Skocz do zawartości

Siedem grzechów głównych


Maciej

Rekomendowane odpowiedzi

PROLOG

 

Wziął haust powietrza, zmierzył wzrokiem swojego oprawcę, odwrócił się, starał się uciec przed ciosem.

Nie zdołał, twarda jak głaz, o mocy bomby zaczęła wbijać mu się w ciało niczym strzała po celnym strzale z łuku. Upadł na ziemię, oślepiły go pierwsze promienie słońca. Zmrużył jedno oko, drugiego nie mógł otworzyć. Dotknął je lekko koniuszkiem palców, zabolało. Jęknął cicho, wstał. Zapach kurzu, potu i krwi, do którego się już przyzwyczaił zaczął mu na powrót przeszkadzać. Obrócił się w stronę kata, rozszerzył spuchnięte, nabrzmiałe krwią wargi.

 

- Będę mówił – z trudnością powiedział.

 

Ubrany w białą, przepoconą i zaplamioną krwią koszulę mężczyzna wskazał mu krzesło. Drugi, który podczas męczenia stał z boku i nie odzywał się, zdjął z głowy jedwabny, brązowy kapelusz i powiesił go na stojącym przy drzwiach wieszaku. Na tym samym wisiały ubrania męczonego przez noc mężczyzny. Ten, ubrany w samą bieliznę, brudny od krwi i kurzu trząsł się cały na krześle.

Drugi z oprawców zdjął płaszcz, również brązowy, drogi, jak zauważył skatowany mężczyzna. Mimo obrażeń nie stracił trzeźwości myślenia.

 

- Sierżancie, nie jesteście mi już potrzebni.

Milicjant, zanim wyszedł, spojrzał kilka razy, to na skatowanego, to na przełożonego. W końcu, ze zmieszaną miną opuścił pokój.

- Nazywam się Major Szulc i mam stopień majora. Wie pan o co jest pan podejrzany?

- Tamten milicjant nie był taki miły – powiedział mężczyzna cicho, z nutką niepokoju w głosie.

- A chce pan żeby tu wrócił?

 

Podejrzany spuścił głowę, otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć.

 

- Nazwisko.

- Folkierski.

- Imię.

- Marcin.

- Data urodzenia.

- Ale ja nic…

- Nie wkurwiaj mnie! – major przerwał mu uderzając pięścią w stół.

- Siedemnastego stycznia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku.

- Adres.

- Polska dwadzieścia cztery… mieszkanie drugie.

- Imię ojca.

- Adam.

- Jest pan podejrzany o pobicie funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej, pana… - tu Szulc spojrzał do pożółkłych akt – pana plutonowego Karasia, Zygfryda.

- Pierwsze słyszę o kimś takim… - powiedział przerażony Folkierski.

- Pan Karaś zeznał, iż przerwał pańską libację, urządzoną razem z kolegami powiązanymi ze środowiskiem solidarnościowym.

- Nie znam nikogo z Solidarności.

- Aha nie znasz? – milicjant przybliżył twarz do podejrzanego – to jakim k***a cudem z nimi chlałeś?!

- Ja… z nikim nie piłem, panie władzo.

- Mówiłem żebyś mnie nie wkurwiał?! Zarzucasz funkcjonariuszowi Milicji Obywatelskiej kłamstwo?!

- Ależ skąd, pan plutonowy musiał mnie z kimś pomylić… panie oficerze, ja naprawdę nie znam nikogo z Solidarności… w mojej robocie nikt się z nimi specjalnie nie brata, ani związków zawodowych nie mamy.

- To kim ty k***a jesteś? Księdzem? – Szulc zrobił się czerwony, zaczął oddychać szybciej, ze skroni spłynęła mu kropla potu.

- Trenerem… trenerem, trenuję młodzież w Olimpii.

- W Olimpii? – tu milicjant się uśmiechnął – mój syn gra w Olimpii.

- Szulc… w mojej drużynie.

 

Major pokiwał głową, na twarzy jego malowały się niepokój i niezdecydowanie.

 

- Sierżancie! Pan Folkierski jest wolny, sprawę dać do umorzenia.

 

Oficer wstał, wyszedł pokoju, chwilę po nim trener.

- A jak się skurwysynu będziesz na nim wyżywał, gwarantuję że przyjadę tam i własnoręcznie włożę ci piłkę w dupę.

 

Sierżant się roześmiał, ale Folkierski widać wziął słowa oficera na serio, trudno mu się zresztą było dziwić. Poprzedni trener wyleciał, a teraz siedzi w areszcie na Młyńskiej tylko dzięki zgnojeniu syna pana Szulca i nie wystawieniu go w składzie meczowym.

Odnośnik do komentarza

Na pierwszy rzut oka widać małe babolki tu i tam, ale ich nie wymienię, bo Dix będzie mnie bić :P Ok, może jeden - czemu napisałeś "słońca" z dużej litery? _^_

 

Oficer wstał, wyszedł pokoju, chwilę po nim trener.

- A jak się skurwysynu będziesz na nim wyżywał, gwarantuję że przyjadę tam i własnoręcznie włożę ci piłkę w dupę.

 

:D

 

Pięknie się zaczyna ^^

Odnośnik do komentarza

- Przypomina mi to pacholęce czasy. Chodziłyśmy z koleżankami do Staru. Taki klub był na Wildzie, Star. Mietek Czacki tam pracował. Jako barman, wiesz. I w tym Starze tam, cośmy narozrabiały – roześmiała się, chichot przerwał tępy dźwięk uderzenia, karton ze starymi książkami walnął o wysłużoną, wykładaną tanimi panelami, które pamiętają czasy pruskiego zaboru podłogę – słuchasz mnie Marcin?

- Słucham – powiedział, nie odrywając wzroku od kartonów.

- No więc w tym Starze, co noc jakieś nowe rzeczy, wszystko z importu, a jakie zapachy tam były. Tamte czasy zupełnie inne były, te ulice, atmosfera.

- Tak, atmosfera łapanki, zastraszenia. Na ulicach tanki i agenci, propaganda i drukarnie. Zapach stęchlizny i korupcji. To były czasy.

- Przestań, nie było tak źle.

- Tobie może i nie, córko urzędnika państwowego – w słowach Marcina dało się wyczuć lekką ironię.

- Skończ już z tymi uprzedzeniami.

- To nie ciebie ubecy bili, kopali, zastraszali i męczyli w snach. Koniec tematu, wracaj do kartonów.

 

I wróciła, oboje przeglądali wielkie, spasłe tomiska z pieczątkami przeróżnych bibliotek należących do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Wykorzystywanie wysokiej w ówczesnym ustroju pozycji ojca należało do najważniejszych czynników, które przyczyniły się do ukończenia przez jego córkę Edytę wydziału prawa na UAMie.

 

- O, a to ciekawe.

- Co takiego? – zapytała żona Marcina, odkładając na stertę książek „na makulaturę” tom zatytułowany „Podstawy reform prawnych”.

- Stare, zakurzone – Folkierski dmuchnął, dym kurzu przeleciał przez pusty pokój i osiadł na białej jak śnieg ścianie.

- Ale co to? – głos Edyty stał się ostrzejszy, spojrzała na męża z ciekawością.

- Dziennik mój… - Marcin usiadł, przewróciwszy wysłużoną okładkę.

- Strona tytułowa – rzekł z uśmiechem pokazując żonie napisane dziecinnym pismem słowo „pamientnik”.

 

Folkierski pogrążył się w lekturze, w krótkich odstępach czasu kąciki jego ust zakrzywiały się w uśmiech, czasem wybuchał gromkim śmiechem.

Odnośnik do komentarza

pycha

*

14.07.74

 

Ledwo co ochłonąłem z emocji związanych z mundialem. Grzegorza Latę władze komunistyczne (ch** im w dupę) przywitały z należytą czcią bohatera polskiej drużyny narodowej. Poznaniacy nadal oblegają w niewiadomym celu Arenę, wydaje się że wszystko co nowe musi być ze wszystkich stron obejrzane, a wrażenia zrelacjonowane znajomym, którzy to znajomi mimo relacji pójdą (!) i obejrzą budynek, a później przekażą wrażenia znajomym, którzy również pośpieszą ocenić używalność nowo oddanej do użytku placówki. Tak właśnie powstają ruiny. Rząd ludzi, długi jak tasiemiec, przewija się przez zupełnie niepotrzebne im miejsce, po to tylko, żeby zobaczyć jak wygląda. Wkurwia mnie to niemiłosiernie.

 

Na mych ukochanych Jeżycach jak zwykle ciekawie. Antykomuniści obrzucili stadion Olimpii zgniłymi jajami, ciesząc się z tego jak dziecko z prezentu gwiazdkowego. Na nic im to było, skoro po dwóch dniach milicja obrzuciła dom spekulanta Cekierewskiego granatami, a samego chłopaka z rodziną zbiła tak, że każdy z nich wylądował w szpitalu na innej dzielnicy. Oko za oko, ząb za ząb.

 

Piszę to po ciężkiej nocy. Wczoraj mój kolega, Zbysiu Minstrel celebrował osiemnaste urodziny. Pochlaliśmy zdrowo z chłopakami.

Impreza była dość kameralna, szło porozmawiać z kim się tylko chciało. Nawiązał się pewien dialog, pomiędzy mną, a Zbyszkiem. Treść jego przytoczę, gdyż to jedyne, co pamiętam z tej balangi, a i to co mi Zbynio powiedział, zapamiętam sobie na całe życie.

 

- Zbysiuuuu, skocz po szklanki!

- Ale ja nieeee wiem gdzie są szklaaaanki!

- No idź, proszę cię. Przecież ja nie pójdę!

- O co ci k***a chodzi?

- Coooo?!

- Znowu k***a odpierdalasz tę swoją jebaną gierkę, jestem pępek świata. k***a! – Zbyszek tu od razu jakby wytrzeźwiał, zrobił groźną minę, poczerwieniał. Na jego ustach wymalował się wyraz złości, kącikami ruszał, zmrużył oczy i zmierzył mnie groźnym wzrokiem.

- O co ci chodzi? – Na mojej zaś facjacie widoczny był wyraz zdziwienia.

- Nie udawaj, proszę cię k***a, nie udawaj! Wszyscy, wszyscy, rozumiesz? Wszyscy są na ciebie zdrowo wkurwieni, ty k***a wiesz wszystko, ty k***a miałeś każdą, tyś k***a najważniejszy.

- Zbyniu, co ty pierdzielisz?

- Co ja pierdzielę? To ciebie wszyscy mają dość, nie znam się, ale i tak się k***a wypowiem. Jesteś gamoń. Gamoń, próżny skurwysyn.

- Ja gamoń? Ty kurw… - Zbyszek przerwał mi, chwiejnym krokiem zbliżył się, chciałem się odwrócić. Nie zdążyłem, chwycił mnie za kołnierz, popchnął na stolik. Stojące na nim puste butelki spadły z głośnym odgłosem pękającego szkła na podłogę, pozostawiając widoczne rysy na ceramice.

- Jedno słowo… jedno słowo, a ci zajebię, albo każę zrobić to chłopakom. Posłuchaj mnie Marcin… tylko mnie posłuchaj! Nagrabiłeś sobie, oj zdrowo nagrabiłeś. Skończ z tą manią wielkości, skończ! Nie przerywaj mi! Albo się zmienisz, albo stracisz wszystko. Wszystko.

 

Zbyszek puścił moją rozpiętą i wygniecioną od trzymania koszulę. Odwrócił się, szpetnie zaklął na całą salę.

 

- Wypierdalać. Wszyscy.

 

Nikt się słowami jubilata specjalnie nie przejął.

Oprócz mnie, wyszedłem.

Fakt, po pięciu minutach wróciłem, ale taki jakiś... inny.

*

pycha zwalczona

Odnośnik do komentarza

chciwość

*

20.06.83

 

Ćpam.

Obudziłem się dzisiaj u Edyty, na Wildzie.

Wstałem z łóżka o dziewiątej. Przejrzałem się w lustrze, na twarzy, zwykle jaskrawej i rumianej, widziałem podkrążone mocno sinymi zakolami oczy, powieki ruszały się mimowolnie, szybko i nieregularnie. W ustach zebrałem ślinę, zwilżyłem językiem wysuszone, spierzchłe niczym po wędrówce przez pustynię, zbielałe jak u trupa wargi. Dotknąłem palcem wskazującym nabrzmiały krwią strup, nie pamiętam po czym. Zmierzwiłem tłuste włosy, usiadłem na podłogę i zapłakałem. Sam nie wiem czemu.

Sięgnąć po działkę, czy nie…

Wyjrzałem przez okno. Dziki tłum, krzyki, ZOMO. O co tu k***a chodzi?

Walka z samym sobą… heroina, uzależnia, bije po łbie. Daje tę przyjemność. Czy sięgnąć?

Włączyłem pudło. Wiadomości, co za prezenterka? k***a, coś mnie dopada.

Wezmę, wezmę. Nie wezmę. Wezmę. NIE!

Papież? W Polsce? Wyszedłem na balkon, wiatr przywiał głosy ludzi. Podniecenie, wrzawa, ZOMO pilnuje do upadłego, pałą nie wali. Widzę białe alby, to on? On. Ja pierdolę, papież, stan wojenny, a ten trupy święci.

Wezmę! Potrzebuję tego, nie! Nie mogę!

 

Wziąłem.

 

- Albo odwyk, albo kostnica – rzekł lekarz spojrzawszy na mnie mądrze – panie Folkierski. Za dużo. Stanowczo za dużo.

- Panie doktorze ja… oni… papież.

- Papieża w to proszę nie mieszać. Powtarzam. Odwyk albo śmierć.

 

Już więcej nie wezmę.

*

chciwość zwalczona

Odnośnik do komentarza

Dziękuję wszystkim za miłe słowa :)

 

lenistwo

*

01.01.72

 

Nowy Rok, kolejny. Z czego ludzie się tak cieszą.

Rodzice wyjechali na zakupy… do NRD.

Na mnie się oczywiście obrazili, bo jakże to można odmówić wyjazdu na zachód? A co to za zachód? No i oczywiście, co to za wytłumaczenie, „bo mi się nie chce”. Rodzice mówią, że to lenistwo mnie kiedyś zgubi.

Mi się wydaje, że umrę na skutek nieleczonego kataru, bądź zabije mnie prokrastynacja.

Prokrastynacja różni się od lenistwa, jeszcze nie wiem czym, ale jestem tego pewien.

 

Widziałem ją dzisiaj. Oczy jak dno oceanu… włosy złote, jakby ktoś je zebrał na polu, niczym kłosy pszeniczne, ozdobił w ten szlachetny kolor i przywdział w nie to cudo. Wiatr niósł do mnie jej zapach, jej piękny, kobiecy zapach. W porywach życiowych przemyśleń wspomnienie o nim, dodaje mi optymizmu. Kiedy na nią patrzę, szklanka staje się nagle do połowy pełna.

Piękno, wrodzone piękno, cudne myśli. Walka we mnie samym trwa, walka charakteru z naturą, nie mogę jej traktować jako przedmiot zaspokojenia seksualnej żądzy, mimo, iż jest to zjawisko w pełni naturalne.

Rozterki życiowo-sercowe.

Dlaczego nic jej nie powiedziałem, dlaczego?

Lenistwo? Była kawałek drogi ode mnie. Nie chciało mi się iść? Zawsze będę zwlekał.

 

02.01.73

 

Wyjechała…

Nikt nie wie gdzie, to jakaś grubsza sprawa.

Jej ojciec… komuszy kacyk, pewnie Związek Radziecki.

Czy jeszcze ją zobaczę…

 

Nie zwlekaj, działaj, k***a Marcin!

*

lenistwo zwalczone

Odnośnik do komentarza

nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu

*

21.08.75

 

Zauważyłem coś dziwnego w mojej egzystencji. Mój znajomy hanys, Rafał zwany Zawiszą, określiłby to jako „syndrom Rafała zwanego Zawiszą”. Może jest w tym ciut prawdy, wszak ochlej z niego niebanalny. Istnieje anegdota, do dzisiaj o tym się mówi na katowickim rynku, że pewnego dnia potomek dumnego rodu Włostowiców (Duninów) po nocnej balandze przyprawionej odpowiednią ilością płynów różnych, kolorowych, przezroczystych, niektórych o zabarwieniu wręcz bardzo trudnym do określenia, wdrapał się na osiedlową latarnię, w dodatku ostatnią święcącą jako-takim światłem, i będąc na szczycie, śpiewał „Oni zaraz przyjdą tu” Breakoutu. Nie byłoby to bynajmniej taką sensacją, gdyby nie to że Rafał wydobywał z siebie głos lepszy od Tadka Nalepy.

Wracając do mojego-naszego syndromu, rozchodzi się z grubsza o to, iż chleję dużo i często. I zauważyłem, że byłem spity, kiedy wczoraj zmarli Dymsza i Jarochowska. Byłem spity, kiedy hucznie obchodzono Święto Wojska Polskiego, no bo w końcu rok 75 to taki fajny rok, bo są te rocznice w większości takie uwydatnione i też to było 55. Święto Wojska Polskiego. No ale ja przecież byłem schlany. Tak samo w Przemienienia Pańskiego, kiedy na Mołtawie rozpierdzielił się prom, ja byłem wcięty. Wniosek? Jestem spitusem.

Oczywiście nie widziałbym w tym nic strasznego, gdyby nie pewne ciekawe zdarzenie z dzisiejszego wczesnego ranka. Otóż, gdy brzask był dopiero w powijakach, obudził mnie ojciec. Rodziciel starał się wyrwać mnie z łóżka, ja się nie dawałem. Krzyczałem, przezywałem go od tanich szmat, dowiedział się czegoś na temat cnoty jego matki i jego niewątpliwie niechlubnego (przynajmniej według mnie po pijaku) pochodzenia.

Ojciec odpuścił i dał mi spać. Obudziłem się po południu, nikogo nie było. Znalazłem tylko kartkę z napisem „Szpital Raszei”. Zadzwoniłem do lazaretu, dowiedziałem się, że w nocy przywieziono tam moją matkę, ciężko pobitą. Oberwała od jakiegoś wciętego milicjanta.

Mam teraz dwa powody, czemu nie powinienem pić.

Bo albo kiedyś zabiję w amoku ojca, albo zbiję matkę jakiemuś wartościowemu młodemu człowiekowi.

*

nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu zwalczone

Odnośnik do komentarza
  • 3 tygodnie później...

żądza

 

 

01.07.73

 

Lato w pełni, ulice gorzeją w słońcu. Dziewczyny zaczynają ubierać się skąpiej, to jest to co lubię nie tylko ja, ale i wszystkie osiedlowe menelki, które już teraz umilają swój czas spędzany przy żłopaniu pryt obserwowaniem przechadzających się brukowanymi i niebrukowanymi chodnikami dziewczyn. Czasem jakaś położy się na kocyku, na zielonej trawce. I żulki, i ja mamy wtedy niemałą uciechę. Ostatnio widziałem nawet taką jedną, niebo, po prostu ósmy cud świata. Aż wiersz dla niej napisałem, więc jak już tak jestem poetycko nastawiony, wspomnienie dnia dzisiejszego zacznę od epitetu.

K***a jebana.

Widzę te włosy, blond, długie, proste. Dziś miała kitkę, wolę rozpuszczone. I te oczy… w kolorze prawdziwego, niebiańskiego błękitu. Miłość od pierwszego wejrzenia? Mało powiedziane. Pożądanie i chęć robienia rzeczy, za które kiedyś palono na stosie. Dziewczyna z bajki.

Wręczyłem jej dziś opatrzony w kwiaty miłosny wierszyk. Skwitowała to uśmiechem, zaczerwieniła się. Pomyślałem, że to dobrze. Rozpromieniona, poszła do domu. Ja usiadłem na ławce, wystawiłem twarz ku palącemu słońcu i myślałem. Myślałem o niej, od nas, czy mnie pokocha.

Widziałem ją później z jakimś facetem. Blondasek, też niebieskie oczy. Opalona twarz, gładka cera. Albo jej przyjaciel, jakiś oszołom co chce być kobitką, albo jej brat. Podszedłem, zagaiłem. Koleś o mało mnie nie zagryzł, zionął jadem jak moja matka, gdy ojciec wraca pijany. Szczęście, że chuchro, to się bał podejść. Moja wybranka tylko uśmiechnęła się z politowaniem, po czym wtuliła się w faceta. Wity mi opadły, myślałem że ją, jego, siebie zabiję. Po co robiła mi nadzieje? K***a jedna. Takim to śmierć. Dziwka.

Baby to chuje mówicie pobratymcy? Oj, jakże bliska mi ta filozofia.

Bracia mężczyźni! Pamiętajcie! Zanim się zakochacie, poobserwujcie babę i pomyślcie ze cztery razy. Może unikniecie zawodu.

 

 

 

żądza zwalczona

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...