Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Przemek był zaciekawiony jak te małe ludki widzą przez te jeszcze mniejsze szparki w oczach. No bo przecież non stop je mrużą, a jak mrużą to widzą mniej niż my, a my przecież i tak często niewiele widzimy. Wpadł na pomysł, by któregoś z tych o innym kolorze skóry zapytać co i jak. No i tak, nasz rezydent pokazał nam jak i gdzie iść, co i gdzie kupować i jak i co i gdzie i tak dalej jeść. Tam nie można bo tam kradną, tam też nie bo gwałcą i to nawet mężczyzn, no a tam to jak chcemy. Ale tam złapać rzeżączkę jest łatwiej niż złapać płatek śniegu podczas zajebistej śnieżycy. Przestrzegał nas też przed dyskotekami. Mówił, że tam to i kradną i gwałcą i można kupić wszystko a nawet więcej.

No i tak, ulokowali nas w hotelu co był podobny do Hiltona, ale oprócz nazwy różnił się też całkiem sporo. Dawali tam trzy posiłki dziennie i ichnie napoje alkoholowe. Waliłem więc od samego rana takie coś z bambusa, co waliło po łbie jak dobry baseball z ręki kola co częściej robi bajcepsa niż śniadanie. Podawali alkohole w dziwnych naczyniach o jeszcze dziwniejszych kształtach. Przemek spał po prawej, ja po lewej, a w środku mieliśmy stolik z ogromnym nieładem artystycznym. Miałem w zwyczaju robić burdel nawet z jednej zapałki. Przemek też. Był w tym mistrzem.

Tego dnia, zaraz po przylocie, wybraliśmy się z całą ekipą hotelową późnym popołudniem na imprezkę. Zawsze marzyłem o tajskich dziwkach. Nawet częściej niż o mistrzostwie Polski. No bo w Tajlandii panują takie dziwne zwyczaje, że prawie każda się oddaje, a ta co się nie oddaje to i tak się pewnie prędzej czy później odda. Przemek mówił, że tu to się na seks wakacje przyjeżdża i za dziesięć złotych to się wali jak młotkiem w ścianę. Klub z kolejką jak za komuny był na głównym deptaku, gdzie w ciągu dnia jest pełno stoisk ze wszystkim co można sprzedać. Oprócz tego można było tam kupić kota na patyku, uszy psa maczane w sosie ze świeżo startych grzybów – z listkiem rozmarynu i sokiem z kiszonej kapusty zakrapianym wódką tajską. Było nas trzech, w sensie ja, Przemek i nasz rezydent. To taki gość wątłej budowy, o rysach twarzy jak ten co grał w Ong Bak, włosami zaczesanymi na bok, z dziarą na prawej stronie szyi w kształcie pikującego orła. Mówił, że to pozostałość po przygodzie pierdzenia w więzieniu. Ponoć został oskarżony o handel żywym towarem, no ale on nie handlował ani żywym ani martwym. Mówił, że jego dwie przyjaciółki z podstawówki to biseksualne nimfomanki i że pruły się z każdym i wszędzie. Pomyślał więc, że trzeba być dobrym samarytaninem i namawiał kumpli na schadzki w jego chacie biorąc za to dosłownie kilka monet. A dziewczyny myślały, że on po prostu załatwia im nowe doświadczenia ot tak, bezinteresownie. No i któregoś dnia była ustawka, przyszły pały, dostał trzy lata. Wyszedł po półtora, za dobre sprawowanie. Na imię miał Mao. Ochroniarze znali go dobrze, więc weszliśmy do środka bez kolejki płacąc co prawda o połowę więcej kapusty niż powinniśmy, no ale co mi tam.

Klub wyglądem przypominał te wszystkie kluby, które widziałem wszędzie gdzie bywałem. Z jedną zasadniczą różnicą. Tony kurdupli sprawiały, że czułem się jak byśmy mieli co najmniej siedem metrów. Ci co byli jeszcze trzeźwi wlepiali w nas te swoje szparki i brzdąkali coś pod nosami. Mao mówił, że musimy coś zamówić i że lepiej na tych po prawej w kącie nie patrzeć. To jacyś z triady ponoć, co z nim siedzieli, a niektórzy to nawet jeszcze siedzą. Gapię się tam i widzę tak z dziesięciu Kolów napakowanych jak co najmniej Hardcorowy Koksu, z dziarami, łysymi pałami, ubranych w białe koszulki na ramiączkach. Jeden z nich zauważył nas i pokazuje mi czy mam problem. Ale ja problemu nie mam przecież, bo chciałbym jeszcze wychować Ola i nawet zrobić może jeszcze z dwie repliki.

Siadamy przy barze. W głośnikach zapina Armin. Zamawiam trzy drinki i barman wielkości średniego taboretu przynosi nam trzy szklanki z czymś kolorowym, parasolką i rurką zakręconą jak baranie rogi. Przemek mówi, że chyba ma powoli ślinotok, bo te o naprzeciwko to chyba kręcą pierdziawkami dokładnie tak, jak powinny. Mao mówi, że nie warto, że te to rozdziawiają nogi częściej niż mrugają powiekami i że lepiej już rwać te po lewej. Ale te to nie dziwki tylko takie panie do towarzystwa, które bogaci europejczycy rwą sobie na kilka miesięcy jak wpadają tu w delegację. I gada dalej, że w Tajlandii to dziewczyny dzielą się na cztery kasty : pierwsza to zwykłe dziewczyny, chowane przez rodziców, które idą do szkół albo zapinają na roli do końca życia. One to znajdują Tajów, robią z nimi dzieci i poszerzają statystyki niezadowolonych z życia. Drugie to te, które się prują za drobne. Rodzice po skończeniu dwunastu-trzynastu lat wysyłają je do dużego miasta. W miastach to już szybko je znajdują ci co siedzą tam o pod ścianą. Potem są tygodniowe testy. Sporo z lasek odpada na seksie grupowym, który według ich tradycji trwa do czterech godzin. Za zarobione pieniądze utrzymują rodziców, rodziny, często swoje dzieci. Oddają się obcokrajowcom za niewielkie pieniądze, przez co mają nierzadko po dwudziestu-trzydziestu partnerów w tygodniu. Dziewczyny są często bite, zastraszane, gwałcone, odbierają im kasiorę. Jak urodzą to w dwa dni po porodzie już muszą pracować. A Nierzadko zdarza się, że któraś z nich znika raz na zawsze. Policja ma na to wyjebane.

Trzecia kasta to te dziewczyny co wyjeżdżają za granice, do Juesej czy Europy, robią karierę, siano inwestują i albo nie wracają do kraju, albo wracają ale już ustawione. No a czwarta to te o – i pokazuje palcem na cztery dziewczyny ubrane w modne ciuchy, z fryzurami zaczesanym w koki i kucyki. Te to są według niego takie dupy do towarzystwa. Facet taką bierze, daje jej co miesiąc sporo sianka a w zamian ma posprzątane w swoim mieszkaniu, ugotowany obiad, dziewczyna go kocha, pruje się jak gacie w kroku wszędzie i o każdej porze. To ponoć bezpieczniejsze od seksu z dziwkami. Bo taką to można przebadać, ubrać, albo kazać jej zmienić fryzurę i tak dalej. Taka dupa to twoja własność. To taki zjebanie smutny obraz Tajskiej rzeczywistości - dziewczyny często się zakochują w bogatych, nierzadko starszych gostkach, a ci tak czy inaczej z czasem wracają do rodzin, do czekających i tęskniących żon.

Drapię się po łbie i myślę sobie, że to serio przejebana sprawa. Degrengolada ludzkiej moralności. Maczam usta w szklance z drinkiem, odpalam jakiegoś skręta co mi Mao podaje i … zahaczam łokciem jakąś skośnooką dziewuszkę, której drink leci prosto na białe rajstopy. Natychmiast zrywam się z krzesła i po angielsku tłumaczę jej jakim osłem jestem, macam ją serwetkami po udach i usiłuję zmazać niebieskie plamy, ale te jeszcze bardziej wżerają się w materiał. Tajka ma na twarzy malowane przerażenie z zawstydzeniem. Chwyta za serwetkę, odsuwa ją od uda i zsuwa się z hokera na podłogę. Dopiero teraz zauważam jej czarne jak węgiel oczy. Świdrują mnie przez moment niepewnie, później Mao chwyta mnie za rękę i mówi, że to właśnie ten rodzaj dupy co szuka sponsora. A potem gada coś do niej po ichniemu, ona kiwa głową, w jej oczach natychmiastowo pojawiają się łzy i wychodzi do kibla. A ja mam wyrzuty sumienia. Siadam znów na hokerze, ale wtedy rezydent do mnie, że pewnie mam wyrzuty sumienia, bo ona to opanowała do perfekcji. Na sto procent sama wylała na siebie drinka, a później chciała żebym ją odprowadził do domu i powiedział, że w zamian za wyrządzoną szkodę możemy jutro pójść na obiad. Wybałuszam nań gały, gapię się na Przemka, ale ten już przepadł w jamie gębowej jednej z tych co to mają przebiegi jak dobre diesle. Szarpałem go za ramię ze trzy razy, ale za każdym odpychał mnie. Mówię więc do Mao, że teraz jak ją całuje to tak jak by zrobił gałę połowie Europy.

Odnośnik do komentarza

Członkowie Triady wzięli sobie na prywatny taniec taką murzynkę z końskim pyskiem, której zęby służyły wyłącznie to temperowania ołówków lub plewienia grządek. Miała za to cyce co najmniej D, a zza paska stringów wylewał się dość obficie sprężysty tłuszcz. Z daleka przypominała taniec hipopotama, ale jak się przyjrzeć to nawet po kilku drinkach mogła wyglądać jak te z teledysków Pitbulla. Trzech gości stało dookoła tańczącej, klaskali i rechotali jak by im Daniec kabareta odstawił. Reszta waliła z gwintów piwka, ze szklanek whisky, z faj tytoń. Odkręciłem kapsel na piwku i ruszyłem do klopa, bo mnie w pęcherzu cisnęło. Mao jak mój ochroniarz pocisnął za mną, bo mówił, że tu jak komuś nie pasi że ktoś nie kuma tajskiego, to może mu też nie pasić że jest w całości. A jak nie pasi mu to to może coś odciąć, albo oderwać. No i idziemy, a ludzi w środku jak ryżu w torebce. Bokiem iść to tak jak iść normalnie. I odbijam się od tych milimetrowych cycuszków, od wątłych, szczupłych ciał mężczyzn najebanych, naćpanych i tych co dopiero wkraczają w ten wyższy stan umysłu. A murzynka tańczy, ale już w samych stringach waląc balonami tych obok po łbach. W klopie stał brodaty dziadek w kapeluszu jak z filmów o wojnie Amerykańsko-Wietnamskiej. W łapie trzymał mopa, w drugiej papier. Jak się wchodzi tam do klopa to trzeba mówić, że się chce numer jeden, albo numer dwa. Jak numer jeden to siku, jak numer dwa to dziadek wydziela listki papieru. Problem powstaje wtedy, gdy narżniemy za dużo, a papier się skończy. Trzeba wtedy ze spuszczonymi gaciami otworzyć drzwi i zawołać chłopa. A on staje przy nas i pyta ile potrzeba listków. Śmierdząca sprawa. No więc wyciągam mój mały afrykański rozmiar i leję. W pisuarze leży mucha. Na początku myślałem, że zdechła, ale potem Mao mówi, że mucha to leży tak celowo. Jak się chłop nastuka to często leje wszędzie tylko nie do pisuaru. A tak to jest mucha, więc trzeba w nią trafić. I dziadek ma mniej sprzątania i nie śmierdzi szczynami. Inspirujące. Pomyślałem więc, że zamontuję takie rozwiązanie u siebie w klubo-kręgielni.

Nagle drzwi o mało co nie wpadają do środka z zawiasami. I stoi dwóch gości z golonkami zamiast bicepsów. Dyszą jak parowozy. Jeden bez ogródek wyciąga na zlew worek śniadaniowy i sypie grubą kreskę, szerokości sznurówki do skejtowskich butów. Drugi chwyta dziadka za kark, przysuwa do siebie i mówi coś po tajsku, co dla mnie brzmi tak, jak ślizgający się pasek klinowy w starym Volkswagenie. Dziadek schyla się, wciąga troszkę a potem odchodzi i siada dupą na pisuarze. Zaraz po tym patrzą na nas, a ja czuję, że to spojrzenie testamentem zalatuje. I ruszają w stronę Mao. Po chwili wiszę prawie do góry nogami nad zlewem i wdycham to gówno. Lepsze gówno niż śmierć. Zaraz po tym obaj sypią sobie po kresce i walą całość jak by wciągali gluta podczas anginy. Po chwili zostajemy w trójkę, ja Mao i ten dziadek od pisuarów. Tylko, że on ma zawał chyba bo mu piana z pyska leci jak kranówka z kranu. Wyłazimy na zewnątrz a tam już ciśnie wataha wiary obczaić co tam i gdzie tam.

Przemek wrócił po godzinie zziajany jak by przebiegł maraton. A mi zaczęła fazka męczyć głowę. Wszystkim laskom urosły cycki. I to bezwzględnie, każda była co najmniej śliczna, z każdym mogłem po tajsku gadać. Nagle moje bicepsy przybrały kształt tych od Lee Priesta, a uda to już co najmniej to od Colemana. Podniosłem koszulkę i drę japę do kelnerki, że jak chce to może na tej mojej kracie zetrzeć marchew na surówkę. Ale ona to chyba ma takich jak ja setki więc mnie minęła jak przydrożny znak. Mao miał źrenice wielkości globusa. Kręcił dupą w lewo i w prawo w rytm muzyki popijając driny. Nie czekając na zaproszenie pocisnąłem w sam gąszcz surówki wiary. I dupka do dupki, bioderko, łokieć, szturchnięcie i obrót. Wszyscy nie umieją tańczyć, ale ja potrafię. No i pokazuję nędznym kurduplom jak tańczy Shakira i Jennifer Lopez nawet. Ciśniemy się jedno przy drugim jak sardynki. I nagle z rur lecą piany i dymy sztuczne, stroboskopy walą po gałach jak ja nie mogę, a parkiet pęcznieje i pęcznieje. A może to mi się tak zdaje, bo powoli czuję jak bym miał tyle energii by przenieść wszystkich na barana dookoła Bankoku. Po jakichś trzech godzinach ciągłego baunsowania przyszedł czas na odpoczynek. Wyłazimy więc z Mao na dwór by dokarmić raka tajską fajurką. A tam dalej kolejka jak za komuny. I żadnego europejczyka, ale za to przewaga dupeczek jest znacząca. Z wewnątrz dolatuje nas bas, z zewnątrz krzyki ludzi co chcą wejść. A na to wszystko leci ręka sprawiedliwości trzech sterydów i babki co siedzi na selekcji.

Opieram się o barierkę i wtedy podchodzą do nas dwie dziewczynki. Tak na oko z trzynaście lat. Mają dziarskie warkocze na dyńkach, okulary i miniówki fruwające na wietrze jak ulotki z Tesco. No i one do nas, że jak chcemy to za parę drobnych mogą nam pokazać co to znaczy być kochanym. Nie czekając długo wyciągam garść miedziaków, daję im, a one tak bez ogródek i wstydu zaczynają się z nami pieprzyć na masce nowiutkiego Civica. I tak, z jednej strony ludzie sobie idą na imprezkę, z drugiej tkwię z kutasem między nogami dziewczynki nie mając z tego najmniejszej przyjemności. To było tak podniecające jak wydłubywanie kóz z nosa w obecności zakonnicy i klejenie ich pod ławką w szkolnej sali. Mao wzruszał ramionami, a dziewczyny darły się jak by im ktoś co najmniej wsadzał tam gaśnice.

Po powrocie do hotelu zamówiłem na barze piwko. A później jeszcze jedno i jeszcze i jeszcze. I skończył się im zapas, a ja dalej spać nie chciałem. Wracam do pokoju, biorę prysznic, idę do wyra i jak się już kłaść miałem patrzę, a tam Przemek i te dwie dupeczki z dyskoteki. I on do mnie, że to taki prezent w najlepszym wydaniu.

Odnośnik do komentarza

Do sylwestra pozostało jeszcze kilkadziesiąt godzin. Byłem ciężko ranny, tak jak moi kompani, a na śniadaniu podawali regionalne specjały przyprawiane odrobiną regionalnej muzyki. Prosiłem o ciszę, bo słyszałem jak leci mucha i bije jej serce, ale wszyscy najwyraźniej mieli to tak głęboko, że im gardłem wychodziło. Tajskie żarcie smakowało dziwnie. Niby było pikantne, ale tak naprawdę słodkie, chociaż czasami gorzkie i słone. A może było kwaśne, tylko kubki smakowe jeszcze ćpały? Sam nie wiem. Mao zniknął z wycieczką gdzieś w głąb kraju. Biedak nie położył się jeszcze spać, więc bałem się, że ni stąd ni z owąd mi padnie gdzieś podczas wędrówki. Przemek na śniadanie nie schodził. Tak go wciągnęły uciechy cielesnego życia, że pojechał z dupeczkami do miasta i mnie też ze sobą ciągnął. Mówił, że one go chcą poznać ze swoimi siostrami, że pokażą gdzie i co się kupuje, gdzie lepiej jeść a gdzie lepiej nie jeść i gdzie się bawić. Pomyślałem, że po szamie do nich dołączę, więc wsiadłem w taksówkę i spod hotelu pocisnąłem do centrum.

Do centrum Pattaya wiodła droga wzdłuż piaszczystego wybrzeża. Na plaży nie było praktycznie żadnego skośnookiego gostka, ale za to cała masa spasionych makiem turystów, którzy suszyli odwłoki i grzali bębny w blasku egzotycznego słońca. Taksówkarz łamaną angielszczyzną gadał do mnie, że on jest z Pattaya, że jego żona to zarabia na rodzinę prując się w Bangkoku i że jego córki też już próbują zarabiać na chleb. Pytam go po ile mają lat, a on, że po dwanaście i że na razie to dorabiają w ciemnych zakamarkach, ale ponoć jakiś alfons proponował im już zatrudnienie na stałe.

Zatrzymaliśmy się przy tajskiej budce z mięsem i ryżem. Zapłaciłem, wysiadłem, przelazłem na drugą stronę i dołączyłem do Przemka którego obsiadało siedem malutkich, mikrych i wyschniętych Tajek. Zajadały pałeczkami jakiegoś wieprzka który wszedł na minę, w warzywach, z ryżem i sokiem w kolorze pleśniejącego pomidora. Słońce waliło po plegarach jak diabli. Usiadłem wygodnie na wiklinowym, turystycznym siedzisku i zamówiłem coś co przynajmniej w fonetycznej formie wyglądało jak napój jabłkowy. Przemek podniecony jak byk podczas rui gada, że one tak fajnie świergoczą po angielsku, że aż przyjemnie się je słucha. No i mówi dalej, że był u nich w domu. Ich matka to taka postawna baba z włosami spiętymi w kucyk, która całe życie zapina na roli. Mają poletka ryżu, kukurydzy i trzciny cukrowej. Zatrudniają około trzydziestu ludzi i płacą im po sześć dolarów za miesiąc. Mówi jeszcze, że tu wszyscy jeżdżą takimi śmiesznymi motorami, coś jak WSK czy SHL w Polsce. Paliwo tanie, autem ciężko po błocie jeździć, no więc albo motor, albo skuter, albo rower. Jedna z Tajek uśmiecha się do mnie tak życzliwie i zalotnie, że czuję jak mi z serca coś lezie na plery, potem w dół, między uda i znów do serca. Tajki mają to wyćwiczone perfekcyjnie. Powinny napisać poradnik „ Jak przez zachowanie wyruchać faceta na kasę ”. Wszystkie dupeczki wierzą w buddę, ale nie są religijne. Przemek mówi, że one mówią, że 90% ich koleżanek zarabia na życie częstując pizdą każdego kto ma pieniądze.

Poszliśmy na deptak przy plaży. Całe coś w formie bulwaru było nafaszerowane budkami ze spadzistym dachem, smokami, bibelotami i lampionami. Wszystko takie filmowe, kolorowe, barokowe, do przesady. I przy każdym stoisku kolejki turystów. Kupowali wszystko, tanio, drogi, byle w ogóle. Jedna z Tajek o włosach nieco jaśniejszych od pozostałych powiedziała, że w tych budkach na wprost to sprzedają smażone szczury. Ona kiedyś tam robiła. Łapali szczury w centrum miasta w takie sprytne siatki, potem wieźli do piwnic. Tam brali tasak i na żywca ucinali kończyny, ogon i łepek, później patroszyli a pozostałe mięso wrzucali we frytury. Jak już wypływało na wierzch skwiercząc to panierowali, sypali mnóstwo takiej dziwnej przyprawy o smaku kurczaka i pakowali w reklamówki. Do tego ryż albo frytki, surówka i palce lizać. Słyszała, że czasem komuś nie udawało się odciąć całego ogona i kilkoro turystów zmarło po gorącym posiłku. Pytam czy sanepid coś z tym robi, ale ona wzrusza ramionami, rozkłada łapki na bok i mówi, że nie wie co to sanepid, ale z nich haracz ściągają tacy niedobrzy ludzie, co pół życia kradną, drugie pół gwałcą, trzecie pół mordują, a czwarte handlują dragami i piją na dyskotekach.

Usiedliśmy na samym wybrzeżu. Ciepluśka woda łagodnie smyrała nas po girach. Tu było tak pięknie, że nie chciałem już nigdy wracać do śmierdzącej Jeleniej Góry. Takie swoiste oderwanie się od rzeczywistości i separacja od problemów. Zaczesałem grzebieniem palców włosy i położyłem się plackiem łapiąc wszystkie promienie słońca na blady tors. W oddali dżonki sennie przesuwały się po horyzoncie z gostkami z kapeluszami rodem z filmów o Wietnamie. Mieli takie jebitnie długie kije i wbijali je w dno chyba odpychając się w przód. Jin Jin, bo tak miała na imię ta w jaśniejszych włosach, położyła się na mojej piersi i spacerowała dłonią od szyi po brzuch mówiąc przy tym, że ja to taki męski pan z dużego świata jestem i że ona zawsze o takim marzyła. A ja marzyłem, żeby wzięła w usta i przestała świergotać. Tajka powinna znać swoje miejsce w szeregu. Przemek myślał chyba tak samo, ale on to leżał pod budką z Coca Colą dzieląc się swym ciałem z całą resztą dziewczyn.

Spojrzałem zegarek. Była już siedemnasta. Niebawem czas wracać do hotelu, wcisnąć się w jakieś modniejsze ciuchy, wytapirować łba żelem, podmyć pachy i cisnąć witać Nowy Rok w gronie obcych.

Odnośnik do komentarza

Przygotowania do rundy wiosennej ruszyły z kopyta. Tradycją stało się już zwiększenie intensywności treningowej. Tym razem oprócz siłowni dodałem dietetyka, a każdy piłkarz miał za zadanie doszlifować swą formę nie tylko na boisku, ale też i wyglądowo. Motywowałem swoje decyzje tym, że przecież każdy sportowiec powinien wyglądać jak sportowiec, a nie jak produkt promujący KFC. Cały czas w pamięci miałem te wszystkie dziewczyny z Tajlandii, Mao, wycieczki po mieście i opalanie w słońcu egzotycznego kraju. Wziąłem maila do Mao i zaprosiłem go do nas kiedy tylko będzie chciał. Przemek dziwnie się zachowywał. Mówił, że piecze go całe ciało i że to z pewnością od wody, ale ja miałem przeczucie, że nabawił się jakiejś egzotycznej choroby. W dodatku chodził do klopa częściej niż zwykle przez co sam miałem problem by z niego skorzystać.

Karkonosze musiały sprzedać kilku nieznaczących zawodników, bo powoli budżet zaczynał zaciskać pętlę na gardle prezesa. Ponoć zaciągnięte kredyty były spłacane bardzo powoli, niekiedy z kilkudniowym opóźnieniem co dawało dodatkowe koszta za monity i odsetki karne. I tak po kolei do ostrzały poszli :

1. Wissam Al. Zraidy za 400 tysięcy złotych do Ruchu Chorzów.

2. Rasad Agayev za 180 tysięcy złotych do Hutnika Szczecin.

3. Paweł Alancewicz za 120 tysięcy złotych do ŁKS Łódź.

4. Matthew Mozynski za 5 tysięcy złotych do Bielawianki Bielawa.

5. Marko Matic za 400 tysięcy złotych do Ruchu Chorzów.

6. Igor Mikhalevskyi za 10 tysięcy złotych do Korony Kielce.

7. Felix Sunzu za 160 tysięcy złotych do Gyor.

Zaraz po tym do klubu dołączył Osmar Pumpido z Racing Club za 450 tysięcy złotych. Osmar to efekt starań moich skautów których też miałem jak na lekarstwo.

Odnośnik do komentarza

Początek Nowego Roku stał pod znakiem potyczki z Feyenoordem Rotterdam. I to podwójnej, bo w Pucharze Europy najpierw mieliśmy grać u nich, a później rewanż na Złotniczej. Miałem świadomość, że na papierze jesteśmy o kilka klas niżej od znanego rywala, ale też wiedziałem, iż dysponujemy kilkoma ciekawymi piłkarzami którzy nie raz, ani nie dwa razy pokazywali na co ich stać w sytuacjach podbramkowych. Najbardziej liczyłem na Ngassę i Zunigę, bo to oni napędzali całą maszynę Karkonoszy. To o nich też najczęściej pisało się pod znakiem odejścia do lepszych klubów. Piłka Nożna niszczyła mi morale praktycznie tydzień po tygodniu, co w efekcie kończyło się nieskończoną ilością wizyt przed, w trakcie i po treningach i meczach. Prosili o podwyżki, o rozmowy w sprawie odejścia, o to i o tamto. A ja ich zbywałem, dawałem premie, ale miałem też świadomość, że jak nie ściągnę lepszych piłkarzy przed kolejnym sezonem to odejdą, a ja znów będę maczał palce w gównie, lizał i mówił, że smakuje wybornie.

16 lutego polecieliśmy do Holandii specjalnie wyczarterowanym samolotem. Wszyscy byli w grobowym nastroju, no bo przecież po wyjściu z grupy to już nie przelewki. Z jednej strony byliśmy w lepszej pozycji. Odpadliśmy z Ligi Mistrzów, a tamci nie zdołali się do niej awansować. Z drugiej jednak tamci byli bardziej doświadczeni i mieli atut własnego boiska, a my, młokosy z żółtymi dziobami dopiero co dobiliśmy się do czołówki peletonu.

Feyenoord wyszedł w takim oto ustawieniu :

 

Marchesin

Collins – Andre Bahia – Saracino – Waslander

Fritzler

Adrian – Macek – Vormer

Quintero – Bost

 

Oprócz brazylijskiego stopera nie znałem nikogo. I sam nie wiem czy to wynikało z tego, że nie śledziłem rozgrywek Eredivisie, czy z tego, że po prostu w Rotterdamie grały same pachołki. Fritzler kojarzył mi się wyłącznie z jakąś rodziną Josefa Fritzla. A ten z kolei kojarzył mi się z anegdotką - kobiety w Austrii najlepiej dojrzewają w piwnicy.

Mario Been, opiekun Holendrów, wszem i wobec oświadczał, że rozjadą nas jak walec ślimaka. I pewnie by tak było gdyby nie fenomenalna postawa Toure. Otóż, Feyenoord oddał aż szesnaście strzałów na bramkę a zdobył ledwie jednego gola. W 11 minucie Bost odklepał z Adrianem i ten plasowanym strzałem w długi róg dał im pierwszego gola. My zaś odpowiedzieliśmy dopiero w końcówce. W 89 minucie w dogodnej sytuacji znalazł się nasz obrońca Leandro i z kolanka dał nam nadzieję na sukces w rewanżu.

Feyenoord Rotterdam 1:1 Karkonosze Jelenia Góra

 

 

Zaraz po meczu dałem chłopakom jeden dzień wolnego. A później znów pełne obroty i nie ma zmiłuj. Co poniektórzy przynosili zwolnienia lekarskie, ale wtedy im mówiłem, że jak nie pojawią się nawet w szerokim składzie rezerwowych to nie mają co liczyć na udziały w zyskach z meczu. I nagle wszyscy byli zdrowi jak by jedli dzień w dzień same ryby. Spotkanie zgromadziło komplet wiary. Co po niektórzy stali nawet cały mecz przy filarach lampiąc się na to co moi podopieczni wyprawiali. A wyprawiali naprawdę zajebiste manewry. Kiedy w 49 minucie Benschop strzelił na 1:0 dla Holendrów morale w drużynie opadły. Pykalismy niby coś tam w środku pola, ale w większości było to bicie piany i walenie łbem w mur. I kiedy już myślałem, że niestety znów nie przejdziemy tego szczebla rozgrywek stało się coś na miarę finału Ligi Mistrzów pomiędzy Bayernem a Manchesterem. W 86 minucie Ngassa zagrał po ziemi do wbiegającego w pole karne Zunigi. Ten nie trafił czysto w piłkę i chcąc nie chcąc wysunął ją trochę do środka, a tam akurat wpadał na pełnej piździe Claudinho. Brazylijczyk zamknął oczy i zakurwił tak obrzydliwie potężnie pod poprzeczkę, że Marchesin zasłonił twarz zamiast wybijać piłkę. Oszalałem. Darłem się jak by mnie ktoś w dupę kolcował. Ale to jeszcze nie wszystko. Po rozpoczęciu ze środka moi jak by dostali skrzydeł i drugie płuca w pakiecie. Nacierali na przerażonych Holendrów raz po raz kosząc ich równo z trawą. Pan Tanner doliczył pięć minut, więc było to najdłuższe pięć minut w moim życiu. I kiedy miał już gwizdać w polu karnym Bahia wyciął Roberto i mieliśmy karniaka. Do wapna podszedł Claudingo i nie dał żadnych szans Argentyńskiemu golkiperowi. Kibice wbiegli na murawę a Tanner gwizdnął po raz ostatni.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Feyenoord Rotterdam

( Claudinho 2x )

Odnośnik do komentarza

Mordercza końcówka meczu z Feyenoordem dała się we znaki dwa dni później podczas jednego z treningów. Otóż Sunzu zasadził tubę Leandro za to, że musiał za niego walczyć w tyle zamiast próbować konstruować akcje zaczepne. W odwecie Brazylijczyk w stylu Kung Fu próbował znokautować Zambijczyka kopiąc z obrotu, ale ten zdołał zrobić unik i zblokował cios łokciem. Chwilę zajęło nam wdarcie się między szalejące koguty. Leandro stracił ostatniego mleczaka czającego się do ucieczki z dziąseł już od jakiegoś czasu. Na obu nałożyłem karę odebrania tygodniowej pensji, przez co jeszcze bardziej rozjuszyłem Sunzu. No bo on myślał, że skoro gra już u nas jakiś tam czas, to teraz może więcej niż nowi. Niestety, ja byłem innego zdania. Zajarany podejściem do trenowania przez Szkota Fergusona próbowałem być sprawiedliwy. Niestety, tym razem morale upadły już na dobre. Kiedy obaj usiedli na ławce rezerwowych do akcji wkroczył Kądzior. I mówi tak, że nim interesuje się Barcelona a ja mam w dupie jego karierę. Tłumaczyłem mu, że żadna oficjalna oferta nie wpłynęła, ale nie chciał słuchać. Wziął Kucharskiego pod pachę, splunął na ziemię i poszli kopać na małe bramki. Mateusz Machaj twierdził, że to wszystko przez konflikt na tle rasowym. Od kiedy w klubie jest więcej tych co gadają w innym niż polski, dochodzi do sprzeczek. Niestety nie każdy umie po angielsku, a ichniemu gadać to on nie będzie. W dodatku Machaj słyszał od Pacana, że non stop wpływają kolejne oferty za kolejnych chłopaków i tylko ja sam blokuję wszelkie transfery. Nie sposób nie zgodzić się z Polakiem. Grunt pod stopami płonął mi żywym ogniem, a ja kompletnie nie miałem pomysłu co robić.

Trzy dni po zwycięstwie ruszyła Polska Ekstraklasa. Na inaugurację rundy wiosennej pokonaliśmy u siebie Śląsk Wrocław 2:1. Po rozbudowie wschodniej trybuny nasz stadion mieścił o trzy tysiące więcej kibiców co powoli znajdowało swe odzwierciedlenie w kasie jaką gromadziły kasy. No i na ten meczyk przylazło te siedemnaście koła wiary. Bramki zdobywali kolejno Zuniga i Cygal, a dla Śląska Michał Fidziukiewicz. Inauguracja nienajgorsza, aczkolwiek mogło być lepiej.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Śląsk Wrocław

( Zuniga, Cygal )

 

W przedmecz z PSG zremisowaliśmy bezbramkowo z Lechem Poznań. Mecz był o tyle trudny o ile graliśmy na wyjeździe oszczędzając siły przed ważniejszą potyczką w Pucharze Europy, w drugiej rundzie, debiutanckiej dla nas. Obie ekipy kończyły spotkania w dziesiątkę. Najpierw Patryk Sypień dostał czerwień za brutalny faul na interweniującym bramkarzu. Cztery minuty później nerwówki nie wytrzymał Sunzu i po krótkiej wymianie zdań z naszym Leandro wjechał od tyłu wślizgiem w nogi Tomka Bandrowskiego przez co ten pięć minut spędził poza linią boiska. Oczko w potyczce z wysoko notowanym rywalem było całkiem nienajgorszym wynikiem.

Lech Poznań 0:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

A potem przyszedł trzeci marca. To dzień w którym karty rozdawał arbiter Rafati, a my stanęliśmy naprzeciwko faworytów tej potyczki – Paris Saint-Germain. Podopieczni Antoine Kombouare wyszli w takim oto ustawieniu :

 

Cordier

Assou-Ekotto – Joneleit – Radzkov – Sacko

Salomon Kalou – Bacinovic – Conti – Pereira

Erdinc – De Sutter

 

To był jeden z tych meczy, w których nie wiesz jak się zachować. Czy postawić na atak i zaskoczyć rywala, ale nadziać się na kontrę, czy też zamurować bramkę i liczyć, że Cordier puści jakiś strzał? Nie miałem pomysłu na Francuzów. Dziwiłem się, że w składzie nie ma takich tuz jak chociażby Hani Saleh z Egiptu, Mamadou Sakho czy Rafael Sobis, no ale widać i bez nich też PSG było silne. Mecz obfitował w sytuacje podbramkowe. To znaczy, Toure w roli głównej, a my trzy razy pod ich bramką … na półtorej godziny. Klub ze stolicy Żabojadów lubujących się w robieniu minet grał naprawdę porządnie poukładaną piłkę. Każda akcja była dopracowana niemal do perfekcji i Bóg tylko wie w jaki sposób Toure wyjmował strzały Erdinica i Contiego. To były pewne sety, a jednak opuszki palców czarnoskórego golkipera działały jak mur nie do przebicia. Niestety, mecz rozpoczął się dość ch****o, bo już w drugiej minucie Salomon Kalou zagrał po ziemi ostrą piłkę wzdłuż boiska do wybiegającego na czystą pozycję Erdinica, a ten balansem ciała minął Toure i na pustą bramkę pyknął klepką. Przywołałem El Taourghiego i powiedziałem, że za wszelką cenę musimy przebić się pod ich pole karne, bo inaczej zepchną nas do obrony i będą napierdalać jak Pudzianowski Butterbeana czy jak mu tam było. Niestety, pech chciał, że do końca meczu nie zdołaliśmy ani razu stworzyć groźnej sytuacji podbramkowej i chcąc nie chcąc z Paryża wracaliśmy ze spuszczonym łbem.

Paris Saint Germain 1:0 Karkonosze Jelenia Góra

Odnośnik do komentarza

Rewanż na Złotniczej był meczem o wszystko. Byliśmy zmęczeni, bo kiepsko przygotowali mi drużynę do rundy. W dodatku połowa miała jakąś wiosenną grypę, więc zamiast wody pili Gripexy. 16 marca przegraliśmy ponownie z PSG i to ponownie bo przeciętnej grze. Oddaliśmy jeden celny strzał. I to w dodatku w sam środek. Za to PSG w 61 minucie pogrzebało nasze nadzieje. Tom De Sutter kropnął z dropsztyka w okienko. Toure wyciągnął się jak struna i sparował piłkę, ale ta i tak zatrzepotała w siatce. Ponad siedemnaście tysięcy kibiców żegnało nas brawami. To był naprawdę udany rok. Liga Mistrzów, później II runda Pucharu Europy. Konto zostało powiększone o kilkadziesiąt milionów złotych. Jakie plany na przyszły sezon? Jeśli awansujemy jakimś cudem do europejskich pucharów muszę ściągnąć lepszych obrońców, bramkarza i jakiegoś napadziora z prawdziwego zdarzenia.

Karkonosze Jelenia Góra 0:1 Paris Saint Germain

 

Powróciła liga polska i puchar Polski. Po emocjach związanych z pucharami to było tak ekscytujące jak smarowanie masłem pajdę chleba. Na tapecie dwa mecze z Lechem Poznań – jeden w lidze, drugi w pucharze. Byłem zawiedzony. W dodatku SV Mattersburg wyłożył nam za Leandro 14 milionów złotych i prezes bez zastanowienia i bez porozumienia ze mną podpisał papiery na transfer. Zostaliśmy więc na resztę sezonu bez czołowego obrońcy. Swoją drogą, zarobiłem na nim bardzo dobre siano, bo przyszedł do nas za 950 tysięcy złotych a poszedł za 14 milionów.

Leandro

 

W lidze pokonaliśmy słabo dysponowanego Kolejorza dwa do koła. Bramki padały po kardynalnych błędach obrońców a swoją pierwszą bramkę, i to w debiucie, zdobył Osmar Pumpido. Piłkarz wykorzystał zamieszanie w polu karnym i z czuba wbił piłkę po rękach golkipera.

Karkonosze Jelenia Góra 2:0 Lech Poznań

( Robertinho, Pumpido )

 

Zaraz potem pokonaliśmy jeszcze wyżej Kolejorza w Pucharze Polski. A to był jeden z tych meczów, w których w rozmowach motywacyjnych mówię, żeby moi pykali sobie na luzie. To taki mecz o nic. Najważniejsza dla mnie była liga, chociaż byliśmy obrońcami pucharu.

Karkonosze Jelenia Góra 3:0 Lech Poznań

( Claudinho, Pumpido, Zuniga )

 

Pod koniec marca pojechaliśmy do Bielsko-Białej na mecz ligowy z Podbeskidziem. Zjechaliśmy pół Polski, więc dotarliśmy na miejsce na dzień przed spotkaniem. Roberto z Zunigą natrąbili się jak menele z wieloletnim stażem i oblali świeżo położony tynk na ścianach hotelu. Całe zajście nagrała kamera i musieli na drugi dzień zapłacić czterdzieści tysięcy kary za zdemolowanie i pokrycie kosztów naprawy.

Mecz z Podbeskidziem był bardzo zacięty. Nareszcie ktoś postawił nam wysoko poprzeczkę, a Toure puścił więcej niż jedną bramę. Trzeci mecz z rzędu Pumpido strzelił gola. Swoje oczko zaliczył też Damian Kądzior, który w dalszym ciągu chodził z fochem jak z Gdyni do Jeleniej, że odrzuciłem ofertę Barcelony, chociaż żadna nie wpłynęła.

Podbeskidzie Bielsko-Biała 3:4 Karkonosze Jelenia Góra

( Leszczak, Pumpido, Kądzior, El Taourghi )

Odnośnik do komentarza

No tak. Dupy nie urywa, ale jakoś nie rozpaczam.

 

------------

 

Spotkałem Justynę z Patrykiem Romaniukiem. Spacerowali w zielonych kaloszach po kałużach w parku ciesząc się sobą jak dziecko nowym misiem. Na pierwszy rzut oka wyglądali tak bardzo filmowo, ale z bliska dostrzegłem, że ząb czasu napoczął Justynę już całkiem zajebiście mocno. Miała zmarszczki. Jej kształtna broda urodziła drugą bródkę, a kości policzkowe przykrył wałek tłuszczu i teraz była nieco bardziej pucołowata. Urodziła dzidzi całkiem niedawno, a Romaniuk chodził od wtedy taki jak by coś przykoksił. Zwinąłem w rulonik ulotkę, co mi dala taka babcia w sukni po ziemię i podlazłem do nich. Justyna przywitała mnie tak zawstydzona, jak bym jej kazał się rozebrać. Patryk uścisnął mi prawicę i zaczął nawijać jak raper o tym jak to z dzidzi teraz jest i tak dalej. Stałem tak i udawałem że go słucham, ale w głębi bani usiłowałem ułożyć sprytną historyjkę. Patryk był do odstrzału. Zawdzięczaliśmy mu naprawdę bardzo dużo, no ale sorry Winetou, z czasem zaczął częściej ruchać Justynę niż kopać piłkę. A ja w klubie muszę mieć piłkarzy zaangażowanych całym sercem. Wziąłem go na bok i pytam jak tam Anastazja, a on, że ta dziwka to już ma przebieg jak autobus MZK, więc zerwał z nią kontakt. Ponoć złapała jakiegoś Araba i wyjechała do Warszawy. No ale wcześniej jeszcze zaraziła jakimś gównem Kowalskiego spod trójki i chyba Panasiewicza – tego co mieszka naprzeciwko Jadźki. Kiwam łbem, że kumam co mi kaman, a on, że teraz to jest szczęśliwszy niż zwykle. No bo Justyna to i starsza i ułożona i zgrabna i w ogóle to taka jaką sobie wymarzył. I to przy takich marszczył Freda oglądając Redtube.

Kiedy wsiadałem do Bentleya na niebie chmury rodziły krople. Wbiłem kilka biegów i wpadłem na obwodnicę. Nie miałem do tego jaj. Już raz powiedziałem Eugeniuszowi Michniewiczowi, że musi od nas spieprzać. I co? I dziś Gienek wącha kwiatki od spodu, a ja co najwyżej raz na ruski rok wpadam do niego na grób ze zniczem za dwie blachy.

Wchodząc do mieszkania zobaczyłem, że Olo umazał się czekoladą. Siedział grzecznie przed telewizorem i pożerał dwoma palcami Nutellę ze słoika. Za nim siedziała babcia, dziadek i jakiś kawałek szczotki od kibla, co merdała ogonem i wywalała jęzor na wierzch za każdym razem jak Olo się ruszył. Pytam ich co to za badziew, a oni, że to York i wabi się Karku. Pokręciłem łbem i otwarłem lodówkę. W środku prócz powietrza i światła był jeszcze do połowy napoczęty ser żółty i kawałek kiełbasy śląskiej. Ale ta to już raczej żyła swoim życiem i częściej wychodziła na imprezki niż ja. Urwałem pajdę chleba, zasadziłem dupsko na sofie i wtedy Oli mama pyta mnie co u mnie słychać i czy wreszcie kogoś sobie znalazłem? A ja w bani miałem w tym momencie obraz tych wszystkich ponętnych Tajek które prułem jak kalesony przez kilka dni na wczasach. Mówię jej, że nie, a ona wtedy obejmuje mnie ramieniem i mówi, że stuknęło mi już grubo po trzydziestce i powinienem sobie kogoś przygruchać. I mówi tak, że kolacja i wieczorny serial, a nawet sobotnia nuda smakują lepiej we dwoje niż w pojedynkę. Nie sposób nie przyznać jej racji. Stara, poczciwa mama Oli. Miała w sobie tyle życiowych mądrości … i za to Olę kochałem. Za tą mądrość którą chłonęła jak gąbka zanim mnie poznała.

 

Pierwszego kwietnia w Łodzi pokonaliśmy Widzew Łódź 4:2. Tradycją było zdobywanie goli przez Pumpido. Argentyńczyk mnie zachwycał. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do zatrudnienia tego napadziora, no ale teraz to nakurwiał bramy jedna za drugą pnąc się w hierarchii klubowej, rozpychając się łokciami i wszystkim co mu od korpusu odstawało.

Widzew Łódź 2:4 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga, Claudinho, Pumpido, El Taourghi )

 

Piątego kwietnia graliśmy u siebie z wyżej notowaną Polonią Warszawa. Klub ze stolicy wpadł do nas w najlepszym składzie, wykastrowanym z wszelkich kontuzji. Wyciągnąłem laleczkę Voodoo. Znalazłem jebaną wciśniętą pod stary kufer z pamiątkami z dzieciństwa, na poddaszu. Znów zrobiłem mały ołtarzyk, położyłem tam zdjęcie drużyny, położyłem medale za Mistrza Polski i za Puchar Polski, a potem na to wszystko położyłem ją. I może się to wydać dziwne, ale dziwka się zestarzała i sczerniała. Wyglądem teraz przypominała tą babę, od której w Ugandzie dostałem szmaciankę. Dziwne uczucie.

Z Polonią Warszawa zagraliśmy jak Real Madryt. Byliśmy na fali. Szkoda tylko, że o te kilka meczy za późno. Kolejne dwa oka zaliczył Pumpido.

Karkonosze Jelenia Góra 4:0 Polonia Warszawa

( Ngassa, Kądzior, Pumpido 2x )

 

Po tym zwycięstwie tabela Ekstraklasy Polskiej prezentowała się następująco :

1. Legia Warszawa 55 pkt

2. Karkonosze Jelenia Góra 51 pkt

3. Wisła Kraków 45 pkt

4. Śląsk Wrocław 42 pkt

5. Arka Gdynia 42 pkt

6. Lech Poznań 42 pkt

Odnośnik do komentarza

Rozbudowali bazę treningową i obiekty dla młodzieży. Teraz mieliśmy aż cztery boiska treningowe, jedno do sparingów i płytę główną. Podzieliliśmy szatnie na te dla pierwszego składu i na te dla juniorów. Każda była wyposażona w dziesięć pryszniców, dziesięć kibli, automat do zimnych i gorących napojów. Obok szatni była sala do masażów, ale z niej nie korzystałem. Wolałem by piłkarze przechodzili odnowę biologiczną w odpowiednim czasie, a nie bezpośrednio po meczu. Do szatni juniorów prowadziła z budynku klubowego usłana drobną kostką dróżka. Dróżka wiodła wzdłuż klubowego parkingu, obok pustych dwóch stoisk, na których podczas spotkań sprzedawano pamiątki, koszulki i inne takie pierdoły. Dookoła boisk treningowych były niewielkie trybuny. Każda liczyła po tysiąc krzesełek, przy każdej też było miejsce na cztery kamery telewizyjne, oraz na spikera. Nareszcie wyglądem chociaż przypominaliśmy profesjonalny klub. Od tej pory miałem w zamiarze ogłaszać dwa nabory do grup trampkarzy. Pierwszy przed wakacjami, drugi w przerwie zimowej. Do tego potrzebowałem zatrudnić trenerów od juniorów i przynajmniej dwóch, trzech poszukiwaczy młodych talentów, którzy mieli by przeszukiwać szeregi drużyn na obczyźnie.

Szalenie ciężko było mi namówić jakiegokolwiek zawodnika ze stażem reprezentacyjnym. Tomek Bandrowski, doświadczony chłopak, chciał ode mnie tygodniowo 150 tysięcy złotych. Nie zgodziłem się na takie warunki, no bo przecież mnie nie pojebało jeszcze. Płacić takie siano chłopakowi, który za rok, góra dwa zakończy karierę? Zaproponowałem oferty : Malarzowi, Szczęsnemu, Borucowi, Rudnevowi oraz Błaszczykowskiemu. Wszyscy, jak jeden mąż, odmówili. Twierdzili, że Karkonosze są cienkie jak kutas komara, no więc to by był krok w tył. Szkoda tylko, że nie skumali faktu, iż dwa lata z rzędu pykamy w europejskich pucharach, kiedy Wisła czy tam jakaś Legia z tej wiochy pomiędzy Gdańskiem a Rzeszowem, o wojażach może co najwyżej pomarzyć.

Kolejnym problemem stała się grupka Skinheadów, która co kilka dni demolowała nam ściany budynku smarując je sprayem w czarnym kolorze. Otóż oni domagali się wywalenia wszystkich obcokrajowców i oczyszczenia naszej piłki z ciapatych, czarnuchów, żółtków i innych, nie polskich chłopaków. Zainstalowaliśmy system kamer. Od tej pory cała siedziba klubu była na bieżąco, 24 godziny na dobę monitorowana. A kto siedział za biurkiem? Tarczyński – nasz były trener. Jednak ten dostał ultimatum – jak wali wina to wylatuje z tyrki.

Do budynku w którym mieliśmy parkietowe boisko, oraz boisko ze sztuczną murawą, dobudowali kolejne piętro. Przenieśliśmy tam całą siłownię. Dodałem też dwa baseny – jeden 25 metrowy z sześcioma torami, a drugi to taka wielka wanna z jacuzzi. Pod sufitem powiesiłem po cztery plazmy – tak, by każdy kto moczy jaja w wodzie mógł się lampić w dowolnej pozycji na mecze, czy na MTV.

No a potem to zająłem się inwestycją w mój interes. Odpaliłem dyskotekę, kręgielnię i bar. Towar brałem z Duko, takiej hurtowni alkoholowo-napojowej, której właściciel na samym starcie, jeszcze w IV lidze był naszym sponsorem. To on kupił nam pierwszy autobus, no więc trzeba było mu się odpłacić. Policzyłem, że sala pomieści ponad tysiąc tańczących. To znaczy wlazłoby więcej, no ale przecież i w kręgle trzeba popykać nie stojąc w tłumie. W kiblach zamontowałem kamery, ale tylko przy umywalkach. Nie ma ruchania w kiblu. Nie chcę, żeby potem gadali, że ten oto kolo został poczęty u mnie na imprezce. A na selekcji babka musiała podawać przyczyny niewpuszczenia. Jak ktoś miał problem to najczęściej dzwonił do mnie, a ja jak byłem w pobliżu to rozwiązywałem jego frustracje. No i już na samym początku największym problemem były drechy, albo nastoletnie dziewczynki, które chapają dzidy za możliwość wejścia do środka. Przychodzili też Cyganie i Rumuni, ale oni już na starcie byli weryfikowani. Jak wyglądali jak zawodowy Rumun to wypierdalać.

Mecz z Arką Gdynia dawali na żywo w Canal +. Taka dżampra to zawsze okazja do pokazania się szerszej grupie odbiorców jako ktoś wybitnie fantakurwastyczny. No więc chłopaki odwalili się jak szczur na otwarcie kanału i pykali niczym Ronaldo z czasów United. Z Arką wygraliśmy, ale ledwie jeden do zera. Jedyną bramkę zasadził El Taourghi, po którego łapska wyciągało Bochum.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Arka Gdynia

( El Taourghi )

 

A potem mieliśmy szalony czas. Wylosowali nas do meczów z Lechią Gdańsk – i to trzy razy z rzędu. Nie znosiłem tych zielonych pierdzieli. Zawsze psuli mi humor, bo kosili jak ten kolo z Teksańskiej Masakry Piłką Jakąśtam. No i tak też było teraz. Najpierw zremisowaliśmy z nimi 2:2, potem orżnęliśmy 3:1, no a potem znów wygraliśmy, ale wtedy to już jedną bramką. Udowodniłem tym samym, że poziom naszej zajebistości z sezonu na sezon wzrasta. I może nie jesteśmy jakimś pieprzonym Bayernem Monachium, no ale jednak coś już w świecie znaczymy.

Lechia Gdańsk 2:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Pumpido, Mas )

 

Lechia Gdańsk 1:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Mas, Pumpido, Dołubizma (sam) )

 

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Lechia Gdańsk

( Kądzior )

 

Byliśmy w finale Pucharu Polski ! A tam, żeby nie było nudno, jak zwykle mieliśmy walczyć z Legią.

Odnośnik do komentarza

Do końca sezonu pozostało sześć spotkań. W lidze mieliśmy pięć, w pucharze jedno. Apetyty ogromne, kadra szeroka. Dogodna droga do obrony podwójnej korony.

21 kwietnia przegraliśmy na wyjeździe z fatalnie spisującą się w tym sezonie Wisłą Kraków. Jedyną bramkę zdobył Cristian Diaz w 33 minucie spotkania. Diaz uderzył sprzed pola karnego, a piłka mijając skaczącego doń Shikandę wpadła po odbiciu od murawy do pustej bramki. Liczyłem, że poderwiemy się jeszcze w końcówce, ale chłopaki widać oszczędzali siły na finał Pucharu Polski.

Wisła Kraków 1:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Pech chciał, że w przedmecz finału w lidze spotkaliśmy się z naszym późniejszym rywalem Legią Warszawa. Mecze z wojskowymi zawsze należały do tych o podwyższonym ryzyku, no więc i teraz ściągnęli policję z całego dawnego jeleniogórskiego. Mecz był szalenie dramatyczny. Na prowadzenie wyprowadził nas Claudinho uderzając z główki w krótki róg. Zaraz potem za brutalny faul Ramiro Mas ujrzał czerwony kartonik i tym samym wstrzymałem mu pensję na tydzień. Argentyńczyk skacząc do piłki najpierw wysadził z łokcia Pogonowskiemu, a później spadając na ziemię z pełnym impetem stanął mu na policzku kiereszując skórę. W 60 minucie poszkodowany opuścił boisko, bo krew leciała mu z pyska jak ciota. W 79 minucie Grzelczak doprowadził do wyrównania ładując piłkę z woleja pod poprzeczkę. I kiedy wszyscy myśleli, że będzie podział punktów, w doliczonym czasie gry specjalista od takich bramek – El Taourghi huknął jak Rudnevs w meczu z Juve. Kibice oszaleli.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Legia Warszawa

( Claudinho, El Taourghi )

 

Finał Pucharu Polski odbył się w Chorzowie, na Stadionie Śląskim. Na południe kraju zjechali się wszyscy przedstawiciele mediów, były premier Tusk, oraz były prezydent Komorowski. Łącznie na trybunach zasiadło ponad 55 tysięcy kibiców, co było pewnego rodzaju rekordem. Na mecze w Pucharze Europy przyłaziło mniej wiary. Mecz był przeciętny, a pan Mikulski nie miał zbyt wielu trudnych do rozstrzygnięcia sytuacji. I chociaż Legia dominowała, to my strzeliliśmy o jedną bramkę więcej. Zresztą, autorem obu był Zuniga, który pierwszy sezon w KSK musi zaliczyć do niezwykle udanych. Jego wartość po przenosin z GKS Katowice wzrosła trzykrotnie.

Legia Warszawa 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Zuniga 2x )

 

Karkonosze Jelenia Góra zdobywcą Pucharu Polski !

Odnośnik do komentarza

Trzynastego maja graliśmy na wyjeździe w Bełchatowie. Mistrzostwo Polski było już wtedy praktycznie na wyciągnięcie ręki. GKS nie zamierzał nam blokować naszej drogi po kolejny tryumf. Postawili nisko poprzeczkę, a my wcale nie musieliśmy się zbytnio wysilać. W 16 minucie wynik spotkania otworzył Pumpido ładnym strzałem z główki. W 53 minucie autorem drugiego trafienia był Zuniga. W 75 honorowe trafienie zaliczył Wacławczyk. Mecz należał do tych, po których obejrzeniu mówi się, że polska piłka to syf.

Górnik Łęczna 1:2 Karkonosze Jelenia Góra

( Pumpido, Zuniga )

 

W przedostatniej potyczce w tym sezonie pokonaliśmy u siebie pewnie Górnika Łęczna 2:0. Bramkę dla nas zdobył sprzedany już Leandro, a zaraz później 14letni Kucharski. W tym momencie mistrzostwo było już faktem. Pozostał nam ostatni mecz z Zabrzanami.

Karkonosze Jelenia 2:0 Górnik Łęczna

( Leandro, Kucharski )

 

W ostatnim meczu w tym sezonie zremisowaliśmy po ciekawym spotkaniu z Górnikiem Zabrze. Niestety żaden z napastników już nie powiększył swojego konta strzeleckiego, ale i tak nie narzekałem na poziom widowiska. My strzeliliśmy dwie, oni strzelili dwie i kibice byli zadowoleni.

Górnik Zabrze 2:2 Karkonosze Jelenia Góra

 

Mistrzostwo Polski obronione!

 

Tabela ekstraklasy :

1. Karkonosze Jelenia Góra 69 pkt

2. Legia Warszawa 68 pkt

3. Polonia Warszawa 58 pkt

4. Lech Poznań 55 pkt

5. Śląsk Wrocław 55 pkt

6. Wisła Kraków 55 pkt

Z ligi spadły :

15. Widzew Łódź

16. Pogoń Szczecin

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...