Skocz do zawartości

Crystal...


Chomik

Rekomendowane odpowiedzi

Time Square o tej porze roku wyglądało pięknie. W ogóle cały Londyn prezentował się zaskakująco dobrze. Tłumy turystów na ulicach stwarzały wrażenie przeludnionej metropolii, ale gdyby przyjrzeć się bardziej, rdzennych mieszkańców w mieście nie było wcale tak wielu. Cóż, jak w każdym miejscu w lipcu. Ale przez całe swoje życie, a musicie wiedzieć, że było ono bardzo obszerne, nigdy nie żyłem w lepszym miejscu. W stolicy Anglii odnajdowali się wszyscy: od gburowatych Rosyjskich biznesmenów, przez studentów ze wschodniej Europy, aż po imigrantów z Afryki czy Azji. Mimo, iż obiekty reprezentacyjne Londynu, takie jak Oxford Street czy Time Square, na którym się właśnie znajduję, cały czas są okupowane przez obywateli innych państw, wchodząc w boczne uliczki naprawdę możemy poczuć charakterystyczny angielski klimat. Zamiast McDonald'ów czy innych KFC można zjeść tu oryginalne brytyjskie śniadanie, a popularną kawę w Starbucks'ie zastępowała tradycyjna brytyjska herbat. Mieszkańcy żyli wolno i spokojnie, chwytali każdą chwilę coraz krótszego życia. Na początku mojego pobytu na Wyspach wydało mi się to dziwne, lecz z każdym następnym dniem zacząłem ich rozumieć i sam zacząłem cieszyć się małymi rzeczami. Miałem dobrze płatną pracę, własny apartament i moją ukochaną Toyotę Celice. Tak właściwie nie miałem zmartwień. No, może oprócz...

- Frank! - Zawołał z amerykańskim akcentem czarnoskóry młodzieniec. - Wybacz za małe spóźnienie, ale na Baker Street jakiś matoł zablokował ruch.

- Ach tak.. - Odpowiedziałem z irytacją w głosie. - Spóźniłeś się przeszło DWIE GODZINY!

- Wybacz przyjacielu. - Chłopak próbował zrobić przepraszającą minę, ale nie wyszło mu za bardzo. - To się więcej nie powtórzy. Obiecuję.

- Jasne... - Przytaknąłem z nudą. - Masz to, o co Cię prosiłem?

- No... E... - Amerykanin usilnie próbował znaleźć coś w kieszeni ciemnobeżowych spodenek. - Mam!

Mówiąc to młody mężczyzna podał mi małą kartkę papieru. Miałem wielką nadzieję, że to, co kryje świstek, było warte swojej ceny.

- Dziękuje Ci C..y...

- Charles. - Przedstawił się chłopak z uśmiechem.

- No właśnie. - Również się uśmiechnąłem. - Może się przejdziemy, Charles?

- Z miłą chęcią, przyjacielu. - Odpowiedział mój nowy znajomy i ruszyliśmy w drogę. To popołudnie zapowiadało się całkiem zajebiście. Mijając kolejne budowle stolicy Anglii dowiadywałem się kolejnych faktów o poglądach, ulubionych rzeczach czy życiu Charlesa. Po dwóch i pół godziny powoli zaczynałem mieć tego dosyć, ale mój nowy przyjaciel nie zawracał sobie tym głowy, tylko z fascynacją kontynuował swoją opowieść. Ja zbywałem go kiwnięciem głową lub krótkim zwięzłym potwierdzeniem, a w międzyczasie próbowałem wymyślać skuteczną wymówkę i tym samym zakończyć dzisiejsze spotkanie. W końcu zdecydowałem się na coś w stylu "Słuchaj stary, sorry, ale jestem umówiony". Uznałem to za mało przekonujące, ale ku mojemu zdziwieniu Charles tylko wzruszył ramionami i z uśmiechem na ustach ruszył w swoją stronę. Pogratulowałem mu w myślach naiwności i ruszyłem w długą drogę do mieszkania, które, o ironio, znajdowało się na drugim końcu miasta. Cały czas walczyłem również z pokusą sięgnięcia po małą kartkę, którą dostałem od mojego nowego znajomego. Nie mogłem doczekać się chwili, w której odczytam to, czego dowiedział się Charles. Droga przez zatłoczony Londyn, mimo mojej znakomitej znajomości miasta, zajęła mi przeszło dwie godziny i w domu byłem grubo po dwudziestej pierwszej, zmęczony jak cholera. Gdy tylko drzwi się za mną zatrzasnęły sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem dość wygnieciony świstek papieru. W końcu, gdy uporałem się z niesfornym papierem, moim oczom ukazało się dziewięć cyfr i mały napis "Crystal"...

Odnośnik do komentarza

Crystal...ach moja Crystal. Ona jest taka piękna, taka miła, zabawna, inteligentna... Ale zacznijmy może od początku. Poznałem ją na imprezie u Tomasa. Ale wy pewnie nawet nie wiecie, kto to w ogóle jest Tomas. Otóż to mój, jakby to powiedzieć, najlepszy przyjaciel. A jego imprezy to po prostu sztos. Tak więc właśnie na jednym z takich melanży ją poznałem. Przedstawiła się jako Crystal, choć to z pewnością nie było jej prawdziwe imię. Długie bląd włosy, szaro-zielone oczy. Taka w sam raz na jeden raz. Jednak miała w sobie coś takiego, że nie mogłem o niej zapomnieć. W myślach ciągle ją oglądałem, aż wreszcie zdecydowałem się pogadać o tym z Tomasem.

- Stary, ostatnio była u Ciebie na imprezie taka jedna laska. - Nie wiedziałem za bardzo jak zacząć. - Długie bląd włosy, szaro-zielone oczy.

- Ja Ci powiem, że u mnie na imprezie była nawet więcej niż jedna laska. - Tomas wyraźnie chciał dać mi do zrozumienia, że bawi go cała ta sytuacja. - I zdradzę Ci też, że tak średnio co druga panienka pasuje do twojego opisu.

- Bardzo śmieszne, Tom. - Postanowiłem przejść do konkretów. - Przedstawiła się jako Crystal.

- O kurwa. - Mój przyjaciel prawie wypuścił szklankę z ręki. - Stary, nawet niewiesz w co się pakujesz. Ona jest jak Anne Bonny czy Mary Read.To facet z cyckami.

- Ale zajebistymi cyckami. - Puściłem do Toma oczko. - Od tej imprezy cały czas o niej myślę. Może masz do niej jakiś namiar?

- Niestety nie. - Tomas wyraźnie posmutniał, jednak zaraz znów poweselał. - Ale znam kogoś, kto może Ci pomóc. Nazywa się Charles, pomogłem mu na starcie tutaj, więc gość ma wobec mnie dług wdzięczności.

I tak właśnie wpadłem na dalszy trop Crystal. Wraz z Charls'em podążaliśmy za nią przez przeszło pół roku, odwiedzając przy tym takie miejsca jak deszczowy Manchester czy nadmorskie Bournemouth. Niestety, od czasu pamiętnej imprezy u Tomasa nie widziałem jej ani razu. Powoli zaczynałem tracić nadzieje, że jeszcze kiedykolwiek ją spotkam. Próbowałem o niej zapomnieć, umawiając się z innymi kobietami, ale żadna z nich nie potrafiła sprawić, żebym choć na chwilę zapomniał o Crystal. Potem starałem skupić się na pracy, ale i to nie pozwoliło mi oddalić wspomnień dziewczyny. Bylem w totalnej rozsypce. Moim najlepszym kompanem stała się butelka whiskey, z którą codziennie wieczorem oblewałem swoje problemy. Leciałem na łeb na szyję niczym perski posłaniec zrzucony do studni przez Leonidasa. I dna nie było widać. Przyjaciele starali się jak mogli, ale nikt nie potrafił mi pomóc. Na domiar złego przez procenty wyleciałem z roboty i zacząłem mieć problemy finansowe. Doszło nawet do tego, że chciałem wrócić do Polski, ale skutecznie udaremnił to brak gotówki. Pewnego wieczora, gdy tak jak zwykle topiłem swoje smutki i problemy w alkoholu, do moich drzwi zapukał Charles. Nie miałem siły się opierać, więc zwyczajnie wpuściłem go do środka. Ten jak zwykle zaczął walić prosto z mostu.

- Stary, nie możemy Cię tak zostawić. Razem z Tomem widzimy jak się staczasz i chcemy Ci jakoś pomóc. Jutro organizujemy wielką imprezę i byłoby zajebiście, gdybyś na nią wpadł. Będą tam też ludzie, których chcemy, żebyś poznał. Zostawiam Ci adres i godzinę. Ogarnij się chłopie...

Odnośnik do komentarza

@Już wszyscy tu o mnie zapomnieli? :P :'(


******

Mimo początkowej niechęci w końcu się ugiąłem. Ogarnąłem się, włożyłem najlepszą koszulę, spryskałem się jakimiś perfumami, w rękę wziąłem czerwone wino i ruszyłem do domu Toma. Drzwi otworzył mi sam gospodarz. Jak zawsze w takich okolicznościach mieszkanie było pełne gości. Teraz atmosfera była jednak nieco inna niż zazwyczaj, ale, z uwagi na to, że byłem jeszcze na kacu, nie zwróciłem na to specjalnie uwagi. Z głośników leciała nawet niezła muza, ale nie pasowała ona za bardzo do klimatu imprezy. Tomas zaprowadził mnie w głąb mieszkanie do salonu. Tutaj było trochę luźniej. Na obszernej sofie siedziało trzech ludzi, których nie rozpoznałem. Chociaż nie. Jednego nawet kojarzyłem. Mój przyjaciel wskazał mi miejsce obok jednego z nich, a sam usiadł naprzeciwko nas. Kątem oka zobaczyłem stojącego pod oknem Charles'a, ale ten chyba mnie nie rozpoznał. Tom wziął ze stołu szklankę z drinkiem i rozpoczął rozmowę:

- Frank, chciałbym, żebyś kogoś poznał. Ten Pan obok Ciebie nazywa się Milan Mandarić i jest właścicielem klubu piłkarskiego Portsmouth. Dalej siedzi Harry Redknapp, który jest trenerem tegoż klubu. - To mówiąc Tom wskazał na gościa po środku i teraz już wiedziałem, skąd go znam. Ostatnio w telewizji leciał z nim wywiad. Tylko skąd Tom zna takie szychy? - Nasz ostatni gość to Peter Grajcar, były piłkarz, a teraz agent piłkarski. Chyba już domyślasz się, czego od Ciebie oczekujemy?

- Szczerze? Nie mam pojęcia, Tom.

- Pozwolisz. - Tym razem to Redknapp zabrał głos. Od razu widać było, że jest doskonałym trenerem. Aż biło od niego charyzmą i spokojem. - Frank, mamy kłopoty. W zeszłym sezonie prawie spadliśmy z ligi. Podobno kiedyś kopałeś amatorsko w IV lidze. Potrzebuje zaufanych ludzi do mojego sztabu. Zostaniesz jednym z moich asystentów. Wiem, że to brzmi jak Science-Fiction, ale niestety takie są fakty.

- Ale jak to?! Ja mam pracować w piłce? Przecież ja nic nie wiem na ten temat. Owszem, kopałem kiedyś w Polsce, ale Premier League to inna bajka. Nie dam rady.

- Nie szukam dobrych współpracowników, bo nie oszukujmy się, wielkiego pojęcia na ten temat nie masz. Tomas opowiadał mi o tobie. Wiem, że jesteś lojalny, nie lubisz wydawać za dużo i ostro się targujesz. Pomagałbyś przy załatwianiu transferów. Jutro powiemy Ci co i jak, jeżeli oczywiście się na to zgodzisz.

- Ja... nie...

- Frank. - Mandarić także był spokojny. - Nie znam Cię, ale jeżeli Tom i Harry Ci ufają, to mnie to wystarcza. Wiemy, że nie masz pracy, a komornik grozi Ci zabraniem mieszkania. Przy podpisaniu kontraktu dostałbyś tyle, żeby wystarczyło na spłatę zaległych podatków. Pensje też miałbyś dobrą, a od każdego sprzedanego zawodnika dostałbyś 5% kwoty transferu. I jeżeli się zgodzisz, Peter zostanie twoim agentem.

- Ale co w ogóle robi taki agent? - Przyznam, że propozycja zaczęła się robić konkretna. - I po cholerę mi on?!

- Agenci piłkarscy czuwają nad swoimi podopiecznymi. - Wreszcie odezwał się Peter. Jego głos był pełen pasji i zaangażowania. Widać było, że wie co robi. - Pomagają piłkarzom załatwiać ich kontrakty z klubami, dopinają transfery i załatwiają agencję reklamowe. Taki jakby osobisty sekretarz. Oczywiście za każdy transfer biorą odpowiednią prowizję od klubu. Najwięksi agenci, jak Jorge Mendes czy Mino Raiola, od każdego piłkarza biorą po milion-dwa prowizji, ale to w dzisiejszym świecie rzadkość. Z usług agentów korzystają również trenerzy, dyrektorzy sportowi i inni ludzie związani z piłką. Oprócz tego wprowadził bym Cię w piłkarski świat, pomógł zorientować się na rynku. Masz tu mój numer, skontaktuj się ze mną jak podejmiesz decyzję.

- Dziękuje. Panowie, wybaczcie, ale nie mogę podjąć decyzji tak nagle. Potrzebuję czasu do namysłu.

- Rozumiemy. Masz tydzień do namysłu. Tom, wybacz, ale musimy już iść. Do zobaczenia.

- Cześć chłopaki. - Tom obdarzył wszystkich szerokim uśmiechem. - I co sądzisz?

- Sam nie wiem. Jakoś nie widzę siebie w tym świecie.

- To twoja doskonała szansa. Harry jest doskonałym menadżerem. Na 100% znajdziecie wspólny język.

- Przemyślę to, Tom. Obiecuje.

Odnośnik do komentarza

Muszę przyznać, że Milan był cholernie przekonujący. Dzień po imprezie u Tomasa spotkaliśmy się we czwórkę, to znaczy ja, Milan, Harry i Peter, w najlepszej włoskiej knajpie w Londynie. Cały czas nie mogłem uwierzyć, że zaproponowano mi etat w Portsmouth. Oczywiście, że chciałem pracować w Premier League, ale to były tylko mgliste marzenia prostego chłopaka z Warszawy. Kiedy przyjechałem do Anglii w poszukiwaniu pracy, nie znałem nikogo. Moje marzenia o byciu piłkarzem już dawno poszły w kąt, a ja skoncentrowałem się na bardziej przyziemnych sprawach. W dzień pracowałem na zmywaku u Tuana, wietnamskiego szefa knajpy serwującej oryginalny wymysł tureckiej kuchni, zwany potocznie kebabem. Jednym z naszych stałych klientów był Tomas, i to właśnie tak zaczęła się nasza znajomość. Niedługo potem mój przyjaciel załatwił mi pracę (której już nie mam), mieszkanie (które lada moment zostanie mi odebrane) i kontakty, które o dziwo jeszcze posiadam. Ale wracając do spotkania, umówiliśmy się o 20:30 w knajpie "Trattoria Federico", która, jak już wspominałem, jest uważana za jedną z najlepszych knajpek w całym Londynie. Milan zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Ubrany był w najlepszy garnitur od Kevina Klein'a, a pachniało od niego najnowszym Hugo Boss'em. Usiedliśmy parami naprzeciwko siebie. Obok mnie oczywiście Peter, na którego pomoc liczyłem najbardziej, a naprzeciwko nas Harry i Milan, dwaj wielcy przyjaciele, ale także współpracownicy. W oczach mojego agenta zobaczyłem zdeterminowanie, ale i strach. W końcu dla niego także była to pierwsza poważna robota. Zamówiliśmy przystawki i od razu przeszliśmy do rzeczy.

- Panowie, prosimy o przedstawienie waszej oferty. - Zaczął bez wahania Peter. - W końcu to wy zatrudniacie mojego klienta.

- Widzę pełna profeska. - Harry puścił do nas oczko. - Milan?

- Dobra. Panie Chomicki. - Mandarić wymawiał moje nazwisko 'Szomicky'. - Dajemy Panu 6.500 miesięcznie, spłatę zaległych podatków oraz 5% z każdej sprzedaży zawodnika uprzednio zakupionego do klubu. Ponadto pan Grajcar dostanie premię w wysokości 10.000 funtów za podpis na kontrakcie. Pasuje panom?

- 7.000 funtów i 15.000 dla agenta. - Wystrzeliłem z krzesła jak z procy.

- Siedem tysi stoi, prowizja 13.000 funciaków i myślę, że każda ze stron będzie zadowolona.

- Zgoda. - Odparł Peter po krótkiej wymianie spojrzeń. - No Frank, witamy w Portsmouth! Teraz Harry wyjaśni Ci kilka zasad i innych pierdół.

- To tak. - Redknapp poprawił marynarkę i z kieszeni wyciągnął małą karteczkę, którą następnie mi podał. - Tu masz adres naszego centrum dowodzenia, czyli siedziby klubu. Codziennie musisz stawiać się w siedzibie o 9:30. Już jutro na swoim biurku znajdziesz aktualną kadrę zespołu, stan konta i inne tego typu rzeczy. Poznasz także dyrektora sportowego, Petera Storrie'go. Bardzo miły gość. Twój agent postara się dostarczyć Ci karty zawodników bez klubu, dostępnych do wypożyczenia czy kupienia po promocyjnej cenie. Nie jesteśmy klubem z czołówki, więc dokładnie oglądaj każdego centa zanim zdecydujesz się go wydać.

- Rozumiem. Czyli jednym słowem mam ograniczone fundusze, więc muszę twardo negocjować albo szukać mega okazji. Tak?

- Dokładnie. Ach, jeszcze jedno. Ze sprzedaży zawodnika dostaniesz równo 90% kwoty. 5% idzie dla Ciebie, a reszta do klubowej kasy. Coś jeszcze?

- Chyba wszystko. Jak coś, to będę dzwonić.

Wraz z moimi nowymi współpracownikami w spokoju skończyliśmy kolację. Muszę przyznać, że dogadujemy się wyśmienicie. Mam nadzieję, że ten sprawdzian, jakim jest dla mnie praca w roli dyrektora do spraw transferów w Portsmouth, pozwoli mi zdobyć niezbędne doświadczenie i zapas gotówki. W takim wypadku nawet, kiedy mnie wyleją, będę miał już mocną pozycję na rynku, a także kontakty i oszczędności. Gorzej, jak wyleją mnie w najbliższych miesiącach. Wtedy, to... Ach, Football, Bloody Hell!

Odnośnik do komentarza

@Kilka słów do kariery. Wiem, że może uznacie początek za mega oklepany, ale wbrew waszym podejrzeniom, ta kariera jeszcze się nawet nie zaczęła. Wstęp do FM-a będzie dużo, dużo dłuższy niż się wszystkim wydaje ;) Przy okazji zapraszam do komentowania :P

 

*****

 

8 lipca 2006 roku. Tego dnia oficjalnie zacząłem swoją pracę w Portsmouth. Otrzymałem zaszczytną funkcję dyrektora ds transferów, co w pełni mi odpowiadało. W tym miejscu warto wspomnieć o pozostałych członkach zespołu szkoleniowego mojego nowego klubu. Prezesów mamy dwóch. Są to poznany przeze mnie Milan Mandarić, oraz rosyjski oligarcha, który dopiero niedawno zainwestował w klub, kupując 50% jego akcji, Szasza Gajdamak. To głównie Rusek miałbyć odpowiedzialny za fundusze. Był niesamowicie dzianym człowiekiem, być może nawet bardziej, niż jego przyjaciel Roman Abramowicz. Wszyscy wiedzieli, że po jego przyjściu do zespołu, Portsmouth będzie chciało wskoczyć o dwa czy nawet trzy poziomy wyżej. Rozpoczęło się planowanie budowy nowego obiektu, podobnego do Allianz Areny w Monachium. Mieliśmy wskoczyć do ścisłej czołówki nie tylko w Anglii, ale także w Europie. Wobec tego ogromne oczekiwania spadły także na mnie. Wraz z dyrektorem sportowym, Peterem Storrie'm musieliśmy dać z siebie 120%. Już pierwszego dnia Peter wraz z moim agentem uruchomili swoje szerokie kontakty, ale o tym jeszcze będzie. Trenerem Portsmouth był człowiek, którego uważam za wzór przykładnego manago, a więc Harry Redknapp. Miał on dwóch asystentów, którzy byli świetni w tym, co robili. Tony Adams i Joe Jordan naprawdę wkładali serce w ten klub. Miał do nich dołączyć ktoś jeszcze, ale to także dłuższa historia. Tak z grubsza wyglądała ważniejsza cześć sztabu Harry'ego. Gdy po raz pierwszy przybyłem do naszego centrum treningowego, uderzył we mnie ogrom porządku bijacy od tego miejsca. Z wystroju swojego biura nie byłem zadowolony, więc natychmiast zabrałem się za urządzanie wnętrza. Pomieszczenie to było przestronne. Po lewej stronie od drzwi wejściowych znajdowało się duża szklana szyba, przez którą widać było boiska przy Fratton Park, na którym akurat Harry prowadził trening. Na przeciwko wejścia stało duże, dębowe biurko, na którym równo poukładane leżały papiery dotyczące finansów bądź kadry Portsmouth. Było mi tutaj trochę pusto, więc niemal od razu poprosiłem lokalnego malarza o strzelenie mi portretu, który potem powiesiłem na ścianie za biurkiem. Nie mogę o sobie powiedzieć, że byłem narcystyczny czy arogancki. Po prostu na lokalnym rynku nie znalazłem niczego, co mogłoby zapełnić pustkę na ścianie. Po prawej stronie natomiast stała szafka, w której trzymałem swoje osobiste rzeczy i oczywiście osławione już procenty. Po wejściu do gabinetu wziąłem się za przeglądanie papierów. Pan Gajdamak udostępnił nam około 12 milionów funtów na ewentualne zakupy, więc można powiedzieć, że było to wystarczająco jak na początek. Sytuacja kadrowa była nienajlepsza, ale o tym chciałem podyskutować z Harry'm po południu. Było pewne, że następne klika dnia będzie bardzo ważne w kontekście tego sezonu.

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

Jest to jedna z historii, którą Harry opowiedział mi jakiś czas później, podczas jednej z naszych wspólnych, klubowych kolacji. Tego samego lata, którego dołączyłem do sztabu w Portsmouth, Harry wraz z Peterem Storrie'm polecieli do Tel Awiwu, by spotkać się z nowymi właścicielami i podyskutować o przyszłości.

- Chcemy, by ściągnął pan do klubu człowieka, który zna się na piłkarskiej taktyce - powiedział Gajdamak.

- W porządku - odparł manager - a myśli pan, że czym się zajmują Tony Adams i Joe Jordan?

Tony, tak jak ja, dopiero co doszedł do klubu. Kiedyś był znakomitym piłkarzem, a teraz miał zagwarantować naszemu sztabowi świeże spojrzenie.

- Mam już swoją ekipę, panie Gajdamak - utrzymywał Harry. - Nie potrzebuję nikogo więcej.

- Chciałbym, by pan kogoś poznał - podjął Sasza. - To bardzo mądry człowiek. Rozumie taktykę diamentu.

- Ach, to bardzo ciekawe. Taktykę diamentu, tak? O ile się nie mylę, w zeszłą niedziele widziałem, jak stosuje ją drużyna jedenastolatków w parku. Ta taktyka wygląda na strasznie skomplikowaną. Jest pan przekonany, że nasi zawodnicy będą potrafi się dostosować?

- Roman Abramowicz jest bardzo dobrym przyjacielem pana Granta i chciałby zobaczyć go w piłce angielskiej.

- Cóż, skoro jest taki chętny, to może zatrudni go w Chelsea?

- Nie - odparł Gajdamak. - Abramowicz chce, byśmy to my dali mu pracę. Zależy mu na tym, by Awram nabrał doświadczenia w angielskim futbolu. Jeśli pozwolimy mu pracować, być może wypożyczy nam jednego lub dwóch piłkarzy od siebie. Pytał już, czy chcemy Glena Johnsona. Ceni go pan?

- Uwielbiam go - odpowiedział Harry. - Świetnie, jeśli faktycznie możemy ściągnąć Johnsona. Czym jednak miałby się zajmować pan Grant?

- Panie Redknapp - powiedział Sasza - naprawdę nie ma znaczenia, czym będzie się zajmował pan Grant. Proszę znaleźć dla niego funkcję wedle pańskiego uznania. Nie ma znaczenia, czy będzie pracował w biurze czy w centrum treningowym. To już zależy od pana. Ale jeśli damy mu pracę, to pomoże i mnie, i klubowi.

W taki mniej więcej sposób Awram dołączył do naszego sztabu. Oczywiście sposób, w jaki do nas trafił, był bardzo osobliwy, ale Grant był bardzo miłym i inteligentnym człowiekiem. Odkąd poznał podstawy angielskiej piłki wiedziałem, że w końcu trafi do Chelsea, dlatego nie zdziwiłem się, gdy kilka lat później został ich dyrektorem sportowym. Ale jedno trzeba mu było przyznać. Rzeczywiście rozumiał taktykę diamentu.

Odnośnik do komentarza

Było źle. Kiedy Harry ponownie trafił do drużyny Portsmouth 26 listopada 2005 roku, zespół był razem z Evertonem czwarty od końca. Evertonowi nikt jednak spadku nie wdrożył, a Portsmouth spadło na siedemnastą lokatę. W zimowym oknie Milan, mimo iż zazwyczaj nie jest zbyt rozrzutny, tym razem nie miał wyjścia. Do klubu za 4,1 miliona funtów dołączył Benjani z Auxerre, a za kolejne 7 - Pedro Mendes, Sean Davis i Noe Pamarot z Tottenhamu. Harry wypożyczył także Wayne'a Routledge'a i Andresa D'Alessandra. Mimo to wzmocnione Pompey długo nie mogło wskoczyć na właściwe tory. Wszystko odmieniło się jednak 11 marca, kiedy to drużyna Harry'ego po genialnym strzale Pedro Mendesa wygrała 2:1 z Manchesterem City. W dwóch kolejnych meczach z Fulham i West Hamem zawodnicy strzelili aż 7 goli! Ostatecznie utrzymanie dało zwycięstwo nad Wigan, po golach Benjaniego oraz Matta Taylor'a. Ale było wiadome, że potrzebowaliśmy wzmocnień. Dlatego już pierwszego dnia gorączkowo przeglądałem listę zawodników z kontraktami i listy transferowe. W oko wpadło mi wielu graczy, których znałem z oglądanych, w telewizji Sky, meczów. Pierwszym ze sprowadzonych zawodników był oczywiście Glen Johnson, stary znajomy Harry'ego z czasów trenowania West Hamu. Nie zaprzeczam, że sporo w tej kwestii zrobiło zatrudnienie u nas pana Granta. Na następny ruch z naszej strony trzeba było czekać prawie miesiąc! Tyle czasu musiałem namawiać wraz z Joe Jordanem znakomitego angielskiego obrońcę, Sola Campbella, ale się udało. Sol dołączył do nas za darmo, schodząc o 50 tysięcy funtów ze swojej tygodniówki. Za bardzo okazyjną cenę (zaledwie 1,2 miliona funtów) pozyskaliśmy z Manchesteru City świetnego bramkarza, Davida Jamesa, który jak na razie zajmuje pierwsze miejsce na liście moich udanych transferów. Mimo tych ruchów, na pięć dni przed startem sezonu 2006/2007, Portsmouth nadal miało poważny problem...

Odnośnik do komentarza

Tego dnia Harry był naprawdę wściekły. Z furią wpadł do mojego gabinetu chwilę po dziesiątej, gdy kończyłem drugie śniadanie.

- Frank, kurwa, mamy problem - zaczął bezpośrednio Harry. - Nie mamy napastnika. Potrzebujemy go. Natychmiast.

- Spróbuję kogoś załatwić, ale nie sądzę, żeby kluby chciały oddawać swoich snajperów kilka dni przed ligą.

- Szukaj na wolnym transferze, wśród spadkowiczów, cokolwiek. Musimy mieć strzelca.

- Tak jest szefie.

Zapowiadał się pracowity dzień. Okazało się bowiem, że nasi dwaj snajperzy: Benjani i Bułgar Svetoslav Todorov, mieli kłopoty z urazami. Od razu otworzyłem laptopa i gorączkowo zacząłem przeglądać napastników, którzy znajdowali się w naszym zasięgu finansowym. Znalazłem kilku kandydatów, ale z reguły byli podatni na kontuzje, dobijali do 30-stki albo w poprzednim klubie szlo im beznadziejnie. Wreszcie trafiłem na Kanu, który w poprzednim sezonie spadł z WBA z Premier League. Chciałem powiedzieć o nim Harry'emu, ale w biurze zastałem tylko jego asystenta, Tony'ego Adamsa. Postanowiłem zapytać go o Kanu.

- Nie możesz go ściągnąć - powiedział. - Już trzy lata temu było po nim. Rozmawiałem ze sztabem medycznym Arsenalu i mówią, że to nie ma sensu.

Moim zdaniem jednak Kanu nie wyglądał na dogorywającego piłkarza. Sprawiał raczej wrażenie gościa, który q jednym palcu ma większy talent niż połowa napastników ligi w obu stopach. Zadzwoniłem więc do Bryana Robsona, menadżera West Bromu.

- Jak sobie radził? - zapytałem.

- Najwyższy poziom - odpowiedział. - Miał po prostu pecha, że nie udało mu się nas utrzymać, więc musiał odejść. Ale był znakomity.

Zignorowałem więc Tony'ego i sam skontaktowałem się z Kanu.

- Jak się miewasz? Czym się zajmujesz?

- Niczym, szefie.

- Trenowałeś ostatnio? Jesteś w formie?

- Wie pan, biegałem po parku.

- Jak często?

- Wczoraj.

Początek nie był obiecujący. Przez całe lato raz wyszedł pobiegać, a i w to nie do końca musiałem wierzyć. Nie mogliśmy sobie jednak pozwolić na wybredność. Zapytałem Kanu, czy chce w ogóle w tym sezonie wrócić na boisko. Odpowiedział, że tak, i przyjechał do nas na treningi. Razem ze swoim agentem chcieli jednak podpisać kontrakt już pierwszego dnia. Harry się na to nie zgodził i wystawił go w rezerwach przeciwko Cardiff City. Strzelił gola światowej klasy, ale po 60 minutach nie miał już sił. Musiał nad tym popracować, ale kontrakt podpisaliśmy od razu. Widać było, że drużyna idzie w dobrym kierunku...

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...