Heh, głupio trochę się czuję, otwierając się na forum, na którym nawet nikt mnie nie zna, ale mam nadzieję, że choć trochę mi ulży
Byłem z dziewczyną przez 1,5 roku. Jednak ze wzgl na to, iż Ona mieszka w Poznaniu, ja w Krakowie, spotykaliśmy się jedynie w weekendy, średnio 2 razy na miesiąc. Od początku nie było jednak różowo, Jej rodzice znielubili mnie od pierwszego wejrzenia i non-stop truli Jej, że powinienem być jedynie kolegą To doprowadzało do kolejnych kryzysów.. Co gorsza, przez to wszystko zaczynała wątpić czy naprawdę mnie kocha, skoro nie potrafi sobie poradzić z presją rodziny... Mimo wszystko udało Nam się przetrwać niemal cały rok, kiedy w maju stwierdziła, że nic do mnie nie czuje, nie chce mnie wykorzystywać, ani nic, więc musi to skończyć... Powiedziała mi to w oczy, a ja.. Cóż, po prostu się załamałem Miałem zamiar od razu pojechać do Krka, jednak nie potrafiłem, a i Ona nie chciała tego. Zostałem więc na kolejne 2 dni w czasie których jakby wszystko odżyło, odnaleźliśmy się na nowo. I choć nikt nic nie mówił o tym, wiedzieliśmy, że znowu jesteśmy razem
Cała ta sytuacja trwać miała do lutego 2009, kiedy miałem przenieść się na pół semestru do Poznania, abyśmy mogli sprawdzić, czy mamy jakieś szanse. Jedynym "haczykiem" było to, że jeśli któreś z Nas pozna interesującą osobę z którą zechce być, to drugie nie będzie robiło problemów...
I wszystko było super do zeszłego weekendu... Poszła wtedy na zlot graczy z pewnej sieciówki RPG i praktycznie zamilkła na półtorej doby Odezwała się dopiero w niedzielę wieczorem i od razu wyczułem, że coś jest nie tak... (tu należy nadmienić, iż mieliśmy się spotkać u mnie tydzień po tamtym weekendzie)
Nie myliłem się. Stwierdziła, iż doszła do wniosku, że to nie ma dalej sensu, że nic do mnie czuje i nigdy nie poczuje, jednak że nadal chce przyjechać. Rozmawialiśmy jeszcze chwilkę, w czasie której powiedziałem, że nie widzę sensu dla Jej przyjazdu, a kilka minut później rozłączyła się i całkowicie wyłączyła telefon.
Byłem tak zszokowany i załamany. Nie potrafiłem uwierzyć w to co mówiła, bo żadnym gestem, żadną sytuacją ani słowem nie dała wcześniej nawet cienia znaku, że coś jest nie tak Nie potrafiłem odezwać się aż do czwartku. Zadzwoniłem wtedy spytać, o której mam wyjść po Nią na dworzec. Odpowiedziała tylko, że nie ma zamiaru przyjeżdżać, skoro ja tego nie chciałem, że oboje potrzebujemy spokoju i wyciszeniai. Probowałem Ją jakoś przekonać, ale nic to nie dało, rozłączyła się.
Ostatnia rozmowa miała miejsce w piątek. Było miło i w ogóle, wspominki etc ale czułem, że coś nie gra Nie myliłem się... W pewnym momencie spytałem wprost czy jest inny... Usłyszałem pokrętną odp, że "nikt inny nie miał wpływu na moją decyzję", co średnio donosiło się do pytania. W końcu wykrztusiła, że tak - jest ktoś, kogo poznała na zlocie (wcześniej ledwo znali się z gg i z tego co mówiła,średnio za nim przepadała), czuję się nim zainteresowana i musi zniknąć, aby móc budować nowy związek.
Od tamtej pory minęły dwa masakryczne dni Również chciałem zniknąć z Jej życia, ale nie potrafię, tak bardzo Ją kocham, że Jej spowodował zbyt dużą pustkę Dlatego napisałem do Niej na gg, wiedząc, że robię źle już w chwili wysyłania wiad Ale po prostu nie potrafię się pogodzić z tym, że Jej już nie ma, że pewnie spędza czas z kimś innym...
Najgorsze jest, że jestem totalnie aspołeczny, praktycznie nie mam znajomych, tylko bardzo wąskie grono przyjaciół, ale żadne z nich nie studiuje w kraku.. Tutaj nie znam praktycznie nikogo, mieszkam sam i zupełnie nie potrafię poradzić sobie z dołami, z powstrzymywaniem się od napisania do Niej, czy choćby myślenia o Niej. Nie jem niemal nic od tamtej niedzieli, sypiam po 2-3h dziennie kiedy padam ze zmęczenia, na uczelni nie byłem przez cały tydzień... Czuję się zupełnie rozbity i pozbawiony jakichkolwiek sił czy chęci do życia i nie mam pojęcia jak z tym walczyć..
Strasznie długie mi wyszło, ale przynajmniej czuję choć niewielką ulgę.. Pozdrawiam serdecznie