Skocz do zawartości

Przygody pana Michała


Sztaficer

Rekomendowane odpowiedzi

1. Prolog

 

Czasy mojej medialnej sławy minęły tak szybko jak się rozpoczęły. Nie powiem, było miło słyszeć o sobie „polski Villas-Boas”. Co było to minęło. Najmilej wspominam jednak staż w swoim ukochanym Interze Mediolan, za czasów samego „The Special One”. Jakoś nie spełniłem pokładanych we mnie nadziei, ale kto dałby prowadzić zupełnie niedoświadczonemu 23-latkowi klub Ekstraklasy? No tak, media. Ale media nie miały takiej władzy i prócz plotek typu „Świetliński przymierzany do objęcia Legii” nie pojawiły się żadne konkrety. Moje CV było chyba w każdym polskim klubie. Wysyłałem je hurtowo. Odezwały się co prawda jakieś II-ligowe kluby, ale… nie satysfakcjonowała mnie gaża robotnika w średniej klasy fabryce. Marzyłem o czymś większych, chociaż ten, do którego mnie porównywano zaczynał od reprezentacji Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Ta sobota rozpoczęła się jak każda inna, najważniejsze, że wolna od pracy. Rola dziennikarza powoli mnie nużyła, ale zapewniała 3 razy większą pensję niż prezes tego klubu z III Ligi. On naprawdę myślał, że zgodzę się trenować się jego kopaczy za 900 złotych miesięcznie? Poza tym czego on ode mnie oczekiwał. Chciał, ba żądał, bym jego klub, który w zeszłym roku ledwo się utrzymał (faktycznie to spadł, ale jednemu klubowi udowodniono korupcję i dzięki dzikiemu szczęściu zajął jego miejsce) wprowadził na zaplecze Ekstraklasy. Popukałem się w czoło i wyszedłem. Może mierzę za wysoko? Dziewczyna mi doradzała, żebym się zastanowił, może mi się uda, ale pozostałem przy swoim. Pisanie felietonów wydawało się mniej męczące. I takim sposobem z pierwszych stron gazet trafiłem do jej stopki redakcyjnej. O czym to ja mówiłem? A… tak. Styczniowy poranek nie był co prawda zbyt słoneczny, ba, za oknem śnieżyca przesłoniła jakikolwiek widok. Powoli zgramoliłem się z łóżka do kuchni. Ospałymi ruchami zdołałem zaparzyć sobie kawę, ugotować kaszankę przetransportować je do biurka i uruchomić wysłużony komputer. Patrząc na mój poziom kontaktowania w tej chwili, był to jeden z większych sukcesów w ostatnim czasie. Stary grat uruchamiał się jakby chciał a nie mógł.

 

- Mission Complete. – pomyślałem, gdy ujrzałem napis „Zapraszamy”.

 

Moją idylle przerwał jednak dźwięk dzwonka w drzwiach. Cholerne ding-dong spowodowało ból w uszach. Podniosłem się z fotela i skierowałem do drzwi mówiąc na głos. – k***a mać, kogo niesie?!

Judasz jest przydatnym urządzeniem. Dwie panie, jedna z nich młoda, ładna i zgrabna. Chyba lekko po 20`tce. Druga za to wyglądała jak typowy kaszalot, wiekiem pamiętała chyba miłościwie panującego Towarzysza Gomułkę. Z czystej ciekawości, a właściwie dlatego, że spodobała mi się ta młodsza otworzyłem drzwi.

 

- Dzień dobry, czy chciałby pan z nami porozmawiać o Bogu? – zapytała gruba.

- S…słucham? – zapytałem patrząc na młodą brunetkę, która towarzyszyła wielorybowi.

- Chciałybyśmy z panem porozmawiać o świecie, Bogu, Piśmie Świętym. Pan wierzący, prawda? – zapytała ponownie.

 

Domyśliłem się, że to Jehowcy. Po wczorajszej awanturze w pracy miałem ochotę na odreagowanie.

 

- Tak, oczywiście, zapraszam. – powiedziałem otwierając drzwi, szykując się do sabotażu.

 

Kobiety weszły, przy czym ta większa, chyba samica alfa stada bacznie rozglądała się po domu. Młodsza sprawiała wrażenie, że nie wie po co tu jest. Chyba spotkało ją to słynne misjonarstwo młodych Jehowców. Zaprosiłem je do salonu, w którym generalny porządek robiłem chyba na święta, gdy przyjechali rodzice. Szybko z kanapy zrzuciłem kalesony i koszulkę i z uśmiechem na twarzy usiadłem naprzeciw pań.

 

- Świat nasz jest pełen zła, chcemy panu pomóc trafić na dobrą drogę, unikać tego co… – zaczęła jak łatwo można się domyślić starsza rozkładając przy tym na stole ulotki, książki, jakieś dokumenty.

- Pozwolą panie, że zjem śniadanie. – zapytałem, wchodząc jej w słowo.

- …diabła. Oczywiście. – odpowiedziała starsza, a ja udałem się do biurka po strawę.

 

Kaszanka z musztardą trafiła na stół. Gdyby oczy miała zabijać byłbym już martwy. Chyba pani już wielokrotnie padała ofiarą podobnych żartów. Wstała, cała czerwona i wrzasnęła chyba tak, że usłyszał to cały blok.

 

- To jawna prowokacja! Pan jest Antychrystem! Spłonie pan w piekle! Synu szatana! Belzebubie wrodzony! – krzyczała przy akompaniamencie przeżuwanej przeze mnie kiszki.

 

Gdy już skończyła wstałem i pokazałem drogę do drzwi. Nie wyszło jak chciałem, ale przynajmniej w najbliższym czasie mam z głowy wizyty bożych akwizytorów. Spojrzałem jeszcze na młodszą, której widocznie było wstyd za współtowarzyszkę. Nagle została chwycona przez nią za rękę i siłą pociągnięta do wyjścia.

 

- A ulotki? – zapytałem zdziwiony, patrząc na stół zawalony kartkami wraz z najnowszym numerem „Strażnicy”.

- Zatrzymaj je, może zmądrzejesz. – odkrzyknęła oczywiście gruba.

- Fajnie, że przeszliśmy na „ty”. – powiedziałem pod nosem, zbierając na stertę makulaturę i wrzucając do szafy. Rodzice będą mieli przynajmniej coś na rozpałkę.

 

Wróciłem do biurka. Surfowanie po Internecie niczego mi nie przyniosło, miałem zamiar wrócić do „wyrka” i spać do wieczora. Ze stanu „głębokich” przemyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. „Ruszyła armia pracy, stalową wznosząc pięść”. Kochana Horytnica uśmierzyła ból i domysły, kto teraz chce mnie zdenerwować. Pewnie jakiś akwizytor, albo pani z Plusa chcąca zaoferować jakąś usługę. Wskazywał na to zastrzeżony numer.

 

 

- Kwatera Hitlera, słucham? – powiedziałem, mając nadzieje, że w końcu ktoś da mi odpocząć.

- Pan Michał Świetliński?- zapytał kobiecy głos z drugiej strony słuchawki.

- Tak a z kim mam przyjemność i co ważne, skąd ma pani moje dane. – odpowiedziałem, wręcz ziejąc złością.

- Wysyłał przed rokiem do nas pan swoje CV, kandydatura na trenera piłkarskiego jak mniemam, tak? – odpowiedziała kobieta.

- Tak, ale wie pani, wysyłałem je chyba do 50 klubów. Mogę wiedzieć z którego jest odpowiedź. – zapytałem zaciekawiony.

- Dzwonię z Płocka, czy może pan być dzisiaj o 15.00 w siedzibie? – głos sekretarki przekazał mi w końcu jakiś konkret.

- Oczywiście, że będę. – odparłem.

- Dobrze, przypomnę tylko, Chemików 7. Do widzenia. – zakończyła rozmowę.

 

Odkładając telefon ugięły mi się nogi. Wisła Płock? Spojrzałem na zegarek, równa 11.00. Mam 4 godziny na dojechanie z Warszawy do Płocka! Szybko wyciągnąłem z szafy odświętną koszulę, garniak, krawat i pobiegłem z nimi do samochodu. Jak na złość stary Golf III nie chciał odpalić. Jednak się udało. Po jakimś czasie byłem już w byłej stolicy Polski. Mało znany fakt, ale jednak oczywisty. Po mieście sporo błądziłem, byłem w nim w sumie pierwszy raz. Od przechodnia do przechodnia trafiłem na Chemików. Budynek oznaczony numerem siedem nie przypominał jednak siedziby „Petry”. Kurcze, to był budynek PKN Orlen! Przebrałem się w samochodzie i jazda do środka. Miła pani w recepcji wiedziała, gdzie mnie skierować. Najwyższe piętro, długi korytarz. Mym oczom ukazały się solidne, dębowe drzwi ze złotą tabliczką „Prezes Dariusz Jacek Krawiec”. Nie docierało do mnie, że jestem w największej polskiej firmie. Bardziej byłem przejęty tym, że mogę mieć okazję do pracy jako trener. Nerwowo spojrzałem na zegarek. Żaden Rolex, zwykły elektronik z odpustu w rodzinnej miejscowości. 14.55. Ostatnie minuty dłużyły się niesamowicie. Tik-tak, a mnie trafia szlag. Chodziłem od drzwi do drzwi, co chwilę spoglądając na telefon bądź wspomniany zegarek. Faktycznie, to trwało całą wieczność. W końcu wybiła 15.00. Drzwi się otworzyły, wyszła z nich piękna kobieta, chyba ta, która do mnie dzwoniła.

 

- Pan Świetliński? –zapytała ze sztucznym uśmiechem numer 5 na twarzy.

- Tak, to ja. – odpowiedziałem zdezorientowany.

- Zapraszam. – powiedziała pokazując mi drogę do środka.

 

Wszedłem za nią. Przedpokój w którym był sekretariat był spory. Wszędzie szafy z segregatorami, ksero, komputer, ekspress do kawy, krzesła. No, jak na przedsionek prezesa najbardziej znanej polskiej firmy wyglądał imponująco. Pani Kasia, bo tak nazywała się sekretarka kazała mi siadać. Prezes miał jeszcze jednego gościa, za chwilę jego miejsce miałem zająć ja. Rozglądałem się nerwowo po pokoju, szukając jakiegoś punktu, na którym skupię wzrok. Nie udało się.

 

- Ładnie tu. – zacząłem sam z siebie.

 

Pani Kasia widocznie mnie olała. Chyba wertowanie segregatora było ciekawsze.

 

- Długo tu pani pracuje? – zapytałem ponownie. W sumie ta rola „podczłowieka” mi się podobała.

- A co pan taki ciekawski? – odpowiedziała. W końcu! Jakaś reakcja.

- A, bo mogę być tu częstszym gościem. – odparłem z uśmiechem na twarzy.

- Wątpię, przed panem było tu w ciągu miesiąca… - przerwała na chwilę licząc coś na palcach, po chwili kontynuując. – czterech kandydatów. Każdy wracał bez niczego. Dalej jest pan tak pewny siebie?

 

Nie powiem, zbiła mnie z tropu. Zabrała mi pewność, wtedy, kiedy była mi bardzo potrzebna. Nagle otworzyły się drzwi. Wyszedł z nich łysiejący mężczyzna w garniturze. Uśmiechnął się mówiąc do Pani Kasi mówiąc „Do widzenia”. Z środka gabinetu prezesa usłyszałem. „Zapraszam panie Świetliński”. Wstałem i ruszyłem do drzwi….

Odnośnik do komentarza

2. Nazywam się…

 

Szedłem jak na stracenie. Tak przynajmniej mi się wydawało. Wedle zapewnień sekretarki za chwilę dołączę do listy 5 skreślonych szkoleniowców – kandydatów na trenerów Wisły Płock. Przekraczając próg gabinetu przypomniała mi się scena z Ojca Chrzestnego, kiedy Luca Brasi wchodzi złożyć życzenia Vito Corleone. Będę całować Krawca w sygnet? W środku było schludnie. Niezbyt duży, obity drewnianą boazerią i tak przewyższał wartością moją kawalerkę na Mokotowie. Odwrócony w stronę okna fotel nagle się odwrócił. Powstał z niego mężczyzna w średnim wieku, zapewne prezes. Ominął biurko i podał mi rękę. Odwzajemniłem gest. Moją uwagę przykuł złoty zegarek na ręce. No kurcze, ja chyba rzeczywiście trafiłem do książki Puzzo.

 

- Proszę siadać. – powiedział prezes wskazując rękę skórzany fotel. Zrobiłem jak kazał. – Napije się pan czegoś? Kawy? Herbaty? Może czegoś mocniejszego, phe-he? Wiem, wiem, że pan prowadzi. To jak? Espresso? – zapytał ponownie.

- Wody jak można. – odrzekłem poprawiając fotel.

- Pani Kasiu, kawę dla mnie i wodę dla gościa. – skontaktował się z sekretarką Krawiec.

 

Po chwili sekretarka przyniosła kofeinę dla szefa i szklankę mineralnej dla mnie. Sam przepadam bardziej za „Czystą”, ale nie mnie wybierać. Wziąłem do ust łyk napoju i spojrzałem w mojego prawdopodobnego pracodawcę. Zaczął mówić.

 

- Zgłosiliśmy się do pana, ponieważ według mediów jest pan jednym z najbardziej perspektywicznych polskich trenerów. Poza tym mówiąc szczerze może być pan też jednym z tańszych. Doświadczeni menadżerzy się nazbyt cenią. Mam nadzieję, że pana nie uraziłem. – zapytał, spoglądając na mnie dziwnie.

- Ależ nie, proszę kontynuować. – odpowiedziałem, faktycznie mając ochotę już wyjść.

- To dla pana spora szansa. Klub co prawda jest przymierzany do spadku, ale jeśli prawdą jest to co o panu mówią, bez problemów powinniśmy się utrzymać w lidzę, ba za rok możemy walczyć nawet o mistrzostwo. – z uśmiechem mówił prezes.

- Zaraz, Wisła Płock gra w I lidze. Jakim cudem mam być mistrzem kraju? – przerwałem lekko zdezorientowany.

- Wisła Płock? To Pani Kasia panu nie powiedziała, że chodzi o nasz drugi klub, FK Możejki? Jesteśmy sponsorem Wisły, a spółka wchodząca w skład naszego koncernu, Orlen Lietuva sponsoruje klub litewskiej ekstraklasy. Media wróżą mu spadek a my szukamy deski ratunku. Pragniemy utrzymać go na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Rozumie pan? – spytał szef Orlenu.

- T…tak. – wykrztusiłem, po chwili kontynuując. – Mam zostać menadżerem klubu litewskiej Ekstraklasy? Przepraszam, ale posiadam tylko licencję UEFA A, nie mogę trenować klubu z Ekstraklasy.

- Jeśli chodzi o to proszę się nie martwić. Rozmawiałem z panem Zdzisławem Kręciną z PZPNu, który zapewnił mnie, jak to powiedział? My wszystko możemy panie Darku. – zadeklarował Krawiec.

- Dobrze, ale może przejdziemy do konkretów. Rozumie pan, chciałbym wiedzieć więcej. – powiedziałem.

- Proponuje panu pensję na poziomie 8000 złotych miesięcznie, służbowe mieszkanie, w razie chęci samochód, kurs litewskiego no i różne małe premie, w przypadku sukcesów. Celem na ten sezon jest utrzymanie. Budżetu na transfery nie ma, ma pan kilkaset złotych na wzmocnienia wolnych zawodników. W sprawie sparingów ma pan wolną rękę. To samo tyczy się sztabu szkoleniowego, ale z góry mówię, że nie będzie on zbyt liczny. To jak, zgadza się pan?– z uśmiechem wycedził mój rozmówca.

 

W moim mózgu zapanowała konsternacja. Otrzymałem ofertę o której do tej pory mogłem tylko marzyć. Warunki wręcz idealne, wystarczyło się tylko zgodzić. W umyśle zrodziły się wizje, w których zdobywam Ligę Mistrzów albo przynajmniej Mistrzostwo Litwy. Trzymałem na pewno jakiś puchar. A może to był kufel piwa? Z transu wyrwał mnie prezes.

 

- Halo, panie Michale! To jak, zgadza się pan? – zapytał.

- Proszę mi powiedzieć tylko, czemu poprzedni kandydaci nie dostali tej pracy? – zaciekawiony powiedziałem patrząc na niego.

- Przemilczmy ten temat, naprawdę nie warto. – mrocznie odrzekł Krawiec podsuwając mi pod nos umowę, wraz z długopisem.

 

Podpisać czy nie? Wszystko działo się tak szybko, było tak nierealne, że nie wiedziałem co zrobić. Do tej pory takie rzeczy mogły zdarzać się tylko w Football Managerze. Z racji, że sytuacja może się już nie powtórzyć postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Chwyciłem za długopis i złożyłem pod kontraktem swój podpis. Cyrograf napisany własną krwią. Prezes wstał i ponownie podał mi rękę. Kazał zgłosić się do sekretariatu po jakieś dokumenty. Na odchodne powiedziałem „do widzenia” i wyszedłem z gabinetu. W sekretariacie Pani Kasia z nietęgą miną wydała mi teczkę, dosyć grubą. Z uśmiechem na twarzy wróciłem do swojego samochodu. Golf odpalił za pierwszym razem. Jeśli patrzeć na szczęście które mnie właśnie spotkało i przypisać mu trudności z odpaleniem przy domu to bezproblemowe ruszenie w Płocku zwiastuje kłopoty.

Podróż do Warszawy minęła jednak spokojnie. Poczciwy złom jechał nawet szybciej niż zwykle. A może to zasługa tego paliwa z firmowego CPNu pod Orlenem? Faktem jest, że wracałem o wiele krócej. W mieście był akurat korek. Ludzie wracali z pracy. O ironio, ja wracam z pracą. Zamyślony o tym co zastanie mnie na Litwie stałem na światłach. Krwisty kolor sygnalizatora wydłużał się w nieskończoność. Myślałem, że wyjdę i przewrócę go, wszystko, włącznie ze mną ruszy. Perspektywa pracy na mrozie odebrała mi jednak chęci. Nagle pojawił się dodatkowo kolor żółty. Szybki ruch ręką, jedynka na przekładni, puszczam ręczny, światło staje się zielone a ja ruszam…

 

- O ku**a!- krzyknąłem naciskając z całej siły pedał hamulca. Przed oczami mignęła mi postać, czarna, dosłownie przed maską.

 

Wyskoczyłem z auta i pobiegłem na chodnik, gdzie przewrócony leżał delikwent, którego przed chwilą miałem okazję pozbawić życia. Otrzepywał się ze śniegu a ja miałem mu ochotę najzwyczajniej palnąć w mordę. Nagle podniósł się, nie podniosła. Dziewczyna. Przyjrzałem się dokładnie i mnie zamurowało. To wczorajszy gość, młoda „Jehowa”, której widocznie nie było pisane zostanie misjonarzem. Stałem w bezruchu, kiedy ona skierowała na mnie wzrok stając się na twarzy cała czerwona.

 

- Przepraszam. – wykrztusiła z siebie.

- Oszalała pani? – powiedziałem to, co jedyne przyszło mi do głowy.

- Przepraszam, naprawdę… - odpowiedziała zaczynając płakać.

- Niech się pani uspokoi. – stwierdziłem, po chwili dodając. – Zimno jest, jeszcze się pani rozchoruje. Zapraszam na kawę.

 

Kiepski sposób na podryw, ale w tym wypadku byłem bardziej ciekawy innych spraw. O dziwo dziewczyna się zgodziła. Zaparkowałem samochód i poszliśmy do pobliskiego bistra. Stolik przy okienku, zgaszona świeczka przy oknie, bardzo romantycznie, faktycznie.

 

- Może mi pani powiedzieć jakim cudem trafiła na maskę mojego samochodu? – zapytałem popijając kawę.

- Zna pan moją matkę. – powiedziała, gdy jej przerwałem.

- To pani matka? – zakrztusiłem się mówiąc te słowa.

- Niestety… tak. Może nie można mówić tak o rodzicach, ale… wstyd mi za nią. – stwierdziła, po chwili mówiąc dalej. – Dzisiaj znowu chciała nawracać ludzi, ale trafiła do parku, gdzie jacyś gimnazjaliści pili piwo. Chciała ich upomnieć, a ci zmieszali ją z błotem. Ona nie pozostała dłużna i tak się wyzywali. Szli akurat moi znajomi… i uciekłam… - zrelacjonowała mi ostatnie 20 minut szlochając.

- Spokojnie, nic się nie stało. Może przejdźmy na „ty”, będzie łatwiej rozmawiać. Michał. – powiedziałem wyciągając w jej stronę rękę.

- Joanna. – odwzajemniła gest.

- Czym się zajmujesz, pracujesz, studiujesz? – zapytałem.

- Studiuje… Jestem na garnuszku matki. Wszystko to jest takie chore. Ojciec nas zostawił jak miałam 10 lat. Matka była gorliwą katoliczką, ale po kilku latach pokłóciła się z księdzem, gdy chciała nawracać ministrantów. Została świadkiem Jehowy, a ja z nią. Sama tego nie chciałam, ale miałam 14 lat. – mówiła ze smutkiem.

- Nie możesz od niej odejść? Pójść na swoje? – odpowiedziałem, stając się coraz ciekawszy tej historii.

- Gdyby to było takie proste. O zachowanie matki odwróciła się od nas cała rodzina a ja nie mam pieniędzy. Może za jakiś czas… - powiedziała Asia.

- A chłopak? Narzeczony? Może jednak jakiś krewny? – przerwałem mówiąc.

- Nie… matka powiedziała, że nie chce o żadnym słyszeć dopóki nie skończę studiów. Krewni po prostu boją się, że matka zrobi im piekło jeśli z nimi się skontaktuje. Uważa każdego w rodzinie za wrodzonego diabła. – powiedziała ze łzami w oczach.

- Smutne, nawet bardzo. – powiedziałem faktycznie przejmując się losem rozmówczyni.

- A ty, czym się zajmujesz? – zapytała Joasia.

- Ja… - nie powiem, nie byłem przygotowany na to pytanie. – jestem dziennikarzem, a właściwie trenerem piłkarskim, który za 3 dni wyrusza pracować, na Litwę. – odparłem z lekką dumą.

- Tobie przynajmniej się ułożyło. O Boże! Matka! – krzyknęła wyglądając przez okno. – Muszę iść, bo zrobi mi w domu koszmar.

- Faktycznie wygląda na złą. Masz telefon? Może mógłbym Ci kiedyś w czymś pomóc. – zaoferowałem się, chyba zbyt pewnie.

- Mam. – uśmiechnęła się chyba pierwszy raz pisząc ciąg cyfr na serwetce kredką do oczu wyciągnięta z torby. Po tym wybiegła z lokalu.

 

Przez okno widziałem jak matka z nią rozmawia, a właściwie krzyczy. Teraz do mnie dotarło jakie piekło musi przeżywać. Ja tymczasem zapłaciłem i udałem się do samochodu, którym ruszyłem do domu. Teraz podróż przebiegła spokojnie. W domu zacząłem przeglądać dokumenty. Informacje o klubie, piłkarzach, jakby raport poprzedniego trenera. Lektura zajęła mi resztę dnia. W teczce był także bilet lotniczy, z Okęcia do Wilna. Stamtąd miałem do Możejek udać się pociągiem. Krawiec wszystko zaplanował. Miałem tylko 1 dzień na załatwienie wszystkich spraw. Wcześnie usnąłem i rano pojechałem do redakcji. Szef o dziwo nie robił problemów, nawet był ciekawy. Obiecałem mu nawet pisanie felietonów na temat litewskiego sportu, jakby to kogoś interesowało. Została sprawa Asi. Wieczorem napisałem. Matka była na jakimś ważnym spotkaniu, więc mogła bez presji rozmawiać. Przeszliśmy na Skype, było taniej, szczególnie dla niej. Ciekawie się rozmawiało, mieliśmy wspólne tematy, ale wszystko prysło, gdy przyszła matka, która pokłóciła się właśnie na zebraniu. Chyba szykuje się kolejna konwersja chrześcijańska. Sen mnie zmógł i obudziłem się dopiero po 9. Wraz z bagażami autobusem pojechałem na lotnisko. Autem miał zająć się brat. Ja tymczasem wsiadłem do samolotu. Czekał mnie niedługi lot i długa, ciekawa przygoda. Taką przynajmniej mam nadzieję...

Odnośnik do komentarza

3. Litwo, mordo ty moja

 

Samolotem leciałem pierwszy raz. Dziwne uczucie wznoszenia się w powietrze razem z resztą pasażerów aeroplanu było ciekawe, żeby nie powiedzieć zajefajne. Zbierało mnie co prawda na wymioty, ale jakoś wytrzymałem. Gorzej było z moim współpasażerem, który jak wnioskuje po wyglądzie treści żołądkowych najadł się dosyć obficie w przylotniskowej restauracji. Słuchając starej jak świat płyty Szwadronu 97 doleciałem do Wilna, miasta, które uważałem za polskie. Moje poglądy były odchylone w prawo, może nawet trochę zbyt bardzo. Niedobrze by było przyznać się do tego. Wileńskie lotnisko wyglądało nienajgorzej. Po odebraniu bagaży zacząłem szukać możliwości transportu na dworzec. Kilka taksówek kusiło względnie niskimi cenami. Mój litewskie nie pozwalał jednak na rozumną konwersację. Został co prawda angielski, bądź niemiecki. Próbując rozmawiać z taksiarzami doszedłem jednak do wniosku, że poliglotyzm to dla tych ludzi obce pojęcie. Szedłem chwilę wzdłuż postoju szukając nadziei a właściwie Polaka. Dziwne, żeby w tym cholernym, polskim mieście nie było Polaka. To tak jakby we Wrocławiu nie spotkać żadnego Niemca. Festung Vilnius. Straciłem już nadzieje, gdy w odległości kilkudziesięciu metrów usłyszałem dosyć ciekawy dialog. Czy to był dialog? Raczej monolog, i jaki efektowny.

 

- Ku**a twoja mać! Je**ny skur****u! Zapi****le cię! – krzyczał jakiś człowiek. To tylko kawałek, nie będę przytaczał większej części wiązanki by nie demoralizować dzieci.

 

Gdy po zbliżyłem się na bezpieczną odległość zauważyłem faceta ok. 30`tki stojącego obok samochodu, rozbitego zresztą. Nie był zdemolowany, raczej przydarzyła mu się stłuczka, z taksówką. Drugi kierowca to raczej młody chłopak, z słów i „kiasów” i „ausów” wnioskuje, że Litwin. Chyba tamten też się wyzywał, tylko czy się rozumieli? Pozostawało to dla mnie wielką niewiadomą. Zaryzykowałem i podszedłem bliżej, kiedy Litwin wyciągnął telefon i zaczął po swojemu rozmawiać z kimś przez niego. Wykorzystałem okazję i podszedłem do Polaka.

 

- Dzień dobry, Polak? – zacząłem.

- Polak, a bo co. – odszczeknął.

- Szukam drogi na dworzec, może mi pan pomóc? – zapytałem przechodząc od razu do rzeczy, nie widząc sensu dyskusji o dupie Marynie.

- Dworzec? Musisz iść… - rozpoczął, gdy nagle zza winkla wybiegło trzech mężczyzn w czarnych kurtkach. Jeden miał na pewno na twarzy kominiarkę. Polak tylko krzyknął. – Wsiadaj ku**a!.

 

Co mi było robić? Wskoczyłem tylnymi drzwiami do Passata B2 Kombi z walizką za poleceniem, gdy rzeczeni delikwenci dobiegli. Na szyjach jednego widziałem szalik, żółto-czarny, z napisem „Vetra”. Piskowi opon auta towarzyszyły krzyki w nieznanym mi języku.

 

- C…co to było? – zapytałem, nerwowo oddychając.

- Oni? Szalikowcy Vetry. – powiedziałem ze spokojem mężczyzna.

- Vetra? Y… oni grali z Legią kiedyś, chyba. – po chwilowej kalkulacji wydukałem.

- No i masz odpowiedź. Od demolki Wilna przez Legię są wyczuleni na Polaków. Uważają się za obrońców Wilna. – mówił dalej.

- A policja? Nic z tym nie robią? – pytałem zdenerwowany.

- A co oni mają robić. Lietuwusy są tak samo nastawieni do Polaków jak oni. Co jakiś czas kogoś zatrzymają. A ty właściwie czego tu szukasz? – zapytał.

- Ja? Jadę do Możejek, mam… trenować jakiś klub stamtąd. – udzieliłem odpowiedzi.

- FK? Phe-he, ciekawy wybór. Lepiej by było jakbyś trenował Polonię Wilno. Masz tu wizytówkę. Jakbyś znowu przyjechał do Wilna dzwoń. O, jesteśmy na dworcu. – powiedział podając mi z kieszeni jakąś kartkę.

 

Wziąłem ją, podałem rękę na pożegnanie i wyszedłem. Spojrzałem na wizytówkę, pisało na niej „TAXI - Romos Kovalevskajos”. Faktycznie litewska ustawa o zapisie nazwisk była uciążliwa. Ale dobrze, będę wiedział do kogo się zwrócić. Na dworcu było sporo osób. Pociąg miał być za godzinę. Jakoś udało mi się przesiedzieć na peronie. W końcu usłyszeć coś na wzór „Wilnus – Mazejkiaj”. Zajechał pociąg, trafiłem do środka, na szczęście miałem zarezerwowane miejsce. Podróż obok starej kobiety, która ciągle coś mówiła była dosyć uciążliwa. Nie docierało do niej „Nie rozumiem, Sorry, I don`t under stand, Ich nicht verstehe”. Zamknęła się na międzynarodowe słowo „ku**a”. Chyba znała jakiegoś Polaka. Wysiadając na dworcu miałem udać się do wyjścia, gdzie miał mnie odebrać ktoś z klubu. Tak też było. Dwóch mężczyzn wyglądało na zadowolonych.

 

- Witam, pan Michał? – zapytał jeden, czystą polszczyzną.

- Tak, panowie z klubu?- odpowiedziałem.

- Owszem, proszę za nami. Jak minęła podróż? – pytał ponownie.

- Nienajgorzej. – odrzekłem, kierując się do czarnej Skody Octavia.

- To jest Aldaras Pupliauskas, prezes klubu, ja nazywam się Witold Trocki, będę pana tłumaczem. Proszę nie patrzeć na nazwisko, sam się go wstydzę. – zaśmiał się Polak.

 

Podałem rękę prezesowi, dosyć otyłemu mężczyźnie z pierwszymi oznakami siwienia. Z uśmiechem od ucha do ucha rozmawiał z Witkiem. Ten z kolei wyglądał dosyć młodo, być może był moim równolatkiem. Nic z ich mowy nie rozumiałem. Możejki wyglądały dosyć ładnie. Miasto nie było zbyt duże. Nie widziałem za to tej słynnej orlenowskiej rafinerii. Podobno jest gdzieś poza miastem. Siedziba klubu nie wyglądała na imponującą. Zwykły budynek obok stadionu, który również nie zachwycał. 3000 miejsc to mało nawet jak na naszą I ligę. W środku budynku było względnie schludno. Udaliśmy się w trójkę na murawę, gdzie prezes uparł się zrobić zdjęcie na klubową stronę. Zgodziłem się na wszystko, byleby już iść do ciepłego pomieszczenia. Porozmawiałem potem jeszcze chwilę z Witkiem i zostałem zawieziony do mojej nowej kawalerki, sporo mniejszej od tej w Warszawie. Pokój połączony z kuchnią i łazienka. Chyba czas zacząć odkładać wypłatę na wynajęcie czegoś porządnego. News o moim zatrudnieniu pojawił się dosyć szybko na stronie. Na komentarze nie trzeba było długo czekać. Większość z nich okazała się wulgarna (tak mówił translator Google). Chyba Polak nie przypadł Litwinom do gustu. Najciekawszy był ten:

 

„MazeSmetanas1990: Lenkijos kekše! Kas tai yra? Šis klubas ketina šunims!Lenkijos okupacijos pabaiga!Pupliauskas, užleidžia!”.

 

Znaczy to mniej więcej „polska ku**a. koniec polskiej okupacji, pupliauskas, ustąp!”

 

Miałem już dość. Znalazłem chwilę spokoju i zalogowałem się na skype. Pośród piłkarskich kontaktów pojawił się zielony znaczek przy nicku „Asia”. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wysłałem szybko wiadomość. Po chwili okazało się, że matka pojechała na jakiś kongres Jehowych i Joasia ma kilka dni spokoju. Rozmowa się kleiła, skończyliśmy rozmawiać około północy. Dopiero o tej porze zdałem sobie sprawę, że o 8.00 mam być na spotkaniu z prezesem. Pożegnałem się i wyłączyłem. Przed wylogowaniem otrzymałem jeszcze ęmotkę z dwukropkiem i gwiazdką. Zadowolony usnąłem. Wstałem dosyć wcześnie, nie mogłem spać w nowym miejscu. Szybko się ubrałem i nim się spostrzegłem służbowy samochód z kierowcą trąbił sprzed domu. Perspektywa własnego szofera tylko dodała mi skrzydeł. Teczka pod rękę i jak to mówią? Komu w drogę, temu czas…

Odnośnik do komentarza

4. Prawie jak w przedszkolu

 

Wychodząc z nowego mieszkania poczułem smród. Dosłownie. Dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie, że przy drzwiach ktoś zostawił, że tak się wyrażę… prezent. Ciekawa okolica. Na szczęście w mgnieniu oka siedziałem w służbowej Skodzie Octavia. W środku był Witek i jakiś Litwin, którego imienia nie znałem.

 

- Cześć Michał! Jak minął dzień? – zapytał Polonus podając mi rękę.

- Bywało gorzej. – odpowiedziałem ściskając dłoń.

- To bardzo dobrze, Andriejus, prie sedynus! – powiedział do mnie i kierowcy jednocześnie.

 

Zająłem się n- tym już wertowaniem zawartości teczki. Po minucie jednak straciłem zapał i zacząłem rozglądać się przez okno. Wracając do domu było już ciemno, a jedyne co widziałem to latarnie. Teraz jechałem chyba przez tak zwane peryferie Możejek. Pełno bloków z płyty sprawiało wrażenie, że czas zatrzymał się tu wraz z wyjściem ostatniego sowieckiego żołnierza. Bród, smród i ubóstwo. W głowie przewinęło mi się nawet nakręcenie filmu – „Slumdog, milioner z Możejek”. Przejeżdżając obok bazaru przypomniało mi się miasto w którym chodziłem do liceum. Duży bazar, główne centrum miejskiego międzynarodowego towarzystwa. Rosjanie, Cyganie, Turkowie, Bułgarzy, ludzie, którzy po polsku opanowali do perfekcji dwie kwestie – „ku**a” i „Kocham cię, kup u mnie!”. Targowisko jednak nie było aż tak reprezentacyjne. Pośród straganów przy wjeździe zauważyłem małe dziecko bawiące się w roztopionym śniegu. Nagle widok się urwał a mym oczom ukazały się kolejno szpital, sex-shop, lombard, komenda policji, stacja Orlenu i jakiś dyskont. W końcu na samym końcu tego labiryntu był budynek, który poznałem już wczoraj. Albo mi się wydawało, albo wyglądał jeszcze gorzej niż wczoraj. Odrapane ściany nie widziały remontu chyba od momentu jego wybudowania. Dumnie wiszący napis FK Mažeikiai pozbawiony trzech ostatnich liter napawał mnie optymizmem, że jednak jakaś rewitalizacja była. Wraz z Witkiem ruszyliśmy do środka. Sekretarki nie było, znaczy była, jak mi potem powiedziano. Po prostu dzieli się tutaj etat sekretarki i sprzątaczki. Do gabinetu Pupliauskasa weszliśmy mijając po drodze dwójkę piłkarzy. Przywitali się z Witkiem, ale nie ze mną. W środku oprócz prezesa były 4 osoby.

 

- Dobrze, z racji, że nikt z nich nie umie mówić po polsku przedstawię ci ich kolejno. Grubego już znasz. – Witek puścił do mnie oko. – Paulius Kochanauskas, twój asystent, Dalius Butkus , trener, Marius Stankievicius, fizjoterapeuta, Nerijus Byrskus, scout.

 

Po kolei podałem rękę każdemu z nich przyglądając się uważnie. Pierwszy, ok. 30 letni blondyn, drugi podobny wiekiem szatyn, trzeci był w moim wieku, czwarty trochę starszy, z bujną grzywą. Mężczyźni mówili chwilę coś ze sobą, jakby się naradzali. Po chwili Witek zabrał głos.

 

- Za 10 minut zaczyna się trening. Zawodnicy już czekają na halce przy klubie. Idziemy. – powiedział wychodząc z gabinetu.

 

Nie mając innego wyboru poszedłem za nim. Krótka droga i mym oczom ukazała się średniej wielkości sala gimnastyczna. W rogu stał worek z jakimiś piłkami, obok kilka pachołków z kijkami. Bramki oczywiście bez siatek. Aż przypomniały mi się czasy gimnazjum. Na miejscu byli już Kochanauskas i Butkus. Przede mną stanęła za to 38 ludzi. Złapałem się za głowę.

 

- Witek, po cholerę mi przysłałeś rezerwy i juniorów? – zapytałem.

- Żartujesz? To cała pierwsza drużyna? – odpowiedział pełen spokoju mój tłumacz.

 

Powoli zaczynałem żałować wyboru. Co ja zrobię z 40 zawodnikami? Będziemy grali w rugby? A może sprzątać świat? Wkurzony zacząłem planować od czego zacząć. Liga zaczyna się za półtora miesiąca, więc mam sporo czasu na selekcję tych z klubu i ewentualne wzmocnienia.

 

- Witek, powiedz Burkusowi i temu drugiemu, żeby zaczęli trening. Ja się przyjrzę. – powiedziałem i siadłem na ławce pod ścianą.

 

O tym, że moi nowi współpracownicy nie mają zbytniego pojęcia o trenowaniu pokazały mi pierwsze minuty. W ogóle zapanowanie nad tym tłumem wyglądało jak praca przedszkolanki z grupą 3-letni dzieci. Zanim się zorganizowali i zaczęli pierwsze ćwiczenia minął kwadrans. Witek co chwila biegał do nich z moimi radami, co, jak i gdzie. W sumie wyglądało śmiesznie, gdy 40 mężczyzn wykonuje pajacyki. Sam trening trwał 2 godziny. Zmęczony z 10 stronami zapisanymi w zeszycie opracowałem wstępną listę zawodników, których mogę zatrzymać. Mając ich taką ilość nie miałem możliwości przesiania ich sparingami. Oprócz testów sprawnościowych rozegrali kilka meczy, które pokazały, że co najmniej 10 z nich nie powinno tu być. Najgorzej było z tymi, którzy uważali się za napastników. Było ich 10. Dla mnie mogło być 3. Reszta pójdzie na sprzedaż. Przyglądając się im wnioskowałem, że było to po prostu spotkanie kandydatów na piłkarzy klubu, ale nie, te 40 zawodników miało podpisany kontrakt z klubem!

Po dwóch godzinach wyszedłem stamtąd mając dość życia. Jakby było mało okazało się, że za chwilę była zaplanowana konferencja prasowa z miejscowymi mediami. Witek znowu miał zajęcie.

 

Zjawił się tu pan w roli nowego menadżera. Czy Możejki są dla pana spełnieniem marzeń?

 

Ujmę to tak, od czegoś trzeba zacząć. Mimo wszystko cieszę się z objęcia posady szkoleniowca.

 

Nie zna pan litewskiego, jak wpłynie to na kontakty z zespołem?

 

Klub przydzielił mi tłumacza, nie widzę problemu.

 

Czy ma już pan plany co do zawodników? Ktoś odchodzi, ktoś przychodzi?

 

Jestem w fazie realizacji tworzenia drużyny, jeśli o to chodzi.

 

Wielu mówi, że spadniecie z ligi. Co pan na to?

 

Przyszedłem tu utrzymać klub, Myślę, że mi się to uda.

 

Na stronie internetowej klubu zawrzało. Wielu nie chce pana na tym stanowisku. Ustosunkuje się pan do tego?

 

Wróćmy do tej rozmowy po kilku meczach. Może zmienią zdanie.

 

Po tych słowach konferencja się zakończyła. Ja po krótkiej rozmowie z Witkiem wróciłem do domu. Jutro kolejny trening, tym razem już prowadzony przeze mnie.

Odnośnik do komentarza

5. Polak, Litwin, dwaj… wrogowie

 

Na Litwie byłem zaledwie dwa dni. Zdążyłem już się przyzwyczaić do niekoniecznie pozytywnego odbierania Polaka przez tutejszych. Witek(mój tłumacz) miał łatwiej. Urodził się tutaj i wychował, przez co miejscowi uważali go za swojego. Ja, który po litewsku umiałem tylko jedno słowo, dodatkowo wulgarne byłem raczej „persona non grata”. Zajęty przeglądaniem polskich portali internetowych spędziłem pierwszy pełen dzień w kraju Giedymina. Rozmawiając z moją nową znajomością nie byłem przynajmniej samotny. Mówiłem już Wam, że matka Joasi gdzieś wyjechała (bodajby przepadła)? W końcu mogliśmy normalnie konwersować. Godziny mijały a słońce coraz bardziej znikało za horyzontem. Litewska telewizja nie dostarczała mi żadnych wrażeń poza jakimś radzieckim serialem wojennym. Sen mnie zmógł dosyć szybko i ocknąłem się dopiero nad ranem. Punktualnie o 9.00 pojawił się przed blokiem służbowy samochód. Wybiegłem w marynarce i koszuli jedząc resztki kanapki i wskoczyłem do środka. Witka już nie było, w środku oprócz mnie siedział tylko kierowca.

 

- Labas rytas! – powiedział z uśmiechem i wdusił pedał gazu.

- Labas, srabas. – odszczeknąłem pod nosem.

 

Ponownie jechałem tą samą drogą. Odrażający bazar, sklepy, ORLEN, policja, widoki te same co wczoraj. Siedziba również się nie zmieniła. Ten sam gruby prezes przywitał mnie przy drzwiach i zaprosił do środka. Witka nigdzie nie było. Korytarzem kroczyłem w stronę hali treningowej, gdzie miał odbyć się trening. W środku było już całe stado piłkarzy, a wraz z nimi Witek.

 

- Cześć Michał! – krzyknął, gdy tylko mnie zobaczył.

- Serwus! Już myślałem, że zostanę z tymi baranami samemu. – odpowiedziałem śmiejąc się.

- Spokojnie, prezes chciał o czymś pogadać. Za tydzień kończy się okienko transferowe, scout opracował listę zawodników, których możemy zatrudnić. – powiedział Trocki podając mi jakąś kartkę.

- Fajnie, wiesz, ale mamy już 40 zawodników. 50 chłopa w drużynie nie jest do końca normalne. – odrzekłem patrząc dziwnie na Witka.

- Właśnie, prezes przejrzał listę tych, którzy według ciebie się nie nadawali i szuka dla nich nowego klubu. – mówił Witek, gdy mu przerwałem.

- Przynajmniej tyle dobrze. Zarobimy coś i może w końcu załatwimy ten profesjonalny status. W Polsce kluby w 3 lidze są już profesjonalne.

 

Po tych słowach rozpoczęliśmy trening. Witek tłumaczył moje słowa a 40 mężczyzn wykonywało moje polecenia. Kilku zawodników odznaczyło się, kilku pokazało, że jednak nie będzie dla nich miejsca. Ja tylko zakreślałem nowe słowa przy konkretnych nazwiskach kompletując informacje o moim nowym zespole. Przez 2 godziny zeszyt wzbogacił się o konkretną dawkę informacji.

Trening się skończył a ja wróciłem do domu. Ciekawa ta Litwa. Mam tydzień na transfery i miesiąc na przygotowania. Wiadomo, wolne transfery można robić do rejestracji zawodników, ale gdy jakiś zawodnik wyda mi się niepotrzebny… będzie musiał zostać. W domu byłem już o 12. Został mi kolejny wolny dzień. Nie miałem zamiaru siedzieć przed telewizorem. Postanowiłem zadzwonić po Witka, żeby pokazał mi miasto. Zgodził się podjechać po 15. Do tego czasu surfowałem po Internecie. Nagle pod blok zajechało zielone Audi A4. Wyszedłem z domu w jeansach i bluzie z kapturem. Witek czekał już w środku.

 

- No, to gotowy do zwiedzania litewskiego Dubaju? – zaśmiał się mój tłumacz.

- Pewnie, jedziemy. – odpowiedziałem.

 

Krążyliśmy po mieście bitą godzinę. Pokazywał mi charakterystyczne miejsca, dzielnice, wszystko co mogło mi się przydać. Koło 16.30 zaczęło się powoli ściemniać.

 

- Tutaj w okolicy jest bar, idziemy na piwo? – zapytał Witek.

- Jasne, ale.. ty prowadzisz. – odparłem zdziwiony pomysłem.

- Spokojnie, Andriej nas odwiezie.- powiedział Witek zajeżdżając na parking pubu.

 

Wysiedliśmy z auta i weszliśmy do knajpy „Planeta”. Wyglądała na typowy piłkarski pub. Wszędzie były jakieś gadżety, herby mojego klubu. Ludzi było sporo, większość miejsc zajęta. Siedliśmy w rogu, Witek zamówił piwo. Po chwili pojawiło się na stole. Zajęliśmy się rozmową o Polsce, piłce, praktycznie o wszystkim, gdy nagle nad stolikiem pojawiło się kilku sporych gabarytów mężczyzn. Zaczęli coś mówić w litewskim języku. Rozmawiał z nimi naturalnie Witek. Zaczął pokazywać na mnie, co spowodowało u mnie lekki strach. Po chwili powiedział.

 

- To kibole Możejek. Nie jest ich wielu, bo dopiero się organizują, ale karzą nam stąd iść. Mówiłem im, że jesteś trenerem, ale zbytnio nie uwierzyli.

 

Pozostało nam wyjść z pubu. Gdy dochodziliśmy do auta rzeczona grupa wyszła razem z nami. Szykowały się kłopoty. Nie myliłem się. Ruszyli na nas krzycząc coś, co przypominało jelenia na rykowisku. Odwróciłem się i widziałem minimum 5. Na nic zdała się ucieczka, dogonili nas i powalili na ziemię. Zaczęli okładać nas po twarzy, kopać, innymi słowy napieprzać. Nagle jeden z nich widocznie chciał dorobić i wsadził rękę w moją kieszeń. Wyciągnął portfel i nastąpiło coś nieoczekiwanego. Powiedział coś i reszta przestała nas bić. Przez przesłonione i obite oczy widziałem, jak wpatrują się w moją legitymację klubową. Po chwili rzucili ją na mnie i zaczęli uciekać.

 

- Witek, żyjesz?- powiedziałem, gdy miałem pewność, że odeszli.

- Ta… jakoś żyje. – odsapnął ledwo dysząc.

 

Witek po chwili zadzwonił do Andrieja, który miał nas zabrać. W trakcie drogi powrotnej tłumacz do kogoś dzwonił krzycząc coś wplątując do rozmowy przekleństwa, zarówno polskie jak i litewskie. Gdy skończył zwrócił się do mnie.

 

- A to skur**syn. Te ch**e to ekipa, którą Pupliauskas sponsoruje. Chce mieć klub z prawdziwego zdarzenia i ekipę. Na Litwie dużo nie trzeba, na mecze przychodzi mało kto, więc kupuje im sprzęt. Powiedział, że to wyjaśni, ale mówiąc między nami ciekawie nie będzie.

 

Po chwili okazało się, że jesteśmy już przy moim bloku. Pożegnałem się z mężczyznami i wróciłem do mieszkania. Zajęcie się sobą zajęło mi trochę czasu. Zadzwoniłem jednak do Witka i powiedziałem, że chcę pojutrze wziąć kilka dni urlopu i wrócić do Warszawy. O dziwo prezes się zgodził. Miałem mieć do dyspozycji służbowy samochód. Postanowiłem podzielić się tą informacją z Asią, nic nie wspominając o wypadku z „kibicami”. Ucieszyła się bardzo. Zasnąłem przed pierwszą.

Rano obudziłem się dosyć wcześnie i miałem czas na spakowanie swoich rzeczy. Standardowo już o 9.00 zajechała Octavia Andrieja, która zawiozła mnie do klubu. Witek, potraktowany wczoraj jednak gorzej ode mnie przywitał mnie w drzwiach. Trafiliśmy na chwilę do gabinetu Pupliauskasa, który pomówił chwilę z Witkiem. Dowiedziałem się, że moje obowiązki zajmie Kochanauskas (mój asystent). Za transfery ma z kolei odpowiadać sam prezes. Dziwne podejście, ale to Grubas je zaproponował. Mam wrócić dopiero 1 marca, do tego czasu wszystko ma się uregulować. Dostałem też zapewnienie, że akcje z wczoraj więcej się nie powtórzą.

Na hali było już ponad 50 osób. Przestraszyłem się, ale wedle słów Witka przybyli już zawodnicy, którzy mają być testowani. Jakieś 20 osób. Podobno też ubyło ponad 10, ale jakoś tego ubytku nie odczułem. Podobnie jak wczoraj Witek tłumaczył Litwinom moje polecenia, a ja zapisywałem je w zeszycie. Trening minął, a ja miałem udać się do gabinetu szefa.

W środku Pupliauskas rozpoczął rozmowę z Witkiem. Wydawało mi się, że usłyszałem nazwisko „Zdzisław Kręcina”. Trocki po chwili upewnił mnie w przypuszczeniach.

 

- Z Polski przyszły papiery, możesz trenować Możejki. Podobno w sprawie interweniował sam Kręcina.

 

A więc „pecunia non olet”. Wyszliśmy przed budynek, gdzie czekała na mnie już służbowa Octavia. Zapakowałem się do środka i ruszyłem w Polskę.

Drogi na Litwie wyglądają jednak lepiej. Większe miasta łączą autostrady, którymi podróżuje się dosyć szybko. Do samego Wilna z licznika nie schodziła „setka”. Do granic y z Polską było gorzej, a od Suwałek… lepiej nie mówić. Około 20.00 dotarłem do domu. Limuzyna na litewskich numerach musiała robić wrażenie. Sąsiad spod trójki idący z psem na spacer pytał się czy wygrałem milion w totka i uciekłem na Seszele. Argh.. ci emeryci.

Wchodząc na klatkę usłyszałem łkanie. Wchodząc coraz wyżej płacz stawał się coraz bardziej głośny. Gdy w końcu dotarłem na moje piętro okazało się, że na walizce pod drzwiami siedzi zapłakana Joasia...

Odnośnik do komentarza

6. Kto pod kim dołki kopie...

 

- C..co ty tu robisz? – spytałem siedzącej na walizce Asi.

- Matka… matka mnie wyrzuciła z domu. – odpowiedziała i zalała się ponownie łzami.

- A niech ją szlag. – zakląłem pod nosem po czym dodałem. – Nie płacz, wszystko będzie dobrze.

 

Po tych słowach wziąłem ją pod rękę i wprowadziłem do kawalerki. W środku zbytnio się nie zmieniło. Usiadła na kanapie a ja zająłem się parzeniem herbaty. Dziewczyna wyglądała na zziębniętą, wszak na dworze było jakieś 15 stopni na minusie. Otulona kocem sprawiała wrażenie otępiałem. Wcale jej się nie widzę, jej cały dotychczasowy zgniły świat obrócił się w proch. Może to lepiej? W końcu oderwie się od psychopatycznej matki. Gdy zagwizdał czajnik na stoliku pojawił się natychmiast kubek pełen po brzegi „Sagi”.

 

- Dziękuje. – powiedziała biorąc kubek do ręki, szlochając przy tym.

- Co właściwie się stało? – zapytałem niesamowicie ciekawy.

- Miała… tam siedzieć jeszcze 3 dni, ale oczywiście się… pokłóciła i ją wyrzucili. Powiedziała, że mam się wynosić. A ja niczego takiego nie zrobiłam. – prawie krzyknęła przy okazji wylewając trochę zawartości kubka na panele.

- Nic nie szkodzi. – powiedziałem, kierując się do łazienki po mopa. Gdy wróciłem i starłem plamę usiadłem mówiąc. – Kontynuuj.

- Spakowałam się i wyszłam z domu, Michał, co ja teraz zrobię? – wyłkała, ponownie zaczynając rzewny płacz.

- Poradzisz sobie, spokojnie. – powiedziałem jedyną rzecz jaka przyszła mi do głowy. – Na razie możesz mieszkać tutaj. Ja i tak pojutrze wracam na Litwę. Sąsiadom powiem, że jesteś kuzynką.

- N..naprawdę? – powiedziała i uśmiechnęła się pierwszy raz od momentu przyjścia.

- Tak. Pościelę ci w moim pokoju, ja będę spał na kanapie. – odpowiedziałem.

 

Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i poszła spać. Ja nie mając nic innego do roboty włączyłem telewizor i zasnąłem przy oglądaniu. Brakowało mi polskiej telewizji. Zmógł mnie sen. Śniło mi się, że jestem na Litwie, jadę samochodem trasą ze stadionu do domu. Mijam te same budynki. Gdy dojeżdżam do bazaru samochód zaczyna się zatrzymywać. Nagle z targowiska wybiegają ci sami kibole, którzy pobili mnie i Witka przed „Planetą”. Jeden w ręku trzyma cegłę, którą rzuca w szybę mojej Octavii. Szkło rozbija się na kawałki.

 

- Otwierać ku**a! Otwierać to ch**u! – usłyszałem krzyki, gdy otworzyłem oczy. Leżałem na kanapie, telewizor był włączony. Na zegarku 7.43.

- Co u diabła? – pomyślałem i zwlokłem się z kanapy. Założyłem koszulkę i ruszyłem do drzwi. Nie spojrzawszy przez Judasza otworzyłem je. Za nimi stała matka Joasi.

- Gdzie ona ku**a jest?! Wiem, że tu jesteś dziwko! Wychodź! – krzyczała bez opamiętania.

- Niech się pani uspokoi. Pani córki tutaj nie ma! – krzyknąłem starając się pozbyć wieloryba.

- Wychodź pi**o! – wrzeszczała, chyba nie zwróciwszy na mnie uwagi.

Sąsiad z na przeciwka wyjrzał przez drzwi, lecz po chwili schował głowę. Czułem, że zaraz zrobi się jeszcze bardziej gorąco.

- Powtarzam, pani córki tu… - mówiłem, gdy nagle.

- Nigdzie stąd nie idę! Zostaje z nim! – powiedziała Asia wieszając mi się na ramieniu.

- Ty ku**o! On zrobi ci dziecko i cie zostawi! Wracaj do domu! – z monologu matka przeszła do dialogu z córką.

- Kocham go i z nim będę! On przynajmniej mnie rozumie! – krzyknęła Asia słowa, po których mnie zamurowało.

 

Nie wiedziałem co mam zrobić. Z amoku wyrwało mnie dwóch Strażników Miejskich, którzy zaalarmowani krzykami przybiegli do bloku. O dziwo szybko poradzili sobie z kaszalotem. Zostałem ponownie sam z Asią.

 

- Ty… na poważnie? – zapytałem całkowicie zdezorientowany.

- Tak! – krzyknęła, po czym rzuciła się mi na szyję. Pocałowała mnie, gdy nagle zadzwonił telefon.

 

Mając wybór między nową ukochaną a komórką wybrałem to pierwsze. On jednak nie przestawała dzwonić. Gdy zaczął grać „Słowiańską Armię Pracy” 5 raz chcąc nie chcąc spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił Witek.

 

- Halo! Michał! Pojawiły się komplikacje. Grubas umówił mecz dzisiaj wieczorem, Kochanauskas zjadł coś nieświeżego i ma sraczkę a Butkus nie ma papierów. Musisz być na 16 w Możejkach! – krzyczał, wręcz przez słuchawkę.

- Ty sobie żartujesz? Mam polecieć helikopterem? Zapomnij! – powiedziałem, chcąc nacisnąć czerwony guzik, gdy Witek krzyknał.

- Powiedział, że jak nie przyjedziesz zwolni cię!

- No ja pier**le. – powiedziałem, po chwili kontynuując. – O której mecz?

- O 18.00. – odpowiedział.

- Skoro nie mam nic innego do roboty… będę…. – po czym zakończyłem rozmowę.

- Co się stało? – zapytała zaskoczona Asia.

- Kochanie… muszę wracana Litwę. – odpowiedziałem zasmucony.

- Kiedy? – spytała?

- Konkretnie to… teraz…. – odrzekłem.

 

Joasia zaczęła płakać. Ja usiadłem na kanapie i zacząłem myśleć. Wyglądało to jak odcinek Mody na sukces, ale w ostatnim czasie w moim życiu takich scen było wiele. Stan ten trwał kilka minut po czym wypaliłem.

 

- Chcesz jechać do Możejek ze mną?

- Ale… ja mam studia! – wypaliła Asia.

- Możesz wziąć urlop dziekański. Studiujesz anglistykę, możesz przenieść studia na Litwę. – odpowiedziałem.

- Raz kozie śmierć! – krzyknęła rzucając mi się ponownie na szyję.

- Joanno, nie poznaje cię. – powiedziałem całkiem poważnie.

 

Po dwóch godzinach siedzieliśmy już w samochodzie, wyjeżdżając z Warszawy. Rozmawiając z dziewczyną czas mijał bardzo szybko. Nim się obejrzałem minęliśmy Suwałki, a chwilę potem granicę. Cała podróż trwała 8 godzin. Zmęczeni zajechaliśmy pod mój roboczy dom o 17.02. W międzyczasie dowiedziałem się, że Witkowi udało się przełożyć mecz na 19.30 Na dworze było dosyć zimno, ale ja nie musiałem biegać po murawie w szortach. W kilka chwil „ogarnęliśmy się” i ponownie siedziliśmy w aucie. Tym razem celem podróży był budynek klubowy. Na parkingu przywitał się z nami Witek.

 

- Co temu Grubasowi się dzieje z głową?- zapytałem na początku.

- Mnie nie pytaj, sam nie wiem co w niego wstąpiło. – odparł Witek.

- Tak w ogóle. Asia, moja dziewczyna, Witek, mój tłumacz. – przedstawiłem ich sobie. – Witek, z kim my w ogóle gramy?

- Z Niemenem Grodno. – odpowiedział tłumacz. – Chodźcie do środka.

 

Ruszyliśmy do środka. Tam nerwowo chodził już prezes. Gdy mnie zobaczył zaczął wrzeszczeć po litewsku. Witek starał się go uspokoić. W pewnym momencie zbliżył się do mnie. Asia uciekła mi za plecy a ja poczułem na twarzy dość mocną woń alkoholu. Na szczęście ochroniarze dosyć szybko poradzili sobie z Pupliauskasem a Andriej odwiózł go do domu. W gabinecie Witka wypiliśmy kawę i porozmawialiśmy chwilę. Nagle okazało się, że klubowa sekretarka, Daria również studiuje anglistykę, w Kownie. Szybko złapały z Asią wspólny język. Ja tymczasem spojrzałem na zegarek, była 18.45, mecz zbliżał się coraz bardziej. Zostawiliśmy dziewczyny i ruszyliśmy do szatni, gdzie byli zebrani już zawodnicy. Było ich tylko 26.

 

- Witek? A gdzie reszta stada? – zapytałem śmiejąc się.

- Grubas się dzisiaj spił i pozwalniał tych, których nie zdążył sprzedać z twojej listy. Z klubu odeszło 20 zawodników, ale zatrudnił 10, dosyć dobrych. Przekonasz się o tym. Tu masz przetłumaczony raport Kochanauskasa. – powiedział dając mi kartkę.

 

Przetłumaczone przez Witka notatki asystenta zawierały mniej więcej to co już zdążyłem zauważyć, ale też informacje o tej nowej dziesiątce. Piłkarze zaczęli się zbierać. Wszyscy byli mówiąc żargonem „wkurzeni”. Dowiedzieli się o meczu w podobnych warunkach co ja. Podobnie też jak ja postawiono ich przed faktem dokonanym.

 

- Witek, tłumacz im. – skinąłem do tłumacza, kontynuując po chwili.- Gramy ustawieniem 4-1-3-2. Obrona ma nie wychylać się zbytnio, bo jak wiemy nie jesteśmy faworytami. Staramy się nastawiać na kontrataki, dlatego narzucamy dosyć szybkie tempo. Gramy twardo, odstajemy technicznie, więc pokażmy serce. Jakieś pytania?

 

Rękę podniósł mężczyzna w wieku prezesa. Powiedział coś a reszta zawodników zaczęła się śmiać.

 

- Co mówił? – zapytałem Witka.

- Pyta się czy to prawda, że Grubas zarzygał służbowy samochód. Podobno widzieli go przed klubem. – odparł Trocki.

- A bo ja to wiem? Jak zarzygał to będzie miał kaca i będziemy mieli jeden dzień spokoju. – odpowiedziałem.

 

Witek przetłumaczył moje słowa a na twarzach zawodników pojawił się uśmiech. Nagle do szatni wszedł Butkus, Niemen już jest gotowy. Wedle notatek wybrałem skład. Mój nieoficjalny debiut w Możejkach stał się faktem. Zawodnicy w długich rękawach, niezbyt chętni do gry ruszyli na murawę, a ja w kurtce, otulony wełnianym szalikiem na ławkę trenerską z resztą piłkarzy. Kibice jednak dopisali. Chyba byli ciekawi Polaka w roli szkoleniowca. Nawet tzw. "młyn" był obsadzony kimś w rodzaju ultrasów. Oprawy powitalnej jednak mi nikt nie zgotował. Ustawiłem się w miejscu szkoleniowca i gestykulując próbowałem wydawać polecenia zawodnikom. Zaczynałem powoli się bać o pracę.

 

26 luty 2011, 19:30, Możejki

FK MożejkiNiemen Grodno 2 : 1 (0 : 0)

Dargevicius 57`, Podelis 68` - Bombel’ 80`

Możejki: Dubrovskij – Labzentis, Antipov, Polyanskyi (Kance 77`), Kunevicius – Treflovskyi (Sukstul 90`+ ) – Sluta (Sitko 66`), Juodeikis, Kyslyakov – Grusauskas (Dargevicius 45`), Podelis

MoM: Labzentis (7,9)

Widzów: 708

 

SKRÓT MECZU:

 

 

Początek meczu sprawiał wrażenie jednostronnego widowiska. Od początku Niemen narzucił nam swój styl gry, przez co cięzko było wyjść z naszej połowy. O dziwo w 23 minucie po dośrodkowaniu Kuneviciusa Grusaukas uderzeniem z główki posłał piłkę obok słupka. W 35 minucie byliśmy blisko utraty gola. Edeshko z 16 metrów uderzył piłkę, a ta odbiła się pod poprzeczką, lecz zamiast do środka trafiła pod nogi naszych obrońców, którzy w myśl zasady "byle do przodu" wykopali ją w trybuny. Około 40 minuty kuleć zaczął Grusaukas, który bądź nie bądź wedle notatek jest najlepszym napastnikiem w zespole. Do rozgrzewki zaczął przygotowywać się Dargevicius. Zmiany dokonałem jednak dopiero w przerwie. Gra chłopaków wyglądała nienajgorzej. Zważywszy, że rywal jest zdecydowanie lepszy powiedziałem tylko, że każda wylana kropla potu dzisiaj przyniesie nam procenty na koniec sezonu. Nie wiem czy powiedziałem coś nie tak, czy Witek źle przetłumaczył, ale miny chłopaków były dosyć wesołe. Poza zmianą napastnika nie robiłem żadnych roszad. Po 15 minutach wrócili na boisko. Rozmowa motywacyjna sprawiała wrażenie udanej, bo już w 50 minucie po dośrodkowaniu Sluty na długi słupek okazję do strzelenia gola miał Podelis, stuprocentową okazję. Jednak wolał uderzyć obok... krótkiego. 5 minut później Edeshko ponownie nie trafił do naszej bramki a moi obrońcy rozpoczęli kontrę. Prawy obrońca Labzentis podał do skrzydłowego Sluty, ten do wprowadzonego w przerwie Dargeviciusa, który przerzucił piłkę na drugą stronę , do Kyslyakova. Ten wykorzystał błąd obrońcy, który miał kłopoty z przejęciem piłki i scentrował ją w pole karne. Zamieszanie w obronie zauważył ten, który rozpoczął akcje. Dargevicius z 7 metrów posłał piłkę w lewy róg bramki 1 : 0. 5 minut później dzięki naszej nieuwadze byliśmy blisko straty gola. Wywalczyliśmy rzut rożny, który wykonywał Trefilovsky. Nieudolnie dośrodkował jednak piłkę, którą przejął zawodnik Niemna. Podał ją do napastnika, który ruszył z kontrą. Dwóch Białorusinów na dwóch moich obrońców. Dośrodkowanie Matveeva było raczej przerzutem na drugie skrzydło. Zrobiło się gorąco, bo prawy skrzydłowy Grodna scentrował piłkę na 5, lecz na swoim miejscu był Dubrovskij, który doskonale sparował uderzenie. Tymczasem o zmianę poprosił prawy skrzydłowy – Sluta. Na jego miejscu pojawił się kupiony z Partizana Mińsk – Ivan Sitko. Chwilę potem ruszyliśmy z kolejną kontrą. Szansę na gola miał Trefilovsky, który uderzał z 16 metrów. Szybko jednak piłkę przejął Niemen, lecz strzał ich napastnika wylądował w trybunach. Moment później ruszyliśmy z kolejnym kontratakiem. Wywalczony aut Lazbentis podał do Artiomovasa. Ten wrzucił piłkę w pole karne a pięknym uderzeniem z główki popisał się Podelis 2 : 0. Parę minut potem mieliśmy kolejną dobrą okazję do zdobycia bramki. Piłkę przejął Sitko, który oddał strzał z granicy pola karnego. Bramkarz wybił jednak futbolówkę na aut. W 70 minucie zmęczony Polyanski zszedł z boiska a na jego miejsce wbiegł 17`letni Kance. Po chwili do ataku ruszył Niemen. Wrzutka z rzutu rożnego trafiła pod nogi Bombla, który po raz pierwszy pokonał Dubrovskija 1 : 2. Po golu nastąpiło 10 minut względnego spokoju i gry pozycyjnej. Gdy sędzia doliczył 4 minuty ruszyliśmy do ataku. Jednak po interwencji obrońcy Niemna na ziemię upadł Trefilovsky. Na jego miejsce szybko wbiegł obrońca – Sukstul. Nim jednak zdążył dotknąć piłki sędzia odgwizdał koniec meczu.

 

 

Atmosfera w szatni była niesamowita. Zawodnicy zmęczeni cieszyli się ze zwycięstwa. Ktoś zadzwonił do prezesa, lecz ten nie odbierał. Ciekawie czemu. Podziękowałem zawodnikom za świetną grę i pobiegłem do Joasi…

 

________________________________________________________________________________

 

((Przepraszam za przydługi wstęp do sezonu. Od teraz będę starał się publikować odcinek zakończony meczem ligowym. Dla zainteresowanych relacja z meczu w spoilerze.))

Odnośnik do komentarza

7. Poznajmy się lepiej

 

Zmęczony dniem miałem ochotę od razu iść spać. Kierując się z Joasią do drzwi już marzyłem o wspólnej kolacji. Z marzeń wyrwał mnie Witek krzyczący w holu.

 

- Michał! Zaczekaj!

 

Niechętnie się odwróciłem. Lubiłem gościa, ale teraz, po całym dniu jazdy samochodem miałem faktyczną ochotę odpocząć.

 

- Tak? – powiedziałem odwracając się z nietęgą miną.

- Znalazłem u Grubasa w szafce francuskie wino. Napijemy się? – zapytał z uśmiechem.

- Wiesz… wolałbym wrócić do domu. – odpowiedziałem.

- Daj spokój, zostaniemy. – wtrąciła się Asia.

 

Chcąc, nie chcąc wróciliśmy do gabinetu Witka. Była tam już Daria. Zauważyłem, że między nią a moim tłumaczem iskrzy, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W sumie było mi to na rękę. W czwórkę sączyliśmy wino, najpierw jedną butelkę, potem zaczęliśmy drugą. Dziewczyny w pewnym momencie przestały pić, a my z Trockim, w imię polskiej miłości do alkoholu opróżniliśmy i tą butelkę. Faktem jest, że trzymałem się na nogach trochę lepiej niż kompan od kieliszka. Z poprawionym humorem ruszyliśmy do wyjścia. Na parkingu stał już zdenerwowany Andriej.

 

- Labas rytas Andrzej! – krzyczałem jak opętany, gdy tylko go zobaczyłem.

 

Alkohol mi się udzielił. Wsiedliśmy do środka. Daria z przodu, ja z Asią i Witkiem z tyłu. W trakcie jazdy zaczęliśmy śpiewać, ale bardziej to przypominało wycie. Chcąc się dowiedzieć co z prezesem musiałem zapytać się Asi. Ta po angielsku Darii a ta po litewsku Andrieja. Odpowiedź wróciła tą samą trasą. Pupliauskas rzeczywiście zwrócił zawartość żołądka do samochodu. Nawet nie zauważyłem, że jeździmy limuzyną prezesa. Tamten poszedł do sprzątania. Zajechaliśmy pod dom. Wytoczyłem się z auta a Witek zaraz za mną. Na parkingu przed blokiem zaczęliśmy ponownie śpiewanie polskich pieśni. Gdyby nie interwencja Andrieja, który zapakował Trockiego do auta i zamknął oraz zawlekł mnie do mieszkania zapewne mielibyśmy spotkanie pierwszego stopnia z miejscowymi dresami. Obyło się jednak bez ekscesów. Im czas leciał bardziej do przodu tym mniej pamiętam. Właściwie to po przekroczeniu drzwi do domu urwał mi się film. Obudziłem się rano, z potwornym kacem oraz miską koło łóżka. Właściwie to był koc położony na ziemi.

 

- Ostatni raz. – powiedziała Asia krzątając się w kuchni.

- Już wstałaś kochanie? – zapytałem.

- Wstałaś? Całą noc nie spałam, żebyś nie udusił się wymiocinami. – odpowiedziała rzucając ścierką do zlewu. – Wiesz, że o 11 masz odprawę w klubie? A jest już… 9.50.

- C…co? O Boże, ja tam nie dojdę. – mówiłem zwijając się z bólu.

- Żartowałam, dzisiaj masz wolne, jutro jedziecie gdzieś z piłkarzami, na kręgle, czy jakoś tak. Aha, za pół godziny przyjedzie po mnie Daria, jedziemy na miasto. – po tych słowach ruszyła do pokoju.

 

Ja tymczasem jęcząc z bólu prosiłem w modlitwie Boga o szybką śmierć. Właściwie tak minęła większość dnia. Leżałem na kocu, biegłem do łazienki, wracałem na koc i z powrotem do toalety. Asia wróciła dopiero o 15. Nim jednak przyjechała zadzwonił Witek.

 

- Żyjesz stary?- zapytał przez telefon.

- Skoro rozmawiam z tobą to prawdopodobnie tak. – odpowiedziałem.

- To dobrze, Grubas chyba tez, chociaż pewności nie mam, hahah… aua… mój brzuch. – mówił z podobną chęcią do życia co ja.

- To prawda co mówiła Asia? Jutro jest jakiś wyjazd integracyjny? – zapytałem.

- Tak, jedziemy się poznać, a znając życie po prostu schlać. Ty myślisz, że po co prezes trzyma w szafie te 5 kartonów wódki? – spytał ironicznie Witek. – Dobra, ja będę kończył, bo potrzeba wzywa. Na razie.

- Na razie . – odpowiedziałem kończąc rozmowę.

 

Joanna wróciła z torbą zakupów a widok mnie, leżącego, półżywego powodował uśmiech na jej twarzy, szyderczy uśmiech. Do końca dnia wstawałem tylko za potrzebą.

 

Następny dzień był już lepszy. Wstałem rześki i wypoczęty, podczas, gdy moja dziewczyna jeszcze spała. Postanowiłem jej nie budzić, tylko zadzwonić po Andrieja. Nauczyłem się już słów „Andriej , ateis po manes” i „Andriej, prie sedynes” i właściwie to mi wystarczyło do „obsługi szofera”. Autobus już stał pod klubem. Stary Autosan był chyba prezentem od Orlenu. Wchodząc do środka połowa miejsc była już zajęta. Na przedzie, zajmując dwa pierwsze fotele był nie kto inny tylko sam prezes. Z miną małpy bawiącej się zegarkiem próbował otworzyć butelkę wódki. Wyglądało to o tyle dziwnie, że kto jak kto, ale on nie powinien mieć w tym problemów. Moje wątpliwości rozwiała jednak pusta flaszka na fotelu obok. Prezes już po rozgrzewce. Zapowiadał się ciekawy dzień. Ruszyłem dalej. Zawodnicy witali się z uśmiechem na twarzy puszczając oko w stronę Grubasa. Mijając 3 szereg foteli usłyszałem soczyste „Kekse”. Wróżąc kłopot odwróciłem się i ujrzałem Pupliauskasa, tym razem zbierającego z podłogi potłuczoną butelkę wódki. Jednak sobie nie poradził. Ruszyłem jednak dalej, witając się z resztą obecnych zawodników. W końcu dotarłem do Witka, który siedział mniej więcej w połowie autobusu. Wyglądał jeszcze trochę na „wczorajszego”.

 

- Powiedz mi szczerze, on jest alkoholikiem? – zacząłem.

- Skąd, po prostu chłop nie lubi chodzić o suchym pysku.” – z uśmiechem odpowiedział tłumacz.

 

Gdy po kwadransie autobus zapełnił się zawodnikami ruszyliśmy. Z problemami, bo okazało się, że prezes zapomniał czegoś ze swojego gabinetu. Zdenerwowany Andriej ruszył z nim po chwili wracając z dwoma kartonami, które powędrowały pod fotel Pupliauskasa. W końcu „maszina” ruszyła. W trakcie jazdy prezes postanowił otworzyć karton. Jak łatwo się domyślić w środku był alkohol. Na nic zdały się prośby i groźby Andrieja, prezes ruszył z kartonem wzdłuż pojazdu i każdej dwójce siedzących podawał butelkę wódki. I my otrzymaliśmy jedną. 45% rosyjski trunek nie posiadał banderoli, co wzbudziło moje zaniepokojenie. Kazałem Andriejowi wręcz biec do każdego i pod groźbą zawieszenia nie otwierać a co najwyżej wylać przez bądź przelać. Za pasem sparingi a ja nie chce mieć drużyny w szpitalu. Nikt nie zdecydował się na skosztowanie „wody ognistej”. My tymczasem dojechaliśmy do jakiegoś budynku, który z zewnątrz wyglądał na hangar. Wyładowawszy się ruszyliśmy do środka.

 

- Witek, czy to ku**a wyglądał na kręgielnie? – krzyknałęm do Trockiego.

- Spokojnie, sam nie wiem co ten idiota wymyślił. – odpowiedział ze spokojem.

 

Wchodząc przez wywarzone drzwi do środka zastanawiałem się co nas czeka. Zawodnicy również nie wyglądali na zadowolonych. Z środka była to zwykła opuszczona fabryka. Nagle zza filaru wyszło 4 mężczyzn w maskach gazowych. Prezes niosący pod pachą otwarty karton odwrócił się do nas i coś krzyknął. Mężczyźni zaczęli mówić. Próbowałem sobie tłumaczyć, ale z pomocą przyszedł Witek.

 

- Gramy w paintball.

- Zajebiście. – odpowiedziałem kierując się jak reszta do hali obok.

 

Wydano nam sprzęt. Kombinezon, maskę i marker. Zapas kulek z farbą był dosyć pokaźny. Przynajmniej nie czułem się jak radziecki żołnierz pod Stalingradem. Z racji, że było nas około 30 chłopa podzieliliśmy się na 6 5- osobowych drużyn. Mi trafił się Witek, Butkus, Kochanauskas i Stankevicius, czyli drużyna złożona ze sztabu szkoleniowego. Pupliauskas jak łatwo się domyślić stworzył zespół z mężczyznami, którzy organizowali spotkanie. Jak na złość to my mieliśmy walczyć z nimi w pierwszej rundzie. Walka do pierwszego zgonu miała wyłonić zwycięzcę. Zapomniałem powiedzieć o nagrodzie? Prezes stawia skrzynkę wódki. Walka ruszyła. Schowani za filarami staraliśmy się bronić. Przeciwnicy podownie, oczywiście poza ich nowym członkiem ich drużyny, który krzycząc „Urrrra!” wybiegł prosto na nas otrzymując serię ognia zaporowego. Upadł dość szybko klnąc coś po litewsku. Po chwili zostaliśmy zaatakowani z zaskoczenia i jak łatwo się domyślić odpadliśmy. Potem przyszedł czas na resztę drużyn. Walki tutaj były akurat wyrównane. Jednak, gdy ktoś trafiał na drużynę Grubasa musiał pogodzić się z porażką. Oprócz starć z nimi właściwie było fajnie. Bawiliśmy się bite 4 godziny. Droga powrotna została umilona oczywiście przez naszego kochanego szefa, który zaczął śpiewać litewską muzykę biesiadną. Ja tymczasem poznałem lepiej zawodników, którzy notabene za tydzień w meczu z Vetrą zagrają drugi sparing.

Tymczasem dobiegł końca okres transferowy. Kadrę na nadchodzący sezon mam skompletowaną, pozostają 3 sparingi z nisko notowanymi drużynami, które mają dać moim zawodnikom wiarę we własne możliwości. Mecz z Vetrą nie dawał mi spokoju, w końcu pamiętam wydarzenia z Wilna.

 

_______________________________________________________________________________________________________

 

 

Transfery do klubu:

 

Dmytro Treflovskyi – 0 € - Zachodni Bug

Ivan Sitko – 30.000 € – Partizan II Mińsk

Raimondas Ceginskas – wolny transfer

Darius Artiomovas – wolny transfer

Aleksandr Sukstul – wolny transfer

Dainius Konevicius – wolny transfer

Piotr Dubrovskij – wolny transfer

Mantas Karciauskas – wolny transfer

 

Z klubu odeszło 22 zawodników, na których transferach zarobiono 275.000 €

 

 

_______________________________________________________________________________________________________

 

 

Bramkarze:

 

Piotr Dubrovskij – (BR, 23) – zawodnik, który ma największe szansę na bluzę z numerem 1. Przyszedł do nas za darmo. Cechuje się dobrą grą w powietrzu i na przedpolu oraz niezłym chwytaniem.

Raimondas Ceginskas – (BR, 35) – doświadczony golkiper, który ma być alternatywą na absencję Piotra. Świetna skoczność i podobna gra w powietrzu to jego najmocniejsze cechy. Nie ustępuje młodszemu koledze także chwytaniem.

Martynas Matuzas – (BR, 21) – młodziak, który ma nabierać doświadczenie w Pucharze Litwy, jego największym atutem jest niesamowity refleks.

 

Obrońcy:

 

Nerijus Labzentis – (O PŚ, 24) – boczny defensor, który pokazał zęby w meczu z Niemnem. Szybki, dobrze gra głową. Skutecznie odbiera. Murowany kandydat na prawą obronę.

 

Vadim Antipov – (O PŚ, 22) – Ukrainiec, który raczej będzie zmiennikiem. Nieźle odbiera piłkę i gra głową.

 

Vitalyi Poliyanskyi – (O PŚ, 22) – Kolejny sąsiad zza Buga. Niesamowicie silny i sprawny będzie mocną stroną na środku obrony.

 

Dainius Kunevicius – (O L, 32) – doświadczony lewy obrońca. Dosyć agresywny, świetnie odbiera piłkę.

 

Roman Kislyakov – (O L, 22) – zmiennik Kuneviciusa, który w meczu z Niemnem pokazuje, że do pierwszego składu niewiele mu brakuje.

 

Darius Artiomovas – (O Ś, 32) –doświadczony Litwin nieziemsko grający głową.

Aleksandr Sukstul – (O Ś, 22) – raczej zmiennik, posiada świetny odbiór i podobny potencjał.

 

Ismantas Kance – (O Ś, 17) – junior, który z powodu braku juniorskiego zespołu trafił do pierwszej ekipy. Posiada ogromny potencjał, więc kwestią czasu jest jego wejście do pierwszego składu.

 

Pomocnicy:

 

Dmytro Trefilovskyi – (DP, 27) – Ukrainiec sprowadzony do pierwszego składu. Kontuzja w meczu z Niemnem okazała się poważna i właściwie wypadł na cały sezon.

 

Augustinac Montvydas – (DP, 17) – Junior, któremu niespodziewanie może przypaść przypadkiem miejsce w pierwszym zespole.

 

Mindaugas Zlibinas – (DP, P Ś, 20) – kolejny młody zawodnik. Będziez Montvydasem walczył o grę na defensywnej pomocy w zespole.

 

Tomas Norkus – (P Ś, 16) – młodzieżowy reprezentant Litwy. Wróży mu się wielką przyszłość. Co z niego będzie, czas pokaże.

 

Ivan Sitko – (OP P, 22) – Białorusin, jedyny za którego zapłaciliśmy pieniądze za transfer. Ma walczyć o prawe skrzydło ze Slutą.

 

Marius Sluta – (OP L, 26) – rywal dla Białorusina do walki o prawe skrzydło. Umiejętności podobne, o zwycięstwie zadecyduje forma w sparingach.

 

Mantas Karciauskas – (OP L, 25) – jedyny kandydat na lewe skrzydło, które prawdopodobnie zostanie wzmocnione.

 

Gintaras Juodeikis – (OP PŚ, 38) – doświadczony kapitan zespołu. Na koncie dwa mecze w reprezentacji Litwy. Będzie grał zaraz za napastnikami.

 

Napastnicy:

 

Gintas Podelis – (N, 24) – jeden z czterech kandydatów do dwóch miejsc do gry w ataku. Niezły drybler, ma kłopoty z wykańczaniem.

 

Mindaugas Grusauskas – (N, 23) – kolejny kandydat, z odrobinę lepszymi umiejętnościami niż poprzednik.

 

Nerijus Dargevicius – (N, 23) – zakontraktowany przed sezonem. Alternatywa dla reszty zawodników.

 

Tomas Kizevicius – (N, 20) – odstający od reszty technicznie, wyśmienity fizycznie. Może być dobrym zmiennikiem na końcówki.

Odnośnik do komentarza

- Proszę siadać. – powiedział prezes wskazując rękę skórzany fotel

Literówka.

 

Wziąłem do ust łyk napoju i spojrzałem w mojego prawdopodobnego pracodawcę.

Albo „ w stronę mojego prawdopodobnego pracodawcy ”, albo „ na mojego … ”.

 

Rozmawiałem z panem Zdzisławem Kręciną z PZPNu, który zapewnił mnie, jak to powiedział? My wszystko możemy panie Darku. – zadeklarował Krawiec.

„ który zapewnił mnie – jak to powiedział? – My wszystko możemy ” – konstrukcja zdania kuleje.

 

Perspektywa pracy na mrozie odebrała mi jednak chęci. Nagle pojawił się dodatkowo kolor żółty.

Macie jakieś inne kolory sygnalizacji? U mnie zawsze jest czerwień, pomarańcz, zieleń.

 

Przed oczami mignęła mi postać, czarna, dosłownie przed maską.

„ Przed oczami mignęła mi czarna postać – dosłownie przed maską!”. „ Przed maską mignęła mi czarna postać ”.

 

Wyskoczyłem z auta i pobiegłem na chodnik, gdzie przewrócony leżał delikwent, którego przed chwilą miałem okazję pozbawić życia

Szyk zdania. „ Wyskoczyłem z auta i pobiegłem wprost na chodnik. Na betonie leżał martwy delikwent ”. Albo „ pobiegłem na chodnik, na którym leżał martwy delikwent ”. Przewrócić to się można zahaczając stopą o krawężnik.

 

Nagle podniósł się, nie podniosła. Dziewczyna

Nie rozumiem składni. „ Nagle podniósł się. Nie, podniosła. To była dziewczyna ”.

O zachowanie matki odwróciła się od nas cała rodzina a ja nie mam pieniędzy

„Zachowanie matki sprawiło, że odwróciła się od nas cała rodzina”.

 

- A chłopak? Narzeczony? Może jednak jakiś krewny? – przerwałem mówiąc.

- Nie… matka powiedziała, że nie chce o żadnym słyszeć dopóki nie skończę studiów

W religii Jehowa jest jasno i wyraźnie powiedziane, że jeśli kobieta zwiąże się z mężczyzną muszą wziąć ślub. Nie ma mowy o „ po studiach ”, czy innym jasno określonym terminie.

 

Gdy po zbliżyłem się na bezpieczną odległość zauważyłem faceta ok. 30`tki stojącego obok samochodu

To „ po ” rozumiem, że jest przypadkowym błędem?

 

wnioskuje, że Litwin. Chyba tamten też się wyzywał, tylko czy się rozumieli?

„ Też się wyzywał ” ? W sensie – „ jestem debilem ” ? czy coś w tym stylu? Wyzywać siebie samego to trochę masochistyczna wizja.

 

Co mi było robić? Wskoczyłem tylnymi drzwiami do Passata B2 Kombi z walizką za poleceniem, gdy rzeczeni delikwenci dobiegli.

Kompletnie nie rozumiem składni tego zdania.

 

Opowiadanie bardzo wciąga. Piszesz ciekawie, ale dziwnie dobierasz słowa i zbyt często kuleje szyk zdań. Tym niemniej jednak masz we mnie stałego czytelnika. Patrząc przez pryzmat pozostałych opowiadań w dziale " kariery " Twój wybija się ponad przeciętność. Jak znajdę czas, przeanalizuję kolejne części.

Powodzenia na Litwie i walcz do upadłego ! Trzymam kciuki !!! :wazup:

Odnośnik do komentarza

Faktycznie, błędy są. Przyznaje jednak, że staram się pisać coraz lepiej. Wiadomo, człowiek uczy się na błędach. Ustosunkuje się tylko do sprawy Jehowych. Jak pisałem, matka jest dosyć specyficzną osobą, która ustala swoje warunki. ;)

 

Za krytykę jeszcze raz dziękuje, mobilizuje mnie do dalszej pracy.

 

__________________________________________________________________________________________________

 

 

8. Labas Rytas Vetra

 

Od meczu z Niemnem minął ponad tydzień. Wyleczyłem już kaca i byłem gotowy… na kolejny mecz. Tym razem naszym przeciwnikiem miała być wileńska Vetra, klub, który obecnie gra na zapleczu litewskiej Ekstraklasy. Vetra w ostatnim czasie BYŁA litewskim potentatem. Słowa „była” użyłem celowo. W 2010 roku w trakcie sezonu wycofała się z rozgrywek, z powodów finansowych. Sądząc po stylu życia Pupliauskasa Możejkom grozi coś podobnego. Nie chcę jednak zaprzeczać. Mam podpisany 2`letni kontrakt i chcę go wykorzystać, by gdzieś się stąd wybić. Mówiąc o Vetrze nie mogę nie wspomnieć o wydarzeniach z 2007 roku, gdy w stolicy Litwy wybuchły burdy, a jedną ze stron byli kibice warszawskiej Legii. Pamiętając wydarzenia z wileńskiego dworca, z dnia kiedy przybyłem tutaj postanowiłem być ostrożnym. Moje obawy okazały się uzasadnione, bo do Możejek wybierała się dosyć spora grupa kiboli Vetry. Niby sezon się nie rozpoczął, ale to z racji gry na innych szczeblach kolejny mecz może się nie zdarzyć. Z całą pewnością chodzi o polskiego menadżera. W sumie sam tego nie rozumiem, ale staram się poprowadzić drużynę do zwycięstwa.

11 marca wstałem jak co dzień. Nie było jednak wyjazdu na trening o 10, miałem do 18 wolne. Mecz miał odbyć się o 19.30, przez co mogłem pobyć dłużej z Joasią. Tej widać udzieliły się litewskie klimaty. Zaczyna uczyć się powoli litewskiego, planuje znaleźć pracę.

 

- Przyjdziesz na mecz? – zapytałem ciekawy jej planów na wieczór.

- Będę w klubie z Darią. – odpowiedziała.

- A może pójdziecie chociaż na trybuny? – powiedziałem z nadzieją.

- Zapomnij, jest zimno. – odrzekła i poszła do pokoju.

 

Trochę mnie to zasmuciło, ale postanowiłem się tym nie przejmować. Może faktycznie jest zimno? Reszta dnia minęła mi na oglądaniu filmów na laptopie i grze w PESa 11. Kilkanaście minut przed 18 wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do siedziby. Czekał na mnie już standardowy skład – Witek, Grubas, Daria i Andriej.

 

- Czołem Witek. Pagerbti Daria Ir Andriej. Labas Rytas jums Pupliausas. – przywitałem się ze wszystkimi.

 

Asia ruszyła zaraz z Darią do gabinetu, Andriej podał rękę, Grubas coś odburknął, skinął na swojego kierowcę i gdzieś poszli. Był trzeźwy, co mnie wyjątkowo zdziwiło. Nawet Andriej wyglądał na weselszego.

 

- Cześć! Nie wyobrazisz sobie co się stało! Do sponsora doszły słuchy, że Pupliau szaleje i postawili go pod ścianą. Albo skończy z piciem albo wycofają się ze sponsorowania. – powiedział wesoło tłumacz.

- Ta… prędzej uschnie niż przestanie pić. – odparłem.

- Mam też złe wieści. Stankevicius mówi, że Dmytro nie będzie mógł grać przez pół roku. Mało tego Grusaukas wypada praktycznie na resztę sparingów. – dodał z nietęgą miną Witek.

- Kurde, jak się sypie to po całości. Dobra, zawodnicy już się zbierają, zaraz zaczynamy odprawę. – wycedziłem widząc wchodzących do budynku trzech Ukraińców.

 

Przywitaliśmy się z nimi i ruszyliśmy do szatni. Było już tam kilku zawodników. Wieści rozniosły się szybko i temat trzeźwego prezesa okazał się ciekawszy niż rozmowy o Vetrze. Trzeba było jednak zejść na ziemię i po kilkunastu minutach, gdy drużyna zebrała się w komplecie powiedziałem, że koniec żartów.

 

- Witek, tłumacz. – powiedziałem po chwili kontynuując. – Ustawienie z Niemna się sprawdziło, więc gramy nim ponownie. Vetra jest mniej wymagająca, ale nie możemy uśpić naszej uwagi. W składzie nie planuje większych zmian, poza Dmytrym, który jak pewnie wiecie nie zagra pół roku. Za niego zagra Augustinas. – wskazałem na Montvydasa. – Za Grusauskasa wejdzie Dargevicius. Reszta bez zmian. Ważne, żebyśmy dosyć szybko przejęli inicjatywę. Vetra grała do tej pory 4 mecze, wszystkie przegrała. Nie zdobyła żadnej bramki! W każdym traciła minimum dwa gole! Najwięcej, bo 5 dostali wiecie od kogo? Od Niemna! Liczę, że podtrzymacie statystykę!

 

Po tych słowach moi zawodnicy wraz ze mną i sztabem wyszli na boisko. Światła z jupiterów oświetlały pogrążony w mroku stadion. Kibiców nie było zbyt wielu. Coś koło 40-50 osób. Ponownie dopisał dobrze znany mi młyn. Kilkudziesięciu chłopaków z szalikami na wschodniej trybunie próbowało zagrzewać zawodników do walki. Wytypowana jedenastka ruszyła na murawę, ja z resztą usiedliśmy na naszej ławce. Nie mogłem jednak usiedzieć długo i udałem się na „mój” prostokąt.

Mecz rozpoczęliśmy my. Ruszyliśmy szybko, podaniem na prawe skrzydło. Sluta nie miał problemu z ograniem obrońców i szybko przedarł się na wysokość pola karnego. Precyzyjny cross dotarł na długi słupek, gdzie Kyslyakov uderzeniem z główki umieścił piłkę w siatce już w 25 sekundzie! 1 – 0. Następne 15 minut nie przyniosło nic nadzwyczajnego. Gra polegała na przejściu kilkudziesięciu metrów i utracie futbolówki. Dotyczyło to obu stron. Jednak jeden z kontrataków Vetry przebił się dosyć daleko. Prawy skrzydłowy klubu z Wilna próbował uderzyć z 30 metrów trafiając w Dubrowskija, który złapał piłkę. Niewykorzystane okazję lubią się mścić. 3 minuty później ruszyliśmy z kontrą. Vetra desperacko wybiła piłkę na aut. Podanie do Kislyakova, który wrzuca piłkę z lewego skrzydła w pole karne trafia do Sluty. Ten uderzeniem z główki umieszcza ją w siatce. Teraz obaj mają po golu i asyście. 2 – 0. Chwilę później mogliśmy podwyższyć wynik, ale dośrodkowanie Podelisa przejął obrońca i wykopał piłkę w trybuny. O tym, że Dargevicius nie jest CR7 wiedziałem od początku. Jednak próba dryblingu się opłaciła, bo wywalczyliśmy rzut wolny z okolic korneru. Wrzutka Juodeikisa trafiła w ferwor walki. Chwilowa kopanina poskutkowała wybiciem piłki na 16 metr, gdzie dopadł do niej Polyanskyi i uderzeniem z woleja trafił w samo okienko. 3 – 0. Czas upływał a sędzia doliczył 2 minuty. Vetra postanowiła ruszyć do walki. Udało im się wywalczyć rzut rożny. Słabe dośrodkowanie poskutkowało przejęciem piłki przez moich zawodników. Antipov posłał piłkę do Podelisa, który ruszył sam na trzech obrońców. Przebił się stosunkowo szybko i posłał piłkę między krótki słupek a bramkarza. 4 – 0. Po chwili sędzia odgwizdał koniec połowy a moi zawodnicy z uśmiechem na twarzy ruszyli do szatni. W głowie miałem już plan na kolejne 45 minut. Skrzydłowi spisali się dobrze, więc podziękowałem im za grę i dałem szansę zmiennikom. Kyslyakova i Slutę zmienili Karciauskas i Sitko. Powiedziałem zawodnikom „Pokażcie Niemnowi, że słusznie z nami przegrali”, po czym ruszyliśmy z powrotem na murawę. 50 minuta przyniosła nam rzut rożny. Dośrodkowanie Juodeikisa wykorzystał wprowadzony Karciauskas. 5 – 0. Parę chwil później podwyższenia bliski był Podelis, jednak Sitko podał odrobinę za mocno. W 55 minucie słaby wykop bramkarza Vetry przejął młody Montvydas. Dargevicius chyba nie był jednak zbyt zainteresowany biegiem do piłki i minął go obrońca, który ślamazarnie wybił piłkę, wprost pod nogi Karciauskasa. Ten uderzył w lewy górny róg. 6 – 0. Mając wygraną w kieszeni postanowiłem po kwadransie wprowadzić 3 młodych graczy. Obrońce Kance, pomocnika Norkusa i napastnika Kizeviciusa. Nim jednak zdążyli wejść powtórzył się słaby wykop bramkarza. Ponownie Montvydas przejął piłkę. Tym razem dopadł do niej Podelis i strzałem z 20 metrów pokonał bramkarza. 7 – 0. 5 minut przed końcem Sitko przejął piłkę i wrzucił ją w stronę Podelisa. On jednak uderzył minimalnie obok bramki. Do końca meczu nie stworzyliśmy już więcej sytuacji.

 

11 marca 2011, 19:30, Możejki

FK MożejkiVetra Wilno 7 : 0 (4 : 0)

Kyslyakov 1`, Sluta 19`, Polyanskyi 35`, Podelis 45+1`, 77`, Karciauskas 52`, 56`

Możejki: Dubrovskij – Labzentis, Antipov (Kance 78`), Polyanskyi, Kunevicius – Montvydas (Norkus 78`) – Sluta (Sitko 45`), Juodeikis, Kyslyakov (Karciauskas 45`) – Dargevicius ( Kizevicius 78`), Podelis

MoM: Podelis (9,4

Widzów: 49

 

Postanowiłem spróbować zjednać sobie kibiców i wraz z drużyną udaliśmy się w stronę prowizorycznego młyna. Ukłoniliśmy się zawodnikom, a kapitanujący drużynie dzisiaj Juodeikis podziękował kibicom za doping. W odpowiedzi usłyszeliśmy podobne słowa za grę. W szampańskich nastrojach skierowaliśmy się do szatni. Tam czekał na nas ciągle trzeźwy Pupliauskas. Jego mina była weselsza od tej, którą mnie przywitał. Postanowił osobiście podziękować każdemu wykonując uścisk ręki. Wyglądało to o tyle dziwnie, że ktoś nie znający standardów i „odchyłów” Jego Prezesowatości pomyślałby, że to my dziękujemy mu za wygraną. W końcu mogliśmy odpocząć. Zawodnicy regenerowali siły a ja rozmawiałem z Witkiem.

 

- Co z tą Vetrą? Mieli coś szykować a wyszła dupa. – zaśmiałem się.

- A bo ja wiem. Podobno mieli przyjechać. – odpowiedział.

 

Podziękowałem osobiście zawodnikom za wysiłek i ruszyłem do sekretariatu. Asia zajęta rozmową z Darią mnie nie zauważyła. Chyba zaczęło się między nami psuć. Postanowiłem więc zabrać dziewczyną na kolację do pobliskiej restauracji.

 

- Asiu, kochanie, co powiesz na kolację w restauracji? – zapytałem.

- Hmmm… no dobrze. – odpowiedziała uśmiechając się tak jak dawniej.

 

Trzymając się za ręce ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Mijając gabinet prezesa usłyszeliśmy z środka dosyć dziwne dźwięki. Drzwi były lekko uchylone, więc ukradkiem zajrzałem. Widok był… normalny i komiczny. Prezes chowając się za biurkiem „obracał” właśnie butelkę wódki. Odpuściłem, zaśmiałem się i ruszyliśmy dalej do wyjścia. Prawem dżentelmena pierwsza wyszła Joasia. Moja służbowa Octavia stała raptem 50 metrów. Już mając w głowie wizję romantycznej kolacji włożyłem rękę do kieszeni szukając kluczy. Dotarliśmy do auta, nagle rozległ się głośny ryk. Zacząłem się nerwowo rozglądać i po chwili zza muru okalającego kompleks klubu wyskoczyło kilkunastu mężczyzn. Pośród mroku w świetle latarni mieniły się na ich ubraniach kolory żółty i czarny. A więc jest nasza Vetra. Spojrzałem na ukochaną i krzyknąłem tylko „Uciekaj!”. Po chwili zrozumiałem, że sam nie zrobię nic i pobiegłem za Asią. Tamci byli jednak szybsi i dorwali mnie kilkanaście kroków przed drzwiami. Szczęście w nieszczęściu, że dziewczyna wbiegła do środka. Wśród krzyków po litewsku zacząłem być kopanym. Nie wiem ile to trwało. Po otrzymaniu kolejnego uderzania w głowę straciłem przytomność…

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...