Skocz do zawartości

Peak Label


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

To fakt, spodziewałem się gorszego początku, a tymczasem środek tabeli po czterech kolejkach nie jest taki zły ;)  A gdyby jeszcze nie te różne indywidualne błędy, które kończyły się traconymi golami, dopiero byłoby świetnie.

 

Polska śmietanka w eliminacjach do europejskich pucharów na tyle epicko zassała kija, że w tej materii muszę przyznać, że Football Manager jest obecnie niezwykle realistyczny :biggrin:  Nawet Piast w Lidze Mistrzów został wyeliminowany przez jednych z etatowych czyścicieli rozgrywek z polskich klubów 🤣

Odnośnik do komentarza

Wreszcie można było złapać trochę oddechu, dzięki czemu moi zawodnicy mogli odpocząć i się zregenerować, a ja przez ten czas rozchodziłem operowaną kiedyś nogę, którą, jak się okazało, jednak troszkę nadwyrężyłem podczas miłych zapasów z Mią. Naszym pierwszym we wrześniu rywalem były rezerwy lidera ekstraklasy, Osijeku, po których można było sądzić, że daleko im do klasy swoich zagrzebskich odpowiedników, co też na tę chwilę odzwierciedlała ich pozycja w tabeli. Przed wyjazdem na mecz z miłą chęcią przywróciłem zespół do bardziej optymalnego składu, w którym zabrakło jedynie Niksona Memaja, powołanego do młodzieżówki Kosowa.

 

Spotkanie na Gradskim Vrt zaczęło się dla nas bardzo dobrze, gospodarze zaczęli trochę niezdecydowanie, do tego po kwadransie gry Kolega zachował się bardzo niekoleżeńsko, odpychając w polu karnym Jelavicia przy rzucie rożnym, po czym sam poszkodowany strzałem z jedenastego metra zapewnił nam przełamanie ligowej passy tracenia bramek jako pierwsi. Aż do przerwy mieliśmy wyraźną przewagę, szaleli zwłaszcza Repić i Obrstar po drugiej stronie boiska, który mógł nawet zdobyć gola, ale jego strzał głową zatrzymała poprzeczka, ponadto dobrze spisywali się Kacunko i Barisić, którzy mogli rozstrzygnąć ten mecz, gdyby tylko podejmowali lepsze decyzje, np. strzelając zamiast podawać, i na odwrót. Tak zaś w drugiej połowie nadal wiele mogło się wydarzyć, i się wydarzyło.

 

Już w przerwie zdjąłem oddychającego rękawami Obrstara, wpuszczając za niego Vidovicia, któremu miałem zamiar dawać pograć więcej. Niestety nim zdążyliśmy wejść w rytm, nasze prowadzenie było już tylko wspomnieniem, bowiem w 48. minucie Toniemu Koledze wyszedł strzał życia z rzutu wolnego – podyktowanego za faul Cindricia, którego nie omieszkałem mu wypomnieć – którym zaskoczył źle ustawionego Bendera. Niestety znów klasycznie po stracie bramki siedliśmy, pozwalając Osijekowi II osiągnąć przewagę, i poza jednym przebłyskiem nie wróciliśmy już do dobrej gry z pierwszej połowy.

 

Przebłysk nastąpił w 75. minucie. Wywalczyliśmy rzut wolny tuż przed boczną linią pola karnego, z którego centrę na dalszy słupek przypuścił KacunkoCindrić przeskoczył Coticia i strącił piłkę pod nogi Tarasa, a Toni natychmiastową bombą przywrócił nam prowadzenie. Długo to nie potrwało, bo dziesięć minut później gospodarze wybili piłkę po rzucie rożnym, na własnej połowie rozpędził się z nią Rajić, a ja porwałem wściekle i rozbiłem o ławkę trenerską mój pierwszy bidon, gdy zobaczyłem, jak Krštulović-Opara odsuwa mu się z drogi, puszczając go sam na sam z Benderem. Mogliśmy to spotkanie wygrać, pozbywając się zwycięstwa po raz kolejny za sprawą błędu jednego zawodnika, ale mimo wściekłości czułem też pewną satysfakcję, że przynajmniej w końcu nie było wyniku 2:1.

 

Cytat

07.09.2019, Gradski Vrt, Osijek, widownia: 174

Druga HNL (5/30)

NK Osijek II [14.] – NK Solin [10.] 2:2 (0:1)

 

14' M. Jelavić 0:1 rz.k.

48' T. Kolega 1:1

75' T. Taras 1:2

86' M. Rajić 2:2

 

NK Solin: J.Bender – I.Krštulović-Opara, T.Taras, S.Vulikić, J.Cindrić – A.Repić (80' I.Grubisić), M.Barisić, A.Kacunko, R.Obrstar (46' K.Vidović) – M.Marović (68' V.Simunać), M.Jelavić

 

GM: Marijo Rajić (N Ś, NK Osijek II) - 8.3

 

Odnośnik do komentarza

Musiałeś to napisać? :P 

--------------------------------------------------

 

Cały czas miałem oko na to, co dzieje się w ojczyźnie. Tam zaś reprezentacja Polski spisała się przyzwoicie w eliminacjach do Euro 2020, wygrywając w Warszawie najpierw 2:0 z Austrią po golach Piotra Zielińskiego i Sonny'ego Kittela, zaś trzy dni później również na Stadionie Narodowym pokonując Słowenię 3:0 dzięki trafieniom KrychowiakaMilika i Recy.

 

 

W Drugiej HNL mieliśmy tymczasem dobrą okazję, by poprawić dorobek punktowy, a przy tym odnieść wreszcie zwycięstwo przed własną publicznością, gdyż podejmowaliśmy Orijent 1919, jeden z najsłabszych zespołów w lidze. Wystąpiliśmy w tym samym składzie, jedynie zamieniłem miejscami środkowych pomocników i napastników, gdyż doszły mnie słuchy, że KacunkoBarisićJelavić i Marović czują się lepiej ustawieni po przeciwnych stronach. Niestety, to spotkanie pokazało, jak wiele jeszcze brakuje nam do dobrego poziomu.

 

Byliśmy w tym meczu drużyną wyraźnie lepszą, nękając gości często i nie dając im najmniejszych szans na skrzydłach, a między nimi a wysoką porażką stał jedynie dobrze dysponowany Berković w bramce, który instynktownie zatrzymywał wiele strzałów Jelavicia i spółki. Nasz napór trwał i trwał, aż w 24. minucie nadszedł klasyczny dla nas moment, czyli dośrodkowanie Libera z rzutu wolnego i łatwy strzał głową Fucaka, który dał Orijentowi prowadzenie. Po tym golu rzuciłem najpierw swojską kurwą, a potem natychmiast powiedziałem Dalemu, że po meczu zmieniamy plan treningowy, duży nacisk przerzucając na defensywne stałe fragmenty, bo do szewskiej pasji doprowadzało mnie już to notoryczne tracenie bramek z dośrodkowań.

 

Goście mogli cieszyć się prowadzeniem na Pokraju Jadra tylko przez kwadrans, do czasu, aż Kacunko posłał górą prostopadłe podanie na pole karne, a Jelavić wygrał pojedynek o piłkę ze Smolciciem i podciął ją nad wychodzącym niepotrzebnie z bramki Berkoviciem. Tym razem druga połowa po prostu się odbyła i zmarnowaliśmy szansę na zwycięstwo, rozczarowując kibiców na trybunach. Nie mogłem doczekać się najbliższych treningów, a także posiedzenia z Dalim nad ich programem.

 

Cytat

14.09.2019, Pokraj Jadra, Solin, widownia: 219

Druga HNL (6/30)

NK Solin [10.] – NK Orijent 1919 [15.] 1:1 (1:1)

 

24' K. Fucak 0:1

40' M. Jelavić 1:1

 

NK Solin: J.Bender – I.Krštulović-Opara, T.Taras, S.Vulikić, J.Cindrić – A.Repić ŻK, A.Kacunko, M.Barisić (77' N.Llanos), R.Obrstar ŻK (58' K.Vidović) – M.Jelavić, M.Marović (68' N.Memaj)

 

GM: Mario Jelavić (N Ś, NK Solin) - 8.1

 

Odnośnik do komentarza

Ja żyję przy linii bocznej przez całe spotkanie, zapodając polecenia nawet i w pierwszej połowie, jeśli wymaga tego sytuacja :D  A to, czy słowa dotrą do zawodników, czy nie zmienią kompletnie nic, to już inna para mokasynów ;) 

 

----------------------------------------------

 

Przed starciem z Hajdukiem II dosięgnął nas bolesny cios – urazu mięśnia czworogłowego uda dostał nie kto inny, jak oczywiście Antonio Repić. Tym razem jednak nie było to już błahe przeciążenie na kilka dni przerwy; teraz Antonio czekały nawet trzy miesiące absencji. Nikt w klubie nie był tym zachwycony, nawet Zoran Bardić prawie nie pojawiał się poza gabinetem, hurtowo spalając cygara. Ja mogłem tylko wypełnić lukę po Repiciu na skrzydle, a przed wizytą w Splicie, której z osobistych powodów wolałbym uniknąć, liczyć na to, że ostra praca nad obroną przy dośrodkowaniach przyniesie już pierwsze widoczne efekty.

 

W pierwszej połowie znów byliśmy wyraźnie aktywniejsi od rywali, a dzięki temu, że pozwoliłem zawodnikom na strzały przy każdej dogodnej okazji, zamiast prób wejścia z piłką do bramki, dużo częściej zmuszaliśmy golkipera gospodarzy do interwencji. W efekcie do końca pierwszej odsłony mieliśmy na koncie czternaście oddanych strzałów, z czego większość celnych, co przy ledwie kilku próbach rezerwistów Hajduka podkreślało nasze górowanie nad nimi na boisku. Gdyby tylko nie nasza nieskuteczność, po pierwszych czterdziestu pięciu minutach byłoby pozamiatane.

 

Po przerwie początkowo nadal gra stała w miejscu, jedynie Hajduk II trochę wziął się do roboty. Przygotowałem już dwie zmiany i przy linii bocznej stali gotowi do wejścia na boisko Memaj z Grubisiciem, którzy mogli wybiec na nie w 64. minucie, gdy wywalczyliśmy rzut rożny i nastąpiła przerwa w grze – był to strzał w dziesiątkę. Nikson i Ivan pobiegli w pole karne i zajęli swoje pozycje, z narożnika zacentrował Obrstar, a Memaj tuż po wejściu na plac gry pięknie zgubił Marinovicia i główką z najbliższej odległości wpakował piłkę do siatki! To się nazywa dobra zmiana!

 

Dobre nastroje przetrwały jednak raptem dziesięć minut. Tym razem to rezerwy Hajduka wywalczyły rzut rożny, a moi podopieczni wprawdzie nie dopuścili do gola bezpośrednio z dośrodkowania, ale nie potrafili wystrzelić piłki w stratosferę, by wyeliminować zagrożenie, co skończyło się wystawieniem jej Prširowi przed pole karne, który strzałem z pierwszej odebrał nam zwycięstwo. Znowu. Zdecydowanie nie kultywowaliśmy zasady "moje pole karne moją twierdzą". W naszym polu karnym zwykli królować rywale.
 

Cytat

22.09.2019, Pomocni teren - Poljud, Split, widownia: 292

Druga HNL (7/30)

Hajduk II [10.] – NK Solin [11.] 1:1 (0:0)

 

64' N. Memaj 0:1

74' J. Pršir 1:1

 

NK Solin: J.Bender – I.Krštulović-Opara, T.Taras, S.Vulikić, J.Cindrić – P.Basić-Šiško ŻK (64' I.Grubisić), A.Kacunko (79' N.Llanos), M.Barisić, R.Obrstar ŻK – M.Jelavić, M.Marović ŻK (64' N.Memaj)

 

GM: Jurica Pršir (P L, OP LŚ, Hajduk II) - 8.3

Odnośnik do komentarza
1 hour ago, Ralf said:

Ja żyję przy linii bocznej przez całe spotkanie, zapodając polecenia nawet i w pierwszej połowie, jeśli wymaga tego sytuacja :D  A to, czy słowa dotrą do zawodników, czy nie zmienią kompletnie nic, to już inna para mokasynów ;) 

 

Ogólnie to w to wierzę tylko ja, ze coś te polecenia dają :keke: 

Odnośnik do komentarza

Czasami mnie właśnie zastanawia, czy to faktycznie może wpłynąć choćby cząstkowo na zespół i losy spotkania, czy to bardziej zwyczajny smaczek, by urealnić trochę rozgrywkę okrzykami zza linii bocznej ;)  W końcu chyba nie ma menedżera, który całe 90 minut siedziałby przyklejony do ławki trenerskiej; nawet najbardziej flegmatyczny coach zawsze czasem podejdzie do linii i zawoła coś do swoich zawodników.

 

----------------------------------------------

 

Pojedynek z Hajdukiem II rozpoczął kolejny mały maratonik, bowiem w końcówce września kontynuowaliśmy walkę w Pucharze Chorwacji. W losowaniu fortuna nam niezbyt sprzyjała, zamiast z którymś z wielu zespołów trzecioligowych, kojarząc nas od razu z grającym z nami w Drugiej HNL zespołem Rudešu, który dodatkowo przed przyjazdem na Pokraj Jadra wygrał aż trzy z pięciu ostatnich spotkań. Niedawno treningi z pełnym obciążeniem wznowił nareszcie nasz stoper Mateo Tomić, któremu od tego meczu postanowiłem dać szansę nabrania od nowa ogrania. Podjąłem tę decyzję o tyle łatwiej, że wcześniej Dali zdradził mi w prywatnej rozmowie, że jego zdaniem Vulikić Taras kiepsko współpracują ze sobą w obronie. Wziąwszy pod uwagę, jak mizernie prezentowaliśmy się w defensywnie od początku sezonu, nie mogłem się z nim nie zgodzić. Poza dokooptowaniem Tomicia zdecydowałem również dać szansę gry Topiciowi, licząc na to, że nie będę tego żałował.

 

Choć Rudeš, w przeciwieństwie do nas, plasował się w czołówce tabeli Drugiej HNL, to puchary rządziły się swoimi prawami, a my pokazaliśmy to gościom w praktyce. Zaczęliśmy bez skrępowania, nic nie robiąc sobie z tego, że rywale byli teoretycznie wyżej notowani od nas, tak że niektóre wymiany podań z naszej strony sprawiały, że ręce same składały się do oklasków. Nie zdziwiłem się więc, gdy w 29. minucie golkiper Rudešu Banić wyekspediował piłkę na naszą połowę, a tam zgasił ją Havojić, który z łatwością wkręcił w murawę Tomicia, wyszedł sam na sam z Topiciem i umieścił piłkę w naszej bramce. Westchnąłem głęboko, ale już dziesięć minut później Havojić przebył drogę z nieba do piekła, gdy sfaulował w polu karnym Simunacia, a do remisu pewnym strzałem z rzutu karnego doprowadził Marović.

 

W przerwie zdjąłem Tomicia, który potrzebował czasu na powrót do formy meczowej, a w tym spotkaniu znacząco osłabiał naszą obronę, przyczyniając się do utraty bramki, a także prokurując kilka groźniejszych sytuacji. Na środek przesunąłem Mornara, a na lewą flankę wprowadziłem Puljicia, któremu średnio ufałem, ale tym razem spisał się solidnie.

 

W drugiej połowie toczyliśmy ostrą walkę na noże z Rudešem, a mi z tyłu głowy ciężko siedziały słowa Zorana Bardicia, który mówił, że awans do drugiej rundy jest dla niego planem absolutnie minimum, a niezrealizowanie go sprawiłoby mu wielki zawód. Wiedziałem oczywiście, że gdyby miał mnie zwolnić, dostałbym na piśmie rekomendację, która ułatwiłaby mi znalezienie nowego pracodawcy, ale wolałem tego nie sprawdzać. Na szczęście tego wieczoru moi zawodnicy pokazali, że gdy chcą, to potrafią. Zażarta walka trwała aż do 80. minuty, w której goniący po naszym ataku za piłką Grubisić cudem zatrzymał ją przed wyjściem na aut, po czym obrócił się i dośrodkował w pole karne, a tam niekryty Llanos atomowym strzałem z powietrza wysunął nas na prowadzenie! Goście ostro walczyli o uratowanie dogrywki, tylko moi gladiatorzy poczuli krew i stali się rozpędzonym parowozem bez maszynisty, który zmiata wszystko na swojej drodze. W doliczonym czasie udało nam się przedrzeć raz jeszcze, Mornar mimo asysty aż dwóch rywali zdołał dograć w szesnastkę, a tam przytomny Marović wystawił futbolówkę świetnemu dziś Barisiciowi, który strzałem w okienko zza pola karnego rozstrzygnął losy spotkania! Właśnie takiego wyniku potrzebowaliśmy jak sucha studnia wody!

 

– Dali, ale był gaz! – zawołałem do mojego asystenta, gdy schodziliśmy do szatni po końcowym gwizdku. Nie sądziłem, że dwie godziny później to powiedzenie będzie mnie przyprawiało o dreszcze.

 

Cytat

25.09.2019, Pokraj Jadra, Solin, widownia: 190

Hrvatski Kup, Pierwsza Runda

NK Solin [2NL] – NK Rudeš [2NL] 3:1 (1:1)

 

29' T. Havojić 0:1

38' M. Marović 1:1 rz.k.

62' D. Jurić (NKR) ktz.

80' N. Llanos 2:1

90+3' M. Barisić 3:1

 

NK Solin: A.Topić – M.Mornar ŻK, T.Taras, M.Tomić (46' S.Puljić), J.Cindrić – I.Grubisić, A.Kacunko ŻK (76' N.Llanos), M.Barisić, K.Vidović – V.Simunać (72' M.Jelavić), M.Marović

 

GM: Mario Barisić (OP Ś, NK Solin) - 8.3

 

Odnośnik do komentarza

Gdy wróciłem na kwaterę, ciesząc się z pierwszego zwycięstwa przed własną publicznością w meczu o stawkę, widząc mój telefon leżący na szafce obok łóżka zdałem sobie dopiero sprawę, że zapomniałem zabrać go ze sobą. Profilaktycznie sprawdziłem, czy ktoś nie dzwonił, choć wiedziałem, że raczej nie miał kto do mnie dzwonić. Jakież było moje zdziwienie, gdy jednak znalazłem nieodebrane połączenie. Ściągnąłem brwi w momencie, gdy odkryłem, że nieodebranych połączeń miałem aż dwadzieścia, a serce zabiło mi niespokojnie, gdy okazało się, że dzwoniącym nie był ani Dariusz, ani Stjepan, ani Zoran Bardić, tylko... Ewa. Ta Ewa. Przyjaciółka mojej byłej kobiety.

 

Dlaczego tak gorączkowo próbowała się ze mną skontaktować? Co mogło spowodować, by przez ostatnie trzy godziny (pierwsza próba połączenia miała miejsce pół godziny przed rozpoczęciem meczu w Pucharze Chorwacji) dzwoniła do mnie dwadzieścia razy? Nim wysnułem jakiekolwiek przypuszczenia, telefon zadzwonił mi w rękach po raz dwudziesty pierwszy. Odebrałem natychmiast.

 

– Słucham cię, E...

 

– Rafał! – krzyknęła do słuchawki, aż odsunąłem telefon od ucha. – Gdzie ty jesteś? Wszystko z tobą w porządku?

 

– Tak, wszystko jest w jak największym porządku. A dlaczego pytasz? Krzyczysz, jakbym ci rodzinę harmonią wybił, a nigdy nie rozmawialiśmy w ten sposób.

 

– Dlaczego pytam?! Człowieku, ja od zmysłów odchodzę, Wiesiek też czeka cały czas w nadziei, że jednak uda mi się do ciebie dodzwonić!

 

Nie podobał mi się ten ton. Ewa nigdy nie krzyczała do mnie ani na żywo, ani tym bardziej do słuchawki. Miałem tylko trzy nadzieje: że to nic poważnego, co byłoby związane z Ewą, nic związanego z moimi rodzicami lub innymi krewnymi, ani nic związanego z wiadomo kim.

 

– Ewa, uspokój się i powiedz mi, co takiego się stało.

 

– To ty o niczym nie wiesz?! W twojej kamienicy trzy godziny temu wybuchł gaz! Na ulicy roi się od straży pożarnej, policji i karetek! Trzy czwarte budynku przestało istnieć, dokoła jest pełno gruzu, w domach obok są powybijane szyby, zniszczone samochody na ulicy. Strażacy znaleźli dotąd trzy ciała w zgliszczach, ale jeszcze nie przeszukali wszystkiego. Umierałam ze strachu, że mogłeś być akurat w domu...

 

Wybuch gazu? Trzy czwarte budynku przestało istnieć? Po plecach przebiegła mi błyskawica. Przypomniałem sobie nie tylko koszmarne sny, ale też dziwne zdarzenia, gdy mieszkałem jeszcze w Polsce. Światło, które samo pozapalało się w środku nocy w mieszkaniu. Telewizor, który sam się włączył, a na każdym możliwym kanale było tylko śnieżenie, a potem kolorowe pionowe paski. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, jakby jakaś tajemnicza siła próbowała mnie ostrzec poprzez usiłowanie wypędzenia mnie z domu. W każdym razie tak to teraz odbierałem. Czy tamte dziwne zdarzenia i sny próbowały mnie też ostrzec przed tym, co czekało na mnie w Chorwacji? Być może.

 

– Nie musisz się już obawiać – zapewniłem Ewę. – Jestem cały i zdrowy, a w ostatnim czasie nie było mnie nawet w pobliżu domu. Nie mogłoby mi się nic stać.

 

– A gdzie ty teraz właściwie jesteś? Bardzo dawno cię nie widziałam, nie odzywasz się, nie dzwonisz, nie piszesz. Zapomniałeś już o nas?

 

– Od czerwca jestem w Chorwacji, i wygląda na to...

 

– W Chorwacji? – przerwała mi. – Aż prawie cztery miesiące? Co ty tam robisz tak długo? Nie pracujesz już w klubie?

 

– Pracuję, ale nie w tym – odparłem. – Zatrudnili mnie w Solinie, tu, w Chorwacji. Długa i pokręcona historia, nie każ mi teraz opowiadać.

 

– O, rany! Dlaczego nie dałeś nawet znać, że wyjeżdżasz z Polski?! – zawołała, z wyraźną nutą pretensji. Nie dziwiłem jej się, powinienem był dać znać. – Tak się nie robi.

 

– Wybacz, Ewa. Przyjechałem tu na przełomie maja i czerwca z Darkiem. – Usłyszałem w słuchawce powolne "mhm", które u Ewy oznaczało zapewne myśl pokroju: "jasne, jak dzieje się coś dziwnego, zawsze ma to związek z Dariuszem". – Pierwotnie miałem tu być wraz z nim tylko do końca jego służbowego wyjazdu. No ale w tym czasie wydarzyły się pewne rzeczy, które sprawiły, że nieoczekiwanie zostałem polskim emigrantem... Kurwa, nawet nie sądziłem, że kiedykolwiek wyjadę z kraju, jak mi się wydaje, na stałe.

 

Uprosiłem Ewę, by nie próbowała wyciągnąć ze mnie opowieści, jak to się stało, że byłem teraz menedżerem NK Solin. Oczywiście chciałem jej o tym opowiedzieć, byłem jej to winien, ale to wymagało co najmniej dwugodzinnej rozmowy telefonicznej, znając jej gadatliwość, a w tej chwili niezbyt miałem na to ochotę. W mojej głowie panowała burza myślowa, z którą najpierw musiałem się uporać.

 

Po skończonej rozmowie stanąłem w oknie domku, spoglądając na zachód słońca. Zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy – teraz nie było już dla mnie odwrotu. W Polsce przestał istnieć mój dom, do którego mogłem wrócić; nie liczyłem opcji zamieszkania na jakiś czas u rodziców lub u Dariusza, który na pewno nie odmówiłby mi kawałka kąta w sytuacji, gdyby dupa mi się paliła. Siłą rzeczy Chorwacja stała się teraz moim musem, przeznaczeniem. Chyba.

 

W każdym razie uśmiechnąłem się pod nosem, zadziwiając sam siebie, że przynajmniej wyleciała w powietrze i poszła z dymem kolejna ważna rzecz, jaka we wspomnieniach łączyła mnie z Nikolą, co wydało mi się tym zabawniejsze po tym, jak zimą spaliłem łóżko, na którym przespaliśmy razem wiele nocy. Oczywiście pamiętałem o niej, ale jednocześnie czułem, że mój umysł zaczyna przygotowywać się do zarchiwizowania emocji związanych z nią. Na wszelki wypadek, by dmuchać na zimne, nalałem sobie jednak Peak Labela, myśląc o ślicznym uśmiechu i słodkich oczach Mii.

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Było mi dziwnie. Na zmianę cieszyłem się, że dzięki wszystkim wydarzeniom ostatnich miesięcy nie zginąłem w wybuchu gazu, a także było mi przykro, bo w końcu z moim domem w Polsce wiązałem wiele różnych wspomnień. Koniec końców skupiałem się na myśli, że teraz moim jedynym prawdziwym domem stała się Chorwacja, gdzie mogłem liczyć na dobre perspektywy i ułożenie sobie nowego, lepszego niż dotychczas życia.

 

 

Ta świadomość pozwoliła mi nabrać motywacji i przyniosła tyle pozytywnej energii, że tym bardziej ochoczo prowadziłem przygotowania do wizyty czwartego w tabeli Sesvete, zarażając dobrym nastrojem zawodników. Jedenastka, która wyeliminowała Rudeš z Pucharu Chorwacji, wyglądała na całkiem świeżą, więc na kończący wrzesień mecz wyszliśmy w niezmienionym składzie, licząc na to, że zwycięstwo sprzed trzech dni pchnie nas do kolejnego dobrego występu.

 

Z początku nie zanosiło się jednak, by miało być to dobre popołudnie. Tym bardziej, że kiepsko w mecz wszedł sędzia liniowy, który już w 3. minucie puścił Geljicia na wyraźnym spalonym, pozwalając mu w ten sposób otworzyć wynik spotkania. Obawiałem się, że to początek katastrofy, ale gdy w ciągu kilku minut moi piłkarze otrząsnęli się po ciosie, Solin szybko zaczął rosnąć. W 20. minucie Kacunko zgarnął wybitą przed pole karne przez Hlevnjaka piłkę i zagrał ją na prawo do Grubisicia, a Ivan huknął z narożnika szesnastki, wyrównując na 1:1 strzałem między słupkiem a interweniującym Mikuliciem. To był kluczowy moment spotkania. Ledwie dwie minuty później Briski zablokował następną bombę Grubisicia, tyle że Ivan przejął piłkę, zrobił kółeczko wokół Majcenicia z Zenką i wyłożył niekrytemu Simunaciowi, który pewnie umieścił piłkę w siatce, dając nam prowadzenie! Kilka chwil później, pod koniec dziesięciu minut, które wstrząsnęły Sesvete, Kacunko posłał kąśliwą centrę z rzutu rożnego, Simunać wyskoczył ponad kryjącego go defensora i strącił futbolówkę na środek, a urywający się spod opieki Vidović mocnym wolejem zdobył swojego pierwszego gola dla NK Solin.

 

Obrót spraw był zbyt piękny, bym miał nie wziąć pod uwagę, że w drugiej połowie możemy wszystko zniszczyć. W szatni zaapelowałem więc, że nadal musimy grać swoje. Po rozpoczęciu drugiej odsłony goście mieli nadzieje na odwrócenie losów spotkania, co próbowali poprzeć rzuceniem się nam do gardeł. Owe nadzieje brutalnie zarżnęliśmy w 68. minucie, kiedy Kacunko popisał się kolejnym mocnym kornerem, na który nabiegł nadlatujący z głębi pola Barisić, który kosmiczną główką podwyższył na 4:1. Cztery minuty później goście nadziali się na klasyczną kontrę, gdy walczący do upadłego w środku pola Simunać długim podaniem uruchomił rezerwowego Jelavicia, który urwał się Briskiemu i po samotnym rajdzie wpakował Sesvete gola numer pięć. Zaraz zresztą Mario zaznaczył swoją obecność raz jeszcze, tym razem bijąc rzut wolny z połowy boiska, a do centry wyśmienicie wyszedł Toni Taras, który niczym profesor posłał głową piłkę do siatki, szóstym golem kończąc ostrą strzelaninę na Pokraju Jadra. Ach, co to był za mecz! Echa okrzyków kibiców po każdym golu oraz radość w szatni pobrzmiewały mi w głowie jeszcze długo po meczu, późnym wieczorem na kwaterze.

 

Cytat

28.09.2019, Pokraj Jadra, Solin, widownia: 231

Druga HNL (8/30)

NK Solin [11.] – NK Sesvete [4.] 6:1 (3:1)

 

3' M. Geljić 0:1

20' I. Grubisić 1:1

22' V. Simunać 2:1

29' K. Vidović 3:1

68' M. Barisić 4:1

72' M. Jelavić 5:1

77' T. Taras 6:1

 

NK Solin: A.Topić – M.Mornar (66' I.Krštulović-Opara), T.Taras, M.Tomić, J.Cindrić – I.Grubisić, A.Kacunko, M.Barisić ŻK (77' N.Llanos), K.Vidović ŻK  – V.Simunać, M.Marović (59' M.Jelavić)

 

GM: Vlatko Simunać (N Ś, OP P, NK Solin) - 9.4

 

Odnośnik do komentarza

Dobra, czas wreszcie zacząć drugi kalendarzowy rok istnienia opka "Peak Label". Cześć wam od Ralfa w nowej dekadzie!

 

----------------------------------------------

 

Czułem się w Chorwacji coraz lepiej i bardziej naturalnie, ale nie oznaczało to, że brakowało mi trosk. Regularnie powracałem myślami do czerwca i początku lipca, kiedy to byłem na zdjęciu szwów z ramienia, gdzie natknąłem się na napastnika Mii, który wylądował tam za moją sprawą. Kiedy moje serce wypełniała czysta radość z rozbicia Sesvete na Pokraju Jadra, gdzieś z tyłu głowy czaiła mi się świadomość, że skurwiel do tego czasu na pewno wyszedł już ze szpitala, a jeżeli faktycznie nie był tylko przypadkowym frajerem, tylko miał swoich koleżków, powinienem mieć oczy dokoła głowy. Nie sądziłem, by mogli ustalić tak łatwo, gdzie mieszkam, ale iluż było już takich, którzy nie wzięli pod uwagę jednej jedynej możliwości, a potem się na tym przejechali?

 

Już następnego ranka okazało się, że najwyraźniej miałem rację. Obudziłem się o 8 rano i natychmiast usłyszałem szmer dochodzący z drugiego końca domku, w którym mieszkałem. Spojrzałem raz jeszcze na zegarek, zupełnie jakby miał on odpowiedzieć o co tu chodzi, następnie oceniłem sytuację za oknem. Przypomniał mi się mój nieistniejący już dom w Polsce, jak kiedyś zbudziłem się w środku nocy, a w mieszkaniu samo zapaliło się światło. Zachowałem się bardzo podobnie, jak wtedy. Wstałem bezszelestnie, wziąłem z szafki nocnej pusty wazon o podłużnym kształcie, chwyciłem go niczym pałkę i po cichu wyszedłem z pokoju.

 

Skierowałem się do kuchni, z której dobiegały szmery. Uniosłem wazon, by móc natychmiast zadać nim cios. Wziąłem powolny oddech i wkroczyłem do środka, zdecydowany natychmiast rozpocząć akcję.

Odnośnik do komentarza

Noż cholera, i spaprał mi suspens 😐 :P  @T-m, dzięki @Maniek_ZKS już nigdy więcej nie dostaniesz tylko "1/3 postu" :P

 

-----------------------------------------------------

 

Tylko dzięki temu, że nie byłem jeszcze bardziej impulsywny, niż faktycznie jestem, nie doszło do katastrofy. Już podrywałem wazon w górę, by wziąć zamach, gdy mój umysł wdrożył hamowanie nagłe. Gdybym zadziałał szybciej, a porcelanowy wazon rozbiłby się z impetem na głowie ozdobionej pięknymi blond włosami, następną rzeczą, jaką bym zrobił, byłoby zapewne podniesienie jednego z odłamków i otwarcie sobie nim żył. Tak zaś zastygłem półtorej kroku za wejściem do kuchni, wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w postać, która była w środku.

 

Mia początkowo nie zorientowała się, że stoję za nią w samych gatkach, z gołym torsem i dzierżąc pusty wazon jako groteskową broń białą. Tak mi się przynajmniej wydawało lub potrafiła mistrzowsko ukryć zaskoczenie. W każdym razie nalewała spokojnie gorącej kawy do dwóch kubków, stojąc do mnie plecami, a gdy po chwili odwróciła się i na mnie spojrzała, uśmiechnęła się tylko nieśmiało. A ja stałem jak wryty, przyglądając się jej z otwartymi ustami i ściągniętymi brwiami, górującymi nad zdezorientowanymi, nadal nieco zaspanymi oczami. Spodziewałem się zastać w kuchni każdego, skurwiela ze zgruchotanym kolanem wraz ze swoimi zbirami, nawet, cholera, smoka z "Ulicy Sezamkowej", ale widok Mii, ubranej w luźny t-shirt w chorwacką szachownicę i jeansowe shorty, całkowicie zbił mnie z tropu. Byłem bliski spoliczkowania się dla oprzytomnienia, będąc pewnym, że nie jest prawdziwa.

 

– Hej, dobrze spałeś? – odezwała się łagodnym głosem. Jednak była realna. – Chyba nie masz mi za złe, że wyręczyłam cię w przygotowaniu śniadania?

 

Oderwałem od niej wzrok – nadal nie zamykając ust – i spojrzałem na blat kuchenny, na którym czekały już gotowe frykasy. Musiałem wyglądać komicznie, bo zaśmiała się przez nos, w swoim stylu uroczo mrużąc oczy. Pochwyciła kubki z kawą i przeniosła je na ławę w czymś, co w tym domku nazywałem salonem.

 

– Raflo, halo! Jesteś tutaj? – Pomachała mi dłonią przed oczami, a ja zamrugałem powiekami i zacząłem proces przytomnienia z transu.

 

– Eee, tak, żyję – odparłem, zmuszając język, by się nie plątał. – Psia mać, myślałem już, że mnie znaleźli. Niewiele brakowało, a zrobiłbym ci krzywdę. Tym razem naprawdę, a nie tylko markując ataki na naszych treningach. Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś?

 

– Proszę cię, Raflo. Widać, że tyle co wstałeś – powiedziała i zachichotała. – Zapominasz, że jestem córką Zorana Bardicia, a ten domek należy do klubu. Nieraz tu bywałam, jeszcze zanim się pojawiłeś, a ja dobrze wiem, gdzie ojciec trzyma zapasowy klucz.

 

– I nie miałaś oporów, żeby tak po prostu przyjść z samego rana, by przygotować mi śniadanie i kawę? Mi chyba brakłoby śmiałości.

 

– Żartujesz? Długo nie mogłam się zdecydować, inaczej odwiedziłabym cię już dawno – przyznała. – Nawet jeżeli wiedziałam, że ty... znaczy my... No wiesz, wtedy na koniec sierpnia na sali gimnastycznej...

 

Wiedziałem, jasne. Wiele razy od tamtego czasu zastanawiałem się, co by było, gdyby. Nie tylko dlatego, że po tamtym treningu nie była mi już nawet w jednym procencie obojętna. Po prostu byłem Polakiem, a więc gdybanie miałem we krwi, jak na Polaka przystało. Co by było, gdyby w 2006 w Dortmundzie Dariusz Dudka nie spóźnił się do Davida Odonkora. Co by było, gdyby nasza reprezentacja nie zlekceważyła Ekwadoru. Co by było, gdyby nikt nie wtrącał się w pracę Jerzego Engela w Korei i Japonii. Co by było, gdyby Leo Beenhakker postąpił bardziej odważnie z selekcją kadry przed turniejem. Co by było, gdyby "mecz na wodzie" został przełożony lub nie nastąpiłoby oberwanie chmury przed spotkaniem, albo gdyby Jan Tomaszewski jakimś cudem obronił strzał Gerda Müllera. Co by było, gdybyśmy na sali treningowej mieli pełny komfort, bez martwienia się, że ktoś może nam przeszkodzić.

 

Wróciła z salonu, by wziąć z kuchni śniadanie. Kiedy przechodziła, przystanęła przy mnie i położyła dłoń na wazonie, który cały czas bezwiednie dzierżyłem niczym miniaturowy kij bejsbolowy.

 

– Zostaw już to, chyba nie będzie ci potrzebne.

 

Stanęła tak blisko mnie, że czułem bardzo wyraźnie zapach jej perfum. Bardzo podobnych, jakich używała Nikola, a to tylko jeszcze mocniej na mnie działało. Czułem ciepło jej ciała, a biało-czerwona szachownica koszulki unosiła się na krągłości piersi. Jedną dłonią chwyciła pewnie wazon, a drugą oparła na mojej. Palce same mi się otworzyły. Mia odstawiła wazon na blat kuchenny, ale nadal trzymała moją dłoń, stojąc ledwie kilka centymetrów ode mnie. Patrzała mi w oczy.

 

– Więc co powiesz na małe śniadanie? – spytała, drugą dłoń kładąc mi na barku i poruszając pieszczotliwie palcami. Już teraz wiedziałem. – Nie wiem, jak ty, ale ja zgłodniałam już miesiąc temu.

 

Na ostatnich słowach jakby lekko zadrżał jej głos, słowo daję. Automatycznym ruchem objąłem ją wolną ręką w talii. W odpowiedzi jej dłoń powędrowała z barku na tył mojej głowy. Przygarnąłem ją subtelnie do siebie.

 

– Zatem, skoro mamy warunki na dobrą ucztę, skosztujmy wreszcie, zanim wystygnie – odparłem z szelmowskim uśmiechem, niemal stykając się z nią czubkami nosów.

 

Nie wytrzymaliśmy. Przywarliśmy do siebie ustami, pozwalając, by pożądanie złączyło nasze ciała. Mia całowała mnie namiętnie, wplatając palce w mojej włosy, ja zaś tuliłem ją mocno do siebie, przypominając sobie, jak to było czuć wyraźnie miękkie, kobiece ciało. Moje dłonie same zaczęły wędrować po jej krągłościach, wszelkie zapomniane przez ten długi czas bycia singlem odruchy powracały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Usta Mii były gorące i niezwykle delikatne, podobnie jak język, którym muskała mój przez rozchylone wargi w trakcie pocałunków. Temperatura rosła z każdą chwilą, a wszystko dokoła przestało się liczyć.

 

– Nigdy jeszcze nie jadłam w łóżku – powiedziała, gdy na chwilę odkleiła ode mnie swoje usta. – Może...

 

Nie pozwoliłem jej dokończyć, uciszając ją całusem. Po prostu ruszyliśmy sukcesywnie w stronę sypialni, całując się i przypierając nawzajem do ściany. W połowie drogi koszulka Mii w chorwacką szachownicę leżała już na dywaniku na podłodze, a kolejnych kilka kroków później biustonosz poleciał za moje plecy i zawisł na klamce, odsłaniając jej kuszące piersi. Znów znaleźliśmy się w parterze, tylko tym razem w miękkim łóżku, zamiast na materacu w sali treningowej, a teraz byliśmy zupełnie sami, nie musząc nikogo nasłuchiwać. Mogliśmy dać się porwać wirowi własnej fantazji i namiętności.

 

Gdy po wszystkim leżeliśmy nago w łóżku, opowiadając sobie o różnych rzeczach, kawa na ławie w salonie była już zupełnie zimna. Ale nie przeszkadzało nam to ani trochę.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...