Skocz do zawartości

Bóg futbolu jada quesadillas


Rekomendowane odpowiedzi

Niczym świst przelatującej kuli komar obudził rozwalonego jak ziemski możnowładca mężczyznę. Podejmował on nierówną walkę z małym oprawcą od dobrej godziny, bez większego skutku. Zmęczony kolejną przegraną batalią wyprostował się w miękkim fotelu i zagadnął towarzysza, najwyraźniej równie znudzonego co on sam.

 

– Skąd komar w tym przeklętym samolocie?

¬ Spytaj idiotę, który je stworzył.

 

Po tej zacnej ripoście, wyraźnie zadowolony z siebie David wygodniej się usadowił i przez na wpół przymknięte oczy podziwiał krągłości stewardessy znikające kilka rzędów dalej.

 

- Poważnie to załatwisz? – zagaił po chwili milczenia pierwszy.

- A czy sinus do kwadratu plus cosinus do kwadratu daje dwa?

- Nie wiem – obaj nie należeli do osób dziarsko pokrzykujących „do szkoły by się szło!”

- No właśnie.

 

Tak wyglądały ich rozmowy. Poznali się podczas pracy Kacpra, tudzież walczącego z komarem, w Berlinie. Od tamtego momentu trzymali się razem, a podejrzenia „tęczowego” wizerunku zazwyczaj tonęły w jędrnych piersiach chwilowo dzierżawionych panienek. Z racji dziwnych zainteresowań posiadacza imienia, które wyglądało bardziej polsko (w końcu był Kacprem, a nie Casperem czy Gasparem) musieli dość często zmieniać miejsce zamieszkania, niekoniecznie na lepsze.

 

- Ależ trzęsie – z niesmakiem, w typowym dla tego narodu stylu, narzekał Polak.

- Gdybyś nie zauważył jedziesz na zesłanie, bo nikt w Europie nie chce już na ciebie patrzeć, więc z klasą biznesową nie będziemy mieli do czynienia przez najbliższych kilka lat.

 

Hiszpan minął się trochę z prawdą tłumacząc powód turbulencji przyjacielowi, każdym samolotem wlatującym do gigantycznego brudasa, zwanego popularnie Mexico City trzęsło. Powód był prozaiczny – mijając góry pilot był zmuszony wykonać kilka spiral, nawet klasa biznesowa i zasiadający tam ludzie nie mogli przenieść gór gdzieindziej, a uwierzcie, że mogą dużo.

Odnośnik do komentarza

Niestety nie miałem jeszcze przyjemności spróbować tego dania, ale zamierzam w najbliższym czasie, a co do jalapenos to pełna zgoda - im więcej tym lepiej :D.

 

 

 

Pierwsze spojrzenie na ulice miasta Meksyk sugeruje kompletny chaos, drugie w tej kwestii nic nie zmienia, a pięćdziesiąte pierwsze dobitnie w tym utwierdza. Jedyną zasadą, którą kierują się miejscowi kierowcy jest kompletny brak zaufania do wszystkiego i wszystkich, łącznie ze znakami, światłami i innymi bzdurnymi rzeczami pragnącymi zawłaszczyć naszą wolność, a warto wiedzieć, że wolności Meksykanin będzie bronił do ostatniej kropli krwi.

 

Dwaj przybysze z Europy niespiesznym krokiem opuścili lotnisko kierując się w bliżej nieokreślonym kierunku.

 

- Czym tam dojedziemy? – zaczął Polak.

- A ile masz kieszeni?

- hę? – twarz Kacpra sugerowała skonfundowanie.

- No ile masz kieszeni?

- No dwie, ale nie widzę związku z moim pytaniem.

- Czyli metro odpada – oznajmił David. – Autobus z tego samego powodu raczej też, więc zapewne taksówką.

 

Milczeli dopóki z miejskiej dżungli wyłonił się pojazd, którego poszukiwali wzrokiem. Zielony garbus z malusieńkim napisem „Taxi” rzucał się w oczy z dość dużej odległości. Po kilku chwilach uporczywego gwizdania i wykonywania szeregu gestów, które w zwykłej sytuacji zostałyby odebrane jako śmieszne mogli wsiąść do własności szeroko uśmiechniętego mężczyzny z tradycyjnym, czarnym wąsem. Podziwiając zwinny ruch Meksykanina szarpiący gumkę, która w efekcie zamknęła drzwi, David dobił targu jeśli chodzi o ceną przejazdu, przejazdu do Calle del Toro, miejsca, gdzie siedzibę ma Club America.

Odnośnik do komentarza

Mijali niekończące się ulice zabudowane z obu stron tak szczelnie, iż zdziwienie mogły wywołać nawet moskity przeciskające się pomiędzy niemal identycznymi budynkami. Domki nie robiły wrażenia rozmiarami, przy niektórych znajdowały się malusieńkie ogródki, na których nie dało się wyhodować więcej niż kilka kwiatów i minimalne ilości najbardziej popularnych warzyw. W końcu było to centrum, a mówiąc dokładniej jedno z kilkunastu takowych. Dla Polaka była to nowość, w końcu w jego kraju dominowały miasta z jedną, konkretną starówką. Jest to kwestia dynamicznego rozwoju Mexico City, które niczym wygłodniały olbrzym pochłaniało kolejne i kolejne miejscowości.

 

Od czasu do czasu przewijały się smętne kaplice, małe placyki wypełnione miejscowymi dziećmi, czy targi kuszące barwami, których ich oczy jeszcze nie miały okazji zaznać. Dodając do tego wykwintne zapachy można było z miejsca zakochać się w miejscu będącym dla wielu osób zwykłym i nudnym targiem. Z przerwą na pozostawienie bagaży w jednym z hotelików jechali – o ile można tak nazwać przemieszczanie się w mrówczym chaosie - blisko dwóch godzin. W końcu dotarli. Siedzibą klubu był nowoczesny, przeszklony budynek wyróżniający się na tle pozostałych wysokością. Nie zrobił on wielkiego wrażenia na przybyszach, gdyż Niemcy czy Francja dysponowały setkami takich rarytasów.

 

Po wniesieniu opłaty za przejazd ruszyli z dumnie wypiętymi piersiami kierując się ku schodom. Pewność siebie miała być kluczem do uzyskania celu. Niestety domniemani Bogowie zostali zrównani z nic nie znaczącymi ludźmi już przez ciemnowłosą piękność w recepcji mylącą ich z dostawcami jedzenia. Kolejną szpilką wbitą w dumę Polaka był fakt, iż musiał zmierzyć się z szeregiem innych kandydatów branych pod uwagę, ponadto nigdzie nie było widać czerwonego dywanu, którego oczekiwał.

 

Po trzydziestu minutach uporczywego skakania po dumie i ekstremalnie bolesnego deptania ego wybrzmiał sympatyczny głos uroczej sekretarki

 

- Pan prezes zaprasza.

 

Jej sztuczny i wymuszony uśmiech stanowił najsłodszą formę dobicia psychicznego jakiego doznał w całym życiu.

 

- Proszę usiąść – twarz prezesa sugerowała człowieka, który widział wszystko co świat miał do zaoferowania.

- CV, list motywacyjny… - zaczął David dopóki mężczyzna siedzący naprzeciwko nie przerwał mu rzucając na blat stołu niebieską teczkę.

- Może zaczęlibyśmy od mojej wizji zespołu? – Kacper odzyskiwał pewność siebie.

- Ach tak, Wisla Krakow – nie zwracając uwagi na sugestię Polaka nie zbyt poprawnie przeczytał Meksykanin – Hertha Berlin, Nicea, Victoria Setubal.

 

Słysząc nazwy kolejnych drużyn szkoleniowiec wyprostował się dumnie.

 

- Odejście, zwolnienie, zwolnienie, o a nawet spektakularne wyrzucenie.

 

10000 kg ciężarek zapikował by doszczętnie przygnieść ego Kacpra.

 

- Ależ zawsze odnosił sukcesy! Decydowały – David ostrożnie ważył słowa – różne sytuację, tak to dobre określenie, różne sytuację – powtarzał się wyjmując z kieszeni chusteczkę, by następnie otrzeć nią spocone czoło.

- Odezwiemy się – ciężarek zyskał dodatkowe 10000 kg.

- Nie chce pan nawet poznać mojej wizji drużyny? Mam już konkretne plany, gralibyśmy taktyką…

- Odezwiemy się – ton głosu prezesa sugerował koniec dyskusji.

 

- No to tym razem sinus kwadrat plus cosinus kwadrat nie będzie równe dwa – po wyjściu David próbował ratować sytuację niezbyt głębokimi żartami.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...