Skocz do zawartości

'Murica


kujawiak

Rekomendowane odpowiedzi

MLS - sezon zasadniczy (16/34)

[Z2] Seattle Sounders - New York Red Bulls [W1] 2:0 (Marquez 18. (s), Ochoa 84.)

 

Vuolo - Cameron (64. Jatta), Marquez, Conde, Segares - Guti (46. Hertzog), Tainio, McCarty - Solli (79. Zusi), Convey - Cooper

 

Jak padły bramki?

18 min., 1:0. Pontius dośrodkował z rzutu rożnego w pole bramkowe gości, a tam Marquez tak niefortunnie wybijał piłkę spod nóg Ochoi, że wpakował ją do własnej bramki.

84 min., 2:0. Piękny kontratak Seattle. Akcję zapoczątkował Tetteh, który podciągnął z piłką kilkadziesiąt metrów i zagrał idealną piłkę do Ochoi, a ten całkowicie zaskoczył Vuolo niesygnalizowanym uderzeniem zza pola karnego.

 

Notes trenera:

Niestety, oprócz dwóch bramek straciliśmy dziś w Seattle naszą parę stoperów. Wprawdzie z pierwszych raportów wynika, że urazy Wilmana i Geoffa nie są bardzo groźne, ale na pewno żaden z nich nie będzie mógł nam pomóc podczas niezwykle ważnego pojedynku w Chicago, który czeka nas już za cztery dni. A przecież nie zapominajmy, że po drodze lecimy jeszcze na Florydę, aby rozegrać mecz pucharowy. Tydzień temu nazwałem trwający właśnie maraton wyjazdowy próbą charakteru i musze przyznać, że było to niezwykle trafne określenie. Jeśli chodzi o dzisiejszy mecz, to piłkarze gospodarzy pokazali dlaczego są obecnie drugą siłą całej ligi. My także nie byliśmy na boisku statystami i choć nie prowadziliśmy gry, to i tak stworzyliśmy sobie kilka dogodnych sytuacji. Szczególnie żałuję okazji Conveya, która mogła być punktem zwrotnym tego widowiska. Tak się jednak nie stało, a zatem pozostaje jedynie pogratulować drużynie z Seattle wywalczenia kolejnego kompletu punktów.

Odnośnik do komentarza

Puchar USA - 3. runda

[2L] Orlando City Soccer Club - New York Red Bulls [1L] 1:0 (Fuller 46.)

 

Vuolo - Myers (71. Solli), Keel (80. Marquez), Tierney, Miller - Guti, Jatta (71. Tainio), Duka - Zusi, Salinas - Hertzog

 

Jak padła bramka?

46 min., 1:0. Rooney jednym zwodem oszukał dwóch kryjących go zawodników i prostopadłym podaniem uruchomił Fullera. Po strzale napastnika Orlando piłka odbiła się jeszcze od słupka i zatrzepotała w siatce.

 

Notes trenera:

Wiem, że wielu ekspertów zarzuca nam odpuszczenie dzisiejszego spotkanie, ale my po prostu wystawiliśmy jedyną jedenastkę, która była zdolna do gry. Eksperymentalny był nie tylko skład personalny, ale i ustawienie. Oczywiście nie zmienia to w niczym faktu, że nasi rywale zasłużenie wywalczyli awans do kolejnej rundy. Przed meczem mówiłem, że Orlando dysponuje potencjałem, który każe stawiać tę drużynę wśród głównych faworytów rozgrywek. Na boisku słowa te się potwierdziły i nie zdziwię się, jeśli za kilka miesięcy wszyscy będziemy gratulować piłkarzom z Florydy wywalczenia pucharu.

Odnośnik do komentarza

MLS - sezon zasadniczy (17/34)

[W5] Chicago Fire - New York Red Bulls [W2] 2:1 (Dube 29., 75. - Solli 90.+2)

 

Vuolo - Tainio (79. Segares), Marquez, Keel, Tierney - Solli, Jatta, McCarty (59. Guti), Convey (59. Salinas) - Hertzog, Cooper

 

Jak padły bramki?

29 min., 1:0. Dośrodkowanie Pardo z rzutu rożnego przytomnie przedłużył Moor, a zamykający akcję na długim słupku Dube skutecznie główkował z najbliższej odległości.

75 min., 2:0. Moor wykonywał rzut wolny z lewej strony boiska. Obrońca Chicago dośrodkował na wprost na głowę zupełnie nieobstawionego Dube'a, który wobec biernej postawy nowojorskiej defensywy podwyższył wynik meczu.

90+2 min., 2:1. Cooper i Hertzog rozklepali obronę gospodarzy, a całą akcję sfinalizował przytomnie zbiegający z prawego skrzydła Solli.

 

Notes trenera:

Własnych organizmów nie da się oszukać. Cztery mecze w osiem dni, na dodatek rozgrywane w różnych częściach kraju, to dawka, której nie wytrzymałby nikt. Najlepiej pokazuje to zresztą przykład drużyny z Los Angeles, także notującej obecnie nienajlepszą serię. Każdy, kto oglądał dzisiejsze spotkanie widział, która drużyna była świeższa i bardziej zdolna do wykreowania czegokolwiek. Nasz zespół, poza terminarzem, dobiły jeszcze prześladujące nas od początku rozgrywek kontuzje. Dlatego, pomimo porażki, pogratuluję moim zawodnikom walki do końca i tego, iż pomimo wynik był niekorzystny, zakończyli oni mecz bardzo miłym akcentem. Szkoda dwóch bramek straconych po błędach w kryciu przy stałych fragmentach, ale pamiętajmy, że nasza defensywa grała w takim zestawieniu dopiero pierwszy raz.

Odnośnik do komentarza

MLS - sezon zasadniczy (18/34)

[Z5] San Jose Earthquakes - New York Red Bulls [W4] 4:1 (Wondolowski 9., Bernardez 27., Moreno 57. (k), Hot 67. - Zusi 46.)

 

Vuolo - Cameron (73. Hertzog), Marquez, Conde, Segares - Tainio, Jatta (32. Guti), McCarty - Solli, Convey (43. Zusi) - Cooper

 

Jak padły bramki?

9 min., 1:0. Jatta stracił piłkę w środku pola na rzecz Moreno. Zawodnik San Jose zdecydował się na samotny rajd prawym skrzydłem, skąd dośrodkował do znajdującego się w pełnym biegu Wondolowskiego, który wykończył akcję fenomenalnym wolejem.

27 min., 2:0. Moreno dośrodkował z rzutu rożnego na głowę Bernardeza, a ten popisał się precyzyjną główką.

46 min., 2:1. Solli odzyskał piłkę w środkowej strefie boiska i natychmiast oddał ją Gutiemu. Hiszpański pomocnik wypatrzył wychodzącego na pozycję Zusiego, a ten pokonał golkipera gospodarzy precyzyjnym strzałem w długi róg.

57 min., 3:1. Segares popchnął w polu karnym Corralesa, a jedenastkę pewnie wykonał Moreno.

67 min., 4:1. Moreno wykonywał rzut wolny, goście całkowicie odpuścili krycie, co wykorzystał Hot, podwyższając wynik uderzeniem z linii pola karnego.

 

Notes trenera:

Tego, co zaprezentowaliśmy dziś na boisku nie tłumaczy ani terminarz, ani kontuzje. Jedyne, co możemy zrobić, to po prostu przeprosić wszystkich, którzy musieli to oglądać. Od dziewiętnastej minuty nasi rywale musieli sobie radzić w dziesięciu, a na boisku wyglądało to tak, jakby piłkarze z San Jose grali przynajmniej w potrójnej przewadze. Gdyby nie refleks naszego bramkarza, końcowy wynik byłby zdecydowanie wyższy i nic w tym dziwnego, gdyż tylko jednej drużynie chciało się dzisiaj biegać. Czy wierzę w to, że zawodnicy grają przeciwko mnie? Cóż, gdyby tak było, wówczas graliby przede wszystkim przeciwko sobie. Nie da się jednak ukryć, że jest poważny problem i będziemy musieli wspólnie poszukać jego źródła.

 

********

 

No i w taki oto sposób dotarliśmy ... do końca. Nie, nie tego tematu, ale mojej wirtualnej nowojorskiej przygody. Dzień po spotkaniu w San Jose, 2. lipca 2011 roku, dowiedziałem się, że umowa wiążąca mnie z klubem zostaje rozwiązana ze skutkiem natychmiastowym. W ten oto sposób zostałem pierwszym zwolnionym podczas bieżących rozgrywek MLS menedżerem.

 

W jaki sposób zareagowałem na tę informację? Wiadomo, że zawsze ciężko spojrzeć na tego typu sytuację obiektywnie, ale myślę, że zarząd z pewnością miał swoje argumenty. Oczywiście, najpierw pojawiły się myśli, że przecież wobec niezwykle trudnej sytuacji kadrowej i tak zrobiliśmy wynik ponad stan, ale nie da się ukryć, iż naszą grą trudno było się zachwycać. To, co zaprezentowaliśmy podczas ostatniego meczu w San Jose trudno nazwać inaczej niż całkowitą żenadą. Co więcej, była to czwarta kolejna porażka, więc najwyraźniej prezesi uznali, że jeśli chcą jeszcze uratować ten sezon, to trzeba zareagować natychmiast. Małe usprawiedliwienie mógł stanowić w tym wypadku bardzo niekorzystny terminarz, ale trzeba jasno powiedzieć, że z meczu na mecz prezentowaliśmy się raczej gorzej niż lepiej, a lekarstwa na nasze boiskowe bolączki nie było widać na horyzoncie. Nie wiem, jaki wpływ na ostateczną decyzję szefów klubu mieli zawodnicy, ale należy w tym miejscu podkreślić, iż niektórzy piłkarze (z Gutim i Marquezem na czele) głośno wyrażali swoje niezadowolenie z faktu, że to ja piastuję stanowisko menedżera nowojorskiego klubu. Wprawdzie obyło się bez publicznego podważania kompetencji, ale krytyka reżimów treningowych oraz rozmów motywacyjnych była na porządku dziennym. Dlatego trudno się dziwić, że od samego początku sezonu atmosfera w szatni była dość napięta i - delikatnie mówiąc - daleka od idealnej.

 

Ostatecznie przyszło mi poprowadzić klub z Nowego Jorku w osiemnastu meczach ligowych. Siedem z nich wygraliśmy, pięć zremisowaliśmy i ponieśliśmy sześć porażek, bramkowo również byliśmy na minimalnym plusie. Nie jest to z pewnością wynik wybitny, ale też trzeba z całą mocą podkreślić, że w Nowym Jorku nie zdążyłem także niczego przegrać. Wprawdzie po serii porażek osunęliśmy się na piątą pozycję w tabeli konferencji wschodniej, ale nasza strata do liderującego obecnie Houston Dynamo wynosiła zaledwie trzy punkty, przy takiej samej liczbie rozegranych meczów. Zajmujące gwarantującą bezpośredni awans do play-off trzecią lokatę New England Revolution wyprzedzało nas natomiast jedynie o jedno "oczko". Co więcej, po serii trudnych wyjazdów, kolejne trzy spotkania rozegrać mieliśmy już na własnym boisku, a rywalami miały być drużyny z dolnej części tabeli. To, wraz ze spodziewanymi powrotami po wielomiesięcznych rehabilitacjach Franklina, Henry'ego oraz Agudelo, pozwalało patrzeć w przyszłość z ostrożnym optymizmem. Pozostaje zatem życzyć, aby mojemu następcy udało się w przeciwieństwie do mnie okiełznać szatnię i poprowadzić klub z Nowego Jorku do sukcesów.

 

********

 

W następnym poście będzie tradycyjna szczegółowa analiza występów drużyny na półmetku rozgrywek. Oczywiście, pisząc ją absolutnie nie zdawałem sobie sprawy, iż za sterami nowojorskiego klubu pozostał mi do rozegrania tylko jeden mecz. Nie ma jednak sensu pisać kolejnego sprawozdania jedynie na temat blamażu w San Jose, dlatego wspomniany tekst będzie można potraktować jako podsumowanie całego nowojorskiego epizodu.

Odnośnik do komentarza

Stało się tak, że podsumowanie pierwszego półrocza okazało się jednocześnie moim pożegnaniem z Nowym Jorkiem. Czy przygoda ta okazała się faktycznie kompletnym nieporozumieniem? Cóż, zapewne ilu ludzi, tyle opinii. Moim zdaniem, choć zdecydowanie nie opuszczam Harrison jako zwycięzca, to też nie czuję się jak po nokaucie w pierwszej rundzie.

********

Szkoda, że dzieje się to po trzech kolejnych porażkach, ale właśnie przyszedł czas na pierwsze półroczne podsumowanie mojej wirtualnej kariery w Nowym Jorku, a będąc bardziej precyzyjnym - w New Jersey. Niewykluczone, iż będzie ono również podsumowaniem ostatnim, gdyż według otrzymanego wczoraj raportu zarząd nie do końca zadowolony jest z wyników, które stały się naszym udziałem w ostatnich miesiącach. Ocena ta jest dość surowa i trzeba zastanowić się, czy do końca sprawiedliwa? Z jednej strony należy pamiętać, że na każdej pozycji z wyjątkiem bramkarza borykaliśmy się z olbrzymimi problemami kadrowymi. Niejednokrotnie nie byliśmy w stanie wystawić meczowej osiemnastki, a niektórzy zawodnicy sami nie spodziewali się, że tej wiosny grać będą na tak nietypowych dla siebie pozycjach. Zważywszy na to, że na półmetku sezonu nie przegraliśmy jeszcze niczego i ciągle jesteśmy w grze o play-off już należy zapisać po stronie plusów. Gdyby jednak oceniać samą grę, to nie sposób zaprzeczyć, że zdobyte przez nas 26 punktów to wynik ponad stan. Pamiętamy chociażby mecze w Vancouver oraz Houston, w których udało się odnieść zwycięstwa pomimo przygniatającej wręcz przewagi rywali. Dlatego, jeśli chodzi o wrażenia estetyczne, na pewno wiele elementów naszej gry wymagało gruntownej poprawy. Cały czas nie można jednak zapominać o pladze kontuzji, gdyż jest wielce prawdopodobne, iż gra nowojorskich Byków grających w optymalnym zestawieniu wyglądałaby nieco lepiej. Pytanie tylko - o ile lepiej? Pozostaje jedynie życzyć, abyśmy podczas rundy rewanżowej mieli okazję się przekonać. Tymczasem przejdźmy do analizy gry poszczególnych formacji.

Bramka
Zgodnie z przewidywaniami pewniakiem między słupkami był Vuolo, który na dodatek okazał się jednym z nielicznych piłkarzy pozostających do mojej dyspozycji przez całą rundę. Jego forma nie była jednak stabilna. Zdecydowanie najlepiej Jeremy prezentował się na samym początku sezonu, co nie uszło uwadze selekcjonera kadry Jürgena Klinsmanna, który dał naszemu golkiperowi szansę debiutu w seniorskiej reprezentacji. Później jednak częściej niż powinny zaczęły się przytrafiać błędy wynikające ze zbyt małej koncentracji. Ich apogeum wypadło na mecz w Seattle, podczas którego Vuolo był wyjątkowo "elektryczny". Pomimo tego, skala talentu naszego bramkarza niewątpliwie plasuje go w ścisłej ligowej czołówce.

Obrona
Na środku spodziewaliśmy się trójki solidnych zawodników i rzeczywiście Cameron, Conde oraz Marquez spełnili pokładane w nich nadzieje. Niestety, wszyscy oni borykali się w minionych tygodniach z mniej lub bardziej poważnymi problemami zdrowotnymi. Problemem Wilmana Condego, który także dostąpił zaszczytu gry w reprezentacji swego kraju jest ponadto duża impulsywność, co bezpośrednio przekłada się na liczbę otrzymywanych przez niego indywidualnych upomnień. Od wspomnianej trójki pod względem umiejętności znacznie odstaje Stephen Keel, ale wobec plagi urazów i on otrzymał już swoje szanse. Spisywał się jednak bardzo przeciętnie, a w jego grze dominowała nerwowość. Na lewej obronie grali wymiennie Gonzalo Segares oraz Chris Tierney. Żaden z nich nie był zaporą nie do przejścia, obaj popełniali liczne błędy, ale mały plusik postawić należy przy nazwisku Kostarykańczyka. To on znacznie częściej i bardziej produktywnie podłączał się do akcji ofensywnych, a jego wejście w Houston wszyscy zapamiętamy na długie miesiące. Po prawej stronie … nie mieliśmy kim grać. Nasz absolutny lider na tej pozycji (Sean Franklin) wypadł z powodu urazu mięśniowego na początku kwietnia, a jego następca (Chance Myers) łapał uraz za urazem. Dlatego na tej pozycji z konieczności występować musieli stoperzy (Cameron), lewi obrońcy (Tierney, Segares), defensywni pomocnicy (Tainio, Jatta), a także skrzydłowi (Solli). I to wszystko podczas jednej rundy! Czy wobec takich problemów można pokusić się o jakąkolwiek rzetelną ocenę ich gry?

Pomoc
Znów zaczniemy nietypowo, bo od środka. Tutaj kompletnym nieporozumieniem okazał się Guti. Były piłkarz madryckiego Realu dostawał kolejne szanse, ale na tle piłkarzy MLS prezentował się po prostu fatalnie. Zero goli i zaledwie dwie asysty to dla piłkarza pobierającego z kasy klubu wynagrodzenie w wysokości dwudziestu tysięcy dolarów tygodniowo wynik całkowicie kompromitujący. Co więcej, Hiszpan, choć wielokrotnie był najsłabszym piłkarzem na boisku, zdawał się w ogóle nie przejmować tym faktem i winą za słabe występy obarczał wszystkich z wyjątkiem siebie. McCarty oraz Tainio również nie zaprezentowali wiosną piłkarskich fajerwerków, ale na tle Gutiego obaj wypadli nadzwyczaj solidnie. Kilka występów zaliczyli także świeżo upieczony reprezentant Gambii Paul Jatta oraz młody Dilly Duka. Po żadnym z nich trudno było spodziewać się cudów, ale wobec fatalnej sytuacji kadrowej obaj dość regularnie meldowali się na boisku w meczach ligowych. Znacznie lepiej niż środek drugiej linii wyglądały za to nowojorskie skrzydła. Swoje zrobił Norweg Jan Gunnar Solli, który ewidentnie nie przyjechał do Ameryki na sportową emeryturę. Na przeciwnej flance równie efektownie wyglądał Bobby Convey, choć on akurat dość szybko znalazł się na liście kontuzjowanych. Prawdziwym odkryciem okazał się za to sprowadzony z myślą o zachowaniu głębi składu Graham Zusi. Nieszablonowy pomocnik z Florydy nie dość, że spisywał się nadzwyczaj solidnie, to jeszcze swoimi golami zapewnił drużynie kilka niezwykle cennych punktów. Znacznie mniej okazji do pokazanie swych umiejętności otrzymał natomiast Shea Salinas.

Atak
Formacja, która miała być postrachem całej ligi, bardzo szybko stała się postrachem lekarzy ortopedów na wschodnim wybrzeżu USA. Co z tego, że w kadrze zespołu znajdują się dwie dużej klasy gwiazdy, skoro ani ta uznana (Henry), ani ta wschodząca (Agudelo) nie rozegrała jeszcze pełnych dziewięćdziesięciu minut w koszulce nowojorskiego klubu? O stanie klubowej kadry najdobitniej świadczy fakt, iż Corey Hertzog, dla którego minione miesiące były pierwszymi w przygodzie z profesjonalną piłką, wystąpił aż w dwunastu spośród osiemnastu spotkań! Oczywiście napastnikiem pierwszego wyboru był w zaistniałej sytuacji Kenny Cooper (i on nie uniknął jednak pięciotygodniowej przymusowej pauzy!), który zgodnie z przewidywaniami wywiązał się z tej roli bardzo poprawnie. Jedynym minusem był u Kenny'ego brak regularności. Oczywiście, takie mecze, jak w Portland nie mogą się zdarzać codziennie, ale przytrafiały się także spotkania, podczas których Cooper spisywał się zdecydowanie poniżej swoich możliwości.

 

New York Red Bulls w statystyce - marzec-czerwiec 2011

Odnośnik do komentarza

Oczywiście, moje zwolnienie z Red Bulls nie sprawiło, że piłkarski świat się zatrzymał. Wręcz przeciwnie, rozgrywki MLS, podobnie jak i rywalizacja na innych płaszczyznach, zaczynały dopiero wchodzić w decydującą fazę. Poniżej prezentuję zatem krótkie podsumowanie tego, co wydarzyło się w piłkarskim świecie podczas mojego przymusowego urlopu.

 

********

 

MLS All-Star Game
[uSA] MLS All-Stars - Liverpoool FC [ENG] 1:1 k. 3-2 (Keane 35. - Skrtel 42.)

 

********

 

MLS - sezon zasadniczy
Wschód: 1. New York 58 (Q), 2. New England 55 (Q), 3. Columbus 54 (Q), 4. Chicago 53 (q), 5. Houston 47 (q), 6. Kansas City 42, 7. Philadelphia 39, 8. D.C. 35, 9. Toronto 24
Zachód: 1. Seattle 70 (Q), 2. Los Angeles 66 (Q), 3. Salt Lake 58 (Q), 4. San Jose 53 (q), 5. Dallas 45 (q), 6. Chivas USA 41, 7. Vancouver 34, 8. Colorado 33, 9. Portland 31

 

Jak widać, nie trzeba silić się na specjalną analizę, żeby stwierdzić, iż decyzja o rezygnacji z moich usług obroniła się sama. Zacznijmy jednak od początku - dokładnie trzy dni po tym, jak rozwiązano ze mną umowę, po raz pierwszy oficjalnie podano nazwisko mojego następcy. Szefowie Red Bulls tym razem zdecydowali się powierzyć losy klubu w ręce doświadczonego menedżera, który niejednego już w swoim zawodowym życiu doświadczył. Sven-Göran Eriksson, bo o nim mowa, przywitał się z Nowym Jorkiem w sposób najlepszy z możliwych, od domowego 3:0 z Toronto. Po tygodniu przyszło równie efektowne 4:1 z D.C. United, a Czerwone Byki w niczym nie przypominały nieporadnej drużyny, która tak bardzo męczyła się na boisku w San Jose. Nie sposób jednak nie zauważyć faktu, iż bohaterem obu wysoko wygranych spotkań był wracający po półrocznej przerwie Thierry Henry. Francuz najpierw popisał się hat-trickiem w starciu z drużyną z Kanady, a następnie uzyskał dwa gole i asystę przeciwko United. W tym momencie można było się zastanawiać, czy ta pozytywna odmiana to efekt Svena, Thierry'ego, terminarza, czy wszystkich tych czynników jednocześnie. Okazało się jednak, iż to osoba szwedzkiego menedżera okazała się kluczowym elementem tej układanki. Henry pograł bowiem jeszcze trzy tygodnie (prezentując przez ten okres niesamowitą formę), po czym na jednym z treningów ... złamał nogę i wykluczył się do końca sezonu. Absencja największej gwiazdy nie wpłynęła jednak deprymująco na nowojorczyków, którzy wprawdzie prezentowali się już znacznie mniej efektownie, zdarzały im się przykre wpadki (1:6 z Salt Lake), ale cały czas utrzymywali się na bezpiecznym miejscu w tabeli konferencji wschodniej. Ostatecznie, zdobyte przez podopiecznych Erikssona 58 punktów wystarczyło do zajęcia w niej pierwszego miejsca i z takiej pozycji nowojorczycy przystępowali do fazy play-off.

 

Prawdziwą rewelacją rozgrywek na wschodzie była pewnością skazywana na jedno z ostatnich miejsc w tabeli drużyna New England Revolution. Podopieczni Erwina Koemana nie grali być może wielkiego soccera, ale konsekwentnie gromadzili punkty i na koniec fazy zasadniczej okazało się, że to właśnie oni znaleźli się tuż za plecami lidera z Harrison. Pierwszą trójkę uzupełniła grająca chyba najrówniej na przestrzeni sezonu ekipa Columbus Crew. Na zachodzie walka o prymat od początku toczyła się między drużyną marzeń z Los Angeles, a imponującą ambicją i zaangażowaniem jedenastką Seattle Sounders. Ostatecznie, na mecie ci drudzy okazali się lepsi o cztery punkty. Do fazy play-off awansował ponadto Real Salt Lake.

 

Do sześciu drużyn, które zapewniły sobie bezpośredni udział w play-off dołączyć miało jeszcze dwóch zwyciężców rywalizacji o "dzikie karty". Okazali się nimi piłkarze Chicago Fire oraz San Jose Earthquakes, ale żadnej z tych drużyn nie udało się zaistnieć w ostatecznej rywalizacji z najlepszymi. W przeciwieństwie do nich, bardzo skuteczni okazali się za to zawodnicy New York Red Bulls, którzy pokonując w finale konferencji wschodniej Columbus Crew zapewnili sobie prawo gry o mistrzostwo MLS. Ich rywalem miał być ktoś z pary Seattle - Los Angeles i pomimo faktu, iż to gracze z północy okazali się zwycięzcami sezonu zasadniczego, większość ekspertów w przedmeczowych wypowiedziach wskazywała Kalifornijczyków jako najbardziej prawdopodobnych finalistów. Tym razem fachowcy się nie mylili i w nagrodę otrzymali prezent w postaci finału, o którzym marzyły wszystkie stacje telewizyjne - Los Angeles, kontra Nowy Jork. Bardziej medialnie być nie mogło.

 

Finał MLS
[Z2] Los Angeles Galaxy - New York Red Bulls [W1] 1:0 (Keane 34.)

O samym finale z pewnością nie można powiedzieć, że rozczarował, ale rozemocjonowani kibice (zarówno ci neutralni, jak i ci opowoadający się po stronie jednej z drużyn) z pewnością liczyli na nieco więcej. Ostatecznie sprawę rozstrzygnęła jedna bramka, zdobyta po pięknej akcji w trójkącie Donovan - Beckham - Keane. Tym samym, tytuł mistrzowski trafił w ręce drużyny minimalnie lepszej zarówno w samym finale, jak i w przekroju całego sezonu.

 

********

 

Nagrody indywidualne i drużynowe
MVP: Rafael Marquez (New York)
Król strzelców: Robbie Keane (Los Angeles) - 19 goli
Najlepszy bramkarz: Michael Gspurning (Seattle)
Najlepszy pierwszoroczniak: A.J. Soares (New England)

Fair play: Los Angeles
Jedenastka sezonu: Gspurning (Seattle) - Maertens (Chicago), Marquez (New York), Conde (New York) - Beckham (Los Angeles), Donovan (Los Angeles), Mirosevic (Columbus), Pardo (Chicago), Convey (New York) - Keane (Los Angeles), Saborio (Salt Lake)

 

 

********

 

Finał Pucharu USA
[3L] Richmond Kickers - Rochester Rhinos [3L] 1:2 (Delicate 15. - Jagdeosingh 7., Hoxie 39.)

Być może osoby, które nie śledzą blisko rozgywek o Puchar USA zdziwią się, widząc w finale dwie drużyny występujące na trzecim poziomie rozgrywek. Zapewniam jednak, że naprawdę nie wydarzyło się tu nic nadzwyczajnego, a finały, w których naprzeciwko siebie stają przedstawiciele MLS, zaliczają się do mniejszości (choć i takie naturalnie się zdarzają). Zwycięstwo Rochester nawet mnie ucieszyło, gdyż w samym finale moja sympatia była po zdecydowanie po stronie gości.

 

********

 

Reprezentacja USA
Tow.: [31] USA - Meksyk [24] 1:1 (Rolfe 34. - Araujo 61.)
Tow.: [34] USA - Kostaryka [58] 1:2 (Chandler 61. - Borges 6., Sequera 12. (k))
Tow.: [38] Belgia - USA [34] 1:0 (Odjidja 59.)
Tow.: [34] USA - Honduras [67] 2:0 (Altidore 40., Ochoa 67.)
Tow.: [115] Liechtenstein - USA [42] 2:1 (Wieser 5., Beck 43. - Ochoa 78.)
Tow.: [47] Słowenia - USA [42] 2:2 (Novakovic 21., Matavz 74. - Ochoa 36., Altidore 87.)

Tymczasem czarny rok amerykańskiej piłki reprezentacyjnej trwał w najlepsze. Ale przynajmniej Sammy Ochoa strzela nie tylko nam.

 

********

 

Liga Mistrzów
Grupa A: 1. Olimpia 11 (Q), 2. Los Angeles 10 (Q), 3. Morelia 8, 4. Comunicaciones 4
Grupa B: 1. Monterrey 16 (Q), 2. Dallas 7 (Q), 3. Real Espana 7, 4. Puerto Rico Islanders 4
Grupa C: 1. Motagua 13 (Q), 2. Santos Laguna 10 (Q), 3. Colorado 7, 4. Alajuelense 4
Grupa D: 1. Seattle 14 (Q), 2. Vancouver 10 (Q), 3. Pumas 9, 4. Tauro 0

********

 

Być może jest ktoś, kto zastanawia się gdzie (i czy) w tym całym zamieszaniu znalazło się miejse dla mnie. Otóż, okazało się, że piłkarski świat jest pojemny i dlatego po pięciu miesiącach menedżerskiego niebytu, 9. grudnia 2011 roku, ponownie zająłem miejsce na trenerskiej karuzeli. Ale więcej o tym już w następnym odcinku.

Odnośnik do komentarza

Jak już wspomniałem wcześniej, moja przerwa w wirtualnej karierze menedżerskiej trwała dokładnie pięć miesięcy i pięć dni. Rok 2012 miałem już zatem przywitać w roli szkoleniowca nowego klubu. Oczywiście, każda zaczynająca się przygoda niesie za sobą szereg wyzwań i nie inaczej było i tym razem. Wprawdzie poprzednią wiadomość zakończyłem słowami, że piłkarski świat jest niezwykle rozległy, ale jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie kryteria georgaficzne, to w moim przypadku trudno było mówić o wielkiej przeprowadzce. Ba, gdybym nagle w wolny wieczór zatęsknił na atmosferą stadionu w Harrison to podczas wolnego wieczoru mógłbym się tam udać bez obawy, że spóźnię się następnego dnia na trening. Dalsze przedłużanie nie ma sensu, powiem więc jedynie, że 9. grudnia 2011 roku oficjalnie zostałem nowym menedżerem zespołu Philadelphia Union, zastępując na tym stanowisku zwolnionego pod koniec poprzednich rozgrywek Piotra Nowaka.

 

Na początek wypada przybliżyć w skrócie sylwetkę klubu, w którym przyjdzie mi spędzić najbliższe miesiące (choć chciałoby się napisać lata). Drużyna z Pensylwanii to jedna z młodszych i mniej utytułowanych franczyz grających w MLS. Wprawdzie tytułów mistrzowskich Union mają na koncie dokładnie tyle samo, co mój poprzedni pracodawca (czyli zero), ale na tym podobieństwa między wspomnianymi ekipami się kończą. Red Bulls, pomimo braku wymiernych sukcesów, co roku głośno zapowiadają walkę o najwyższe cele. Nic zresztą w tym dziwnego, gdyż drużynom z Nowego Jorku oraz Los Angeles po prostu nie wypada inaczej, niezależnie od dyscypliny sportu. Philadelphia cały czas znajduje się natomiast nieco na bok od głównego nurtu i mozolnie buduje swoją pozycję w krajowej hierarchii. Póki co, ów progres trudno nazwać zadowalającym, gdyż Union jeszcze nigdy w swojej historii nie potrafili zakwalifikować się do fazy play-off, ani razu nie udało im się również przejść rund kwalifikacyjnych Pucharu USA, W poprzednim sezonie piłkarze z Pensylwanii zajęli na koniec sezonu siódmą lokatę w konferencji wschodniej z dorobkiem 39 punktów (bilans 9-12-13). Dlatego każdy, nawet najmniejszy sukces będzie można bez przesady nazwać historycznym. Osiągnąć go będzie jednak niezwykle ciężko.

Odnośnik do komentarza

Dzięki za niesłabnącą wiarę! Tutaj akurat więcej będzie do zyskania niż do stracenia, choć z drugiej strony jak ktoś ma talent, to wszędzie będzie potrafił się skompromitować. Mam jednak nadzieję, że to ostatnie nie dotyczy akurat mojej przygody w Philadelphii!

 

********

 

Ze względu na dość zawiłe przepisy transferowe, które zezwalają na to, żeby podczas jednych wakacji zawodnik kilka razy zmienił miejsce zatrudnienia w wyniku wymian międzyklubowych, przejdę od razu do podsumowania ostatecznego stanu kadry po zakończeniu wszystkich transferów, wymian i draftów.

 

Philadelphia Union - kadra 2012

 

Bramkarze

1. Sean Johnson (22, USA, 1/0) 2013

18. Zac McMath (20, USA) 2014

29. Tyler Deric (23, USA) 2012

 

Choć obiecałem sobie całkowicie odciąć się od nieudanego nowojorskiego epizodu, nie mogę nie dostrzec, że sytuacja z obsadą bramki bliźniaczo przypomina tę z czasów mojego okresu w Red Bulls. Do dyspozycji mam trójkę młodych golkiperów, spośród których jeden pozytywnie wyróżnie się na tle reszty. Tyle tylko, że Johnson (bo o nim mowa) "na papierze" prezentuje się nieco słabiej niż Vuolo. Pozostaje mieć nadzieję, iż piłkarskie przysłowie mówiące, że papier nie gra i tym razem znajdzie swoje odzwierciedlenie na boisku.

 

Obrońcy

2. Seth Sinovic (25, USA) 2012

3. Juan Fernando Trejo (19, USA) 2014

4. Danny Calif (32, USA, 23/1) 2012

5. Carlos Valdes (26, Kolumbia, 4/1) 2013

6. Porfirio Lopez (26, Kostaryka, 2/0) 2014

15. Daniel Van Buyten (34, Belgia, 69/9) 2013

17. Kosuke Kimura (28, Japonia) 2012

24. Jordan Christensen (23, USA) 2013

25. Sheanon Williams (22, USA, 1/0) 2015

31. Raymon Gaddis (22, USA) 2013

37. Cyprian Hedrick (22, USA) 2013

 

Niestety, w poprzednich rozgrywkach postawa filadelfijskiej defensywy pozostawiała, delikatnie mówiąc, wiele do życzenia. Ponad sześćdziesiąt straconych bramek to "osiągnięcie", do którego zbliżyć potrafiły się jedynie zdziesiątkowane kontuzjami ekipy z Portland oraz Toronto. Czy jest szansa, że w tym sezonie ujrzymy inne oblicze defensywy Union? Teoretycznie są ku temu pewne przesłanki. Jedną z nich jest z pewnością pozostanie w klubie Sheanona Williamsa, który zimą odrzucił korzystniejsze finansowo oferty trzech europejskich klubów i zdecydował się związać czteroletnią umową z Philadelphią. Naturalnym zmiennikiem Williamsa wydaje się być solidny Japończyk Kimura, a w razie sytuacji awaryjnej do dyspozycji pozostaje jeszcze Gaddis. Liderem defensywy Union powinien oczywiście zostać grający do niedawna w monachijskim Bayernie Daniel Van Buyten. Parę stoperów doświadczony Belg stworzy zapewne z kimś z dwójki Califf - Valdes, a pozostali środkowi obrońcy stanowić będą bezpośrednie zaplecze dla pierwszego zespołu. Na lewej flance do dyspozycji mam Lopeza i Sinovicia i choć na chwilę obecną nieco wyżej stoją akcję Kostarykanina, to obaj powinni otrzymać podczas długiego i wyczerpującego sezonu swoje szanse.

 

Pomocnicy

7. Brian Carroll (30, USA, 8/0) 2012

8. Eric Avila (24, USA) 2013

11. Freddy Adu (22, USA, 15A/2) 2013

12. Paulo Nagamura (29, Brazylia) 2013

14. Amobi Okugo (21, USA) 2013

16. Marco Pappa (24, Gwatemala, 25/6) 2012

19. Graham Zusi (25, USA) 2015

21. Roger Torres (20, Kolumbia) 2015

22. Greg Jordan (21, USA) 2013

32. Kenny Mansally (23, Gambia, 7/0) 2012

 

W kadrze Union znajduje się wielu niezwykle wszechstronnych skrzydłowych, którzy z powodzeniem występować mogą po obu bokach boiska. Do tej grupy zaliczyć można ulubieńca publiczności Mansally'ego, niezwykle szybkiego Gwatemalczyka Pappę oraz doskonale znanego mi z Nowego Jorku Grahama Zusiego. Dobrym wyborem na pozycję prawoskrzydłowego wydaje się być mający za sobą udany sezon w New England Eric Avila, zaś o miejsce po lewej stronie z pewnością zechce powalczyć młody Kolumbijczyk Torres. Pierwsze skrzypce wśród środkowych pomocników teoretycznie powinni grać Adu oraz Nagamura. Ten pierwszy, nazywany niegdyś cudownym dzieckiem amerykańskiego soccera, ma być kreatorem akcji ofensywnych, natomiast japoński Brazylijczyk zadba o asekurację filadelfijskiej defensywy. Solidnym ligowcem powinien okazać się Brian Carroll, natomiast Okugo i Jordan to jeszcze melodia przyszłości, choć obaj wykazują oznaki sporego talentu.

 

Napastnicy

9. Kenny Cooper (27, USA, 11/4) 2013

10. Danny Mwanga (20, DR Konga) 2012

13. Lionard Pajoy (30, Kolumbia) 2013

27. Peri Marosevic (22, USA) 2012

28. Josue Martinez (21, Kostaryka) 2014

 

Tutaj od razu rzuca się w oczy nazwisko mojego dobrego znajomego z Nowego Jorku - Kenny'ego Coopera. Co ciekawe, doświadczony napastnik trafił do klubu z Pensylwanii dwa dni przede mną, więc to nie ja stoję za sprowadzniem Kenny'ego do Union. Choć rywalizacja o miejsce w wyjściowej jedenastce wydaje się zdecydowanie mniej zażarta niż w przypadku Red Bulls, Cooper będzie musiał mieć się na baczności, gdyż zarówni Pajoy, jak i Martinez mają swoja piłkarskie ambicje, których szczytem nie jest przesiadywanie na ławce rezerwowych. Coś do udowodnienia ma także Mwanga, który trzy lata temu w atmosferze wielkiego wydarzenia został "jedynką" w pierwszej rundzie draftu, a w minionych rozgwkach zaledwie raz pokonał bramkarza rywali i stracił miejsce w składzie Union. Ostatni z napastników, Marosevic, to przede wszystkim zaezpieczenie na wypadek plagi urazów.

 

********

 

Reprezentacja USA

Tow.: [44] USA - Wenezuela [55] 1:1 (Feilhaber 14. - Aristeguieta 75.)

Piłkarze Philadeplhii w reprezentacjach
Kenny Cooper (USA) - 33 minuty z Wenezuelą (d, 1:1)
Sheanon Williams (USA) - 48 minut z Wenezuelą (d, 1:1)

 

********

 

Wszystkim, którzy dotarli do końca podsumowania gratuluję i w nagrodę proponuję mały konkurs. Ciekawe, czy ktoś odgadnie, kto będzie naszym rywalem w pierwszym meczu sezonu zasadniczego.

Odnośnik do komentarza

Kto powiedział Red Bulls, ten ... miał rację. Wracam na stadion w Harrison szybciej niż ktokolwiek by się tego spodziewał. Skoro tak dobrze idzie, to może jeszcze wynik się uda wytypować? ;)

 

********

 

Sparingi
[2L] Tampa Bay Rowdies - Philadelphia Union [1L] 1:0 (Arango 58.)
[5L] Fredericksburg Hotspur - Philadelphia Union [1L] 0:3 (Cooper 21., 57., Mwanga 54.)
[4L] River City Rovers - Philadelphia Union [1L] 1:0 (Johnson 10. (s))
[NL] Union Academy - Philadelphia Union [1L] 0:3 (Gaddis 17., Pajoy 79., 87.)
[3L] Harrisburg City Islanders - Philadelphia Union [1L] 0:0
[4L] Virginia Beach Piranhas - Philadelphia Union [1L] 0:2 (Mwanga 40., Torres 72.)
[CAN] Thunder Bay Chill - Philadelphia Union [uSA] 0:6 (Christiansen 11., Martinez 15., Adu 17., 36., Califf 54., Nagamura 89.)
[4L] Laredo Heat - Philadelphia Union [1L] 0:1 (Valdes 87.)

 

Notes trenera

W meczach sparingowych priorytetem nie są wyniki, a możliwość przetestowania pewnych ćwiczonych na treningach elementów. I całe szczęście, bo gdyby spojrzeć jedynie na suche rezultaty, to naprawdę można byłoby nabrać poważnych wątpliwości co do postawy zespołu. Szczególnie na początku okresu przygotowawczego drużyna odczuwała jednak skutki intensywnego treningu siłowego, dlatego w grze Philadelphii trudno było doszukać się świeżości. Ta wracała jednak z tygodnia na tydzień i już niebawem okaże się, czy rzeczywiście przyjdzie w najbardziej oczekiwanym momencie. Indywidualnych ocen za postawę w sparingach wystawiać nie zamierzam, ale nie ukrywam, że w głowie mam już bardzo wyraźny zarys pierwszej jedenastki. Na ile okaże się on trafny, przekonamy się już niebawem. Za kilka dni inauguracja ligi, wiadomo, kto jest naszym rywalem na otwarcie i gdzie odbędize się mecz. Postaram się jednak podejść do niego, jak do każdego innego spotkania. W końcu stawką będą jak zwykle trzy punkty, dodatkowych bonusów na pokonanie Red Bulls regulamin przecież nie przewiduje.

Odnośnik do komentarza

MLS - sezon zasadniczy (1/34)

[-] New York Red Bulls - Philadelphia Union [-] 1:1 (Conde 51. - Valdes 78.)

 

Johnson - Kimura, Van Buyten, Valdes, Lopez (67. Sinovic) - Carroll, Nagamura, Okugo - Zusi (57. Mansally), Pappa - Cooper (90. Pajoy)

 

Jak padły bramki?

51 min., 1:0. Convey zagrał wysoko zawieszoną piłkę z rzutu wolnego, a Conde pokonał Johnsona strzałem głową, korzystając z nieudanie zastawionej przez gości pułapki ofsajdowej.

78 min., 1:1. Po dośrodkowaniu Mansally'ego z rzutu rożnego w polu karnym gospodarzy piłka odbijała się od piłkarzy obu drużyn, aż w końcu kontrolę nad nią przejął Valdes i z najbliższej odległości wepchnął ją do siatki.

 

Notes trenera

Rzeczywiście, los chciał, aby mój debiut w Philadelphii odbył się na stadionie, który bardzo dobrze znam. Moja ekspresyjna reakcja po wyrównującym golu absolutnie nie wynikała jednak z faktu, że miałem coś do udowodnienia miejscowym włodarzom. Po prostu cieszyłem się z tego, że starania całej drużyny zostały wreszcie wynagrodzone, gdyż chyba każdy przyzna, że nasza porażka byłaby dziś wynikiem bardzo nas krzywdzącym. Szczególne słowa uznania należą się naszym defensorom, którzy kompletnie wyłączyli dziś z gry Henry'ego oraz Conveya. Tak, jak wspomniałem, nowojorski etap jest już dla mnie całkowicie zamknięty, na dzień dzisiejszy liczy się tylko i wyłącznie Philadelphia i to, co jesteśmy wspólnie w stanie tu osiągnąć, a tę drużynę naprawdę stać na bardzo wiele.

 

********

 

Ćwierćfinały Ligi Mistrzów

Los Angeles - Motagua 1:1 i 0:0

Dallas - Olimpia 1:2 i 1:1

Seattle - Santos Laguna 1:1 i 2:3

Vancouver - Monterrey 0:3 i 0:0

Odnośnik do komentarza

MLS - sezon zasadniczy (2/34)

[W3] Philadelphia Union - New England Revolution [W7] 2:0 (Adu 1., Williams 66.)

 

Johnson - Williams, Van Buyten, Califf, Sinovic - Carroll, Nagamura - Pappa, Adu, Mansally (90. Torres) - Cooper (65. Martinez)

 

Jak padły bramki?

1 min., 1:0. Fantastyczne otwarcie gospodarzy. Adu uruchomił na skrzydle Mansally'ego i w ciemno pobiegł w pole karne. Gambijczyk poradził sobie z pilnującym go obrońcą i odegrał do czekającego na siódmym metrze Adu, który nie miał problemów z pokonaniem Kronberga.

66 min., 2:0. Sinovic zabawił się na lewym skrzydle z Leathersem i zagrał do niepilnowanego Mansally'ego. Gambijczyk zaliczył drugą przepiękną asystę, idealnie obsługując podłączającego się do akcji Williamsa, któremu pozostało jedynie dostawić nogę.

 

Notes trenera

Po takich meczach aż chce się przychodzić na konferencję. Pokazaliśmy dzisiaj kawał wielkiej piłki, a przecież naszym rywalem był nie byle kto, bo prawdziwa rewelacja poprzednich rozgrywek. Bardzo chciałbym, żeby za rok to właśnie o nas mówiono jako o największej pozytywnej niespodziance, a patrząc na entuzjazm moich zawodników wierzę, że jeśli damy z siebie wszystko, jesteśmy zdolni zrobić tu w Pensylwanii historyczny wynik. Dzisiaj, choć od trzydziestej minuty musieliśmy grać w dziesiątkę, w ogóle nie daliśmy naszym rywalom pograć. Czerwona kartka dla Freddy'ego była być może zbyt pochopna, ale niestety nasz zawodnik dał sędziemu pretekst do podjęci takiej decyzji. Oczywiście, na ten temat będę rozmawiał indywidualnie z zawodnikiem, ale w tym wszystkim nie zapominajmy, że to właśnie Freddy już w pierwszej minucie wyprowadził nas na prowadzenie, a chwilę później mógł jeszcze zaliczyć przepiękną asystę. Dlatego apeluję o umiar w krytyce, szczególnie wtedy, gdy naprawdę specjalnie nie ma czego krytykować.

Odnośnik do komentarza

Puchar USA - 1. runda kwalifikacyjna

[1L] Philadelphia Union - DC United [1L] 3:0 (Adu 26., Martinez 44., Van Buyten 64.)

 

Johnson - Kimura, Van Buyten, Califf, Sinovic (90. Hedrick) - Zusi (75. Avila), Adu (80. Okugo), Nagamura, Torres - Mwanga, Martinez

 

Jak padły bramki?

26 min., 1:0. Fatalny błąd popełnił Cummings, który zdecydował się na ryzykowne podanie wzdłuż bramki na własnej połowie. Lot piłki przeciął Torres i natychmiast uruchomił Martineza. Kostarykański napastnik wygrał przebitkę i zagrał po ziemi do Adu, który sfinalizował błyskawiczną akcję gospodarzy.

44 min., 2:0. Kolejne fatalne zachowanie piłkarzy ze stolicy w pobliżu własnej bramki. Tym razem źle zachował się naciskany przez Mwangę Black, który zamiast wybić futbolówkę, posłał ją wprost pod nogi kompletnie niepilnowanego Martineza, który bez skrupułów skorzystał z nieoczekiwanego prezentu.

64 min., 3:0. Zusi dośrodkował z rzutu rożnego w pole bramkowe gości, a tam zdecydowanie najwyżej wyskoczył Van Buyten i posłał piłkę do siatki obok rozpaczliwie interweniującego Hamida.

 

Notes trenera:

Zmobilizowanie się na mecz pierwszej rundy kwalifikacyjnej krajowego pucharu absolutnie nie było problemem, gdyż dla nas nie ma spotkań ważnych i ważniejszych. Gdy wychodzimy na boisko, to tylko po to, aby grać na sto procent, co najlepiej było widać właśnie dzisiaj. Gościom zachowanie pełnej koncentracji przychodziło ewidentnie znacznie trudniej, czego wynikiem były błędy indywidualne, po których zdobyliśmy dwa pierwsze gole. Trzeba jednak zaznaczyć, iż te bramki nigdy by nie padły, gdyby nie nieustępliwość naszych zawodników, którzy nawet w pozornie przegranych sytuacjach nie odpuszczają i grają do końca. Jak widać na tablicy wyników, właśnie taka gra przynosi wymierne profity. W ostatnim kwadransie piłkarze z Waszyngtonu rzeczywiście uzyskali optyczną przewagę, ale tym większe brawa należą się naszej formacji defensywnej, która pomimo bezpiecznego wyniku ani razu nie dała się zaskoczyć.

Odnośnik do komentarza

Zaczynam się zastanawiać, czy to już nie jest jakieś fatum. Jednego dnia dowiadujemy się, że Adu dostał dodatkowe trzy mecze "zawiasów", Trejo wylatuje na dwa miesiące, a Van Buyten na pół roku (niemal do końca sezonu). Na liście kontuzjowanych są jeszcze Valdes i Lopez, czyli obrona w całkowitej rozsypce.

 

********

 

MLS - sezon zasadniczy (3/34)

[Z4] Salt Lake Real - Philadelphia Union [W3] 0:3 (Soares 39. (s), Anibaba 77. (s), Pappa 82.)

 

Johnson - Williams, Hedrick (89. Christiansen), Califf, Sinovic - Carroll, Nagamura, Jordan (71. Okugo) - Pappa, Mansally - Cooper (55. Torres)

 

Jak padły bramki?

39 min., 0:1. Williams zdecydował się na dośrodkowanie po ziemi w pole karne gospodarzy, a tam naciskany przez Coopera Soares interweniował wślizgiem tak nieszczęśliwie, że nie dał swojemu golkiperowi szans na skuteczną interwencję.

77 min., 0:2. Williams dośrodkował z prawego skrzydła do stojącego w polu karnym Torresa. Zamiast skrzydłowego Philadelphii piłkę przejął Anibaba, który jednak przeraźliwie skiksował i w rezultacie strzelił drugą tego dnia bramkę samobójczą.

82 min., 0:3. Nagamura perfekcyjnie wykonał rzut wolny, a w szesnastce gospodarzy największym sprytem wykazał się Pappa. Niewysoki Gwatemalczyk pokonał Rimando strzałem głową tuż przy prawym słupku.

 

Notes trenera:

Dzisiejszy mecz był najpiękniejszym prezentem, jaki piłkarze mogli sprawić zarówno mi, jak i swoim kibicom. Od początku sezonu powtarzam, że ta drużyna ma charakter i cieszę się, że dziś mogli się o tym przekonać wszyscy, którzy oglądali nasz mecz. Oczywiście po tych wszystkich ciosach, jakie spadły na nas w minionym tygodniu pojawiły się pewne wątpliwości, ale chyba nie było na nie lepszej odpowiedzi niż przyjazd na bardzo trudny przecież teren i odniesienie na nim pewnego, trzybramkowego zwycięstwa. Oczywiście, piłkarze z Salt Lake dominowali jeśli chodzi o posiadanie piłki, ale trzeba jasno powiedzieć, że nie było podczas całego meczu ani jednego fragmentu, podczas którego musielibyśmy się cofnąć do głębokiej defensywy. Co więcej, my także stworzyliśmy sobie wspaniałe okazje, których ostatecznie nie wykorzystaliśmy. Dlatego zamiast szukać przyczyny nieskuteczności naszych rywali, proponowałbym skupić się na gratulacjach dla piłkarzy Philadelphii, gdyż to właśnie my konsekwentną grą skutecznie wytrąciliśmy gospodarzom z ręki wszystkie atuty.

skutecznie wytrąciliśmy gospodarzom z ręki wszystkie atuty.

Odnośnik do komentarza

MLS - sezon zasadniczy (4/34)

[Z3] Portland Timbers - Philadelphia Union [W3] 1:2 (Boyd 89. - Avila 79., Pappa 83.)

 

Johnson - Williams (90.+2 Kimura), Hedrick, Califf, Sinovic - Carroll, Nagamura, Torres (69. Okugo) - Pappa, Mansally - Cooper (57. Avila)

 

Jak padły bramki?

79 min., 0:1. Sinovic i Pappa wymienili między sobą kilka podań na małej przestrzeni, po czym Gwatemalczyk złamał akcję i wykonał niesygnalizowane dośrodkowanie w pole karne. Tam do piłki dopadł Avila i uderzeniem z najbliższej odległości dał prowadzenie gościom.

83 min., 0:2. Klasyczny kontratak Philadelphii. W okolicy linii środkowej piłkę przejął Mansally i błyskawicznie uruchomił Pappę, który samotnie pognał na bramkę Portland i strzałem w krótki róg podwyższył wynik meczu.

89 min., 1:2. Trujillo pognał lewym skrzydłem i posłał precyzyjną centrę w szesnastkę, którą skutecznie na gola zamienił Boyd.

 

Notes trenera:

Choć w poprzednim sezonie także miałem przyjemność zwyciężyć w Portland, to dzisiejsza radość jest bez wątpienia tysiąc razy większa. Nie wiem, czy wśród piłkarskich ekspertów jest choćby jedna osoba, która przewidywała, że wobec wszystkich ubytków kadrowych z wyjazdu na zachód przywieziemy pełną pulę. My jednak nie tylko tego dokonaliśmy, ale uczyniliśmy to w dobrym stylu. Pokazaliśmy, że jesteśmy silni siłą całej naszej kadry i niezależnie od wszystkich przeciwności, zawsze będziemy wychodzić na boisko po to, aby walczyć. Oczywiście nie da się wygrać wszystkiego, ale możecie być pewni, że nigdy nie poddamy się przed meczem. Jeśli chodzi o dzisiejsze spotkanie, to obu drużynom grę utrudniało znajdujące się w fatalnym stanie boisko. Padający rzęsiście deszcz sprawił, że przez pierwsze 45 minut na placu rządził chaos. Po przerwie murawa wyglądała nieco lepiej, ale cały czas trzeba było być czujnym, gdyż jeden błąd mógł zniweczyć cały wysiłek. My jednak wielu błędów dziś nie popełniliśmy i dlatego oprócz dobrych wspomnień zabieramy ze sobą do domu trzy bezcenne punkty.

 

********

 

Półfinały Ligi Mistrzów

Motagua - Monterrey 1:0 i 1:1

Olimpia - Santos Laguna 0:1 i 0:1

Odnośnik do komentarza

MLS - sezon zasadniczy (5/34)

[W2] Philadelphia Union - Toronto FC [W9] 2:2 (Carroll 7. (k), Pappa 30. - Aceval 73. (k), Sapong 90.)

 

Johnson - Kimura (69. Williams), Hedrick, Califf, Sinovic (74. Lopez) - Carroll, Nagamura, Okugo - Avila, Pappa - Cooper

 

Jak padły bramki?

7 min., 1:0. Eckersley zahaczył Pappę w obrębie własnej szesnastki, a Carroll skutecznie wyegzekwował rzut karny.

30 min., 2:0. Hedrick popisał się przepięknym czterdziestometrowym podaniem do wybiegającego zza obrońców Pappy, a ten samotnie pognał na bramkę Freia i pokonał go mocnym strzałem przy bliższym słupku.

73 min., 2:1. Sędzia odgwizdał jedenastkę za faul Sinovicia na Sapongu, a na bramkę zamienił ją Aceval.

90 min., 2:2. Weaver zabrał piłkę Hedrickowi i dośrodkował wprost na głowę Saponga, który mierzonym strzałem pokonał Johnsona.

 

Notes trenera:

Dzisiejszy mecz z pewnością upłynął pod znakiem błędów, zarówno tych popełnianych przez piłkarzy obu drużyn, jak i przez arbitrów. Menedżer gości zwrócił uwagę na minimalnego spalonego przy naszej drugiej bramce, ja zaś wspomnę chociażby kontrowersyjny rzut karny dla rywali czy brak czerwonej kartki dla Nyassiego na początku drugiej połowy. A przecież Sapong, czyli późniejszy bohater Toronto, wszedł na boisko właśnie w miejsce wspomnianego Nyassiego. Gol stracony w ostatniej minucie oczywiście boli niezależnie od okoliczności, ale dla mnie większym zmartwieniem jest fakt, iż w drugiej połowie nie stworzyliśmy sobie ani jednej dogodnej okazji do podwyższenia rezultatu. W końcowej fazie pojedynku było u naszych piłkarzy widać oznaki zmęczenia, ale w przeciwieństwie do drużyny z Toronto, my rozgrywaliśmy już trzeci mecz w tym tygodniu, co musiało odbić się w końcu na naszej dyspozycji.

Odnośnik do komentarza

MLS - sezon zasadniczy (6/34)

[W2] Philadelphia Union - Kansas City Sporting [W7] 0:1 (Cascio 55.)

 

Johnson - Williams, Valdes (62. Hedrick), Califf, Sinovic - Carroll (56. Martinez), Nagamura - Pappa, Adu, Mansally (77. Torres) - Cooper

 

Jak padła bramka?

55 min., 0:1. W polu karnym Philadelphii do piłki dopadł pozostawiony bez opieki Sivabaek. Uderzenie Duńczyka wylokowali jeszcze obrońcy, ale futbolówka spadła pod nogi Cascio, który skierował ją do pustej bramki.

 

Notes trenera:

Czasami zdarza się, że drużyna, która na przestrzeni dziewięćdziesięciu minut prezentuje się zdecydowanie lepiej, ostatecznie schodzi z boiska pokonana. Dlatego nie będę wygłaszał dziś krytycznych słów pod adresem moich piłkarzy, bo to przecież nie ich wina, że bramkarz rywali rozegrał chyba najlepsze zawody w karierze. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że nawet jeśli oddamy kolejnych dwadzieścia strzałów, to ten fenomenalny dziś Duńczyk i tak sobie z nimi poradzi. To, co powiedziałem przed chwilą nie oznacza, że nie będziemy głębiej analizować naszej dzisiejszej porażki. Powiedzmy sobie bowiem jasno, że absolutnie można było jej uniknąć. Nasi goście, którym serdecznie gratuluję trzech punktów, zwycięskiego gola zdobyli przecież nie po składnej akcji, a po serii naszych błędów.

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

MLS - sezon zasadniczy (7/34)

[W6] Houston Dynamo - Philadelphia Union [W3] 0:0

 

Johnson - Williams, Valdes, Califf, Lopez (56. Kimura) - Carroll (90.+3 Okugo), Nagamura, Zusi (46. Avila) - Adu, Pappa - Mansally

 

Dlaczego nie padły bramki?

Ponieważ żadna z drużyn nie podeszła do tego meczu z zamiarem odniesienia zwycięstwa za wszelką cenę. Inicjatywa na boisku należała raz do jednej, a raz do drugiej ekipy, ale ani gospodarze ani goście nie zdecydowali się na podjęcie maksymalnego ryzyka. Piłkarzom obu drużyn zależało przede wszystkim na tym, aby nie stracić i obie ów cel osiągnęły.

 

Notes trenera:

Punkt wywieziony z Houston bez wątpienia nie jest złym wynikiem, ale nie ukrywam, że towarzyszy mi dzisiaj poczucie delikatnego niedosytu. Gdzieś w środku jestem bowiem przekonany, że przy odrobinie szczęścia stać nas było nawet na odniesienie tu zwycięstwa. Oczywiście, z przebiegu gry wynik remisowy nie krzywdzi żadnej z drużyn, ale gdybyśmy wykorzystali choć jeden z okresów, podczas których udało nam się zepchnąć gospodarzy do głębokiej defensywy, być może bylibyśmy teraz jeszcze radośniejsi. Jeśli chodzi o serię trzech meczów bez zwycięstwa, to zapewniam, że nie ma najmniejszych powodów do obaw. Zresztą, każdy kto widział nasze ostatnie mecze zapewne zgodzi się, że dyskusje o rzekomej obniżce formy u naszych piłkarzy są całkowicie bezpodstawne. Już sam fakt, że po zdobyciu dwunastu punktów w siedmiu meczach mówi się o kryzysie świadczy o tym, jak wysoko zawiesiliśmy sobie poprzeczkę. Ale to dobrze, tym większa będzie nasza satysfakcja, jeśli uda się nam ją przeskoczyć.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...