Skocz do zawartości

W pogoni za En....


Rekomendowane odpowiedzi

Poniedziałkowy poranek przywitał mnie dwoma rysami na drzwiach samochodu i wielką, białą, ptasią kupą rozpryskaną na samym środku przedniej szyby. Przeciągnąłem się radośnie włączając guzik w radio. Nie płaciłem już za motel od kiedy zostałem trenerem Kansas City. Niestety nikt nie poinformował mnie, że o lokum muszę sam powalczyć, dlatego też byłem zdany na wątpliwą przyjemność obcowania z kanapą samochodu.

Tylne siedzenie przypominało mi błogie chwile spędzone z przydrożnymi dziewczynami z Polski, które za kilka chwil unoszenia głowy podróżowały ze mną po asfalcie amerykańskich tras. Każda rysa na skórze była od czegoś innego. A to paznokieć drobnej blondynki utkwił pomiędzy szparą w podłokietniku, a to zagłówek uszkodziła mi brunetka gryząc go z rozkoszy. Najbardziej jednak w pamięci pozostała mi ostatnia zabawa, pod komisariatem policji, kiedy to podwoziłem do Kansas jedną z Rosjanek. Niestety wspomnienia odbiły się obcasem na przedniej szybie pozostawiając na zawsze głęboką rysę.

 

Po wypiciu rozwodnionej kawy, która tylko z nazwy przypominała ten trunek udałem się do pokoju nauczycielskiego sprawdzić plan lekcji. W szkole wszyscy patrzyli na mnie z podziwem szepcząc za moimi plecami. Czułem się jak trędowaty wędrowiec pośród żydowskich staruszków.

- Patrzcie, to on. Tak to on. Nie, nie wiem jak się nazywa, ale na bank to on!

Dyrektor Kerringam zdawał się być poruszony zaistniałą sytuacją. Po wejściu do środka usadowiłem się w wygodnym fotelu, który jak sądzę do niedawna służył za lokum jednego z psów dozorcy.

- Panie Miśkiewicz. Zważywszy na zaistniałą sytuację pragnę poinformować pana, iż nie zamierzamy rozwiązywać umowy o pracę. Mało tego, w związku z powyższym pragnę panu uświadomić, że podejmując wyzwanie wyprowadzenia klasy numer 69 na prostą razem z całym ciałem pedagogicznym - spojrzał w stronę chowających głowy w gazety odwrócone do góry nogami nauczycieli - doszliśmy do wniosku, że będzie pan trenował 12 najgorszych uczniów na obiektach Kansas City. Czy wyrażam się jasno? W przeciwnym wypadku wystąpimy na drogę sądową domagając się zadośćuczynienia za podjęcie innej pracy, czego nasz regulamin zabrania.

Przez chwilę siedziałem w bezruchu zastanawiając się nad tym jak połączyć ten wodospad słów. Przed oczami miałem obraz 12 uczniów rozwalających ośrodek i sąd który mnie skazuje na wyrok śmierci poprzez powieszenie za zdemolowanie jedynego klubu w tym mieście.

- Panie dyrektorze - przerwałem ciszę szukając w kieszeni marynarki notatnika - bardzo proszę zapisać mi swój numer telefonu. Dziś będę rozmawiał z prezesem, postaram się go namówić na ten projekt. Myślę, że bylibyśmy przez to znani nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale też na całym świecie. I kto wie, może z czasem wprowadzimy ten program szkolenia do innych szkół?

Kerringam przez moment siedział jak Baran czekający na strzyżenie. Jego brwi osiągnęły już maksymalny pułap wysokości wyginając niezgrabnie skórę na twarzy.

- Umowa stoi - rąbnął w stół pięścią podając mi po chwili dłoń.

 

Wychodząc ze szkoły motyle w brzuchu rozrywały mi jelita. Amerykański sen ... ja dopiero zamykałem powieki.

- Jeszcze nie tak dawno byłem w czarnej dupie po Leeds a teraz ... - mówiłem sam do siebie zaciskając pięści ze szczęścia.

Kiedy minąłem bramę prowadzącą na parking odpaliłem ulubionego Lucky Strike'a zaciągając się wszystkimi siłami dymem.

Przed moim samochodem stał Morten. Ubrany w skórzaną kurtkę, czarne eleganckie buty i beżowe spodnie wyglądał jak członek rodziny Soprano. W ustach trzymał slima gryząc gąbkę nerwowo.

- Arsene jest niezadowolony - rzucił bez przywitania.

Złapałem za klamkę, wcisnąłem do środka metalowy klucz i kołki od zamka dziarsko wyskoczyły w górę.

- Nie bardzo rozumiem co masz na myśli.

- Uważaj na siebie człowieku. Nie myśl, że jesteś większy niż to całe gówno. Ono wypełnia dzielnicę po uszy - mówiąc to wskazującym palcem ugodził mnie w pierś - on Cię będzie obserwował. Wie co zrobiłeś Fabrizzo. Uważaj człowieku, bo możesz skończyć jak Key.

Po tych słowach Jumbara wsiadł do żółtego Mustanga, pozdrowił mnie splunięciem i odjechał pozostawiając za sobą czarny dym trzystu konnej bestii.

Odnośnik do komentarza

Arrowhead Stadium był areną walki na śmierć i życie drużyny Kansas City Wizard. Oprócz spotkań w Major Soccer League tutaj odbywały się mecze NFL, przez co jakość murawy pozostawiała wiele do życzenia. Wchodząc na nią miałem wrażenie, że Elland Road było jedynie boiskiem treningowym, na którym piłkę kopały dzieci w kategorii wiekowej 5-9.

 

Kansas City Wizard, drużyna marzeń wielu Amerykanów w składzie miała jedną gwiazdę. Był nim mitologiczny Claudio Lopez, pamiętany przesz wszystkich, jako popularna pchła z Walencji.

Poza słynnym Argentyńczykiem skład pozostawiał wiele do życzenia.

W drużynie rezerw również nie mogłem znaleźć odpowiednich grajków, dzięki którym MLS byłby areną jednej drużyny.

Po zapoznaniu się ze sztabem szkoleniowym udałem się z moim asystentem Krisem Keldermanem do szatni, by poznać całą drużynę.

 

- Najwięcej uwagi poświęciłbym, oprócz rzecz jasna Lopezowi, dwóm grajkom. Carlos Marinelli jeszcze do niedawna występował w brytyjskim Middlesbrough. Jest z całą pewnością motorem napędowym naszej drużyny. Nie znosi niestety krytyki i lubi sprawiać problemy wychowawcze, ale wierzę, ze po rozgrzewce u Franklina jest pan w stanie podołać wyzwaniu. Drugim piłkarzem jest Sasha Victorine, pozyskany kilka lat temu z LA Galaxy. Nad resztą popracujemy podczas przygotowań. Proszę się nie stresować, wiem, że dawno nie miał pan do czynienia z piłkarzami, ale wieżę, że wspólnymi siłami postawimy ten klub na nogi.

 

Po wysłuchaniu przemówienia Keldermana przed oczami miałem pierwsze dni na Elland Road, kiedy to świętej pamięci Eddie Gray pomagał mi stawiać pierwsze kroki.

- Panie, święć nad jego duszą - powiedziałem sam do siebie robiąc znak krzyża na czole, ustach i sercu.

- Coś pan mówił? - zapytał Kelderman wyraźnie zmieszany.

Nie odpowiedziałem. Spojrzałem na gładkość murawy, na pustkę krzesełkowych krajobrazów.

- Tu jest jak z bajki - szepnąłem do siebie poprawiając nieład artystyczny na mojej głowie.

 

- No, panie Kelderman ... jeszcze nigdy tak nie było żeby jakoś nie było !

Jeszcze przez moment stał patrząc na mnie z otwartą buzią.

Odnośnik do komentarza

Pierwsze dni w nowym klubie wyglądały jak pierwsze chwile wolności byłego więźnia Death Proof. Porządnie zdyscyplinowani gracze nie sprawiali żadnych problemów słuchając moich rad i poleceń. W porównaniu do Leeds w Stanach Zjednoczonych to trener był guru, a piłkarze podwładnymi. Dwa boiska treningowe sztucznie nawadniane, z podgrzewaną murawą i toną futbolówek czekających na pobicie były areną przygotowań do ciężkiego sezonu. Ćwiczenia siłowe odbywały się na wielkiej sali, w której oprócz wolnych ciężarów i maszyn, na końcu stały urządzenia mierzące wydolność, krążenie, oddechy na minutę i tym podobne sprawy. Porządnie przygotowana sala do masażu witała i żegnała piłkarzy korzystających z siłowni faszerując ich przy okazji odpowiednimi suplementami. Do tego przywiązywałem ogromną uwagę.

Po rozmowach z Arsene Wengerem ( jeszcze z czasów wojaży w Premiership ) doszedłem do wniosku, że dieta jest równie ważna co trening.

Oprócz zwykłych treningów z ciężarami powiązanych z prędkościowymi każdy piłkarz musiał pokonać odpowiedni dystans w basenie w odpowiednim czasie, kopnąć futbolówkę z odpowiednią prędkością, zrobić daną ilość pompek w danym czasie i wiele wiele innych rzeczy.

 

Wszystkie zajęcia odbywały się z udziałem kibiców. Nie miałem nic do ukrycia szkoląc Kansas City, a dodatkowa promocja klubu wychodziła nam tylko na dobre. Popularny " dziadek " niczym nie różnił się od bitwy pod Grunwaldem, no, może poza ubraniem i asortymentem walczących.

 

Pierwsze mecze sparingowe zorganizował sam Kelderman. I chociaż rywale wcale nie byli z najwyższej półki nie narzekałem na brak emocji.

Jeko iż sezon w Stanach Zjednoczonych rusza w kwietniu, pierwszymi rywalami w grach towarzyskich były kluby, które mogły pozwolić sobie na luksus gry z Kansas właśnie w zimę. Drużyny, z którymi mieliśmy się spotkać to :

 

- Crystal Palace Baltimore z U.S.A

- Tacoma FC z U.S.A

- Minnesota Thunder z U.S.A

- Seattle Sounders z U.S.A

- Michigan Bucks z U.S.A

- Willmington Hammerheads z U.S.A

 

Pierwszy mecz w połowie lutego, ostatni pod koniec marca.

( Niestety, Football Manager nie pozwala na zorganizowanie mi żadnego meczu spoza Ameryki Południowej, Środkowej i Północnej, co jest według mnie totalną beznadzieją ).

 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Bar " Ryczące nagrobki " był miejscem schadzek okolicznej młodzieży szukającej chwil zapomnienia w sfermentowanym trunku. Tego wieczora siedziałem w środku delektując się brandy i podziwiałem piękno nastoletnich kobiet wirujących na parkiecie jak tancerki gogo.

- Nalać panu jeszcze? - zapytał młody barman polerując pokal.

- Nie, dziękuję, mam jeszcze - uniosłem w górę szklankę udowadniając zawartość.

- To może ja Ci postawię?

Kiedy odwróciłem głowę Heaven siedziała na krześle mierząc mnie od stóp do głów. Miała na sobie ciemnoniebieską sukienkę, która ciasno przylegała do jej ciała. Niebieski szal łagodnie opadał na jej ramiona, a jej włosy spięte w zgrabny kok dodawały jej wdzięku.

- Dziękuję, ale chyba sporym nietaktem by było pić z wykładowcą.

- Z byłym wykładowcą, a z zasadzie z niedoszłym, jeśli mam być szczera - pstryknięciem palca przywołała barmana i zamówiła podwójną szkocką z lodem.

Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu maczając usta w świeżym trunku. Nie wiedziałem co powiedzieć. Dawno nie rozmawiałem z piękną kobietą, która wyglądała jak najskrytszy sen erotyczny pałaszujący umysł podczas nocnych wypraw w krainy marzeń.

- Będziesz teraz trenował Kansas? Znasz się na tym?

Zanurzyłem usta w szkockiej.

- Nie słyszałam o Tobie, chociaż wszyscy tu gadają, że byłeś sławny. Co robiłeś?

- Byłem trenerem - odparłem delektując się jej wyglądem.

- Haha, trenerem? Ale czego? Siatkówki?

- Leeds United. Takiego klubu z Anglii. Kilka lat temu byliśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Heaven zainteresowana założyła nogę na nogę, oparła głowę o łokieć, zbliżyła twarz do mnie odsłaniając krawędź nieskazitelnie białego stanika i szepnęła :

- Opowiedz mi o tym. Uwielbiam sportowców.

Odnośnik do komentarza

Spoglądałem na zegarek na lewej ręce. Wskazówki pokazywały 7:45, co było znakiem przyjazdu żółtego, szkolnego autobusu pod mury szkoły. Dwóch ogromnych ochroniarzy uzbrojonych w gumowe pałki, paralizatory i wykrywacz metalu już zacierało ręce z podniecenia oczekując otwarcia drzwi i wypuszczenia lwów na scenę. Odpaliłem papierosa zaciągając się namiętnie dymem. Świat w Kansas zdawał się zatrzymać kilka lat temu, kiedy ostatni nauczyciel resocjalizacji, niejaki pan McJohnson odszedł na przedwczesną emeryturę. Od tamtej pory w liceum Franklina Sodoma i Gomora rujnowały wszystko i wszystkich.

Brakowało dyscypliny, wykładowcy nierzadko opuszczali klasy obrzucani stertą śmieci, a na murach kilka razy w tygodniu pojawiał się nowy napis oczerniający czyjeś nazwisko.

W zeszłym roku przed stołówką zginął młody chłopak pchnięty nożem 75 razy przez dwóch naćpanych Meksykanów. Nikt mu nie pomógł. Wszyscy patrzyli na błagającego o przebaczenie Azjatę, który bryzgał krwią niemal z każdej części ciała. Kiedy widzisz pierwszy raz pochlastanego masz ochotę puścić pawia. Drugi raz zastanawiasz się nad życiem, a trzeci już nie wywiera na Tobie żadnego wrażenia - mawiali uczniowie opisując tamte wydarzenie.

Handel narkotykami był tu tak pospolity jak sprzedaż słodkich bułek w sklepiku szkolnym. Można było za odpowiednią sumkę dostać heroinę, kokainę, amfę i hasz. Na specjalne zamówienie Morten raz w tygodniu zwoził pod mury szatni kolorowe tabletki, czerwoną heroinę i broń. Nie było lekarstwa na tego raka uczelni. Kiedy ktoś się przeciwstawiał przemocy najczęściej trafiał do rzeki z betonowymi trampkami i sitkiem w głowie.

Tu nie ma litości. Albo jesteś z nimi, albo przeciwko nim - zwykł mawiać Kerringam opisując mi życie uczniów.

Młode dziewczyny prostytuowały się za kilka dolarów, by przeżyć. Szkolne toalety do przerwę były oblegane przez napaleńców chcących dać upust swym fantazjom erotycznym. Stawka była zawsze ta sama - 5 dolców za loda, 8 za bzykanie, 12 za zbiorówkę. Prostytuowali się wszyscy, trzecioklasistki, szóstoklasistki, nawet chłopcy. Każdy chciał przeżyć, mieć co do garnka włożyć.

Ja daję czasami nawet za dolara. Często od rana nie mam nic ciepłego w ustach, a to już zawsze coś - mówiła Heaven.

Niektóre są jak keczup, każdy macza w nich parówkę - dodawała.

 

Treningi w Kansas City przeplatały się z zajęciami w szkole. Wolny czas stał się pojęciem względnym, dostępnym jedynie dla przeciętnych ludzi trudniących się niczym. Ja byłem zajęty 24 h na dobę. Zapierdalać pomiędzy pracą a pracą, to nie lada wyzwanie, tym bardziej, że co chwila ktoś wpychał mi mikrofon w dłonie pragnąc przeprowadzić ze mną wywiad. Mitologiczny Miśkiewicz na rodeo w Kansas to najdelikatniejszy tytuł porannej gazety. Byłem w każdym magazynie, na plakatach, w telewizji, w komórkach ... otwieram szafę a tam ja, lodówkę znów ja, drzwi do kotłowni i zgadnijcie kto?

Odnośnik do komentarza

Mała przerwa, musicie mi wybaczyć, ale nie zawsze mam czas, podobnie jak w poprzednim opowiadaniu.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Przygotowanie do sezonu rozpoczęło się intensywnym treningiem siłowym opartym o stare zasady, jakimi podlegali gracze Leeds United, kiedy byli jeszcze w trzeciej lidze. Dwa razy dziennie odbywał się trening, pierwszy na siłowni, drugi na boisku treningowym.

Sztab szkoleniowy składał się jedynie z asystenta i dwóch trenerów, dlatego postanowiłem przewertować listę dostępnych szkoleniowców.

Potrzebowałem jednego poszukiwacza talentów, trenera bramkarzy i ogólnego trenera, który pomoże przygotować zespół do rundy.

Po kilku intensywnych rozmowach, litrach kawy i kilometrach zszarganych nerwów do klubu dołączyli :

 

Jeffrey Allen - amerykański farmer, jedyny szperacz, którego udało mi się ściągnąć za darmo. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, bez jednego oka, farmer który wynalazł automatyczną zbieraczkę kurzych kup ( nawet tych najrzadszych ) .

 

Ivano Bordon - kuzyn Marcelo Jose da Silva Muller Bordon - środkowego obrońcy Schalke 04 Gelsenkirchen. Jego CV zawierało oprócz pracy w charakterze negocjatora terenowego również ukończony kurs instruktora kulturystyki i menadżera sportu. Był idealnym kandydatem.

 

Luciano - jedyny brazylijski szkoleniowiec, który zdecydował się na przenosiny do kraju mlekiem i miodem płynącego. Czasami sam się zastanawiam dlaczego go zatrudniłem. Chyba tylko po to, żeby być trendy.

 

Po zakontraktowaniu sztabu szkoleniowego do klubu dołączył na zasadzie wolnego transferu solidny środkowy pomocnik potrafiący również występować w roli środkowego obrońcy - Seyfo Soley. Gambijczyk został pozyskany za darmo. Podpisał kontrakt na dwa lata gwarantujący mu zarobki 2,400 $ tygodniowo.

 

Pierwszy mecz po tygodniu przygotowań rozegraliśmy na grząskiej murawie stadionu Navy-Marine Corps Memoria Stadium w deszczowym Anapolis. C.P Baltimore, w którym występował filigranowy Japończyk - Shintaro Harada, uległo mojej drużynie aż 0:4, co w siedzibie zarządu zostało przyjęte z wielkim entuzjazmem. Fenomenalny występ zaliczył Claudio Lopez, który asystował dwukrotnie przy bramkach, po czym strzelił pięknego gola z 25 metrów.

Baltimore 0:4 Kansas

 

Musiałem poszukać wzmocnień, na które miałem aż ... 180 tysięcy $ ...

 

Drugi mecz sparingowy rozegraliśmy z amatorską drużyną Tacoma, w której wszyscy zawodnicy razem wzięci kosztowali mniej więcej tyle ile lewa noga i część prawego buta Claudio Lopeza. Zresztą sama informacja o klubie " dość profesjonalny " mówiła sama za siebie.

Rzeź niewiniątek, jak prasa nazwała to spotkanie, wcale nie napawała mnie optymizmem. Po kardynalnych błędach w defensywie klub, w którym najwięcej zarabia piekarz strzelił nam dwie bramki. Pierwszą dentysta, drugą grabarz.

Tacoma 2:6 Kansas

Odnośnik do komentarza

Morten siedział na ławce pod klubową kawiarnią paląc cygaro. Rozłożył ręce na oparciu, rozkraczył nogi pokazując wszystkim, jak nisko można nosić krok i mrużył oczy częstując przechodniów lodowatym spojrzeniem. Kiedy przekręciłem kluczyk w Chryslerze wyłączając silnik Jumbara wstał z ławki, poprawił kołnierz swojej kurtki i ruszył w moją stronę bujając się na boki.

- Cześć trenerze - wyrzucił z siebie rzucając we mnie swoją dłoń.

Uścisnąłem ją nie odpowiadając, z tylnego siedzenia zabrałem teczkę, zgrzewkę imbirowego piwa, założyłem czapkę z daszkiem na głowę i wysiadłem z samochodu odwracając się plecami do chłopaka.

- Arsene pragnie Cię zobaczyć trenerze. Mówi, że to bardzo pilna sprawa.

- Spieszę się na trening, może przyjdzie do mnie za dwie godziny?

- Jak sobie życzysz. Jest rozsądnym człowiekiem - ukłonił mi się w pas, odwrócił się na pięcie i odszedł.

Wchodząc do szatni poczułem się tak, jak kilka lat temu, kiedy to Constantine chciał zabrać ode mnie En.

- Kłopoty? - zapytałem sam siebie otwierając z sykiem puszkę.

 

Kiedy wieczór powoli kładł swoje ciężkie łapy na moich barkach wychodziłem ze stadionu wlewając w siebie siódmą puszkę piwa. Czułem, że przesadziłem z alkoholem, ale tylko on pomagał mi zapomnieć jak bardzo miałem przejebane. Kilka lat żyłem w Polsce w małej wsi nieopodal Wrocławia, w której nikt nie pytał mnie kim jestem, skąd pochodzę i dlaczego mieszkam w drewnianym domku pod lasem.

Trzy kule, które utkwiły w moim ciele sprawiły, że do końca życia musiałem funkcjonować z jednym płucem, zażywać garść tabletek rano i wieczorem, a ceremonia sikania trwała całe 10 minut. Dieta, którą stosowałem doprowadzała mnie do szaleństwa. Ograniczona ilość węglowodanów połączona z warzywami na parze, zgrzewkami niegazowanej wody i odżywce białkowej pitej cztery razy dziennie zredukowała moją wagę do 70 kg. Twarz zdawała się być krajobrazem po ataku Schleswiga-Holsteina na Westerplatte.

 

Dźwięk puszki wpadającej do pustego kosza na śmieci przerwał głuchą ciszę panującą na parkingu. Przy Chryslerze stał srebrny Land Rover, w którym siedział Morten wraz z łysym Meksykaninem pomalowanym do samych policzków w tatuaże.

- Trenerze, obiecałeś - Jumbara otworzył szybę wystawiając delikatnie głowę na zewnątrz - on czeka na Ciebie.

Nie zastanawiając się długo usiadłem na tylnej kanapie wlewając w żołądek ósmą, ostatnią puszkę piwa.

- Witaj - zachrypnięty głos przywitał mnie w samochodzie. Arsene był szczupłym mężczyzną obwieszonym złotem. Miał szpakowatą twarz, małą bródkę i okulary w złotych oprawkach. Na głowie nosił kapelusz rodem z lat 80tych, kiedy prym wiedli handlarze narkotyków, a hip hop przeżywał rewolucje. W lewej dłoni trzymał głowę węża - rękojeść czarnej laski, której prawdopodobnie używał do podpierania się podczas chodzenia, prawą zaś miał uzbrojoną w cztery wielkie sygnety.

- B ... bardzo m... mi miło pp ... pana poznać - wydukałem.

- Jestem Arsene Jumbara, jedyny pan i władca tej krainy. Nie zapytałeś mnie, czy możesz tu mieszkać, a samo wejście z butami do moich interesów przyprawiło mnie o szewską pasję. Wielu ludzi powie Ci, że wchodzenie ze mną w konflikty, to nie jest najmądrzejsza rzecz, jaką możesz zrobić. Znaj moją litość, nie zabiję Cię dzisiaj, nie każę zakopać żywcem w lesie. Okazywanie mi szacunku jest jednak nieodzownym elementem życia każdego człowieka w promieniu 50 mil. Będę miał na Ciebie oko.

- Nie bardzo rozumiem - w głowie procenty grały w ping ponga moim aparatem słuchowym.

- Wiem co zrobiłeś Fabrizzo. Byłem na egzekucji. Bardzo mi się nie podobało, kiedy siedząc na krześle elektrycznym patrzył na mnie błagalnym wzrokiem prosząc o pomoc. Zginął bardzo powoli, bo jakiś kretyn nie zamoczył gąbki w wodzie. Smród jego ciała do dziś mnie nęka. Prowadź sobie Kansas City jak Ci się podoba, ale kiedy zaczniesz węszyć, szukać dziury w całym, kiedy zobaczę, że moje konto nie rośnie, znajdę Cię.

- Było mi bardzo miło - uścisnąłem z całej siły sygnety i złapałem za klamkę.

W tej samej chwili chłodna końcówka magnum dotknęła mojej skroni.

- Nie żartuję. A teraz spierdalaj - Arsene otworzył drzwi samochodu a ja upadłem na ziemię rozbijając sobie głowę o beton.

- DO jutra trenerze - Morten zdawał się nie wiedzieć o czym rozmawiałem z bratem.

 

Wracałem do mieszkania bardzo powoli. Nie wiem co mnie bardziej bolało - rana na głowie, czy parujący alkohol. Męczące neony sklepów wgryzały się w moje oczy rozszarpując je na strzępy jak wilki padlinę. Mijałem kobiety w kusych spódniczkach proszące mnie o kilka dolarów w zamian za ręczną robotę, pseudo gangsterów schowanych w kołnierzach swoich kurtek czekających w zakamarkach bocznych uliczek na klientów. Dźwięki syren policyjnych były tu tak samo prozaiczne, jak śpiew ptaków o poranku za szybą mojego wiejskiego domu. I tylko delikatny chłód naszyjnika ze zdjęciem w środku przypominał mi, że jednak życie czasami ma sens.

Odnośnik do komentarza

Minnesota podejmowała nas 5 marca na przesączonej wodą murawie swojego stadionu. Kolejny amatorski zespół próbował pokazać nam ile jesteśmy warci. Wynik spotkania otworzył zezowaty Alvino pakując piłkę do siatki z kilku metrów. Na szczęście w porę Kansas City Wizard się przebudziło i reszta spotkania była meczem na jedną bramkę. I chociaż w 55 minucie po zagraniu ręką w polu karnym ginekolog z lekką nadwagą zdołał wpakować piłkę do bramki z wapna, wynik był jak najbardziej zadowalający.

Minnesota 2:5 Kansas City

Fenomenalny mecz rozegrał wystawiony przeze mnie do draftu Sealy.

 

Cztery dni później rozegraliśmy bezpłciowy mecz z Seattle. Gospodarze nie byli wymagającym rywalem, dlatego też postanowiłem poeksperymentować z ustawieniem. Do gry desygnowałem aż trzech napastników, co odbiło się na defensywie. Trzech obrońców wspieranych defensywnym Soleyem nie potrafiło zachować czystego konta i w 50 minucie spotkania po indywidualnej akcji Francuza Le Toux'a Seattle zdobyło honorowego gola.

Ostatecznie jednak zanotowaliśmy kolejne zwycięstwo.

Seattle 1:3 Kansas City

 

 

Na stadionie legendarnej amerykańskiej marki Pontiac przyszło nam zmierzyć się z Michigan Bucks. Zespół gospodarzy składał się głównie z 17-18 latków. Najstarszy Mychal Turpin miał zaledwie 23 lata, co znalazło swoje odzwierciedlenie w meczu. Byłem wściekły na Keldermana za organizację tych sparingów, ale chcąc nie chcąc musiałem podjąć się wyzwaniu ogrywania przedszkola w berka.

W meczy z Bucksami w pierwszej jedenastce wystąpił testowany przeze mnie Brazylijczyk Fred. I chociaż strzelił dwie bramki, w niczym nie przypominał swojego imiennika z Lyonu. Oba gole padły przypadkowo, kiedy futbolówka odbiła się od 30 latka i po rykoszecie wpadała do bramki rywali.

Michigan Bucks 0:5 Kansas City

 

Dawno nie miałem tak dobrych meczów przedsezonowych. Ofensywa Kansas City była tak dobra, że przed spotkaniem z Wilmington trener gospodarzy poprosił mnie, bym nie wystawiał pierwszego składu, bo straci posadę.

Mecz z Wilmington był spotkaniem rodem z eliminacji do wszystkich mistrzostw, kiedy to Polska Kadra Narodowa dłubie jak Jaś w nosie starając się ugrać upragnione trzy punkty. Jedynego gola dla Kansas zdobył Jack Jewsbury uderzając sprzed pola karnego tuż przy słupku już w pierwszej minucie spotkania. Reakcja trenera gospodarzy była natychmiastowa - zaczął konsumować swój kapelusz przeżuwając dokładnie każdy kęs kartonowego daszka. Kiedy w 19 minucie samobójcze trafienie zaliczył Kirby zacząłem rozglądać się nerwowo po okolicy usilnie próbując dostrzec karetkę pogotowia. Na wypadek zawału.

Wilmington 0:2 Kansas City

 

Kilka dni później przyszła do klubu informacja odnośnie piłkarzy wystawionych w Drafcie. W Kansas City Wizards łączna kwota zarabiana przez piłkarzy nie mogła przekroczyć 40 000 $, dlatego też zmuszony byłem pozbyć się blisko 1/4 składu. Do rozgrywek Major Soccer League mogłem zgłosić jedynie 28 piłkarzy, z czego maksymalnie 4 doświadczonych obcokrajowców. Gloryfikacja rodzimych grajków przerodziła się w obsesję, dlatego też z drużyny wyleciał reprezentant Trynidadu Scot Seally i Kameruńczyk Yomby William.

Fakt faktem, strzelając 25 bramek w meczach sparingowy, tracąc przy tym zaledwie pięć, byliśmy określani " Czarnym Koniem " MLS.

 

I chociaż wiecznie niezadowolony sztab szkoleniowy kwestionował moje wybory, miałem ich w dupie.

Odnośnik do komentarza

Nocne koszmary, które dręczyły mnie po zamknięciu powiek nie pozwalały mi spać. Błądziłem myślami po oceanie przeszłości zarzucając kotwicę w co lepszym porcie. Wątpliwej jakości materiał kołdry pozostawiał na skórze brzydkie, czerwone plamy, kiedy przewracałem się z boku na bok usiłując zmusić organizm do odpoczynku. Etap przygotowań do sezonu wszedł w decydującą fazę, a ja nie miałem punktu zaczepienia. Jedynym majątkiem, jaki posiadałem był czarny, amerykański samochód, który czekał na moje pośladki każdego poranka. Czułem się po trosze jak człowiek, który wybudził się z kilkuletniej śpiączki.

 

Tego dnia na szkolnym boisku grupa cheerleaderek przygotowywała układ taneczny na najbliższe spotkanie międzyszkolnej ligi. Ubrane w zwiewne sukienki, obcisłe koszulki, uzbrojone w pompony, serpentyny i fikuśne wstążki wyglądały jak kilkuletnie dziewczynki, które rodzice przyprowadzili pierwszy raz do szkoły. Uwielbiałem siedzieć na ławce i podziwiać akrobacje płci pięknej, która raz po raz ukradkiem posyłała mi buziaki i oczka. Było to wspaniałą alternatywą dla widoku młodych chłopaków ubranych w szerokie spodnie, których kieszenie służyły jako schowek na biały proszek.

Rap był nieodzownym elementem tej dychotomii.

 

Obraz amerykańskiej szkoły średniej tylko częściowo przypominał ten, który oglądałem w telewizji. Tu nie było miejsca na współczucie. Ubóstwo, zdrada i żądza pieniądza przechadzały się deptakiem wyciągając ręce do każdej napotkanej osoby. Nauczyciele uzbrojeni w paralizator, gaz łzawiący i kajdanki nierzadko musieli walczyć o własne życie szarpiąc się z nafaszerowanym kokainą nastolatkiem. Handel narkotykami był tu tak popularny, że działki były odmierzane w klasie, podczas lekcji. Żaden wykładowca nie odważył się przerwać tej ceremonii. Key, jak się okazało, był tylko jednym z wielu przypadków odejścia z tego świata po konflikcie z członkiem gangu.

 

Heaven, którą poznałem kilka tygodni temu była jedyną uczennicą, która przychodziła na wszystkie zajęcia. Umiała dobrze pisać i czytać, potrafiła liczyć, przez co niektórzy rówieśnicy traktowali ją jak gówno na podeszwie, które trzeba odkleić, bo smród niszczył wszystkie pozytywne myśli. Pochodziła z biednej rodziny. Jej ojciec był maszynistą. Pracował od rana do nocy przemierzając mile metalowego asfaltu w pogoni za garstką " zielonych " , która gwarantowała coś dobrego na chlebie. Niestety podczas jednej z tras zasłabł i spadł w miejsce, w którym wagon styka się z lokomotywą. Trzy godziny służby zbierały jego ciało rozrzucone po okolicy.

Po śmierci ojca matka wraz z czwórką swoich dzieci zamieszkała w małej kawalerce, nieopodal liceum, naprzeciwko wielkiego budynku, w którym kilka lat temu był supermarket. Nastoletnia Trish musiała sama pracować, by mieć co na tyłek założyć. Prostytuowanie było tylko jednym z wielu ciemnych zajęć, którym się poświęcała. W przerwach wakacyjnych była stałym bywalcem dyskotekowych toalet i parkingów. To dzięki tej pracy udało jej się odłożyć pieniądze na podręczniki, nowe meble do domu i lekarstwa dla mamy, która była chora na cukrzycę.

Odnośnik do komentarza

Karmiąc raka w przydrożnym barze spoglądałem przez szybę na chwasty hodowane na piersi moralności społeczeństwa. Nagie ściany ukazywały oczom szkielet budynków zbudowanych z czerwonych cegieł, które pokryte barwnymi graffiti informowały przypadkowych przechodniów o miejscu działań gangu. Nie było by w tym nic szczególnego gdyby nie fakt, iż nastolatki chcące dołączyć do zorganizowanej grupy, ryzykując życiem zamazywały malunki swoimi gryzmołami. Tylko w zeszłym tygodniu widziałem kilkanaście trupów leżakujących w kałuży krwi pod murem z dłonią zaciśniętą na puszce. Nastoletnie dusze zafascynowane złudnym wizerunkiem gangstera ociekającego złotem odfruwały w do krainy wiecznych łowów pozostawiając na szarej ziemi płaczące matki.

 

Od kiedy Claudio Lopez pomagał mi w prowadzeniu zajęć z Socjologii na stadionie zaczęły pojawiać się grupy uczniów pragnących zobaczyć swojego idola w akcji. Organizacja zajęć resocjalizacyjnych w szkole z wykorzystaniem tuz futbolu, ikon sportu i zarazem twarzy z czołówek gazet przynosiło wymierne skutki w postaci lepszych ocen w dzienniku, lepszej frekwencji na poszczególnych lekcjach ( zwłaszcza na socjologii ). Lopez opowiadał o swoich zmaganiach z biedą i ubóstwem, o wyjściu ze slamsów, o walce z nałogami i o tym, co jest w życiu najważniejsze. Pieniądz jest rzeczą nabytą, dzisiaj jest, jutro go nie ma. Przyjaźń, szacunek, miłość i chęć samorealizacji nie przemijają tak szybko - zwykł mawiać otwierając oczy zdumionym buntownikom.

Po śmierci Keya sam przejąłem pałeczkę nauczyciela wychowania fizycznego. Trzy etaty nierzadko doprowadzały mnie do utraty zmysłów, ale w towarzystwie Trish odnajdywałem swoistą nirvanę. Dziesiątki godzin spędzonych na wspólnych spacerach połączonych najczęściej z kolacją przy świecach w restauracji pozwalały mi zapomnieć o pędzącym życiu, które kiedyś może nie wyrobić zakrętu i rozbić się o drzewo, lub pędzący autobus.

 

Bycie Polakiem w Stanach Zjednoczonych jest równoznaczne z byciem kimś gorszym. Zawistne spojrzenia działaczy Kansas City, kiedy wędrowałem z prezesem rozmawiając o sprawach finansów, wzmocnień i pochodnych tematów, doprowadzały mnie do skrajnych zachowań. Ot na przykład pewnego dnia zamiast wygarnąć piłkarzom ich flegmatyzm po prostu spakowałem swoje rzeczy, poprosiłem Lopeza by poprowadził dalszą część treningu i udałem się do domu publicznego by oddać się uciechom haremowskich pokojów.

Innym razem jeden z kibiców dostał w głowę, całkowicie przez przypadek zresztą, szklaną butelką po soku malinowym, którą cisnąłem z całej siły próbując trafić w plecy mruczącego pod nosem trenera bramkarzy. Tydzień czasu przesiedziałem w szpitalu modląc się o powrót do zdrowia chłopaka.

Usiłując załatwić odpowiednie dokumenty pozwalające mi wykupić mieszkanie na przedmieściach Kansas byłem zawsze zbywany przez grubego Meksykanina, który pierwszeństwa udzielał zawsze rodowitym Amerykanom tłumacząc to faktem, iż czekałem tyle czasu, mogę poczekać jeszcze trochę. Gdyby nie tabletki uspokajające, które jadłem jak lentylki popijając litrami coca coli z pewnością po raz kolejny wypoczywałbym na więziennej pryczy obmyślając sprytny plan wciśnięcia wazeliny Wysokiemu Sądowi. Analne wchodzenie z butami w drzwi amerykańskich urzędów stało się od tej pory moim rytuałem, od którego zwykle zaczynałem dzień wolny.

 

Treningi Kansas City na dwa tygodnie przed inauguracją sezonu odbywały się aż trzy razy dziennie, z czego ten ostatni o 18:30 zwykle trwał 45 minut. W dni parzyste ćwiczyliśmy na basenie usiłując poprawić wydolność organizmu, zaś w nieparzyste piłkarze oddawali się w ręce masażystów i dietetyków, którzy pilnie czuwali nad ich odpowiednią regeneracją.

Taktyka, jaką obrałem na spotkania wyjazdowe zakładała wyjście na murawę z jednym wysuniętym napastnikiem wspomaganym dwoma ofensywnymi pomocnikami. Podobny system stosowała kiedyś Barcelona, kiedy to na szpicy prym wiódł magiczny trójkąt Kluivert, Saviola, Rivaldo. Pozostała część ustawienia nie ulegała zmianie, chociaż po głowie chodził mi pomysł próby gry z klasycznym libero. Mecze w Kansas miały być grane w klasycznym ustawieniu 4-4-2. W zależności od poziomu trudności boczni pomocnicy mieli występować w roli wysuniętych, ofensywnych grajków, bądź na równi z środkowymi pomocnikami wspierając sporadycznie linię defensywy. Boczni obrońcy mieli za zadanie włączać się do rajdów skrzydłami, zaś środkowi musieli zagrywać tylko długie piłki bez możliwości rozgrywania gry na przysłowiową " klepkę ".

Odnośnik do komentarza

Zasady Major Soccer League zabraniają zgłaszania do rozgrywek większej ilości obcokrajowców. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że w Kansas City zagranicznych grajków było jak na lekarstwo, a i z nich musiałem wybrać najlepszych. Przypominało to mityczne lepienie miodu z gówna, bo poza Lopezem i Marinellim nie widziałem nikogo, kto wychylałby znacząco głowę ponad gąszcz amerykańskich graczy. Mało tego, po zgłoszeniu 28 piłkarzy cała reszta została przesunięta do draftu uzupełniającego, przez co mogli zasilać szeregi innych drużyn pokazując mi przy tym środkowy palec. Dzięki takim zabiegom najsłabsze zespoły mogą pozyskać całkowicie za darmo piłkarzy, za których normalnie trzeba zapłacić od kilku do kilkuset tysięcy dolarów. Pierwszeństwo mają zawsze najsłabsi.

Robin Hood odnalazł w MLS swoje miejsce.

 

Rozpoczynając peregrynacje po świecie sztabu szkoleniowego nie mogłem oprzeć się pokusie zatrudnienia kolejnych scoutów. System wyszukiwania młodych talentów w Ameryce był tak dobrze rozwinięty, jak w Korei Północnej system szkolnictwa, więc podpisując kontrakty kierowałem się wyłącznie instynktem. I tak oto po kolejnym dniu czyszczenia jelit małą czarną do obiektu w Kansas zawitało trzech poławiaczy pereł, którym od razu przypisałem zadania.

 

Brad Morales - informacje o następnym przeciwniku. Morales był nauczycielem matematyki w szkole podstawowej imienia Amaru Shakura, więc liczyłem na jego dokładność w oszacowaniu zagrożenia ze strony rywali.

 

Bobby Joseph - pastor z Nowego Jorku, który przybył do Kansas z misją nawracania parkowych meneli na drogę pełną miłości i szacunku. Jego zadaniem było obserwowanie meczów rezerw.

 

Blake Russel - jego aparycja wzbudziła we mnie na moment uczucia zachwytu i nadziei. Niestety po przeczytaniu kilku stron jego kartoteki policyjnej moja euforia została rozjechana przez walec obrzydzenia. Russel był pedofilem wielokrotnie osadzanym w więzieniach stanowych, co mogło tłumaczyć jego wysokie parametry " pracy z juniorami " i " determinacji ". Niestety Russel był też jedynym człowiekiem potrafiącym docenić talent młodego piłkarza, przez co został wysłany na misję do Meksyku.

 

Jeszcze tego samego dnia do klubu dołączył pozyskany z Tom Tomsk rosyjski napastnik Sergey Voronov za 40 tysięcy dolarów. Voronov był wynalazkiem Sama Pierrona, dyrektora drużyny, który wakacje spędził podziwiając uroki komunistycznego państwa.

Odnośnik do komentarza

Czarne ulice biegnące wzdłuż smutnych bloków były dziś puste. Czasem tylko jakiś zbłąkany zwierzak przeciął wstążkę asfaltu pozostawiając w murach samotne echo. Tego wieczora wracałem lekko podchmielony zataczając się przy każdej zmianie kierunku. Podeszwy butów uderzały o mokry beton chodnika budząc do życia martwe zło skryte gdzieś pomiędzy bladym światłem latarni a ciemnością bezdrzwiowych wejść do budynków. Zatrzymałem się przy sklepie szukając w kieszeniach kilku monet. Ślina dawno przestała już być mokra drażniąc podniebienie.

- Ja Cię znam - usłyszałem za plecami kiedy właśnie odnalazłem krągłą walutę - to Ty jesteś tym słynnym trenerem, o którym każdy tutaj gada.

Kiedy odwróciłem głowę w stronę dobiegającego głosu oczom moim ukazał się obraz nędzy i rozpaczy skryty w brudnych ciuchach. Chudy Afroamerykanin zbliżał się do mnie przesuwając bezwładną nogę po asfalcie. Jego każdy oddech poprzedzony był świstem flegmy zbierającej się gdzieś pomiędzy przełykiem a płucami.

- To o Tobie mówił Arsene khy khy khy ... czego tu szukasz? To zła dzielnica, nie znajdziesz tutaj niczego prócz śmierci.

Lekceważąc go wszedłem do środka nie zwracając uwagi na dwóch Meksykanów przeglądających wczorajszą prasę przy stoisku z piwem. Kiedy na ladzie wylądowała zawartość mojej kieszeni sprzedawca wyjął z lodówki imbirowe piwo. Wychodząc spojrzałem w stronę stoiska. Nie było tam nikogo.

- Uciekaj stąd, póki możesz ekhy khy.

W tej samej chwili usłyszałem trzy głośne strzały. Jedna z szyb sklepu rozlała się po asfalcie drobnymi sześcianami. Po chwili ze sklepu wybiegło dwóch mężczyzn wymachując bronią, wsiedli do samochodu i odjechali pozostawiając za sobą smród palonej gumy.

- Widziałeś ich twarz khy ... TFU ... musisz teraz uważać na siebie. Arsene bardzo nie lubi, kiedy ktoś wtrąca się do jego interesów.

- Daj mi spokój staruchu - wyrzuciłem z siebie poprawiając mankiety. Odchodząc z miejsca strzelaniny kątem oka zobaczyłem leżącego na ladzie właściciela sklepu. Jego mózg powoli ściekał po blacie.

 

Ból jaki przeszył moje plecy o poranku zacisnął moje zęby i pięści. Zwinąłem się w kłębek, podkuliłem nogi pod brodę i wydałem z siebie stłumiony krzyk. Łóżko, na którym zasypiałem stało nietknięte moim ciałem. Widać nie trafiłem w jego powierzchnię powracając z nocnej wędrówki. Tylko pogięta puszka piwa przypominała mi wczorajsze wydarzenia.

Poranna kawa nie smakowała tak wybornie jak zwykle. Była jedynie czymś pobudzającym zmysły, bez smaku i zapachu. Perystaltyka jeszcze spała kiedy zagryzałem smak kaca czerstwą bułką wsiadając do samochodu. Czułem się jak zgwałcony szympans podczas pokazu cyrkowego.

Na zajęciach z socjologii siedziałem w kącie dając wolną rękę Lopezowi, podobnie zresztą jak na treningu. Czułem na sobie spojrzenia ludzi, chociaż nikt przecież nie mógł wiedzieć co się wydarzyło. Nikt ... oprócz Mortena, który namiętnie żując tytoń śledził każdy mój ruch.

Odnośnik do komentarza

- Zawsze muszę coś spierdolić - zakląłem szpetnie przeglądając album ze zdjęciami. Szelest przewracanych stron przenosił mnie w krainy wspomnień usłanych różami, kiedy pierwszy raz stąpałem po ziemi obiecanej zaglądając do Old Peacock w poszukiwaniu zapomnienia. Eddie Gray uśmiechał się do mnie z śliskich kartek, podobnie jak Dasha, o której nie słyszałem już kilka dobrych lat. Byłem starym człowiekiem, przynajmniej tak mi się wydawało. Spoglądając w lustro szukałem pierwszych siwych włosów na głowie, a przeglądając codzienną prasę studiowałem nekrologi tłumacząc sobie, że ludzie, którzy odeszli z tego świata mając tyle lat co ja, najczęściej ginęli w nieszczęśliwych wypadkach. Dobrze, że nie jeździłem komunikacją miejską, bo młodzi pewnie ustępowaliby mi miejsca mówiąc " Dziadek se pierdolnie ".

Trish, z którą dzieliłem ostatnie dni zniknęła gdzieś nie dają znaku życia. To było w jej stylu, więc nie przejmowałem się tym zbytnio, choć żołądek skurczył mi się do postaci orzeszka. Butelki Nervosolu niknęły gdzieś w żołądku pozornie poprawiając mi nastrój.

Jestem romantykiem, melancholikiem, czyli osobą, która ma w życiu bardziej przejebane niż przeciętny zjadacz chleba.

Nie potrafiłem dążyć do celu po trupach. Wolałem dawać coś z siebie, zamiast brać i brać. Dałem jej dach nad głową, nowe ciuchy i kilka orgazmów, a spławiła mnie w zamian jak szkolny maczo kolejną zdobycz o poranku.

- Zawsze muszę coś spierdolić - powtórzyłem wywód zamykając album. Spojrzałem w okno, za którym wiatr łamał bezbronne, młode gałązki. Telewizor milczał. Nie chciałem znów słyszeć, że ktoś zginął, że kogoś okradli, że znaleźli ciało człowieka i proszą o pomoc w identyfikacji zwłok. Kostucha miała w Kansas pełne ręce roboty. Podobnie zresztą jak zakłady pogrzebowe, sklepy z bronią i agencje towarzyskie.

Zdarzało się, że zapominałem po co wszedłem do kuchni. Stałem wtedy jak kretyn rozglądając się dookoła w nadziei, że wzrok mój napotka to, po co przyszedłem. Najczęściej kończyło się to chwilą zadumy i powrotem do poprzedniej czynności. Monotonna dieta zapijana litrami piwa doprowadzała mnie do szaleństwa.

 

Chciałem być kochany, tak jak kiedyś. Chciałem złapać ja za rękę, dotknąć jej twarzy, poczuć smak ust, zapach skóry. Chciałem by wtuliła się w moje ramiona, patrzyła mi w oczy tryskając radością. Chciałem dotykać jej piersi, pieścić szyję i szeptać do ucha sprośne słowa. Pić razem herbatę, rozmawiać o życiowych pasjach, spacerować, jeść kwaśne żelki i nie przejmować się jutrem.

Chciałem być jej Saharą i oceanem, górami i dolinami w których znajdzie swój kawałek ziemi. Być wskazówką zegara, biegunem północnym w kompasie i co drugim uderzeniem serca. To pierwsze było by jej ... Otwierać oczy i widzieć jak leży obok rozczochrana, z zamkniętymi oczami. Patrzeć jak oddycha, jak aksamit pościeli okrywa jej ciało, jak śpi taka bezbronna ... taka ... moja.

I zawsze kiedy zaciskałem pięści usiłując wskrzesić w sobie obraz mitologicznej miłości, jaką przeżyłem nić Ariadny pękała, a ja stałem pośrodku labiryntu życia czekając na kostuchę.

Byłem już stary.

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Sezon MLS rozpoczął się meczem z klubem, w którym renomę zdobył wieczny szesnastolatek Freddy Adu.

DC United podejmowało nas na swym stadionie w sobotni, chłodny wieczór, kiedy rtęć na termometrach ledwo łechtała liczbę 14.

Pan Chris West, znany kibicom patomorfolog z Nowego Jorku był sędzią głównym tego wydarzenia. Na trybunach zasiadło 17 tysięcy kibiców, co jak się okazało, było normą na meczach popularnego "sokera ". Chociaż amerykańsko brzmiące " saker " kojarzyło mi się raczej z nieco inną czynnością niż kopanie futbolówki.

Zagraliśmy zmodyfikowanym przeze mnie ustawieniem : 4-2-3-1, bez klasycznych skrzydłowych, za to z ofensywnie usposobionymi bocznymi obrońcami. Już w 12 minucie Claudio Lopez wpakował piłkę do siatki pięknym, plasowanym strzałem sprzed linii pola karnego. Z trybun w górę wystrzeliły gejzery popcornu i kolorowych czapek z daszkiem, a na wielkim telebimie czarno-biała piłka z uśmiechem krzyknęła " goooool ".

Niestety jeszcze w tej samej połowie do remisu doprowadził Niell uderzając celnie z rzutu wolnego.

Pierwszy punkt zdobyty na RFK Stadium odebrany został przez zarząd jak zwycięstwo. Kansas nie zwykło zdobywać oczek na wyjeździe.

 

DC United 1:1 Kansas City

 

Toyota Park w Chicago był areną walk rozgrywanych przez Chicaco Fire. Trener Hamlett desygnował do gry najsilniejszą jedenastkę strasząc nas w przeddzień meczu wulgarnymi komentarzami w mediach. Na trybunach pojawił się sam Piotr Nowak, ulubieniec kibiców, który chciał mnie poznać osobiście.

Już na początku spotkania lukę w obronie wykorzystał Marsh. Środkowy pomocnik przedarł się przez zasieki i w sytuacji sam na sam z bramkarzem bez najmniejszych problemów zdobył pierwszego gola. Na szczęście chwilę później Colombano doprowadził do wyrównania.

Reszta spotkania przebiegała pod dyktando gospodarzy, ale murując bramkę nie daliśmy strzelić sobie kolejnego gola.

 

Chicago Fire 1:1 Kansas

 

Trzy dni później w półfinale U.S Open zmierzyliśmy się z wyżej notowanym zespołem Real Salt Lake. Tym razem postanowiłem postawić na dwóch napastników grając klasycznym 4-4-2. Rozgrywający Marinelli - nominalny skrzydłowy - w tym spotkaniu dostał wolną rękę i mógł swobodnie biegać po murawie nie bacząc na grę w defensywie. Salt Lake zostało wypunktowane w przeciągu dwóch minut. Wpierw Colombano zdobył bramkę bezpośrednio z rzutu rożnego, przez co na trybunach zapanowała na moment głucha cisza, a speaker o mało co nie zeżarł mikrofonu z podniecenia. Chwilę później faulowany był przed polem karnym Wolf. Do piłki podszedł Marinelii i pięknym strzałem po ziemi, tuż przy słupku, zdobył drugą bramkę pogrążając gospodarzy.

Kontaktowe trafienie w 74 minucie zaliczył Olave, ale to nie wystarczyło do doprowadzenia do dogrywki.

Po zwycięstwie awansowaliśmy do finału U.S Open, w którym czekał na nas zespół Chicago.

 

Kansas 2:1 Real Salt Lake

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...