Skocz do zawartości

Kroniki


Rekomendowane odpowiedzi

Do tej pory tylko was czytałem, a teraz postanowiłem sam spróbowac swoich sił. Dodam tylko, że kariera na początku pewnie będzie długo i powoli się rozwijała, uprasza się o cierpliwość.

 

1.

 

Drzwi cicho zamknęły się za nim, odcinając muzykę i światło. Nagła cisza i ciemność pobudziły wspomnienia, i jak to zwykle bywało, wyciągnęły z zakamarków pamięci tamte chwile w Londynie. Po omacku odnalazł fotel i usiadł w nim, wiedział doskonale, że nie uwolni się od przeszłości. Na nic były próby odegnania jej od siebie. Przymknął oczy i dopiero teraz usłyszał cichy szmer dochodzący zza drzwi, ale nie dało się w nim wyłapać melodii ani słów. Przez chwilę nic się nie działo, kilka sekund nadziei, ale błahej. Obrazy zaczęły same napływać…

 

Siedział wtedy w kawiarni, ciesząc się ciepłem panującym w środku i dobrą kawą. Zimowy deszcz siekał w okna i spływał po nich w pomarańczowym blasku latarń. Od dwóch tygodni codziennie przesiadywał w tym miejscu, uciekając od ponurych myśli, które nawiedzały go w hotelowym pokoju. Zastanawiał się jak długo jeszcze ma chodzić o drzwi do drzwi licząc na to, że któryś z prezesów angielskich klubów zlituje się nad nim i go zatrudni. Nie myślał oczywiście o Championship, ani tym bardziej o Premier League. Nie chciano go jednak w League One czy Two. Odchodził z kwitkiem gdy próbował przekonać do siebie prezesów z Conference. Na nic były studia, licencja czy staże w trzecio i czwarto ligowych klubach hiszpańskich. Traktowano go jak człowieka bez kompetencji i doświadczenia. Czuł rozgoryczenie, ale równocześnie doskonale rozumiał, że takich jak on, zielonych w piłce i bez nazwiska było wielu.

 

Ten wieczór jednak zapadł w jego pamięci z innego powodu. Wtedy to pierwszy raz zobaczył A.. Akurat spojrzał na ulicę, a ona stała na chodniku i walczyła z parasolem, który próbował jej uciec popędzany przez wiatr. Ta, wydawać by się mogło, nierówna walka w końcu jednak się skończyła, nieznajomej udało się ją wygrać i zaczęła się oddalać od kawiarni. Wiedział już, że szybko nie wyjedzie z Anglii i że będzie wracał tutaj, żeby znów ją spotkać. W myślach nazwał się Rudowłosą, to była pierwsza rzecz, która rzucała się w oczy. Jej kręcone rude włosy. Dopił swoją kawę rozmyślając o kolejnych próbach znalezienia pracy w ojczyźnie futbolu. W końcu sięgnął po kapelusz i powoli podniósł się. Jeszcze rozejrzał się po lokalu po czym powoli, wspierając się na lasce, wyszedł z kawiarni.

Odnośnik do komentarza

Fenomen: roger that

 

2.

 

Kolejny błysk i…

…. znów siedział w tej samej kawiarni. Od tamtego momentu minęły dwa tygodnie. Przez ten czas, tak jak sobie obiecał, codziennie o tej samej porze, przychodził tutaj by wypić jedną kawę, oczywiście także aby znów zobaczyć nieznajomą. Czuł coraz większe rozgoryczenie, jedynie kawa była zawsze na swoim miejscu. Pracy nie znalazł, Rudowłosej także już nie ujrzał. Skończyły mu się też pieniądze, pokój w hotelu opłacony był jeszcze przez dwa dni, a na koncie środków zostało akurat na bilet lotniczy. Będzie musiał wracać do Hiszpanii. Nie potrafił pogodzić się z porażką.

 

Gdy miesiąc temu decydował się na przyjazd do Anglii był pełen nadziei, a przyszłość widział w różowych barwach. Jedynie jego kumpel Antoyne pukał się w czoło. Mówił. „Antonio powiedz mi, czego tam szukasz? Nikt Cie zna, tutaj zrobiłeś dobre wrażenie w kilku klubach. Po co tak ryzykujesz?”. Wtedy w odpowiedzi tylko machnął ręką, teraz musi przyznać mu rację, wyjazd do Anglii był porażką. Stracił prawie cały miesiąc i sporą część oszczędności.

 

Żałował tego, że odrzucił propozycję Teruel. Chcieli go tam w sztabie szkoleniowym, proponowali normalną pracę, nawet ofertę kontraktu przysłali. Ambicje jednak były górą i odmówił. Co z tego miał? Cztery tygodnie wyjęte z życia, zszargane nerwy, kilkadziesiąt rozmów i za każdym razem słyszał „Skontaktujemy się z panem”. Oczywiście nikt nie dzwonił, ani maila nie przysłał.

 

Rozejrzał się jeszcze raz po kawiarni, ludzi było coraz więcej. Przy jego stoliku ostało się ostatnie wolne miejsce. Kilka osób nawet spoglądało tęskno w kierunku tego niezajętego krzesła ale widząc opartą o stolik laskę, rezygnowało. Sięgnął po dzisiejszą gazetę i oddał się lekturze.

 

- Przepraszam, czy…

Tak brzmiały słowa które oderwały go od lektury artykułu o zbliżającym się El Clásico.

Odnośnik do komentarza

3.

- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?

Antonio podniósł głowę do góry i zaniemówił. W odpowiedzi kiwnął tylko głową. Nie potrafił uwierzyć, że to ona. Teraz mógł przyjrzeć się jej z bliska. Mówiła z dziwnym akcentem, na pewno nie była rodowitą Angielką. Z pewnością nie pochodziła też z Wysp Brytyjskich i nie była Hiszpanką, to rozpoznał by od razu. A teraz to i tak bez znaczenia, nie zacznie przecież nagle opowiadać jak to przez dwa tygodnie bezskutecznie jej wyglądał. Wyszedł by na jakiegoś wariata. Gdy tak bił się z myślami, nieznajoma wstała z krzesła i udała się w kierunku toalety. Puchades wyjął notes i napisał krótki liścik, na nic więcej nie był wstanie się zdobyć. Zostawił złożoną kartkę przy jej filiżance z kawą i zaczął się zbierać do wyjścia. Gdy był już przy drzwiach wyjściowych, rzucił jeszcze raz okiem na stolik. Zostawiona przez niego kartka wciąż była na swoim miejscu. Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Od razu uderzył w niego deszcz, postawił kołnierz płaszcza i wspierając się na lasce, ruszył w kierunku hotelu.

 

[W tym miejscu należą się wam słowa wyjaśnienia. Jestem narratorem tej opowieści, znam ją z pierwszej ręki, od samego Puchadesa. Możliwe że czasem coś podkoloryzuje albo pominę, pamięć już nie ta coś kiedyś. Moja tożsamość w tej chwili nie jest istotna. W końcu pewnie i tak się wygadam ale wszystko z czasem. Tak samo jak w pewnym momencie oddamy głos samemu bohaterowi tej opowieści. Wejdziemy do jego głowy, poznamy jego myśli, będzie patrzeć jego oczami, słuchać jego uszami i mówić jego ustami. Tymczasem jednak wrócimy do Londynu]

 

Antonio dotarł w końcu do swojego hotelu. Na początku chciał nawet wrócić do kawiarni, ale strach przed kolejną porażką skutecznie odwiódł go od tego pomysłu. Nie wiedział co ze sobą zrobić, miotał się po całym pokoju. W końcu jego wzrok padł na płytę znajdującą się na biurku. To był jego wierny towarzysz podróży, „The Division Bell” Pink Floydów. Zabierał ją ze sobą wszędzie, bez niej nie mógł żyć. Włożył CD do odtwarzacza i od razu przeskoczył do jedenastego utworu. Zgasił światło i usadowił się wygodnie w fotelu, a David Gilmour zaczął śpiewać.

 

Beyond the horizon of the place we lived when we were young

In a world of magnets and miracles

Our thoughts strayed constantly and without boundary

The ringing of the division bell had begun

Odnośnik do komentarza

To ta wiewióra z avka? Boję się o liścik Antonio, co się stanie, jeśli jakimś trafem nie trafi w ręce dziewczyny, powiedzmy w tym czasie do lokalu wejdzie Wenger i liścik zwieje podmuch wiatru?

Ale w sumie nie ma co gdybać, tylko czytać! Bo początek bardzo, bardzo obiecujący :kutgw:

Odnośnik do komentarza

citko: Powiedzmy, że jest bardzo podobna do Natalie Portman. ;) A co do Wegnera, to uznajmy, że miał lepsze rzeczy do robienia w tym czasie niż szwendanie się po kawiarniach.

wegner: Dlatego staram się dobrze podlewać, jedno czy dwa piwka wieczorem i od razu lepiej się pisze. Tylko później rano trzeba na spokojnie tekst sprawdzić.

 

4.

 

Następnego dnia wstał wcześnie rano. Nie był pewien czy obudziły go promienie słońca czy może bolące mięśnie. Zasnął wczoraj w fotelu i nie była to najszczęśliwsza decyzja. Wziął szybki prysznic, a później zjadł lekkie śniadanie. Czekał go długi dzień, przede wszystkim musiał się spakować, a jutro będzie już w samolocie lecącym do Barcelony. Gdy skończył się szykować się do wyjazdu, okazało się, że nie ma już nic innego roboty. Przy okazji i wymówki też się skończyły. Musiał w końcu włączyć laptopa i sprawdzić pocztę. Nie spodziewał się aby Rudowłosa napisała do niego. Aż tak naiwny nie był. Sprawdzić jednak musiał.

 

Żadnej nowej wiadomości oprócz spamu i newsletterów, przeniósł to wszystko do kosza i wyłączył komputer. Zastanawiał się co będzie robił po powrocie. Musi sobie znaleźć jakieś zajęcie. Mógł skorzystać z propozycji Antoyne’a. Dwa lata temu kupił on kawałek ziemi w pobliżu Petry. Od kilku lat marzył o otworzeniu własnej karczmy i teraz właśnie realizował swoje plany. Przed wyjazdem zaproponował mu, że w razie niepowodzenia może zahaczyć u niego na jakiś czas. Ze swoją nogą za kelnera robić nie będzie, ale pomóc przy wypiekaniu chleba czy ważeniu piwa zawsze może. Tak jak stanąć za kontuarem.

 

Resztę dnia poświęcił na odpoczynek. Sięgnął po zaczętą miesiąc wcześniej książkę. Zawsze lubił prozę Gene Wolfe’a, a „Cień Kata” to chyba najlepsza rzecz jaką napisał. Zastanawiał się też czy nie wyjść na miasto, ale nie miał ochoty na spacery po Londynie. Niczego nie zmieni, tym bardziej, że był już gotowy do drogi. Pogodził się z tym, że Anglia go odrzuciła. W ciągu dnia zdążył jeszcze kilka razy sprawdzić pocztę ale za każdym razem rezultat był ten sam. Żadnych nowych wiadomości. Późnym wieczorem skończył czytać i udał się na spoczynek, to jego ostatnia noc na Wyspach.

Odnośnik do komentarza

verlee: Dzięki. Zdaje sobie sprawę, że nie jest idealnie. Staram się czytać po trzy, cztery razy każdą kolejną część, ale wszystkiego nie wyłapie.

 

5.

 

Była ostatnia godzina przed świtem i skuwający wszystko mróz przemienił wieczorną pluchę w lód. Taka zima w Anglii, to było coś niespotykanego, Puchades zaczął się nawet cieszyć, że już stąd wyjeżdża. Rozejrzał się jeszcze po okolicy. Wysoko w górze zobaczył niewielki fragment rozgwieżdżonego nieba. Pora ruszać - pomyślał. Zarzucił swój marynarski worek na ramię i obrał kierunek na metro.

 

Antonio dotarł w końcu na lotnisko. Po przejściu przez odprawę, rozsiadał się wygodnie w samolocie, którym miał wrócić do kraju swojego pochodzenia. Po wyprawie do ojczyzny futbolu, zostanie mu wiele przykrych wspomnień ale też jedno, które będzie wywoływało uśmiech na jego twarzy. Choć nie udało mu się porozmawiać z Rudowłosą, a nawet poznać jej imienia, to i tak był zadowolony że przydarzyła mu się taka „przygoda”. Oczywiście, że powinien wykazać się większą odwagą. Nie zamierzał jednak tego roztrząsać.

 

[Nasz Antonio wrócił do Hiszpanii. Zaplanował, że przez tydzień pobędzie w Barcelonie. Przypomni sobie, jak smakuje tutejsze powietrze, jak grzeje słońce. Tego brakowało mu w Anglii. W końcu też odpocznie od deszczu, którego miał już serdecznie dość. A, że niewiele się w tym czasie działo wartego wzmianki, mogę pozwolić sobie na małą dygresję. Podczas zbierania materiałów do tej kroniki, czy raczej kronik, gdyż okazało się w pewnym momencie, że w jednym tomie nie uda się zawrzeć całej historii, niewiele udało się znaleźć na temat pobytu Puchadesa na Wyspach. Mogę opierać się jedynie na tym, co sam mi opowiedział.

 

Pod koniec zaplanowanego odpoczynku skontaktował się ze swoim przyjacielem. Antoyne podtrzymał swoją propozycję. Powiedzmy sobie szczerze, Antonio nie miał innego wyjścia. Do końca sezonu zostały jeszcze trzy miesiące i nikt w tym czasie nie będzie szukał nowego pracownika. Najwcześniej na przełomie czerwca i lipca zaczną się pojawiać wolne stanowiska. Dlatego nasz bohater w końcu ruszył dalej. Znów opuścił kontynent i obrał kierunek na kolejną wyspę. Tyle, że tym razem była to Majorka.]

Odnośnik do komentarza

Też mam taką nadzieje. ;)

 

 

6.

 

Puchades stał wśród podmuchów popołudniowej bryzy na piaszczystym brzegu wyspy. Przybył na Majorkę niespełna półgodziny temu, a z przyjacielem był umówiony dopiero na wieczór. Miał więc trochę wolnego czasu i nie bardzo wiedział, co teraz z nim zrobić. Stał tak zwrócony twarzą do morza, a obok niego leżał jego worek z całym dobytkiem. Nie było tego dużo. Trochę ubrań i kilka drobiazgów, bez których nie mógł normalnie funkcjonować. Za jego plecami rozciągało się największe miasto na Majorce, Palma. Wystarczyło się odwrócić i zatopić się w jego uliczkach.

 

W końcu zdecydował się ruszyć z miejsca. Nie znał zbyt dobrze miasta, odwiedził je może z dwa razy w życiu, ale z tego co pamiętał, roiło się tutaj od kawiarenek, więc problemu ze znalezieniem sobie miejsca nie powinien mieć. Powoli przemierzał kolejne ulice, idąc w kierunku górnego miasta. Na Calle de Manacor odnalazł miejsce, którego szukał. To tutaj kiedyś z Antoyne siedzieli do rana, a Bar Valencia przez lata nic się nie zmienił. W środku było niewiele osób, a większość miejsc była wolna. Tylko w jednej części, tej najbliżej telewizora, gromadziła się klientela lokalu. Antonio podszedł do lady i zamówił kawę.

 

Po kilku minutach na jego stoliku stał już zamówiony napój, a na jego kolanach leżał laptop. Dobrze, że mieli tutaj wifi, po powrocie z Anglii nie zdążył jeszcze załatwić wszystkich spraw, a jedną z nich był mobilny internet. Teraz mógł sprawdzić, co tam w szerokim świecie słychać. Oczywiście od razu zajrzał na pocztę, nie spodziewał się znaleźć tam czegoś ważnego. Znów było pełno spamu i reklamowego badziewia, i gdy już miał zaznaczyć wszystkie nieprzeczytane wiadomości i odesłać je tam, gdzie ich miejsce, wyłowił jednego maila, którego treść nie pasowała do pozostałych. Dobrze, że miał ustawiony widok z podglądem na pierwsze zdania. Wziął głęboki oddech aby się uspokoić i zaczął czytać.

 

Witaj nieznajomy,

Kilaka dni temu zostawiłeś mi liścik w kawiarni, długo się zastanawiałam…

Odnośnik do komentarza

7.

 

Radość Puchadesa, związana z listem od Rudowłosej, nie trwała zbyt długo. Skończyła się w momencie, gdy przeczytał ostatnie zdanie, te, w którym proponowała przypadkowe spotkanie w londyńskiej kawiarni. W tej samej, co trochę ponad tydzień temu. Nawet gdyby mógł teraz wrócić na Wyspy, to i tak, nie było go stać na samolot. Gorzej, w tej chwili nie miał nawet wystarczająco dużo pieniędzy na koncie, aby wydostać się z Majorki. Poza tym obiecał już pomoc przyjacielowi, a nie przywykł do łamania danego słowa. Gdy już odetchnął i zdał sobie sprawę ze swojej sytuacji, wziął się za pisanie odpowiedzi. Postanowił napisać prawdę, licząc na to, że zostanie zrozumiany.

 

Sklecenie krótkiego maila zajęło mu podejrzanie dużo czasu. Kilka razy zastanawiał się nad każdym zdaniem, niektóre też kilkukrotnie poprawiał, a czasami nawet dumał kilka minut nad pojedynczymi słowami. Chciał żeby wszystko było w porządku, żadnych niedomówień, ani źle brzmiących sformułowań. Gdy już był zadowolony z treści i zdecydował się kliknąć przycisk „wyślij”, zamówił sobie jeszcze jedną kawę. Zegar w lokalu wskazywał 16:48, miał jeszcze godzinę i kilka minut do umówionego spotkania. Z Antoynem mieli spotkać się na Plaça de la Reina i stamtąd, samochodem przyjaciela, wyruszyć w kierunku Petry. Do celu powinni dotrzeć w niecałą godzinę, gdyby za kółkiem siedział ktoś inny, zapewne znaleźliby się na miejscu szybciej. Antoyne jednak nie lubił przekraczać przepisów i zawsze jeździł z zalecaną prędkością.

 

Jeszcze dwa lata temu miejsce, w którym teraz stał „Ostaniec”, nie prezentowało się zbyt korzystnie. Rozpadająca się rudera i trochę wolnej ziemi, na plus można było zaliczyć lokalizację i bliskość drogi, która prowadziła do Petry i Manacoru. Teraz stała tutaj dwupiętrowa karczma oraz dwa budynki gospodarcze. Antonio otrzymał mały pokoik na drugim piętrze, będzie musiał sobie radzić jakoś ze schodami, ale innego wyjścia nie było. Na parterze znajdowała się najważniejsza część, czyli duża sala gdzie goszczono przyjezdnych, oraz kuchnia i spiżarnia, a na pierwszym piętrze, trzy pokoje do wynajęcia i wspólna łazienka.

Odnośnik do komentarza

8.

 

Życie Antonia zmieniło się diametralnie. Dotychczas myślał tylko o piłce, starał się oglądać jak najwięcej spotkań, analizując grę obu zespołów, przyglądając się temu jak trenerzy zmieniają taktykę w ciągu spotkania, jakich dokonują zmian. Teraz nie miał na to czasu. Wstawał już o szóstej rano i brał szybki prysznic. Potem schodził na dół i zabierał się do pracy. Należało wpierw zamieść całą salę, powycierać stoliki i ladę. Następnie sporządzić listę brakujących rzeczy w spiżarni. Przed siódmą Antoyne ruszał swoim pick-upem do zaprzyjaźnionych farmerów, po świeże warzywa i owoce, a w mieście kupował mięso.

 

Puchades w tym czasie zabierał się do pieczenia chleba. Należało najpierw wymieszać wszystkie składniki. Do wielkiej miski dodawał na początku mąkę z cukrem i solą, po chwili z glinianego naczynia, przygotowany dzień wcześniej, zaczyn. Gdy już składniki połączyły się ze sobą, wystarczyło uformować kilka bochenków i poczekać aż wyrosną. W międzyczasie przygotował piec, wybrał popiół z paleniska, nagniótł gazet i ułożył na nich trochę suchego drewna. Po kilku minutach pojawił się większy ogień i piec zaczął się nagrzewać. Teraz gdy piekł się chleb, miał kilka, bezcennych, wolnych minut. To był ten moment w którym parzył sobie kawę, kroił kawałek mięsa i siadał do śniadania. To była też jedyna chwila gdy mógł zajrzeć do internetu. A. nie pisała codziennie, z reguły musiał poczekać kilka dni na wiadomość od niej. Sam jednak starał się jak najszybciej odpisać, wiedział, że w ciągu dnia, nie będzie miał ku temu okazji.

 

Bywały dni, takie jak choćby dzisiejszy, że pracy było więcej. Antoyne przywiózł trochę jabłek, trzeba było je posortować, te najlepsze trafiały do spiżarni, a te obite, lub z inną skazą, trzeba było poćwiartować i wrzucić do wielkiej balii. Praca żmudna i zajmująca, jak chyba każda inna w Ostańcu. To była wielka zaleta tego miejsca, tutaj człowiek nie miał czasu myśleć o swoich problemach. Gotowe jabłka przenosiło się do szopy, gdzie wsypywało się je do prasy. Teraz trzeba było podwinąć rękawy, załapać za drewnianą korbę i pociągnąć. Ćwiartki były prasowane i miażdżone, i tak w kółko z każdą kolejną porcją. W ten sposób uzyskiwano sok do produkcji moszczu, z którego przygotują trochę cydru.

Odnośnik do komentarza

9.

 

[O miesiącach spędzonych w Ostańcu, Puchades mówi mało, jak sam, za każdym razem gdy go o to pytam, stwierdza, że nic wielkiego się tam nie wydarzyło. Wiódł zwyczajne życie zapracowanego człowieka. Od rana do wieczora mieli co robić. Z reguły, gdy już zamykali karczmę, sił starczyło mu jedynie na to, żeby wdrapać się na piętro i położyć spać. Nie żałuje jednak decyzji przyjazdu na Majorkę, bo jak mógłby żałować? W końcu okazała się punktem zwrotnym w jego życiu, a że nie zawsze było kolorowo? Takie życie.]

 

Przez dwa lata istnienia Ostańca, Antoyne przekonał miejscowych, że będzie to idealne miejsce do oglądania rozgrywek hiszpańskiej ekstraklasy. W północnej części izby na ścianie wisiał 65 calowy telewizor, a dookoła niego stały kanapy i wygodne, skórzane fotele. Udało się też nie dopuścić do tego, aby karczmą zawładnęli kibicie jednego klubu. Od piątku do niedzieli, plan transmisji był napięty, a niektórzy goście potrafili spędzić dobrych kilka godzin, oglądając kolejne spotkania i zostawiając spore sumy w kasie. W środku tygodnia bywało luźniej, chyba, że akurat któryś z hiszpańskich zespołów grał w europejskich pucharach.

 

28 maja 2011 karczma przeżyła wręcz oblężenie, przecież nie codziennie można oglądać finał Ligi Mistrzów, a to, że w tym meczu wystąpić miał też hiszpański klub, na pewno frekwencji nie zaszkodziło. To był ten finał gdy, po raz drugi w przeciągu ostatnich trzech lat, mierzyła się Barcelona z Manchesterem United. Klub z Katalonii zwyciężył, w zaskakująco jednostronnym widowisku, po bramkach Pedro, Messiego i Villi. Anglicy opowiedzieli tylko jednym golem, którego zdobył Rooney. Tamtego wieczora, jego przyjaciel przedstawił mu Rafaela Sureda, prezesa klubu z Manacor, który na co dzień występował w czwartej lidze hiszpańskiej. Prezes nie miał zbyt dobrego humoru, gdyż tydzień wcześniej, łatwo ulegli w pierwszym meczu drużynie Amorebieta. Trzy bramki zaliczki dla rywali, wręcz przekreślały szanse jego zespołu na awans już po pierwszej rundzie baraży. Jutro czekał ich rewanż, CD Manacor grało na własnym stadionie i choć kibice wierzyli jeszcze w końcowy sukces, innego zdania był Sureda. Morale w drużynie nie były za wysokie. Kilku zawodnikom kończyły się kontrakty i myślami byli przy negocjacjach z innymi pracodawcami. Ponoć pozostali zarzucali im brak lojalności i stąd rodziły się konflikty.

Odnośnik do komentarza

10.

Prezes Sureda dobrze przewidział szanse swojej drużyny na odrobienie strat. Puchades, dzięki temu, że dostał dziś wolne, mógł obserwować zmagania piłkarzy z trybun. Wczoraj obaj z Antoynem otrzymali zaproszenie na spotkanie ale tylko jeden z nich mógł zrobić sobie przerwę w pracy. Mecz nie stał na najwyższym poziomie, goście szybko zdobyli bramkę i nie kwapili się do atakowania, a gospodarze stracili ostatnie nadzieje na uzyskanie korzystnego wyniku. Teraz przed Manacor kolejna runda i ostatnia szansa na awans. Jeśli wygrają kolejny dwumecz, awansują do finału, a tam czekają ich kolejne dwa spotkania. Trzeba przyznać, że Hiszpanie wiedzą, jak skomplikować baraże.

 

Po tej porażce w klubie zaczęto porządki, podziękowano za współprace zawodnikom z kończącymi się kontraktami. Morale dzięki temu miały pójść w górę, a zespół miał walczyć o każde źdźbło trawy na boisku. Tak odmieniony Manacor, piątego czerwca przystąpił do spotkania z Mutilverą. Bezbramkowy remis nie zadowalał żadnej ze stron, a rewanż na Balearach był sprawą otwartą. Tym razem się udało, piłkarze prowadzeni przez Mutę wygrali 2:1 i stanęli przed drugą szansą na wywalczenie awansu. Los sparował ich teraz z Almansą, która po drodze pokonała rezerwy Realu Murcia oraz Lanzarote. Almansa okazała się bardzo wymagającym przeciwnikiem, na własnym terenie pokonała Manacor 2:1. Ta jedna bramka, strzelona w ostatnich minutach, dawała jeszcze nadzieje na awans. Na ostatni mecz w tym sezonie przyszedł komplet publiczności. Uskrzydleni wspaniałym dopingiem, zawodnicy gospodarzy, atakowali przez prawie całe spotkanie ale dopiero w doliczonym czasie, udało się pokonać bramkarza gości. Całe miasto do białego rana świętowało sukces swoich piłkarzy.

 

Dzień po zwycięstwie nad Almansą w Ostańcu zjawił się Sureda. Zamówił szkocką i usadziwszy się przy barze, zaczął narzekać.

- Wiecie co? Więcej chyba problemów mamy z tym awansem do Segunda División B, niż mogłem sobie wyobrazić. Dziś się okazało, że Muta musi starać się o specjalnie pozwolenie ZPNu na prowadzenie zespołu. Nie wiem dlaczego się go czepiają, to dobry chłopak jest. W dodatku ludzie ze sztabu powiedzieli, że albo dam im pożyczkę, albo odchodzą. – pociągnął szkockiej ze szklanki i zamilkł, jakby oczekiwał od nas jakieś podpowiedzi.

Odnośnik do komentarza

11.

Puchades spojrzał wpierw na przyjaciela, a później przeniósł wzrok na prezesa. Jeszcze przez chwilę w Ostańcu panowała cisza.

- Zdaje mi się, że najzwyczajniej w świecie, nie ma licencji, która uprawniała by go do prowadzenia zespołów na tym poziomie. Musicie być teraz mili dla ZPNu, wtedy są duże szanse, że pozwolą mu na to warunkowo.

- A jeśli nie byliśmy mili dla przedstawiciela związku? – zapytał Suerda.

- To macie duży problem. Czasu jest niewiele, a sytuacja w klubie też nienajlepsza. Trudno będzie znaleźć dobrego menadżera, który zaryzykuje.

- A ty Antonio?

- Co ja?

- Nie zaryzykował byś? Antoyne wspominał, że masz wszystkie potrzebne uprawnienia. Rozmawiałem też z ludźmi, z którymi współpracowałeś wcześniej i bardzo Cię chwalili.

- Antoyne zdecydowanie za dużo mówi. Ale to prawda, mam wszystkie potrzebne papiery.

 

[Moglibyśmy dalej śledzić rozmowę między Suredą i Puchadesem ale zapewne większość już doskonale zdaje sobie sprawę, jak się dalej ona potoczyła. Antonio poprosił o dwa dni do namysłu, a prezes na to przystał. Przez te dwa dni, nasz bohater co chwilę zmieniał zdanie. Był bliski spełnienia swojego marzenia, ale z drugiej strony, zdawał sobie sprawę z kiepskiej, by nie powiedzieć beznadziejnej, sytuacji Manacoru.

 

Postanowił jednak zaryzykować, dużo nie ma do stracenia, a wiele może zyskać. Z prezesem szybko doszli do porozumienia w sprawie kontraktu i celów na najbliższy sezon. Sureda zapewnił go też, że będzie starał się zatrzymać, jak najwięcej osób ze sztabu ale niczego nie może obiecać. W klubie miał się stawić piątego lipca, do tego czasu piłkarze wrócą z urlopów, a i wiele spraw powinno też się wyjaśnić.]

 

FM 12.2.2.

DB: Duża

Ligi (31/15): Anglia (1-2), Belgia (1-2), Finlandia (1-2), Francja (1-2), Hiszpania (1-3), Holandia (1-2), Islandia (1-2) Niemcy (1-2), Norwegia (1-2), Polska (1-2), Portugalia (1-2), Szkocja (1-2), Szwecja (1-2), Włochy (1-2)

Dodatki: Update by Gietz

Zasady: mHC

Odnośnik do komentarza

12.

Pamiętasz ten pierwszy dzień w klubie, i pierwszy trening?

 

Oczywiście. Razem z prezesem, Rafaelem Suredą, staliśmy na boisku, obserwując trening prowadzony przez asystenta, Jaume Muta. Z Mutem to dziwna historia, w poprzednim sezonie to on prowadził zespół, a że nikt w klubie nie spodziewał się awansu, to nie zadbano o to, by Jaume zdobył odpowiednie uprawnienia do prowadzenia klubu w Segunda División B. Gorzej, że nie zadbano o przedłużenie kontraktów z niektórym piłkarzami, w związku z czym na pierwszy trening stawiło ich się zaledwie piętnastu. Choć sprawa była bardziej skomplikowana, niż się może pierwotnie wydawać. A jak się później okazało i sztab szkoleniowy ucierpiał. Oprócz mnie i asystenta, nikt inny w klubie nie był zatrudniony. To był bardzo pracowity okres. Musieliśmy zadbać o nie tylko o wzmocnienie pierwszej drużyny, ale też o dobranie sobie odpowiednich współpracowników. Wracając jednak do tamtego dnia. Pamiętam, że pogoda dopisywała, było ciepło, wiał też leciutki wiatr. Mut w końcu nas zauważył. Kiwnął głową i zawołał do piłkarzy.

 

- Panowie! – krzyknął w stronę zawodników - Mamy wam coś do zakomunikowania.

 

Nagle na boisku zapadła cisza, wszystkie oczy skierowały się w moją stronię. Poprawiłem jeszcze garnitur i zszedłem na płytę boiska.

 

- Nazywam się Antonio Puchades i od dziś jestem waszym menadżerem. – przedstawiłem się zawodnikom. Dałem im jeszcze kilka sekund na przyswojenie tej informacji, po czym kontynuowałem przemowę - Przed nami ciężki sezon, jest was tylko piętnastu ale nie oznacza to, że macie pewne miejsce w składzie. Jeśli ktoś nie wykaże się odpowiednim zaangażowaniem na treningach i podczas spotkań, pożegna się z zespołem. Nie mamy zbyt wiele czasu na przygotowania, ani tym bardziej na marudzenie. Nasi rywale uważają nas za najsłabszą ekipę w lidze, i to nie tylko w naszej grupie. Ja nie wiem czy jesteśmy najsłabsi, to ocenić będzie można pod koniec sezonu. Każdy zaczyna z czystą kartą i tylko od was samych zależy, jak ją zapiszecie. Nie będę was dłużej zatrzymywał, dziś trening poprowadzi Jaume, a ja sobie poobserwuje wasze poczynania. Pamiętajcie, od jutra zaczynamy walkę o utrzymanie!

 

Wróciłem do prezesa aby ustalić z nim takie szczegóły jak wysokość budżetu płacowego czy ilość wolnych etatów w sztabie.

 

Zaczyna się!

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...