Skocz do zawartości

Asian Tour


Abruś

Rekomendowane odpowiedzi

marshall - Mam teraz trochę czasu, więc myślę, że dam radę, o ilę nie skończą się mi pomysły, bądź FM nie sprawi mi psikusa.

-----

 

 

Wiejący wiatr delikatnie poruszał ździebłami trawy, która porastała całą krainę. Dookoła przemieszczały się różne stworzenia, który jakby nie zwracały na mnie uwagi. Może były ślepe, a może starałem się poruszać po cichu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będą mi one bardzo bliskie, w niedalekiej przyszłości. Powoli dochodziłem do wielkiego zamku, który widać już było z bardzo daleka. Chciałem odpocząć, wyspać się, najeść i ruszyć w dalszą podróż... Chciałem...

 

- Witaj podróżniku. Nazywam się Sonheyon i jestem władcą tego oto miasta.

- Witam Cię. Jestem Arubashiro. Chciałbym zostać tutaj na kilka dni i zregenerować siły. Jeżeli można oczywiście.

- Można, jednak musisz najpierw wykonać kilka zadań i oddać swoją broń.

- Dobrze.

 

Generał Sonheyon zabrał mi moją szablę i tarczę. Schował je do swojego domu i zaprowadził mnie do centrum miasta. Miasto nazywało się Jangan. Powstało ono setki lat temu, jednak zostało zapomniane przez ludzkość. Powód jest prosty. Stworzenia, które zamieszkują okoliczne tereny, są zbyt groźne dla ludzi. Zostali tutaj tylko najlepsi, którzy starają się je unicestwić. Niestety nie jest to takie proste... Stworzenia te rodzą się jak głupie i nie ma żadnego sposobu, aby temu zapobiec. Miasto powinno już dawno przestać istnieć, jednak nikt nie chce go porzucić. Jangan ma swój czar.

 

- Może Cię to dziwić, ale Twoim pierwszym zadaniem będzie stworzenie czegoś znanego z zupełnie nieznanego.

- Czy można jaśniej?

- To jeden z gorszych klubów w tym kraju. Chcielibyśmy, abyś nam pomógł wynieść go na wyżyny.

- Ale to może trwać wieczność. Nie mam tyle czasu.

- Zobowiązałeś się do wykonania zadań, w zamian za nocleg. Czyż nie tak było?

- Owszem, zaprzeczyć nie mogę, ale nikt nie mówił, że to zadanie aż tak czasochłonnym zadaniem.

- I o to w tym wszystkim chodziło Hun Ho, o to mi chodziło. Musisz poznać kilka ważnych osób mocno związanych z zespołem. Oni będą Twoją najbliższą rodziną, oni będą Ci towarzyszyć, oni będą Cię prowadzić przez najważniejsze momenty Twojego życia w Jangan.

- A co z tym klubem?

- W swoim czasie Hun Ho, w swoim czasie. Idziemy na spotkanie z Panią Jang.

- A czy możesz mi podać nazwę tego klubu?

- Nie. Jeszcze nie teraz... Zresztą nic Ci nie da nazwa drużyny.

Odnośnik do komentarza

Jangan było typowym miastem na planie kwadrata. Całe otoczone murami wyglądało bardziej na ogromny zamek, niż na miasto. W jego centrum znajdował się starutki rynek, który był głównym skupiskiem całej ludności miasta. Tutaj odbywała się wymiana towarów, tutaj spotykano się w celu omówienia najważniejszych spraw. Od rynku rozchodziły się cztery drogi, prowadzące we wszystkie strony świata. Idąc na północ dochodziło się do ogromnych bagien, które zamieszkane były przez Wodne Duchy. Co noc straszyły one młode dziewczyny, które cichutko uciekały, ze swoim lubym, aby pobaraszkować za murami miasta. Po wschodniej stronie znajdowało się cmentarzysko. Znajdowały się tam grobowce królewskie, a także cmentarz chłopski. Na terenach południowych, kilka kilometrów od miasta, znajdowała się wielka budowla obronna, gdzie swój dom miało wojsko. Na zachodzie była przystań rybacka, a także przeprawa promowa. Jakby nie patrzeć, miasto leżało w głębokiej dupie. Z trzech stron góry, z czwartej morze...

 

Jak już wspominałem, rynek był miejscem, które pokazywało, że to miasto żyje. Tam też poznałem Panią Jang. Nie była to zbyt wysoka kobiecina, jednakże o pięknych oczach. Wydawała się osobą ułożoną, pochodzącą z dobrego domu. Początkowo była uważana za gejszę, ze względu na jej styl, jednak była osobą bardzo ważną dla funkcjonowania miasta.

 

- Witam Pani Jang - generał przywitał się z damą - To jest Arubashiro, człowiek, który zgodził się nam pomóc.

- Miło mi Pana poznać. Czy Pan pochodzi z Japonii?

- Kłaniam się ślicznej Pani. Tak, pochodzę z Kraju Kwitnącej Wiśni.

- Lepiej dla nas.

- Przepraszam, ale nie rozumiem.

- Nie odzywaj się niepytany, w towarzystwie takiej kobiety jak ja!

 

Okazało się, że Pani Jang, ma nie wiadomo jakie mniemanie o własnej osobie. Z cichej, dobrze ułożonej kobiety, w ciągu kilku sekund, zamieniła się w bezlitosną wiedźmę, dyrygującą całym Jangan. Była tak głośna, niczym Iron Maiden podczas koncertu. No ale cóż... Pani Jang odpowiadała za obronę w mieście. To ona zajmowała się tworzeniem, coraz to bardziej wymyślnych formacji obronnych, strategii i wszystkiego co związane jest z defensywą. Również jeżeli chodzi o sprawy boiskowe.

 

- Będziemy potrzebować, co najmniej, 2 nowych obrońców. Potrzebujemy świeżej krwi! Potrzebujemy kogoś, kto będzie umiał mnie zastąpić tam, na boisku! Potrzebujemy przywódcy, który poprowadzi swoich kolegów, przez pełne 90 minut. Musisz coś z tym zrobić.

- Przepraszam, że przerywam. Może moje pytanie będzie głupie, ale czy powie mi Pani, jak nazywa się klub, który prowadzić będę?

- To on jeszcze nic nie wie? - zwróciła się nagle do Sonheyona

- Nie, jeszcze nie jest na to gotowy.

- W takim razie nie powiem Ci nic. Musisz przejść wyczerpujący trening, który przygotuje Cię do objęcia tej drużyny. Przykro mi, ale takie panują u nas zasady. - powiedziała ze spokojem, po czym ukłoniła się i odeszła

Odnośnik do komentarza

Kolejną osobą, którą poznałem, była również kobieta. Widać w Jangan słowo równouprawnienie, nabrało bardzo poważnego znaczenia. Nie zmienia to jednak faktu, że na samej górze stał mężczyzna. Jinjin wydawała się być zwykłą sklepikarką, która jedyne co może powiedzieć mądrego, to przekazanie informacji o nowych majtkach Pani Huang. Okazało się jednak, że jest to świetna osoba, do utrzymywania porządku w kasie. Pełne doświadczenie, wyższe studia i kilka kursów, dały jej przeogromną wiedzę na temat pieniędzy. Mimo swojego młodego wieku, Jinjin wie, co to jest szacunek do pieniądza i umie je racjonalnie wydawać.

 

- Klubowa kasa nie należy do najpełniejszych. W sumie jeżeli by się tam dobrze przypatrzeć, to świeci pustką. Świeci jednak tak, że widać ją aż w Konstantynopolu - mówiła z uśmiechem młoda dziewka - Nie zdziw się, jeżeli sami będziemy chcieli sprzedać jakiegoś zawodnika, w celu ratowania resztek tej pustki. Mam nadzieję, że jeżeli dojdziemy kiedyś wysoko, to sytuacja zmieni się. Zmieni się ona i dla klubu i dla każdego z nas. Wszyscy wierzą w Ciebie, więc nie zawiedź nas.

 

Jinjin była wpatrzona na mnie jak w obrazek. Nie byłem jakimś cudem natury, więc dziwiłem się, że taka ładna dziewczyna, może znaleźć we mnie choć kapkę piękna. Zachwycenie przechodziło też na mnie. Patrzyłem w jej piękne, niebieskie oczy. Te oczy były wręcz koloru czystego, błękitnego nieba. Słońce odbijało się od nich, dając dodatkowy efekt. Widok był przecudny, a my nie mogliśmy oderwać od siebie oczu. "Naszą" chwile przerwał generał Sonheyon.

 

- Arubashiro! Nie mamy na to czasu teraz, musimy iść dalej.

- Spotkamy się kiedyś jeszcze? - zapytałem młodą dziewczynę, jakby zapominając o generale stojącym obok

- Myślę, że tak - odpowiedziała mi, zdejmując wisiorek z szyi - To dla Ciebie. Przynieś mi go później.

- Jinjin! Przestań! - krzyknął generał wpatrując się, w młodą sklepikarkę, swoimi wrednymi oczami - Będziemy musieli sobie porozmawiać moja droga.

Odnośnik do komentarza

Jinjin była przepiękną kobietą. Jej uroda, jej oczy, jej uśmiech... Myśląc o tym dostawałem uśmiechu na twarzy. Idąc rozmarzony wpadłem na starca.

 

- Patrz pod nogi gówniarzu! - krzyknął momentalnie - Co się dzieje w dzisiejszych czasach. Zero poszanowania dla człowieka... zero!

 

Tym starcem był Yangyun. Odpowiedzialny za wszelkiego rodzaju mikstury, wywary i inne eliksiry. Do tego pełnił funkcję głównego fizjoterapeuty w klubie. No właśnie... Co to za klub?

 

- Arubashiro podejdź do mnie proszę - zawołał mnie generał - W tej chwili dostaniesz drugie zadanie. Wiem, że jeszcze nie skończyłeś pierwszego, ale żeby je skończyć, musisz wykonać kilka zadań dodatkowych.

- Co mam zrobić?

- Oczyścić teren. Przygotować podkład, pod nowych zawodników. Trzeba zadbać o ich bezpieczeństwo i miły pobyt na tych terenach. Zresztą, chyba już Ci coś na ten temat wspominałem - generał zamilkł na chwilę - Wyjdziesz zachodnią bramą za miasto. Po drodze odbierzesz swoją szablę. Jeżeli nie będą chcieli Ci jej oddać, to powiedz mi, że "na polecenie Sonheyona wybierasz się na polowanie".

- Polowanie?

- Tak. Mangyansy nie są jakimiś potężnymi wrogami, jednak za bardzo pałętają się w naszym najbliższym sąsiedztwie. Twoim zadaniem będzie oczyszczenie najbliższego terenu tak, aby zawodnicy mieli choć trochę lepsze dojście do miasta. Zrozumiałeś?

- Mangyansy to są te snopy siana latające z tasakami?

- Tak. Są one ślepe, lecz niech to Cię nie zmyli. Mają świetny słuch, więc lepiej atakować z zaskoczenia. Pamiętaj o tym.

 

Musiałem zrobić to, co Sonheyon mi kazał. Udałem się pod zachodnią bramę. Tam strażnik bez problemu oddał moją szablę. Przestałem ją "czuć" w ręku... Tyle czasu minęło, odkąd jej ostatni raz używałem, tyle czasu... Nagle w głowie pojawiła mi się Jinjin. Młoda, wykształcona sklepikarka, która chyba już na stałe zatrzymała się mi w głowie. Stwierdziłem, że postaram się wykonać zadanie jak najszybciej, aby wrócić i znów ją ujrzeć. Wyszedłem i już świsnął mi nad głową tasak. Trzy kroki od wyjścia... Odruchowo machnąłem szablą i zauważyłem odlatujące siano. Stwór upadł, a ja mocniej trzymałem swoją broń, rozglądając się dookoła. Popatrzyłem na Mangyansa. Wielki, złoty snop siana, z przyklejoną na... czole kartką z imieniem. Imię wypisane było w języku chińskim, więc przynajmniej dowiedziałem się, gdzie ja tak naprawdę jestem. Kawałek dalej leżał tasak. Widok rozpapranego stwora podobał mi się. Ścisnąłem mocno szablę i ruszyłem na polowanie zasadnicze.

Odnośnik do komentarza

Wracałem zdyszany i lekko zakrwawiony. Pędziłem jednak ile sił w nogach, by spotkać się z Jinjin, Zmęczony jak cholera wbiegłem do centrum. O dziwo, było puste. Zaskoczyło mnie to trochę, jednak nie to miałem teraz w głowie. W dłoni ściskałem naszyjnik dziewczyny o błękitnych oczach. Spojrzałem na niego, uśmiechnąłem się, pocałowałem go i zacząłem rozglądać się dookoła. Zauważyłem wreszcie jakiegoś człowieka. Był to potężny mężczyzna z wielkim młotem w ręku. Podszedłem do niego. Spojrzał na mnie i kiwnął głową.

 

- Co jest młody? Guza szukasz?

- Nie. Szukam Panny Jinjin. Wie Pan gdzie mieszka?

- Tak. W trzeciej alejce, w beżowym domu koło katedry.

- Dziękuję.

 

Człowiek ten był kowalem. Na jego sklepie widniał wielki napis: CHULSAN'S WEAPONS, Spojrzałem na niego raz jeszcze i szybko poleciałem pod dom Jinjin. Chciałem wejść jak najszybciej, bez pukania, jednak coś mnie tknęło aby w połowie drogi zwolnić i poprawić lekko swój wygląd. Wytarłem krew, spływającą mi z czoła, otarłem się z potu i wytarłem z kurzu. Oczywiście nie udało mi się oczyścić się w pełni, ale już wyglądałem schludniej. Wszedłem po schodkach pod drzwi i wyciągnąłem rękę. Okazało się jednak, że drzwi były otwarte, a panna Jinjin miała gościa. Tym gościem był generał Sonheyon. Przypadkowo podsłuchałem część rozmowy.

 

- Zapomnij Jinjin! Nawet nie myśl sobie o tym!

- Dlaczego? Przecież wydaje się być człowiekiem rozumnym i godnym zaufania. Nie rozumiem Twego podejścia do tej sprawy.

- Niech Cie oczy nie zmylą! To tylko jego zewnętrzna strona. Czy zastanowiłaś się, co jest w środku?

- Czy Ty chcesz go stracić? Po tylu latach oczekiwania, po tylu latach hańby! Chcesz go teraz stracić? Chcesz stracić swoją szansę?

- Nie chcę go stracić, ale mu nie ufam!

- To zacznij do jasnej cholery Sonheyon! Zacznij, bo zmarnujesz to, no co czekałeś.

- Najwyżej go zabije...

 

W tym momencie krzyknąłem, ale momentalnie złapałem się za usta. Niestety generał i Jinjin zauważyli, że stoję i podsłuchuję. Zawiesiłem naszyjnik na klamce i dałem nogę do katedry. Wiedziałem, że nic mi to nie da, ale chciałem się schować i przemyśleć wszystko...

Odnośnik do komentarza

- Zniszczyłeś wszystko Arubashiro...

- Ja? Przepraszam, ale to nie moja wina! Chodzę po mieście, wykonuje Twoje rozkazy i staram się dotrzymać słowa, bo była pomiędzy nami umowa zawarta była. Czym ja to wszystko zniszczyłem?

- Swoją ciekawością. Wyjeżdżasz z Jangan i w ogóle z Chin. Wyjeżdżasz i będziesz pracować gdzie indziej! Nie dla Jangan, nie dla Chin!

- Dlaczego? Nie zgadzam się na to generale.

- To jest Twoje zadanie do wykonania. Pomiędzy nami była umowa zawarta, nieprawdaż?

- Ehh... Racja...

 

Odszedłem ze spuszczoną głową. Było mi smutno z kilku powodów. Po pierwsze, musiałem opuścić to miasto. Rzeczywiście miało jakiś czar, który przyciąga i przyzwyczaja Cię do siebie. Tak się stało i ze mną... Drugim powodem była Jinjin... Nigdy nie mieliśmy możliwości dłuższej rozmowy. Nie mieliśmy i mieć nie będziemy.

 

- Co jest młody? Guza szukasz? - Chulsan przywitał się ze mną w ten sam sposób co ostatnio

- Nie... Wyjeżdżam...

- Szkoda - nastała krótka chwila ciszy - Chcesz mały prezent na drogę? Może i na pocieszenie?

- Byłoby miło.

- Ale wiesz, że w życiu nie ma nic za darmo. Dam Ci nową szablę, za przysługę.

- A co mi szkodzi? Co miałbym dla Ciebie zrobić?

- Nic trudnego. Weź zanieś strażnikowi tą księgę jeśli możesz.

 

Ruszyłem w stronę południowej bramy. Stał tam potężny, opancerzony strażnik, o imieniu Jingyo. Patrzył na mnie z wielką powagą. Zresztą na każdego tak patrzył, bo takie było jego zadanie. Podszedłem do niego, zagadałem, lecz nie dostałem żadnej odpowiedzi. Wręczyłem mu księgę i wróciłem do kowala. Ten wręczył mi obiecaną szablę. Piękna, błyszcząca broń, a jednocześnie tak śmiercionośna, że sam się jej boje. Podziękowałem kowalowi i ruszyłem do bramy. Odwróciłem się, spojrzałem raz jeszcze na miasto i wyszedłem.

 

Nie pożegnałem się z Jinjin...

Odnośnik do komentarza

Cofnąłem się, bo nie mogłem jej tak zostawić, to by było nie fair z mojej strony. Zatrzymał mnie po drodze kolejny starzec.

 

- Gdzie tak biegniesz młodzieńcu?

- Do Panny Jinjin, aby się z nią pożegnać.

- Ahh... To tyś ten Arubashiro, prawda?

- Tak. Skąd mnie zansz? Kim jesteś?

- Jestem Hwangno. Mówią, że jestem przywódcą tej wioski, to znaczy tego miasta. Stary już jestem, więc trochę mi się myli. Przynajmniej panna Jinjin tak mi powtarza cały czas.

- A co z Sonheyonem? - zapytałem zaskoczony, bo nie wierzyłem w to, co mówi do mnie ten starzec

- Sonheyon? Przecież to kmiot jest! Myśli, że ma wielki miecz, to od razu może rządzić wszystkimi dookoła, a każda panienka jest jego! Kmiot i tyle! Jest odpowiedzialny za straż w mieście. Szczyci się tytułem generała, a tak serio, to do prawdziwego generała mu bardzo daleko. Kmiot...

- Chyba sobie żartujesz... - czułem, jak wszystkie myśli kłębią mi się w głowie

- Słyszałem jak Cię potraktował. Zapomnij o tym. Będziesz mógł zostać w Jangan i pracować dla mnie, jeśli zgodzisz się wykonać jedno zadanie. A wiem, że chcesz zostać, bo widziałem Wasze spojrzenia.

- Nasze?

- Przecież doskonale wiesz, że mówię teraz o Jinjin. Nie rób z siebie debila, tylko mnie słuchaj uważnie.

Dawno, dawno temu, gdy byłem jeszcze małym chłopcem, a to już sporo czasu temu było, trzymałem się z pewnym Kamoto. Tak jak ja, był to chłopak, którego rozpierała energia, który był wszędzie, który miał wielkie marzenia. Chodziliśmy wszędzie razem i zawsze razem się trzymaliśmy. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Pewnego dnia stwierdziliśmy, że chcemy wybrać się za mury miasta. Byliśmy już dość duzi, więc nam pozwalano na więcej. Powiedzieliśmy rodzinom, że idziemy na ryby, a tak naprawdę poszliśmy na południe. Tam, gdzie nie ma wody, a jest stara twierdza. Nie byliśmy przygotowani na to, co nas tam czekało. Idąc sobie ścieżką, wyskoczył przed nas wielki mutant.,, Jednooki mutant. Spojrzał na nas swoim wielkim ślepiem i zaczął iść w naszą stronę. Od razu się odwróciliśmy i chcieliśmy uciec do miasta, jednak naszą drogę przeciął drugi z mutantów. Wyjęliśmy nasze sztyleciki i stwierdziliśmy, że zrobimy co tylko można, żeby się stamtąd wydostać. Rzuciliśmy się na jednego z mutantów i go powaliliśmy. Droga do ucieczki była wolna więc przeskoczyliśmy potwora i dyla. Jednak Kamoto upadł... Drugi mutant rzucił się na niego i... zjadł... Wypluł jego jednego buta i ruszył w moją stronę. Uciekłem...

 

- Smutna historia... Z najlepszego kupla został Ci but...

- Rzecz w tym, że ten drugi but wciąż tam jest. Odzyskaj go, a obdaruje Cię największymi skarbami, jakie tylko mam. Dam Ci wszystko, co będziesz chciał, ale przynieś mi buta Kamoto!

Odnośnik do komentarza

Ciach! Krew rozbryznęła się po trawie. Kolejny z jednookich mutantów padł. Ukucnąłem i rozprułem stwora. Przejrzałem każdy zakątek jego flaków, w poszukiwaniu buta... Nic tutaj nie ma. Likwiduję kolejne mutanty już od kilku ładnych godzin, a o tajemniczym bucie nic nie słychać, nic nie widać. Ciach! Kolejny z mutantów padł.

 

- Tego szukasz? - odezwał się ktoś dość chropowatym głosem

 

Odwróciłem się i zauważyłem prawie dwumetrowego stwora. Na języku wystawał mu but, którego momentalnie połknął. Wiedziałem już, że jeśli rozprawię się z nim i uda mi się wrócić cało do Jangan, będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Popatrzyłem na mutanta i mocniej ścisnąłem szablę. Stór stał nie ruchomo, wlepiając we mnie jedno oko. Ruszyłem w jego kierunku, wierząc, że jeden, dobrze wymierzony cios, da mi zwycięstwo. Mutant stał nadal nieruchomo. Tak, jakby mój atak nie robił na nim wrażenia. Mrugnął kilka razy i plunął we mnie jakimś mieczem... Szybki unik i minąłem się z ostrzem.

 

- To był Twój poprzednik.

 

Zatrzymałem się i spojrzałem jeszcze raz na stwora. Jego brzuch wypełniony był masą niebezpiecznych rzeczy, które tylko wydają się być gratami. Zielona skóra mutanta zaczęła ociekać jakimś śluzem. Widok nie był smaczny, ale nie miałem wyboru i musiałem walczyć. Nagle poczułem odurzający zapach, który również pochodził od mutanta. Ten zaczął pluć w moją stronę, jakąś mazią, która wypalała ziemię. Na szczęście nie trafił mnie swoją śliną. W pewnym momencie jakby się zaciął i zaczął się dusić. Wykorzystałem to przybliżając się do niego i odcinając mu łeb. Wielki mutant padł. Wyjąłem but Kamoto i ruszyłem do Jangan.

 

- Wyglądasz na wymęczonego... - rzekł Sonheyon, którego spotkałem przypadkiem

- Zejdź mi z oczu - odpowiedziałem mu i momentalnie zwróciłem się do wodza - Oto but, o który mnie Pan prosił Panie Hwango.

- Nie wierzę, że udało Ci się zrobić - starzec trzymał zaśliniony but z łzami w oczach - Tyle lat... Tyle lat oczekiwania...

- Co teraz będzie ze mną? - zapytałem

- Odejdziesz stąd! - odpowiedział mi Sonheyon

- Zamknij się! Nie masz prawa mówić tak do niego! - krzyknął na generała, po czym zwrócił się do mnie - Nastał czas, abyś spotkał się z człowiekiem, z którym będziesz współpracował przy naszym klubie. Chodź ze mną.

- To nie możliwe! Nie! Nie zgadzam się! - krzyczał ze złości Sonheyon

 

Krzyk jego był jednak bezsensowny, gdyż wraz z Hwango byliśmy już z daleka od niego. Zaraz dowiem się wszystkiego... Jeszcze chwila...

Odnośnik do komentarza

- Arubashiro, to jest Zhang Zhongqiang.

- Miło mi Pana poznać.

- Witam serdecznie.

- Pan Zhang jest prezesem klubu Beijing Hongdeng, który będziesz od dziś prowadził - Hwango ciągnął dalej - Myślę, że powinienem Was teraz zostawić tutaj samych, abyście mogli sobie porozmawiać o sprawach dotyczących klubu. Powodzenia Wam życzę i obyście znaleźli wspólny język. Jeżeli to się Wam uda, to już będzie połowa sukcesu.

 

Przyszło mi się zmierzyć z dość młodym klubem, pod kilkoma względami. Po pierwsze, został on założony w 2000 roku, a po drugie, średnia wieku zawodników tego klubu, to 22 lata. Prezes przedstawił mi dość krótką historię klubu. Największym sukcesem było uzyskanie 9. pozycji w Jia League (2. liga chińska). Tym czasem, klub w tym sezonie ma walczyć o utrzymanie, gdyż statystycznie uważany jest za najsłabszy. Prezes Zhang przedstawił mi też moich nowych współpracowników. Moim asystentem został 32-letni Shi Peng, a trenerami Zheng Shuqun (32 lata), Zhang Chengmin (36 lat), Wang Zhenjie (38 lat), Shang Qing (38 lat) oraz Liu Zhongli (44 lata). Dość dużo, ale już wiem, że będzie cięcie w sztabie szkoleniowym. Większość trenerów specjalizuje się w szkoleniu bramkarzy... Do tego dochodzi Bai Wenjun (47 lat), klubowy fizjoterapeuta. Cała ta banda patrzyła się na mnie... Zastanawiałem się, co im takiego zrobiłem... Już wiem... Jako jedyny byłem obcokrajowcem.

 

- Trzymaj - powiedział prezes, wręczając mi jakąś książeczkę

- Co to jest?

- Modlitewnik.

- Czyś Ty ocipiał? - odparłem z oburzeniem - Czy Ty widziałeś, abym kiedykolwiek się modlił?

- Zaczniesz - odpowiedział mi, śmiejąc się mi prosto w twarz - Uwierz mi, że zaczniesz.

Odnośnik do komentarza

Nie byłem zbyt szczęśliwym człowiekiem, aczkolwiek szedłem z uśmiechem na twarzy. Dumny nie miałem z czego być jednak idąc klatę miałem wypchniętą na wierzch. Jaki ten klub jest, taki jest, ale przynajmniej jakiś jest.

 

- ZIUUUUUUUUUUUUUUUUU!

 

Moje przemyślenia przerwał młody człowiek, udający samolot. "Przeleciał" obok mnie, jakby mnie w ogóle nie zauważył. Miał na sobie koszulkę klubową, a w mojej głowie zaczęły kłębić się różnorodne myśli. Spodziewałem się najgorszego i tak też było. Na jego odwrocie znajdował się napis Liu Gang. Przejrzałem szybko listę i odznaczyłem sobie. To był defensywny pomocnik. Za nim "leciał" następny myśliwiec, który dodatkowo "strzelał". Jego nazwa robocza to Jia Wei - napastnik. A może mi się to tylko przyśniło? Stanąłem przed szatnią, wziąłem kilka oddechów i w końcu otworzyłem drzwi. To znaczy same się otworzyły. Z szatni wychodził akurat chiński młodzieniec, w stylu amerykańskiego rapera.

 

- Yoł ziooom! - krzyknął do mnie, wymachując łapskami tuż nad moją twarzą

 

To był prawy obrońca, Huang Xiaolong. Okazało się, że sytuacja z korytarza, to jest nic, w porównaniu z tym, co dzieje się w szatni. Piłkarze skończyli akurat trening i wybierali się do domów. Wcześniej jednak, dobrze zabawiali się w klubowej szatni.

 

- Łapcie! - krzyknął Wang Xin (O/DP P), świeżo upieczony tatuś

 

W tłum ludzi leciała pielucha jego synka. Na pierwszej linii stał golkiper Zhao Lei. Skapitulował jednak po tym, gdy zobaczył wielką, brązową plamę na białej pielusze. Pole do popisu zostawił koledze po fachu, Yu Yihangowi, który też puścił ją dalej. Oby tak piłek na meczu nie przepuszczali... Pielucha wpadał na głowę Sun Kaia. Obrońca wstał, zdjął z głowy pieluchę i podszedł do pierwszego, lepszego zawodnika. Okazał się nim Zang Miao, który ledwo wyszedł z kąpieli. Wziął "narzędzie zbrodni" i wsadził mu je do plecaka. Zaczęła się bójka. Patrzyłem na moich piłkarzy, jak na małe dzieci, które biją się o lizaka. Zadymę przerwał Xiao Bojie. Łobuzy poszli pod swoje szafki z opuszczonymi głowami, a pomocnik dostał brawa od reszty kolegów z zespołu.

 

- Zgubił się Pan? - zapytał się nagle Qu Peng, a drużyna momentalnie "zjadła" mnie wzrokiem

- A powiem szczerze, że nie. Tak sobie się przechadzam i patrzę co się dzieje.

- Kim Pan jest, że się tak szwendasz tutaj bezproblemowo?

- Nowym trenerem - powiedziałem to dość spokojnie, a piłkarzom szczęki opadły na samą ziemie - Jutro zapraszam wszystkich na 7. rano, na trening zapoznawczy. Niektórzy zostaną mi w pamięci na dłużej już teraz, ale nie bójcie się. Do zobaczenia.

Odnośnik do komentarza

Wyszedłem. Spojrzałem na zegarek - była godzina 17.17. W takim przypadku powinienem powiedzieć sobie, że ktoś o mnie myśli. Błąd! Kto może o mnie myśleć w Jangan? Przecież nikogo tutaj dobrze nie znam. W sumie poznałem kilka osób, ale czy ktoś z nich... Jinjin! Przecież to spojrzenie, to musi być coś więcej! Szybko poleciałem pod jej dom, żeby porozmawiać z nią. Nie! Żeby się z nią spotkać! Wystarczy mi tylko tyle, żebym ją zobaczył. Tylko tyle. Stanąłem i zacząłem pukać. Cisza. Nikt nie idzie mi otworzyć drzwi. Pukam raz jeszcze. Cisza. Zrezygnowany odwracam się, ze spuszczoną głową, i odchodzę.

 

- Szukasz kogoś?

 

Usłyszałem głos kobiety, który momentalnie dodał mi uśmiechu na twarzy. To był głos Jinjin. Ubrana w piękne kimono, które znakomicie pasowało do jej pięknych oczu... Błękitnych oczu. Uśmiechnęła się do mnie. Jej delikatne usta dodawały jej jeszcze trochę piękna, tworząc z niej bóstwo, a nie kobietę. Byłem totalnie zauroczony. Byłem tak zauroczony, że nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego słowa...

 

- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.

- Yyy...

 

Stałem jak wryty, patrząc się na tą kobietę. Mieliśmy się spotkać i obydwoje tego chcieliśmy. Okazało się jednak, że jestem za słaby. Ona wydawała się być osobą, której usta nie zamykały się na chwile, a ja stałem i nie umiałem jej odpowiedzieć na proste pytanie. Momentalnie zrobiłem się czerwony jak cegła.

 

- Nie musisz się wstydzić, mój mały Japończyku, wystarczy, że odpowiesz mi na pytanie.

- Tak. Szukałem Ciebie - wreszcie powiedziałem cokolwiek

- A co się takiego stało, że akurat mnie szukałeś? - Jinjin dalej ciągnęła mnie za język, chciała, abym mówił

- Mieliśmy się spotkać i... - znów mnie zatkało - ... i pomyślałem, że może... yyy...

- Arubashiro, skoro nic Ci nie przychodzi do głowy, to daj mi powiedzieć. Jutro o 10 musimy się spotkać - w moich oczach widać było blask nadziei - Ty, prezes Zhang i ja.

- Słucham?

- Musimy poważnie porozmawiać, na temat zawartości klubowej kasy, transferach i temu podobnych rzeczach.

- Ahh... - czułem, jak Jinjin zwala mnie z nóg

- Także jutro się będziemy widzieć. Mam nadzieję, że będziesz bardziej wygadany niż dzisiaj.

- Yyy... tak.

- Przykro mi Arubashiro... Bardzo mi przykro, że tak wyszło - zakończyła rozmowę smutnym głosem i weszła do domu

Odnośnik do komentarza

- Zacznijmy od kasy klubowej i wszystkiego, co związane jest z finansami. Panno Jinjin, proszę się w tej kwestii wypowiedzieć.

- Stan konta, o dziwo, nie jest w tak złej sytuacji, jak przypuszczałam. W tej chwili, w kasie mamy 77,5 tysiąca funtów, a w poprzednim miesiącu zarobiliśmy lekko ponad 8 tysięcy. Wydawało się, że zakończymy go na minusie, no ale na szczęście wszystko jest "na zielono". Z tej kwoty, na transfery przeznaczone jest około 55 tysięcy funtów. Powinno to starczyć, na podstawowe wzmocnienia, ale myślę, że o tym porozmawiamy później - nie mogłem oderwać wzroku od Jinjin, piękna, inteligentna kobieta... marzenie każdego faceta - Kolejny punkt, to płace dla zawodników i pracowników. W tej chwili przekraczamy budżet płacowy o 87 funtów, czyli też nie jest to źle. Cóż mogę powiedzieć o najbliższej przyszłość... Trzeba poczekać na dane o sprzedaży karnetów i dopiero wtedy będziemy mogli rozmawiać dalej.

 

Panna Jinjin skończyła. Wzięła łyk wody, po czym sięgnęła do torebki. Wyciągnęła z niej... papierosy. Oczy wyszły mi na wierzch. Taka cudowna kobieta i pali. Choć, przyznać muszę, mi to w ogóle nie przeszkadza. Prezes Zhang był do tego przyzwyczajony, więc miał to gdzieś.

 

- Chciałem od razu coś powiedzieć od siebie - zacząłem mówić - Myślę, że powinniśmy pozbyć się wszystkich trenerów, którzy pracują dla klubu.

- CO? - krzyknęli jednocześnie

- Właśnie to. Po pierwsze wszyscy specjalizują się w treningu bramkarskim. Po co nam tylu? Pytam się po co? Tylko zabierają, tak to nazwijmy, pieniądze z kasy klubowej. Rozumiem, że bramkarze są ważnymi osobami w klubie, ale popatrzymy, że są jeszcze inni piłkarze.

- W sumie, to racji trochę masz - odpowiedziała Jinjin, po czym nerwowo sięgnęła po drugiego papierosa

- Czy jeszcze coś chcesz powiedzieć? - zapytał Zhang

- W tej kwestii nie.

- W takim razie, przejdźmy do sprawy transferów. Panno Jinjin, tutaj też proszę o zabranie głosu.

- Pieniądze, teoretycznie, jakieś się znalazłyby na sprowadzenie nowych piłkarzy. Wolałabym jednak, aby w tym roku, ograniczyć się z "zakupami". Ewentualnie możemy sprowadzić piłkarzy, którzy nie mają kontraktów, ale to tylko w bardzo poważnych sytuacjach. Nie możemy mocno naginać budżetu płacowego!

- W takim razie trzeba będzie poszukać coś w rezerwach i drużynie juniorów. Panie prezesie, czy dużym "zapleczem" dysponuje klub?

- Wątpię, abyś znalazł tam kogoś... odpowiedniego.

- To nie jest odpowiedź, na moje pytanie.

- Sporym.

 

Nastała cisza. Jinjin paliła jeden za drugim. Patrzyłem na nią, jak na obrazek. W pewnym momencie zorientowała się.

 

- Czy to wszystko, co mieliśmy omówić dzisiaj?

- Myślę, że tak.

- Do widzenia Panom - wstała, pozbierała dokumenty i wyszła... ot tak

Odnośnik do komentarza

Stało się tak, jak powiedziałem - cały sztab szkoleniowy wyleciał! No, troszkę przesadziłem. Jedyną osobą, która utrzymała swoje stanowisko, był fizjoterapeuta klubowy. Zarząd miał dziwne miny, gdy po kolei odsyłał następnych trenerów, ale w końcu dał mi szanse. W miejsce starych, zatrudnieni zostali nowi trenerzy. Moim asystentem został Liang Huajun (31 lat, CHN). Prócz niego dołączyli Zhai Xiaohong (29 lat, CHN), Li Yan (29 lat) oraz Zheng Xiong (39 lat). Dodatkowo, klub dorobił się scouta. Hu Jian (38 lat, CHN) został wybrańcem, który ma znaleźć odpowiednich piłkarzy dla klubu.

 

Co do samych transferów, to nie było ich zbyt wiele. Zresztą wcześniej rozmawialiśmy o tym z Jinjin oraz prezesem. "Niezbyt wiele" czyli jeden. W klubie brakowało jeszcze jednego, środkowego obrońcy. Na to miejsce, sprowadzony został Li Xiaolong (24 lata, CHN 0A/0), który od czterech lat był bez kontraktu. Trochę ryzykowne zagranie, jednak wychodzę z założenia, że kto nie ryzykuje, ten nie zdobywa. Do tego, nasz klub filialny (Beijing Guo'an), wypożyczył nam dwóch pomocników (oczywiście za darmo). Pierwszy z nich to Wang Dong (21 lat, CHN 0A/0), który będzie dobrym zmiennikiem Zhanga Miao, a drugi to Zhu Yifan (18 lat, CHN 0A/0), który nazywany jest przyszłą gwiazdą chińskiej piłki. Zobaczymy, jak radzić sobie będzie na boisku. Zostało mu, do końca kontraktu, 11 miesięcy, więc kto wie...

 

W trakcie okresu przygotowawczego, rozegraliśmy cztery spotkania towatrzyskie. Przygotowywałem piłkarzy, do gry nową taktyką - 4-5-1. Oto ich wyniki:

 

vs Henan (H) 1:2

vs Mingte (A) 0:1

vs Dalian (H) 0:2

vs Liaoning (H) 0:4

 

Wnioski:

- lewa pomoc całkowicie do wymiany

- potrzebny porządny zmiennik napastnika

- tfu... cała lewa strona całkowicie do wymiany

- zacząć się modlić

- wymienić cały zespół...

Odnośnik do komentarza

Jinjin się do mnie nie odzywała, nie licząc spraw klubowych. Postanowiłem wziąć się w garść i wreszcie pójść do niej i poważnie z nią porozmawiać. Nie wiem, co jej zrobiłem i dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej, ale siedziało to we mnie głęboko. Może ciągle jest zła za to, że nie wykorzystałem swojej szansy wtedy? Nie ważne! Tym razem byłem zdeterminowany i pewny siebie. Wiedziałem, że aby coś zadziałać, muszę zacząć mówić. Wracałem akurat z małego polowania, więc pierwsze co, to trzeba się było wykąpać i doprowadzić się do ludzkiego stanu. Niestety moje plany zostały zniszczone przez jednego ze strażników.

 

- Hej Ty! - krzyknął do mnie strażnik -Podejdź no tu! Zakrwawieńcu! - powiedział to, śmiejąc się ze mnie

 

Rzeczywiście, byłem cały upaćkany od krwi. Od czoła, aż po buty. Według mnie, widok nie był śmieszy... Gdybym wpadł tak do krainy, z innego zakątka Ziemi, to zaczęto by mnie obgadywać od razu. A, że to morderca, a że to pijak, a że to ktoś taki, ktoś owaki. W Jangan, taki widok był codziennością.

 

- Coś Ty zrobił dla Jangan? - zapytał się na mnie, patrząc wzrokiem prawdziwego twardziela

- Zależy w jakim sensie.

- Czyli gówno, a nie coś zrobiłeś. Teraz będziesz mógł się wykazać i w końcu zrobić coś pożytecznego.

- Czy Ty wiesz, do kogo mówisz?

- Wiem, że jestem strażnikiem. Wiem, że mogę wpuścić kogo chcę. Wiem, że mogę zabić za to, że nie podoba mi się czyjaś twarzyczka. Chcesz coś jeszcze powiedzieć?

- Nie...

- To słuchaj mnie teraz uważnie. W lesie, który znajduje się zaraz przy zachodniej bramie, żyje stado łasic. Stały się one tak wredne, że nie dają się bawić naszym dzieciom. Ganiają je, drapią... ogólnie kaleczą... Idź i powybijaj je trochę, a wpuszczę Cię do miasta, bez żadnych problemów.

- Ale ja się na mecz śpieszę!

- Mecz nie zając, więc nie ucieknie. Najwyżej Cię ominie... O której go masz?

- O 15.

- No popatrz! - powiedział uradowanym głosem, patrząc na zegarek - To masz jeszcze 3 godziny. Wynocha do lasu, albo nie przychodź tutaj więcej!

Odnośnik do komentarza

Lucas07 - Powiem Ci tak, jak marshallowi: mam teraz trochę czasu, więc myślę, że dam radę, o ile nie skończą się mi pomysły, bądź FM nie sprawi mi psikusa. Poza tym, to dzięki za miłe słowa.

-----

 

 

 

Łasica tutaj, łasica tam. Stare, młode, nienarodzone. Siekałem wszystkie jak się dało, byle widzieć lejącą się krew. Odpadały łby, łapy, sypało się futro. Miło było patrzeć, jak robię coś dla dobra mieszkańców Jangan. Jednak robiłem to bardzo chaotycznie. Co chwila spoglądałem na zegarek, gdyż musiałem jeszcze ruszyć na mecz. Pierwszy mecz...

 

- Proszę - powiedziałem do strażnika, rzucając mu pod nogi moją szablę - Chcesz dowodu, że wymordowałem ile mogłem? Idź do lasu i zobacz rzeczkę krwi, spływającą po ziemi. Idź zobacz stertę leżących, łasiczych zwłok, które zaraz rozłożą się na części pierwsze. Idź zobacz i nie zawracaj mi więcej głowy!

 

Pierwszy mecz rozgrywaliśmy z Shanghai Zhongbang. Wszystko było by dobrze, gdyby nie fakt, że mecz rozgrywany był na wyjeździe. Zostawiłem taktykę 4-5-1, gdyż nie chciałem zbytnio szarżować. Mecz zaczęliśmy od szybkiego ataku. Piłkę, pod nogi, dostał Xiao Bojie, który zamiast podać dalej, mocno strzelił na bramkę przeciwnika, ale niestety trafił prosto w słupek. Później grę zaczęli kontrolować gospodarze. Na szczęście strzały Li Le, a także Liu Honglianga, dobrze bronił mój bramkarz. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Na początku drugiej połowy przeprowadziłem kosmetyczną zmianę w linii pomocy. Nie dało to jednak żadnego pozytywnego efektu. Wręcz przeciwnie! Gospodarze znów zaczęli ataki, a defensywa stawała się coraz to bardziej "dziurawa". Postanowiłem załatać tą dziurę, zmieniając jednego z defensorów. Niestety to była moja kolejna, błędna decyzja. Po jednej z akcji gospodarzy, Sun Kai popełnił duży błąd, przepuszczając napastnika. Zła komunikacja, z nowo wprowadzonym piłkarzem, doprowadziła do tego, że Li Le pokonał bramkarza. Poszło kilka chińskich "jobów", jednak nie zmieniło to faktu, że stracona bramka, to stracona bramka. Na szczęście, później gra zaczęła się powoli układać. Jednak było już ciut za późno...

 

[1/24] Chinese Football Association Jia League

Songjiang Stadium, Szanghaj

Widzów: 989

 

[-] Shanghai Zhongbang 1:0 Beijing Hongdeng [-]

1:0 Li Le 68'

 

MoM: Li Le (Zhongbang), 8

Y. Yihang - Q. Peng, S. Kai, L. Junpeng, L. Xiaolong - W. Dong, Z. Kuo ©, Z. Miao, X. Bojie, G. Hongyu - K. Qingtao

Odnośnik do komentarza

Lagren - Ja kiedyś próbowałem w Azji grać i powiem szczerze, że nawet mi się podobało. Ale Panie... to "puki" to w oczy razi :(

Do czytelników - Niestety miałem mały problem z komputerem, ale już jest to za mną. Jednak jak na złość, jedna partycja poszła w "długą" i pożegnałem się z wieloma, cennymi danymi, w tym także z FMem i plikami z nim związanymi. Postanowiłem nie kończyć tego opka, a rozpocząć rozgrywkę raz jeszcze. Parametry zostały te same i nic w nich nie grzebałem.

-----

 

 

 

- Jinjin, czy możemy się przejść i porozmawiać?

- Możemy.

 

W drodze na pociąg, obmówiliśmy wszystkie sprawy, dotyczące klubu. Oczywiście tak tylko "z wierzchu", ale przynajmniej parę rzeczy ustaliliśmy. Patrzyłem na nią z wielkim podziwem. Znów sobie powtarzałem, jaka to ona młoda, jaka to ona piękna i jaka to ona inteligentna. Byłem non stop zauroczony tą kobietą. Chciałem z nią porozmawiać o nas... o ile tak można nazywać to, co pomiędzy nami się dzieje. Jej piękne oczy błyszczały, od padających promieni słońca, a ja nie mogłem się na nie napatrzeć. Jinjin widziała to, jednak nie dawała żadnych znaków, czy jej się to podoba, czy może odwrotnie.

 

- Może porozmawiamy o nas? - zapytałem ją nagle wprost

- Twój pociąg rusza. Powodzenia na meczu - dostałem zimną, zwalającą mnie z nóg odpowiedź, po czym odwróciła się i poszła

 

Pociąg jechał godzinę, dwie, trzy... cztery, pięć, sześć... I tak jechał i jechał i jechał... W końcu, zacząłem się zastanawiać, co jest, że jedziemy aż tyle czasu. Obok mnie siedział Hwango, który bardzo chciał jechać na ten mecz. Nie wiadomo dlaczego, ale chciał. Zabronić mu nie mogłem, a że nie ja sponsorowałem ten wyjazd, to była mi to "rybka".

 

- Gdzie jedziemy?

- Za granicę.

- Jak to?

- Dowiesz się wszystkiego na miejscu - odpowiedział starzec, patrząc się na mnie bardzo... dziwnym wzrokiem

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...