Skocz do zawartości

Your Guardian Angel


citko

Rekomendowane odpowiedzi

Ostatni dzień spędzony w hotelu Gołębiewski minął jak z płatka i chyba wszyscy z zawodników wyjeżdżając z parkingu, spoglądali zza szyb autokaru na mury imponującego gmachu hotelu z utęsknieniem i nadziejami, że ich stopy jeszcze tam kiedyś powrócą. Nie wiem czy mógł być to racjonalny powód nieco słabszej postawy drużyny w następnym sparingu, który odbył się w niedaleko położonym od Wisły Ustroniu na stadionie V-ligowej Kuźni. Naszym rywalem był drugoligowiec z Ostrowca Świętokrzyskiego, tamtejsze KSZO, z którym ewidentnie zaszwankowała nasza skuteczność. W przeciągu 90 minut stworzyliśmy naprawdę niezłe widowisko, 16-krotnie zagrażając bramce Rafała Kwapisza, ale nie przyniosło to spodziewanego rezultatu. Nasi rywale, o czym poinformowały nas pomeczowe statystyki, zrobili to zaledwie 3 razy, ale to wystarczyło na osiągnięcie przez nich, bądź co bądź, korzystnego rezultatu. Zremisowaliśmy pechowo 1:1, a autorem bramki przez nas strzelonej okazał się zmieniający po połowie Marcina Wróbla, młodziutki Sebastian Ziajka. W ekipie rywali o trafienie pokusił się weteran świętokrzyskich boisk — Tomasz Żelazowski — występujący w drużynie KSZO, z kilkoma pomniejszymi epizodami, od 1994 roku. Tym razem w naszych szeregach oprócz Napierały, znalazł się także Andrew Konopelsky, 20-letni wszechstronny pomocnik, który zgłosił się w ostatnim czasie na testy. Jak wskazywałoby na to nieco zamerykanizowane nazwisko piłkarza, Andrew urodził się w Filadelfii, będąc rzecz jasna obywatelem USA. Jego rodzice, z pochodzenia Polacy, umożliwili mu jednakże zabieganie o posiadanie statusu Polaka, co też po przeprowadzce w 2006 roku do Polski, uczynił w stosownym do załatwiania tego typu spraw, w jednym z górnośląskich urzędów. Jak w przypadku Napierały o tym, czy pozostanie w drużynie, zadecyduje jego indywidualna dyspozycja na treningach i najbliższych meczach sparingowych.

 

07.07.2008, Stadion przy ulicy Harcerskiej, Ustroń, TOW

[2L] KSZO Ostrowiec Świętokrzyski - TS Podbeskidzie [1L] 1:1 (0:0)

0:1 — Sebastian Ziajka '57

1:1 — Tomasz Żelazowski 76

 

Sędziował: Marcin Wróbel (Warszawa)

Widzów: 621

MoM: Sebastian Szymański (GK; Podbeskidzie) — 7.5

 

Podbeskidzie:

Grzegorz Burandt (46. Sebastian Szymański) Sławomir Cienciała (70. Tomasz Górkiewicz), Bartłomiej Konieczny, Piotr Duda, Juraj Dancik Rafał Napierała (46. Grzegorz Pater), Bernard Ocholeche (46. Rafał Jarosz (70. Marcin Hirsz)), Arkadiusz Gołąb (70. Łukasz Matusiak), Andrew Konopelsky Marcin Wróbel (46. Sebastian Ziajka), Krzysztof Zaremba (70. Kamil Konieczny).

Odnośnik do komentarza

Niezbadane są wyroki FM-a. Miałem taką przewagę...;/

 

 

 

Podróż powrotna z Ustronia do Bielska-Białej nie minęła tak, jak to było wcześniej zaplanowane. Okazało się bowiem, że zanim wyruszyliśmy do samego Ustronia, w Wiśle zapomnieliśmy dwóch, rządnych przygód i emocji zawodników. Paweł Baranowski z Damianem Świerblewskim postanowili wcielić się w rolę skoczków narciarskich i zachęceni przez tamtejsze dzieciaki odbywające akurat sesję treningową na igelicie, założyli narty i... poczęli skakać. Skocznia U-17, na której pierwsze kroki stawiają najmłodsi adepci sztuki skoków, okazała się zawodna dla Pawła, który przy swoim rekordowym skoku na odległość 2,5 metra wykręcił sobie stopę. Damian poszybował wprawdzie dalej i również zaliczył upadek, ale prócz kilku sińców na udach i łokciach nic mu się nie stało. Zobaczywszy jednak upadek swojego kolegi z drużyny, zaprzestał dalszych prób.

Gdy byliśmy już z powrotem na miejscu niezdyscyplinowanym śmiałkom należał się solidny opierdol. Opierdol został też skierowany w stronę opiekunów młodych skoczków, którzy zapici na cztery spusty okupowali zagospodarowania budynku klubowego, sącząc z kieliszków piątą, jak naliczyliśmy, flaszkę "Góralskiej czystej". Sprawę załatwiliśmy polubownie. Pijani trenerzy porozjeżdżali się do domów, a nasi dwaj piłkarze opuścili teren skoczni bez jakiejkolwiek adnotacji w wymaganych w takich sytuacjach dokumentach. Młodzi chłopcy obiecali też, że nie pisną o tym incydencie nikomu ni słówka, zdając sobie najwyraźniej sprawę z powagi sytuacji. Gdyby tak się stało, oczywistą konsekwencją byłaby utrata pracy przez niesubordynowanych trenerów, następnie kara nałożona nań przez PZN, o karze wymierzonej w naszą stronę nie wspominając.

 

Trzy dni później czekało nas wyjazdowe spotkanie w Mladzie Boleslav, miasteczku znajdującym się niemal w sercu Republiki Czeskiej. Mecz z rezerwami tamtejszego pierwszoligowca należał do łatwiejszych, które przyszło nam dotąd rozegrać, także nikt po jego zakończeniu nie był zaskoczony wynikiem. Zwycięstwo 4:0 nie odzwierciedlało jednakże w pełni tego, co tak naprawdę działo się na boisku. Biało czerwone stroje, które przyszło nam przywdziać na to spotkanie, prezentowały się niczym stroje Reprezentacji Polskiej, która w 82. walczyła o najwyższe laury na mundialu w słonecznej Hiszpanii. Gospodarze z kolei w niebieskich strojach przypominali popularnych "Azzurich", ale wbrew temu co przyniosła historia, a dokładniej mecz o 3 miejsce na tej imprezie, tym razem to oni bledli przy nas niczym doniczkowe kwiatki zniesione ze słonecznego parapetu do ciemnej piwnicy.

 

10.07.2008, Astonka, Mlada Boleslav, TOW

[CZE] Mlada Boleslav II — TS Podbeskidzie [POL] 0:4 (0:1)

0:1 — Adam Brzezina '7

0:2 — Piotr Koman '52

0:3 — Adam Brzezina '54

0:4 — Sebastian Ziajka '67

 

Sędziował: Vaclav Kreml (Czechy)

Widzów: 207

MoM: Adam Brzezina (ST; Podbeskidzie) — 8.1

 

Podbeskidzie:

Łukasz Merda — Sławomir Cienciała (46. Tomasz Górkiewicz), Łukasz Gorszkow, Maciej Szmatiuk, Grzegorz Kaliciak (63. Michał Osiński) — Grzegorz Pater (63. Rafał Napierała), Piotr Koman (63. Marcin Hirsz), Arkadiusz Gołąb (46. Piotr Duda), Mariusz Sacha (63. Andrew Konopelsky) — Adam Brzezina (63. Damian Świerblewski), Martin Matus (47. Sebastian Ziajka).

Odnośnik do komentarza

Miniony tydzień upłynął pod znakiem długich i wyczerpujących treningów, po których zdecydowałem się ostatecznie na sprowadzenie testowanych zawodników w osobach: Andrewa Konopelsky'ego oraz Rafała Napierały (21, Pol; AM R). Do zespołu dołączyli także Grzegorz Piesio (19, Pol, D/MR) z tworu powstałego po rozpadzie Stomilu — OKS 1945 Olsztyn, a także Tomasz Bochenek (18, Pol, AM RC, FC) szukający ostatnio zatrudnienia. Obaj panowie przebywają u nas jak na razie na okres próbny, a ich ewentualna przydatność do zespołu, jak również aktualna wartość, którą sobą prezentują, zostaną zweryfikowane w najbliższym czasie.

 

Dogodnym do tego momentem było domowe starcie z ekipą serbskiego FK Zemun, które zamykało serię spotkań towarzyskich przed inauguracją ligi. Jako, że po raz pierwszy mecz rozgrywaliśmy w Bielsku-Białej na naszym własnym stadionie, nieodłącznym elementem mojej egzystencji, która towarzyszyła mi tego dnia, była podświadoma obawa przed tym, że przyjdzie mi się w tym meczu zbłaźnić. Mój nastrój intonował jednakże fakt, iż rywal nie należał do grona drużyn o jakiejś wyszukanej europejskiej marce, czy szanowanej w świecie futbolu pozycji, o czym świadczyło chociażby to, że na co dzień występował dopiero w III lidze serbskiej.

 

Moje wszelkie obawy zostały rozwiane wraz z pierwszą minutą gry, gdy do bramki rywala trafił Adam Brzezina i mimo, iż sędzia przyłapał go na pozycji spalonej, wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że mecz ułoży się po naszej myśli. Na pierwszą bramkę czekaliśmy wszakże do 25. minuty, kiedy to nosem strzeleckim popisał się Krzysztof Chrapek. Cztery minuty później świetną indywidualną akcję przeprowadził młodziutki Arkadiusz Gołąb i podwyższył na 2:0. Później, mimo wyraźnej przewagi w niemal wszystkich aspektach gry, nie zdołaliśmy przeprowadzić żadnej, zakończonej golem akcji, także kibice mogli czuć się nieco zawiedzeni. Moja prywatna ocena tego spotkania była nieco powściągliwa. Wszak przy takiej przewadze rywale powinni schodzić z boisko z co najmniej dwucyfrowym bagażem bramkowym na plecach.

 

17.07.2008, Stadion Miejski (BKS Stal), Bielsko-Biała; TOW

[POL] TS Podbeskidzie — FK Zemun [sER] 2:0 (2:0)

1:0 — Krzysztof Chrapek '25

2:0 — Arkadiusz Gołąb '29

 

Sędziował: Adam Kajzer (Rzeszów)

Widzów: 900

MoM: Tomasz Bochenek (MR; Podbeskidzie) — 7.3

 

Podbeskidzie:

Grzegorz Burandt (46. Sebastian Szymański) — Grzegorz Piesio (69. Piotr Duda), Marcin Hirsz, Juraj Dancik, Grzegorz Kaliciak (69. Michał Osiński) — Tomasze Bochenek, Arkadiusz Gołąb (69. Piotr Duda), Bernard Ocholeche (46. Łukasz Gorszkow), Mariusz Sacha (46. Andrew Konopelsky) — Krzysztof Chrapek (69. Marcin Wróbel), Adam Brzezina (69. Damian Świerblewski).

 

 

Tego dnia podbudowały mnie nieco wyniki osiągnięte przez polskie zespoły na inauguracje rozgrywek europejskich. O ile w pierwszej z rund eliminacyjnych do elitarnej Ligi Mistrzów, dnia poprzedniego, w żadnej z par nie znalazła się krakowska Wisła, to o tyle w pierwszej przedwstępnej rundzie Pucharu UEFA swoje mecze rozgrywały dwa polskie zespoły. Poznański Lech stoczył zażartą walkę z amatorami z San Marino — tamtejszym wicemistrzem kraju i finalistą pucharu Juvenes — a osiągnięty przez niego rezultat mógł być tylko jeden. Na zwycięstwo 6:0 przypadły aż cztery trafienia autorstwa Hermána Rengifo oraz dwie Roberta Lewandowskiego. Warto dodać, że podopieczni Franciszka Smudy występowali od 41. minuty w dziesiątkę, po tym jak w polu karnym bramkarz Ivan Turina bezpardonowo zatrzymał jednego z napastników rywali i z drugą żółtą kartką na koncie musiał opuścić murawę. Zbliżony rezultat do tego przy Bułgarskiej osiągnęła również warszawska Legia na Łazienkowskiej. Rywalem Stołecznych była drużyna wicemistrza Gruzji — WIT-Georgia, która od Juvenesu okazała się być lepsza tylko o jedno trafienie. Łupem bramkowym w tym meczu podzielili się stanowiący o sile Legii obcokrajowcy: Miroslav Radović x2, Aleksandar Vuković, Roger oraz Takesure Chinyama.

Odnośnik do komentarza

Tia... potrzymam Cię jeszcze w niepewności :>

 

 

 

 

 

Zbliżał się. Nie widziałem go wprawdzie, ale z każdym następnym dniem stawał się mi być coraz to bliższy. Najbardziej odczuwałem na własnej skórze nieubłaganie zbliżającą się z nim bezpośrednią konfrontację wieczorami, gdy kładłem się łóżka po ciężkim dniu pracy. Moment, w którym odpływałem bezwiednie w objęciach Morfeusza dłużył się i dłużył, i nawet alkohol w tym przypadku nie przynosił wymiernych, do wcześniej zakładanych, rezultatów. Nie bez kozery tak przeżywałem swój debiut. Mimo 45 lat, które skrywało moje wciąż na oko młodo wyglądające ciało, dopiero teraz przyszło mi zmierzyć się z profesjonalnym futbolem z sobą w roli głównej. Nieco ponad tydzień oczekiwania do meczu z Kmitą Zabierzów, nie pozostawił większych śladów w tym, co działo się przez ten czas w klubie. Okres ten pilnie przepracowaliśmy na boisku z litrami potu pozostawionymi nań na murawie. Czasami pani Dorota odbierała telefony z zainteresowanymi naszymi piłkarzami włodarzami innych klubów, które to oferty za moją przyczyną nigdy nie doczekały się realizacji. Do klubu dołączył testowany do tej pory Grzegorz Piesio, którego sylwetki nie muszę chyba przedstawiać po raz kolejny, gdyż uczyniłem to już ostatnio. Fiaskiem okazały się być transfery do naszego zespołu zarówno Tomasza Bochenka, jak i amerykańskiego Polaczka w osobie Andrewa Konopelsky'ego. Pierwszy dogadał się z czeskimi Vitkovicami, a drugi, no cóż, niemiło nas oszukał. Na dzień przed podpisaniem kontraktu z nami, uczynił to także z szefostwem praskiej Sparty, po czym cichaczem opuścił Polskę, obierając kierunek południe. Wbrew wszelkim wzmiankom o zatrudnieniu na czas określony w kodeksie pracy, nie było nawet większego sensu rościć się z kimkolwiek o prawo do gry tego zawodnika w naszych barwach. Jedno jest pewne - noga Andrewa nigdy nie przekroczy bram naszego stadionu. A jeśli nawet kiedyś mu się to uda, to będzie go czekała konfrontacja z naszymi kibicami. Kto uważa, że bielscy kibice nie potrafią wyrównywać swoich rachunków przy użyciu gołych pięści, niech spróbuje podesłać tu tego Amerykańca... Zombie z filmu Resident Evil to przy nich niczym polskie Tatry a Himalaje.

Odnośnik do komentarza

Na trzy godziny przed rozpoczęciem meczu, gdy właśnie zawitałem tego dnia po raz pierwszy w budynku klubowym, wszystko co najgorsze zaczęło się. W każdej chwili, w każdej niemal sekundzie przeżywałem istną huśtawkę nastrojów, która przybierała mosiężne rozmiary w mojej głowie w czasie krótszym, niż wymaga tego zabicie komara. Raz wyglądałem na całkiem rozluźnionego i opanowanego, raz zaś targały mną nabrzmiałe emocje, takie że pierwszemu lepszemu napotkanemu osobnikowi mającego złowrogie zamiary wobec mnie, z chęcią, gołymi rękoma wyciągnąłbym z brzucha wszelkie wnętrzności. Myślę, że gdyby przyszło mi wziąć udział w amerykańskiej edycji programu "Nieustraszonych", to bez problemu przebrnąłbym przez zadanie związane ze zjedzeniem mięska, choćby nawet w postaci wcześniej wspomnianych bebechów, a i organizatorom zabrakłoby na antenie tych przysmaków...

Wszystko co się ze mną działo w tym czasie, wpływało na mój wizerunek niekorzystnie. Sam prezes spotykając mnie tego dnia po raz pierwszy na korytarzu zapytał, czy obym na pewno dobrze się czuł. Siłą rzeczy wybełkotałem automatycznie, że wyśmienicie i dopiero wtedy spostrzegłem pewną zależność. Rozmowa wpływała na mój umysł kojąco, uspokajając do tego stopnia, iż wszystko wracało do normalności. Od tej pory dużo rozmawiałem, wplątując się w gadkę nawet z człowiekiem odpowiedzialnym za koszenie murawy na stadionie. Na dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania, gdy zawodnicy powoli zaczęli pojawiać się w szatni, Cezary Łukasiewicz, reporter Dziennika Zachodniego przeprowadził ze mną krótki wywiad. Wśród kilku pytań, znalazło się i takie, który z zespołów występujących obecnie w I Lidze polskiej stać na wywalczenie mistrzostwa, na co bez wahania odpowiedziałem, że daleko nie trzeba go szukać, bo jesteśmy nim my. W poniedziałkowym wydaniu gazety moją skromną osobę nazwano rozbuchanym optymistą, mającym najprawdopodobniej problemy z głową. Postanowiłem tedy nie udzielać już wywiadów osobom pokroju Łukasiewicza, którzy wyraźnie nadinterpretowali niemal wszystko, o czym mówiłem. Wśród znanych mi faktów, prócz łódzkiego Widzewa, kieleckiej Korony, lubińskiego Zagłębia i łęczyckiego Górnika, to my sami byliśmy pretendentami do końcowego triumfu w lidze, także nawet nie wiem, co wywołało tak horrendalne poruszenie, związane z tym co powiedziałem.

Na godzinę przed rozpoczęciem meczu, gdy na stadionie powoli zaczynali pojawiać się pierwsi kibice żądni obejrzenia nawet rozgrzewki swoich podopiecznych, zwołałem wszystkich piłkarzy do środka, i na wzór tego jak to się wszystko rozgrywało kiedyś tam Wrexham, sam teraz musiałem ustalić najważniejsze fakty, które powinny po sobie nastąpić. Jako, że do tej pory nie do końca jasna była kwestia, któremu z zawodników przyjdzie wyjść na boisko w roli kapitana zespołu, pozostało mi uregulować tą kwestię. Moja niczym niesugerowana decyzja o tym, że to Grzegorzowi Paterowi należy się opaska kapitana, została przyjęta przez pozostałych zawodników z aplauzem. Jego zastępcą obrałem natomiast Piotrka Komana i tu również moja decyzja spotkała się z aprobatą zawodników. Na mojej pierwszej w życiu odprawie przedmeczowej nie szczędziłem ciepłych słów, które miałem nadzieję, trafią prosto do serc piłkarzy. Poruszyłem tematy walki, boiskowej odwagi i zaciętości, ale też sportowej rywalizacji w duchu fair play i szacunku na jaki zasługuje rywal. Godzinę później rozległ się pierwszy gwizdek sędziego Roberta Kubasa z Rzeszowa, ale wszystko o czym mówiłem, albo zostało zaszufladkowane głęboko w czterech literach piłkarzy, albo w ogóle nie opuściło murów szatni...

 

Od samego początku moi podopieczni nie mieli pomysłów na rozegranie piłki. Z tego powodu często wykorzystywany był nasz bramkarz, Łukasz Merda, do którego piłka powracała na każdym kroku niczym australijski bumerang. O sile naszego rażenia decydował jedynie Grzegorz Pater, który raz po raz swoimi iście diabelskimi dryblingami i dośrodkowaniami w pole karne rywali, stwarzał naszym napastnikom sytuacje strzeleckie. Niewątpliwie to on w 18. minucie po wywalczeniu rzutu rożnego, przyczynił się zdobycia przez nasz zespół jedynej bramki tego meczu. Mocne dośrodkowanie w pole karne Mariusza Sachy zostało skonsumowane przez rozgrywającego Kmity — Dariusza Zawadzkiego — podczas jego nieudolnej interwencji wybicia piłki daleko od własnej bramki. Po trafieniu tym widowisko stało się nudne jak flaki z olejem. Piłkarze przyklejeni jakby w środkowej strefie boiska, bali się zapuścić bliżej bramki rywala, także składnych akcji po obu stronach można było wyliczyć na palcach jednej ręki. Spotkanie okupiliśmy jeszcze niegroźną, choć wymagającą zejścia z murawy kontuzją Piotrka Komana, który w 43. minucie stał się ofiarą nieprzepisowego ataku Konrada Cebuli, po którym skrzydłowy Kmity nie otrzymał nawet żółtej kartki. Plan minimum, tj. zwycięstwo, został osiągnięty. Zupełnie nie zadowalał mnie natomiast styl, w jakim przyszło nam to zwycięstwo wywalczyć.

 

 

26.07.2008, Stadion Miejski (BKS Stal), Bielsko Biała; I Liga [1/34]

[-] TS Podbeskidzie — Kmita Zabierzów [-] 1:0 (1:0)

1:0 — Dariusz Zawadzki '18(sam)

 

Sędziował: Robert Kubas (Rzeszów)

Widzów: 2.441

MoM: Marcin Hirsz (DC; Podbeskidzie) — 7.6

 

Podbeskidzie (442):

1.Łukasz Merda — 19.Piotr Duda, 17.Marcin Hirsz, 7.Juraj Dancik, 14.Grzegorz Kaliciak — 9.Grzegorz Pater ©, 16.Rafał Jarosz, 10.Piotr Koman (43' 21. Bernard Ocholeche), 5.Mariusz Sacha — 22.Martin Matus (79' 11.Damian Świerblewski), 32.Adam Brzezina (72' 15.Krzysztof Chrapek).

Odnośnik do komentarza

arubaluba... niewykluczone. Tym bardziej, że muszę nabierać wprawy w pisaniu ;>

 

 

 

 

 

Rozgrzane do czerwoności Słońce kreślące na nieboskłonie codziennie niemal tę samą wędrówkę, przyniosło w całej Europie Środkowej falę rekordowych upałów. Lipcowy skwar nie rozpieszczał nikogo, a tym bardziej nas samych, bo właśnie w takich warunkach przyszło nam przygotowywać się do kolejnego spotkania ligowego z Flotą Świnoujście, które odbyło się cztery dni po starciu z Kmitą — również na naszym własnym stadionie. Tym razem jednak nie obciążałem zbytnio zawodników, mając na uwadze fakt, iż już sama temperatura jest wystarczającym czynnikiem, który wpływa na ciało ludzkie poddane intensywnemu treningowi; warunki pogodowe zbliżone były przecież do tych, które można napotkać w saunie. Pogoda zachęcała wszakże do kąpieli basenowych, co też czyniliśmy w ramach popołudniowych sesji treningowych w poniedziałek i we wtorek. Tego pierwszego dnia w ramach zabawy poza treningowej piłkarze zorganizowali także konkurs skoków do wody z wieży basenowej. Zwyciężył nasz "skoczek" z Wisły — Damian Świerblewski, który jako jedyny odważył się na skok z wysokości 10 metrów na głowę. Bądź co bądź, z jego ostatniego występku nie byłem zbytnio zadowolony, teraz jednak musiałem przyznać, że to co zrobił w pewien sposób mi zaimponowało.

 

Flota wydawała się być zespołem nieco lepiej zorganizowanym zarówno pod względem organizacyjnym jak i sportowym od naszego poprzedniego rywala. W ostatnim jednak meczu musiała przełknąć gorycz porażki z Dolcanem Ząbki, który to mecz przegrała, choć nieznacznie, wynikiem 0:1. Taki rezultat wystarczył, by jeszcze przed rozpoczęciem spotkania poczuwać się w rolę faworyta. Podobnie do sprawy podchodzili także bukmacherzy, którzy szansę obu drużyn kreślili w liczbach 1: 1.57 — X: 3.50 — 2: 5.00. Gdzie "1" oznacza drużynę gospodarza (w tym przypadku nas), "X" remis, a "2", że zwycięstwo stanie się udziałem gości.

 

W zespole na to spotkanie przeprowadziłem trzy zmiany personalne. Zmęczonych Marcina Hinca, Rafała Jarosza i Martina Matusa zastąpiłem odpowiednio: Michałem Osińskim, Damianem Świerblewskim oraz Krzysztofem Chrapkiem. Dodatkowo również Świerblewskiego wystawiłem na skrzydło na rzecz kapitana zespołu — Grzesia Patera — dla którego przewidziałem środek pola u boku Piotrka Komana. Małym mankamentem był fakt, iż para stoperów w osobach: Michał Osiński & Juraj Dancik nominalnie spełniała się raczej na lewej obronie i do tej pory to właśnie tam szukałbym dla nich miejsca. Miałem wszakże gorące nadzieję, że pozycja obu tych zawodników w dzisiejszym meczu na pozycji ostatnich stoperów nie przyniesie ujmy zespołowi. Maciej Szmatiuk, który zapewne wyzbyłby mnie takich i tym podobnych dylematów, doznał w ostatnim czasie urazu kostki i jeszcze przez co najmniej miesiąc czasu będzie musiał odpocząć od piłki.

 

Już w drugiej minucie meczu spazm bólu wywołany uczuciem zawodu, który prześwidrował moje ciało od stóp do głów, naostrzył mi pewien pechowy scenariusz, którym mógł się potoczyć ten mecz. Po wspaniałej akcji Mariusza Sachy z Adamem Brzeziną, ten drugi w sytuacji sam na sam z bramkarzem gości — Sergiuszem Prusakiem — uderzył pechowo w słupek, umożliwiając mu w ten sposób spokojną interwencję. Na szczęście feralnie niewykorzystana sytuacja nie wywołała u zawodników ataku apopleksji, dzięki czemu jak wskazywałby na to początek meczu, drużyna wiodła prym przez kolejne minuty. Te upływały jednak niebłagalnie i mimo ogromnej przewagi w posiadaniu piłki, nie potrafiliśmy wykończyć akcji jakimkolwiek strzałem na bramkę. Goście ewidentnie upatrywali swej szansy w kontratakach, ale muszę przyznać, że nasza obrona mężnie sobie z nimi radziła. W 27. minucie Flota zaatakowała naszą bramkę po raz pierwszy, ale pomimo faktu, iż uderzenie z około 30 metra autorstwa Marka Niewiady było nadzwyczaj mocne, to bez problemu poradził sobie z nim Łukasz Merda. Był to wszakże znak, iż goście nie przyjechali do Bielska-Białej jedynie się bronić, co gestykulacją twarzy przekazałem na pole walki wlepiającemu we mnie wzrok Paterowi. Kapitanowi zespołu w takich sytuacjach przychodzi pełnić swoją powinność z największą precyzją. Tymczasem minął drugi kwadrans meczu, a w naszym obozie zaczęło dziać się coś niedobrego. W nasze poczynania wdarła się nerwowość, a może nawet zaczątki chaosu i nie w sposób do końca pierwszej połowy można było się jej wyzbyć. W 35. minucie Merda popisał się fenomenalną interwencją przy strzale Jacka Magdzińskiego i cały stadion mógł odetchnąć z ulgą. Zaleciłem moim podopiecznym nieco szczelniejsze krycie i nieco intensywniejszy pressing, mając w nadziei, że może być to metoda na wyjście z opresji. Cztery minuty później przeprowadziliśmy akcję, po której Brzezina trafił do bramki strzeżonej przez Prusaka, ale z radości wyrwał nas arbiter, który dopatrzył się pozycji spalonej naszego napastnika. Dwie minuty później przeżywaliśmy horror po tym jak po otrzymaniu z głębi pola prostopadłej piłki, Magdziński wpadł bezpardonowo w nasze pole karne i strzałem w krótki róg wyprowadził Flotę na prowadzenie.

 

W przerwie byłem zbity z tropu. Stylem przypominaliśmy Reprezentację Polski; graliśmy jak nigdy, a przegrywaliśmy jak zawsze. Zszedł Osiński będący cieniem samego siebie. Na treningach prezentował się co najmniej trzy klasy lepiej. Zastąpiłem go Hirszem, który pomimo faktu lekkiego przemęczenia, wydawał się bardziej zmotywowany do gry. W szatni podałem wątpliwość w ambicję do gry co poniektórych zawodników. Poza tym dodałem im otuchy, bo choć wynik zupełnie nie satysfakcjonował, to ktoś w końcu musiał uwierzyć, że jesteśmy w stanie wygrać to spotkanie.

 

Choć zaraz po przerwie to pod naszą bramką znów zrobiło się groźnie, to jednak dalsze minuty meczu wyglądały już zachęcająco. Tak było choćby dwie minuty później, gdy "skoczek" z Wisły pokusił się o samotny drybling z futbolówką prawą stroną, dośrodkował w pole karne, gdzie zamykający akcję Pater umiejętnie ją przyjął i uderzył na bramkę Prusaka. Golkiperowi Floty udało się wszakże wybronić to uderzenie, ale piłka zakotwiczyła dla nas na rzut rożny. W 60. minucie powtórka z tej akcji była dziełem drugiego ze skrzydłowych — Mariusza Sachy. Uderzenie Brzeziny w zamieszaniu w polu karnym Floty z największym poświęceniem wybronił jednak Prusak. Dwie minuty później przeprowadziliśmy w końcu bramkową akcję. Ponownie na wysokości zadania stanął Sacha, który obsłużył dokładnym podaniem Chrapka. Nasz napastnik niczym wystrzelona z łuku strzała minął obrońców rywali i plasowanym uderzeniem nie dał szans Prusakowi na udana interwencję. W 68. minucie zdecydowałem się na drugą zmianę. Nieskutecznego Brzezinę zastąpiłem Zarembą, mając w nadziei, że młokos będzie mi miał coś do udowodnienia. Jako, że trudy meczu dawały już się we znaki zawodnikom, a Grzegorz Pater nie należał do młodych piłkarzy i powoli słaniał się już na nogach, rozkazałem rozgrzewać się Nigeryjczykowi Ocholeche, który godnie mógłby go zastąpić w środku pola. Do końca meczu pozostało 20 minut i chciałem przeżyć je w nadziei, że świeża krew na boisku, będzie w stanie pokusić się o nieco więcej entuzjazmu w boiskowe poczynania. Chwilę później, w jednym z powietrznych starć, ucierpiał Mariusz Sacha i nie mogąc kontynuować spotkania zmuszony zostałem poszukać mu zastępcy. Na lewą flankę przewidziałem jednakże nie Ocholeche, lecz Żmudzińskiego i to właśnie on jako ostatni wyszedł tego dnia na murawę. Do końca spotkania nadarzyły się co najmniej trzy sytuacje, po których mogliśmy wyjść na prowadzenie, aczkolwiek defensywa rywali pozostawała dość czujna. W 87. minucie, gdyby wykończenie Zaremby było jeszcze dokładniejsze, owa defensywa nie byłaby w stanie powiedzieć zupełnie nic. Uderzenie 19-latka zatrzymała dopiero poprzeczka, choć i tym razem po raz kolejny swoją kropkę na "i" musiał dołożyć arbiter, który dopatrzył się spalonego. Ten sam arbiter chwilę później przedłużył niezrozumiale spotkanie o całe 5 minut, choć generalnie w spotkaniu nie dało się stwierdzić jakichś dłuższych przerw w grze. Naszemu nieszczęściu, które miało miejsce w tym czasie, w pełni dopomogli moi podopieczni, którzy myślami byli już w szatni. W 3. minucie przedłużonego czasu gry po niepozornie wyegzekwowanym rogu przez gości, do słowa doszedł wychowanek Ruchu Chorzów — Ariel Linder, który z najbliższej odległości umieścił piłkę w naszej siatce. Dlaczego Merda i asystujący mu Hirsz nie zrobili nic, by zapobiec utracie bramki? Na to pytanie nie uzyskałem sensownej odpowiedzi nawet po meczu w szatni. Jedno jest pewne. Przegraliśmy spotkanie, które bez problemu mogliśmy wygrać. Flota okazała się wszakże zespołem bardziej wartościowym niż to sobie założyliśmy.

 

30.07.2008, Stadion Miejski (BKS Stal), Bielsko-Biała; I Liga [2/34];

[9.] TS Podbeskidzie — Flota [11.] 1:2 (0:1)

0:1 — Jacek Magdziński '41

1:1 — Krzysztof Chrapek '62

1:2 — Ariel Linder '90+2

 

Sędziował: Robert Kubas (Rzeszów)

Widzów: 2.418

MoM: Łukasz Merda (GK; Podbeskidzie) — 7.8

 

Podbeskidzie (442):

1.Łukasz Merda — 19.Piotr Duda, 20.Michał Osiński (46' 17.Marcin Hirsz), 7.Juaraj Dancik, 14.Grzegorz Kaliciak — 11.Damian Świerblewski, 10.Piotr Koman, 9.Grzegorz Pater, 5.Mariusz Sacha (72' 13.Paweł Żmudziński) — 32.Adam Brzezina (69. 3.Krzysztof Zaremba), 15.Krzysztof Chrapek.

 

 

 

 

PS. Po raz pierwszy w historii gry w serię CM/FM, zdarzyło mi się obejrzeć mecz na pełnym podglądzie;)

Odnośnik do komentarza

W ostatnim tygodniu swoje spotkania stoczyły polskie zespoły w europejskich Pucharach. Przygodę w Lidze Mistrzów rozpoczęła krakowska Wisła, która w ramach pierwszego meczu II rundy kwalifikacyjnej zmierzyła się z mistrzem Węgier — ekipą MTK Budapeszt. Podopieczni Macieja Skorży sprawili swoim kibicom nie lada gratkę, gromiąc na własnym obiekcie rywala wynikiem 5:0. Trafienia stały się udziałem: Andrzeja Niedzielana (2), Arkadiusza Głowackiego, Pawła Brożka oraz Wojciecha Łobodzińskiego.

W Pucharze UEFA natomiast rewanżowe mecze pierwszej rundy kwalifikacyjnej stoczyły zarówno poznański Lech jak i warszawska Legia. Kolejorz pokonał na własnych śmieciach wicemistrza i finalistę Pucharu San Marino — Juvenes, wynikiem 4:0 (Robert Lewandowski 3, Rafał Murawski), co złożyło się na efektowne zwycięstwo w dwumeczu 10:0. Legia bez większego problemu rozprawiła się z gruzińskim WIT-Georgia 2:0 (Takesure Chinyama i Roger), co z kolei w dwumeczu oznaczało zwycięstwo 7:0.

 

 

 

W kolejnym spotkaniu ligowym przyszło nam zmierzyć się z ekipą Warty Poznań. Podopieczni Bogusława Baniaka po dwóch grach z zerowym bilansem punktowym sprawiali wrażenie drużyny łatwej do ogrania. Ich dotychczasowi rywale w postaci Korony Kielce i Górnika Łęczna skutecznie jednak tłamsili w nas to odczucie.

 

W pierwszym składzie na to spotkanie przewidziałem miejsca dla dwóch piłkarzy, którzy mieli doczekać się debiutu w naszych barwach. Zarówno Grzegorz Piesio, jak i Rafał Napierała ściągnięci do naszego zespołu w okresie nadal trwającego letniego okienka transferowego żądni byli zaprezentowania przed rzeszą kibiców swoich walorów stricte piłkarskich. Dla tego drugiego spotkanie to miało szczególne znaczenie. To przecież w Warcie na finiszu sezonu poprzedniego zrezygnowano z jego usług. Mecz był zatem dogodną okazją do zrewanżowania się, a przy tym rany przeszłości miały okazję zagoić się prędzej niż on sam śmiałby to przypuszczać.

 

Podczas pierwszych minut spotkania oba zespoły badały się wzajemnie, nie przekraczając linii pola karnego rywali i tym bardziej nie przejawiając ochoty na sprawdzenie umiejętności poszczególnych bramkarzy jakimkolwiek strzałem na bramkę. Z tego tytułu widowisko można było nazwać nudnym i wiele nie zmieniało się w tej kwestii przez kolejne dwa kwadranse meczu. Dopiero w 31. minucie poważniej zaatakowali gospodarze, ale uderzenie Ragamana tuż sprzed linii pola karnego intuicyjnie wybronił Łukasz Merda. Niecałe 2 minuty później dośrodkowanie z głębi pola słane przez Marcinkiewicza do wychodzącego na pozycję Pawła Iwanickiego również mogło zakończyć się dla nas tragicznie. W sytuacji sam na sam z Merdą, Iwanicki wyczekał momentu i uderzył dopiero wtedy, gdy nasz bramkarz leżał już na murawie, ale w sytuacji tej zabrakło mu precyzji i piłka poszybowała poza bramkę. Nie minęło pół minuty, gdy atmosfera zgęstniała pod drugą z bramek, a akcja naszych skrzydłowych — Pawła Żmudzińskiego obsłużonego dokładnym dośrodkowaniem od Rafała Napierały — zakończyła swój żywot na bocznej siatce bramki Łukasza Radlińskiego. Końcówka pierwszej połowy bez wątpienia należała jednak do nas. W 38. minucie Martin Matus zaserwował prostopadłe podanie do Krzysztofa Chrapka, który plasowanym uderzeniem umieścił piłkę w prawym narożniku bramki Warty.

 

Po przerwie ostro zaatakowali gospodarze i niemal kwestią czasu wydawał się moment, w którym poczniemy seryjnie tracić bramki. Minuty upływały względnie szybko, a my nadal dzielnie odpieraliśmy ultraofensywne zapędy poznaniaków. W międzyczasie zmuszony zostałem podjąć decyzję o pierwszych zmianach personalnych w tym meczu. Lekkiej kontuzji doznał Żmudziński, którego zastąpiłem debiutującym Sebastianem Ziółkowskim, natomiast zupełnie nieradzącego sobie w środku pola Patera podmieniłem Rafałem Jaroszem. Opaskę kapitania przejął jego zastępca i dotychczasowy partner w środku pomocy — Piotrek Koman. Gdy na boiskowym zegarze wybiła 70. minuta meczu, wiedziałem, że od moich podopiecznych już nic nie uda mi się wykrzesać. Pozostała już tylko mężna obrona naszej bramki i to miał być gwarant naszego sukcesu. Do końca spotkania tylko raz udało nam się zaatakować bramkę Warty. Dokładnie w 85. minucie, podobnie jak w meczu poprzednim, niewiele do szczęścia zabrakło wprowadzonemu nieco wcześniej Zarembie, który po wyjściu na dogodną pozycję strzelecką, uderzył w poprzeczkę. W ekipie mamy już jednego "Skoczka". Dzisiaj zyskaliśmy "człowieka-poprzeczkę".

 

02.08.2008, Stadion przy Drodze Dębińskiej, Poznań; I Liga [3/34];

[17.] Warta Poznań — TS Podbeskidzie [10.] 0:1 (0:0)

0:1 — Krzysztof Chrapek '38

 

Sędziował: Łukasz Bartosik (Kraków)

Widzów: 605

MoM: Marcin Hirsz (DC; Podbeskidzie) — 7.4

 

Podbeskidzie (442):

1.Łukasz Merda — 24.Grzegorz Piesio, 7.Juraj Dancik, 17.Marcin Hirsz, 14.Grzegorz Kaliciak — 33.Rafał Napierała, 9.Grzegorz Pater © (53' 16.Rafał Jarosz), 10.Piotr Koman, 13.Paweł Żmudziński (53' 30.Sebastian Ziółkowski) — 15.Krzysztof Chrapek, 22.Martin Matus (79' 3.Krzysztof Zaremba).

Odnośnik do komentarza
Mistrz San Marino na pewno gra w Pucharze UEFA? :>

 

 

 

No popatrz. Sam przy ostatniej obróbce tekstu wychwyciłem ten błąd, mając w zamiarze go skorygować, a mimo to udało mu się niespostrzeżenie przeniknąć przez sito eliminacji błędów. Dzięki za wychwycenie :):piwo:

Odnośnik do komentarza

Dla Rafała Napierały mecz z Wartą należał do ważnych, a to oczywiście ze względów osobistych. Gdybym wiedział jednak, że pomimo bólu jaki sprawia mu już same bieganie, zawodnik ten natychmiast doczekałby się zmiany. Rafał zamierzał jednak udowodnić coś włodarzom Warty i walczył do końca pomimo faktu, iż jeszcze w czasie trwania pierwszej połowy nabawił się kontuzji, która o mały włos nie zakończyła się prawdziwą tragedią. Skończyło się na szczęście na około dwutygodniowej rehabilitacji naciągniętego mięśnia uda, które przyjdzie mu spędzić pod bacznym patronatem naszych klubowych fizjoterapeutów: Pawła Wisły (37, Polska; Krajowa) oraz Marka Ociepki (52, Polska; Krajowa).

 

Naszym kolejnym ligowym rywalem była opolska Odra, która pomimo słabego startu w rozgrywkach (porażki 1:3 z Wisłą Płock i 0:2 z GKS-em Jastrzębie), w ostatnim meczu nieoczekiwanie pokonała pretendenta do tytułu — Widzewa Łódź 2:0. Szansę z nimi bukmacherzy oceniali na równi, no... może z minimalnym wskazaniem na nasz zespół.

 

Co do wyjściowego składu na to spotkanie jedna kwestia nie ulegała wątpliwości. Zamierzając wygrać tą konfrontację, konieczne było przeprowadzenie zmian. Na prawej stronie obrony zmęczonego Grzesia Piesia zastąpił Sławomir Cienciała. W środku pola pojawił się Rafał Jarosz, a Grzesiu Pater przesunięty został na swoją ulubioną pozycję — prawe skrzydło. W ataku ze względu na fakt, iż Krzysiek Chrapek sprawił w ostatnim meczu dobre wrażenie zdobywając nawet bramkę, postanowiłem po raz kolejny podmienić Martina Matusa, dzięki czemu od pierwszych minut kibice mogli zobaczyć Czecha Adama Brzezinę.

 

Już w 10. minucie zrobiło się gorąco pod bramką Marcina Feca. Doskonałym prostopadłym zagraniem z własnej połowy na dobieg popisał się Grzegorz Kaliciak, do którego czym prędzej dopasował się Paweł Żmudziński, w pełnym biegu dośrodkowując na głowę Adama Brzeziny. Naszemu napastnikowi uderzenie ze szczupaka przyszło bez trudu i choć z większym trudem podczas tego uderzenia musiał poradzić sobie sam Fec, to niestety dla nas — zrobił to. Pięć minut później kombinacyjna akcja z naszej strony mogła przynieść efekt bramkowy po uderzeniu Chrapka, lecz niestety i tym razem do szczęścia zabrakło niewiele. Uderzona z gracją piłka zagroziła jedynie bandom reklamowym znajdującym się za bramką. Podobnie było w 22. minucie i również w wykonaniu Chrapka. W odróżnianiu jednak tym razem aptekarsko rozegrana akcja została zwieńczona marnej jakości uderzeniem. Jak mawiają mędrcy, co się odwlecze to nie uciecze, co również i w tym spotkaniu zdało się potwierdzić. Gol autorstwa Adama Brzeziny z 44. minuty meczu musiał podobać się każdemu. Gra z klepki przy udziale Chrapka, a do tego pomyślne wykończenie uderzeniem po długim rogu bramki Feca, poprawiło nasze nastroje w drodze do szatni.

 

W pierwszej połowie może i nie byliśmy zbyt wylewni podczas konstruowania ofensywnych akcji zakończonych strzałami na bramkę Feca, których zarejestrowano zaledwie cztery sztuki, ale pocieszający był fakt, iż Merda z tyłu nie musiał się wysilać w ogóle. Zapewniła to nasza szczelna defensywa, która prócz Sławka Cienciały, spisywała się bez zarzutu. Sławek odczuwał być może presję z pierwszego meczu, jaki przyszło mu rozegrać w bieżącym sezonie, ja zaś sam nie posiadałem na ławce godnego zmiennika na jego pozycję i po kilku słowach otuchy kierowanych w jego stronę na drugą połowę wychodziliśmy w niezmienionym składzie.

 

W 52. minucie ni to strzał, ni dośrodkowanie ze strony prawoskrzydłowego Rafała Wodnioka ze strony gości wystarczyło, by wybudzić z letargu, zdawać by się mogło, cały stadion znajdujący się w tym stanie po niezbyt zachęcająco wyglądającym początku drugiej połowy. Jęk zawodu i niedowierzania ze strony sympatyków Odry, uderzył w pierwszej kolejności w serce Merdy, który tylko spoglądał jak zataczająca szeroki łuk piłka trafiła w poprzeczkę jego bramki. W 60. minucie Juraj Dancik wyekspediował mocną piłkę z własnej połowy do przodu. Walczący o piłkę Chrapek z Odrzywolskim wybili się w jednym momencie w powietrze i niemal zbijając się własnymi głowami przedłużyli lot piłki. Adam Brzezina, mimo iż do pokonania miał jeszcze spory dystans, zwietrzył okazję i pobiegł ile sił w nogach przed siebie. Wyprzedził ostatniego stopera Odry — Łukasza Ganowicza, przyjął piłkę i sam na sam z Fecem uderzył tak, by piłka ominęła rozpostarte bezradnie na dwie strony jego rękawice. Gol był nieunikniony. Taki rezultat w zupełności mnie zadowalał. Przeprowadziłem podwójną zmianę, której wymagali zmęczeni Żmudziński i Jarosz. 21-letni Sebastian Ziółkowski i dwa lata młodszy Arek Gołąb byli zawodnikami, których akurat potrzebowaliśmy. Młoda krew pozostawiła na boisku płuca, skutecznie odciążając defensywną grę zespołu, ale także przyczyniając się do odważnych poczynań zespołu z przodu.

Do końca meczu wynik już się nie zmienił i mogliśmy przypisać sobie trzecie zwycięstwo w tym sezonie.

 

Spotkanie to dla trzech naszych zawodników wiązało się ze sporym wydarzeniem w ich karierze piłkarskiej. Dla dwójki dzisiejszy występ oznaczał okrągły jubileusz. Łukasz Merda po raz 125. rozegrał swój mecz w lidze, a do tego w barwach naszego klubu. Adam Brzezina zagrał natomiast po raz 250 w karierze. Najmłodszy z tego grona — Arkadiusz Gołąb — doczekał się z kolei debiutu w seniorach.

 

 

 

06.08.2008, Stadion przy ulicy Oleskiej, Opole; I LIGA [4/34];

[10.] Odra Opole — TS Podbeskidzie [8.] 0:2 (0:1)

0:1 — Adam Brzezina '44

0:2 — Adam Brzezina '59

 

Sędziował: Mariusz Podgórski (Wrocław)

Widzów: 1.730

MoM: Adam Brzezina (ST; Podbeskidzie) — 8.2

 

Podbeskidzie (442):

1.Łukasz Merda 18.Sławomir Cienciała, 17.Marcin Hirsz, 7.Juraj Dancik ż, 14.Grzegorz Kaliciak 9.Grzegorz Pater © (78' 3.Krzysztof Zaremba), 16.Rafał Jarosz (70' 29.Arkadiusz Gołąb), 10.Piotr Koman, 13.Paweł Żmudziński (70' 29.Sebastian Ziółkowski) 15.Krzysztof Chrapek, 32.Adam Brzezina.

 

 

 

 

W tym samym dniu rewanżowy pojedynek w II rundzie eliminacyjnej do elitarnej Ligi Mistrzów stoczyła krakowska Wisła. Wedle wcześniejszych zapowiedzi planowo rozprawiła się w Budapeszcie z mistrzem Węgier, tamtejszym MTK, zwyciężając 2:0 (Andrzej Niedzielan, Wojciech Łobodziński). W kolejnej rundzie Biała Gwiazda spotka się z czarnym charakterem włoskich boisk — Juventusem Turyn.

Odnośnik do komentarza

W naszym kolejnym pojedynku ligowym przyszła kolej na GKS Jastrzębie Zdrój. Dzieląca oba miasta różnica zaledwie 40 kilometrów, sprawiła, że na naszym stadionie zawitali tłumnie kibice obu drużyn. Mecz został przedwstępnie okrzyknięty w kategorii meczu podniesionego ryzyka. Okazało się jednak, że pseudokibice jednej, jak i drugiej drużyny zostali tego dnia w domu. Mecz przebiegł w kulturalnej atmosferze bez jakichkolwiek spięć. Dodatkowo również nasi kibice zadbali o świetną oprawę meczową, choć na szczęście bez rac i świec dymnych, które jak wiadomo spotkałyby się z natychmiastowymi sankcjami ze strony Wydziału Dyscypliny PZPN.

 

W naszym zespole zaszły dwie zmiany. Na lewym skrzydle w miejsce Żmudzińskiego postawiłem na młodziutkiego Ziółkowskiego, w środku natomiast postanowiłem dać szansę debiutantowi — Łukaszowi Matusiakowi, który zastąpił Rafała Jarosza.

 

Od samego początku sprawialiśmy wrażenie drużyny lepiej zorganizowanej pod względem zarówno fizycznym, jak i mentalnym. Po dwudziestu minutach gry meczowi statystycy podali informację o procentowym posiadaniu piłki przez oba zespoły. Okazało się, że przez ponad 80% dotychczasowego rozegranego czasu gry to my dzierżyliśmy piłkę przy własnej nodze. Do przerwy, choć statystyki te powoli się wyrównywały, nadal jasno określały, który zespół jest stroną przeważającą. W 27. minucie kibice ujrzeli pierwszą bramkę meczu, lecz uderzenie Chrapka zostało wcześniej odgwizdane, gdyż arbiter spotkania dopatrzył się pozycji spalonej naszego napastnika. Do przerwy zmarnowaliśmy multum sytuacji, które de facto mogliśmy wykorzystać, ale sztuka bramkowa wyraźnie nam tego dnia nie szła.

 

Bramki padły za to po przerwie i to już w dwie minuty po wznowieniu gry. Podobnie jak w meczu poprzednim, z tymże po drugiej stronie boiska akcję zainicjował Cienciała, Pater schodząc do środka zacentrował w stronę Brzeziny, który uderzeniem z głowy nie pozostawił złudzeń bramkarzowi GKS-u. Nieporadność przyjezdnych do końca spotkania wykorzystaliśmy już tylko raz. W 84. minucie "Człowiek-Poprzeczka" w końcu dopiął swego, wykorzystując prostopadłe podanie za plecy obrońców od Ocholeche. Jastrzębianie, co warte zaznaczyć, dopiero w 2. minucie przedłużonego czasu gry pokusili się o pierwszy strzał na bramkę Merdy — i czym śmieszniejszy jest ten fakt — był to strzał niecelny.

 

09.08.2008, Stadion Miejski (BKS Stal), Bielsko Biała; I LIGA [5/34];

[4.] TS Podbeskidzie — GKS Jastrzębie [10.] 2:0 (0:0)

1:0 — Adam Brzezina '47

2:0 — Krzysztof Zaremba '84

 

Sędziował: Łukasz Śmietanka (Radom)

Widzów: 5.051

MoM: Grzegorz Pater (MR; Podbeskidzie) — 7.5

 

Podbeskidzie (442):

1.Łukasz Merda — 18.Sławomir Cienciała, 17.Marcin Hirsz, 7.Juraj Dancik, 14.Grzegorz Kaliciak — 9.Grzegorz Pater ©, 8.Łukasz Matusiak (72' 21.Bernard Ocholeche), 10.Piotr Koman, 30.Sebastian Ziółkowski (72' 13.Paweł Żmudziński) — 15.Krzysztof Chrapek (81' 3.Krzysztof Zaremba), 32.Adam Brzezina.

 

 

Notatki: Nie wiem jakim sposobem to się stało, ale gdy na 10. ostatnich minut meczu, postanowiłem zwolnić nieco tempo gry i cofnąć się nieco do obrony, zauważyłem, że zawodnicy drugiej linii i ataku mają ustawiony suwak na maxa (hiperofensywny). Widać w tym szaleństwie jest metoda :)

Odnośnik do komentarza

Dotychczasowe pięć spotkań ligowych, które stoczyliśmy, można było bez problemu streścić słowem "spacerek". I choć nie wygraliśmy ich wszystkich, a jedynie cztery spośród nich, w lidze osiedliśmy w ścisłej czołówce. W szóstej kolejce czekała nas jednak bardzo trudna przeprawa z Widzewem Łódź i mimo, że Łodzianie radzili sobie do tej pory w kratkę, to oni przedstawiani byli w roli faworyta. Ostatnia klęska w Płocku z Wisłą 0:4 z pewnością chluby podopiecznym Waldemara Fornalika nie przyniosła, ale za to stanowiła mocną podstawę do tego, by w meczu z nami przysłowiowo się odkuć.

 

Do konfrontacji z Widzewem mieliśmy jednak nieco ponad tydzień czasu, bo jak wskazywał terminarz spotkanie to zaplanowane zostało dopiero w poniedziałek. W tym czasie klubowy faks nieoczekiwanie wypluł ofertę krakowskiej Wisły dotyczącej kupna naszego lewoskrzydłowego Pawła Żmudzińskiego. Oferta Macieja Skorży w kwestii której dogadywał się z nami Jacek Bednarz, który pełnił w Wiśle stanowisko Dyrektora Sportowego spęzła na niczym. Ani myślałem pozbywać się zawodnika, który stanowił o sile naszego zespołu na lewej stronie boiska, także już na wstępie poczęstowałem włodarzy Wisły czarną polewką. Marne 100 tysięcy złotych w dzisiejszych czasach to kwota śmieszna. Tym bardziej, kiedy dotyczy ona piłkarza młodego i utalentowanego, którego piłkarska przyszłość jawi się jaskrawymi barwami.

Nasza odmowa była jednakże niczym, w porównaniu z tym co wydarzyło się Wiślakom dzień później. W ramach III rundy eliminacyjnej do elitarnej Ligi Mistrzów, Białej Gwieździe przyszło zmierzyć się na San Siro z Juventusem Turyn. Już dawno żaden polski zespół nie poniósł tak srogiej porażki, jak Krakowiacy tego wieczora. Stojącemu w bramce Mariuszowi Pawełkowi aż pięciokrotnie przyszło wyciągać piłkę z siatki, podczas gdy jego koledzy z ataku nie zdołali w przeciągu 90 minut choćby nawet celnie uderzyć na bramkę Gianluigi Buffona. Katami okazali się: David Trezeguet (2), Zdenek Grygera, Olof Melberg oraz Alessandro Del Piero. Na pocieszenie nie była to najwyższa porażka tej rundy. Artmedia Petržałka musiała uznać wyższość piłkarzy FC Liverpoolu, którzy zaaplikowali im aż sześć goli.

Czwartkowe mecze w Pucharze UEFA również nie przyniosły chluby polskiej piłce na arenie międzynarodowej. Lech Poznań uległ w Istambule z Besiktasem 1:2 (Jakub Wilk), natomiast warszawska Legia na własnym stadionie zaledwie zremisowała 2:2 z FC Kopenhagą (Takesure Chinyama, Miroslav Radović). Było to pierwsze spotkanie w pierwszej zasadniczej rundzie Pucharu UEFA.

 

 

Co do pojedynku w Łodzi z Widzewem pocieszającym faktem jeszcze przed rozpoczęciem, okazały się być kontuzje zarówno Marcina Robaka w ataku, jak i Wojciecha Szymanka w obronie. Nieobecność tego drugiego sprawiła, iż parą ostatnich stoperów zostali wylansowani 19-letni Radosław Kursa i o rok starszy Jakub Kisiel. W odpowiedzi, sugerując się także opinią naszego scouta — Artura Szymczyka (36, Polska, krajowa) — wystawiłem do gry w obronie młodziutkiego, zaledwie 17-letniego Pawła Baranowskiego wypożyczonego na ten sezon z Wichra Suwałki. W odróżnieniu od Marcina Hirsza, młokos ten cechował się fenomenalną szybkością, która wedle sugestii Szymczyka miała zagwarantować nam to, że szybcy napastnicy Widzewa nigdy nie pozostaną bez krycia.

 

Niestety, o ile przed meczem nie żałowałem tej decyzji, to w ciągu trwania meczu już tak. W końcowym rozrachunku debiut Baranowskiego wypadł jednakże raczej na plus. Gorąco zrobiło się już w 10. minucie meczu, gdy Mindaugas Panka prostopadłym podaniem wypuścił Przemysława Oziębałe, któremu udało się uwolnić spod krycia Juraja Dancika. W sytuacji sam na sam z Łukaszem Merdą, nasz golkiper pokonał 21-latka doświadczeniem, wychodząc z bramki i umiejętnie skracając kąt. Jedyne co udało się w tym momencie Oziębale wywalczyć to rzut rożny. Ten z kolei nie przyniósł spodziewanych efektów, choć po chwili zawiązała się kolejna ciekawa akcja po stronie Widzewa, po której Stefano Napoleoni sprokurował Baranowskiego do faulu. Uderzenie Adriana Budki z rzutu wolnego bitego z odległości około 25. metra zmierzyło się ze słupkiem i szczęśliwie wylądowało w rękawicach naszego bramkarza. Baranowski ten sam występek uczynił także 20 minut później i na domiar złego zrobił to w naszym polu karnym. Arbiter z Suwałk był dla niego tego dnia naprawdę łagodny, a to ze względu na lokalny patriotyzm, którym się odznaczał. Ostatecznie 17-latek nie doczekał się nawet żółtej kartki. Mimo, iż Merda wyczuł intencję strzelającego z wapna Tomasza Lisowskiego, nie udało mu się zapobiec utracie bramki. Stałe fragmenty gry były tego dnia szczególnie uwielbiane przez Widzewiaków. Pięć minut później uderzenie sprzed pola karnego Łukasza Juszkiewicza znów znalazło swój finał w siatce Merdy i od tego momentu zrobiło się dla nas nieciekawie. Do szatni schodziliśmy z kiepskimi nastrojami, ale to na mojej głowie leżała kwestia, by zmotywować piłkarzy odpowiednio do działania na drugą połowę.

 

Zrobiłem to chyba dość dobrze, a już na pewno dobrym posunięciem było wprowadzenie na murawę rekonwalescenta w osobie Mariusza Sachy. Naszą świetlaną perełkę wystawiłem tym razem na atak w miejsce bezbarwnego Krzysztofa Chrapka. W 60. minucie po akcji zapoczątkowanej przez Piotrka Komana Sacha wspaniale odnalazł się w polu karnym rywali, wycofał piłkę do tyłu do pędzącego Rafała Jarosza, który z całym impetem zaparkował piłkę w bramce Bartosza Fabiniaka. Bramka ta ożywiła nasze poczynania i pobudziła nadzieje na korzystniejszy rezultat. Dziesięć minut później po wznowieniu gry z rzutu wolnego, Koman wymienił się podaniami z klepki z Jaroszem, ten zauważył lukę w kryciu Żmudzińskiego, do którego czym prędzej posłał futbolówkę. Nasz skrzydłowy w asyście Słowaka Vladimira Bednara okazał się być od niego lepszy i uderzeniem po ziemi tuż przy słupku doprowadził do stanu remisowego. Do końca spotkania oba zespoły dochodziły do sytuacji strzeleckich, ale to jednak my powinniśmy mówić o większym szczęściu. W 87. minucie intuicyjna obrona uderzenia Oziębały, wyraźnie dała mi do zrozumienia, że dysponujemy bramkarzem dobrej, europejskiej klasy.

 

18.08.2008, Aleja Piłsudskiego, Łódź; I LIGA [6/34];

[10.] Widzew Łódź - TS Podbeskidzie [4.] 2:2 (2:0)

1:0 — Tomasz Lisowski '29(karny)

2:0 — Łukasz Juszkiewicz '34

2:1 — Rafał Jarosz '60

2:2 — Paweł Żmudziński '70

 

Sędziował: Cezary Smoleński (Suwałki)

Widzów: 3.536

MoM: Rafał Jarosz (MC; Podbeskidzie) — 7.9

 

Podbeskidzie (442):

1.Łukasz Merda — 18.Sławomir Cienciała, 6.Paweł Baranowski, 7.Juraj Dancik, 14.Grzegorz Kaliciak — 9.Grzegorz Pater © (82' 24.Grzegorz Piesio), 16.Rafał Jarosz, 10.Piotr Koman, 13.Paweł Żmudziński — 15.Krzysztof Chrapek (46' 5.Mariusz Sacha), 32.Adam Brzezina (70' 3.Krzysztof Zaremba).

 

 

 

Notatki: Niewiele brakowało a wykolegowałby mnie mój ukochany Widzewek. Myślę, że nieobecność w składzie Robaka i Szymanka okazały się być kluczowe, by osiągnąć korzystny rezultat, jakim był remis;>

Odnośnik do komentarza

Tydzień później naszą ekipę czekało jeszcze trudniejsze zadanie. Na Rychlińskiego przybyła niepokonana dotąd płocka Wisła i musieliśmy stawić jej jakoś czoła. Najprawdopodobniej atrybut własnego boiska sprawił, że to naszej drużynie bukmacherzy przypisali etykietę faworyta, co zamierzaliśmy także udowodnić na boisku.

 

Od samego początku jedna, jak i druga drużyna walczyła jak równy z równym, reflektując najprawdopodobniej przepisy kodeksu Hammurabiego, oddając pięknym za nadobne. Oko za oko, cios za cios — i tak za każdym razem. Na pierwsza bramkę nie musieliśmy jednak zbyt długo czekać. Sztuka bramkowa udała nam się po stałym fragmencie gry z rzutu rożnego. Dośrodkowanie Grzegorza Patera na głowę Adama Brzeziny wywołało nie lada poruszenie na trybunach, tym bardziej, że finalnie piłka znalazła się w bramce Artura Melona. Nie minęło pięć minut meczu, gdy cieszyliśmy się z drugiej bramki. Tym razem nie był to już stały fragment gry, lecz przepiękna szarża lewą stroną Żmudzińskiego i jego perfekcyjne dośrodkowanie do wychodzącego na pozycję Rafała Jarosza, który nie miał problemów z umieszczeniem piłki w siatce. Taki obrót spraw nie wróżył niestety niczego dobrego. Płocczanie zaatakowali ze wzmożoną intensywnością i nie pozostało nam nic innego jak schować się za podwójną gardą. W 27. minucie Kamil Gęśla uderzył w poprzeczkę bramki Merdy i był to znak, że trzeba coś zmienić w naszym stylu gry, by kolejnym razem uniknąć takiej sytuacji. Niestety, do końca pierwszej połowy Nafciarze dwukrotnie wykorzystali indywidualne luki w kryciu naszych obrońców i zanosiło się na to, że spotkanie to wcale nie musi zakończyć się naszym zwycięstwem.

 

W drugiej odsłonie meczu atmosfera gęstniała co rusz pod jedną, jak i drugą z bramek, ale limit goli zdawał się być już wyczerpany. Przez ten czas nie mogłem oprzeć się wrażeniu déjà vu, że owa boiskowa sytuacja miała już miejsce w przeszłości. Nie musiałem jednakże toczyć zbyt długich wędrówek po ścieżkach pamięci, bo to właśnie w ostatnim spotkaniu z Widzewem zapowiadało się na dwubramkowy remis, z tą tylko różnicą, że tym razem to gościom przyszło odrabianie strat. Gdy już wszyscy oczekiwali ostatecznego gwizdka sędziego niespodziewanie w ostatnich sekundach spotkania zdarzyło się coś niesamowitego. Krzysztof Zaremba wybił na oślep piłkę z własnej połowy, a w pojedynku główkowym z Lasockim lepszy okazał się Brzezina, który przedłużył jej lot o kilka metrów. Rozpędzonego Sachę nie było w stanie zatrzymać nic. Śmiałbym twierdzić nawet, że pojawiające się znikąd tornado nie miałoby w tym momencie nic do powiedzenia. W asyście czterech goniących go obrońców Sacha spowolnił nieco drybling z piłką, równocześnie schodząc nieco do boku. Tam technicznym uderzeniem po ziemi zaskoczył wychodzącego z bramki Melona, nie pozostawiając nawet znikomych szans na jakąkolwiek próbę obrony z jego strony. Ostatecznie pokonaliśmy lidera spychając go na 4. lokatę, sami zaś awansujemy o jedno oczko wyżej. Prowadzi kielecka Korona (19) przed GKS-em Katowice (18).

 

 

23.08.2008, Stadion Miejski (BKS Stal), Bielsko-Biała; I LIGA [7/34];

[4.] TS Podbeskidzie — [1.] Wisła Płock 3:2 (2:2)

1:0 — Adam Brzezina '14

2:0 — Rafał Jarosz '19

2:1 — Kamil Gęśla '35

2:2 — Kamil Majkowski '45+3

3:2 — Mariusz Sacha '90+4

 

Sędziował: Łukasz Bartosik (Kraków)

Widzów: 2.386

MoM: Mariusz Sacha (ST; Podbeskidzie) — 7.9

 

Podbeskidzie (442):

1.Łukasz Merda 19.Piotr Duda, 7.Juraj Dancik, 14.Grzegorz Kaliciak, 20.Michał Osiński 9.Grzegorz Pater © (76' 3.Krzysztof Zaremba), 16.Rafał Jarosz (46' 21.Bernard Ocholeche), 10.Piotr Koman, 13.Paweł Żmudziński (67' 30.Sebastian Ziółkowski) 5.Mariusz Sacha, 32.Adam Brzezina.

 

 

Notatki: Patch 9.0.3 wgrany. W jednej z akcji doliczyłem się aż dwóch poprzeczek pod rząd. W meczu, hmm.. jeszcze kilka... Co do spotkania, w końcówce zaskoczyło mnie najbardziej. Do tej pory to najczęściej mnie spotykało to, co zdarzyło się Wiślakom (nie mówię, że w tej karierze, ale ogólnie rzecz biorąc).

Odnośnik do komentarza
Już mogłeś przegrać z Widzewem :>

 

Panie, mimo wszystko ciążą na mnie oczekiwania ze strony sponsorów i prezesury, toteż musim awansować :) Nie znam się na tej wersji FM-a, ale spodziewam się, że jeżeli nie spełnię postawionych przedsezonowo żądań to czeka mnie bruk;>

Odnośnik do komentarza

Terminarz spotkań ligowych nas nie rozpieszczał. Po arcytrudnych pojedynkach z Widzewem Łódź i Wisłą Płock, czekał nas kolejny zespół z czołówki — Korona Kielce. Na szczęście w środku tygodnia czekał nas przerywnik w postaci Pucharu Polski i konfrontacja ze słabiutkim II-ligowcem — Kolejarzem Stróże.

 

Na to spotkanie postawiłem na drugi garnitur Górali. Można powiedzieć, że jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji nie zakładałem innego scenariusza jak nasze zwycięstwo. Śmiem twierdzić, że nie byłbym zbyt dobrym reżyserem...

 

Rozpoczęliśmy co najmniej przyzwoicie, a już w 6. minucie błąd bramkarza rywali — Dawida Stronki — wykorzystał Matus i prowadziliśmy 1:0. Kłopoty zaczęły się w momencie, gdy po raz pierwszy dali o sobie znać nasi rywale. Było to dokładnie w 20. minucie, gdy dośrodkowanie z głębi pola Piotra Chlipały niespodziewanie trafiło w porzeczkę bramki strzeżonej tego dnia przez naszego rezerwowego bramkarza — Grzegorza Burandta. Mecz można było nazwać wyrównanym, choć to Kolejarz cieszył się z dłuższego posiadania piłki przy nodze. W drugiej minucie drugiej połowy nastąpiło to, czego można było się spodziewać po naszej fatalnej grze. Maciej Szmatiuk zatrzymał w polu karnym rozpędzonego Chlipałę i decyzja arbitra nie mogła być w tym momencie inna. Rzut karny wykorzystał niezbyt pewnym uderzeniem w środek bramki Robert Sierant, co kibice przyjęli z pewną dozą niedowierzania, ale najwidoczniej Burandtowi to nie przeszkadzało. Sam stojąc w tej sytuacji na bramce i nie ruszając się z miejsca, z zamkniętymi oczami wybroniłbym to uderzenie! Co ciekawe nieco wcześniej na murawę upadł Koman, ale zawodnicy nawet naszej drużyny, jakoś nie pałali inicjatywą podania ręki swojemu kapitanowi. Na domiar złego, jak gdyby nigdy nic poczęli się po nim przechadzać, na co już w ogóle nie mogłem spokojnie patrzeć.

 

Druga połowa należała do gospodarzy. Sami zaś z rzadka przechodziliśmy do kontrataków, które i tak nie przynosiły pożądanego efektu. Do końca regulaminowego czasu gry udało nam się jakoś nie stracić żadnej bramki.

 

Pierwsza część dogrywki rozpoczęła się obiecująco. Świerblewski wrzucił precyzyjną piłkę na krótki słupek do Matusa, który jak przystało na rasowego napastnika odwrócił się z nią w polu karnym i wykorzystując swój instynkt uderzył nie do obrony. Kolejarz odpowiedział jedynie marnej jakości uderzeniami sprzed pola karnego, które w żaden sposób nie mogły zagrozić naszej bramce. Druga część dogrywki była już nieco lepiej dopracowana, jeśli chodzi o akcje ofensywne zaserwowane przez gospodarzy. O mały włos nie przypłaciliśmy jej utratą bramki, po której czekałaby nas loteryjna seria rzutów karnych. Na całe szczęście nic takiego nie miało miejsca i choć przyszło nam to z trudem — awansowaliśmy do kolejnej, trzeciej rundy pucharu.

 

 

27.08.2008, Stadion Miejski, Stróże; Puchar Polski, 2. runda;

[2L] Kolejarz Stróże — TS Podbeskidzie [1L] 1:1 (0:1), dogrywka 1:2

0:1 — Martin Matus '6

1:1 — Robert Sierant '47(karny)

1:2 — Martin Matus '92

 

Sędziował: Łukasz Śmietanka (Radom)

Widzów: 189

MoM: Martin Matus (ST; Podbeskidzie) — 8.4

 

Podbeskidzie (442):

25.Grzegorz Burandt — 24.Grzegorz Piesio, 23.Maciej Szmatiuk, 31.Łukasz Gorszkow, 2.Tomasz Górkiewicz — 11.Damian Świerblewski, 8.Łukasz Matusiak (14' 17.Marcin Hirsz (80' 7.Juraj Dancik)), 10.Piotr Koman © (59' 21.Bernard Ocholeche), 5.Mariusz Sacha — 3.Krzysztof Zaremba, 22.Martin Matus.

 

 

 

Notatki: Uch, jak gorąco! Pokusiłem się o drugi skład wzmocniony czy to Komanem, czy też Sachą, ale zwycięstwo to nie przyszło nam łatwo. Odnotowałem kolejne słupki i poprzeczki;] Sytuacja z Komanem tuż po wznowieniu drugiej połowy wzbudziła mój szczery śmiech na twarzy. No cóż, może odpoczywał na leżąco? :)

Odnośnik do komentarza

Czarna Dama nie oszczędza. Przekonali się o tym zawodnicy krakowskiej Wisły, którzy w rewanżowym spotkaniu na Reymonta w ramach III rundy kwalifikacyjnej do Ligi Mistrzów ulegli podopiecznym Claudio Ranieri'ego aż 0:4, co w dwumeczu przyniosło porażającą klęskę w wysokości 0:9. Do bramki Mariusza Pawełka trafiali tym razem: David Trezeguet, Amauri x2 oraz Mauro Camoranesi.

W Pucharze UEFA natomiast, pomimo iż rezultaty spotkań reprezentujących Polskę drużyn nie były najgorsze, nie przyniosły chluby większej niż sam fakt reprezentowania Polski przez Kaczki dziwaczki. Lech Poznań zaledwie zremisował 1:1 z Besiktasem na Bułgarskiej i po porażce 1:2 w pierwszym meczu w Istambule odpadł z rozgrywek. Honorowe trafienie w tym spotkaniu stało się udziałem Hermana Rengifo. Legia natomiast po remisie w Kopenhadze, uległa na Parken Stadion 0:2 i również podzieliła losy Kolejorza. W ten sposób jedynym przedstawicielem polskiej piłki kopanej na arenie międzynarodowej stała się krakowska Wisła, która po odpadnięciu z Ligi Mistrzów, tylną furtką doczepiła się PUEFA.

 

 

 

W zamykającym miesiąc sierpień spotkaniu ligowym z liderującą Koroną Kielce nie mogłem skorzystać z usług aż 3 graczy podstawowego składu. Do grona kontuzjowanych w ostatnim czasie dołączyli: ostoja defensywy w osobie Marcina Hirsza oraz fundamenty drugiej linii z Rafałem Jaroszem i kapitanem zespołu — Grzegorzem Paterem. Na domiar złego zawodnicy, którzy wystąpili w ostatnim spotkaniu z Kolejarzem Stróże w badaniach wydolnościowych przeprowadzanych w przeddzień zbliżającej się rywalizacji, osiągali zaledwie 50-60% całkowitej normy, także z większości z nich również nie mogłem skorzystać. W obliczu tak postawionych faktów, nie pozostało nam tedy nic innego jak zagrać tym, czym na dobrą sprawę mogliśmy zagrać. Wierzyłem, że para środkowych rozgrywających Gorszkow-Gołąb jest w stanie sprostać zadaniu. Niestety już pierwsze minuty meczu związały moje marzenia grubym sznurem i z każdą chwilą zaciskały je coraz ciaśniej. Po drugiej bramce gospodarzy, która padła w 55. minucie, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że powstały w ten sposób węzeł gordyjski będzie dla nas zbyt zagmatwany i już do końca spotkania nie zdołamy go rozwiązać. W 78. minucie iskierka nadziei zapłonęła w naszych sercach po trafieniu Adama Brzeziny z dośrodkowania Przemysława Ziółkowskiego. Niestety, tego dnia byliśmy nieporadni jak neandertalczycy, mający trochę ognia, ale nie potrafiący go utrzymać przez dłuższy czas. Zabrakło determinacji, trochę odwagi jak i dopisującego nam do tej pory łutu szczęścia. W ostatecznym rozrachunku nie wyszliśmy jednak z tej rywalizacji najgorzej. Korona była zespołem o klasę lepszym, wynik zaś okazał się być dla nas względnie łaskawy. Na uwadze trzeba mieć także fakt, iż zagraliśmy w okrojonym składzie, co powinno nas w pewien sposób usprawiedliwiać.

 

30.08.2008, Stadion przy ul. Ściegiennego, Kielce; I LIGA [8/34];

[1.] Korona Kielce (1) 2-1 (0) TS Podbeskidzie [3.]

1:0 — Edi Andradina '23

2:0 — Tomasz Magdziarz '55

2:1 — Adam Brzezina '78

 

Sędziował: Łukasz Bartosik (Kraków)

Widzów: 6.080

MoM: Tomasz Magdziarz (ML; Korona) — 7.9

 

Podbeskidzie (442):

1.Łukasz Merda © — 19.Piotr Duda, 14.Grzegorz Kaliciak, 7.Juraj Dancik, 20.Michał Osiński — 33.Rafał Napierała (75' 28.Kamil Konieczny), 31.Łukasz Gorszkow (72' 21.Bernard Ocholeche), 29.Arkadiusz Gołąb, 13.Paweł Żmudziński (50' 30.Sebastian Ziółkowski) — 15.Krzysztof Chrapek, 32.Adam Brzezina.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...