Skocz do zawartości

Hard Rock Football


Kamtek

Rekomendowane odpowiedzi

Ostatnio się to zmieniło, więc może i w Torhout się poprawi... ;]

 

Zmieniło się przez przypadek, bo wypadło, że grasz ze mną w drużynie, a ja miałem, jak nigdy, dzień szczelacza :keke: dawaj następną porażkę, bo chciałbym się pośmiać jeszcze przed wieczorem :-) jak u siebie ostatnio dostałem kurwicy (opisze później), to chociaż u Ciebie bym se poprawił humor :kekeke:

Odnośnik do komentarza

Jesteś dla mnie nieuprzejmy ;]

------------------------------------

 

Dwie porażki na starcie rozgrywek mocno skomplikowały nam sytuację w tabeli. Czyżbyśmy już na dzień dobry mieli pożegnać się z marzeniami o sukcesie i musieli rozpocząć budowanie nowej drużyny z myślą o kolejnym sezonie, jak mawiał jeden z klasyków polskiej komentatoryki sportowej? Heh. Niestety wyglądało na to, że nasze nadzieje na udany sezon poszły się chędożyć mniej więcej tam, gdzie Marilyn Manson mówi diabłu dobranoc...

 

Mecz z ekipą Bocholt VV był na dobrą sprawę meczem o wszystko - zwycięstwo mogło przywrócić wiarę w nasze umiejętności oraz szanse na osiągnięcie czegoś więcej niż "nastego" miejsca w lidze, ale porażka spowodowałaby popadnięcie w kryzys, podobny do tego sprzed pół roku (sławetne 5 punktów w bodaj 11 meczach i seria 5 porażek z rzędu). W klubie też nie było najspokojniej - Andraszak nadal twierdził, że najchętniej wróciłby do kraju, a mojego rezerwowego bramkarza, Descampsa zaczęli nakręcać różni menedżerowie, proponując transfer m.in. do Dunfermline. Ja zaś nadal nie ustawałem w poszukiwaniach wzmocnień, ale skutki nadal były takie sobie. Koniec końców, udało się namówić na grę w Torhout mocno rezerwowego, środkowego defensora spadkowicza z ekstraklasy, KV Mechelen, Johana Bala. Nie było to jakieś gigantyczne wzmocnienie, ale mogłem już być spokojny o środek obrony - nawet w wypadku 2-3 urazów nadal nie było problemu ze zmontowaniem linii defensywy.

 

Spotkanie (wierzyłem, że przełomowe) z Bocholt rozpoczęło się zgodnie ze scenariuszem znanym z poprzednich meczów - może i atakowaliśmy, próbowaliśmy, ale zasadniczo sprowadzało się to do walenia łbami w mur. Goście, przed meczem zajmujący miejsce w środku tabeli, przyjechali po remis i nastawili się na obronę oraz próby kontr. To drugie wychodziło im jednak słabiej niż nam skuteczność pod bramką rywali w dwóch pierwszych meczach sezonu. Przez 40 minut działo się więc niewiele, ale wtedy o emocje postarał się obrońca gości, Kevin Reyntjens, który powalił szarżującego Tankary'ego tuż przed polem karnym Bocholt i obejrzał czerwoną kartkę. Przez ostatnie minuty pierwszej połowy goście barykadowali dostęp do własnej bramki, a i nam już się marzyła przerwa. W niej dokonałem jednej zmiany - Goethuysa zastąpił Soens, a ustawienie zmieniło się na 4-3-3. Na efekty naszego naporu, który trwał od pierwszych sekund drugiej połowy, musieliśmy jednak czekać do 71 minuty, gdy defensywie Bocholt urwał się Tankary i pięknym, technicznym strzałem dał na prowadzenie. Szans na podwyższenie mieliśmy jeszcze kilka, ale kolejny nastolatek w bramce rywali szalał niczym po dobrym staffie. Co oni tam palą w tej Flandrii...?

 

Końcowy gwizdek sędziego Henry'ego był niczym balsam na moje skołatane nerwy. Pierwsze zwycięstwo i trzy punkty na koncie pozwoliły nam odbić się od dna. Ciekawe, na jak długo...

 

III liga (3/30) / 15.09.2002 r. / Velodroom, Torhout

 

Torhout - Bocholt VV 1:0 (0:0)

Tankary 71'

 

Cz.k.: Reyntjens 41'

 

Ż.k.: Andraszak, Tankary.

 

Widzów: 1005.

 

Henneman © - Daly, De Coninck, Baert, Bleyaert - Goethuys (46' Soens) - Pierre, Andraszak, Biligicoglu - Fabio, Tankary

Odnośnik do komentarza

W poprzedniej kolejce poprawiliśmy sobie nieco humory i do spotkania z Francs Borains, drużyną zajmującą ostatnie miejsce w ligowej tabeli (nadal bez punktu i choćby jednej strzelonej bramki), przystępowaliśmy z nadziejami na kolejną zdobycz punktową. Zdecydowałem się na jedną tylko zmianę w stosunku do pojedynku z Bocholt - Simo uporał się z grypą i mógł zagrać od pierwszej minuty, więc zastąpił na pozycji defensywnego pomocnika Goethuysa. W przypadku pozostałych nie było potrzeby dokonywania specjalnych roszad.

 

Po pierwszym gwizdku sędziego byliśmy nieco zaskoczeni - to gospodarze rzucili się do ataku i szybko zepchnęli nas do głębokiej, a chwilami dość rozpaczliwej przy tym, defensywy. Broniliśmy się jednak mądrze, a piłkarzom z Boussou animuszu wystarczyło tylko na kwadrans. Od 15 minuty gra się wyrównała, a nawet to my zaczęliśmy mieć przewagę. Na jej udokumentowanie przyszło nam czekać do 30 minuty, gdy Fabio wykorzystał koronkową akcję tercetu Andraszak - Biligicoglu - Tankary i skierował piłkę do pustej bramki! Niestety, już minutę później z urazem boisko musiał opuścić Pierre - zastąpił go Goethuys, a tuż po wznowieniu piłki z rzutu wolnego Fabio popędził z nią na bramkę gospodarzy i nie dał szans Roisinowi!!! 2-0!!! Kapitalnie ułożyła się dla nas ta pierwsza połowa, pomyślałem cztery minuty później, gdy ekipa Francs Borrains grała już w "10" - za przewrócenie Fabio Plettinck obejrzał czerwony kartonik. W przerwie, po raz pierwszy w tym sezonie, nie musiałem wrzeszczeć, rzucać czym popadnie i obrażać kogo popadnie - było wyjątkowo spokojnie. Zdecydowałem się na dwie kolejne zmiany - nieco poobijanego bohatera pierwszych 45 minut, Fabio, zastąpił Xavier Soens, a w miejsce uskarżającego się na ból kolana Daly'ego pojawił się Vanmaele. Niestety, tuż po wznowieniu kolejny brutalny faul rywali spowodował, że boisko, utykając, musiał opuścić nasz rozgrywający, Umit Biligicoglu. Przyszło nam przez niemal 40 minut grać w "dziesiątkę", ale na 10 minut przed końcowym gwizdkiem arbitra na 3:0 podwyższył Soens! Znakomicie, świetnie, cudownie... Aż trudno mi było w to uwierzyć. Po 4 kolejkach usadowiliśmy się na 9 miejscu w tabeli, mając 3 punkty straty do lidera z Kortrijk.

 

III liga (4/30) / 22.09.2002 r. / Vedette, Boussou

 

Francs Borrains - Torhout 0:3 (0:2)

Fabio 30', 32', Soens 80'

 

Cz.k.: Plettinck 35'

 

Widzów: 1849.

 

Henneman - Daly, De Coninck, Baert, Bleyaert - Simo © - Pierre (31' Goethuys), Andraszak, Biligicoglu - Fabio (46' Soens), Tankary

Odnośnik do komentarza

Nic dwa razy się nie zdarza... :roll:

----------------------------------

 

Po kapitalnym, jak na naszą torhoucką rzeczywistość ligową, spotkaniu z Francs Borains przyszedł czas na kolejny pojedynek z outsiderami. Tym razem gościć mieliśmy ekipę KWIK Eine. Nim jednak usłyszeliśmy pierwszy gwizdek w tym meczu, podjąłem kilka personalnych decyzji i z pierwszym zespołem pożegnali się Kim Fernande, Adingra Flaubert oraz Joachim Hopp. Tego ostatniego, niestety nadal bezskutecznie, próbowałem przekonać do zawieszenia butów na kołku i zajęcia się szkoleniem młodych defensorów. Dwaj pierwsi nie byli w stanie przebić się nie tylko do pierwszej "jedenastki", ale i mieli ogromne problemy, by choć raz na jakiś czas znaleźć się na ławce rezerwowych w meczu ligowym. Udało się też zmniejszyć budżet płac o kolejnych 400 € tygodniowo, bowiem Irlandczycy z Derry City zdecydowali się na transfer Christophe'a Ingelbrechta - podchody pod tego gracza czynili w zasadzie od lipca, ale dopiero z końcem września postanowili wyłożyć 90 tys. euro i następnego dnia nasz do niedawna napastnik zameldował się na Zielonej Wyspie.

 

Pojedynek z przedostatnią drużyną w ligowej tabeli zaczął się bardzo źle dla nas. Graliśmy nerwowo, chaotycznie i bardzo niepewnie w obronie. Popłoch w szeregach defensywy Torhout siał duet napastników gości - Degrande i van Winckel. Na efekty nie trzeba było długo czekać - w 20 minucie van Winckel zdobył swoją pierwszą bramkę w historii występów w zespole KWIK Eine. Kwik... No właśnie. To słowo najlepiej oddaje to, co wydobywało się z mojego gardła - to nie był krzyk, wrzask czy cokolwiek innego. Heh, zacząłem się modlić, by pierwsza połowa zakończyła się jak najszybciej, bowiem goście z minuty na minutę grali coraz pewniej i coraz częściej zagrażali naszej bramce. W przerwie znów szatnia drżała w posadach, a mój kwik przeszedł we wrzask godny prawdziwego szaleńca. Po wznowieniu gry wreszcie zaczęliśmy coś grać - piłka zaczęła krążyć szybciej, a pod bramką gości zaczęło się robić coraz goręcej. Na nieco ponad 20 minut przed końcem meczu nasz napór przyniósł efekt - Fabio wyrównał, wykorzystując doskonałe rozegranie Andraszaka z Tankarym. Na więcej w tym meczu nie pozwolił jednak golkiper Eine i mecz zakończył się naszym pierwszym remisem w sezonie.

 

III liga (5/30) / 29.09.2002 r. / Velodroom, Torhout

 

Torhout - Eine 1:1 (0:1)

Fabio 68' - van Winckel 20'

 

Ż.k.: Daems.

 

Widzów: 1040.

 

Henneman - Daly, De Coninck, Baert, Bleyaert - Simo © - Goethuys, Andraszak, Moukoko - Fabio, Tankary

Odnośnik do komentarza

Pierwsza połowa października miała upłynąć pod znakiem zmagań z beniaminkami ligi. Najpierw czekał nas wyjazd do Hoboken, które prezentowało się dość miernie w lidze i liczyłem, że uda się wywieźć stamtąd choćby punkt, a tydzień później na Velodroom mieli gościć piłkarze Beringen. Remis, a może i zwycięstwo w tym drugim meczu wydawało się nie przekraczać możliwości mojej ekipy.

 

Początek spotkania z Hoboken nie zapowiadał tego, co miało nastąpić w kolejnych minutach. Zaczęliśmy mądrze, dokładnie rozgrywając piłkę i stwarzając sobie dwie niezłe okazje pod bramką Wittenberga. Udane interwencje golkipera gospodarzy zdały się chyba natchnąć jego kolegów, którzy między 11 a 36 minutą zdemolowali piłkarzy Torhout. I w niczym im nie przeszkodziła czerwona kartka, jaką obejrzał ich środkowy pomocnik, Ladi Kuye. Zszokowany spoglądałem na to, co działo się na boisku, a gospodarze bezlitośnie punktowali moich podopiecznych. Katastrofalnie zagrał Henneman, niewiele lepiej cały blok obronny. Byłem zdruzgotany, bo nawet mając przewagę jednego gracza nie potrafiliśmy przejąć inicjatywy. W przerwie miałem ochotę stanąć przed ścianą szatni i walić w nią przez całe 15 minut. Patrząc na to, jak kopali się ze sobą samymi moi podopieczni tuż po wznowieniu gry, miałem ochotę wrócić do szatni i jednak sprawdzić wytrzymałość ścian. Ostatni gwizdek sędziego zabrzmiał złowieszczo - nasza sytuacja w tabeli stawała się zła, a nastroje w zespole coraz gorsze. Miało być lepiej, wyszło jak zwykle, pomyślałem wsiadając do autokaru...

 

III liga (6/30) / 06.10.2002 r. / Stadion Visputten, Hoboken

 

Hoboken - Torhout 3:0 (3:0)

Muysoms 11', Kuye 26', Clarysse 36'

 

Cz.k.: Kuye 29'

 

Widzów: 2634.

 

Henneman - Daly, De Coninck, Baert, Bleyaert - Goethuys © - Andraszak, Biligicoglu, Moukoko (46' Soens) - Fabio, Tankary

 

Po klęsce w Hoboken zdecydowałem się dać wreszcie szansę w ligowym boju Christophe'owi Descampsowi, dotychczas żelaznemu rezerwowemu bramkarzowi. Pozostali mieli szansę się zrehabilitować za żenujący występ w ubiegłym tygodniu. Goście z Beringen w tabeli plasowali się zdecydowanie wyżej od nas, ale musieliśmy w końcu zacząć zdobywać punkty, bo marzenia o pełnym sukcesów sezonie stawały się już zupełną mrzonką, a realne zaczynało być znów zmaganie się o pozostanie w III lidze.

 

Przez pierwszy kwadrans pojedynku z Beringen staraliśmy się pilnować własnej bramki i spokojnie rozgrywać piłkę w środku boiska. Goście specjalnie nam w tym nie przeszkadzali, więc na boisku nie działo się przesadnie wiele. Nieco więcej emocji przyniósł drugi kwadrans pierwszej połowy - najpierw kapitalnego podania wracającego do niezłej formy Moukoko nie wykorzystał Fabio, a po chwili Tankary przeniósł piłkę tuż nad poprzeczką bramki gości po dośrodkowaniu Biligicoglu i uderzeniu głową. Tuż przed przerwą okazję do pierwszej interwencji miał Descamps i stanął na wysokości zadania, broniąc mocne uderzenie Geertisa. W przerwie poprosiłem moich piłkarzy o utrzymanie pełnej koncentracji i spokojną grę - liczyłem, że znów uda się stworzyć 2-3 bramkowe okazje, a wykorzystanie choćby jednej z nich da nam 3 punkty i nieco spokoju. Na nasze nieszczęście jednak goście mieli w swym składzie kapitalnie tego dnia dysponowanego Serge'a Swinnena, który najpierw doskonale zachował się w sytuacji sam na sam z Fabio, a w samej końcówce meczu dwukrotnie w sposób wręcz niewiarygodny powstrzymał Biligicoglu i Goethuysa. Sędzia po chwili gwizdnął po raz ostatni, a my zamiast trzech punktów, na które na pewno zasłużyliśmy, musieliśmy się zadowolić punktem.

 

III liga (7/30) / 13.10.2002 r. / Velodroom, Torhout

 

Torhout - Beringen 0:0

 

Ż.k.: Geerits.

 

Widzów: 1307.

 

Descamps - Daly, De Coninck, Baert, Bleyaert - Goethuys © - Andraszak, Biligicoglu, Moukoko - Fabio, Tankary

Odnośnik do komentarza

Drugi z październikowych wyjazdów wydawał się być najtrudniejszy z możliwych - graliśmy średnio, a do tego nasza sytuacja w tabeli była niezbyt wesoła i w takich okolicznościach przyszło nam się mierzyć na Stade de Tultay z liderującą ekipą Sprimont. Gospodarze mieli kapitalny początek sezonu, wygrywając 4 kolejne spotkania. Potem złapali lekką zadyszkę, ale w poprzedniej kolejce zdemolowali na wyjeździe ekipę Boom aż 6:1. Niedobrze to wróżyło nam przed rozpoczęciem spotkania. Najgorsze było jednak to, że znów kilku moich graczy zaczęło marudzić po kątach, kwestionując moje umiejętności oraz sugerując, że prezes Bossuyt powinien zastanowić się nad zmianą na stanowisku menedżera Torhout. Niewiele jednak mogłem zrobić, bo potrzebowałem Tankary'ego, Pierre'a, Goethuysa czy Baerta. Wiedziałem, że bez nich będzie jeszcze trudniej odbić się od dna, do którego niechybnie się zbliżaliśmy.

 

Pierwsze minuty rywalizacji z liderem nie wyglądało jednak najgorzej - owszem, gospodarze atakowali, ale potrafiliśmy się bronić bardzo mądrze. Do 21 minuty jednak tylko. Wówczas 16-letni napastnik rywali Filip Thys przejął piłkę tuż przed polem karnym, ograł Baerta i zagrał do niepilnowanego Vincasa Jonaitisa, a Grek z belgijskim paszportem nie miał żadnych problemów z umieszczeniem piłki w naszej bramce. Descamps próbował interweniować, ale przy biernej postawie defensywy mógł jedynie wyciągnąć piłkę z siatki. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w kolejnych minutach to właśnie naszemu bramkarzowi zawdzięczaliśmy, że na przerwę schodziliśmy przegrywać jedynie jedną bramką. W drugiej połowie na boisku działo się niewiele - gospodarze kontrolowali przebieg gry, my zaś próbowaliśmy konstruować jakieś akcje, ale udało się jedynie oddać jeden celny strzał. Uderzenie Tankary'ego obronił jednak Doumen, a strzał rozpaczy Baerta w 89 minucie minął bramkę rywali w sporej odległości. Po tej porażce spadliśmy na 14 miejsce w ligowej tabeli i choć nad dwiema ostatnimi drużynami mieliśmy pięciopunktową przewagę, to jednak zacząłem się obawiać o to, by rywale z miejsc 10-13 nie uciekli nam zbytnio. By tego było mało, znów urazu doznał Rafał Andraszak. Heh, ciągle coś, ciągle...

 

III liga (8/30) / 20.10.2002 r. / Stade de Tultay, Sprimont

 

Sprimont - Torhout 1:0 (1:0)

Jonaitis 21'

 

Widzów: 1771.

 

Descamps - Daly, De Coninck, Baert, Bleyaert - Goethuys © - Andraszak (15' Pierre), Biligicoglu, Moukoko - Fabio (46' Soens), Tankary

Odnośnik do komentarza

Po minimalnej porażce z liderującą ekipą Sprimont, zmierzyliśmy się na Velodroom z Meldegem. Goście zajmowali spokojne miejsce w środkowej części tabeli, punkty gromadząc głównie w spotkaniach na własnym obiekcie. W przypadku prowadzenia normalnej, a nie na wpół upośledzonej mentalnie i sportowo, drużyny zaryzykowałbym stwierdzenie, że mamy szansę na powalczenie o 3 punkty. W przypadku Torhout nie ryzykowałem...

 

Już w pierwszych minutach goście zaatakowali - strzał Rogera Lukaku minął jednak bramkę Descampsa, lecz miał w tym swój udział Baert, dotykając piłkę i zmieniając tor jej lotu. Rzut rożny, dośrodkowanie Delooze'a i... 1:0 dla Meldegem. Bleyaert nie zdołał powstrzymać Biebauta i od 7 minuty musieliśmy gonić wynik. Ku mojemu zdumieniu (i nieco skrywanej radości) od razu rzuciliśmy się do odrabiania strat - na bramkę Baudewijna strzelali Tankary, Fabio, Goethuys, a nawet Baert. Młody (który to już taki egzemplarz?!) golkiper Meldegem nie dawał się jednak zaskoczyć - bronił w najbardziej nawet nieprawdopodobnych sytuacjach. Po przerwie postanowiłem zagrać va banque - Pierre'a zastąpił Soens i zagraliśmy na 3 napastników. Cóż z tego, skoro Baudewijn grał mecz życia. Wszelkie nadzieje na choćby punkt straciłem na 20 minut przed końcem - kapitalną solową akcją popisał się Moukoko, uderzył wydawać się mogło nie do obrony, ale jakimś cudem bramkarz gości sparował piłkę do boku, a Joeri Sabbe pomknął z nią lewą stroną, dograł do De Meyera, a ten minął próbującego interweniować Goethuysa i znalazł się sam na sam z Descampsem. Przerzucił piłkę nad interweniującym golkiperem Torhout, a ja schowałem twarz w dłoniach. Ta bramka podcięła nam skrzydła, a do końcowego gwizdka goście mądrze się bronili. Nasza sytuacja zaczynała być tragiczna...

 

III liga (9/30) / 27.10.2002 r. / Velodroom, Torhout

 

Torhout - Meldegem 0:2 (0:1)

Biebaut 70, De Meyer 70'

 

Ż.k.: Verslype.

 

Widzów: 1026.

 

Descamps - De Coninck, Daly, Baert, Bleyaert - Goethuys © - Pierre (46' Soens), Moukoko, Biligicoglu - Fabio, Tankary

Odnośnik do komentarza

O pierwszej połowie spotkania z Boom na Gemeentelijk Parkstadion szkoda napisać choćby słowo. Tak żałośnie nie graliśmy chyba jeszcze nigdy - na szczęście rywale tylko dwa razy zdołali wepchnąć piłkę do naszej bramki, ale rozpaczliwa obrona przez 45 minut zagotowała mnie. Wszystkie primadonny, które przez cały miniony tydzień łaziły i stękały, jęczały, narzekały oraz zarzucały mi brak kompetencji, miałem ochotę rozszarpać. Znów w szatni było bardzo głośno, a narastający konflikt był bardziej niż widoczny...

 

Moje krzyki zdawały się jednak przynosić jakiś efekt. Już po 4 minutach odrobiliśmy jedną bramkę - Goethuys długim podaniem uruchomił Moukoko, a Kameruńczyk popędził w kierunku pola karnego rywali, dojrzał doskonale ustawionego Fabio, zagrał, a Brazylijczyk tylko dopełnił formalności. Niestety, przez kolejne 30 minut na boisku znów górowali gospodarze, a my z trudem broniliśmy się przed stratą trzeciej bramki. W 85 minucie wydarzył się jednak cud, a Tankary po raz kolejny udowodnił, że jest piłkarzem o klasę lepszym od całej tej hołoty z Torhout. Dokładnie przyjął dalekie zagranie Descampsa, odwrócił się i pomknął ku bramce rywali. Tuż przed linią pola karnego padł jak rażony gromem, ścięty przez Van Geema. Obrońca Boom obejrzał za to zagranie drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę, a sam poszkodowany ustawił sobie piłkę kilkanaście metrów od bramki Engelborhsa i uderzył nie do obrony! 2-2! Uciekliśmy katu spod topora. Może nie na długo, ale uciekliśmy, pomyślałem. Po kilku minutach sędzia zagwizdał po raz ostatni, a my zabraliśmy ze sobą do Torhout pierwszy punkt od meczu z Beringen.

 

III liga (10/30) / 10.11.2002 r. / Gemeentelijk Parkstadion A, Boom

 

Boom - Torhout 2:2 (2:0)

Balkadi 11', Himpe 16' - Fabio 49', Tankary 85'

 

Cz.k.: Van Geem 85'

 

Ż.k.: Van Geem.

 

Widzów: 2109.

 

Descamps - Daly, De Coninck, Baert, Bleyaert - Goethuys © - Pierre, Biligicoglu (46' Demeulemeester), Moukoko - Fabio, Tankary

 

Tydzień po wyjeździe do Boom musieliśmy ponownie ruszyć w drogę, by rozegrać spotkanie wyjazdowe z Dison-Verviers. Rywale należeli do ligowej czołówki i nie miałem złudzeń - choćby punkt będzie ogromnym sukcesem. Jakże więc byłem zdziwiony (a ze mną ponad tysiąc widzów na obiekcie Stade du Val Fassotte), kiedy Frederic Pierre wykorzystał niezdecydowanie obrońców gospodarzy i umieścił piłkę obok bezradnego Crocheta. Niestety, to było jednak wszystko, na co tego dnia pozwolili nam gracze Marca Degryse. W 13 minucie padło wyrównanie - prawoskrzydłowy ekipy Dison Geoffrey Roussel przelobował z dziecinną łatwością Descampsa. W kolejnych minutach przewaga faworytów rosła, ale na przerwę schodziliśmy jeszcze remisując. Prosiłem swoich podopiecznych o rozważną i spokojną grę. Nie słuchali mnie najwyraźniej w szatni, bo już w pierwszej akcji podanie do tyłu Goethuysa nieomal zakończyło się bramką dla rywali. Co się odwlecze... W 68 minucie gospodarze przeprowadzili decydującą akcję, którą na gola zamienił Bettagno. Wychowanek Brugii wykorzystał zamieszanie w polu karnym i jako pierwszy dopadł do bezpańskiej piłki. Po stracie bramki nawet nie próbowaliśmy podjąć walki - w zespole panowało totalne zniechęcenie, a ja powoli miałem dosyć zabawy w trenowanie ekipy Torhout. W autokarze nie usłyszałem jednak choćby jednego złego słowa od prezesa Bossuyta - przez pół drogi powtarzał mi, bym się nie przejmował, a po prostu zastanowił, co i jak zrobić, by utrzymać trzecioligowy byt dla klubu na kolejny sezon. Było to coraz trudniejsze, ponieważ po porażce z Dison spadliśmy na 15 miejsce i spadek zaczął nam realnie zagrażać...

 

III liga (11/30) / Stade du Val Fassotte, Dison / 17.11.2002 r.

 

Dison-Verviers - Torhout 2:1 (1:1)

Roussel 13', Bettagno 68' - Pierre 4'

 

Ż.k.: Pirotte, Massaux - Daly, Goethuys, Fabio

 

Widzów: 1009.

 

Descamps - Daly, De Coninck (46' Bourtembourg), Baert, Bleyaert - Goethuys © - Pierre, Biligicoglu, Moukoko - Fabio (46' Andraszak), Tankary

 

Dwa dni po porażce z Dison do klubu nadszedł fax z informacją o powołaniu do reprezentacji Nigru Ibrahima Tankary'ego. Cieszyłbym się bardzo, gdyby nie fakt, że dzień wcześniej ostro ściąłem się z Ibrahimem i ten ostatni poprosił o transfer. Nie zgodziłem się, co spowodowało, że atmosfera w klubie zaczynała być bardzo zaogniona. Do ostatecznej eksplozji było chyba coraz bliżej. I nie będzie nic, pomyślałem...

 

W środę 20 listopada miałem okazję po raz pierwszy obejrzeć swojego piłkarza w meczu reprezentacji. Kadra narodowa Nigru miała zmierzyć się tego dnia w towarzyskim meczu z reprezentacją Togo. Goście byli zdecydowanymi faworytami, ale mnie głównie interesowały dwie sprawy: jak na tle niezłych rywali zaprezentuje się mój snajper oraz czy aby na pewno wróci do Torhout cały i zdrowy? No dobra, czy aby na pewno wróci w ogóle...

 

Reprezentaci Togo nie dali niemal żadnych szans gospodarzom, ale Tankary również błysnął w tym spotkaniu. Zdobył dwie bramki i został wybrany graczem meczu. Cóż z tego, skoro jego rodacy zaprezentowali się słabo i dali sobie wpakować aż sześć goli. Największym jednak sukcesem było dla mnie to, że po 2 dniach Ibrahima zobaczyłem na porannym treningu. Wrócił, odetchnąłem z ulgą.

 

Z Tankarym w składzie w ostatnią niedzielę listopada 2002 r. zmierzyliśmy się z drużyną Walhain. Goście prezentowali się nieźle w tym sezonie, zajmując przed spotkaniem z nami siódme miejsce w ligowej tabeli. W porównaniu do nas to, można by rzec, rządzili. Liczyłem jednak, że uda się po dwóch wyjazdowych spotkaniach zagrać niezły mecz na naszym obiekcie i zdobyć może i komplet punktów. Mecz jednak był przeciętny i to goście pierwsi zdołali z tej kopaniny ugrać coś dla siebie - Hochstenbach zaskoczył Descampsa i pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem gości 1-0. W drugiej odsłonie zaprezentowaliśmy się znacznie lepiej - znów moje krzyki było słychać zapewne w samej Brugii, ale przynajmniej przyniosło to skutek. Tankary, utrzymując swoją doskonałą dyspozycję ze spotkania kadry, dał nam remis, a w końcówce meczu mógł nawet zapewnić zwycięstwo. Piłka po jego strzale zatrzymała się jednak na poprzeczce bramki gości i musieliśmy się zadowolić remisem 1-1 oraz jednym punktem. Pozwolił on nam ponownie wskoczyć na 14 miejsce, spychając na pierwszą ze spadkowych pozycję zespół Eine.

 

III liga (12/30) / 24.11.2002 r. / Velodroom, Torhout

 

Torhout - Walhain 1:1 (0:1)

Tankary 55' - Hochstenbach 21'

 

Widzów: 1102.

 

Descamps - Daly, De Conick, Baert, Bleyaert © - Dugardeyn - Pierre, Biligicoglu, Moukoko - Fabio (46' Andraszak), Tankary

Odnośnik do komentarza

Idę, idę. Tyle tylko, że mocno pod prąd... ;]

----------------------------------------------------

 

Do pojedynku z RC Tournai podchodziliśmy z nie najlepszej pozycji w lidze i w humorach dalekich od choćby niezłych. Ponownie nie mogłem skorzystać z Goethuysa, a poważny uraz uda wciąż nie pozwalał grać Simo. Musiałem więc po raz kolejny skorzystać z usług Arne Dugardeyna. Liczyłem po cichu, że Arne przypomni sobie swoją znakomitą grę z wiosny poprzedniego sezonu. Tak jednak się nie stało i drugi mecz z rzędu był w wykonaniu tego gracza bardzo przeciętny. Wielkich błędów nie robił, ale kilka razy dał się ograć jak małe dziecko, a przy tym niemal w ogóle nie włączał się do rozgrywania piłki.

 

Mecz rozpoczął się dla nas bardzo źle - już po 3 minutach przegrywaliśmy 0-1. Na prowadzenie gospodarzy wyprowadził Christophe Geebelen, wypożyczony do Tournai napastnik Venlo. Na szczęście ta stracona bramka nie zniechęciła moich graczy i już po kilkunastu minutach zdołaliśmy wyrównać. De Coninck słabo wykonał rzut wolny, ale do bezpańskiej piłki dopadł Moukoko i dośrodkował. Piłka minęła Tankary'ego i wpadła wprost pod nogi Fabio, a Brazylijczyk mocnym, mierzonym strzałem nie dał szans bramkarzowi gospodarzy. Jedenaście minut później duet Tankary-Fabio rozegrał zaś decydującą akcję meczu - wymienili między kilka podań, by wreszcie piłka znalazła się w bramce Tournai po strzale reprezentanta Nigru! Gol, gol, gol! Do końca meczu zostało jeszcze sporo czasu, ale gospodarze po strzeleniu bramki przestali istnieć. Liczyłem, że to zwycięstwo, jakże cenne i potrzebne nam, dowieziemy do finałowego gwizdka. W przerwie prosiłem, błagałem wręcz, by myśleć na boisku i grać SPO-KOJ-NIE! Wreszcie zaczęli słuchać tych moich próśb i przez całą drugą połowę mądrze broniliśmy się. Zwycięstwo stało się faktem! Pierwsze od dwóch i pół miesiąca! Umocniliśmy się na czternastej pozycji i po cichu liczyłem, że od tego meczu zacznie się znacznie lepsza passa dla naszego zespołu. Oby. Oby...

 

III liga (13/30) / 01.12.2002 r. / Stade Magdeleine Lefebvre, Tournai

 

RC Tournai - Torhout 1:2 (1:2)

Geebelen 3' - Fabio 14', Tankary 25'

 

Ż.k.: Tankary.

 

Widzów: 2302.

Descamps - Daly, De Conick, Baert, Bleyaert © - Dugardeyn - Pierre (46' Andraszak), Biligicoglu, Moukoko - Fabio, Tankary

Odnośnik do komentarza

Zwycięstwo nad Tournai w niewielkim tylko stopniu uspokoiło sytuację w Torhout - z miażdżącą krytyką ze strony dziennikarzy i kibiców spotkał się bowiem Frederic Pierre, a kiedy postanowiłem stanąć w obronie naszego pomocnika (licząc, że zmieni swoje nastawienie do mojej osoby), naraziłem się nieco prezesowi Bossuytowi. Staruszek po raz pierwszy pokazał, że stać go na zdecydowanie, o jakie nie był podejrzewany zapewne od zakończenia II wojny światowej. Konflikt z szefem, tego mi było w tej chwili najbardziej potrzeba...

 

Pierwsza połowa pojedynku z Ronse przebiegła bez większej historii. Obie drużyny grały słabo, rzadko stwarzając realne zagrożenie pod bramką przeciwnika. W przerwie starałem się przekonać moich piłkarzy, by zagrali nieco bardziej zdecydowanie i spróbowali sforsować defensywę rywali długimi podaniami, z pominięciem drugiej linii. Gracze Torhout mieli jednak własny pomysł na grę - polegać miał na kopaniu się z przeciwnikiem w środkowej części boiska. Z tego kopania szybciej pozbierali się piłkarze Ronse i po niespełna kwadransie drugiej połowy prowadzili już 2-0. Autorem obu bramek był 20-letni David Vanvuchelen, który najpierw ośmieszył moich obrońców i nie miał problemów z pokonaniem Descampsa, a potem technicznym strzałem ponownie zmusił naszego bramkarza do kapitulacji. Tuż po drugiej bramce dla Ronse boisko musiał opuścić Dugardeyn, a w jego miejsce pojawił się Andraszak. Rafał, często kontuzjowany i bez formy, tym razem rozegrał kapitalne 30 minut. Tuż po swoim wejściu na boisko przejął piłkę po dwójkowej akcji Biligicoglu-Moukoko i niesygnalizowanym podaniem uruchomił Fabio, a nasz brazylijski napastnik nie miał najmniejszych problemów, by pokonać golkipera rywali. Nieco ponad 10 minut później Andraszak ruszył do przodu, rozegrał piłkę z Tankarym, wpadł w pole karne Ronse i... został powalony przez Luca Paula. Bramkarz gości był zmuszony do desperackiej interwencji i na swoje szczęście (a ku mojemu nieukrywanemu zdziwieniu) nie obejrzał za to zagranie kartki - my mieliśmy jednak rzut karny, który po 30 sekundach na wyrównującego gola zamienił Biligicoglu. W samej końcówce spotkania, polski pomocnik Torhout miał jeszcze szansę, by stać się bohaterem absolutnym tego dnia - piłka po jego uderzeniu minimalnie minęła jednak bramkę rywali. Nie mogłem narzekać - remis był wynikiem co najmniej przyzwoitym, a ostatnie 30 minut pokazały, że stać nas na niezłą grę. Co z tego, skoro tuż po spotkaniu prezes Bossuyt po raz pierwszy publicznie stwierdził, że choć jest z mojej pracy zadowolony, to liczy, że teraz wreszcie będę zdobywał więcej punktów. Presja, presja i jeszcze raz presja.

 

III liga (14/30) / 08.12.2002 r. / Velodroom, Torhout

 

Torhout - Ronse 2:2 (0:0)

Fabio 63', Biligicoglu 74' (kar.) - Vanvuchelen 54', 57'

 

Ż.k.: Pierre, De Coninck - Delbeeke

 

Widzów: 1049

 

Descamps - Daly, De Conick, Baert, Bleyaert © - Dugardeyn (55' Andraszak) - Pierre, Biligicoglu, Moukoko - Fabio, Tankary

Odnośnik do komentarza

Ostatni grudniowy mecz, a jednocześnie pojedynek kończący pierwszą rundę rozgrywek mieliśmy rozegrać na Guldensporenstadion w Kortrijk. Gospodarze zajmowali miejsce w górnej części tabeli, tracąc do czołówki raptem 3 punkty. Było więc pewne, że będzie im bardzo zależało na zwycięstwie nad niżej notowanymi rywalami. My mieliśmy przy tym jeszcze jeden znaczący problem - tego popołudnia przyszło nam zagrać pierwszy raz bez Ibrahima Tankary'ego, który pojechał na spotkanie kadry Nigru. Nie byłem zachwycony wyjazdem naszego najlepszego gracza, ale wielkiego wyboru nie miałem. Pozostało mi jedynie liczyć, że uda się i bez niego.

 

Nie udało się. Gospodarze w pierwszych dwudziestu minutach udowodnili swoją sportową wyższość, strzelając dwie bramki i bezwzględnie kontrolując wydarzenia na boisku. Moi piłkarze przebudzili się dopiero w końcówce pierwszej połowy, ale uderzenie Goethuysa w sobie tylko znany sposób sparował Jurgen Delva. Po przerwie bramkarz gospodarzy musiał jeszcze raz wykazać się sporymi umiejętnościami, gdy uderzał Pierre. Dwa celne strzały przez 90 minut to było zdecydowanie za mało - nasza porażka (pierwsza od trzech spotkań) stała się faktem. Byłem jednak niemal pewien, że nawet obecność Tankary'ego niewiele by nam pomogła. Zbyt długo bawiliśmy się piłką w drugiej linii i za rzadko staraliśmy się szybkimi podaniami uruchamiać Fabio oraz Moukoko, który zagrał na pozycji ofensywnego pomocnika.

 

III liga (15/30) / 15.12.2002 r. / Guldensporenstadion, Kortrijk

 

KV Kortrijk - Torhout 2:0 (2:0)

Bellatreche 10', Raus 18'

 

Ż.k.: Biligicoglu, Goethuys

 

Widzów: 2490.

 

Descamps - Daly, De Conick, Baert, Bleyaert - Simo © - Pierre, Biligicoglu, Goethuys - Moukoko - Fabio

 

Tuż po ostatnim gwizdku dotarła do mnie informacja, że Tankary w meczu reprezentacji zdobył bramkę, a kadra Nigru okazała się lepsza od Malijczyków. Marne to było jednak dla mnie pocieszenie. Na półmetku sezonu zajmowaliśmy czternaste (barażowe) miejsce, tracąc 3-4 punkty do ekip z miejsc 11-13. Święta tym razem nie były specjalnie wesołe - przez cały czas zastanawiałem się, co dalej. Prezes Bossuyt zaczynał się nieco niecierpliwić, część moich podopiecznych dość ostentacyjnie zachowywała się względem mnie, a lokalni dziennikarze powoli wieszczyli koniec mojej menedżerskiej kariery w Torhout...

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...