Rewanż w Istrze czekał nas za trzy dni, a tymczasem nasi fizjoterapeuci dokonali cudu nad Adriatykiem, doprowadzając do stanu używalności Krštulovicia-Oparę, który natychmiast powędrował na prawą obronę. W stosunku do praktycznie poddanego pierwszego meczu przeprowadziłem też dwie zmiany; jedną wymuszoną – za zawieszonego za kartki Kacunkę zagrał Puzo, i jedną stanowiącą konsekwencję słabego występu przed trzema dniami – miejsce na prawym skrzydle postanowiłem powierzyć Ivanowi Grubisiciowi, gdyż uznałem, że to odpowiedni moment, by zagrać nieco va banque.
Na stadionie w Puli moi zawodnicy wiedzieli już, że Istra nie jest taka straszna, dzięki czemu nie było już u nas efektu nóg z waty. Cały czas jednak było coś nie tak, przez co gospodarze bez problemu pilnowali wyniku i, ziarnko do ziarnka, ciułali utrzymanie w ekstraklasie. Przede wszystkim na całej linii zawiódł Jelavić, który w całym dwumeczu nie odegrał najmniejszej roli, tak że na Aldo Drosinie również szybko powędrował pod prysznic, całkowicie przechodząc obok spotkania. Całkowicie leżało u nas wykańczanie akcji, a często również dośrodkowania i ostatnie podania, czym mocno ułatwialiśmy rywalom pilnowanie tyłów. W zasadzie można powiedzieć, że moi zawodnicy skupiali się przede wszystkim na kolekcjonowaniu żółtych kartek, co miało się na nas zemścić.
Gdy byłem już pogodzony z porażką, w doliczonym czasie Krštulović-Opara posłał kolejną centrę w szesnastkę, a tym razem nieco zlekceważony przez obronę rezerwowy Vidović główką po przekątnej zaskoczył źle ustawionego Dukę, w ostatniej chwili przywracając nas do gry. Ale zaraz zresztą zarobił drugą żółtą kartkę, nie tylko ukręcając łeb szansie dobicia Istry przed końcowym gwizdkiem, lecz też zmuszając nas do gry w osłabieniu przez całą dogrywkę. A w tejże też mieliśmy pod górkę, gdyż Simunać, którego wprowadziłem trochę z desperacji, skręcił kostkę, więc kończyliśmy w dziewiątkę, broniąc się rozpaczliwie.
Kwestia miejsca w Prvej Lidze miała więc rozstrzygnąć się w rzutach karnych, drugich w naszej przygodzie po ćwierćfinale Pucharu Chorwacji. Konkurs był ekscytujący dla kibiców, a dla nas wyczerpujący mentalnie, gdyż potrzeba było aż jedenaście serii (!), by wyjaśnić losy dwumeczu. Tutaj kilka razy żegnaliśmy się z awansem, bo najpierw wprawdzie obok bramki strzelił Grzan, ale niezwłocznie dwoma pudłami odwdzięczyli się Tomić i Basić-Šiško. Niedługo na szczęście Rufati trafił w słupek, dzięki czemu wróciliśmy do gry, a potem byliśmy krok od raju, gdy Topić wreszcie obronił uderzenie Finticia, ale wysiłek Ante natychmiast zaprzepaścił Vulikić, który z jedenastu metrów podał piłkę Duce do rąk, psując meczbol... Wreszcie w rolę strzelających wcielili się obaj bramkarze, pewnie pokonując siebie nawzajem, aż lista wykonawców zaczęła się od nowa – Puljić bezbłędnie jeszcze wykonał rzut karny, ale Tomić po raz drugi (kurwa jego mać!) spartaczył jedenastkę, a trybuny Aldo Drosina eksplodowały radością.
Istra 1961 zapewniła sobie tym samym utrzymanie, a my mogliśmy zacząć przygotowywać się do przyszłego sezonu w Drugiej HNL.