Skocz do zawartości

Czesław "nie umi" śpiewać :-)


T-m

Rekomendowane odpowiedzi

Początek dogrywki pokazał, że obie drużyny mają trochę dość biegania. Akcję stały się wolniejsze, co na pewno miało też podstawy w obawie o utratę bramki. Starałem się pozmieniać trochę ustawienia i zmotywować moich zawodników do odważniejszego ataku, ale na nic się to zdało. Ostatnie pięć minut dodatkowego czasu gry to ewidentne wyczekiwanie na rzuty karne - bo jak inaczej nazwać fakt, że zawodnicy obu drużyn grali sobie na PSP w PESa w ostatnich minutach dogrywki?

 

Mecz miały rozstrzygnąć karne. To stawiało mnie przed ciężkim wyborem kolejności wykonywania "11". Mogłem zachować bowiem, któregoś ze swoich asów na 6-7 rundę, albo rzucić do boju najpierw najlepszych, a potem się modlić. Ja wybrałem tą drugą opcję, trener gości preferował raczej rozłożenie sił. Rozpoczęła się loteria, która miała wyłonić półfinalistę Ligi Mistrzów.

 

Najpierw do piłki podszedł Miguel Garcia - być może nigdy nie słynął z wykonywania akurat rzutów karnych, ale ja wiedziałem, na co go stać. Podszedł spokojnie, popatrzył na ustawienie Julio Cesara i pewnie uderzył w prawy róg nie dając szans golkiperowi gości.

 

Następny do piłki podszedł Adriano. Brazylijczyk zapewnił w 89. minucie remis i przedłużył szanse Interu na zwycięstwo i tym razem pewnie pokonał naszego bramkarza i na tablicy zaświecił się wynik 1:1 w serii rzutów karnych.

 

Drugie otwarcie rozpoczynał Aquino. Nasz młodziutki reprezentant Hiszpanii jest jednym z dwóch naszych etatowych wykonawców rzutów karnych. Aquino podszedł pewnie do piłki, uderzył bardzo mocno w lewy róg, a piłka zatrzepotała w siatce bramki Cesara.

 

Kolejny na 11 metrach zameldował się Maxwell. Obrońca Interu rozgrywał bardzo dobre spotkanie skutecznie eliminując Santiego Cazorlę z gry. Brazylijczyk pewnie stanął przy piłce, strzelił, a piłka zatrzepotała w... "rękach" Asenjo, wysunęła się, odbiła od słupka i wyszła w pole, dzięki czemu objęliśmy prowadzenie.

 

Radość trzeba było jednak szybko opanować, zwłaszcza, że w kierunku piłki podążył Leon Andreasen, który nie dość, że gra mało, to jeszcze wszedł dopiero w 119. minucie gry. Duńczyk pewnie podszedł do piłki, huknął w środek bramki i gdyby nie to, że Julio Cesara już dawno tam nie było, to może w bramce musiałby stanąć ktoś inny, bo Brazylijczyk miałby połamane ręce.

 

W rewanżu "11" wykorzystał Chivu, który silnym strzałem w okienko przywrócił nadzieje gości.

 

Czwartą serię rozpoczął Legenda, który mógł walnie przyczynić się do awansu. Raul pewnie podszedł do piłki, uderzył technicznie pięknie, a piłka wylądowała w prawym górnym rogu bramki Interu, przybliżając nas do awansu.

 

Żeby utrzymać gości przy "życiu", Marcelo musiał strzelić. Były gracz Realu wziął długi rozbieg i strzelił bardzo mocno i pewnie w lewy dolny róg, podnosząc mi mocno ciśnienie.

 

Następny do piłki podszedł Mathieu. Nasz kapitan nie miał w zwyczaju mylić się przy rzutach karnych. Francuz bardzo pewnie zachowywał się zawsze w takich momentach - tym razem jednak ciężar gatunkowy był jednak zdecydowanie inny. Jeremy podszedł do piłki, popatrzył na bramkarza gości, na sędziego, obrócił się do mnie kiwnął głową, po czym wziął rozpęd i strzelił obok bezradnego Julio Cesara zapewniając nam awans do półfinału Ligi Mistrzów.

 

Liga Mistrzów (ćwierćfinał - rewanż), 11.03.12, Kadyks

(ESP) Cadiz - (ITA) Inter 2:2 (1:0, 2:2) kar. 5:4

1:0 5' Llorente

2:0 69' Llorente

2:1 85' Stepanov

2:2 89' Adriano

Odnośnik do komentarza

Wyobrażam sobie Twoją minę, gdy Inter odrobił straty w 5 minut. Tym większe brawa za końcowy sukces. Choć powiem szczerze, że jak pociąłeś rewanż na kilka postów to już wiedziałem, że wygrasz w dramatycznych okolicznościach :P

 

Przed spotkaniem z Interem zaczęła się dość spora burza medialna na temat mojej przyszłości w klubie. Mój kontrakt kończył się 30 czerwca i na razie nie została podjęta żadna próba negocjacji. Zapytany przez dziennikarzy odpowiedziałem, że konkretne deklaracje z mojej strony będą na koniec sezonu - była to odpowiedź na słowa prezesa, który dość ostro wypowiedział się, że ma następców na moje miejsce.

Serio? Mimo takich sukcesów i żadnych porażek prezes ma czelność marudzić?! Szok! :o

Odnośnik do komentarza

@Strange - proszę

 

@łaziii - po pierwsze to: niespodzianka prezesa, a po drugie - pisałem to live i przed dogrywką musiałem pojechać po małżonkę do pracy, więc nie do końca to było zamierzone :-)

 

Cztery dni po ciężkim boju w Lidze Mistrzów przyszło nam się zmierzyć z ostatnim w tabeli Elche. Goście, co prawda zajmowali 20. miejsce, to byli mocno zdeterminowani, ponieważ to była ostatnia deska ratunku dla nich. W przypadku porażki, już nic nie było w stanie uchronić ich od spadku. Dla nas był to bardzo niewygodny mecz, ponieważ dzień wcześniej punkty zgubił Real i musieliśmy zrobić wszystko, żeby powiększyć przewagę, a z drugiej strony trzeba było zrobić wszystko, żeby zawodnicy byli gotowi na finał Pucharu Króla, który miał się odbyć 3 dni później. Dlatego w lekko przemeblowanym składzie przystąpiliśmy do demolowania gości. Przynajmniej tak miało być.

 

Elche od pierwszych minut rzuciło się na nas z pazurami. Pierwsze akcje co prawda nie przynosiły żadnych korzyści, ale w końcu w 14. minucie świetnie w polu karnym zachował się Diego Costa, zdobywając pierwszą bramkę w barwach swojego klubu. To nas podrażniło i ruszyliśmy do zdecydowanych ataków. Tfu, mieliśmy ruszyć, ale nie potrafiliśmy się przebić przez świetnie dysponowaną obronę i pomoc rywali. Miarka przebrała się na początku drugiej połowy, kiedy to kolejne słabe rozegranie bezproduktywnego Llorente o mało co nie zabiło sędziego liniowego. Na boisku pojawiła się para Zeefuik (powrót po kontuzji) i Garcia, a gra uległa diametralnej zmianie.

 

Najpierw świetne zagranie Sasemy wykorzystał Calderon, który w 59. strzałem z woleja doprowadził do remisu. Nasz napór rósł i niespełna 10 minut później świetne dogranie Azpilicuety na bramkę zamienił Sasema. I chociaż próbowaliśmy jeszcze strzelić kolejne bramki, to już nic nie udało się zdobyć i mecz zakończył się skromnym zwycięstwem 2:1

 

La Liga (32/38)**, 15.04.12, Kadyks

(1.) Cadiz - (20.) Elche 2:1 (0:1)

0:1 14' Costa

1:1 59' Calderon

2:1 68' Sasema

Odnośnik do komentarza

18 kwietnia przyszedł czas na nasz pierwszy finał. Na stadionie, którego chyba najbardziej w kraju, nie cierpimy - La Cartuja w Sewilli - przyszło nam się zmierzyć z Atletico Madryt. Zawodnicy z Madrytu zawsze mięli wielkie ambicje i zawsze im czegoś brakowało. Jednak w zimowym okienku do zespołu dołączył Rafael Sobis, który zdobywając 11 bramek w 15 spotkaniach udowodnił, że to on może być tym ogniwem, na które Atletico czekało.

 

Na długo przed rozpoczęciem spotkania siedziałem i rozmyślałem, jaką "11" wystawić. Problemów kadrowych było dość sporo, a rozwiązań niekoniecznie wiele. Przede wszystkim był problem dwóch podstawowych łowców bramek. Mata był świeżo po kontuzji i, choć palił się do gry, to dla mnie nie był do końca gotowy. Zeefuik wrócił już na boisko, ale jego kondycja też nie była jeszcze zadowalająca. Na pewno nie mógł wystąpić Cazorla i Nano, którzy nie wyleczyli się na to spotkanie. Nie w pełni sił był Sasema, który też dopiero niedawno wrócił na boisko, gorsze wyniki fizyczne po ostatnim maratonie mieli także: Raul, Calderon, Garcia, Camacho, Balenziaga i Azpilicueta. Wszyscy bez wyjątku palili się do gry. W akcje desperacji postanowiłem użyć mózgu i poprosiłem do siebie Ignacio Ambriza - mojego nowego asystenta - który jest z naszym zespołem, co prawda, dopiero od 3 miesięcy, ale miał być może coś, czego mnie w tym momencie brakowało: wiedzy na temat przeciwnika. Poprzednim bowiem klubem Ambriza było Atletico. Po blisko godzinnej rozmowie, zdecydowaliśmy się zaryzykować i postawić praktycznie wszystko na jedną kartę.

 

Na boisku zameldowała się taka "11"

Asenjo - Valera - Mathieu ©, Sakho - Balenziaga - Calderon - Camacho, Lopes - Aquino - Mata - Zeefuik

 

Na pewno wszystkich zaskoczyła też obecność Raula Lopeza na ławce - nasz lewy obrońca nie zrezygnował z gry, pomimo braku kontraktu i został z nami na ten cały sezon. Postanowiłem więc zabrać go na finał i jeśli będzie taka możliwość, to wpuścić go na boisko.

 

Mecz rozpoczął się od ataków obu drużyn. Już w 3. minucie Mata ustrzelił słupek, a chwilę później świetnej okazji nie wykorzystał Sobis. W 8. minucie genialną interwencją po strzale Aguero popisał się Asenjo wybijając piłkę na rzut rożny. Zawodnicy Atletico bardzo długo przygotowywali wykonanie tego fragmentu gry, ale dośrodkowanie wylądowało na głowie Sakho i, zamiast do bramki, trafiło do Maty, który wykopał piłkę na oślep. Kiedy wszystkim wydawało się, że Atletico rozpocznie konstruowanie akcji od linii obrony okazało się, że piłka wybita na oślep przeleciała nad linią obrony i wystartował do niej Zeefuik stając sam na sam z Leo Franco. Holender nie miał w zwyczaju marnować takich sytuacji i w 9. minucie na tablicy pojawił się wynik 1:0. To rozzłościło zawodników Atletico, a moich zdopingowało. Chwilę później sytuację miał Aquino, ale pewnie obronił Franco. Na jego strzał Hiszpana odpowiedział Sobis, ale Asenjo pewnie sparował piłkę w bok, a Sakho wybił ją na połowę rywala.

 

Do roboty zabrał się też Mata, który przebiegł z piłką blisko pół boiska, zszedł z lewego skrzydła, zamarkował podanie i strzelił tuż przy słupku bezradnego Franco wyprowadzając nas z 14. minucie na dwubramkowe prowadzenie. Taki obrót sprawy, przy takiej grze bardzo mnie satysfakcjonował. Dwie bramki w plecy wcale nie zniechęciły jednak Atletico do walki. W 17. i 18. minucie groźnie strzelał Song, a w 19. szalejącego na skrzydle Aguero w polu karnym przewrócił Valera i goście dostali darmowe zaproszenie do strzelenia kontaktowej bramki. Tej szansy nie zmarnował Sobis i z wyniku zadowalającego zrobił się wynik nerwowy.

 

Kolejne minuty to kolejne ataki zawodników z Madrytu, ale my graliśmy bardzo spokojnie i pewnie w obronie. To zrodziło frustrację u przeciwnika i w 46. minucie Song tak skosił Calderona, że nasza młodziutka gwiazda musiała opuścić boisko na noszach kończąc w zasadzie sezon.

 

Druga połowa nie była już tak strasznie emocjonująca, jak pierwsza. My staraliśmy się cały czas uspokajać grę i spokojnie przenosić ciężar gry, a nasi rywale patrzyli na uciekający czas i bramkę do odrobienia. Niestety dla nich z każdą minutą coraz lepiej i pewniej grał Asenjo, który nie pozwalał rywalom na zdobycie bramki. A sytuacji było co nie miara. Nie tylko Sobis zagrażał strzałami z daleka, ale próbowali też Song, Guilherme, Gouffran i Makoun, ale sytuacja nie chciała się zmienić.

 

W 89. minucie na boisku najpierw idiotyczną decyzją popisał się sędzia, który nie wyrzucił z boiska Songa, za faul na wychodzącym na czystą pozycję Raulu, a chwilę później na murawie pojawił się Raul Lopez. Dla tego 35cioletniego zawodnika to prawdopodobnie ostatni mecz w karierze, a ja postanowiłem mu podziękować z to wszystko, co zrobił dla klubu. Oklaskiwany na stojąco przez wszystkich kibiców chwile po wejściu popisał się kapitalną interwencją w obronie. Zawodnicy z Madrytu szukali jeszcze jakiejś ostatniej szansy na wyrównanie, ale sędzia nie chciał przedłużać na ich życzenie spotkania, dzięki czemu zdobyliśmy pierwsze trofeum w 2012 roku.

 

Copa del Rey - finał, 18.04.2012, Sewilla

Atletico Madryt - Cadiz 1:2 (1:2)

0:1 9' Zeefuik

0:2 14' Mata

1:2 19' Sobis (kar)

Odnośnik do komentarza

Po finale w Sewilli nie mieliśmy specjalnie dużo czasu na odpoczynek. Trzy dni później musieliśmy się zameldować w Huelvie na mecz z tamtejszym Recreativo. Gospodarze byli już pewni utrzymania w lidze i co roku czynili spokojne postępy. W tym sezonie zajmowali 13. miejsce, ale że grali w zasadzie o wiadro pietruszki to wydawało mi się, że mecz nie będzie wymagał nas wielkiego wysiłku.

 

Pierwszy szok przeżyłem kiedy zawodnicy wybiegli na murawę. W składzie Recreativo z numerem 19 wybiegł Claudiu Keseru, który został wypożyczony najwyraźniej w zimowym okienku transferowym z Liverpoolu. Rumun nie zagrał jeszcze w żadnym spotkaniu, dlatego jego obecność w lidze była dla mnie dużym zaskoczeniem.

 

Mecz rozpoczął się jednak tak, jak miał się zacząć - już w 10. minucie wstrzelił się w końcu Zeefuik (w końcu, bo pierwsze 3 strzały były mocno niecelne), po świetnym podaniu Llorente. Po stracie bramki do roboty starali się wziąć gospodarze, ale ich wysiłki były nieefektywne, a strzały nie mogły zagrozić Asenjo. W 39. minucie Llorente skorzystał z dogrania Aquino i podwyższył wynik czym skutecznie zniechęcił do wysiłków naszych rywali w końcówce pierwszej połowy.

 

Druga połowa zaczęła się podobnie, jak pierwsza. Ruszyliśmy do huraganowych ataków, czego konsekwencją był rzut karny za faul na Llorente - jedenastkę pewnie wykorzystał Miguel Garcia, a na stadionie pojawiły się pierwsze gwizdy. To, a nie ilość straconych bramek zmobilizowało gospodarzy i już 3 minuty po bramce naszego pomocnika kontaktowego gola zdobył Jurado. Zawodnicy Recreativo jakby poczuli wiatr w żaglach i ruszyli do odważniejszych ataków, ale ukarał ich za to Raul, który w 68. minucie wykorzystał zgranie głową Llorente i przywrócił nam trzybramkową przewagę.

 

Ale gospodarze, wiedząc, że nie maja już nic więcej do stracenia, wcale nie zamierzali się poddawać. 4 minuty później drugą bramkę dla Recreativo zdobył Pablo Garcia - błąd popełnił Nordtveit, który praktycznie przesądził fakt odejścia z drużyny po sezonie, bo mocno zawodzi ostatnimi czasy. Żeby jednak emocji nie było za mało, to w 89. minucie sędzia przyznał nam dyskusyjnego karnego, za rzekomy faul na Aquino, a Mathieu nie miał serca zmarnować takiej okazji podwyższając wynik na 5:2.

 

La Liga (33/38)**, 21.04.2012, Huelva

(13.) Recreativo - (1.) Cadiz 2:5 (0:2)

0:1 10' Zeefuik

0:2 39' Llorente

0:3 50' Miguel Garcia (kar.)

1:3 53' Jurado

1:4 68' Raul

2:4 72' Pablo Garcia

2:5 89' Mathieu (kar.)

Odnośnik do komentarza

24 kwietnia na stadion Ramon de Carranza przyjechał Olimpique Marsylia. Franzuci, który od paru sezonów budują mocny zespół, po losowaniu byli praktycznie pewni, że nic nie odbierze im awansu do finału. Od samego początku powtarzali ten slogan, jak mantrę patrząc na nasz zespół, jak na drugoligowca. Prawda jednak była taka, że to my byliśmy niepokonani od ponad 50 spotkań i to my byliśmy faworytami pierwszego meczu.

 

Spotkanie w zasadzie rozczarowało. Od samego początku do praktycznie samego końca wyglądało bardzo podobnie - my atakowaliśmy, spokojnie rozgrywając piłkę, a goście biegali bez ładu po boisku. Już w 13. minutę błąd gości na bramkę zamienił Zeefuik, który wykorzystał złe przyjęcie Ratinho i spokojnie strzelił obok bezradnego bramkarza Marsylii. Potem zaprezentowaliśmy pokaz nieskuteczności niejednokrotnie marnując stuprocentowe okazje. Jednak wiedząc, że jedna bramka przewagi to za mało, wpuściłem na boisko Legendę, a ten odpłacił mi się w 89. minucie piekielnie mocnym strzałem z 30 metrów, który zagwarantował nam solidną przewagę przed spotkaniem rewanżowym.

 

Liga Mistrzów (półfinał), 24.04.2012, Kadyks

(ESP) Cadiz - (FRA) Marseille 2:0 (1:0)

1:0 13' Zeefuik

2:0 89' Raul

 

----------------------

 

Po niezwykle udanym spotkaniu w europejskich pucharach przyszło nam wrócić do szarej rzeczywistości i meczu ze zdegradowaną już Osasuną. Goście z Pampeluny przyjechali grać o nic, a my, minimalnym nakładem sił, musieliśmy wygrać. Bardzo długo jednak, rezerwowy praktycznie skład, nie mógł sobie poradzić z zawodnikami Osasuny i dopiero decyzja o wprowadzeniu na boisko Maty oraz Zeefuika sprawiła, że ten obraz uległ zmianie. Tuż po wejściu na boisko Mata wykorzystał dośrodkowanie Nano i strzelił bramkę głową. Po objęciu prowadzenia nasza gra zaczęła wreszcie wyglądać ładnie dla oka i efektywnie. W 86. minucie Mata dostał piłkę na lewym skrzydle, minął jednego zawodnika, ale zamiast podawać do wbiegającego Zeefuika, postanowił zaskoczyć bramkarza rywali strzałem - ten wybór okazał się bardzo trafny, bo spodziewający się wstrzelenia piłki w pole karne Iraizoz wyszedł trzy kroki przed linię zostawiając sporo miejsca dla piłki za plecami. Reprezentacyjny pomocnik Hiszpanii świetnie przymierzył i ustalił wynik spotkania stawiając praktycznie kropkę nad "i", jeśli chodzi o kwestię mistrzostwa. Do obronienia tego trofeum wystarcza nam jedno zwycięstwo...

 

La Liga (34/38)**, 29.04.2012, Kadyks

(1.) Cadiz - (19.) Osasuna 2:0 (0:0)

1:0 65' Mata

2:0 86' Mata

Odnośnik do komentarza

Mecz z Osasuną dał nam komfort wypoczynku dla niektórych zawodników. Mogliśmy zatem jechać w pełni skoncentrowani do Marsylii na rewanż w Lidze Mistrzów. Gotowi do gry byli praktycznie wszyscy zawodnicy oprócz Calderona, więc mogłem spokojnie wybrać najbardziej optymalne zestawienie.

 

Gospodarze, po zeszłotygodniowej porażce, znowu zaczęli przebąkiwać coś o swojej wielkiej klasie. Prawdą było, że odrobienie dwubramkowej przewagi nie było czymś, czego nie mogli by osiągnąć, ale granie pod presją też nie należało do ich mocnych stron.

 

Spotkanie rozpoczęły odważne ataki Olimpique, ale skuteczność oddawanych strzałów pozostawiała wiele do życzenia. My spokojnie czekaliśmy, aż gospodarze się wyszaleją i po pół godziny gry sami przeszliśmy do natarcia. Na rezultaty nie trzeba było bardzo długo czekać. W 31. minucie Zeefuik wykorzystał zamieszanie w polu karnym i strzelił pierwszą bramkę dla nas tego dnia. Gospodarze stanęli jak wryci, bo takiego obrotu sprawy się nie spodziewali. Ruszyli więc do ataku, ale nie za bardzo wiedząc, co dalej, ich akcje były łatwe do przewidzenia i rozbicia. Kiedy myślami byli już w szatni, Mata podał do wychodzącego na czystą pozycję Zeefuika i Holender podwyższył wynik spotkania na 2:0 pieczętując praktycznie nasz awans do finału.

 

W drugiej połowie, zrezygnowani gospodarze, nawet nie starali się specjalnie odrabiać strat. Oddali nam pole, dzięki czemu widzowie oglądali bardzo ładne i szybkie spotkanie - przynajmniej z naszej strony. Kropkę nad "i" postawił Mata, który wykorzystał w 69. minucie dobre i dokładne podanie od Zeefuika i ustalił wynik spotkania na 3:0

 

W finale, zmierzymy się z drugim zespołem z Francji - tym razem przyjdzie nam zagrać z Olimpique Lyon, który wyeliminował Liverpool.

 

Liga Mistrzów (półfinał - rewanż), 02.05.2012, Marsylia

(FRA) Olimpique Marseille - (ESP) Cadiz 0:3 (0:2)

0:1 31' Zeefuik

0:2 45' Zeefuik

0:3 69' Mata

Odnośnik do komentarza

Radość z powodu awansu do finału nie mogła być zbyt duża, ponieważ musieliśmy rozegrać kolejne ligowe spotkanie - kolejny mecz z drużyną "pod kreską" i miałem cichą nadzieję, że dołożymy cegiełkę do spadku gospodarzy, czyli Realu Sociedad San Sebastian.

 

Mecz z miejscowymi był spotkaniem w zasadzie bez specjalnej historii. Nauczony faktem, że zawsze trzeba walczyć o maksa zdecydowałem się nie wypuszczać do boju rezerw, tylko zapewnić sobie jak najszybciej całą pulę. Dzięki temu gospodarze mogli popatrzeć sobie, jak wygląda szybka i nowoczesna piłka. Po 25 minutach w zasadzie było po zawodach, ponieważ Mata w tym momencie miał już na koncie dwa trafienia (asysty Camacho i Garcii), a my postanowiliśmy już specjalnie się nie forsować. Gospodarze próbowali powalczyć, ale ich chęci kończyły się zazwyczaj w okolicach 30 metra przed bramką Asenjo. Kiedy sędzia zagwizdał po raz ostatni w meczu, wszyscy zawodnicy podbiegli do mnie i zaczęli mnie prosić, żebym nie odchodził z klubu, we mnie upatrując głównego architekta sukcesów Kadyksu w ostatnich latach.

 

To spotkanie zagwarantowało nam mistrzostwo Hiszpani A.D. 2012. Co prawda do rozegrania zostały mi jeszcze bardzo ciężkie spotkania z: Barceloną (D), Realem Madryt (W), Walencją (D,W) to ja już byłem spokojny i mogłem skupić się na przygotowaniach do finału Ligi Mistrzów.

 

La Liga (35/38)**, 06.05.2012, San Sebastian

(18.) Real Sociedad - (1.) Cadiz 0:2 (0:2)

0:1 15' Mata

0:2 25' Mata

 

----------------

 

Po meczu podszedł do mnie prezes Baldasano i zaproponował mi nowy kontrakt, dzięki któremu miałem zarabiać blisko 200 tysięcy ?uro miesięcznie. Ja jednak, trochę urażony, trochę rozżalony, odpowiedziałem, że do negocjacji usiądziemy po zakończeniu sezonu. Dlaczego? Ponieważ takiej wysokości kontrakt mam aktualnie, a poza tym ofertę dostałem dopiero, kiedy już nic nie mogło zmienić faktu zdobycia korony najlepszej drużyny w Hiszpanii.

 

----------------

 

Trzy dni po spotkaniu decydującym o naszym mistrzostwie do Kadyksu przyjechała Barcelona. Niegdyś wielka, teraz będąca ciągle trzecia Balugrana bardzo chciała odzyskać chociaż część przychylności swoich fanów i wygrać z nowo upieczonym mistrzem kraju. Piłkarze gości kontrolowali mecz od pierwszej minuty, ale nie potrafili znaleźć żadnej recepty na zaskoczenie naszego golkipera. Próbowali ataków skrzydłami, środkiem, ale zawsze coś/ktoś stawał im na przeszkodzie. My z kolei graliśmy spokojnie i szukaliśmy szansy na wykorzystanie słabości gości. W 45. minucie taką dziurę w obronie znalazł Zeefuik, który precyzyjnym uderzeniem z blisko 25 metrów zaskoczył Valdesa strzelając Barcelonie bramkę do szatni.

 

Na drugą połowę goście wyszli bardziej skoncentrowani i zdeterminowani, żeby wygrać ten mecz i nawet, w 55. minucie, udało im się sforsować naszą obronę, a Asenjo pięknym strzałem zza pola karnego pokonał van der Vaart. Co z tego, skoro chwilę później dynamiczny rajd i podanie Garcii na bramkę zamienił Mata gasząc cały zapał gości? Mecz do końca nie zmienił wyniku, a my zanotowaliśmy 58. kolejny mecz bez porażki (nasza passa trwa od 14.08.2011).

 

La Liga (36/38)**, 09.06.2012, Kadyks

(M.) Cadiz - (3.) Barcelona 2:1 (1:0)

1:0 45' Zeefuik

1:1 55' van der Vaart

2:1 58' Mata

Odnośnik do komentarza

Zaraz po spotkaniu z Barceloną pakowaliśmy się i jechaliśmy do Madrytu. Przyszło nam się tam zmierzyć z ekipą Królewskich - ekipą, która najdłużej walczyła z nami w lidze.

 

Mecz zaczął się od przewagi gospodarzy, ale sił starczyło im tylko na 20 minut. Potem z każdą sekundą dochodziliśmy do głosu. Już w 22. minucie piękną bramkę strzelił Cazorla, co rozwścieczyło Avrama Granta, a nam dodało animuszu. Tylko dzięki fantastycznej postawie Casillasa Real nie stracił kolejnych bramek - reprezentacyjny golkiper wyłapał strzały Zeefuika, Cazorli, Maty i Camacho.

 

Całą drugą połowę spotkanie wyglądało podobnie - my atakowaliśmy, a gospodarze się bronili, a Casillas niszczył nas swoimi interwencjami. Dopiero w 84. minucie udało nam się, po świetnym dograniu Raula zdobyć drugiego gola - Llorente pewnie pokonał Casillasa. Chwilę później mogło być 3:0, ale tym razem Llorente fatalnie spudłował. Niewykorzystane sytuacje mają to do siebie, że lubią się mścić. W 91 minucie Higuain strzelił piekielnie mocno i piłka zatrzepotała w siatce Asenjo. Chwilę później (w 93. minucie) sędzia miał zakończyć mecz (miał być przedłużony o 3 minuty), ale postanowił dać Realowi jeszcze 2-3 szanse i Królewscy wykorzystali dar od sędziego (czasowy) wyrównując w 94. minucie. k***a :x drugi raz daliśmy się tak wydymać w tym sezonie.

 

La Liga (37/38)**, 12.05.2012, Madryt

(2.) Real Madryt - (M.) Cadiz 2:2 (0:1)

0:1 22' Cazorla

0:2 84' Llorente

1:2 90+1' Higuain

2:2 90+4' Higuain

 

-----------------

 

Dzień po tym spotkaniu ogłoszone zostały nagrody w lidze. Gdyby nie słabe spotkanie w Madrycie nagrodę dla najlepszego zawodnika ligi otrzymałby Juan Mata, a tak został minimalnie wyprzedzony przez Andresa Iniestę. Natomiast bezkonkurencyjni byli moi młodzi zawodnicy: Aquino zajął pierwsze miejsce, Sasema drugie a Nordtveit (:o) trzecie w rankingu najlepszych młodych zawodników ligi.

Odnośnik do komentarza

Do końca sezonu pozostały nam trzy mecze. Do tej pory zmierzyliśmy się z dwiema najlepszymi drużynami (nie wliczając naszej ekipy) w lidze - tym razem przyszło nam rozegrać dwumecz (zaległe spotkanie i planowe) z Valencią. Trochę bałem się tych spotkań, bo mogło nam się posypać morale w przypadku, gdyby coś poszło nie tak, ale miałem niejasne przeczucie, że wszystko skończy się dobrze.

 

Na Nuevo Mestalla ekipa gospodarzy zaskoczyła nas od pierwszego gwizdka. Zdeterminowani, skoncentrowani i świetnie przygotowani taktycznie zawodnicy Valencii szybko nas rozklepali. Już w 12. minucie na tabliwy wyników widniał wynik 1:0 dla gospodarzy. Bramkę zdobył Aaron Hunt, który wykorzystał ładne podanie Davida Villi. Zaskoczenie nie byłoby może tak wielkie, gdyby strzelał Villa, ale widać, że Niemiec sporo się uczy od doświadczonego reprezentanta Hiszpanii. Gospodarze atakowali dalej i tylko dzięki świetnej postawie Asenjo nie straciliśmy całego worka bramek. W 35. minucie Hunt popisał się tym razem świetnym podaniem do Silvy i skrzydłowy Valencii podwyższył wynik spotkania na 2:0. O dziwo dopiero w tym momencie moi zawodnicy się obudzili i do końca pierwszej połowy udało im się skonstruować dwie ładne akcje zaczepne, które niestety nie przyniosły jednak skutku.

 

Nie chcę nawet mówić, co zakomunikowałem moim podopiecznym w szatni dość tego, że po 15 minutach drugiej połowy był remis. Najpierw Mata wykorzystał dokładne podanie Garcii i nie dał szans technicznym strzałem Hildebrandowi, a 10 minut później Zeefuik uderzył głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego również Garcii. Piłka jeszcze odbiła się od słupka i wylądowała w siatce bramki golkipera gospodarzy. Te dwie bramki posadziły trochę tempo gry. Gospodarze zrozumieli, że jeśli tylko przyspieszymy grę, to może się to skończyć kolejnymi bramkami, dlatego woleli się zabezpieczyć z tyłu i dość spokojnie rozgrywać swoje ataki, dzięki czemu mecz zakończył się podziałem punktów.

 

La Liga (37/38 - zaległy mecz), 17.05.2012, Walencia

(5.) Valencia - (M.) Cadiz 2:2 (2:0)

1:0 12' Hunt

2:0 35' Silva

2:1 48' Mata

2:2 58' Zeefuik

 

 

Druga konfrontacja z zespołem z Walencji wyglądała kompletnie inaczej. Już od samego początku goście tylko śledzili co się dzieje z piłką, która krążyła szybko i dokładnie obok nich. W 6 minucie przecudowną akcję kombinacyjną na bramkę zamienił Legenda - akcję rozpoczął Lopes, który ściągnął na siebie dwóch środkowych pomocników gości, podał piłkę do Nonato, ten puścił świetną prostopadłe podanie do Llorente, a gdy nasz napastnik miał przed sobą tylko bramkarza, to podał w lewo do stojącego obok Raula, a ten strzelił do pustej bramki obok bezradnej obrony gości. Kolejne akcje, chociaż były równie atrakcyjne dla oka. nie były już tak efektywne. Poza tym, świetnie miedzy słupkami spisywał się Hildebrand, więc co chwilę na stadionie było słychać jęk zawodu. Swojej frustracji goście dali upust w faulach. Dzięki ich sympatycznemu podejściu do meczu Sakho zakończył już swój sezon zniesiony z boiska w 44. minucie.

 

Druga połowa nie różniła się specjalnie od pierwszej - ładne akcje kombinacyjne z naszej strony i bezradność gości. Znowu pierwszoplanową postacią był Hildebrand, który dokonywał cudów na linii bramkowej. Dopiero w 71. minucie po faulu na Raulu rzut wolny z blisko 30 metrów na bramkę zamienił Nano. Nasz lewoskrzydłowy tak podkręcił piłkę, że ta kompletnie zmyliła bramkarza gości i wpadła w zupełnie inne miejsce bramki, niż Holdebrand się spodziewał. Druga bramka trochę za bardzo nas uspokoiła i do głosu doszła Valencia. W 85. minucie przypomniał o sobie Villa, który strzelił bardzo ładną bramkę z 12 metrów. Goście jakby się obudzili i poczuli, że może uda im się wcisnąć jakąś bramkę, ale odsłonięcie się w obronie oznaczało tylko jedno: miejsce dla Legendy. Raul, w 90. minucie, strzelił pięknego gola z 20 metrów ustalając wynik spotkania i pozwalając nam wreszcie (pierwszy raz w naszej historii) zakończyć sezon ze 100 punktami na koncie.

 

La Liga (38/38), 20.05.2012, Kadyks

(M.) Cadiz - (6.) Valencia 3:1 (1:0)

1:0 6' Raul

2:0 71' Nano

2:1 85' Villa

3:1 90' Raul

Odnośnik do komentarza

Cieszy mnie, że "Nietoperze" potrafiły Ci, choć troszeczkę, napsocić :keke:

 

Ładnie odrobiłeś straty, w drugiej połowie. Z Twojej relacji podejrzewam, że opierdzieliłeś ich od góry do dołu, czy przypadkiem łagodnie do nich podszedłeś?

 

Poza tym, spóźnione gratulacje za Puchar :king: i za Mistrzostwo :king:

Odnośnik do komentarza

Ostatni mecz sezonu. Ostatni, a być może najważniejszy - dla mnie i dla moich zawodników. Na boisku nie znalazło się miejsce dla wszystkich zawodników, których chciałem wystawić: musiałem się zdecydować na najbardziej optymalne ustawienie. Do boju posłałem:

 

Asenjo - Azpilicueta - Mathieu ©, Andreasen - Balenziaga - Cazorla - Lopes, Garcia - Aquino - Mata - Zeefuik.

 

Stan zdrowia nie pozwolił mi na skorzystanie z usług Sakho i Calderona, ale i tak każdy zawodnik, który siedział na ławce mógł znacząco wspomóc zespół, gdyby coś poszło nie tak. Jensen, Sasema, Valera, Nordtveit, Camacho, Llorente, Raul - to wszystko zawodnicy, którzy walnie przyczynili się do miejsca, w którym znajdowaliśmy się w tym momencie.

 

Mecz od początku mógł się podobać. Szybkie akcje z obu stron, choć trzeba przyznać, że składniejsze konstruowali zawodnicy z Lyonu. Jednak w momencie, w którym poczuli się za pewnie i ruszyli niczym jeźdźcy bez głowy do ataku, swoją klasę pokazał Mata. Podanie Zeefuika w tempo do wybiegającego zza pleców obrońców Juana, cudowny balans ciałem przed bramkarzem rywala i 1:0. To trochę ostudziło zapały ekipy z Francji, chociaż bardzo chcieli szybko wyrównać - tym razem postawili na spokojne zdobywanie terenu i ataki pozycyjne. Pokazałem zawodnikom, że mają się ustawić w zwartym szyku obronnym i czekać na kontry - ćwiczone do znużenia rozegrania kontr sprawiły, że kiedy po rzucie rożnym Lyonu piłkę wybił Andreasen, to piłka poszła jak po sznurku między moimi zawodnikami, a Zeefuik i Mata zostawili obronę rywali daleko w tyle, powtarzając schemat z 9. minuty: dogrywał Holender, strzelał Hiszpan.

 

Lyon ciężko przeżył tą bramkę, ale w ostatnich pięciu minutach pierwszej połowy zaczął skonstruował dwie bardzo groźne sytuacje. Jedną z nich na gola zamienił Migliaccio, po podaniu za plecy mojej obrony Benzemy. Patrząc na tego gola z perspektywy ławki miałem ochotę rzucić bidonem w sędziego liniowego - dobrze, że był przy mnie asystent i mnie powstrzymał. Oglądając powtórki zrozumiałem dlaczego: bramka została zdobyta prawidłowo, a podanie było idealne.

 

Druga połowa wyglądała podobnie do pierwszej - zawodnicy z Lyonu bardzo chcieli zdobyć co najmniej jeszcze jedną bramkę, a my spokojnie kontrolowaliśmy przebieg gry. Jeśli tylko rywale atakowali groźniej, my przyspieszaliśmy naszą grę i równie groźnie robiło się pod ich bramką. Taką zabawę w kotka i myszkę zakłóciły dwie rzeczy: pierwsza to kontuzja Aquino, który kuśtykając zszedł z boiska po godzinie gry, a druga to przecudowne podanie Maty do Llorente i przepiękny strzał Hiszpana, który trafił w samo okienko bramkarza rywali. A ponieważ działo się to w 87. minucie, to już nic nie mogło mi odebrać najważniejszego trofeum klubowego. Na boisku pojawił się jeszcze Raul (w 89. minucie) i to on, jako kapitan odebrał Puchar.

 

Liga Mistrzów (finał), 23.05.2012, Ibrox Park - Glasgow

(FRA) Olimpique Lyon - (ESP) Cadiz 1:3 (1:2)

0:1 9' Mata

0:2 31' Mata

1:2 42' Migliaccio

1:3 87' Llorente

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...