Skocz do zawartości

Cosmopolitan - Similar in their diversity


Lagren

Rekomendowane odpowiedzi

Ano, jest, choć i tak czasem trzeba pogrzebać w taktyce jak nie szło. Sezonu bez porażki nie miałem :P

 

28 czerwca 2007 przybyłem do klubu, ściągnięty wizją zbudowania kosmopolitycznego dream teamu. Miałem doskonałe warunki. Pieniądze, niezłą reputację, i wielkie poparcie prezesa dla swego szalonego pomysłu. Jedyną przeszkodą wydawał się trener(ja). Częściej niż na kursach trenerskich, przebywał na solarium, nic dziwnego, że nie mógł znaleźć pracy. W sprawach poza biznesowych, miliarderzy nie kierują się często zdrowym rozsądkiem, a często decydują sympatie. Rodzina Shinawatra polubiła nażelowanego pseudo menadżera z Polski. W ten sposób Manchester stał się moim pierwszym klubem, a ja "z butami" wszedłem do ułożonego świata Premiership.

 

Po tych pięciu, okraszonych sukcesami latach, przyszedł czas na zastanowienie się nad przyszłością. Poprosiłem mojego asystenta o zorganizowanie konferencji na wieczór, zadzwoniłem do zaprzyjaźnionego dziennikarza z News of The World, aby przyszykował się na wywiad "exclusive" a sam udałem się na umówione spotkanie z prezesem. Wiedział co chcę zrobić, ale nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. Wspomniał coś o nowym kontrakcie na milion funtów miesięcznie, rozbudowie stadionu, choć chwilę wcześniej dowiedziałem się, że miasto nie wyraziło zgody, i nowym apartamencie. Dla mnie to nie miało znaczenia.

 

W ten sposób 28 czerwca 2012 roku, nikt specjalnie nie emocjonował się półfinałem mistrzostw Europy, w którym Czesi, lepiej wykonywali karne od Niemców. Odchodził jeden z największych menadżerów ostatnich lat - Alvaro Boski. Był młody, mieć go chciał każdy klub w Anglii, a także i poza nią, jednak nikt nie wyobrażał sobie innego menadżera za sterami popularnych Cosmopolitans, zwanych już coraz rzadziej Citizensami, a także Alvaro dowodzącego inną armią niż ta niebieska.

 

Tak skończyło się pięć lat, podczas których moje serce biło na niebiesko. Pięć lat sukcesów, trzy zdobyte mistrzostwa, wygrany Puchar Anglii, dwa Puchary Ligi, tyleż Tarcz Wspólnoty, i Pucharów Mistrzów. Klub zostawiłem na czele listy najbogatszych klubów świata, o szacowanej wartości 605 milionów, wspięliśmy się na piąte miejsce rankingu klubów. Graliśmy na stadionie mogącym pomieścić 63000 widzów, na każdym meczu mogąc liczyć na komplet publiczności, mając frekwencję gorszą tylko od United(mają większy stadion :P ). Nasi piłkarze, włączając w to nieopierzonych młodzików, trenowali na najnowocześniejszych obiektach na świecie, rozwijając się w ekspresowym tempie. Sam też nie należałem do ludzi biednych. Przez te 60 miesięcy pracy zarobiłem 23 miliony, mając wszystko zapewnione przez klub. Wszak zasłużyłem. Prowadziłem Citizens w 289 meczach, z czego aż 203 wygrałem, 48 razy dzieliliśmy się punktami, a 38krotnie schodziliśmy ze spuszczonymi głowami. Prezentowaliśmy najnowocześniejszy futbol w Europie, strzelając 2,5 bramki na mecz, co łącznie dawało 733. O tyłach nie zapominaliśmy tracąc 297 goli, nieco więcej niż jedną w spotkaniu. Do klubu sprowadziłem 53 piłkarzy a 50 sprzedałem. Bilans transferowy był jednak zawsze dodatni. Moi wybrańcy kosztowali łącznie 183 miliony funtów, zaś dla klubu zyskałem aż 271 milionów. W okresie tym zdobyłem także 19 nagród, a dzięki swoim zasługom trafiłem na pierwsze miejsce rankingu Polaków, i czwarte menadżerów pracujących na wyspach. Czy to nie było piękne? Było, ale czy to stanowiło wyzwanie? Czy jedynym moim zmartwieniem ma być fakt, że ponieśliśmy porażkę w sezonie, czy też nie złamaliśmy po raz kolejny bariery 100 punktów? Nie, takie życie już się znudziło Boskiemu Alvaro. Po 1827 dniach, czyli dokładnie pięciu latach, podziękowałem prezesowi za wszystko, i złożyłem wypowiedzenie. Nikt z tego powodu nie był szczęśliwy, ale następnego dnia opublikowano list z podziękowaniem dla najwybitniejszego trenera w historii klubu.

 

Tego samego dnia klub opuściło także trzech pracowników: Moi zaufani, stwierdzili że nie chcą współpracować z nikim innym, i odchodzą licząc na dalszą wspólną przygodę.

Odnośnik do komentarza

Ostatnie dni finałów piłkarskich mistrzostw Europy mijały. Dla mnie były one wyjątkowe, ponieważ rozgrywano je w Polsce. Tutaj się urodziłem, i mieszkałem przez większość swego życia. Sukcesu nie odniosłem, ale wspominam miło. Teraz było zupełnie inaczej. Jestem celebrytą, ludzie mnie poznają na ulicach, nie tylko Manchesteru, i ze dwa razy w tygodniu miewam swojego newsa na wp, "Słynny polski trener...". Tym razem słynny polski trener oglądał mecze i choć piłki miał już dość, dopingował reprezentację Polski, oraz swoich zawodników. Nasze Orły jak zwykle przegrały z Niemcami, a także Holandią i w meczu "o honor" ledwo zremisowały z Grecją. Równie słabo spisała się reprezentacja Turcji z Halilem, który ustrzelił dwie bramki, jedną dedukując mamie a drugą byłemu trenerowi z klubu - czyli mi. Aż się ucieszyłem, wszak o starych przyjaciołach się nie zapomina, więc na ewentualnej emeryturze, z głodu by mi nie pozwolili umrzeć.

 

Emocji było sporo, w grupie B, honor gospodarzy ratowała Ukraina, sprawiając że Dania i Portugalia musiały się pakować już po 3 meczach. Natomiast w tej oznaczonej literką C, i popularnie nazwanej grupą śmierci doszło do sporej niespodzianki. Do fazy pucharowej awansowały Anglia i Rosja, i nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że kosztem Hiszpanii - mistrzów świata z 2010 roku. W ostatniej z grup, gdzie rywalizowało aż trzech moich piłkarzy, awansowały Włochy z Mario Balotellim w składzie, a także Czechy. Odpadli aktualni mistrzowie Europy - Szwedzi, co jak widać na przykładzie Grecji z 2004 roku, nie zawsze jest odzwierciedleniem umiejętności, oraz wspomniani wcześniej Tureccy janczarzy pod wodzą Ozlema Halila Ibrahima.

 

W ćwierćfinale, jedyną niespodzianką było odpadnięcie Anglików, których po rzutach karnych pokonali, dopingowani przez tysiące fanów zgromadzonych na Stadionie Śląskim, Czesi. W innych parach, mieliśmy zaskakująco łatwe zwycięstwo Francuzów nad Holendrami i standardowe, wymęczone Niemieckie 1:0 nad ostatnią drużyną gospodarzy, a także, zwycięstwo Włochów nad Rosjanami, po 120 minutach walki.

Półfinały dostarczyły równie dużo emocji. Rozpędzona drużyna wicemistrzów świata pokonała mistrzów z 2006 roku, więc w finale mogłem podziwiać solidność w wykonaniu Sakho, miast delektować się piękną nieskutecznością Balotelliego. Rywalem Francuzów, ku mojej uciesze zostały Czechy, które po raz kolejny wygrały konkurs jedenastek, tym razem z Niemcami, mimo że w regulaminowym czasie powinni przegrać trzema a nawet czterema bramkami.

 

Finał Mistrzostw Europy został rozegrany na stadionie w Chorzowie, gdzie niesieni fanatycznym dopingiem Pepików zza południowej granicy, rozpaczliwie się bronili przed szturmem Francuzów. Właściwie to zbytnio się nie przemęczali, tym bronieniem, przyglądając się kosmicznym wyczynom Petra Czecha. Ot, tak po prostu siedzieli na boisku i śmiali się z Francuzów próbujących wtoczyć piłkę do bramki, strzeżonej przez golkipera Chelsea. Plan był taki: pięciu Czechów gaworzyło z kibicami i grało w karty, niektórzy nawet próbowali przemycić Becherovkę na boisko, a druga piątka robiła lekką rozgrzewkę i ćwiczyła rzuty karne. Podobnie jak dla pierwszej grupy rywali, mecz wyglądał dla Hugo Llorisa. Bramkarz Milanu, zdjął rękawice i buty, i podszedł opalać się za linię końcową. Czeska taktyka byłaby skuteczna, gdyby nie feralna osiemdziesiąta piąta minuta. Wtedy zdarzyła się rzecz niesamowita i nieprzewidziana. Będący już na skraju załamania Menez, zdecydował się sam kopnąć piłkę, miast podawać do kolegów, a ta wpadła obok wyczerpanego obroną kilkunastu wcześniejszych prób, Czecha. Pepiki nie zmieniały ustawienia, więc wynik zakończył się ich porażką. Ja, zaś pogratulowałem dobroru doskonałej taktyki Karelowi Jarolimowi, przyznając że jego drużyna była zdecydowanie lepsza.

 

Ciekawiej jeszcze, niż na boisku, było na trybunach. Co chwile musiałem spławiać uśmiechem natrętnych małolatów, aby znaleźć chwilę czasu dla moich wiernych fanek, które chciały wyrazić swe uwielbienie dla mojej osoby, żonglując mi przed nosem, piłkami zupełnie innymi, niż ta latająca po boisku. Czasem też zawieruszył się jakiś dziennikarzyna, pragnący zdobyć wywiad dla swej stacji, dla których miałem przygotowane: Nie, nie prowadzę rozmów z Barceloną, jestem na urlopie. Tak, naprawdę chcę odpocząć od piłki., a na pytanie co do moich rzekomych związków z kibickami reprezentacji Włoch, odpowiadałem siarczystym kopniakiem.

Po 45 minutach, moja noga domagała się odpoczynku od kopania reporterów, a ręka od podpisywania autografów. W przerwie meczu akurat rozmawiałem z starym znajomym ze Śląska, który dzwonił z propozycją wyjścia na pomeczowe piwko. Po prawej siedziała grupka kibicek, mających wyraźną ochotę na zamienienie słówka z nażelowaną legendą. Oczywiście nie miałem nic przeciwko, lecz z drugiej strony podszedł jakiś starszy mężczyzna w garniturze, jakich niewielu było wśród moich fanów.

Ale wszak o fanów trzeba dbać, więc mimo zmęczenia, podpisać musiałem. Zaprosiłem uśmiechem i przeprosiłem na chwilkę telefoniczną konwersację.

 

- Tak? - nagle spokojny starszy pan, bardzo się rozentuzjazmował i zaczął wymachiwać mi duża kartką przed nosem.

- Buon giorno o grande allenatore! Ciò essere contratto.

- Dobra, dobra gdzie podpisać? Na kartce? Nie lepiej na koszulce?

- Non, questo non! - Włoch, także przeszedł na angielski, widząc że z włoskiego nie rozumiem nic poza "Buon giorno" i "grande" - Ja chciałem złożyć propozycję... - tego było za wiele, rozumiem, jestem gwiazdą, dostaję propozycje od wielu fanek, nie ukrywam że niektóre przyjmuję, ale żeby od faceta? I to po pięćdziesiątce? Bez przesady...

- Panie, co pan!? Autograf? Ok, daj tą swoją kartkę, podpiszę i koniec. Ja nie z takich, żeby mi tu jakieś propozycje publicznie składać. Dziękuję skończyłem! - Mężczyzna zaniemówił na chwilę, jego szczęka opadając z wrażenia, zahaczyła o krzesełko wracając na miejsce po dobrych kilku sekundach.

- Jestem Gabriele, Gabriele Olivieri. I jestem...

- Wiem kim jesteś... Ochrona! Jakiś zboczeniec! Proszę go wyprowadzić... - Panowie w kamizelkach Juventusu zadziałali błyskawicznie, po chwili starszego pana, na stadionie nie było... Tylko jedna myśl naszła mnie po tym zdarzeniu

- Kurde, to w Polsce Juventus jest taki popularny? Myślałem, że nadal wszyscy kibicują Realowi, Barsie i United...

Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...