Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Księżyc ponuro wychodził zza chmur na gwieździste, hiszpańskie niebo nadając całemu widowisku jakiejś potwornej i mrocznej atmosfery. Na tle ciemnobłękitnego nieba mocno odcinał się niewesoły łuk białej, marmurowej bramy stojącej w niejakim oddaleniu od takich samych, marmurowych ruin opuszczonego miasteczka. Niewesoły, bo pośrodku łuku, na misternie zawiązanej linie założonej na szyję znajdował się jakiś nieszczęśnik. To, że jeszcze żył zawdzięczał drugiemu nieszczęśnikowi, którego ramiona robiły za prowizoryczną beczkę lub stołek wytrącany spod stóp wisielca. Obaj mieli związane za plecami ręce. Twarz wisielca - około pięćdziesięcioletniego letniego, opasłego i nalanego mężczyzny, wyrażała przerażenie. Przypadkowy obserwator zdziwiłby się, gdyby spojrzał i porównał fizjonomię Jeszcze Nie Powieszonego oraz jego Podpory. Były w zasadzie identyczne, chociaż gęba Podpory była mniej nalana. A więc los postawił w tak trudnej sytuacji dwóch bliźniaków.

 

Inaczej natomiast przedstawiały się sylwetki niedoszłych morderców, w liczbie trzech. Dwaj z nich stanęli w bramie, po dwóch stronach skazanych, opierając się o łuk. Natomiast trzeci, około dwudziestokilkoletni, postawny mężczyzna - widocznie szef pozostałych - stał naprzeciwko Podpory w bezpiecznej odległości trzech metrów, cały czas wpatrując się we niego zimnym, prawie stalowym spojrzeniem jasnoniebieskich oczu. Każde drgnienie Podpory powodowało rozpaczliwy taniec brata, próbującego powstrzymać zaciskającą się przy każdym ruchu linę. Uwiązany niemal kurczył się pod owym wzrokiem. Nic dziwnego. Cała ta twarz była z rodzaju tych, które pozostają w pamięci. Spod ronda czarnego, typowo kowbojskiego kapelusza, wystawały mocno kręcone włosy. Powagi dodawał potężny, orli nos. Ciemna karnacja zwiastowała gorący, południowy temperament. Na obliczu tym uważny obserwator zauważyłby jednak znamiona złośliwości, które nie pozwalały wątpić kto jest pomysłodawcą tego jakże oryginalnego planu egzekucji dwóch wrogów na raz.

Określenie "typowy Latynos" pasowało jak ulał do dwóch pozostałych. I to wszystko co można o nich powiedzieć.

 

Jeden z nich leniwie przeciągnął się i splunął z wprawą.

- Hombre, pora kończyć. - powiedział zwracając się do szefa.

 

Hombre niespiesznie sięgnął do płaszcza i wyjął z niego paczkę zapałek oraz duże cygaro. Odgryzłszy końcówkę zaczął je przypalać, używając zapałki. Upuścił ją na ziemię, gdy wypalając się sparzyła mu palce. Po wargach krążył mu jakże wymowny uśmieszek.

 

- Zanim skończymy, tu obecnym dżentelmenom należy się parę słów wyjaśnienia - rzekł, siląc się na niedbały ton. Odwrócił się do Podpory ze złym błyskiem we oku

- Zginiecie bo spowodowaliście śmierć moich rodziców.

 

Po czym zaciągnął się cygarem.

Nieliczne chmury przeciągały przed będącym we pełni księżycem, niczym pułki przed hetmanem podczas inspekcji wojsk. Panowała cisza, gdy wtem znad pobliskiego jeziora odezwał się klangor żurawi - krzyk pełen tęsknoty, żalu i bólu. Krzyk tak rozpaczliwy, że trzeba go usłyszeć, aby zrozumieć jego sens. Wstrząsnął on chłodnym jak na hiszpańskie warunki powietrzem i skończył się równie nagle jak się zaczął. Zapadła cisza. Okoliczne ruiny wstrzymały oddech.

Hombre wyciągnął rewolwer.

Odnośnik do komentarza

Następnego dnia każdy, kto wszedłby do oberży pod Wesołym Wisielcem, obowiązkowo zobaczyłby postać przypominającą kowboja. Wśród stolików, z których nie zostały jeszcze zdjęte krzesła, przewalały się niedopałki oraz tłuczone szkło. Noc, spędzana tu jak każda inna pozostawiła po sobie ślady. Tłusty barman drzemał oparty o blat, budząc się tylko aby podać następną butelkę. Średnio co 15 minut. Całkiem niezły wynik, biorąc pod uwagę, że klientów miał dwóch.

 

Ów kowboj, a był nim oczywiście Hombre, opierał się o szynkwas i tęgo pociągał z butelki, robiąc sobie co chwila przerwy, aby paść z rozdzierającym serce szlochem w ramiona swojego kompana. Kompan, podobny oryginał jak Hombre, sam był już ostro pod gazem.

 

- Powiedz mi Pedro, dlaczego? Jak sobie pomyślę, że oni tam leżą i już nigdy nie będą mogli oddychać... Zabiłem ich, k***a! - wykrzyknął, po czym zadrżał i zaśmiał się histerycznie. Po chwili rozglądał się za czymś co mogłoby przerwać drżenie i ukoić rozpalone sumienie. W końcu machnął ręką i przechylił butelkę.

 

- To cholerne skurwysyństwo zabić człowieka, Hombre. Ale Ty musiałeś. Musiałeś, bo przysiągłeś. Dokonałeś zemsty. Tak sobie myśl.

 

- Nie mogę z tym żyć. - Hombre poderwał się gwałtownie z krzesła. - Muszę stąd uciec, wyjechać. Podjąłem decyzję, Pedro. Wyjeżdżam.

 

To mówiąc, zaczął się zataczać w stronę drzwi. Pedro niespiesznie wstał z krzesła i zaszedł go od tyłu, zmieniając nieco chwyt na trzymanej w prawej dłoni butelce. Z pełnym spokojem zdzielił nią Hombre po głowie, a potem troskliwie złapał nieprzytomnego, ratując go przed upadkiem na podłogę. Doholowawszy go do baru, usadził na krześle. Barman, usłyszawszy trzask rozbijanej butelki leniwie podniósł lewą powiekę.

 

- Zapił - rzekł uspokajająco Pedro, odpowiadając na pytające spojrzenie barmana.

 

Szynkarz zamknął powiekę i pogrążył się we śnie.

Odnośnik do komentarza

I właściwie tyle wiem o drodze życiowej mojego dziadka. Po opisanych zdarzeniach uciekł do Urugwaju, gdzie niedosięgła go hiszpańska jurysdykcja. Tam urodził się mój ojciec. Potem był jeszcze przemytnikiem kokainy z Kolumbii do brazylijskich slumsów, gdyż rząd Kolumbii respektował hiszpański list gończy. Następnie pomagał peruwiańskim archeologom w badaniu Machu Picchu. Przez pół roku dłubał pędzelkiem w piasku, aby wreszcie mieć okazję i sprzątnąć jednego z badaczy. Jak się bowiem okazało, babcia poleciała na archeologa.

Po przekroczeniu swego półwiecza dziadek ustatkował się, zmienił nazwisko i osiadł na wsi, pasąc nielegalnie krowy na państwowych terenach. Bowiem urugwajski rząd również zaczął poszukiwania bandyty znanego pod pseudonimem Hombre.

Ojciec, tak jak ja, urodził się w Urugwaju. Matka jest Włoszką, a ja mam dwa obywatelstwa.

Opowiadam to, abyście zrozumieli kim był mój dziadek i czym się w życiu kierował. On wszystko robił z zemsty.

Tak jak mój ojciec.

Jestem nieodrodnym synem mego ojca i wnukiem mojego dziadka.

A nazywam się Herrera. Helenio.

Odnośnik do komentarza

MoA111 - do słynnego HH też będą nawiązania, ale jaki klub obejmę i jak się akcja potoczy nie zamierzam ujawniać :)

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jak już powiedziałem, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Takie rozmyślania snułem rozparty w wygodnym fotelu, paląc wonną hawanę. Na fotelu, równie wspaniałym jak ten w którym się rozwaliłem, siedział - a raczej przycupnął opasły, pięćdziesięcioletni mężczyzna. Ramiro. Nazywał się Ramiro.

 

Pięćdziesiąt cztery lata temu, być może w podobnym gabinecie, a nawet w podobnym fotelu siedział człowiek, który nazywał się dokładnie tak samo jak ja, trzymał w szachu prezesa Blaugrany. Człowiek ten został nazwany potem Magiem Futbolu. Być może stąd prowadzi droga do sławy i nieśmiertelności? Kto wie? Los to przeklęty figlarz, który ironicznie zaśmiewa się w twarz każdemu kto czuje się kowalem własnego losu.

 

- Nie wiesz zapewne, kim jestem. - odezwałem się do zastraszonego krawaciarza.

- Nie - odezwał się cicho.

- A pseudonim Hombre, może on ci coś mówi?

- Tak się nazywał człowiek, który zamordował mojego dziada i jego brata.

- Doskonale. To był mój dziadek. Wiesz, co było motywem tego morderstwa?

Ramiro milczał.

- Motywem - zacząłem podnosząc się z krzesła - była zemsta. Jestem podobny do mojego dziadka. Gdy on wymierzył sprawiedliwość twemu dziadowi, nie należało robić z tego powodu międzynarodowej nagonki. To był błąd. Powinniście pamiętać, że tacy jak my nie zapominamy. Ani nie darujemy.

Wpatrzyłem się w jego oczy, chcąc dojrzeć jakie wrażenie zrobiła na nim moja przemowa. Beretta M9, patrząca mu prosto w oczy, zrobiła lepsze.

- Nie zabiję cię teraz. To by było za proste. Mam cię zabić, żeby potem tułać się po Ameryce Południowej spieprzając przed Interpolem? O, nie. Wyciągaj papier i pisz.

Ramiro posłusznie wyciągnął papier firmowy. W prawym górnym rogu błyszczał herb. Błyszczał intensywną, krwistą czerwienią.

Odnośnik do komentarza

Dwa tygodnie po tragicznym zniknięciu Carlosa Pouso oraz tydzień po tym jak parafowałem umowę z klubem, miałem trochę wolnego czasu. Wczoraj piłkarze wrócili z urlopów, a ja poznałem sztab i przyjrzałem się moim podopiecznym, którzy trenowali pod okiem asystenta. W pokoju hotelowym czekał mnie do napisania raport o zespole. Był bardzo wczesny ranek. Wyglądając przez okno widziałem puste ulice. Miasteczko cały czas było pogrążone we śnie, jakby nie zwracając uwagi na intensywnie świecące słońce. Po bruku przewalały się gazety, żwir i szkło. Przypominało mi to niewielkie urugwajskie miasteczka, po których hulałem z kolegami całe dzieciństwo i wiek młodzieńczy. Jednak w przeciwieństwie do tamtego klimatu, nie było tutaj tak wilgotno jak w Nizinie La Platy, przez co upał nie doskwierał, a dla mnie był wręcz przyjemny. Na dworze zapowiadał się piękny, słoneczny poranek. Po tych oględzinach postanowiłem pójść coś wypić. To nie był dobry dzień na pracę.

Długo błądziłem wąskimi uliczkami, chcąc nie chcąc wychodząc na obrzeża. Następnie doszedłem do niewielkiego placu, na którym nie było dosłownie niczego. Tylko żwir. Placyk z jednej strony zamykała jakaś knajpka, stylizowana na starą. Jako że pragnienie mi coraz bardziej dokuczało, udałem się co prędzej we stronę szynku.

W środku panował dziwny nastrój, skłaniający do lenistwa. Może to za sprawą barmana, drzemiącego z łokciem na ladzie, bądź niepozamiataną podłogą lub krzesłami stojącymi na stolikach.

Gdy podszedłem do lady, barman się ocknął i przecierając oczy spytał:

- Co podać?

- Bourbon. Można tu palić? - spytałem wyciągając zapalniczkę.

- Si señor. Skądś znam pana twarz... - zamilkł na chwilę i w zamyśleniu pocierał czoło. Nagle jego oczy zatrzymały się na jakimś punkcie za moimi plecami. - Już wiem! Nowy opiekun naszej drużyny! Miło mi poznać. Jestem Esteban.

- Herrera.

Przez chwilę wpatrywał się we mnie, a ja pociągałem ze szklanki, którą przed chwilą napełnił.

- Jak pan widzi szanse na awans, señor?

- Może przejdźmy na ty. Na imię mam Helenio.

- Helenio? Helenio Herrera?

- Nie ten - rzuciłem, uśmiechając się z przymusem. Nienawidziłem porównań do Maga Futbolu. Głupia zbieżność nazwisk. Zresztą jak można porównywać mnie, dopiero zaczynającego trenera z szemranym kontraktem z słynnym HH? Nieważne zresztą. Kiedyś jeszcze będę na szczycie.

- To jak z awansem? Catenaccio i do przodu, Helenio?

Zmarszczyłem brwi. Ten grubas na zbyt wiele sobie pozwalał.

- Jakie tam Catenaccio - żachnąłem się. - Będziemy grać ofensywnie. A awans będzie, jeśli tylko prezes pozwoli mi wywalić kilku patałachów z drużyny i ściągnąć lepszych.

- Ech, gdybyśmy wreszcie awansowali. - westchnął, dolewając mi whisky. - My tu wyglądamy tej Ligi Adelante jak Żydzi Mesjasza.

Uśmiechnąłem się ze zrozumieniem. Drużyna z mojego miasteczka też tułała się po dolnych ligach. Zrozumiałem, że kto wywalczy tu awans, będzie królem całego miasta, okolicznych knajp, dyskotek i panienek. To było wyzwanie dla mnie.

Potem rozmowa zeszła na inne tory. Opowiedziałem Estebanowi to i owo o swojej rodzinie, kłamiąc na potęgę. W zamian za to dowiedziałem się o perypetiach przeciętnego hiszpańskiego barmana, który odziedziczył knajpę po ojcu. Miałem już trochę w czubie, gdy postanowiłem wracać do siebie. Wstałem i lekko chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi. Te wszystkie okoliczności - zakurzona podłoga, puste stoliki, a także lokalna gazeta sportowa z moim zdjęciem na okładce, wydały się dziwnie znajome. Wypity bourbon spotęgował efekt, zwany ładnie déjà vu, który łupnął w moją świadomość z siłą ciosu jakim Muhammad Ali kończył walki. Nie wiedzieć czemu, straciłem przytomność. Znalazłem się w innym świecie, podobnym do tego z snów. Ujrzałem trzy cyfry odzielone myślnikami, migające niby neon przed monopolowym. Doznałem oświecenia. Gdy otworzyłem oczy pochylała się nade mną zgrabna brunetka z rudymi pasemkami i zatroskanym wyrazem twarzy.

- Nic Ci nie jest?

Odnośnik do komentarza

***

Całe życie wierzyłem, że ciężko i sumiennie pracując, będąc uczciwym wobec siebie i innych można zbić niewielki majątek, aby żyć w spokoju i dobrobycie razem z rodziną. Do tej pory, dzięki Bogu, mój żywot był pasmem małych sukcesów. Pochodziłem z ubogiej rodziny. Matka tyrała jak wół. Jakimś cudem udało jej się też wychować całą naszą piątkę na porządnych ludzi.

Mama zapewniła mi edukację, lecz na studia musiałem zarobić sobie sam. Skończyłem zarządzanie. W międzyczasie pracowałem w kebabie, oferowałem kredyty przez telefon, robiłem inwentaryzację po nockach w supermarketach i wiele, wiele rzeczy. Cały czas odkładałem ile się dało.

Dzięki takiemu zaciskaniu pasa w wieku 30 lat otworzyłem własną firmę. Początki były ciężkie, ale udało się wyjść na prostą. Pięć lat później poznałem moją żonę. Dopiero 3 lata po naszym ślubie interes rozkręcił się na tyle, abym mógł poświęcić więcej czasu rodzinie. Gdy miałem 42 lata urodził się mój syn.

Niestety, mama nie dożyła mego dobrobytu. Umarła tuż po moim ślubie. Ostrzegała mnie przed pracoholizmem. Ja jednak postawiłem sobie jasny cel: zostać najmożniejszym przedsiębiorcą w Mirandzie nad Ebro, moim rodzinnym mieście.

Odkąd zostałem prezesem CD Mirandés poczułem, że osiągnąłem swój cel. Żyłem zamożnie, w domowym zaciszu, otoczony powszechnym szacunkiem, w zgodzie z Bogiem i ludźmi. Codziennie jednak urzędowałem w swoim biurze. Praca stała się tak nieodłącznym elementem mojego życia, że bez niej byłem chory. Jestem pracoholikiem i od 32 lat nie miałem urlopu na własne życzenie.

Wszystko zmieniło się, gdy pojawił się ten bezczelny gówniarz z Ameryki Południowej. Pod przymusem podpisałem z nim 2-letnią umowę. Dziś jest menedżerem CD Mirandés i leży rozwalony w moim najlepszym fotelu, popijając moją najlepszą whisky do którejco chwila przypala moją hawanę. Łajdak.

Dziś przyniósł coś w teczce. Podobno raport o naszej kadrze.

Nazywam się Ramiro Reveulta i zaczynam się już oswajać z widokiem ciężkiej spluwy, która patrzy mi w oczy nawet, gdy zabieram się do czytania wypocin tego gno... pana Herrery.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Wersja gry: FM 2012

Baza danych: niestandardowa

Ligi: Anglia (1-2), , Włochy (1-2), Hiszpania (1-3)

Odnośnik do komentarza

Oto, co przeczytałem:

BR:

Nauzet (ESP, 26)

Adrian (ESP, 23)

Tragedia. Jeśli chodzi o Nauzeta, to nic nie umie, ale ma nieprawdopodobnego farta. Mam nadzieję, że na tym farcie dojedziemy do Ligi Adelatne. Adriana nie chcę widzieć na oczy. Gdybym miał go wystawić na bramce, to już bym wolał mokry ręcznik powiesić. Sprzedać. Jak nikt nie będzie go chciał, odstrzelić.

Wniosek: Potrzebujemy bramkarza, choćby na rezerwę.

 

OL:

Ernesto (ESP, 21)

Od tych tobołków ze sztabu same ochy i achy jaki to ten Ernesto perspektywiczny, jaki miły chłopak, a jak ładnie śpiewa...

Banda gejów. Może i perspektywiczny, ale póki co nic nie umie.

Wniosek: Potrzebujemy obrońcy, który nam zagra cały sezon.

 

OŚ:

Aitor Blanco (ESP, 34)

Álvaro Corral (ESP, 28)

Obaj strasznie drewniani, ale na Segundę wystarczą. W gruncie rzeczy fajne chłopaki. Trochę powolni. Na pierwszym treningu Alvaro nie mógł znaleźć gumki do lewej getry. Twierdził, że ktoś mu zajumał. Ale nie mam mu tego za złe. W międzyczasie wypiłem flaszkę, którą przyniósł Aitor. Miły gest. Chyba liczył, że się podzielę. No cóż, pewne miejsce w klubie powinno mu zrekompensować to rozczarowanie.

Wniosek: Potrzebujemy zmienników. MŁODYCH zmienników.

 

OP:

Raúl García (ESP, 35)

Mikel Iribas (ESP, 23)

Iñaki Garmendia (ESP, 29)

Niby najlepszy jest Garcia, ale w pierwszym składzie zagra Garmendia, żeby nie było, że "młodzieży" nie zapewniam dobrego startu. Garmendia jest technicznie zaawansowany nieco bardziej niż kołek. Za to w młodości chyba kradł zegarki z bazarów. Dlatego potrafi szybko i przez długi czas uciekać biegać. Potrafił też kryć kolegów przed policją.

Wniosek: Iribas na sprzedaż. Nie będzie kupców, to na pluton egzekucyjny z Adrianem.

 

DP:

César Caneda (ESP, 33)

Mikel Martins (ESP, 28)

José Ángel (ESP, 19)

Mikel będzie kapitanem, bo umie grać jako jeden z niewielu, a ponadto jest łysy. W młodości cyganka mówiła mi, że drużyny z łysymi kapitanami są cool i wygrywają. To chyba wystarczy, no nie? Póki co, będzie grał Caneda, który potrafi też stać jako stoper, bo Martins cierpi na ból czegoś tam i nie chce trenować.

Co do Jose Angela, to od starszyzny dowiedziałem się, iż jest gejem. Normalnie bym odstrzelił, bo u nas w kraju nie uznajemy tutejszej tolerancji. Na szczęście został wypożyczony. Niech więc wraca skąd przyszedł i psuje atmosferę gdzie indziej.

Wnioski: Nie mam zastrzeżeń, o dziwo.

 

PŚ:

Natxo Garro (ESP, 30)

Iván Agustín (ESP, 32)

Naxto to miły gość i wraz z Martinsem potrafią grać. On musi koniecznie zostać. Trzeba chłopakowi znaleźć jakąś motywację, żeby zaczął biegać dookoła stadionu po treningach. Dlaczego? Bo będzie musiał zagrać koło 40 spotkań w tym sezonie. Bo ja wiem, obrożę mu założyć taką, co to prądem będzie kopać póki nie przebiegnie?

Agustin nie złożył się na flaszkę dla mnie. Poza tym na pierwszym treningu patrzył spode łba. Nie widzę dla niego przyszłości w tym klubie.

Wniosek: Potrzebujemy tu porządnego gracza, co będzie odbierał, asystował i zapierdalał w obie strony przez 90 minut.

 

NŚ:

Haritz Mujika (ESP, 29)

Mono (ESP, 22)

Ander Lambarri (ESP, 29)

Alain Arroyo (ESP, 29)

Pablo Infante (ESP, 31)

Asier Barahona (ESP, 18)

Niby kłopot bogactwa, bo sześciu napastników. Gówno prawda. Zamierzam grać trzema. Haritz to topowy gracz jak na tę ligę. Mógłby tylko częściej strzelać. U mnie będzie miał za zadanie raczej asystować. Czasem "urwać" z dystansu. Z kolei seryjnie gole ma strzelać nasza perełka, Mono. Nie wiem skąd taki gracz w tak słabym klubie.

Trzecim będzie pewnie Lambarri, bo to kawał chłopa, a takie samo nazwisko miała jedna z moich kochanek w Argentynie.

Arroyo byłby świetny, lecz Matka Natura obdarzyła go zezem i czasem zdarzy mu się bramki pomylić. Póki co rezerwowy, gdy zacznie prosić o pieniądze na okulistę, to się go sprzeda.

Infante jest miły, ale nie umie grać. Pić za to potrafi, wystarczy spojrzeć mu w twarz. Głęboko pragnę, aby trafili się jelenie, którzy go zechcą.

Barahonę natomiast odstrzelił bym z miejsca, ale mam sumienie i dzieci nie zabijam. Na sprzedaż.

Wniosek: Trzeba będzie kogoś kupić za pieniądze uzyskane ze sprzedaży tamtych. Barachła trzymać w zespole nie będę.

 

 

PS.

W zespole jest jeszcze trzech skrzydłowych, mianowicie:

Antxon Muneta (ESP, 25)

Ramón Borrell (ESP, 30)

Tato (ESP, 30)

Sprzedaj ich, kochany Prezesie, bo nie są mi potrzebni. Będziemy grać środkiem. Borrell to ponoć jakaś Wasza gwiazdeczka. Jeśli będzie się stawiał, pogadam z nim po mojemu

Gdy skończyłem czytać byłem oszołomiony tą tyradą. Czułem się zniesmaczony, bo od raportu niemal biło alkoholem, którego nienawidziłem od dzieciństwa. Oczywiście nie dałem niczego po sobie poznać. Przed lufą człowiek szybko się uczy.

Odnośnik do komentarza

***

Wraz z dniem, który miał rozpocząć nasz okres przygotowawczy przestałem pić. Po dłuższym namyślę, postanowiłem tu ściągnąć co najmniej dwóch "moich" ludzi, mających uzupełnić nasz sztab. Odpaliłem więc fejsbuka i odnowiłem znajomość z kimś ze Starego Kraju. Humberto, konkretnie Humberto Ortiz - człowiek dzięki któremu zdobyłem wiele wiedzy taktycznej. To on wprowadził mnie w tajniki przetrwania w urugwajskich tawernach. Poza tym był świetnym towarzyszem, a w czasach gdy byłem butnym młodzieniaszkiem zawarliśmy serdeczną przyjaźń, mimo że był ode mnie wiele starszy. W CD Mirandés będzie moim asystentem. Jestem przekonany, iż jego rady będą przydatne.

Z tego samego samolotu, po który podjechałem wraz z klubowym kierowcą, wysiadł Hector Fabio Cruz - dobry znajomy Humberto, podobno doskonały lekarz. Za taką tygodniówkę w całej Hiszpanii nie udało by się znaleźć kogoś choćby w połowie tak dobrego jak on. Co mnie cieszyło, Hector zabrał pełną apteczkę. Przyjechał z Kolumbii. Już mnie ręce świerzbiły.

 

Na zebraniu ze sztabem szkoleniowym, do którego dołączyło jeszcze czterech miejscowych specjalistów, ogłosiłem pełną mobilizację. Premia dla tego, co znajdzie nam lewego obrońcę. Gdy spojrzałem na twarze naszych dwóch scoutów, zorientowałem się, iż poprzedni menedżer miał inne zwyczaje. Czułem, że pozyskuje sobie wierny sztab.

 

Nasi zwiadowcy chyba mieli sporą motywację do pracy, bo Jose Antonio już po tygodniu wleciał do mojego gabinetu w tempie finiszującego Usaina Bolta.

- Mam go szefie, mam go! - wysapał.

- Kogo?

- Obrońcę. Lewego. Gra w Leganes. 23 lata. Agresywny, szybki, potrafi odebrać.

- A jego imię to?

- Arturo. - rzekł mój scout, po czym rzucił mi na biurko raport o zawodniku.

Z niemałym zaciekawieniem przejrzałem. Gracz naprawdę był warty grzechy, gdyby nie cena. Już miałem westchnąć, lecz nie pozwolił mi na to mój drugi scout, Carlos Ballesta. Ten z kolei wpadł w tempie Robbiego Blake'a.

- Mam go szefie!

- Kogo?

- Obrońcę. Lewego. Nie gra nigdzie. Chce grać dla nas!

- Raport! - warknąłem, zirytowany użeraniem się z tymi dwoma szperaczami z Bożej łaski.

Carlos posłusznie podał mi plik papierów, traktujący o Iñigo Sarasoli. Ballesta donosił, iż mamy do czynienia z młodym, całkiem szybkim oraz dobrze przygotowanym technicznie i mentalnie zawodnikiem. Co najważniejsze, był za darmo.

- Przykro mi Jose. - powiedziałem smutnym głosem - chyba nową pralkę kupi sobie Carlos.

***

W ten sposób zespół został załatany i od tej pory naszą piętą achillesową miał być zmiennik Nazueta. Zmiennik, którego póki co nie było. W takim składzie zaczęliśmy przygotowania.

 

Zaczęło się od meczu z drużyną o klasę gorszą, a więc Gijón Industrial. Do boju posłałem jedenastkę w składzie:

Nazuet - Sarasola, Blanco, Corral, Garmendia - Caneda - Garro, Agustin - Mujika, Mono, Lambarri

 

Tylko pierwsza połowa tego spotkania była warta uwagi. Głównie ze względu na hat-trick Mujiki, a także trafienia dwóch pozostałych napastników. Po przerwie zmieniłem cały skład (oczywiście oprócz bramkarza), ponieważ słaniali się na nogach. W drugiej połowie nie padła żadna bramka Nie wydarzyło się również nic wartego choćby w zmianki. Presezon możemy uznać za rozpoczęty. Udanie.

CD Mirandés 5:0 Gijón Industrial (3x Mujika, Mono, Lambarri)

- Teraz już poleci z górki - mruknął Humberto, gdy po skończonym meczu schodziliśmy do szatni. Nawet nie przypuszczałem, że może się tak bardzo pomylić.

Odnośnik do komentarza

Zaledwie trzy dni później musieliśmy spełnić warunki głupawej umowy i zagrać z naszym klubem partnerskim,

CD Numancią. Rywal był zdecydowanie lepszy, a my nie weszliśmy jeszcze w okres przygotowawczy, nie mówiąc o sezonie. Tym niemniej chłopaki spięli poślady i zagrali naprawdę dobry mecz, pechowo przegrywając 1:2. Do siatki wyżej notowanych rywali trafił Mono.

Dzień po tym spotkaniu w naszym klubie pojawił się w celu podpisania kontraktu nowy zawodnik. Nazywał się Bruno Costa, był Portugalczykiem i miał nas uratować od kompromitacji w razie kontuzji Nauzeta.

Przed meczem z Cultular Leonesą, rozwiązał się natomiast problem zmienników na środek obrony. "Na telefon" udało się załatwić Berto, pryszczatego nastolatka posiadającego potencjał mniej więcej taki jak Blanco i Corral razem wzięci. Wypożyczyliśmy go ze Sportingu. Póki co Puyolem nie był, lecz obiecałem sobie, iż będę mu dawał jak najwięcej szans. Natomiast w sprowadzeniu za darmo Martina Diaza(nie mylić z Juniorem) pomógł mi Hector, którego po cichu zacząłem podejrzewać o pozamałżeńskie spłodzenie tegoż Martina. Powiedziałem, że za darmo? Ach tak racja, trzeba mu było za bilet lotniczy zapłacić.

W między czasie zagraliśmy jeszcze trzy sparingi, które były tak nudne, iż w ogóle nie powinienem o nich wspominać. Kronikarski obowiązek jednak każe:

 

Cultural Leonesa 1:3 CD Mirandés (Iñaki Garmendia, Haritz Mujika, Pablo Infante)

Lleida Esportiu 1:5 CD Mirandés (Ander Lambarri, Haritz Mujika, Natxo Garro, Mikel Iribas, Ramón Borrell)

Lealtad 0:4 CD Mirandés (Natxo Garro, Álvaro Corral, Ander Lambarri, Martín Díaz)

 

Aż nadszedł dzień ligowego debiutu z G. Do boju posłałem jedenastu moich Spartan:

Nauzet - Iñaki Garmendia, Berto , Álvaro Corral, Iñigo Sarasola - César Caneda - Mikel Martins (k), Natxo Garro - Haritz Mujika, Ander Lambarri, Mono

 

Mecz zaczął się dla nas dobrze. Rozgrywaliśmy płynne akcje i kreowaliśmy sytuacje bramkowe. W 14 minucie Mujika przyjął na prawym skrzydle podanie od Martinsa. Ściął do środka, minął zwodem rywala, przekraczając linię środkową. Hartiz zagrał prostopadłą piłkę do Lambarriego, który wyskoczył zza obrońców na pełnym gazie i popędził z futbolówką w stronę bramki. Wyszedł sam na sam z bramkarzem.

- Nie trafi - mruknął Humberto.

Lecz Ander tego dnia był w formie i bramkarz drużyny przeciwnej nie miał nic do powiedzenia wobec płasko uderzonej piłki, która zatrzepotała w siatce. Wyskoczyłem z ławki i przybiłem piątkę Humberto, a kilku rezerwowych przyjacielsko poklepałem po tyłku. Czułem się jak Maradona.

Po strzelonej bramce mecz się zaostrzył. Po jednym z brutalnych wślizgów z boiska znieśli Martinsa, a ja posłałem w bój Arroyo. Mujika szedł do środka pola. Z ulgą odebraliśmy gwizdek kończący pierwszą połowę.

W drugiej było jeszcze ostrzej i jeszcze nudniej. W efekcie sędzia poczęstował graczy obydwu drużyn łącznie 10 żółtymi kartkami. 1:0 udało się dowieźć do końca.

 

Segunda Division Grupa 2 [1/38]

Guijuelo 0:1 Mirandés (Lambarri)

MoM: Jonathan 7.6(Gujiuelo)

Odnośnik do komentarza

Na kilka minut przed końcem Deadline Day - to jest 31 sierpnia udało nam się sprowadzić jeszcze dwóch graczy. Pierwszy był małym nieporozumieniem, gdyż po wymęczonym zwycięstwie z Gujiuelo zebrałem cały sztab i ruszyliśmy w przysłowiowy melanż. Po dwóch dobach wytężonego trucia się alkoholem i innymi używkami z Magicznej Apteczki Hectora, czułem iż udało mi się rozruszać hiszpańską część sztabu. Latynoska nie potrzebowała zachęty do zabawy - wręcz przeciwnie, trzeba ich było trzymać za mordę, aby szaleli tylko gdy czas oraz obowiązki pozwalają. Deadline Day zastał nas na ostrym kacu. Ów pierwszy, okazał się nie, jak nam podpowiadały zmęczone oczy, 26-letnim środkowym obrońcą, ale osobnikiem o 10 lat starszym. Był jeszcze wolniejszy niż Blanco i Corral. Zawód. Na szczęście, nie zapłaciliśmy ani grosza, gdyż David Charcos był do tej pory bez klubu.

Drugim zawodnikiem okazał się Christian, napastnik wypożyczony z rezerw Levante. Naprawdę nie pamiętam, po co go ściągnęliśmy. Pamiętam tylko dwóch krasnali, którzy nie dawali mi spokoju i przy każdym głośniejszym dźwięku rozłupywali coś ciężkimi, hutniczymi młotami. Szkoda, że na mojej głowie. Po prawdzie, przez kolejne dwa dni czułem się jak gówno.

Kolejnym błędem było nieodesłanie do Betisu Jose Angela, lubiącego chłopców, a także pozostawienie w drużynie takich piłkarzy jak Infante i Barahona. Pozbyliśmy się natomiast Iribasa. Badajoz zaproponował za niego spory procent z przyszłego transferu, a ja nie miałem siły się targować.

 

Tymczasem figlarz los skojarzył nas w Pucharze Króla ze słabiutkim Tudelano. Marzył mi się triumf w rozgrywkach ligowych, a mieliśmy zbyt krótką ławkę rezerwowych, a aby walczyć z powodzeniem na kilku frontach. Dlatego drużynę w tym spotkaniu miał poprowadzić Humberto. Oczywiście, narzuciłem mu kto ma zagrać. Cel był jasny: przegrać z honorem.

Podstawową jedenastkę stworzyli:

 

Bruno Costa - Iñaki Garmendia, David Charcos, Martín Díaz, Iñigo Sarasola (k) - José Ángel, Iván Agustín, Natxo Garro - Asier Barahona, Christian, Mono

 

Humberto sprostał pierwszemu wyzwaniu w swej menedżerskiej karierze i przegrał z honorem 2:1. W dziesiątej minucie bramkę dla nas strzelił Mono, głową przedłużając dobrą centrę Garmendii. Gola do szatni wbił nam Gonzalo, wykorzystując dośrodkowanie Jose Antonio. Prowadzenie Tudelano zapewnił Fernando Esparza, potężnie strzelając w górny róg bramki.

 

Copa del Rey, Pierwsza Runda

CD Mirandés 1:2 Tudelano (MONO, Gonzalo, Esparza)

MoM: Jose Antonio 8.7 (Tudelano)

Odnośnik do komentarza

We wrześniu miasteczko jakby ożyło. Codziennie rano i po południu ulice roiły się od uczniaków, poczynając od tych mniejszych od swoich tornistrów do tych, którzy tornistra nie nosili. W niektórych miejscach sporadycznie robiły się korki. Hiszpańskie lato było w pełni.

Dnia czwartego tego miesiąca przyjechał do nas zespół ze stolicy gminy - Burgos. Jako że inauguracja sezonu w naszym wykonaniu był daleki od moich oczekiwań, zebrałem cały sztab i zawezwałem do trzeźwości. Hector, kierowany zdrowym rozsądkiem zamknął swą Magiczną Apteczkę w szafie pancernej, która nie wiedzieć czemu znajdowała się w naszym nowym mieszkaniu. Wynajęliśmy je dzięki pośrednictwu Estebana, dażącego mnie sporą przyjaźnią ze względu na sumy jakie pozostawiałem w jego kasie. Humberto rozlokował się w najmniejszym pokoju, ja wziąłem średni, a Hector ten pośrodku. Co prędzej po wprowadzeniu się ustaliliśmy dyżury w kuchni. Parapetówka miała się odbyć w bardziej dogodnym terminie.

Przystąpiliśmy do wytężonej pracy, powodowani słowami Ramiro, który po przegranej w Copa del Rey nie mógł się pokazywać na ulicy.

 

Nauzet - Iñaki Garmendia, Álvaro Corral, Martín Díaz, Iñigo Sarasola (k) - César Caneda, Natxo Garro, Iván Agustín - Ander Lambarri, Alain Arroyo, Haritz Mujika

 

Mecz zaczął się dla nas nieszczególnie. Nie minął jeszcze kwadrans gry, a już przegrywaliśmy 0:1. Po rzucie wolnym z narożnika naszego pola karnego, do piłki doszedł Addison, oddając piekielnie mocny strzał. Nauzet oberwał po genitaliach, co nieco zamortyzowało szybkość futbolówki, lecz nie mógł obronić dobitki, gdyż zwijał się z bólu. Przez dwadzieścia minut nieco ochłonęliśmy, a Nauzet poskakawszy na piętach, zgrywał twardziela. W 32 minucie dogodną sytuację miał Arroyo, po tym genialnym prostopadłym podaniu Lambarriego. Wyszedłszy sam na sam z bramkarzem, piłkę wyłuskał mu obrońca. Arroyo, nie namyślając się zbyt długo, skosił go, mając nogę na wysokości kolana przeciwnika. Sędzia nie miał wyjścia i pokazał czerwoną kartkę. Tą kretyńskim faulem Alain na długo pożegnał się z pierwszą drużyną. Gdy schodził z boiska, musiał chyba zobaczyć mój wyraz twarzy, ponieważ szerokim łukiem omijał naszą ławkę, udając się do szatni. Wtedy zacząłem klnąć w języku Szekspira. Z boiska zszedł Lambarri, zastąpił go Mono. Zmieniliśmy ustawienie na 4-3-2.

Na pięć minut przed przerwą Burgos miało rzut wolny. Nauzet złapał piłkę, a następnie wyrzucił ją do Sarasoli. Ten zaś wykurwił przysłowiową dzidę do przodu. Łaciatą przejął Mono i wychodząc sam na sam z golkiperem, uderzył płasko. Piłka odbiła się od słupka i zatrzepotała w siatce. To nieco poprawiło mi humor.

Trzynaście minut po przerwie sędzia podarował nam karnego, wykorzystanego przez Garro. Wyszliśmy na prowadzenie.

W 75 minucie przeprowadziłem podwójną zmianę. Zmęczonego Sarasolę zmienił młodziak Ernesto, a za Augustina wszedł nigdy-nie-kupuj-na-kacu-Christian. Mujika przeszedł do pomocy. Sześć minut po tych roszadach straciliśmy bramkę po idiotycznym wybiciu Corrala. Zza pola karnego huknął Velamazan. Przerzuciłem się na przekleństwa po hiszpańsku.

 

Chłopcy tego dnia jednak wiedzieli, że nie należy mnie denerwować. Na 300 sekund przed końcem w polu karnym znakomicie znalazł się Mujika i pewnym strzałem ustalił wynik meczu. Ciężko wywalczone trzy punkty windowały nas w tabeli.

 

04.09.2011

Segunda Division Grupa 2 [2/38]

CD Mirandés 3:2 Burgos (Addison, MONO, GARRO(kar.), Velamazan, MUJIKA)

'33 cz.k Arroyo

MoM: Toni Velamazan 8.0 (Burgos)

 

Dzień po owym zwycięstwie, problemy zaczął stwarzać Ivan Augustin, który wstawił się za Alainem Arroyo, odpowiednio ukaranym za bezmyślność. Po krótkiej rozmowie doszło do pyskówki. Po treningu udałem się do prezesa i na jego oczach podarłem kontrakt Augstina. Wiedziałem, że był on ulubieńcem Ramiro. To miała być kara za niewiarę we własnego menedżera, po pierwszej kolejce. Czułem satysfakcję. Zemsta była słodka.

W tym samym dniu zawitał do nas znakomity środkowy pomocnik rodem z Argentyny. Nazywał się Victor Ormazabal.

Odnośnik do komentarza

***

 

Herrera staje się nieznośny. Lubuje się w przychodzeniu co dwa dni do mojego gabinetu. Zawsze wtedy rozwala się w fotelu, zaczyna palić(nie znoszę dymu!) i za każdym razem czegoś chce. To namawia mnie, żebym mu zwiększył budżet, innym razem kręci nosem nad naszą bazą treningową, a raz nawet chciał żebym mu stadion rozbudował. Za każdym razem muszę przez średnio godzinę tłumaczyć, ile dostajemy od miasta, ile od sponsorów. Mówię także o wydatkach. Oczywiście, nauczyłem się już co należy robić, aby nie gniewać bestii. Za każdym razem gdy przychodzi, nachodzą mnie refleksje o moim dotychczasowym życiu. Życiu, które już chyba nigdy nie będzie takie jak kiedyś. Może to i lepiej? Coraz częściej uświadamiam sobie, iż tak naprawdę nigdy nie żyłem. Zawsze w pogoni za pieniędzmi, zawsze dociskając pasa, zawsze w pracy.

 

Herrera zaprosił mnie na mecz wyjazdowy z Zamorą. Mój stan psychiczny jest na tyle opłakany, że nie wiele myśląc postanowiłem pojechać. Przed meczem zjadłem obiad z tamtejszym prezesem, Maximino Martínem, a potem zasiedliśmy w jego loży.

 

Sam mecz był nudny. Siedzieliśmy milcząc, co i rusz rzucając znudzone spojrzenia na plac gry. Po pół godzinie Zamora rozegrała czwórkową akcję na prawym skrzydle. Alonso świetnie wypuścił Beltrana, a cały nasz blok defensywny zaspał. Nauzet tym razem nie miał szczęścia, bo piłka przeleciała mu między nogami. Spojrzałem obojętnie na Maximo. Przez dobrą minutę spoglądaliśmy sobie prosto w oczy, aż w końcu on wyskoczył z krzesła i drąc się skakał po całej loży. Debil.

 

W przerwie Helenio musiał mocno naładować chłopaków. Niestety, nie wszyscy odebrali to jak należy. Co dziwne, najmniej zrozumiał jego rodak, Martin Diaz, który w 47 minucie bez powodu wyrżnął głową w przechodzącego zawodnika gospodarzy. Co najlepsze, był zdziwiony gdy sędzia kazał mu zejść z boiska. Może w Urugwaju się takich nie gwiżdże?

Herrera natychmiast zareagował, ściągając z boiska Lambarriego. Za niego wszedł Berto i od tej pory graliśmy systemem 4-3-2.

Dziesięć minut po tych zdarzeniach, Garro wyszedł sam na sam. Golkiper odbił piłkę na bok, do swojego obrońcy. Zanim ten zdążył się obrócić, Mujika dał mu kuksańca w żebra(sędzia nic nie widział), zabrał piłkę i mocno uderzył na bramkę. 1:1.

Maximo zapytał, czy mam żyletki.

Do końca meczu nie udało nam się już nic zrobić, mimo iż na boisku pojawili się Christian i Ernesto. Nudny remis, po nudnej grze. Znów straciłem mnóstwo czasu.

 

Nauzet - Iñaki Garmendia, Álvaro Corral, Martín Díaz, Iñigo Sarasola (k)('78-> Ernesto) - César Caneda, Natxo Garro, Víctor Ormazábal('78-> Christian) - Ander Lambarri('48-> Berto), Mono, Haritz Mujika

 

11.09.2011

Segunda Division Grupa 2 [3/38]

Zamora 1:1 CD Mirandés (Beltran, MUJIKA)

'47 cz.k Diaz

MoM: Saul 7.8 (Zamora)

 

Cóż, może to przytrze nieco Herrerze nosa.

Odnośnik do komentarza

***

 

Ostatnimi czasy polubiłem Ramiro. Myślę, że on też odnalazł się w nowej sytuacji. Trochę mi go szkoda, bo gdybym ja miał tyle forsy, na pewno nie spędzał bym całego dnia za biurkiem. Cóż. Różni są ludzie. Coraz częściej zachodzę pod Wesołego Wisielca, aby pogadać z Estebanem. Zaś nocami tęsknię do brunetki, którą tam widziałem. Niejednokrotnie wypytywałem sympatycznego grubasa zza lady, kim ona może być. Zawsze słyszę tą samą odpowiedź: nikt jej tu nie zna, nigdy przedtem tu nie była, tak w ogóle mało kto wie o kogo pytam. Mimo to, w każdej wolnej chwili odpalam fejsbuka i szukam, cały czas szukam. Może kiedyś będzie mi dane znaleźć.

 

Jose Antonio, nasz szperacz numer dwa, wygrzebał niemały talent z Wysp Brytyjskich. Ów talent był aktualnie bez klubu, więc po rozmowie telefonicznej zgodził się przyjechać na testy. Już po pierwszym treningu, na którym Jamil Adam zapierdzielał aż miło, postanowiłem podpisać z nim kontrakt. Ma nam dać młodość, technikę i wytrzymałość w ataku. Póki co będzie musiał się zadowolić rolą jokera.

 

Remis z Zamorą przyszedł w najgorszym możliwym momencie, bo przed arcyważnym spotkaniem o pozycję lidera z Realem Union - klubem, który jako jedyny z całej ligi wydawał mi się poza zasięgiem. Pierwszy mecz ligowy mieliśmy zagrać u siebie, na Munipical Anduva. Na ten mecz został sprzedany komplet biletów. Ja jako jedyny przewidywałem, iż wynik może zadecydować o mistrzostwie, bo media nie brały nas za kandydatów nawet do awansu. Szczególnie zależało mi na zdominowaniu środka pola tak aby Gorka Brit, jeden z najlepszych zawodników naszej ligi, był odcięty od podań. Dlatego wyjściowa jedenastka wyglądała tak:

 

Nauzet - Iñaki Garmendia, Álvaro Corral, Aitor Blanco, Iñigo Sarasola (k) - César Caneda, Natxo Garro, Víctor Ormazábal('73-> Jamil Adam) - Ander Lambarri, Mono, Haritz Mujika

 

Już od pierwszych minut udało się przejąć kontrolę nad meczem. Dokładnie rozgrywaliśmy piłkę, lecz za każdym razem brakowało ostatniego podania, w skutek czego nasi napastnicy mieli mało okazji do zdobycia bramki. Dobre zawody rozgrywał Caneda, który wyłączył z gry Chuchiego - czarodzieja z Unionu. W 29 minucie z lewej strony naszego pola karnego sędzia przyznał rzut wolny dla gości, po faulu Garmendii. Wyżej wspomniany Chuchi posłał krosa w pole karne, a Garro zaspał z kryciem. Hugo stanął przed pustą bramką, a kibice przyjezdni wpadli w szał. Ja również. Niebywale głupio stracona bramka, właściwie przez chwilę nieuwagi. Może tym cechują się drużyny mistrzowskie? Potrafią wykorzystać najmniejszy Twój błąd?

W przerwie powiedział chłopakom, że grają dobrze, lecz mają zacząć stwarzać sytuacje.

Dziesięć minut po mojej przemowie wreszcie mieliśmy klarowną sytuację - sam na sam z bramkarzem wyszedł Mono, strzelił jednak za słabo i golkiper zdołał zatrzymać piłkę.

Prawie kwadrans przed końcem na boisku zameldował się nasz nowy nabytek. Zagrał przyzwoicie, ale nie miał okazji do zdobycia bramki.

Gdy sędzia zagwizdał, jeszcze nie dowierzałem. Przecież byliśmy lepsi, dominowaliśmy cały mecz, zwycięstwo się nam należało. Tymczasem przegraliśmy 0:1 i tym samym straciliśmy fotel lidera.

 

18.09.2011

Segunda Division Grupa 2 [4/38]

CD Mirandés 0:1 Real Union (Hugo)

MoM: Hugo 7.3 (Real Union)

 

Po meczu odpowiednio potrząsnąłem piłkarzami, a Realowi Union obiecałem zemstę. Liga dopiero się zaczęła, więc wyścig po mistrzostwo cały czas trwa.

Odnośnik do komentarza

Dzisiaj w dobrym nastroju szedłem na przedpołudniowy trening. Wstałem skoro świt, ogoliłem się, zjadłem śniadanie, które dzisiaj pitrasił Hector i opuściłem naszą norę. Tego dnia wszystko nastrajało optymistycznie - ptaki śpiewały, drobni sklepikarze krzątali się przed swoimi straganami czekając na klientów. Nawet mijani przeze mnie gimnazjaliści uśmiechali się od ucha do ucha, gdyż tego dnia nie lekcje miały być skrócone z powodu święta. Splendoru wszystkiemu nadawało Słońce - wspaniałe, wrześniowe hiszpańskie słońce, będące dla mnie zawsze czymś bliskim, czymś, co przypomina mi codziennie swym okiem o Starym Kraju.

 

Gdy pojawiłem się w klubowej szatni, przebierało się tu już kilku co gorliwszych zawodników. Zerknąłem na mojego nowego rolexa, który był drogi ale miał jedną, ważną zaletę - dawał poczucie bycia kimś, wydłużał członka o dobre kilka metrów. Do treningu pozostało dziesięć minut.

Chwilę później zjawił się Humberto z wiadomością, że prezes koniecznie chce mnie widzieć w swoim gabinecie, najlepiej od razu po treningu. Uśmiechnąłem się cynicznie, lecz ze względu na obecność piłkarzy nie skomentowałem tego wyskoku Ramiro, choć miałem wielką ochotę. Zdjąłem koszulę, założyłem koszulkę polo i dres, dając znak piłkarzom do wymarszu na boisko.

 

Z bramkarzami jak zwykle pracował Mark. Ja z resztą sztabu poprowadziliśmy zajęcia w grupach. Najpierw rozgrzewka, rozciąganie, potem kilka ćwiczeń siłowych. Następnie każdy dostał piłkę. Zgodnie z planem, dziś wdrożyliśmy w życie nowy program - mianowicie 5 minut mniej intensywnych, po czym 2 minuty na pełnych obrotach tak aby tętno wzrosło do 120. Wszystko z piłką przy nodze. Taka zaprawa znakomicie przygotowywała naszych piłkarzy do gry w meczach toczonych w szybkim, rwanym tempie.

Na koniec podzieliłem chłopaków na cztery zespoły i zagraliśmy miniturniej. Pozytywnie wyróżnił się Jamil, strzelec siedmiu bramek. Jak łatwo się domyślić, jego drużyna wygrała.

Po treningu wziąłem prysznic. Pogadałem jeszcze chwilę z Humberto i Hectorem, a następnie udałem się do prezesa.

 

Wszedłem schodami na górę i przywitałem się z sekretarką, która była brzydką i aspołeczną kobietą w wieku średnim. Prezes, zgodnie ze słowami brzydkiego cerbera był u siebie. Bez zastanowienia otworzyłem drzwi.

Gabinet od czasu mojej wizyty niewiele się zmienił - tylko stos gazet na stole prezesa nieco wzrósł. Ramiro jak zwykle siedział za biurkiem, wpatrując się w ekran laptopa. Czoło przecinała mu pozioma zmarszczka, zdobiąca ową twarz od kiedy przybyłem, by wprowadzić Mirandés do Ligi Adelante. Zobaczywszy mnie, podniósł oczy znad komputera i odpowiedział na moje cyniczne "Dzień dobry, Panie Prezesie".

 

- Dzień dobry, Helenio. Siadaj.

Starym zwyczajem rozwaliłem się w fotelu z pogardliwym uśmiechem. Ramiro odsunął laptopa na bok i oparł brodę na łokciach, patrząc mi w oczy. Niespotykana u niego wcześniej odwaga.

 

- Byłem ostatnio na obradach rady miasta. Burmistrz też tam był. Chociaż zjedliśmy wspólnie obiad, nie było to dla mnie zbyt miłe spotkanie. Burmistrz wyśmiał mój, a właściwie twój plan rozbudowy stadionu, a gdy powiedziałem mu, że spodziewam się w tym roku awansu, popukał się w czoło i do końca spotkania się podśmiewał. Nie zwracał bym na to uwagi, ale miasto daje sporo pieniędzy na klub. Po twoich transferach, Helenio, nasza sytuacja finansowa prezentuje się nie najlepiej. Nie będę ukrywał, iż jesteśmy na krawędzi - albo awans albo bankructwo. Tertium non datur. Zaś jeżeli będziemy grać tak jak w poprzednich dwóch spotkaniach...

- Dosyć. - to mówiąc wstałem i już zamierzałem grubiańsko przejść do ofensywy słownej skierowanej ostrzem w burmistrza oraz prezesa. Byłbym to zrobił, ale nie wiedzieć czemu, rzuciłem okiem w stronę laptopa, stojącego teraz bokiem do mnie. Na pulpicie było niewiele plików, ale moją uwagę przykuła tapeta. Przedstawiała zgrabną brunetkę z rudymi pasemkami. Rudą, jak ją często nazywałem w myślach. Cała rzeczywistość zamieniła się w olbrzymią maczugę, wiecie, tę taką podobną do sławnego Kropidła. Kropidło spadło na moją głowę z siłą, przekraczającą dziesięciokrotnie siłę Chrzciciela.

Nie wiem jak długo stałem, bezmyślnie gapiąc się w ścianę. Przez głowę przebiegały setki myśli, a myśli biegły we wszystkich kierunkach.

- Helenio?

- Miałem na myśli dosyć tych wyników, Panie Prezesie. Chłopaki są naładowani, a wyniki przyjdą niedługo. Natomiast z tym burmistrzem pogadamy po sezonie.

 

Ramiro z wolna pokiwał głową, świetnie maskując zaskoczenie stylem mojej wypowiedzi. Ja zaś pożegnałem się, cichutko wyszedłem i delikatnie zamknąłem drzwi.

Następnie udałem się do domu, aby dostać zawału serca.

Odnośnik do komentarza

Żona? Wątpliwe, Ramiro miał zbyt mało pieniędzy aby poleciała na niego taka dziewczyna, a także zbyt mało wygadania żeby taką poderwać. Kochanka? Też raczej nie. Właściwie z tych samych powodów. Mógłby co prawda jej zapłacić, lecz któż umieścił by zdjęcie dziwki na pulpicie? Logiczny wniosek mógł być tylko jeden - córka. Córka, a więc osoba z założenia silnie związana z ojcem, powierniczka jego problemów i pociecha. Ze znanych mi problemów pan RR miał tylko jeden - mnie. Właściwie nie muszę już zgrywać takiego skromnego, jestem dla niego czymś więcej niż problemem. Jeszcze wczoraj z właściwą sobie dumą twierdziłbym, że byłem jego nocnym koszmarem, nieustannie piekącym wrzodem na dupsku, który co dzień przypominał o swojej obecności. Czy Ramiro mógłby ukryć całą sytuację mającą miejsce w klubie przed swoimi najbliższymi? Szczerze wątpię, czy starczyło by mu samozaparcia. Poza tym, z tego co wydedukowałem, od 25 lat znajduje się on pod żelaznym pantoflem swojej żony. Nie ulega wątpliwości, iż córka wiedziała o moim istnieniu, a prawdopodobnie i o moim podejściu do Prezesa. Takie rozmyślania snułem po drodze do domu. Wniosek był jedny - nie mam szans.

W mieszkaniu nie było nikogo poza mną. Po tych wszystkich przemyśleniach wróciły do mnie wszystkie upokorzenia, jakich z rozkoszą dostarczałem Ramiro. Nerwowo przeszukałem barek. Niestety, z naszych obfitych niegdyś zapasów pozostała jedynie butelka aguardiente - kolumbijskiej anyżówki, mocnej jak diabli. Powodowany chęcią samobójstwa samodzielnie obciągnąłem całą. Trudno powiedzieć, abym poczuł się lepiej. Ból istnienia trzeba załagodzić czymś jeszcze - kołatało się w mojej pijanej głowie.

Od kuchni najbliżej było do pokoju Hectora. Nerwowo wybebeszyłem w nim wszystkie szuflady w poszukiwaniu owianej legendą, Magicznej Apteczki. Ukryta była w szafie pod stertą rzeczy. Podniecony jak dzieciak, który właśnie dostał nowego resoraka, udałem się do łazienki. Hector nigdy nie otwierał przy nas swojej apteczki - wszystkie dragi, narkotyki i inne świństwa przynosił ze swojego pokoju, nikomu nie pozwalając iść ze sobą. Zamknąwszy drzwi od toalety, ostrożnie położyłem apteczkę na umywalce. Zawierała różne torebeczki z białym proszkiem, ale mnie w rękę wpadło coś innego - mianowicie listek z czerwonymi i niebieskimi tabletkami.

Zastanawiając się, którą wybrać przypomniał mi się Matrix. Pomny perypetii Neo wziąłem niebieską. Po minucie nagle wszystko pojaśniało, żeby potem pociemnieć. I nic. Tylko jakieś stukanie, chyba w mojej głowie. Postanowiłem wypróbować czerwoną. Wkładając ją sobie na język intensywnie patrzyłem w lustro. Po chwili wszystko pociemniało, a potem się przejaśniło. Znowu stukanie. Nic.

Zachichotałem, gdyż do głowy przyszła mi szalona myśl - zrobić coś, czego Neo zrobić nie mógł. Wziąć obie. Naraz. Wziąłem.

Pamiętam tylko tyle, iż ja wybrałem ratowanie Zionu niż Trinity.

Odnośnik do komentarza

Vulture - dzięki, staram się :eusa_boohoo:

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Znaleźli mnie na podłodze łazienki. Jak się okazało, owe stukanie było niczym innym jak dobijaniem się Humberto. Razem z Hectorem doprowadzili mnie do przytomności. Szczególnie nasz fizjoterapeuta miał wyrzuty sumienia iż lepiej nie zabezpieczył Apteczki, gdyż doglądał mnie z wprost niewysłowioną opiekuńczością. Niestety, przez kolejne niemal dwa tygodnie czułem się niczym gówno. Dosłownie. Nie byłem w stanie nawet prowadzić drużyny. Na szczęście, z pomocą przyszedł mój wierny asystent - nie tylko napisał mi wszystkie odprawy przed i po meczowe, ale także ustalał skład i w efekcie to on naprawdę uratował mój tyłek.

Na całe moje szczęście, następni nasi trzej rywale nie byli zbyt wymagający. Chętnie bym opowiedział w jaki sposób ich ograliśmy, ale nic nie pamiętam. Znam tylko wyniki.

 

Wszedłem na ławkę z pomocą Hectora i Humberto. Oficjalny powód był całkiem klasyczny - kontuzja goleni. Na szczęście padało, więc głęboko naciągnąłem kaptur od dresu na głowę i przysnąłem. Dziwny to był mecz. Mieliśmy dwie okazje, przynajmniej tyle kojarzę. W obu świetnie zachował się Lambarri, a moją głowę przeniknął niby sztylet wrzask całej naszej ławki rezerwowych. Dobrze, że nie miałem przy sobie spluwy. Łeb tak mnie bolał, że powystrzelałbym ich jak kaczki, byle by się tylko zamknęli. Rozmowy przeprowadzał mój asystent.

 

21.09.2011

Segunda Division Grupa 2 [5/38]

Palencia 0:2 CD Mirandés (2x Ander Lambarri)

MoM: Ander Lambarri 8.8 (CD Mirandés)

W następnych dniach trochę mnie puściło. Czułem się coraz lepiej, ale to nie przemawiało do mojego kochanego przyjaciela fizjoterapeuty, który wpadł na pomysł terapii grupowej. Mianowicie w najbliższym czasie będziemy w trzech jeździł na pikniki, aby spożywać na świeżym powietrzu. Trzeba będzie znaleźć jakieś odludzie. Gdyby mnie zdybali jacyś dziennikarze, nie miałbym życia. Oznajmił mi o tym, a ja zacząłem się zastanawiać, kto tu tak naprawdę powinien się leczyć.

 

Następny mecz graliśmy u siebie z czerwoną latarnią ligi - Sestao. Z tego spotkania zapamiętałem nieco więcej.

Przez ponad siedemdziesiąt minut waliliśmy głową w mur. Sestao wychodziło na naszą połowę, gdy udało im się posłać lagę za połowę, a napastnikom pobiec. Dominowaliśmy cały mecz, lecz miałem spore obawy czy cokolwiek strzelimy. Po godzinie gry na placu pojawił się Jamil Adam, który dziesięć minut później otworzył wynik spotkania cudownym, plasowanym strzałem z 30 metrów. Odetchnąłem z ulgą. Wynik spotkania ustalił Alvaro, ładnie główkując po rzucie rożnym.

 

25.09.2011

Segunda Division Grupa 2 [6/38]

CD Mirandés 2:0 Sestao (Jamil Adam, Alvaro Corral)

MoM: Ander Lambarri 7.7 (CD Mirandés)

 

Stuff Hectora miał jednak jakieś magiczne właściwości. Myślałem, że już doszedłem do siebie, lecz gdy przyszedł dzień meczu, tak mnie "wzięło" iż odnowiła mi się kontuzja goleni. Chłopaki profilaktycznie nasunęli mi na oczy klubową czapkę z daszkiem. Nie pamiętam kompletnie nic. Może ta terapia grupowa jest rzeczywiście potrzebna?

 

01.10.2011

Segunda Division Grupa 2 [7/38]

CD Mirandés 3:1 Salamanca (LAMBARRI, Borrego, GARRO, MONO)

MoM: Ander Lambarri 8.4 (CD Mirandés)

 

Lambarri jest ostatnio w gazie. Trzy mecze i dziewięć punktów. Chciałem zanucić "Cudownych przyjaciół mam" parafrazując znaną piosenkę, ale Humberto kazał mi stulić pysk. Obawiam się, iż będzie chciał podwyżki.

Odnośnik do komentarza

ugh - przed sezonem Salamanca wydawała mi się poza zasięgiem :)

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Aby rozegrać następny ligowy mecz, musieliśmy przemierzyć aż 162 kilometry zmierzając nad rzekę Duero. Tam mieliśmy się przekonać, który zespół jest lepszy - CD Mirandés czy Arandina CF.

Samo miasteczko było bardzo podobne do naszego, tak jak nasze leżało nad rzeką. Mieszkało tu również mniej więcej tyle samo ludzi.

Zespół po ostatnich zwycięstwach był w dobrych humorach, więc nie musiałem się wspinać na wyżyny sztuki motywowania. Powiedziałem, że mają wygrać, przybiłem piątkę z każdym z nich i wyszedłem na ławkę. Pierwszą jedenastkę tworzyli:

Nauzet - Iñaki Garmendia, Álvaro Corral, Martín Díaz, Iñigo Sarasola - Mikel Martins (k), Natxo Garro, Víctor Ormazábal - Ander Lambarri, Mono, Haritz Mujika

 

Zaczęliśmy z impetem, walcząc o każdą piłkę. Gdy w ósmej minucie piłkę od bramki wybił Nauzet, kolejno Mujika i Garro wygrali przebitki. Piłka trafiła do Mono, który będąc tyłem do bramki zagrał ładną piłkę na wolne pole, mniej więcej w narożnik pola karnego. Doszedł do niej Haritz, przyjął, a następnie z impetem uderzył na bramkę. Piłka śmignęła nad zdezorientowanym bramkarzem, co spowodowało że cała nasza ławka wyskoczyła i zaczęła się klepać po plecach, tudzież tyłkach. Takiego rogala nie powstydził by się nawet Kazio Deyna.

Jednakże gracze Arandiny byli tego dnia niesamowicie naładowani. Po stracie bramki, zamiast załamać się i dograć mecz na stojąco(typowe dla trzecioligowców), ruszyli do ataku. My skupiliśmy się na kontrach. Nie minął nawet kwadrans gry, gdy przy wyprowadzaniu owego kontrataku, fatalnie podał Garro. Piłkę przechwycił Adri, pognał po skrzydle, po czym dograł płasko w pole karne, za linię naszej wracającej obrony. Do piłki dopadł Diego Anton. Minutę później moi napastnicy piłkę na środku boiska, by ponownie zacząć grę.

Pięć minut nie minęło, a już przegrywaliśmy. Głupi błąd w kryciu. Arandina miała rzut wolny z narożnika pola karnego, a Sarasola nie przykrył Abarcy. Wtedy podszedłem do linii bocznej i zacząłem się drzeć. Piłkarze wydawali się zaskoczeni, bo nigdy przedtem tego nie robiłem. Chyba przemówiło to do nich. Na twarzach kilku moich podopiecznych pojawił się wyraz determinacji.

I bardzo dobrze się stało. Trzy minuty nie minęły, a rozegraliśmy składną akcję. Ze środka pola prostopadłą piłkę zagrał Ormazabal. Sam na sam wyszedł Mono, który nie zwykł takich sytuacji marnować. Byłem zachwycony.

Na kwadrans przed przerwą zdobyliśmy trzeciego gola. Z lewej strony po linii zagrał Iñigo. Tym razem to Mujika będąc tyłem do bramki zagrał na wolne pole, a Mono strzelił swojego drugiego gola.

Obawiałem się o reakcję zespołu rywali. Na szczęście, gdy wygrywaliśmy sześćdziesiąt sekund z boiska za bezmyślny faul wyleciał Adri. Do przerwy nie wydarzył się już nic ciekawego, podobnie jak po przerwie. Po godzinie gry Lambarriego zastąpił Arroyo, a słabo dysponowanego Garro - Caneda. Kolejną zmianą było wprowadzenie Ernesto, który zluzował zmachanego Sarasolę.

W osiemdziesiątej minucie obronę gospodarzy rozjechał Mono, wychodząc na czystą pozycję. Niemal równo z trawą wykosił go Bardal. Karnego wykorzystał sam poszkodowany, a Arandina kończyła mecz w dziewięciu. Bohaterem meczu został naturalnie autor hat-tricka.

 

09.10.2011

Segunda Division Grupa 2 [8/38]

Arandina 2:4 CD Mirandés (MUJIKA, Diego Anton, Abarca, MONO, MONO, MONO)

'34 cz.k Adri

'79 cz.k Juan Bardal

MoM: Mono 9.6 (CD Mirandés)

 

W maratonie spotkań, dzięki wyjątkowej złośliwości osoby układającej terminarz, kolejne spotkanie graliśmy już trzy dni później. Segunda Division wróciła do Mirandy nad Ebro. Rywalem był zespół niezły, a do tego nieprzewidywalny - Gimnastica. Przed spotkaniem miałem spore obawy, gdyż piłkarze mieli mało czasu na regenerację.

Zrywając ze starożytną maksymą, mówiącą że zwycięskiego składu się nie zmienia, poczyniłem małe korekty personalne. Miejsce w pierwszej jedenastce utracił Garmendia na rzecz Raula Garcii, a naszego kapitana zastąpił weteran - Cesar Caneda.

 

O ile przed spotkaniem miałem obawy, to już w czwartej minucie zostałem uspokojony. Złe wybicie golkipera gości przejął Sarasola. Do prostopadłej piłki wybiegł Mono, minął bramkarza i wpakował łaciatą do pustej bramki. Master piece.

Kapitalnie tego dnia grała obrona. Naciskali pressingiem bardzo wysoko, przez co rywale w ciągu całego meczu oddali jeden celny strzał. Nie minęło pół godziny, a pressing się opłacił - kolejny wykop bramkarza gości, główką Diaza, wyjście Mono, strzał, gol.

Drugiego hat-tricka z rzędu odnotowała nasza perełka, w 33 minucie potężnie uderzając zza pola karnego. Potwierdził tym samym, że jest w znakomitej formie.

W przerwie pochwaliłem blok defensywny oraz strzelca trzech bramek, a także wezwałem do utrzymania wyniku. Po godzinie gry kolejną szansę dostał Jamil Adam, zmieniając Mujikę. Na boisku pojawił się też Mikel Martins, który zluzował Ormazabala.

Gimnastica nie kwapiła się do odrobienia strat, a my spokojnie graliśmy piłką, co jakiś czas kreując okazje bramkowe. Żadna z nich nie została jednak wykorzystana. Ostatnią zmianą było wprowadzenie Ernesto za Iñigo. Sędzia nic nie doliczył. Kolejny dobry mecz, kolejny komplet punktów.

 

12.10.2011

Segunda Division Grupa 2 [9/38]

CD Mirandés 3:0 Gimnastica (MONO, MONO, MONO)

MoM: Mono 9.6 (CD Mirandés)

 

Nasza forma została odpowiednio udokumentowana w ligowej tabeli, która przedstawiała się tak:

| Poz | Inf | Zespół | | M | Wyg | R | P | ZdG | StG | R.B. | Pkt |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 1. | | Mirandés | | 9 | 7 | 1 | 1 | 19 | 7 | +12 | 22 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 2. | | Real Unión | | 9 | 6 | 2 | 1 | 21 | 11 | +10 | 20 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 3. | | Eibar | | 9 | 5 | 1 | 3 | 20 | 19 | +1 | 16 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 4. | | U.D. Logroñés | | 10 | 3 | 6 | 1 | 12 | 10 | +2 | 15 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 5. | | Gimnástica | | 9 | 4 | 2 | 3 | 10 | 8 | +2 | 14 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 6. | | Burgos | | 9 | 4 | 2 | 3 | 14 | 11 | +3 | 14 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 7. | | Real Sociedad"B" | | 9 | 4 | 2 | 3 | 13 | 10 | +3 | 14 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 8. | | Guijuelo | | 9 | 4 | 1 | 4 | 8 | 10 | -2 | 13 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 9. | | Lemona | | 9 | 3 | 4 | 2 | 12 | 9 | +3 | 13 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 10. | | Arandina | | 9 | 4 | 1 | 4 | 15 | 17 | -2 | 13 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 11. | | Alavés | | 9 | 3 | 3 | 3 | 14 | 10 | +4 | 12 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 12. | | Osasuna"B" | | 9 | 3 | 3 | 3 | 10 | 12 | -2 | 12 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 13. | | Salamanca | | 10 | 3 | 3 | 4 | 16 | 21 | -5 | 12 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 14. | | Ponferradina | | 9 | 2 | 5 | 2 | 16 | 12 | +4 | 11 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 15. | | Amorebieta | | 9 | 3 | 2 | 4 | 10 | 14 | -4 | 11 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 16. | | Palencia | | 9 | 2 | 3 | 4 | 12 | 17 | -5 | 9 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 17. | | Bilbao Ath. | | 9 | 1 | 5 | 3 | 10 | 11 | -1 | 8 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 18. | | Zamora | | 9 | 0 | 6 | 3 | 6 | 11 | -5 | 6 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 19. | | Sestao | | 9 | 1 | 2 | 6 | 12 | 18 | -6 | 5 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

| 20. | | Segoviana | | 9 | 1 | 2 | 6 | 9 | 21 | -12 | 5 |

| ---------------------------------------------------------------------------------------------------------|

 

 

Na przyszły tydzień Humberto zapowiedział pierwsze spotkanie w ramach terapii grupowej. Zaczynam się bać.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...