Skocz do zawartości

Krew, pot i łzy.


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

To co mi się podoba w Twoich opkach to niesamowite porównania jakie stosujesz. Różnie mi się czyta Twoje kariery, czasem gorzej, czasem lepiej, zależy o czym piszesz. Myślałem, że fabuła jakiej się trzymałeś już się wypaliła i nic ciekawego na ten temat nie napiszesz, a tu proszę. Byłem w błędzie. Będę regularnie czytał :)

Odnośnik do komentarza

- Ashton Road, Bristol, BS3 2EJ – przeczytałem na głos adres siedziby firmy, do której właśnie zmierzałem. Przesądnie zaparkowałem auto na strzeżonym miejscu, a sam, by nabrać trochę świeżego powietrza, ruszyłem pieszo przed siebie. Miałem spocone dłonie. Spaliłem po drodze całą paczkę papierosów, dławiąc się i krztusząc jak nastolatka po pierwszym lodzie.

- Bardzo mi miło pana widzieć – uradowany Steve Lansdown uścisnął mi prawicę szarpiąc nią w górę i w dół, jak bym był jakąś cholerną lalką – zapraszam do środka. Pan pozwoli, że dokończę papierosa i zaraz do pana dołączę.

- Spokojnie – otwartą dłonią zastopowałem zaproszenie – i ja zapalę. Taka fajka pokoju rozluźnia atmosferę.

- Ken wspominał, że równy z pana gość. Niech i tak będzie.

 

W Sali numer dwadzieścia osiem siedziała młoda, niezwykle urodziwa kobieta w płomiennych włosach. Kiedy wchodziliśmy do środka wystukiwała tipsami coś na klawiaturze poprawiając jednocześnie drugą dłonią kosmyk włosów.

- Panno Honorato, dwie kawy prosimy – prezes wskazał mi wejście do swojego gabinetu serdecznym ukłonem – a i proszę nie łączyć żadnych telefonów. Chwilowo będę zajęty.

W gabinecie unosił się zapach pomarańczy. Ściany zdobiły liczne zdjęcia prezesa ze sportowcami i działaczami sportowymi. Pod ścianą, zaraz przy regale z książkami stało aluminiowe biurko. Obok, po lewej stronie kredens z kolorowymi trunkami szczerzył do mnie zęby zapraszając na ostre molestowanie. Spocząłem oczarowany na białym siedzisku z plastikowymi rączkami i czekałem. Po chwili przede mną stanęła panna Honorata ze srebrną tacą.

- Posłodzić? – mrugnęła zalotnie okiem stawiając na szklanym blacie podstawkę z filiżanką.

- Dziękuję. Wolę bez.

- Proszę się pospieszyć. Nie mamy przecież całego dnia na kawę panno Honorato, prawda? – Lansdown zdawał się być podenerwowany frywolnym zachowaniem sekretarki.

- Ja też wolę bez – szepnęła wychodząc z gabinetu.

- Panie Miśkiewicz – prezes wstał z miejsca i chwycił za cukierniczkę – jak sięgam pamięcią, był pan swego czasu bardzo dobrym szkoleniowcem Leeds United.

- Najlepszym – wyszczerzyłem pożółkłe zęby.

- Cokolwiek to znaczy. Nie wiem czy pan Bates mówił już panu, ale poprzedni trener …

- Keith Millen – wtrąciłem.

- … tak … Millen został usunięty z zespołu za słabe wyniki. Powiem wprost. Nie szukamy nowicjusza, ani człowieka, którego wszystkiego musimy uczyć od początku. Pański angielski jest komunikatywny, co widać po naszej rozmowie. Niestety, nie dostałem pańskich papierów. Gdzie pan ostatnio pracował?

- W Kansas City Wizards panie prezesie – westchnąłem na wspomnienie o amerykańskim śnie.

- Kansas? Toż to drugi koniec świata.

- Albo i trzeci.

- Powiem tak – zastał pan Leeds drewniane, zostawił murowane. To się chwali. Nie rozumiem co prawda decyzji o odejściu z Elland Road, tym niemniej jednak perspektywa zatrudnienia kogoś z pańskim nazwiskiem napawa mnie optymizmem.

- Panie Lawsdown, z całym szacunkiem do pana i do drużyny … proszę nie poruszać tematu moich rezygnacji ze stanowisk. Żadna nie była podyktowana lenistwem, czy pogonią za pieniądzem.

- Mhm – prezes zamoczył usta w gorącym trunku i wskazał mi palcem na moją filiżankę – nie pijesz?

- Kansas przed moim przyjściem grało same ogony. A gdy odchodziłem byli w samym czubie. Potrafiliśmy pokonać Los Angeles Galaxy, gdzie grał przecież David Beckham, aż siedem do zera. O czymś to chyba świadczy, prawda? – przechyliłem pół kawy jednym haustem parząc podniebienie.

- Tak, to bardzo obiecująco brzmi panie Miśkiewicz – prezes stanął z założonymi z tyłu rękami przed oknem i trwał w milczeniu. Spojrzałem na tykający zegarek. Wskazówki spotkały się właśnie na czwórce. Uniosłem się na dłoniach i dokończyłem poczęstunek. Otarłem jeszcze usta śnieżnobiałą chusteczką i rzekłem :

- Decyzja należy do pana.

- Dobrze – prezes odwrócił się do mnie – dobrze, niech będzie. Siadaj – wskazał mi palcem swoje miejsce – niewiele Ci mogę zaoferować na sam początek, ale dostaniesz drużynę po przebudowie, bez znanych nazwisk. Jesteśmy w długach, więc nie licz kasy na transfery. Musisz ograniczyć wydatki płacowe, bo ten bryś Millen utopił większość pieniędzy w beznadziejnych piłkarzy.

- Mam już nawet kilka nazwisk, które mógłbym zatrudnić. I to całkowicie za darmo.

Prezes przetarł pot z czoła i wyjął z neseseru kilka kartek maszynopisu.

- Czytaj. Dokładnie i ze zrozumieniem. Jeśli będziesz miał problem z jakimś paragrafem, podpunktem, czy czymkolwiek, to pytaj. Lepiej wiedzieć co się podpisuje.

I czytałem. Całe dwadzieścia minut nerwowo stukając palcami w parapet.

- Prezesie?

- Tak?

- Podpis ma być czytelny?

Lawsdown wyszczerzył do mnie zęby i podał mi dłoń.

- Witamy na pokładzie Bristol City!

Odnośnik do komentarza

Mała przerwa była spowodowana opadami śniegu. Nawaliło go po kolana. Odcięli nam prąd na dwa dni, siadło ogrzewanie i gorąca woda.

 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Pierwszy dzień z reszty mojego życia przebiegł nad wyraz schematycznie. Zadokowałem Chryslera na parkingu punkt dziewiąta. Parkingowy na początku spoglądał na mnie spode łba, ale kiedy pokazałem mu legitymację wyszczerzył zęby jak Aborygen i wskazał miejsce na asfalcie.

 

Kadra pierwszej drużyny Bristol City prezentowała się następująco :

 

Piłkarze 1

Piłkarze 2

( wolę taki schemat przedstawiania drużyny, niż wypisywanie poszczególnych grajków, o których i tak nikt nie czyta ).

 

Do drużyny udało mi się sprowadzić :

 

1. Selim Benachour - 45 krotny reprezentant Turcji. Przyszedł za darmo.

2. Andy van der Meyde - 17 krotny reprezentant Holandii. Za darmo.

3. Romano Denneboom - były piłkarz Twente i NEC ( występował tam razem z Niedzielanem ). Za darmo.

4. Joel Thomas - wyłoniony na meczu sparingowym młodych talentów. Za darmo.

5. Francois Kompany - brat Vincente Kompany'ego. Za darmo.

6. Xisco Nadal - były piłkarz Villareal i Levante. Przywędrował do nas za 1.2 miliona euro i był to jedyny i najdroższy gotówkowy transfer Bristol w tym sezonie.

Odnośnik do komentarza

Srebrna obudowa mojego notebooka mieniła się kolorami zachodzącego słońca. Pisałem bloga. Od kilku lat robiłem to niezmiennie, bo miałem En tyle do powiedzenia. Josico z Miguelem pojechali właśnie do Bristol po zakupy i kolejną transzę pieniędzy z barów, a ja, odziany we flanelową koszulę, w bojówkach i japonkach na stopach siedziałem na balkonie podziwiając czerwony horyzont.

 

" Droga En. Jutro zaczynamy mecze sparingowe, więc dzisiaj mam trochę wolnego czasu dla siebie. Piszę do Ciebie, bo ostatnio wspominałem, że napisałem Ci piosenkę. I pewnie nie możesz się doczekać, aż wrzucę ją do mojego pamiętnika. Musisz zrobić tylko jedną, ważną rzecz. Uruchom przeglądarkę, wyszukaj piosenkę :

 

" Loona - Colors "

 

Znalazłaś? Teraz podłóż te słowa pod słowa piosenki :

 

Krople topią sobą świat.

Wiatr w nich wczepił smutku ślad.

Smutek zgasił nieba brzask.

W szklance whisky zatapiam łzy.

Whisky z deszczem, a w myślach Ty ...

 

Chcę cofnąć czas, lecz jak ?

Ponaprawiać wszystkich uczuć brak.

Być znów tam, gdzie Ty.

Pośród gwiazd porozsiewać sny.

 

Refren:

 

Dziś ostatni raz widzę Cię.

Chciałbym cofnąć czas, lecz wciąż w te krzyki brnę.

Dziś ostatni raz przytulę Cię.

Tak jak kiedyś ...

Nim umarł dla nas cały świat.

 

 

Jesteś, ale znikniesz mi.

Ogień się w Twych oczach tli.

W ogniu spalasz chwile gdy

Chciałaś bym znów przy Tobie spał.

Księżyc blaskiem nam łóżko słał.

 

Chcę cofnąć czas, lecz jak

Cofnać chwile kiedy uczuć brak ?

Czułem Twój smak, i Twoje łzy.

A dziś płaczę jak płaczesz Ty.

 

Refren

 

 

Dziś ostatni raz widzę Cię.

Chciałbym cofnąć czas, lecz wciąż w te krzyki brnę.

Dziś ostatni raz przytulę Cię.

Tak jak kiedyś ...

Nim umarł dla nas cały świat.

 

 

Dlaczego nie widzimy zła

Gdy przez palce ucieka świat.

Jeśli umiesz wybaczać, potrafisz przebaczać

Sprawię byś rozkwitła znów jak kwiat.

 

Dziś ostatni raz widzę Cię.

Chciałbym cofnąć czas, lecz wciąż w te krzyki brnę.

Dziś ostatni raz przytulę Cię.

Tak jak kiedyś ...

Nim umarł dla nas cały świat.

 

2x

 

Loczek

 

Mam nadzieję, że Ci się podoba. Na bezkresie morskiej toni znika statek. Uwielbiam spoglądać na to, co jeszcze przed chwilą było w zasięgu wzroku, a teraz ginie w mroku niezmierzonych głębin. Kończę już, bo muszę wymyślić odpowiednią taktykę na najbliższe mecze. A przecież wiesz, jak bardzo jestem skrupulatny w tych sprawach. Do następnego. Kocham Cię "

 

Zamykając laptopa nabrałem powietrza w usta i spojrzałem w dół, na zielone podwórko. Cerber obgryzał właśnie kość merdając uciętym ogonem. Chrysler stygł w cieniu gotów do podróży. A przy ciosanej, zielonej skale, na trawniku, tuż przy drewnianych schodach kwitło geranium.

Odnośnik do komentarza

Pierwsze mecze sparingowe były przetarciem szlaku, po którym mieliśmy wspólnie kroczyć naprzód. Na samym początku postanowiłem zorganizować sparing wewnętrzny, by sprawdzić, w jakiej formie są poszczególni piłkarze. Nie do końca zgadzałem się z decyzją mojego poprzednika o zatrudnieniu charyzmatycznego Davida Jamesa, więc na samym początku to właśnie doświadczony bramkarz został wystawiony na listę transferową. Wzbudziło to co prawda falę niezadowolenia wśród kibiców i samego delikwenta, tym niemniej jednak nie zamierzałem z mojej decyzji rezygnować. Chcąc nie chcąc, objąłem pierwszą drużynę, zaś rezerwy przejął mój asystent - Steve Wigley - były zawodnik między innymi Porsmouth i Nottm Forest.

Po półtorej godzinie gry na tablicy widniał wynik 1:0 dla moich podopiecznych. Nie byłem usatysfakcjonowany z tego co zobaczyłem. Bristol City był zlepkiem kulturowym, z przewagą rodzimych Anglików. Tym niemniej jednak na boisku nie stanowili zgranego kolektywu.

Bristol City 1:0 Bristol City II

 

Musiałem nad tym popracować przed kolejnym meczem, który rozegraliśmy z Sheffield Wed. Tutaj już wyłoniłem pierwszą jedenastkę. Mianowicie :

James

McAllister - Fontaine - Caulker - Hunt

Rose - Cisse - Skuse - Campbell

Vokes - Stead

Nie była to drużyna, z której zamierzałem już stale korzystać. Byli to piłkarze, którzy według mnie zaprezentowali minimalnie większy poziom niż ten poniżej poziomu morza. Udało się nam zdobyć jedną bramkę i to dzięki środkowemu obrońcy Fontaine. Ponownie.

Bristol City 1:0 Sheff Wed

 

Trzeci sparing był popisem naszych umiejętności. Rwałem włosy z głowy zastanawiając się gdzie my u licha byliśmy w poprzednich meczach. Pokazaliśmy futbol totalny, a Danny Haynes pokazał, że jest w pełni formy przed nadchodzącym sezonem. Cieszyłem się jak małe dziecko przy otwieraniu zestawu Happy Meal.

Accrington 0:5 Bristol City

 

W trzecim tygodniu lipca na Ashton Gate przyjechał wielki Olympique Lyonnais, popularnie zwany Ljonem. Piłkarzom puszczały zwieracze i w powietrzu, w szatni unosił się nieprzyjemny fetor. Taka drużyna nie stanowiła dla mnie większego wyzwania. Tym bardziej, że mecze kontrolne są przecież najczęściej grywane na pół gwizdka. Po obesraniu sedesu z każdej strony, dokładnie, przez wiele odbytów, ruszyliśmy do natarcia w składzie :

Henderson

Hunt - Caulker- Fontaine - Williams

Benachour - Skuse (K) - Cisse - Rose

Stead - Haynes

Przyjezdni grali w takim oto zestawieniu : Lloris, Reveillere, Diakhate, Lovren, Cissokho, Toulalan, Makoun, Gourcuff, Briand, Kallstrom, Gomis.

Rozjechaliśmy kelnerów tak, jak przystało na porządną drużynę. Zagraliśmy ultra ofensywnie, wykorzystując szybkich bocznych obrońców przy konstruowaniu akcji zaczepnych. W rezultacie sraczka Bristol przerodziła się w obstrukcję Lyonu, a kibice na trybunach masturbowali swoje oczy widokiem przepięknej piłki.

Bristol City 2:1 Olympique Lyonnais

Odnośnik do komentarza

W słonecznym Weston Super Mare życie toczyło się jak walec prowadzony przez skacowanego staruszka. Po zwycięstwie nad francuską drużyną postanowiłem wybrać się na małą wyprawę. Josico spakował wędki, Miguel załadował do bagażnika dwa kartony piwa, wagon papierosów i małe, kukurydziane chrupki. Puściłem Cerbera wolno zamykając ogrodzenie na cztery spusty.

- Szefie, a gdzie my w ogóle jedziemy? – spytał Hiszpan ładując się na tylne siedzenie.

- Wy do pracy. A ja … odpocząć po ciężkim tygodniu.

Mknęliśmy drogą numer siedem wzdłuż wybrzeża. Sznurówki białych pasów ginęły pod kołami ryczącego Amerykanina, a ja czułem, że niebawem coś się wydarzy. To nieprzyjemne mrowienie w kości ogonowej, ten nieznośny ścisk żołądka. Czułem się tak, jak bym miał za chwilę zdawać egzamin maturalny posuwając jeszcze moją koleżankę z ławki na umywalce w kiblu.

- Jak Rumuni?

- A bo ja wiem. Pracują.

- Anglicy?

- Też.

- To i Hiszpanie będą – zatrzymałem się przy krawężniku i wskazałem palcem na drzwi prowadzące do małego sklepiku ze zdrową żywnością. Na wystawie, za szybą, suszyły się jakieś wodorosty. Josico z miną zgwałconej ośmiolatki wysiadł z auta, wszedł do środka, po czym wrócił z plikiem pieniędzy.

- Szefie. Mieliśmy zbierać długi zaraz po niedzieli. A jest piątek. Ludzie nie mają …

- Milcz. Na szczęście to ja jestem tutaj szefem, a nie Ty – syknąłem podając Josico chusteczkę. Hiszpan wytarł zakrwawioną pięść, złożył ręce na piersiach i obrażony zaczął podziwiać widoki za szybą.

- Miguel, Ty masz pod sobą Anglików – zerknąłem w lusterko – radzisz sobie z nimi?

- Wayne’a już nie ma – parsknął śmiechem – a pozostała piątka spisuje się co najwyżej przeciętnie szefie.

- Myślisz, że powinniśmy rozszerzyć nasze działania na całe wybrzeże ?

- Myślę, że jest nas za mało. Stanowczo.

- Morten obiecał mi – skręciłem w prawo, tuż przy stoisku z lalkami, balonikami i watą cukrową – że w razie kłopotów podeśle mi kilku swoich zaufanych ludzi.

- Twierdzisz, że nie damy sobie rady?

- Twierdzę, że handel używaną odzieżą w dzisiejszych czasach jest słabą pralnią kasy.

- To zainwestuj te pieniądze w sklepy, stoiska, nie wiem, w hotel – wtrącił rozdrażniony Josico łapiąc Miguela za kolano.

- Hotel? – mruknąłem ładując się za szybko na trawiaste pobocze.

Odnośnik do komentarza

Morten przybył o świcie, nim pierwsze promienie słońca dotknęły ziem Weston Super Mare. Był zdecydowanie większy, niż ostatnim razem kiedy go widziałem. Miał też delikatną bródkę z wąsikiem i trójkątny, stylizowany zarost zaraz pod dolną wargą. Jego głowę zdobiły ciasno splecione warkoczyki, które zdawały się być przyklejone do czarnoskórej glacy. Ubrany był w luźne spodnie dżinsowe, białą, obcisłą podkoszulkę i skórzaną, czarną kurtkę. Nad piersiami dyndał mu złoty znaczek Wu Tang Clanu, zawieszony na grubym jak murzyński penis łańcuchu.

- Nieźle się urządziłeś – zacharczał i splunął na ziemię gęstą flegmę. Za nim stało czterech osiłków. Każdy miał na sobie obcisłą podkoszulkę i czarne spodnie. Każdy też wielkością przypominał średniego bawoła, bizona czy tura.

- To Twoje dziewczyny? – skinąłem głową otwierając bramę.

- Ty, bo Ci z dyni wysadzę! – wrzasnął ten stojący najbliżej, o twarzy Zidane’a i ruszył w moją stronę.

- Spokój Cerber! – uspokoiłem ostrzącego sobie kły na padlinę pieska – a to co? – wskazałem palcem na srebrną Toyotę Avensis wjeżdżającą na podwórko.

- Ty, bo kierownica po lewej stronie to ja rozumiem. Ale po prawej?

Wzruszyłem bezradnie ramionami chichocząc pod nosem. Weszliśmy do środka. Posadziłem gości na kanapie, bizonom dałem wody i odpaliłem telewizję cyfrową. MTV akurat serwowało „ Moje słodkie szesnaste urodziny ”, czyli coś na poziomie krnąbrnych osiłków.

- Jak serce? – spytał Morten spoglądając na mnie tak czule, że poczułem się jak w domu.

- Już lepiej. Wiesz, od tamtej pory minęło sporo czasu.

- Arsene mówił, że znaleźli Cię na w pół martwego w jakimś wiejskim domku w Polsce.

- Nie ma co do tego wracać – machnąłem zrezygnowany ręką – palisz?

- Nie, mam coś ekstra – Morten wysypał na blat szklanego stołu biały proszek, uformował kartą do bankomatu dwie, spore ścieżki. Następnie wyjął z kieszeni sto dolarów, zwinął w rulonik i wsiorbał prawą dziurką cały proszek – druga oczywiście jest dla Ciebie – wskazał palcem przecierając nasadą dłoni podrażniony nos.

- Mówisz – wessałem kreskę – że chciałbym rozwinąć skrzydła na Wyspach Brytyjskich?

- Arsene ma mnie już dość. Z wzajemnością. Dużo czasu upłynęło od kiedy wyjechałeś z Kansas. Pomyślałem więc, że skoro mamy jakiś kontakt, może razem coś stworzymy. Coś z przyszłością. Coś, co będzie działać latami. Wiesz, hierarchia wartości, obowiązki, przyjemności, pełna kasy podróż do przyszłości.

Po tych słowach rozległ się huk i do przedpokoju wpadło dwóch uzbrojonych w karabiny Hiszpanów.

- Ręce do góry! – głos Josico brzmiał jak pisk opon hamującego Poloneza.

Cztery ogry spojrzały z politowaniem na chudych gejów, po czym jeden z nich podszedł do Miguela, wyszczerzył zęby i jednym, mocnym uderzeniem pozbawił go przytomności i dwóch zębów. Josico wycelował odruchowo w jego stronę i pocisk rozerwał Amerykaninowi tchawicę. Krew trysnęła w górę jak kolorowa praska fontanna.

- k***a mać! – zakląłem chwytając za lufę karabinu. Josico odszedł dwa kroki do tyłu i wyjął z kabury lśniącą berettę.

- Nie poddamy się! Żywcem nas nie weźmiecie.

- Spokój! – ryknąłem waląc Hiszpana kolbą w udo – to przyjaciele!

- Przyjaciele?

Spojrzałem smutny na tryskającego bordową krwią ogra. Leżał w gęstej kałuży trzymając się za szyję. Jego oczy gasły jak płomień zniczy wypalających się przy blasku gwieździstego nieba. Spojrzał raz jeszcze na Mortena, uniósł kciuk w górę i wyzionął ducha.

- Pięknie. Po prostu pięknie – syknąłem rozglądając się za szmatką – przecież to trzeba powycierać! Tak nie można! Wiesz debilu ile kosztował ten dywan? – chwyciłem Hiszpana za szyję i przyciągnąłem do siebie – co Ci strzeliło do tego durnego łba?

- Szefie – ogłuszony Miguel uniósł się na łokciach – wpadamy z Josico do chaty. Psa nie ma, drzwi otwarte na oścież, a przed nimi samochód z bronią na fotelach. To co mieliśmy sobie pomyśleć? Irysi. Na bank pieprzeni Irysi.

- Miguel Miguel Miguel – Morten pogłaskał go po bujnej czuprynie – to tak się wita gości w Katalonii?

- Jestem z Alicante – oburzył się wstając z podłogi.

- A ja jestem z Kansas. Wiesz co robimy z takimi jak Ty? Wwiercamy im wiertła w kolana i wyrywamy obcęgami zęby. A później nożem zrywamy powieki, wydłubujemy jedno oko i zawijamy wszystko w szmatkę, pakujemy i pocztą wysyłamy do narzeczonej – Morten pociągnął dłonią po jednym z warkoczyków.

- Emmmm Ty śpisz na górze. Chłopcy – wskazałem otwartą dłonią na pozostałą trójkę dryblasów – tutaj. Mamy sofę, kanapę i łoże. Wszyscy się zmieścimy.

- A co z Russelem?

- Jak się ściemni pojedziemy z nim na wycieczkę. Albo nie – zastopowałem próbę uniesienia denata w powietrze – poćwiartujemy go. Cerber uwielbia świeże mięso.

Odnośnik do komentarza

Bates nie odzywał się do mnie od spotkania w Hadesie. Ilekroć dzwoniłem pod wybrany numer zgłaszała się automatyczna sekretarka oznajmiając wszem i wobec, że abonent jest poza zasięgiem. Morten ze swoją trzodą chlewną pojechali do miasta rozejrzeć się „ w terenie ”. Miałem więc trochę wolnego czasu dla siebie na obmyślenie strategii na nadchodzące mecze.

 

Wiatr łamał młode gałązki drzew, rozrzucając liście po całej okolicy. Wzburzone morze tygrysim rykiem rąbało w bezbronne skały, a krople docierały niemal pod mą rezydencję. Jeszcze jeden łyk piekielnej ambrozji z czarnym nadrukiem „ Johnie Walker”, ostatnia łyżeczka kawioru. Jeszcze raz tylko przetarłem suchą szmatką czubki lakierków, odpaliłem papierosa i trzaskając drzwiami ruszyłem w stronę Chryslera. Było ciemno, a nad głowami gwiazdy spoglądały na ziemię romantycznym uśmiechem. Przekręciłem kluczyk. Brama drgnęła otwierając mi drogę na świat. Wyjąłem zza pazuchy malutką buteleczkę. 100 ml whisky. Odkręciłem zębami metalową nakrętkę i wcisnąłem szkło między nogi.

Droga do Bristol wiodła wąską ścieżką usłaną ostrymi kamieniami. Gdzieniegdzie trawiaste pobocze porastały drzewa, przez które na suchy asfalt przedzierał się widok księżyca. Pociągnąłem zdrowo z buteleczki pozostawiając jeszcze połowę w środku. Zredukowałem bieg, skręciłem w prawo i minąłem tablicę „ Bristol ”. W głośniku zatrzeszczał stary, dobry Frank Sinatra ze swoim kultowym New York, New York. Pobujałem się na boki w rytm beztroskich nut i otworzyłem szybę. Zapach wilgoci oznaczał niechybne nadejście burzy.

- Halo Morten? – odebrałem drżący telefon – Już jadę. Spotkamy się tam za pięć minut.

Stare, opuszczone magazyny hurtowni napojowo-alkoholowej zionęły smrodem padliny. Przewaliłem się przez nieoznakowany przejazd kolejowy i zatrzymałem wóz tuż przy drewnianym baraku z napisem „ Pole must dead ”. Założyłem skórzane rękawiczki bez palców, psiknąłem szyję Kleinem i postawiłem pierwszy krok na wilgotniejącym betonie. Mżawka tego wieczoru siąpiła inaczej niż zwykle. Kropelki nie docierały wszędzie. Ot, po prostu sunęły ku ziemi z ,jakby, nudów. Usłyszałem kroki. Oparłem się o ścianę baraku i spojrzałem w stronę dobiegającego hałasu. Morten kroczył w moją stronę w obstawie jednego z osiłków. Obaj trzymali w prawych dłoniach połyskującą broń.

- Oto jestem – wyszczerzyłem zęby wychodząc zza winkla. Ruszyliśmy w stronę starego budynku bez okien i drzwi, który najwidoczniej niegdyś służył jako biurowiec. Zdemolowane wnętrze wyglądem przypominało horrory z młodzieńczych lat.

- Irysi – Morten wskazał na osiem ciał poukładanych jedno na drugim, przykrytych szarą plandeką, jak szalupy.

- Turasy – wskazał palcem na przeciwległą ścianę, pod którą leżały cztery związane liną ciała. Każdy miał na głowie przeźroczysty worek. Każdy worek był czerwony od krwi i wnętrzności wypluwanych po uderzeniach.

- Jak w KFC – zaśmiałem się w głos opierając ciało o blat zbutwiałego biurka.

- Ty zajmij się trenerką. My zajmiemy się pracą dla prawdziwych mężczyzn. A jak uda się połączyć jedno z drugim, może siłą przewyższymy mego brata.

- Morten Jumbara, syn wielkiego Arsene chce go przewyższyć. Przecież nie tak dawno kaleczyłeś język próbując poderwać Trish.

Czarnoskóry chłopak uniósł palec w górę i przytrzymał go przy ustach. W oddali słychać było jakieś szepty. Przeładowałem broń i zacisnąłem na spuście palec wskazujący. Podeszliśmy pod ściany i wstrzymaliśmy oddechy. Jednym haustem wciągnąłem pozostałą zawartość buteleczki o odstawiłem ją na półkę z czymś, co jeszcze nie tak dawno było książką.

- Tu ich nie ma. Może są tam? Chodźmy!

Kroki były coraz wyraźniejsze. Słyszałem ich szepty i głębokie oddechy. Niebo słało ku ziemi coraz większe krople, coraz mocniej ciskając nimi o bruk.

- Irysi – szepnąłem do Mortena mrużąc jedno oko. Drugim celowałem w trzy sylwetki zmierzające w stronę pierwszego z magazynów.

- Pieprzony Darron. Tak to się właśnie umawia z gówniarzami. A mieliśmy ich dopaść.

- Daj spokój Ryan. Nie dziś, to jutro. Nie jutro to za tydzień. Wayne zasługuje na pomszczenie.

- O ile w ogóle został zaszlachtowany. Sam wiesz, że miał nie po kolei w głowie.

Poczułem jak coś wspina mi się po nogawce. Przerażony spojrzałem w dół. Jeden z Irlandczyków jeszcze żył. Chwycił mnie za spodnie i próbował się podnieść przywalony ciężarem kompanów.

- Psia mać! – warknął Morten.

- Słyszałeś? – po tych słowach usłyszałem ładowanie broni. Trzech mężczyzn puściło się biegiem w naszą stronę celując tam, gdzie spoglądali. Z hałasem wpadli do środka rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu. Kiedy pierwszy przestąpił próg jeden z osiłków chwycił go za szyję i powalił na ziemię. Kilka szybkich uderzeń kolbą pozbawiło go prawego oka i nosa.

- Tu są! – ryknął drugi częstując żołnierza Mortena salwą ołowiu. Dryblas padł brocząc krwią z sześciu dziur po kulach.

- Pomóż! – ryknął zrozpaczony Amerykanin wychodząc z ukrycia. Spluwa klekotała na wietrze prując pociskami w Irlandczyków. Spojrzałem w stronę chwytającego mnie za rękę i bez zastanowienia posłałem mu kulkę. Jęknął cicho i puścił spodnie uderzając otwartą dłonią o pastowane trzewiki.

W kuckach podszedłem pod okno i wyjrzałem na zewnątrz. Dwóch mężczyzn siedziało za kontenerem na śmieci rąbiąc na oślep z Kałasznikowów. Morten z dwoma gorylami odpowiadali im strzałem po strzale, wychylając się co chwila z kryjówki. Najciszej jak mogłem przeszedłem przez dziurę w ścianie i podreptałem w kuckach pod niebieską beczkę z wodą. Usiadłem na ziemi i wykonałem znak krzyża na piersi wciągając głęboki oddech w płuca. Sprawdziłem ile mam nabojów w magazynku, otworzyłem naszyjnik i spojrzałem na zdjęcie En. Uśmiechała się do mnie tak niewinnie …

- E! – ryknąłem do Irysów celując w nich lufą mojej beretty. Przerażeni próbowali odwrócić ogień w moją stronę, ale byłem szybszy. Cztery pociski zrobiły z ich pustych łbów wydmuszki. Padli pod kontenerem jak Don Kichot z La Manchy. Otarłem pot z czoła. Morten wyskoczył z ukrycia i dobiegł do denatów cały czas mierząc w ich ciała spluwą.

- Tośmy poszaleli – zarechotał.

- Owszem – odparłem odpalając papierosa.

- Tworzymy historię. Straciłem dwóch ludzi, ale warto było.

- Kto to u licha był?

- Twoi ludzie twierdzą, że przywódcy ulicznych gangów –Morten wzruszył ramionami chowając gorącą lufę z tyłu, za pasek.

- Teraz już z górki – parsknąłem śmiechem – wybrzeże jest nasze.

Odnośnik do komentarza

Kolejne mecze sparingowe były pasmem sukcesów. Ustalanie taktyki w przeddzień spotkania, na balkonie mojej rezydencji stało się moim natręctwem.

Na Adams Park w Wycombe pewnie zwyciężyliśmy ze tamtejszym Wycombe po bramkach Romano Denneboom'a. Holender z miejsca stał się ulubieńcem kibiców, dając popis swoich umiejętności w debiucie. Spotkanie towarzyskie oglądało blisko dwa i pół tysiąca kibiców, co znalazło swoje odzwierciedlenie w tytułach prasowych.

Wycombe 0:4 Bristol City

( Denneboom 4x )

 

Kilka dni po pogromie "Niebieskich" spotkaliśmy się na Edgeley Park z drużyną Stockport. Zmieniłem ustawienie drużyny, wychodząc na murawę z dwoma defensywnymi, środkowymi pomocnikami i dwoma ofensywnymi - bez skrzydłowych. Ich rolę przejęli boczni obrońcy, którzy włączali się do akcji ofensywnych. Wynik spotkania ponownie otworzył Liam Fontaine. Był to już trzeci gol środkowego obrońcy w fazie przygotowań. W drugiej połowie po fatalnym błędzie defensywy po uderzeniu Dennebooma Christos Christodoulou wbił kolanem futbolówkę do własnej bramki. Kropkę nad "i" postawił Holender i wynik poszedł w media.

Stockport 0:3 Bristol City

( Fontaine, Christooulou ( sam. ), Denneboom )

 

Ostatni dzień lipca był utożsamiany ze świętem całego miasta. Na Ashton Gate przyjechał sam AC Milan - efekt moich działań na międzynarodowym rynku. Moje nazwisko nadal było kojarzone z Leeds, co ułatwiało mi znacznie pole manewru. Kasy sprzedały rekordową sumę biletów - siedemnaście tysięcy trzysta czterdzieści jeden. Tym razem postanowiłem cofnąć drużynę i zagrałem z jednym napastnikiem, wspieranym jednym ofensywnym pomocnikiem. Zaraz za nim grało dwóch defensorów wspieranych łącznikiem między linią pomocy a formacją obrony. Skrzydłowi obrońcy mogli walczyć tylko na własnej połowie. Zmieniłem również ustawienie krycia. Ze strefowego zeszliśmy do krycia 1-1, co miało dać możliwość moim podopiecznym sprawdzenia własnych możliwości w starciu z najlepszymi.

 

Bristol City - James, McAllister, Fontaine, Cisse, Stewart, Rose, Skuse, Johnson, Williams, Haynes, Clarkson

AC Milan - Roma, Antonini, Onyewu, Thiago Silva, Papastathopulos, Flamini, Gattuso, Montelongo, Ronaldinho, Ibrahimovic, Boateng

 

Zarobiliśmy krocie. Kibice zobaczyli inną drużynę. Graliśmy bardzo szybką piłkę, wkręcając rywali w murawę. Co prawda nie udało się nam ani razu pokonać znudzonego Romę, ale i przyjezdni nie pokazali nic interesującego pod bramką Jamesa. W efekcie, po 90 minutach gry na tablicy widniał bezbramkowy remis.

Bristol City 0:0 AC Milan

 

Ten wynik poszedł w świat.

Odnośnik do komentarza

Płatki czerwonych róż skroplone dozownikiem wody kusiły kawalerów przemykających obok kwiaciarni. Podłoże było usłane betonową kostką, a na ławce, naprzeciwko, stary Hiszpan wygrywał na gitarze Hotel California. Wrzuciłem mu do brązowego kapelusza kilka monet, skinąłem głową i usiadłem na betonowym obiciu fontanny. Języki słońca smagały pędzące miasto. Rozgryzłem zieloną miętówkę.

Na dachu jednego z budynków siedział mężczyzna. Spuścił nogi w dół tak, że z daleka wyglądało, jak by chciał skoczyć. Na głowie miał niebieską czapeczkę z daszkiem. Wciskał w szyję skrzypce szurając smyczkiem po naprężonych strunach. Dalej, naprzeciwko starej studni grupka nastolatków szkicowała obrazy martwej natury. Spojrzałem na pergamin kryty grafitowym rysunkiem, na kościół, znów na pergamin. Dziewczynka o rysach twarzy tak delikatnych jak tępy nóż do filetowania ryb uśmiechnęła się do mnie zalotnie. Poczęstowałem ją bielą zębów. Pachniała naftą.

Wędrując po kamienistej drodze poczułem wibracje w lewej kieszeni. To był Bates. Podekscytowany nacisnąłem zieloną słuchawkę i rzekłem :

- Ken? Gdzieś Ty się podziewał tyle czasu? Dzwoniłem do Ciebie chyba ze sto razy – przeszedłem obok stoiska z hot dogami potykając się o wystający kamień.

- Jestem w Bristol. Musimy się koniecznie spotkać. Mam dla Ciebie niespodziankę.

- Dla mnie? – wyszczerzyłem zęby do słuchawki kopiąc gnaną wiatrem butelkę po pepsi.

- Bądź za kwadrans w parku. To zaraz za …

- Galerią handlową. Wiem, byłem tam przed chwilą. Ok, niebawem tam będę – rozłączyłem połączenie i wcisnąłem czarny telefon w kieszeń.

Przeskakując nad pędzącym, zdalnie sterowanym samochodem ruszyłem w stronę umówionego miejsca. Rozejrzałem się po okolicy, czy nie ma Straży Wiejskiej, odpaliłem papierosa i puściłem cichego, długiego bąka. Świat zaczął mienić się kolorami, których dotąd jeszcze nie widziałem. I tylko gnat wciśnięty za pasek spodni przypominał mi, że te kolory tak naprawdę są tak samo ważne, jak skasowany, wczorajszy bilet miejskiej komunikacji.

Rozsiadłem się wygodnie na drewnianej, opalonej ławce. Jej kanty zdobiły metalowe obicia w kształcie prostokątów. Te po prawej były naderwane, te po lewej brudne od jakiegoś smaru. Założyłem nogę na nogę wietrząc przepoconą skarpetkę. Przycisnąłem żarzący się jeszcze papieros do drewna. Na ziemię sfrunęło kilka smutnych paprochów.

- Mamy dziś piękny dzień młodzieńcze – zaskrzeczała jak nienaoliwiony zawias staruszka pchając przed sobą balkonik.

- Owszem. Miłego dnia droga pani – odparłem odwracając głowę w stronę kwitnących drzew.

- Jak byłam w Twoim wieku też cieszyłam się ze wszystkiego. Też paliłam papierochy i też ubierałam się jak fircyk. A teraz o – pchnęła balkonik przed siebie – mam nagrodę, za moje zajebiste życie. Mam dofinansowanie do tego barachło, ale jak chcę kupić leki, to już płacę za całość. A w cholerę z tym życiem – ruszyła dalej kręcąc głową na boki.

- Pawle? – usłyszałem kobiecy głos za moimi plecami. Moje ciało zesztywniało jak rażone piorunem. Poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła, a zaraz za nim w korowodzie zasuwa serce. Zacisnąłem dłonie na jednej z desek ławki i wybałuszyłem gały. Tak bardzo chciałem się obrócić, ale mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Znałem ten głos. Był jak by zza światów. Z innego, lepszego życia. Tam, gdzie znikają wszystkie problemy, gdzie skrzyżowania życiowych dróg prowadzą zawsze do celu. Gdzie zawsze kwitną róże, ćwierkają ptaki, gdzie górskie potoki szumią tylko dla zakochanych. Znałem ten głos.

- Jezus Maria … - wykrztusiłem z siebie zgrzytając zębami.

Odnośnik do komentarza

Stała nad brzegiem stawu. Skryta w cieniu drzewa z daleka przypominała małą dziewczynkę pozostawioną bez opieki. Była dokładnie taka, jaką pamiętam. Jej kasztanowe włosy opadające na ramiona muskał dłonią wiatr. Zerwałem się na równe nogi i puściłem pędem w jej stronę. Przeskakiwałem nad ławką, nad płotkiem, wpadłem po kolana w wodę i kroczyłem po niej prawie jak zbawiciel wyciągając przed siebie ręce. Po policzkach ciurkiem płynęły łzy. Puściła czarną walizkę i ostrożnie zsunęła się po małej skarpie wprost do wody. Nie bacząc na brudną ciecz weszła do stawu i wpadła w me ramiona.

- To naprawdę Ty – odchyliłem kosmyk jej włosów – To naprawdę Ty!

- Paweł … Boże … - zaszlochała wtulając się w me ramiona.

Była delikatna jak zroszony płatek róży muśnięty porannym słońcem. Chciałem trwać w tej chwili na wieki. Tylko ona i ja, najmniejsze państwo świata. Niepodzielna jedność, jedno bicie serca, jeden oddech. Chciałem być dla niej najważniejszy. Przynosić co dzień kwiaty, robić śniadanie do łóżka, trzymać za rączkę brnąc przez aleje parkowego zapomnienia. Chciałem podstawiać jej pufę pod zmęczone nóżki, masować całe ciało, obdarowywać prezentami.

Spijać z ust słodką ambrozję życia skradzioną z nieba olimpijskiego.

A gdy świat zniknie zalany wodą … być dla niej arką … Noego.

Bates kręcił z niedowierzaniem głową opierając się o konar drzewa. Z jego ust wylatywał dym Lucky Strike’a.

- Paweł – odskoczyła na sekundę spoglądając mi prosto w oczy.

- Tak najdroższa?

- Ja myślałam, że już nigdy się nie zobaczymy.

Otarłem rękawem cieknące łzy i zatopiłem usta w czerwieni jej warg. En ... moja mała En ...

Odnośnik do komentarza

Na karbowanej patelni skwierczało sadzone jajko. Zaparzyłem wodę w czajniku i zalałem dwie torebki czarnej herbaty. Na stole stygł bekon, tost z serem, a w wazonie rozkwitała róża. Włączyłem TV w lodówce. Serwis informacyjny podawał właśnie wiadomości o odnalezieniu ciała rumuńskiego gangstera :

 

" Jak wynika z zeznań świadków Cristian Stancu został porwany ze swojego mieszkania dwa tygodnie temu przez trzech niezidentyfikowanych napastników. Od tamtej pory słuch o nim zaginął. Dziś stoimy tutaj oto nad dołem, w którym został zakopany. W jego ciele znaleziono osiem kul, co może świadczyć o tym, że był ofiarą walk okolicznych gangów. Jak podaje BBC ... "

Dotknąłem ekranu i wiadomości przemieniłem w poranek z Vivą.

 

En usiadła zaspana na krześle rozcierając śpiochy w oczach. Miała na sobie aksamitny, biały szlafrok i różowe kapcie w kształcie świnek. Założyła nogę na nogę, chwyciła kubek z herbatą i zamoczyła w nim delikatnie krawędź górnej wargi. Spojrzałem na dziewczynę i położyłem przed nią talerz z jajkiem i bekonem.

- Włala!

- Yyy a co to jest? - spytała wbijając widelec w chrupkie białko.

- Śniadanie mistrzów - odparłem siadając obok. Pocałowałem jej szyję, policzek i usta, chwyciłem widelec w dłoń i ...

Rozległ się dzwonek domofonu.

- Halo?

- Paweł? Wpuść nas. Jesteśmy po robocie. Chcielibyśmy się wyspać - skrzeczał Morten dysząc jak po ejakulacji.

- Nie teraz. Prześpijcie się w hotelu, jestem zajęty.

- Człowieku, nie bądź frajerem. Wpuść nas do cholery.

- Powiedziałem nie teraz!

- To ssij jaja.

Po tych słowach usiadłem obok En i pocałowałem ją w szyję, dłoń i czoło.

- Jak się czujesz kochanie?

- Jak by mnie ktoś rozjechał ciężarówką.

- Zrobić Ci masaż ?

- Nalej mi lepiej whisky.

Odnośnik do komentarza

Pewnie chciałbyś stylizować swojego bohatera na Hannibala Lectera ale wychodzi Ci niewiarygodny psychopata. Zimny morderca, który płacze przy dźwiękach fortepianu i pisze wiersze - owszem to może być oryginalne ale brakuje w tym dystansu i klasy. Piszesz dobrze, no i jest to jeden z nielicznych opków z fabułą ale mam wrażenie, że nie za bardzo masz pomysł na tę fabułę.

 

I uwaga formalna: w dialogach nie pisze się zaimków osobowych wielką literą.

Odnośnik do komentarza

Czerwony krawat zaciśnięty pod szyją wżynał się w skórę jak cierń. Trysnąłem kilka kropel perfum na mankiety, włosy i policzki, zapiąłem złote spinki i ruszyłem przed siebie. W pomieszczeniu błyskały flesze. Cała chmara dziennikarzy uzbrojonych po zęby w najwymyślniejsze gadżety do nagrywania rozmowy czekała na mnie z rozdziawioną paszczą. Spojrzałem na Steve Wigley'a. Był zajęty piciem niegazowanej wody. Trener Alan Walsh również nie wykazywał żadnego zainteresowania moją osobą. Opadłem na krzesło, wystrzeliłem czarującym uśmiechem w stronę kamer i czekałem na lincz.

Pytania były rzeczowe, konkretne i nie wymagały ode mnie Bóg wie jakich kłamstw. Ot, po prostu, opowiadałem o etapie przygotowań do sezonu, o ewentualnych wzmocnieniach i o budżecie jaki otrzymałem na nadchodzące dwie rundy. Starałem się udzielać wyczerpujących odpowiedzi.

- Panie Pawle, jak pan ocenia wasze szanse na awans?

- Jesteśmy zdecydowanym faworytem. Nie widzę lepszych od nas.

- To bardzo odważne słowa, tym bardziej, że nie należycie do najsilniejszych drużyn w Championship.

- Hoffenheim też nie było bogate, a potrafili utrzeć nosa nawet Bayernowi.

W sali zapanowało poruszenie. Z lasu pytań najgłośniej wystrzeliła dziennikarka w płomiennych włosach, o twarzy przypominającej napuchnięte ciasto drożdżowe:

- Pamiętamy pańskie sukcesy w Leeds United. Czy Bristol City według pana posiada tak wielki potencjał jak popularni Old Peacock?

- Droga pani, nie od dziś wiadomo, że na podobne pytania trenerowi należy odpowiadać w sposób oczywisty - tak.

- Takie odpowiedzi dyktują panu ludzie z PR?

- Sam dbam o swój wizerunek. Bristol ma ogromną szansę sprawić w tym sezonie niespodziankę.

- To dlaczego wcześniej się to nie udawało?

- Bo wcześniej nie było mnie w klubie.

- Pozjadał pan wszystkie rozumy.

- Nie wszystkie. Ale większość. Dziękuję państwu za przybycie - wstałem z krzesła i bez zastanowienia zniknąłem za drzwiami prowadzącymi do szatni. Oparłem się o ścianę, wyjąłem z kieszeni telefon komórkowy i spojrzałem na ekran.

" Czekam na Ciebie z niespodzianką" - sms od En poprawił moje samopoczucie.

 

Na inaugurację npower Championship na Ashton Gate przyjechało Sheff Utd. Podekscytowany ostatnim remisem z AC Milan nie zmieniłem składu ani ustawienia. Pierwsze 45 minut było męczące jak walka z zatwardzeniem. Cisnęliśmy z całych sił, lecz na tablicy wciąż widniał bezbramkowy remis. W drugiej połowie wyprowadziliśmy zaledwie dwie akcje ofensywne, z czego jedna zakończyła się bramką. Po strzale Xisco piłka po rykoszecie wpadła do pustej bramki i tym sposobem zainkasowaliśmy pierwsze trzy punkty.

Bristol City 1:0 Sheff Utd

( Nosworthy sam. )

 

Po zwycięstwie nad Sheffield nadszedł pierwszy mecz w Pucharze Ligi. Naszym przeciwnikiem była ekipa Dagenham & Redbridge F.C, a ja miałem ogromną chrapkę na sprawienie niespodzianki w tym turnieju. Tym razem defensywny środkowy pomocnik dostał za zadanie przerywać wszystkie akcje środkiem pola, zaś ofensywny skupiał się wyłącznie na konstruowaniu ataków. Obciążyło to znacznie stoperów, ale sądziłem, że taki zabieg przyniesie wymierne korzyści. Już pierwszy kwadrans przyniósł nam bramkę. Po zagraniu Cisse Deeneboom sam na sam otworzył worek z bramkami. W drugiej połowie Tomlin doprowadził do wyrównania, ale ostatecznie w doliczonym czasie gry zakupiony przed tym sezonem Benachour z rzutu wolnego dał nam awans do kolejnej rundy.

Dag & Red 1:2 Bristol City

( Deeneboom, Benachour )

Odnośnik do komentarza

Tego dnia En wstała wcześniej niż zwykle. Zeszła po cichu schodami, zrobiła śniadanie, zaparzyła kawę. W telewizji serwowano właśnie poranek z MTV. Cerber spacerował po podwórku wodząc nosem za mewami. Chwyciła za miskę, nasypała mu suchej karmy i wyszła na świeże powietrze. Obłoki na niebie snuły się leniwie rozmywając swe nagie ciała na cztery strony świata. Spojrzała w stronę otwartej komórki.

- Josico zapomniał pewnie zamknąć ją na klucz – powiedziała na głos do siebie otwierając drzwi. W środku panował zaduch. Śmierdziało wilgocią. Po omacku znalazła włącznik światła i nacisnęła plastikowy guzik. Wnętrze wypełniło blade światło jarzeniówki. Pod ścianą stały brązowe kartony, mniejsze, większe, tworzące zgrabną piramidkę. Dalej, za grillem leżakował na ziemi rozkładany namiot. I kiedy miała już wychodzić kątem oka zauważyła klapę w podłodze. Rozejrzała się czy nikt nie idzie, przymknęła drzwi do komórki i chwyciła za klamkę w kształcie kołatki. Zawisy skrzypiały jak wieko od trumny.

- Cerber! Cerber, no chodź do pancia – krzyczał Miguel przeciągając się na wietrze. Poranek był przepiękny. Z tafli morskiej toni wyłaniało się słońce, mewy śpiewały psalmy pochwalne lecąc pod wiatr, a w oddali spacerowały po plaży kucyki.

En puściła ciężki kawał drewna i pędem puściła się w stronę drzwi. Odczekała chwilę, nim Hiszpan zniknął w środku domu, zatrzasnęła kłódkę, i jak by nigdy nic, usiadła na ganku wyrzucając nogi na stołek.

Śniadanie było wyborne. Płatki owsiane z jogurtem, jajecznica, ciemne pieczywo z szynką, pomidorami i szczyptą przyprawy. A do tego gorąca kawa z mlekiem. Poczułem się zupełnie jak za czasów wojaży w Leeds. I kiedy miałem już usiąść z En przed telewizorem, do pokoju wszedł Josico. Był przerażony. Próbował coś powiedzieć, ale Miguel chwycił go za przegub ręki i kiwnął do mnie głową. Wyszliśmy na zewnątrz.

- Rumunom nie można ufać – rzekł Hiszpan przecierając twarz otwartą dłonią – zdradzili. Zdradził jeden, drugi, wciągnęli w to dwóch Anglików. Jesteśmy w dupie szefie. I to tak głęboko, że czuć smród pędzącej kupy.

- Spokojnie. Opowiadaj, bo nie rozumiem.

- Pojechaliśmy z Mortenem do Bristolu. Wpadliśmy w zasadzkę odbierając kasę z hotelu Air Line. Dwa auta zajechały nam drogę. Ze środka wyskoczyło kilku facetów z kominiarkami i pruli do nas z ostrej amunicji. Zdążyłem odbić w lewo i staranowałem jednego z dżipów – wskazał palcem na Chryslera stojącego pod bramą wjazdową. Wyglądał jak po zderzeniu z drzewem.

- Szlag by to trafił – splunąłem na ziemię chwytając w obie dłonie kraty bramy.

- Morten wyskoczył z samochodu i zaczął uciekać pieszo. Zaraz za nim pędem puścili się jego żołnierze, ale dla nich akurat było już za późno. Przeżyłem tylko ja.

- Skąd pewność, że to Rumuni?

- Za kierownicą tego auta, co zajechało mi drogę siedział ten sam chłopak, któremu darowaliśmy życie w lesie.

- Psia mać. Mogłem go posłać do piachu – odpaliłem papierosa nerwowo chodząc w kółko.

- Co zrobimy?

- Zbierz wszystkich. Z Weston Super Mare, z Bristolu, z okolicznych wiosek. Spotkamy się wieczorem, o – spojrzałem na zegarek – dziewiętnastej. Nie będzie jeszcze ciemno, ale też nie będzie na tyle jasno żebyśmy wzbudzali jakieś podejrzenia.

- Ok. szefie. Tylko gdzie?

- Na drodze prowadzącej do miasta, zaraz za Weston, przy opuszczonej fabryce czekolady.

Josico wsiadł do Chryslera i wtoczył się na podwórze.

- O Boże, co się stało? – En wystrzeliła jak z procy zatrzymując się przy drzwiach pasażera.

- Sarna – Hiszpan zgasił silnik – sarna.

Odnośnik do komentarza

- Gdzie idziesz? Jest przecież wieczór. Myślałam, że pójdziemy na spacer – spytała En stając między mną, a drzwiami.

- Kochanie, niebawem wrócę. Muszę tylko załatwić kilka spraw, obiecuję – pocałowałem jej policzek i pogładziłem włosy. Dziewczyna zmierzyła mnie niepewnie wzrokiem, posmutniała i zrezygnowana opadała na kanapę włączając telewizor. Nie miałem czasu na słowne przepychanki. Chwyciłem kurtkę, zarzuciłem ją przez prawe ramię i wsiadłem do czarnego Mercedesa z 1993 roku. Miguel rozejrzał się dookoła, wrzucił jedynkę i pędziliśmy już w stronę opuszczonej fabryki, za miasto.

- Nie możemy sobie pozwolić na takie akcje. Tracimy teren, możemy stracić dużo więcej. Pytanie – gdzie jest teraz Morten? Jak sądzisz szefie? Żyje?

- Nie wiem. Przekonamy się. Pełnym piecem!

 

Siedem samochodów, zaparkowanych przodem do ulicy, stygło w blasku zachodzącego słońca. Dookoła nich stało stado moich ludzi. Byli Anglicy, Rumuni, Irlandczycy i Polacy, każdy uzbrojony w spluwę, każdy żądny mocnych wrażeń. Miguel zaparkował zaraz za nimi, pod jabłonią. Przesunąłem dłonią odzianą w skórzane rękawiczki po nasadzie pistoletu i wysiadłem z auta. Powietrze pachniało stęchlizną zmieszaną z prochem. Wzrokiem zmierzyłem zgromadzonych :

- Słyszeliście o tym, co się stało. Nie mamy chwili do stracenia. Jeśli ktoś zdradza, musi zostać ukarany w należyty sposób. A wy dobrze wiecie jak zadawać ból. Nie interesują mnie jeńcy, bo nie mamy co z nimi zrobić. Pamiętajcie też, że policja skrobie nam marchewki, więc żeby mi żaden się nie wychylał i nie strzelał do mundurowych. Zrozumiano?

- Tak jest! – ryknęli chórem.

- Jeśli nie możecie ich dorwać w mieście, wywozicie poza granice miejscowości. I mają być tak zakopani, żeby ich na drugi dzień nikt nie znalazł. Zrozumiano?

- Tak jest!

- Poza tym – ruszyłem wzdłuż krawężnika – musimy odnaleźć Mortena. Każdy z was pamięta jak wygląda? Czarnoskóry mężczyzna w luźnych ciuchach, z ciasno spiętymi warkoczykami. Jest kluczowym elementem mojej strategii. Kto go odnajdzie dostanie dziesięć tysięcy funtów. Zrozumiano?

- Tak jest!

- Do roboty! – wzniosłem spluwę ku niebu wypuszczając w chmury dwa ostre pociski. Na placu zawrzało. Żołnierze znikali we wnętrzach aut wyciągając amunicję. Silniki zaryczały jak stado dzikich tygrysów. Wróciłem do Mercedesa. Miguel kończył palić papierosa, a Josico pisał sms.

- Jedziemy?

- Jedziemy. Kierunek Bristol. A zresztą, co ja wam będę tłumaczył – zaśmiałem się pakując swe 90 kilo na tylne siedzenie.

Odnośnik do komentarza

Szare blokowisko wypchnięte na obrzeża miasta pasowało do pięknego Bristol jak do koziej dupy trąba. Josico odpalił cygaro i wysiadł z auta. Za nami stanął korowód samochodów. Trzy pojechały w prawo, dwa w lewo, dwa pozostały z nami gotowe na rozlew krwi. Przekręciłem pokrętło w kasetofonie i w głośniki trysnęły melodią. Miguel pytająco spojrzał na mnie, po czym zaparkował między Vauxhallem Corsa i Fordem Mondeo.

- Czekamy?

- Wiadomo gdzie są?

- Tam – wskazał palcem na szary budynek, z którego odpadał tynk obnażając czerwoną cegłę. Naprzeciwko stał kiosk, obok był przystanek autobusowy.

- Wiesz szefie, jakoś średnio mi pasuje, że jesteś trenerem, a walczysz na froncie jak jakiś pieprzony żołnierz. Masz pracę, kobietę, powinieneś budować przyszłość.

- Filozofie … - urwałem w połowie zdania bo z klatki schodowej dochodziły nas strzały. Bez zastanowienia ruszyliśmy w kierunku budynku przeładowując broń. Klatka numer siedemnaście nie miała drzwi. Domofon wisiał na kablach, a korytarz przy wejściu ktoś używał jako toaletę. Kolejne strzały dobiegły z piwnicy. Wdepnąłem w rozmazaną na całej długości kupę w kolorze dojrzewającego ciasta drożdżowego i zbiegłem po schodach trzymając lufę spluwy przed nosem. Josico wskazał palcem na ciemny korytarz, Miguel ruszył w odwrotnym kierunku. Pozostali otoczyli budynek ładując się do środka każdym możliwym wejściem. Kroczyłem niepewnie przy ścianie słysząc swój stłumiony oddech.

- Szefie, tu po prawej – klepnął mnie po ramieniu. Nim zdążyłem się odwrócić w moją stronę pędziły już pociski. Dwa pierwsze trafiły w ścianę. Kucnąłem i odpowiedziałem salwą. Ktoś padł na ziemię.

- A jak to nasz?

- A co nasz miałby robić w podziemiach? Przecież weszliśmy tu jako pierwsi.

Puściłem się kuckach przed siebie. Jeszcze przez moment czułem oddech Hiszpana na plecach, ale kiedy zatrzymaliśmy się przy ciele Josico wybałuszył gały i wstał.

- To Robbie, jeden z moich żołnierzy. Co on tu robił?

- Widać, są tak wierni jak nimfomanki w małżeństwie.

- Fuck – strzelił denatowi jeszcze dwukrotnie w serce.

Obryzgany krwią przetarłem dłonią twarz i ruszyliśmy dalej. Minęliśmy kilka komórek z gasnącymi lampkami, kosz na śmieci i parę zmiażdżonych, małych kotków. I kiedy dotarliśmy do pierwszych schodów prowadzących w górę w drzwiach stanęło dwóch czarnoskórych mężczyzn.

- Szefie, szybko, mamy ich – stojący najbliżej machnął ręką i chwycił mnie za dłoń. Wspiąłem się po popękanych schodach i weszliśmy do ogromnej Sali przepełnionej starymi meblami. Pod ścianą kurzył się Ford Capri. Dalej, na podwyższeniu, pod szarą plandeką spoczywała motorówka. Rozejrzałem się dookoła. Czterech skrępowanych mężczyzn szarpało się pod ścianą próbując coś powiedzieć. Ich usta były związane brudnymi od smaru szmatami, a po brodzie ściekała im gęsta maź – mieszanina śliny i krwi.

- Proszę, proszę, proszę, kogo my tu mamy – klasnąłem w dłonie odkładając spluwę na blat drewnianego stołu. Josico pociągnął za linkę i nad naszymi głowami zaiskrzyła stara żarówka.

- Mmm, mmm!

- Rozwiń mu na chwilę gębę. Chciałbym wiedzieć o czym do mnie mówi. Mów, dla kogo pracujesz?

Młody mężczyzna o twarzy przypominającej pizzę wypluł na podłogę ząb z kawałkiem mięsa.

- Nic ci nie powiem śmieciu. I tak wszyscy zginiecie.

Uśmiechnąłem się do chłopaka. Miguel odwiązał go i posadził na krześle.

- Powiesz mi wszystko. Od początku, aż do samego końca. Rozumiesz? ROZUMIESZ?

- Tfu! – chłopak plunął mi w twarz. Wyjąłem z kieszeni chusteczkę i otarłem nią czoło. Spojrzałem na ekran Nokii. Dzwoniła En.

- Harold? Co tam za Tobą leży – Josico rzekł do wytatuowanego grubasa ze szczecinką za uszami. Grubas podszedł do stołu i uniósł w górę zardzewiałą piłę do drewna – moja twoja.

- O, jak miło. Ernest, podstaw tu drugie krzesło. Popiłujemy sobie – mówiąc to chwyciłem chłopaka za nogę i przywiązałem ją do drugiego krzesła.

- Nic ci nie powiem. Tfu!

- Josico chwycił rączkę w prawą dłoń, Miguel drugi koniec w lewą i dotknęli ostrymi trójkątami piły skóry, na wysokości piszczela.

Odpaliłem papierosa i usiadłem na parapecie okna odchylając leciwe rolety. Na dworze zapadał zmrok. Okna pogrążone we śnie powoli gasły, jak znicz na wietrze. Starsza pani właśnie mocowała się z zamkiem kiosku, a nasze auto opuściło Mondeo.

- Uwielbiam Bristol nocą. Te neony, pary spacerujące po głównym deptaku. Uwielbiam Turasów serwujących gorący kebab, klnących i upitych Polaków. I to wszystko do tej pory było moje. Nikt nie wchodził mi w paradę, nie dzieliłem zysków, nie było rozlewu krwi. Spokój i harmonia … rozumiesz? – mówiąc te słowa zanuciłem na głos piosenkę słyszaną przed chwilą w samochodzie.

- Myślisz, że jestem tu sam? Że nasza czwórka to wszyscy, którzy stanęli przeciwko tobie śmieciu? Jest nas o wiele więcej! Nigdy nas nie pokonasz. NIGDY!

- A Ty już nigdy nie staniesz na dwóch nogach. No, chyba, że powiesz mi o wszystkim.

- Blefujesz. Nie masz do tego jaj. Spójrz na siebie. Wyglądasz jak postać z taniego filmu gangsterskiego. Skórzana kurtka, czarne rękawiczki i buty lśniące jak psu jajca. I co, myślisz, że twoje gówniane małpy coś mi zrobią? Wiesz kim jestem?

Spojrzałem na zegarek i zacząłem ziewać. En dzwoniła po raz drugi. Chwyciłem za komórkę i nacisnąłem „ odrzuć”.

- Jest tu jeszcze ktoś?

Miguel wybrał numer na klawiaturze i czekał. Po chwili powiedział kilka słów po hiszpańsku, pokiwał głową i rzekł do mnie :

- Dwa trupy w piwnicy, jeden przy samochodzie, dwa w kiblu. W sumie pięć plus te cztery tutaj.

- My żyjemy! – ryknął chłopak przywiązany do krzeseł.

- Już nie – po tych słowach Miguel i Josico zaczęli z uporem maniaka i radością dzieciaka piłować bryzgającą krwią nogę. Chłopak darł się w niebo głosy wzywając matkę, boga i klnąc na czym świat stoi. Stal powoli, z chirurgiczną precyzją cięła jego twardą kość. A ja, nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, spokojnie zgasiłem papierosa, puściłem oko do Harolda i wychodząc z budynku usłyszałem cztery stłumione strzały.

 

- Dlaczego nie odbierałeś? Martwiłam się o ciebie – w oczach En krążyły łzy.

- Przepraszam kochanie. Musiałem coś załatwić. Ale mam tu dla Ciebie – wyjąłem z kieszeni małe, czerwone pudełeczko – coś specjalnego. Spójrz.

En otworzyła aksamitny futeralik. W środku spoczywał mały pierścionek z turkusowym kamieniem.

- A to z jakiej okazji?

- Bez okazji. Bo dziś jest piątek. Bo Cię kocham.

Po kilku chwilach leżeliśmy już w łóżku.

- Jutro mam ważny mecz. Liga rusza pełną parą.

- Przyjadę Ci towarzyszyć.

Odnośnik do komentarza

Czternastego sierpnia na Keepmoat Stadium w Doncaster w obecności 13 tysięcy kibiców zmierzyliśmy się z drużyną Doncaster. Do gry desygnowałem następujący skład:

James

McAllister - Fontaine - Stewart - Hunt

Rose - Skuse - Elliot - Williams

Haynes - Xisco Nadal

Doncaster, zajmujące przed tym spotkaniem miejsce w dolnej części tabeli nie postawiło nam żadnych warunków. Graliśmy tak, jak chciałem. Niemal każde podanie trafiało do celu, niemal każdy strzał kończył się uderzeniem w światło bramki. W drugiej minucie po podaniu Elliota środkowy obrońca Damion Stewart otworzył wynik spotkania. W 20 minucie piekielnie mocnym uderzeniem z 35 metrów popisał się Hiszpan Xisco i na tablicy przy naszej drużynie widniała już dwójka. Jeszcze przed przerwą na trzy do zera podwyższył ponownie były gracz Almerii i z wynikiem 0:3 schodziliśmy do szatni bardzo pewni siebie. W drugiej połowie dałem odpocząć Haynesowi, wpuszczając w jego miejsce Steada. Napastnik grał za plecami Xisco, wzmacniając środkową linię. Dzięki temu wynik nie uległ już zmianie.

Doncaster 0:3 Bristol City

( Stewart, Xisco 2x)

 

Po zwycięstwie nad Doncaster na własnym podwórku straciliśmy punkty z drużyną Cardiff, z Michaelem Choprą i Craig'em Bellamy'm w składzie. Podopieczni Dave Jones'a postawili nam wysoko poprzeczkę, kąsając kiedy tylko można. Już na początku meczu Xisco Nadal ośmieszył defensywę rywali lobując golkipera. W odpowiedzi wypożyczony do Cardiff przed tym sezonem Bellamy w 14 minucie doprowadził do wyrównania. W 33 minucie Damion Stewart ( podobnie jak w poprzednim meczu ) wyprowadził nas na prowadzenie. Spiker po tym golu puścił w głośnikach

a kibice krzyczeli " Stewart, Stewart!". Byłem z niego dumny. Niestety, w 38 minucie Chopra ponownie doprowadził do remisu strzałem z główki. Po przerwie ponownie Chopra trafił do siatki Jamesa uderzając po ziemi w długi róg. Pod koniec spotkania miałem zdjąć z murawy Haynesa, lecz ten w 86 minucie rąbnął na oślep i piłka zatrzepotała w lewym okienku bramki gości. Ostatecznie mecz zakończył się remisem.

Bristol City 3:3 Cardiff

( Xisco, Stewart, Haynes )

 

- Chciałabym ci towarzyszyć, kiedy tylko mogę, w meczach. Widziałam jak bardzo się denerwowałeś ostatnio w telewizji.

- En, jak to sobie wyobrażasz? Przecież nikt ci nie pozwoli siedzieć razem ze mną na ławce.

Dziewczyna naburmuszyła się i tupnęła nogą. Spoważniałem.

- Po prostu, chciałabym być zawsze w zasięgu twojego wzroku. Tak, żebyś wiedział, że masz we mnie wsparcie.

- Kochanie, ja przecież wiem. Zawsze byłaś, jesteś i będziesz moim największym oparciem.

- Wsparciem!

- No właśnie.

 

25 sierpnia na Ashton Gate pan Clattenburg poprowadził mecz Bristol City z Preston. Było to spotkanie na szczeblu drugiej rundy Pucharu Ligi, a kasy biletowe sprzedały lekko ponad osiem tysięcy trzysta biletów. Byłem nieco zaniepokojony brakiem zainteresowania ze strony kibiców, tym niemniej jednak nie zamierzałem dawać satysfakcji wiecznym malkontentom. Nie zmieniałem ustawienia, dając jedynie pograć powracającemu po kontuzji Denneboomowi kosztem Williamsa i Clakrsonowi kosztem Rose'a. W 19 minucie po zagraniu ręką sędzia wskazał na wapno. Clakrson pewnie uderzył po ziemi w środek bramki. W 63 minucie Holender Denneboom przekładanką minął lewego obrońcę, wpadł w pole karne i pięknym rogalem w długi róg zdobył drugą bramkę. Po tym trafieniu zmieniłem go, wpuszczając na murawę Stead'a. I to właśnie rosły napastnik 6 minut później postawił kropkę nad i uderzając z główki w krótki róg bramki Preston.

Bristol City 3:0 Preston

( Clarkson, Denneboom, Stead )

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...