan Kakkos, arbiter główny spotkania wraz z dwoma liniowymi i technicznym przyjechali dużo wcześniej, bo w prasie włoskiej pojawiło się wiele artykułów oszpecających nasz stadion. Pismaki sugerowały, że mamy obory zamiast szatni, trawnik zamiast boiska i tak dalej. Kasy sprzedały ponad 10 tysięcy biletów, z czego ledwie tysiąc to Włosi. Tradycyjnie dziennikarze forsowali szatnie usiłując zdobyć chociaż jeden wywiad, jakieś zdjęcie czy coś. Wlazłem do szatni, przybiłem wszystkim po kolei piąteczkę, a potem na takiej elektronicznej tablicy, takim jebitnie wielkim Ipadzie pokazałem chłopakom jak zagra Juve :

 

Mandanda

Paolo De Ceglie – Chiellini – Bonucci – Zabaleta

Enoh – Marchisio

Kakuta – Krasic – Giovinco

Bendtner

 

Nie owijałem w bawełnę. Za wygraną dostajemy prawie cztery banie, za przegraną nic. Mamy strasznie ciężką grupę, no ale jednak mamy świadomość, że ile ugramy, tyle nasze. Claudinho pytał czemu nie zgłosiłem do Ligi Mistrzów Kądziora bo dzisiaj to by chłopak przy tych topornych bydlakach poszalał, ale uznałem, że nie muszę mu na to odpowiadać.

Jak wyszliśmy na murawę to zobaczyłem Sandrę. Siedziała z jakimiś znajomymi, z popcornem i pepsi na kolanach. Jak mnie zobaczyła pomachała tak, jak macha nieznajoma z autobusu. Poczęstowałem ją uśmiechem, pocałowałem dłoń i puściłem całusa w powietrze.

Mecz od samego początku toczył się pod dyktando gości. Byli nie tylko bardziej doświadczeni, ale też prezentowali najzwyczajniej w świecie dużo lepsze umiejętności. Już w 3 minucie groźnie walił na bramę Bendtner, którego kumałem jeszcze z Arsenalu, ale Toure był tam, gdzie być powinien. W 15 minucie z przewrotki sadził Enoh, ale i tym razem Gwinejczyk w ekwilibrystyczny sposób sparował gałę za bramę. W 37 minucie po raz pierwszy doszliśmy do sytuacji bramkowej. Claudinho bił roga, piła spadła pod nogi Calvo, ten zamiast rąbać wystawił wbiegającemu na pełnej piździe Masowi, a ten z czuba zasadził pod poprzeczkę taką bombę, że sędzia po kilku sekundach dopiero gwizdnął i uznał gola. W doliczonym czasie gry doszło do bardzo nieprzyjemnego incydentu. Chielini szarpał Shikandę, ściągał do ziemi przy walce o piłkę, aż wreszcie wyrżnął mu taką kosę, że nasz stoper niczym w Capoeira wywalił gwiazdę bez używania rąk. Kakkos nim dobiegł do poszkodowanego, to ten zerwał się na równe nogi, wyskoczył w powietrze i wyrżnął Włochowi taką petardę, że ten zemdlał na kilka sekund. Resztę meczu kończyliśmy w dziesiątkę. Ustawiłem formację ultra defensywnie, kazałem chłopakom grać jak najdalej od naszej bramki. Juventus napierdalał nam na bramę w częstotliwością, której nie powstydziłaby się sama Barcelona. Ale Toure do samego końca zachował czyste konto wyciągając takie piły, że obroniony karniak Tomaszewskiego to pierdnięcie.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Juventus Turyn

( Mas )

 

Jak schodziłem do szatni podszedł do mnie Pim Verbeek, opiekun przyjezdnych i uścisnął mi prawicę. A potem łamaną angielszczyzną wyraził podziw naszej zajebistości. Powiedziałem mu, że to dla mnie zaszczyt, ale ten spierdolił w tunel jak bym mu kazał polizać mój język.

A później otwarłem wisiorek, który nosiłem od kiedy poznałem Olę, ucałowałem zdjęcie i szepnąłem, niby do siebie, niby do niej, że życie czasami jest jednak piękne.

Odnośnik do komentarza

Rozpoczęli rozbudowę stadionu. I to nie byle jak, bo aż o pięć tysięcy krzesełek. Do tego rozbudowali bazę dla juniorów i projektowali rozbudowę obiektów treningowych. Policzyłem, że średnio raz w sezonie dochodzi do swoistej metamorfozy. Tylko, że zawsze ja jestem inicjatorem, jak by prezesowi w ogóle, a nawet wcale nie zależało na tym, by Karkonosze były choć trochę zajebiste.

Wystawiłem na listę transferową w swoim notatniku pięciu piłkarzy. Trochę wkurwiało mnie to, że mamy coraz więcej obcokrajowców, bo na treningach więcej świergotali po jakiemuś tam, niż po naszemu, więc nie do końca kumałem o co im kaman. I kiedy po raz kolejny pokazywałem i tłumaczyłem Masowi jak się mówi po polsku – strzał – w przejściu do szatni stanęła wdowa po Gienku Michniewiczu. Ubrana była w turkusową spódnicę i biały żakiet, a stopy zdobiły jasne, śnieżnobiałe buciki w kształcie takim, co to baby najczęściej noszą. Zapytała mnie jak się czuję, jak nam idzie i czy czasami jeszcze myślę o Gienku. Po chwili dołączył do nas Marcin Pacan, mój nowy asystent, ale nie zdołał powiedzieć słowa, bo mu wysadziła z plaskacza tak mocno, ze plunął krwią. Tłumaczyłem jej, że to nie Marcin zawinił tylko Gienek i że przecież do cholery nie musiał robić tego, co zrobił, ale ona nie chciała słuchać. Odczytała nowo przysłanego sms, przeczesała grzebieniem palców włosy i odchyliła na bok kosmyk, a potem karcąco spojrzała, raz na mnie, raz na niego i powiedziała, że od śmierci Gienka komornik nachodzi ją średnio trzy razy w tygodniu. I że chyba niebawem będzie musiała mu się oddawać, no bo skąd tu wziąć kapustę na spłatę długów? Wzruszyłem ramionami. Co miałem zrobić? Gienek to był hulaka, rozpierdalał mamonę na lewo i prawo, inwestował w trefne biznesy, a jak miał coś w kieszeni, to zaraz nie miał. Mogła sprzedać przecież auta, dom, wyprowadzić się w pizdu stąd, jak najdalej, nawet za granicę. Ale wtedy ona podlazła na centymetr do mnie, chwyciła mnie za jaja i zgniotła je jak jakąś pieprzoną kulkę śnieżną. Poczułem jej oddech. Jechała orbitem porzeczkowym. Przystawiła usta do mojego ucha i szepnęła żebym się pierdolił. Ja i ta moja drużyna.

Jak odchodziła spojrzałem na jajca. Miały się całkiem nieźle, a po sposobie miażdżenia stwierdziłem, że Gienek do Handjobów miał co nie miara. Pacan parsknął śmiechem, pokręcił łbem w obie strony świata, a potem klepiąc mnie po plerach truchtem powrócił do treningu.

 

Po zwycięstwie nad Juventusem dwukrotnie w lidze zaliczyliśmy komplet punktów. Zresztą, dwukrotnie też graliśmy z cieniasami, co musiało się tak właśnie skończyć. Kiedyś Andrju Strejlau gadał, że zwycięskiego składu się nie zmienia. No ale kiedy w lidze bezmózgi koszą równo z trawą, czasami trzeba zrobić kosmetyczne zmiany. I tak właśnie robiłem, kosmetycznie, byle jak najmniej, byle jak najdłużej zachować ten nienaganny styl. Wszystko to funkcjonowało aż do meczu z Lyonem. A zaczęło się pierdolić w spotkaniu z gdyńską Arką. Ni chuja nie potrafiłem zrozumieć dlaczego na samym starcie sezonu byliśmy tak bardzo skuteczni, a później, w miarę rozkręcania się poszczególnych drużyn, graliśmy piach. Na jeden z przodu, na zero, albo na jeden z tyłu? Miałem mieszane myśli. Raz chciałem zmieniać kadrę szkoleniową, raz zatrudnić psychologa czy tam coś innego z końcówką „ oga ”. Ale kiedy tak rozmyślałem wpadał do mnie Marcin Pacan, braliśmy Przemka z Kaśką i szliśmy się ot tak, po polsku najebać.

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 Lechia Gdańsk

( Shikanda, Leszczak )

 

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Widzew Łódź

( Claudinho, Leszczak, Cygal )

 

Arka Gdynia 1:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Roberto )

 

19 października po raz drugi w życiu wstydziłem się za Karkonosze. O ile wstydem można nazwać klęskę, jaką ponieśliśmy u siebie z żabojadami. Po zwycięstwie nad Juve sądziłem, że teraz będziemy szli w zaparte z każdym, no ale jednak, jak to się mówi, jak chcesz na coś liczyć licz na siebie.

Lyon :

Lloris

Michel Bastos – Lovren – Rafael Toloi – Lorenzo De Silvestri

Toulalan

Marco D’Alessandro – Verhaeghe

Pjanic

Hanni - Rossi

 

Moja drużyna była kompletnie nie przygotowana do tego meczu, a Lyon wykorzystywał skrzętnie niemal każdą nadarzającą się okazję. Dostaliśmy łomot na oczach całej Europy, wynik poszedł w świat, a piłkarze zamiast się promować strzelali sobie w łeb.

 

Karkonosze Jelenia Góra 0:6 Olympique Lyon

Odnośnik do komentarza

Zredukowałem bieg na niższy i dodałem gazu. Rury wypluły w powietrze ryk atakującego tygrysa, a ludzie idący chodnikiem schowali się za latarniami. Miałem pójść bokiem, ale te elektroniczne gówna zablokowały radochę. Stanąłem na moment przy kiosku ruchu, na przystanku. Ludzie wlepiali we mnie gały jak bym był co najmniej nowym mesjaszem. A potem zewsząd posypały się szepty, docinki i takie tam inne cudne i miłe sprawy. Sandra czekała pod Tesco. Kupiła jakieś fatałaszki damskie, a że napierdalał deszcz, podwiozłem dziewuszkę do domu. Od naszej pierwszej randki minęło kilka miesięcy, ale nadal macaliśmy się jak para gówniarzy w piaskownicy.

Wybraliśmy się do kina, do Legnicy, bo u nas w Jeleniej nigdy kina z prawdziwego zdarzenia nie było. I tak, wpadamy na nowo położoną drogę, ja lewy pas, kierunkowskaz i jebię z dzidy wszystkich, kogo mogę. A Sandra w najlepsze sobie maluje paznokcie raz po raz zerkając w lusterko czy nie goni nas radiowóz. Nie powiedziała ani słowa, póki nie wpadłem na rondo wylotowe z trasy ze Złotoryi ze wskazówką na 110. Poprawiła tak niedbale grzywkę i zapytała czy nie szkoda mi pieniędzy na paliwo, skoro w 2011 kosztowało 5, a teraz 9.70? Spojrzałem na nią zdziwiony, jak to mi można, bogaczowi zwracać uwagę na takie rzeczy, ale po chwili odparłem, struchlały jak dziewica po pierwszym razie, że zwolnię. Do Legnicy dotarliśmy krokiem postrzelonego zająca.

Na dworze było chłodno, ale nie musiałem nosić kurtki. Otwarłem jej drzwi, podałem dłoń i pomogłem wysiąść. Szliśmy wzdłuż galerii, obok pozamykanych sklepów i milczeliśmy, jak bym dostał mandat, czy coś. A później kupiłem popcorn z miodem, colę i usiedliśmy oglądać Transformers 7. Po początkowych napisach Sandra szepnęła mi do ucha, czy przyszliśmy do kina, czy oglądać film? A po chwili wessała mi górną wargę, a potem dolną, a potem obie i tak dalej. Z filmu pamiętam napisy, jakąś akcję Deceptykonów i to, że Justin Bieber grał rolę główną. A później światło się zapaliło, a ja zobaczyłem, że Sandra ma na policzku malinkę. I na szyi też. Dwie.

Wracając do domu dostałem sms od Dagmary. Pytała co u Ola, co u mnie, jak sobie radzimy w życiu, bo w sporcie to widzi że jest mega zajebiście. Odpisałem jej, a ona, że za pół roku będzie rodzić. I mam się nie martwić. To nie moje. Sandra pyta kto napisał, a ja jej, że nikt i że nie sądzę by to było w jej interesie kontrolować mi wiadomości. Wróciliśmy do Jeleniej, podjechał pan Edzio i zabrał ją do domu.

Odnośnik do komentarza

Tego dnia spotkałem Tarczyńskiego. Siedział pod Żabką, na ławce przy koszu na śmieci i sadził hejnał z taniego winiacza. Był odziany w Lurysy z dziurą na kolanie, koszulę flanelową w kratę, a na bani miał zawinięte coś na styl kucyka. Pod okiem widniała bodrowa p***a – efekt jakiejś walki MMA pod spożywczakiem, gdzie pewno próbował chronić wyżebrane dwie blachy. Na początku mnie nie poznał. Ot, po prostu oddawał się urokom smakowitej siarki, która pływała jeszcze na wierzchu zacnego trunku. Ale potem, jak przykucnąłem beknął, podrapał się po odbycie i rzekł, takim na w pół rozsądnym głosem :

- Co tak się gapisz na mnie? Kiepsko wyglądam? To od słońca. Kiepsko działa na moją cerę.

Usiadłem na ławce obok, otwarłem energetyka i wywaliłem giry na stary, kanciasty, stalowy kosz na śmieci. Słońce waliło po plegarach z delikatnością Materazziego. Pomyślałem, że chyba dam naszemu byłemu trenerowi parę groszy, ale wtedy on znów beknął, tym razem drugą stroną i wyprzedził moje myśli :

- Widzisz Paweł, kiedyś robiłem to co lubię. A teraz lubię to. Wiem co chcesz powiedzieć, zaczekaj – położył mi grabę na ramieniu. Poczułem smród stęchlizny i szczocha – moje życie ma tyle sensu co samica rosomaka w przebraniu Elvisa Presleya kupująca drożdżówki w Żabce. Ale sam tak wybrałem. Tobie się udało, ja przegrałem walkę.

Pod sklepem zaparkował szary Peugeot Partner, a ze środka wytoczyło się dwóch spaślaków. Pierwszy, o aparycji rozdeptanej psiej kupy wyjął od razu z tego czegoś przy pasku czarną tomfę i zakręcił nią w powietrzu, jak jakiś pierdolony Bruce Lee. Drugi oparł się o dach jedną ręką. Próbował nas przywitać uśmiechem, ale wyraz jego twarzy bardziej przypominał minę dziecka żrącego cytrynę.

- No, panowie, piękny dziś dzień prawda? – zapytał ten pierwszy, a potem o mało co nie rozdeptał mi trzewika swoim futerałem na wielką stopę.

- Czekaj Marek, niech pomyślę. Kim jesteśmy? Strażakami Miejskimi? No właśnie. A co do nas należy? Sprzątać miasto ze śmieci. A tutaj co my mamy? Śmieci!

Spojrzałem w prawo, w lewo, podrapałem się za uchem i spytałem ich, czy często tak sami do siebie mówią? A potem odpaliłem Iphona, wykonałem jeden telefon, schowałem go do kieszeni i czekałem.

Tarczyński nie był zbyt zainteresowany Strażą Miejską. Ot, po prostu bekał sobie w najlepsze sącząc Komandosa. A jak mu się skończył wyjął kolejnego, odpalił fajkę i puścił tak obrzydliwie długiego pierda, że podczas jego trwania na skrzyżowaniu dwukrotnie zdążyło się zapalić czerwone. Marek wyjął przez otwartą szybę pliczek z mandatami i zaczął coś smarować. A ja dalej sączyłem energetyka, chociaż nie miałem już co sączyć, bo wysączyłem go już wcześniej. Po wino nie było mi po drodze, bo naprzeciwko błyszczał mój przedłużacz fiuta, a po alko latać furaczem to tak nieco nie w deseń. Tarczyński w pewnym momencie zapytał ich :

- Czy wy nie macie co robić w tym pierdolonym mieście, tylko spisywać za picie pod sklepem? To gdzie mam pić? W parku gdzie są dzieci? A może na stadionie?

- Nie pij. Taniej.

- A Ty nie wystawiaj mandatu. I po sprawie. Ja idę w swoją stronę – wstał i chwiejnym krokiem próbował dać dyla – a wy w swoją – no ale teraz to już leżał na glebie, a tamci sadzili mu kajdany na łapska. I na to wszystko zajechał Tasior takim golfem jedyną pick-upem z sześcioma ziomkami. Zapiszczeli przed radiowozem, wyleźli na chodnik i wydobyli spod takiej plastikowej płachty po sztachecie. Jak dla mnie, na pierwszy rzut oka, świeżo wyrwana z jakiejś działki. I wtedy Tasior do Strażników Miejskich gada tak :

- Nigdy nie byłem pilnym uczniem. I dla mnie niby słowo „ spierdalać ” znaczy to samo co „ uciekać ”. Ale jak się głębiej zastanowię – potarł dłonią po brodzie jak jakiś profesor – to jego znaczenie jest bardziej dobitne. Na hasło „ Uciekać ! ” – tupnął nogą, a za nim muskuły zaczęli prężyć ci co z nim wpadli na rozpierduchę – wszyscy rozglądają się dookoła i zastanawiają co się stało? – w tym momencie przestali pisać mandat i ruszyli spokojnie, ale osranie w stronę drzwi auta – No ale jak się powie hasło „ Spierdalać!”, no to wszyscy zaczynają spierdalać!

Po chwili radiowóz skręcił w prawo i zniknął w gąszczu innych bryk. Przybiłem piąteczkę, Tasior uderzył się pięścią w pierś i powiedział, że dla nich jestem zaraz po Bogu. A potem pojechali. Wyjąłem z kieszeni portfel, ze środka wydobyłem pięć stówek i wsunąłem Tarczyńskiemu do kielni. A potem odchodząc usłyszałem od niego, żeby mi Bóg w dzieciach wynagrodził.

Jak by nie miał w czym.

Odnośnik do komentarza

Toure skarżył się na kłopoty z żołądkiem. Mówił, że od dwóch dni nie opuszcza sedesu, przez co jego kobieta nanosiła mu do kibla gazet, a nawet postawiła krzesło i laptopa. Ngassa zaś twierdził, że od palenia tego świństwa z Jeleniej czuje, jak powoli traci kondycję. Otóż według niego wielkie duchy, które od zawsze napędzały go do gry w piłkę, stwierdziły, że bez dobrego materiału opuszczą go i zostanie sam. No więc, skoro tak, miał lęki. A jak miał lęki to znów palił to gówno z Jeleniej wierząc, że być może kolejna dostawa będzie lepsza niż poprzednia.

W sklepie klubowym pojawiły się nowe rzeczy – kubki, długopisy, flagi oraz całe stroje – te wyjazdowe i te domowe. I to wszystko było w promocji, no bo przecież trzeba jakoś przyciągnąć kibica do siebie. Siadam pewnego dnia w ciemnym zakamarku i sączę sok ze świeżo wyciśniętej marchewki, a tu jeden z tych Tasiora kumpli przysiada się do barmanki i najpierw zamawia wódkę, a potem zaraz pyta ile kosztuje ten strój co to wisi nad ladą. Ona do niego, że dwie stóweczki w promocji, a on wtedy, że może zamiast kupować strój zaprosi ją na imprezkę do Atrapy? Dziewczyna najpierw spaliła rumieńcem, a potem powiedziała, że jego uroda znacznie wykracza poza granice tolerancji jej pojęcia estetyki. No to wtedy on, że przecież jest zadbany, pachnący, ma firmę kurierską i generalnie to chce ją poznać, a nie się oświadczać. Ale wtedy ona pokazuje na niego palcem, przysuwa twarz do jego twarzy i mówi tak :

- O, a kto tutaj mieszka? Kubuś Puchatek? Bo tu w uchu taka pasieka.

Pięć minut później siedziałem już sam w barze, a dziewczyna z uśmiechem na twarzy zamiatała podłogę.

 

Los chciał, byśmy trzy mecze z rzędu grali z bardzo silnymi przeciwnikami. No bo jak inaczej nazwać zestaw – Wisła, Legia, Lyon? W dodatku nagła zmiana pogody zdziesiątkowała mi zespół i musiałem prosić Karwana, by z mi z rezerw kogoś przywołał. I tak po kolei, z Wisłą zremisowaliśmy po dość dobrej grze. Rezerwowy Leszczak zdobył oba gole, przez co kibice na forach domagali się, by zaczął grać zamiast Roberto. No bo Brazylijczyk to był w dość odległej od dobrej formie.

Karkonosze Jelenia Góra 2:2 Wisła Kraków

( Leszczak 2x )

 

Potem z Legią też zremisowaliśmy, no ale akurat w tym meczu było wszystko, co powinno być w takim spektaklu. Były bramki, czerwone i żółte kartki, a Filbier to nawet pokusił się o kontuzję. Trzykrotnie odrabialiśmy straty. A trzeba dodać, że Legia grała w dziesiątkę i to już od czwartej minuty, gdy Bartkowiak wkurzony na Ngassę złapał piłkę lecącą na wysokości ud w ręce i wykopał w trybuny. Kolejny remis, chociaż z liderem, oddalał nas od pierwszego miejsca.

Legia Warszawa 3:3 Karkonosze Jelenia Góra

( El Taourghi, Lisowski, Calvo )

 

A potem wylądowaliśmy u Żabojadów. Pizgawica w Lyonie, dziewięć stopni, moi zmarznięci bo w samolocie wysiadła Klima i pół drogi cisnęliśmy z temperaturą dwóch stopni. Na trybunach 48 koła wiary, z czego naszych ledwie półtora koła. Gubiliśmy się w tłumie, a Lyon grał swoje. W fantastycznej dyspozycji był Toure, bo dwukrotnie wyjmował karniaki dyktowane raczej z kapelusza. Aczkolwiek miałem bardzo dużo do zarzucenia moim podopiecznym. No bo jak można oddać w całym meczu jedynie jeden celny strzał na bramkę? I to dokładnie w środek, tam, gdzie stał golkiper? Lyon dał nam srogą lekcję. I chociaż nie dojebali nam jak wcześniej, przegraliśmy zero do dwóch grzebiąc powoli szansę na awans z grupy.

Lyon 2:0 Karkonosze Jelenia Góra

Odnośnik do komentarza

Pomyślałem, że skoro mam już prawie to co chciałem mieć, warto zacząć inwestować siano w jakiejś własne interesy. Pierwotnie prezes obiecał mi oddać kilka sklepów za darmo, no bo awansowałem do wyższej ligi, ale teraz, jak przyszło co do czego, to udawał, ze nic nie mówił. Jebać go. Debil w jego przypadku to nie obelga, a diagnoza.

No i tak szukając w Internecie interesujących interesów pomyślałem, że można by zainwestować w jakąś franczyzę. No i wybór padł na kręgielnie. Większość wiary w Jeleniej związana z liceum czy ze studiami nie ma gdzie spędzać czasu. Przyłażą do nas do klubu posiedzieć, obczaić co tam słychać w szeregach, a nawet obejrzeć jakieś mecze w klubowej knajpie. No ale ile można? W Jazz Club Atrapa przygłupi ochroniarze doszli do wniosku, że tym których nie znają będą spuszczać wpierdol. Jak nie osobiście, to przez pośredników. A jak pośrednicy nie dadzą rady, to oni sami ruszą i w ten oto sposób dostarczali sobie rozrywki. W Streecie natomiast panował mroczny nastrój. To znaczy, najpierw było spoko, muza zajebista, DJ kręcił dupeczkami na parkiecie jak jakimiś marionetkami. No ale potem to doszło do kilku bijatyk, a w jednej to taki kolo co jest ochroniarzem w BGŻ rozwalił butelkę drugiemu na twarzy i zanim karetka dojechała to chłop się wykrwawił. I od tamtej pory ludzie średnio chętnie tam chodzą. Pomysł na kręgielnie to był pomysł na cztery tory, bar, parkiet do tańczenia, trzy stanowiska do Darta i trzy stoły bilardowe. Całość miała kosztować grubo ponad bańkę i w dodatku musiałem znaleźć jakiś lokal, no bo franczyzodawcy dawali tylko to co trzeba, prócz lokalu użytkowego. Projekt po kilku dniach był gotowy. Teraz kwestia iścia do banku po kredyt. A z tym jest tak łatwo jak z ograniem Barcelony.

 

W trzeciej rundzie Pucharu Polskich pojechaliśmy Jagiellonię Białystok u nich. Bramka na 2:0 Damiana Kądziora sprawiła, że do klubu zaraz po tym meczu wpłynęła oferta zapytania ze strony Villareal. Powiedziałem im, że jak chcą go łykać to za 20 milionów złotych. Hiszpanie wyłożyli na mnie, a Kądzior się delikatnie mówiąc wkurwił. Niewdzięczny szczeniak. Awans wyżej w Pucharze Polski potraktowałem bardziej jako formalność. Problemem był tylko fakt, że mieliśmy za wąską kadrę na grę na trzech frontach. A prezes jakoś nie kwapił się, żeby mi dawać większe pole manewru.

Jagiellonia Białystok 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Pineda, Kądzior )

 

Szóstego listopada u siebie graliśmy z GKS Bełchatów w lidze. I ten mecz był transmitowany na żywo, a komentował Edward Durda. Skubaniec, zawsze jak żarł mikrofon na naszych meczach to graliśmy tak średnio na jeża. No i w tym meczu też słabizna. Zastanawiałem się nad powrotem do laleczki Voodoo. Dwie sytuacje podbramkowe zepsuł Zuniga. Najpierw w zamieszaniu w polu karnym z dwóch metrów wywalił piłę pionowo w górę zamiast do siaty, a potem zrolował obrońcę i zamiast sadzić po długim, wyrżnął się na muldzie i piła wpadła w ręce bramkarza. Zdenerwowany cisnąłem na murawę butelkę z Ustronianką, nagrały to kamery i potem podczas skrótów na Canal + już na stałe w migawkach przed programem pokazywali mnie i rzut w dal plastykową butlą z wodą.

Karkonosze Jelenia Góra 0:0 GKS Bełchatów

 

Po remisie mieliśmy zaledwie trzy dni do meczu z Podbeskidziem Bielsko – Białą. Na trybuny mogło wejść niecałe dziesięć tysięcy kibiców, bo reszta była w remoncie. Prezes wynajął jakąś ekipę zza Jeleniej która niby taniej niż inni będzie nam klepać krzesełka. Tylko, że oni pracowali nad remontami domów, a nie stadionów, więc czarno widziałem te efekty. No ale w meczu z Podbeskidziem to już zagraliśmy całkiem spoko. Chłopaki realizowali moje założenia taktyczne, a czasami nawet i kibice mogli się popodniecać trikami i zwodami jakie serwowali na przemian Calvo, Zuniga i El Taourghi. Ten ostatni prócz efektownych zagrań zagrał zajebiście efektywnie i po dwóch bramkach, z 17 i 55 minuty zastąpiłem go Claudinho. Wygraliśmy wysoko i pewnie, ale w tabeli nadal zajmowaliśmy czwartą pozycję.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Podbeskidzie Bielsko-Biala

( El Taoutghi, Zuniga )

 

Po tym spotkaniu tradycyjnie do klubu zaczęły napływać kolejne propozycje. Niektóre udawało mi się zachować tajemnicy, ale niektóre przechodziły od razu przez łapska agentów i trafiały do samych zainteresowanych. Najgorsze w tym wszystkim było to, że morale z dnia na dzień leciały na łeb na szyję. Zapraszałem wtedy takiego kola do siebie do biura, częstowałem tym, co miałem do częstowania, a potem wmawiałem, że przed nami świetlana przyszłość, że chcę zbudować klub na miarę europejskich standardów, że chcę ściągać do Jeleniej Góry znane nazwiska, by przyciągnąć nowych kibiców, by skupić uwagę mediów na nas, a nie na jakiejś Legii Warszawa czy Wiśle Kraków. Pamiętam, że najgorszy do przekonania był El Taourghi. Otóż, chłop przylazł do mnie rozjuszony jak byk wpuszczony w stado krów z rują. Siada, wali pięścią w stół i zaczyna podniesionym głosem napierdalać do mnie jak bym był jakimś woźnym czy innym sprzedawcą używanych opon zimowych. Najpierw położyłem palca na usta i pokazałem mu, że ma zamilknąć. Potem nalałem mu dosłownie ¾ szklanki czerwonego Red Staga Jin Bina, a potem resztę uzupełniłem lodowatą Pepsi, bo Cola już mi się skończyła. No i tak, siedzimy, gadamy, a on, że dostał propozycję ze Spartaka Moskwa, Dynama Zagrzeb, Sunderlandu i Ferencvarosa. I każdy daje mu więcej kapusty i większe szanse na grę, regularną grę w europejskich pucharach. A ja mu mówię tak, że my też regularnie przecież gramy. W zeszłym roku graliśmy w odpowiedniku Pucharu Uefa, a dzisiaj łupiemy w Lidze Mistrzów. I to przecież całkiem nie tak źle jak powinniśmy. On zaczyna się przełamywać bo brakuje mu argumentów, a ja dalej walę, najeżdżam, jak swego czasu Służba Ochrony Kolei na graficiarzy lokomotywą. I mówię mu, że przygotowujemy nowe kontrakty, że dostanie podwyżkę i że nie musi płacić od przyszłego miesiąca za czynsz w mieszkaniu, bo mu klub zapłaci. Chłopak zdziwiony wstał z krzesła, przybił mi piąteczkę, walnął ze mną niedźwiedzia i wyszedł uradowany. A ja otarłem łba z potu i odpaliłem cygaro. Kolejny sukces.

 

Dwunastego listopada zagraliśmy na wyjeździe z Górnikiem Łęczną. I wybraliśmy się tam autokarem, ale zupełnie nowym. Tamten, który też był zupełnie nowy przecież poszedł do Żyda. A ten, wymalowany w barwy klubowe, z Shikandą, Toure, Sunzu, Pacanem i mną na boku, był jeszcze bardziej nowoczesny. I kierowcą został taki młody chłopak, który ze mną studiował swego czasu. Mówił, że jest świeżo po dwóch magistrach – jednym z pedagogiki i resocjalizacji, a drugim z zarządzania. Dałem mu 2500 netto za to, by tylko woził nas na mecze. No i z Górnikiem Łęczną to zagraliśmy naprawdę hardcorowo. Nie powstydziłby się takiej postawy nawet sam Robert Burneika. Mecz praktycznie rozstrzygnął się już w pierwszej połowie, no bo do siatki trafialiśmy niemal co chwila i kibice gości zamiast dopingować swoich to skupiali się na buczeniu jak moi byli przy piłce. Po spotkaniu podlazł do mnie Tasior by zaprezentować nowy tatuaż. I miał, na tricepsie, wielką kosę wbitą w napis „ PZPN ”.

Górnik Łęczna 2:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Claudinho, Zuniga, Matic )

 

Po tym meczu pojechałem na randkę z Sandrą. Zadziwiające jest to, że jak byłem nią zajarany na samym początku, tak z czasem emocje opadły. Niby fajnie się goni króliczka jak ci ucieka sprzed nosa, ale potem masz ochotę na chwilę przycupnąć pod drzewem by nabrać powietrza. No a jak on dalej ucieka, nabierasz powietrza i już go nie widzisz. Ale gonisz, chociażby dla zasady. Póki ci starcza sił. A mi opadały z dnia na dzień.

Odnośnik do komentarza

Sprawa była prosta. Albo uciułamy trzy punkty w meczach z Panathinaikosem i Juventusem, albo sajonara Liga Mistrzów i hasta la Vista Puchar Europy. Zadanie było o tyle trudne do wykonania, o ile miałem ogromny problem ze zmotywowaniem do lepszej gry moich chłopaków. Poszedłem więc po rozum do łba i przeszukiwałem Internet w poszukiwaniu ogłoszeń dotyczących psychologów. Najpierw zwróciłem się do Jurka Engela. Pamiętałem czasy jak w dość specyficzny sposób motywował swoich chłopaków na Mistrzostwach Świata Korea Japonia 2002 – puszczając im filmy z wojny i takie tam inne miłe sprawy. Niestety, Jurek akurat pierdział niestety razem ze Strejlauem i Lato w Rawiczu za korupcję, ustawianie wyników i gwizdnięcie kilku baniek z budżetu przeznaczonego na rozbudowę infrastruktury na Mistrzostwa Świata w Polsce i Ukrainie. Zapytałem go czy nie pomógłby mi chociaż teoretycznie. W sensie – ja go odwiedzę, on mi przekaże kilka istotnych informacji, a w zamian dam im jakiś piernik z pilnikiem w środku, albo kilka kaset z pornosami. Niestety, naczelnik zezwolił im na kontakt wyłącznie z najbliższą rodziną i pomysł spalił na panewce.

Sunzu mówił, że u niego w plemieniu jest taki czarownik, co to się zwie „ Honga Czungi ” i on ma cudowne moce. Mówił, że kiedyś nasmarował jego ojca i dwóch braci takim magicznym wywarem,a potem dał im do wąchania czarodziejski proszek, że potem we trójkę rozwalili całe sąsiednie plemię, w którym było z trzydziestu wojowników. Honga Czungi stał ponoć za wieloma morderstwami w plemieniu Czonga, z którego Sunzu pochodził. Mówił, że miał moc uśmiercania bydła siłą woli, że jego oczy widziały w ciemności, a jego paznokcie potrafiły ścinać całe drzewa. Zapytałem Sunzu czy byłby w stanie go sprowadzić do Polski, ale ten pokręcił głową, schował twarz na moment w dłoniach a potem powiedział, że zapyta swojego ojca. Ale to nie dziś. Dziś ma w planach zapalić nowo sprowadzone zioła. Pytam skąd są sprowadzane, a on, że z Wrocławia.

 

Górnik Zabrze ugiął się pod naszym naporem dopiero w 79 minucie. Ngassa zakręcił z prawej flanki piłkę nad głowami skaczących obrońców, a na to wszystko nabiegł Leandro i z pierwszej piłki, z woleja pociągnął po rękach bramkarza Zabrzan. Ledwo uciułaliśmy te trzy oczka.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Górnik Zabrze

( Leandro )

 

A potem do Jeleniej przyleciał słynny Panathinaikos Ateny. Byłem podniecony jak wtedy, gdy po raz pierwszy oglądałem pornosa z Krystan Steal. Wyszliśmy na boisko w taki oto ustawieniu :

 

Toure

Filbier – Leandro – Mas – Lisowski

Sunzu

Pineda – El Taourghi

Calvo – Claudinho

Roberto

 

Musiałem się asekurować z tyłu I zagrać tak, by wszyscy pykali do Brazylijczyka w napadzie. I jak się okazało, nie było to całkiem takie durnowate. W 12 minucie to właśnie Roberto wystąpił w roli głównej. Po jego uderzeniu piłka odbiła się od uda Raitalii i wpadła do bramki. Było 1:0. W 43 minucie Sunzu zagrał do Calvo, ten piętką do El Taourghi. Libijczyk przekładanką ograł obrońcę, odegrał do Kostarykańczyka, a ten z najbliższej odległości plasowanym uderzeniem dał nam drugiego gola. Wtedy kibice już skakali krzycząc „ kto nie skacze ten jest z Aten hej hej hej ”. W drugiej połowie ostatnie trafienie dla Karkonoszy było dziełem Masa. Gościu obrócił się o 270 stopni uderzając piłkę lecącą na wysokości bioder. A ta jak zaczarowana, z prędkością godną Roberto Carlosa zatrzepotała w siatce i kibice się zeszczali. Włącznie zresztą ze mną, bo wyleciałem z ławki i chwyciłem Masa w pasie, podrzuciłem do góry, a wtedy pan Kinhofer dał mi żółtą kartkę. Panathinaikos odpowiedział dwoma trafieniami, ale ostatecznie zapunktowaliśmy windując się na trzecią pozycję w tabeli. W najgorszym wypadku będziemy grać w Pucharze Europy.

Karkonosze Jelenia Góra 3:2 Panathinaikos Ateny

( Raitala sam., Calvo, Mas )

Odnośnik do komentarza

Pod koniec listopada bezbramkowo zremisowaliśmy z Pogonią Szczecin. I to w Jeleniej Górze, przy naszej publiczności, która niestety nie była tego dnia naszym dwunastym zawodnikiem. Oddaliśmy sześć celnych strzałów, a u nich dwa były zaskakujące dla Toure. Nasz golkiper na szczęście zachował czyste konto. Najbardziej wkurwia mnie nasza defensywa. Ściągnąłem Brazylijczyków którzy grają piach. Mas spisuje się wyśmienicie, Shikanda najlepsze lata kariery ma już za sobą, zaś Filbier więcej kręci nosem niż gra – chce nowy kontrakt i podwyżkę w tygodniówce o pięć koła.

Karkonosze Jelenia Góra 0:0 Pogoń Szczecin

 

Początek grudnia to - oprócz szału planowania zakupów pod choinkę – końcówka rundy. Prezes cisnął, żebyśmy zajęli jak najlepsze miejsce na koniec, by lepiej wystartować na początek. A ja cisnąłem, żeby odkręcił kurek z mamoną i pozwolił mi zakontraktować przynajmniej jednego napastnika i obrońcę.

Z Piastem Gliwice wygraliśmy również fartownie. Już nie pamiętam czasu gdy wygrywaliśmy więcej niż dwoma bramkami nie tracąc przy okazji żadnej. W magazynach piłkarskich serwowali nowe artykuły i felietony, jakobym powoli tracił swą pozycję w drużynie. Piłka Nożna Plus przywaliła mnie od A do Z, chociaż nie robili ze mną żadnego wywiadu.

Mecz rozstrzygnął się dosłownie w cztery minuty. W odstępie dwóch Roberto dwukrotnie wpakował piłkę do siatki, a zaraz potem Maycon dał im bramkę kontaktową, która zamieniła się na honorową. Było spoko.

Piast Gliwice 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Roberto 2x )

 

A potem polecieliśmy do Włoch, do Turynu, zagrać z żywą legendą światowego futbolu – Juventusem. To był mecz ostatniej szansy. Jak wygramy, mamy awans z grupy z drugiego miejsca. Jak przegramy i do tego Panathinaikos przegra z Lyonem, mamy Puchar Europy. No a jak przegramy, a Ateny wygrają, albo zremisują, cały mój misterny plan też w pizdu. Potrzebowałem tego awansu, chociażby do Pucharu Europy. Potrzebowałem kapusty, bo franczyzodawca dawał mi już wstępny koszt budowy kręgielni. Bania dwieście.

Na Stadionie Delle Alpi zebrało się ponad 28 tysięcy kibiców. Naszych była garstka, dosłownie setka. Juve miało miażdżącą przewagę i praktycznie zamknęło nas na naszej połowie na pełne półtorej godziny. Wytoczyli ciężkie działa, postawili nas pod murem i rąbali z wulkanu seriami. Kilka trafiło w ciało, kilka w beton, ale po 90 minutach nasze ciała wyglądały, jak by przejechał po nich T34. Juve miało dominację absolutną. My byliśmy dupą z piłą w pysku, związaną i rżniętą we wszystkie otwory przez półtorej godziny. A oni mieli murzyńskie pały.

Juventus 2:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Po porażce okazało się, że Ateny przerżnęły z Lyonem.

Tabela grupy D prezentowała się tak :

1. Lyon

2. Juventus

3. Karkonosze

4. Panathinaikos

Odnośnik do komentarza

Rozliczenie za europejskie puchary miało przyjść dopiero w przerwie między sezonami. Protestowałem, ale prezes słuchał mnie tak, jak Tusk słucha swoich wyborców, więc zdany byłem dalej na kredyty, leasingi i spłacanie tego, co chciałem zrobić. W międzyczasie pojawiła się oferta przejścia do Legii Warszawa. Pisali, że dają o połowę większe siano niż zarabiam, bez względu na to ile zarabiam. Dawali 40 milionów na transfery, potężną siatkę skautów, dobre zaplecze treningowe i stadion z prawdziwego zdarzenia. Ale odmówiłem. Byłem jeszcze wtedy po trosze romantykiem. Bogatym romantykiem. Zresztą Warszawa nigdy mnie nie jarała. Ta mentalność mieszkańców jest makabryczna. Najmądrzejsi, najlepsi, najsilniejsi. Tam każdy powinien się tytułować zamiast „ sir” – „ naj”. „ Cześć, jestem Maciej NajSkorża”.

Kręgielnia powstała w niecały miesiąc, na samym szczycie galerii handlowej, po prawej stronie od Jazz Club Atrapa. Galeria była specyficzna. Otóż, w naszym wypizgowie większość interesów się najzwyczajniej w świecie nie udaje. Gro wiary nazywa dawne jeleniogórskie Czerwoną Doliną. Kto zainwestuje, ten wtopi. No i w galerii na 80 miejsc na sklepy zagospodarowane było ledwie 20, z czego 5 to restauracje. A ja miałem całe ostatnie piętro. I zrobiliśmy tak : konsoleta dla didżeja stała po prawej stronie, zaraz przy wejściu. Obok były dwa hokery dla ochroniarzy, a obok hokerów parkiet do tańczenia. Taki dziesięć na dziesięć, z neonami, tymi gównami co to piana i sztuczny dym leci. Dookoła parkietu były skórzane, beżowe sofy, a każdy stół był zrobiony z drewna, czarnego jak heban. Przed wejściem na dyskotekę zrobiłem szafę z elektronicznymi czytnikami. No i tak, parkiet parkietem, ale na wprost od ostatniej sofy był bar. Na całą ścianę. Z podświetlaną tylną ścianą na której mieniły się różnokolorowe trunki. Nie miałem jeszcze pomysłu na to kogo zatrudnić, ani też na to czym ma się wyróżniać moja dyska od pozostałych, no ale nad tym miałem się zastanowić później. Po lewej zaś było sześć torów, a nie cztery jak miałem robić pierwotnie. Przy każdym torze stały dwa stoliki, przy każdym stoliku po trzy krzesła. Najdroższa była aparatura do naoliwiania torów. Wszystkie bile miały wybity herb Jeleniej Góry z napisem „ KS Karkonosze ”, a na komputerach liczących punkty tła były w kolorze barw klubowych. Trzy tarcze do darta postawiłem najdalej, po prawej stronie, a prowadziła do nich ścieżka wyłożona z drobnych kamyczków, ułożonych w biało-niebieskie pasy.

Siadam sobie tak na jednym z hokerów i ogarniam całość wzrokiem. To jest coś tak zajebistego, że pojęcie „ zajebiste ” nabrało za małego powera. Przemek poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że teraz to dupy będą majty przez głowę ściągać, żeby tu przyleźć. A ja mu, że trzeba kupić miski. Bo jak jakiejś damy wejściówkę za darmo to się od razu zeszcza.

Wychodząc na dwór spojrzałem na swojego Bentleya. Mienił się blaskiem światła padającego z latarni. Patrzyłem raz na niego, raz na górę galerii. I byłem zajebiście dumny z siebie.

Ola też by była. Ze mnie.

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Brakowało tylko niedźwiedzi polarnych. Jak otwarłem okno to do mieszkania wleciało mi minus dwadzieścia i zgwałciło ciepełko. Po kilku sekundach miałem na włosach zamiast wody ściekającej po prysznicu sople lodu, a potem mi spadły i o mało co stóp nie straciłem. Olo rechotał sobie przed telewizorem jak Power Rangers napierdalali znowu kogoś, a Zordon napierdalał znów do nich o czymś. Wciągnąłem śniadanko, odpaliłem laptopa i sprawdziłem skrzynkę pocztową. A tam to odnośnie ogłoszenia o opiekunkę do dzieci cała sterta wiadomości. I były stare i młode, grube i chude, faceci i takie gatunki ludzkie, co to nawet nie dało się skumać co to za płeć.

W klubie zatrudniłem trzy kelnerki, dwóch barmanów i czterech ochroniarzy. Każdy dostał po 1500 zł netto, a na święta planowałem jeszcze jakieś paczki kupić – pomarańcze i takie tam. No i tak, wiara się zebrała w poniedziałek, Przemek został managerem więc kazałem mu dbać o wszystko, a potem o tym wszystkim mnie informować. Jemu płacić miałem oficjalnie tyle co im, ale w rzeczywistości piątka na koncie nie była zła. DJ miał grać wyłącznie klubową muzę, ale nie taką co to do niej tylko dropsa łykać, ale taką, co to do niej dupą kręcić. A każdy wie, że jak się dupą kręci to i facet pokręci portfelem żeby tej dupie postawić drinka. Albo dwa drinki. No, ewentualnie pięć. Musiałem zapiąć temat imprezki do końca tego roku, bo potem to wylosowaliśmy Feyenoord Rotterdam w Lidze Europy a tam nie będzie czasu na myślenie o imprezkach.

Tor do kręgli wymagał obsługi. Pomyślałem więc, że skoro Tarczyński to nasz były trener, to mu się coś należy. No i kazałem Przemkowi go znaleźć, wykapać, ubrać, wynająć mu pokój czy tam mieszkanie i zatrudnić jako konserwatora i kola co to na szatni stoi i zdziera hajs z ludziów. I na to wszystko nawinęła się Klaudia, ta ze Świeradowa. Przyjechała do Jeleniej bo jej na studiach nie wyszło i zaczęła szukać pracy tu, a nie tam. Przylazła do mnie jak polerowałem właśnie uchwyty do szafek w swoim pokoju, zapukała i wlazła bez pytania. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak ssak leśny, co to przy drodze stoi i za dwie dyszki zrobi z Tobą to czego żona się wstydzi. No ale potem usiadła, rozpłaszczyła się i mówi co tam u niej i jak tam leci i że ogólnie to chujnia. Pytam jej czy zna języki, a ona, że polski, angielski, hiszpański, niemiecki i nawet łacinę, więc dałem jej posadę tej dupy co siedzi na selekcji. A po tym miała pomagać na barze, pomagać kelnerkom i dbać o to, żeby na barze był alkohol, robić raporty i dawać je Przemkowi.

I tak oto ogarnąłem temat kręgielni i klubu.

A potem przyszły święta, prezenty, wyrzeczenia i plany na Nowy Rok. A na Sylwka to polecieć chciałem do Tajlandii.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...