Skocz do zawartości

W pogoni za En....


Rekomendowane odpowiedzi

Blade promienie księżyca wprawiały w grobowy nastrój spacerujących deptakiem wzdłuż rzeki Missouri. Fale gnane letnim wiatrem zdawały się pędzić ospale przed siebie nie bacząc na przeszkody w postaci promów i statków handlowych. Ginęły bez krzyku rozbijając się o dzioby rozcinających skórę mieszaniny wodoru i tlenu. Gdzieś w oddali słychać było spokojne nuty Katie Melua, gdzieś dźwięk dzwonka rowerowego prosił o zejście z drogi. Weszliśmy na największe wzniesienie w okolicy, z którego rozpościerał się cudowny widok blasku miasta.

- Wiesz … dawno nie byłem w tak romantycznym miejscu – wykrztusiłem z siebie cedząc słowa przez zęby.

Merry położyła głowę na moim ramieniu obserwując przejeżdżający obok wózek z Hot Dogami. Pod murem oddzielającym wodę od deptaku spacerowały psy, na murze siedziała młodzież, a ławki oblegane przez bezdomnych ginęły gdzieś w odmęcie zwykłego wieczoru.

- Lubię to …

- Tzn. co lubisz ?

- Jak jesteś przy mnie.

Dotknąłem jej delikatnej skóry. Chłód wieczoru kradł temperaturę ciała dając w zamian chęć bliskości. Otworzyłem puszkę z piwem imbirowym. Blade aluminium wyrzuciło na świat trochę piany, a syk zmącił chwilę przemyśleń.

- Od kiedy słońce z Leeds zaszło za horyzont życia pogodziłem się z tym, że jestem już niepotrzebny – powiedziałem do Merry gładząc jej policzek palcem – prywatność pożarły media, namiętność zginęła gdzieś w studni okrucieństwa mafijnych porachunków. Nie chciałem z niej czerpać wody, lecz życie wlewało mi ją do gardła nie pytając o pozwolenie.

Merry podniosła głowę spoglądając mi prosto w oczy. W jej źrenicach widziałem współczucie. Dotknęła mych ust skrawkiem górnej wargi, opuszkiem palca pogładziła mój nos i szepnęła :

- I jak mówisz mi o sobie.

Być potrzebnym i rozumianym znaczy więcej niż wszystkie dobra tego świata. Kilka łyków jasnego piwa naoliwiło tryby organizmu, zmyło posuchę piekącą gardło i dało energię do dalszych wywodów.

- Wiele wody upłynęło w rzece nim ostatni raz serce pozwoliło bić dla kogoś. Wiem, że wiele ryzykuję siedząc tutaj z Tobą, ale nie dbam o to. W Polsce nikt na mnie nie czeka, na Wyspach jestem tylko legendą, a tutaj, w Kansas …

- Tutaj jesteś moim spełnieniem – przerwała mi Merry wyciągając dłoń po napój.

Jeszcze długo jej ostatnie słowa krążyły po orbicie moich myśli atakując przemienione w kamień serce. Siedzieliśmy w ciszy podziwiając rufę barki spowitą białym napisem „ Blood Ocean ”.

- Powiedz mi, co dalej z nami będzie? Przecież Morten nie pozwoli nam żyć – jej słowa drżały na wietrze jak jesienne liście uciekające gałązkom drzew.

- Póki walczę dla Arsene, nic nam nie grozi. Jestem mu potrzebny, wygrywam wszystkie walki, zarabiam dla niego kokosy. Kury znoszącej złote jaja się nie zabija – odparłem pewny siebie zgniatając pustą puszkę z hukiem.

- A jak Ci się coś stanie? Już jedno żebro miałeś złamane. Nie masz jednego płuc…

- Ciii – przystawiłem palec wskazujący do jej otwartych ust – nie martw się. Wszystko będzie w porządku.

 

Przemierzając kilometry betonowego deptaku czułem się jak turysta nad polskim morzem w okresie wakacji. I tylko echo sumienia odbijające się w przestrzeni pomiędzy sercem a umysłem nie dawało mi spokoju.

Nagle gdzieś pomiędzy budynkami zauważyłem żółtego Mustanga, który toczył się leniwie bez włączonych świateł. W ciemności miasta wyglądał jak czarna pantera czyhająca na swoją ofiarę. Przyspieszyliśmy kroku znikając w gąszczu pustych o tej godzinie budek i straganów. Ścisnąłem Merry mocniej za dłoń nie pozwalając jej zwalniać tempa. Serce systematycznie przyspieszało bicie pompując coraz więcej krwi do mózgu.

- Szybciej, nie może nas zobaczyć – ponaglałem zmęczoną dziewczynę, której procenty słabego piwa rozmazywały obraz drogi.

Kiedy łapałem już za klamkę Infiniti ryk trzystu koni mechanicznych wstrzyknął w serce potężną dawkę adrenaliny. Odwróciłem się natychmiast w stronę dźwięku opierają się o drzwi samochodu. Mustang ryczał jak rozjuszony lew, któremu treser zabierał mięso spod nosa. Prawą rękę wsadziłem do kieszeni szukając czegoś, czym mógłbym się bronić.

Kiedy żółty zderzak zatrzymał się niemal na mojej stopie drzwi od auta otwarły się z impetem wyginając lekko stare zawiasy.

- Zabije nas, zabije nas, zobaczysz – dyszała przerażona Merry dławiąc się własnym oddechem. Jej twarz przybrała kolor dojrzewającego w blasku włoskiego słońca pomidora.

Po chwili ze środka wysiadł Arsene trzymając w dłoni czarne Magnum. Chwilę trwało zanim poprawił niedbale fryzurę, po czym oparł obie ręce o drzwi, położył ciało na łokciach i rzekł :

- Dałem Ci wolność i swobodę. Zarabiasz pieniądze na mojej ziemi i nie mam z tego ani złamanego grosza. Walczysz dla mnie zarabiając więcej niż ten marny klub jest Ci w stanie zapłacić przez rok. Ukradłeś mi worek kokainy udając, że nic się nie stało, wchodzisz do mojego miasta z butami nie pytając o zdanie. Ale żeby pieprzyć tą gówniarę? TFU – Jumabara splunął na ziemię przygniatając flegmę podeszwą – ile Ty masz k***a lat? 16?17?

- Mam osiemnaście – wyrzuciła stłumionym głosem znikając za maską suwa.

- Co te k***y mają w głowie? Naoglądały się pornosów i teraz myślą, że są Bóg wie kim. Szmata Paweł, nawet po wypraniu pozostaje dalej szmatą. On ma moją krew przyjacielu. Nie pozwolę, żeby ktoś zniszczył jego przyszłość swoim kutasem. Ale skoro Ty ją pier****sz … - ostatnie słowa zagłuszył dźwięk ładowania broni.

- Chodź Tu szmato, pókim dobry.

Merry podeszła do Arsene drżąc z przerażenia.

- Wszystko co jest w tym mieście po części należy też do mnie – mówiąc to odwrócił dziewczynę plecami do siebie i rozpiął rozporek.

- Zostaw ! …

- Milcz k***a pókim dobry – Arsene wycelował we mnie lufę pistoletu, drugą ręką podwijając spódnicę dziewczyny.

Nie płakała. Stała oparta o drzwi samochodu swojego chłopaka uginając lekko uda pod naporem pchnięć Jumbary. Trwało to kilkadziesiąt sekund, nim na jego twarzy pojawiła się lekka nutka ukojenia. Z radością w oczach rzekł :

- A wiesz co? – zapiął rozporek odpychając dziewczynę od siebie – jesteś w porządku – zarechotał patrząc mi prosto w oczy – w porządku. Jeśli dowiem się, że nadal pier****sz to dziecko następnym razem Ciebie oprę o te drzwi. Rozumiesz? ROZUMIESZ?

Wszystkie zmysły chciały eksplodować szarpiąc się z chęcią rzucenia się na Arsene. Tak bardzo chciałem go zabić, patrzeć jak kona powoli oddając ziemi ostatnie litry krwi. Chciałem pastwić się nad jego ciałem odcinając po kawałku każdy członek, delektując się dzikim krzykiem zarzynanej świni.

- Rozumiem – odparłem po chwili a łzy ciurkiem popłynęły z oczu tworząc małe potoki na policzkach.

- Wsiadaj dziwko. Jedziemy do domu – szarpnął Merry wrzucając ją jak worek kartofli do Forda.

- Jeszcze z Tobą nie skończyłem. Lepiej uważaj jak tańczysz, bo życiowy parkiet bywa śliski.

Spoglądając zza szyby odjeżdżającego na wstecznym biegu Forda Merry trzymała na jej powierzchni spoconą dłoń, która zsunęła się po chwili na dół żegnając mnie wspomnieniem tego obrazu.

Odnośnik do komentarza

Ciekawe, czy ktoś to czyta <myśli>

-----------

Trening na rozpalonej słońcem murawie wyglądał jak przebieżki młodszych trampkarzy na pierwszym treningu po świętach Bożego Narodzenia. Piłkarze słaniali się na nogach kurczowo ściskając w dłoniach szybko opróżniające się butelki i bidony z napojami izotonicznymi. Kansas City Wizards był najuboższym klubem w Major Soccer League, co odbijało się niestety na stanie murawy, braku zadaszenia stadionu oraz braku odpowiedniego sztabu medycznego, który w razie zasłabnięcia mógł pomóc zregenerować siły.

Jeśli zdołalibyśmy utrzymać obecną pozycję w lidze do końca rozgrywek, nie dość, że do klubu wpłynęłaby konkretna gotówka, to jeszcze mielibyśmy szansę zmierzyć się z najlepszymi w Klubowych Mistrzostwach Świata. Brakowało nam przecież ogrania na międzynarodowej scenie, a piłkarzy tworzących trzon całego zespołu było jak na lekarstwo.

Claudio Lopez wytrzymywał ledwie 70 % treningu siłowego za każdym razem udając się do prywatnego masażysty zaraz po zejściu z murawy. Nie mieliśmy szkółki piłkarskiej kształcącej juniorów, w drugiej drużynie regularnie pojawiało się zwykle 3-4 słabych piłkarzy, którzy odrabiali najczęściej zajęcia wychowania fizycznego właśnie na Arrowhead.

Aż dziw bierze, że system szkolnictwa w USA zezwalał na uczęszczanie szósty raz do tej Samej klasy dwudziestokilkulatkom. Na tle reszty grupy wyglądali jak starsi bracia. Najczęściej niestety uzbrojeni po zęby.

Po przerwie wakacyjnej w nasze szeregi miało wstąpić kilku wybitnie cofniętych w rozwoju uczniów liceum imienia Benjamina Franklina. Niestety klub zapierał się rękoma i nogami twierdząc, że Wizards nie potrzebuje takiego systemu szkolnictwa.

Znalazłem się między młotem a kowadłem, bo rezygnując z nauczania kryminalistów zasad sportowej rywalizacji narażałem się na gniew ze strony Kerringama, co w efekcie miało skończyć się bliższym zapoznaniem z sądem. Z drugiej jednak strony klub oferował mi odpowiednią gażę, która w połączeniu z zyskami płynącymi z walk dawała mi szansę rozpoczęcia na nowo życia w luksusie i w sławie.

- Obiecałeś – słowa płynące z świńskiej twarzy czarnoskórego dyrektora piekły jak rozpalony metal wypalający znak na skórze bydła.

 

Wracając z treningu późnym popołudniem nie mogłem oprzeć się pokusie wstąpienia do Aqua Parku. Moje zmęczone wczorajszym widokiem gwałconej dziewczyny ciało musiało odpocząć, a bicze wodne zdawały się być idealnym rozwiązaniem.

Wchodząc do basenu z gorącą, bulgoczącą wodą widziałem oczy setek kobiet skierowane na moje wyrzeźbione ciało. Lata spędzone na siłowni w połączeniu z codziennym treningiem aerobowym zrobiły ze mnie boskiego Apollo, który pod naporem ciśnienia wody wyglądał pewnie w oczach niejednej kobiety jak butelka zimnej wody pośrodku pustyni dla spragnionych wędrowców.

Pożerając pierś z kurczaka oblaną sosem cytrynowym w restauracji nad basenem zastanawiałem się, kiedy zobaczę Merry. Nie odbierała telefonów, w szkole jej nie było dziś, a Morten podobno wyjechał znów do Los Angeles załatwiać swoje czarne interesy.

Ostatnim razem po jego wizycie w mieście aniołów w BBC podawali, że na przedmieściach LA znaleziono ciała sześciu Meksykanów zakopane w ziemi po szyję. Każdy miał w głowie dwie dziury po kulach.

Nie chciałbym być na ich miejscu, a z pewnością będę, kiedy chłopak dowie się o moich stosunkach z jego kobietą.

- Cześć, pamiętasz mnie? – usłyszałem wbijając widelec w soczystego cycka.

Kiedy podniosłem głowę nade mną stał szczupły chłopak z długimi, blond włosami zaczesanymi w kucyk.

- Czy my się znamy? – powiedziałem usiłując przebrnąć przez kawałki mielonego mięsa.

- Jestem Eduardo, siedzę w pierwszej ławce na Pańskich zajęciach. Mogę usiąść?

Skinąłem głową na krzesło przysunięte do stolika.

- Panie Miśkiewicz, ja wiem, że to nie moja sprawa, ale ostatnio wieczorami często chodzę na spacery z moją dziewczyną Silvą.

- Do czego zmierzasz ? – otarłem delikatnie usta chusteczką higieniczną zwijając ją po chwili w kulkę.

- Silva zna Merry od pieluchy. Bawiły się razem w piaskownicy, wspólnie spędzały wakacje i takie tam. Nigdy nie pogodziła się z faktem, iż jej najlepsza przyjaciółka dołączyła do gangu Jumbary. Ostatnio widziałem, jak … nie zasłania Pan okien – uśmiechnął się wstydliwie – naga Merry stoi przy oknie w pańskim mieszkaniu.

Otworzyłem szeroko oczy, a po skórze przebiegł mi dreszcz goniąc pociąg adrenaliny.

- Tak jak mówiłem, to nie moja sprawa co Pan robi i z kim Pan sypia, ale w gangi rządzą się pewnymi zasadami, których nie wolno łamać nigdy i nikomu.

- Tzn.? – chwyciłem za kubek kawy.

- Kilka miesięcy temu kiedy Akura – jeden z goryli Jumbary – dowiedział się o tym, że jego czarnoskóra kobieta sypie się po kątach z jakimś … zapomniałem imienia, dorwał chłopaka pod szkołą, skopał go przy wszystkich, a później wspólnie z Arsene ucięli mu przyrodzenie.

Innym razem widziałem na własne oczy, jak żołnierze Mortena gwałcili młodego chłopaka tutaj, niedaleko w parku, który prowadzi do szkoły. Było ciemno, a ja właśnie z Silvą chciałem przejść się jedną z alejek. Było ich ośmiu, czy dziesięciu, gwałcili go chyba z godzinę, po czym jeden z nich przestrzelił mu kolana i łokcie. Nie wiem co się z nim później stało, bo słuch o nim zaginął.

Nerwowo odpaliłem papierosa wciągając go w płuca w przeciągu kilku sekund. W głowie kręciło mi się od dymu i informacji, a perspektywa rychłej śmierci żądliła mój umysł jak szerszeń.

- Czy ktoś jeszcze wie o Merry? – zapytałem szeptem łapiąc nerwowo Eduardo za dłoń.

- Nikt proszę Pana. Silva nawet się ucieszyła, że może wreszcie Merry będzie miała lepsze życie.

- Dziękuję Ci za pomoc. Jeśli będziesz czegoś potrzebował – mówiąc to wyjąłem z portfela kartonową wizytówkę – to dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Jestem do Twojej dyspozycji.

Wychodząc z restauracji potknąłem się o plecak jakiegoś studenta lądując na kolanach.

- k***a – powiedziałem sam do siebie drżącą ręką szukając w kieszeni papierosa.

Odnośnik do komentarza
  • 3 tygodnie później...

- Nie, nigdy tego nie zrobię, nie ma mowy - przelatujący mi nad głową dziennik rozbił się o panele rozkładając się na ziemi jak pijana nastolatka. Uśmiechnąłem się do profesor Megson i usiadłem w kącie włączając czajnik.

- A ty co nic nie powiesz? Zobacz do czego on mnie zmusza !

Na biurku, obok lampki nocnej i stosu ogryzków po jabłkach leżało zaproszenie na coroczny bal absolwentów. Wstałem z miejsca, wywaliłem jęzor na wierzch, zmrużyłem jedno oko i powiedziałem :

- Nie rozumiem, co jest w tym takiego strasznego?

- Co? Nie wiesz co? Już ja Ci powiem co! Już ja Ci powiem! Kerringam każe mi iść na ten bal!

- To idź.

- Wy męskie szowinistyczne świnie! Wy podłe, tryskające testosteronem gejzery, wyy...

- No no, szanowna koleżanko, chyba się zagalopowałaś za bardzo. Usiądź na tych swoich pięknych czterech literach i powiedz mi o co chodzi.

- Mam iść na bal z jakimś licealistą. Tzn. z kim? Z narkomanem, handlarzem bronią czy alfonsem?

Przez chwilę w sali panowała cisza tak cicha, że cisza nocna przy tej ciszy była hałasem.

Założyłem nogę na nogę jak ponętna Trish, podrapałem się prawą dłonią za uchem i odparłem z przekonaniem :

- Ja pójdę z Tobą Megson.

- Ty? Przecież Ty jesteś wykładowcą a nie uczniem, Ty nie możesz.

- A kto o tym wie oprócz nas? - zarechotałem kładąc swą dłoń na kolanie nauczycielki.

Kerringam wstał z miejsca, podszedł do mnie, wyciągnął prawą dłoń naszpikowaną złotymi sygnetami.

- Za te świecidełka niejeden by Panu urżnął łapę.

- W piątek o dwudziestej rozpoczyna się bal. Załóż na Boga coś odpowiedniego na siebie.

- Przecież ...

- A Ty Megson może być zakładała majtki chociaż do szkoły? Masz tak obcisłą sukienkę, że widać Ci spiralę.

Jeszcze przez kilka sekund Megson próbowała podnieść z ziemi dolną szczękę.

 

Perspektywa oderwania się do czarnej rzeczywistości gangsterskich porachunków napawała mnie optymizmem. Megson nie była brzydką kobietą. Miała na oko 35-38 lat, długie nogi, obfity biust skryty najczęściej za dobrze opiętym stanikiem. Plotki głosiły, że na początku swojej kariery lubiła przychodzić na zajęcia po kilku głębszych, przez co zdobyła wśród uczniów przydomek " zakrapiana ".

Lubiłem czasami patrzeć na jej krągłe uda doświadczonej nimfomanki, które kusiły młodszych i leczyły z prostaty dużo starszych.

Oprócz Megson w szkole uczyła też pani Roberts - wdowa po żołnierzu z Iraku, która od trzech lat samotnie wychowywała siedemnastoletnią uczennicę naszej szkoły. Samotne kobiety rządzą się swoimi zasadami, a Roberts miała ich bardzo dużo. Uczniowie uwielbiali umawiać się z Julią - jej córką - bo kiedy przychodzili do domu, a jej akurat nie było, pani Roberts dbała o to, by się nie nudzili zdobywając przy tym trochę doświadczenia łóżkowego.

 

Otarłem pot z czoła, poprawiłem włosy, zarzuciłem na ramię skórzaną kurtkę i ruszyłem w stronę drzwi żegnając Megson zalotnym uśmiechem. Dziś wielka walka w Montana Club.

- Wpadnę zobaczyć walkę - szepnęła do mnie Roberts dając mi klapsa. Jej palce zacisnęły się na moich pośladkach.

 

Białe bandaże zacisnęły się na moich nadgarstkach owijając powoli i dokładnie każdy centymetr dłoni. Miałem na sobie tylko beżowe spodenki z napisem " Loko ", i opaskę na nodze - jedyna pamiątka po zmarłym tragicznie kilka lat temu Jurku. W metalowym wiadrze stojącym obok łóżka do masażu chłodziły się napoje, w głośnikach spiker zapowiadał moje wyjście, a ja miałem w sobie tyle energii do walki co kaktus podczas stosunku z jeżem.

- Jesteś gotowy? - skinąłem głową.

- Jesteś gotowy ?? - znów potrząsłem głową unosząc lekko pięści w górę.

- CZY JESTEŚ GOTOWY? - dwa szybie ciosy w powietrze, jeden pełen obrót z wyskoku.

- To wyjdź i skop mu dupę! - krzyknął Arsene wchodząc do szatni.

Na trybunach panował jak zwykle harmider. Wszyscy skandowali dwa nazwiska, wszyscy byli rządni krwi jak wygłodniałe hieny atakujące stado rannych bawołów.

" Paul, Paul, Paul " z trybun gromkie okrzyki na mą cześć wpompowywały w aorty dawki adrenaliny potęgując napięcie.

Po przeciwnej stronie ringu stał wytatuowany chłopak o skandynawskiej urodzie. Jego przekrwione gałki oczne były dowodem na wciągnięcie w nos tony koksu. Wiedziałem, że czeka mnie arcytrudne zadanie, że zwykłe dźwignie nie pomogą wygrać walki.

Kiedy odruchowo spojrzałem w dół ringu zobaczyłem Merry.

- Wiem, że Ci się uda! - krzyczała próbując przekrzyczeć zboczoną widownię.

Pierwszy gong, uderzyłem pięścią w pięść i ruszyłem przed siebie. Pierwsze kilka ciosów trafiło w powietrze, a na twarzy Norwega pojawił się lekceważący uśmiech. Po chwili zostałem trafiony serią sierpowych, która powaliła mnie na ziemię. Norweg usiadł na mnie i zaczął miażdżyć moją czaszkę łokciem, ale w porę zablokowałem jego ciosy uderzając piętą w prawe oko. Rywal odskoczył łapiąc się za twarz, a ja miałem kilka chwil by otrząsnąć się i powrócić do stójki.

Po kilku sekundach ruszyłem do natarcia jak Panzerkampfwagen. Potężne uderzenie w brzuch z kolana, prawy łokieć i kombinacja dwóch sierpowych z podbródkowym, hakiem i low kickiem powaliła Norwega na matę. Chciałem złapać za jego rękę i założyć dźwignię, ale nie było sensu. Przeciwnik leżał na ziemi mrużąc oczy i wyciągając błagalnie rękę w moją stronę. Splunąłem na ziemię, trąciłem jego palce i uniosłem triumfalnie obie ręce w górę.

Wygrałem kolejną walkę.

 

- Panie Miśkiewicz - usłyszałem znajomy głos za plecami - czy może mi pan poświęcić kilka chwil na wywiad?

Przede mną stał Garry Hoghes, jeden z dziennikarzy The Times. Ten sam Garry, który szeroko opisywał moje wojaże z Fabrizzo w Anglii, ten sam, który podał do mediów fałszywą informację o mojej śmierci.

- Jak to jest, że znany trener musi walczyć, żeby zarabiać pieniądze na chleb?

- Walczę dla siebie - kątem oka zauważyłem lodowaty wzrok Arsene - i tylko dla siebie.

- Kanas to chyba nie najwyższe progi dla tak renomowanej gwiazdy jak Pan.

- Wizards jest klubem, w którym się spełniam. Nie wiem czy zostanę tu na zawsze, ale na razie nigdzie się nie ruszam.

- A co z En ?

Moja twarz przybrała kolor paneli. Zacisnąłem z całej siły pięści :

- Nie odpowiem na to pytanie - wycedziłem przez zęby.

- To dziwne, bo w prasie ostatnio pojawiły się pogłoski, że En zginęła tamtej nocy w lesie, w którym o mało co Pan nie zginął. Jeden z dziennikarzy śledczych ...

- Dość - pożegnałem Hoghesa odwracając się na pięcie i ruszyłem w stronę drzwi.

- A ja z kolei widziałem ją kilka dni temu ....

Kiedy odwróciłem się w stronę Garry'ego jego już nie było.

- Co on chciał mi powiedzieć? - zapytałem sam siebie rozglądając się nerwowo po sali.

Odnośnik do komentarza

Chudy, starszy mężczyzna w czarnym fraku przywitał nas ukłonem prosząc o oddanie płaszcza i parasoli. Delikatnie pomogłem Megson w pozbyciu się okrycia wierzchniego, położyłem na dłoni stajennego kilka monet i wsadziłem rękę kobiety pod swoją udając, że mam dobre maniery.

W sali panował nastrój z Cameronowskiego Titanica, z pięknymi kreacjami, uśmiechem i nienaganną aparycją. Byli tu przedstawiciele wszystkich znaczących się szkół z 3048 hrabstw, jakie znajdują się na terenie 51 stanów. Byli tu metodyści, prezbiterianie, luteranie i unitaryści, członkowie Green Party ( Partii Zielonych ), Constitution Party ( Partii Konstytucyjnej ), Aleuci, Inuici, wyspiarze Pacyfiku i masoni. Jednym słowem zupa amerykańskiego społeczeństwa, którą gotował nieudolnie młodszy Bush.

Witałem ukłonami obcych przechodniów szczerząc zęby jak orangutan w miejskim zoo. Na srebrnej tacy ponad głowami zgromadzonych latały kieliszki wypełnione procentowym napojem, gdzieś w oddali na wzniesieniu w białym garniturze starszy pan wygrywał właśnie melodie przeszłości, a na parkiecie, pod ścianą, tuż obok wielkich kolumn, para nastolatków oblizywała się namiętnie dotykając stref intymnych palcami.

- Pięknie tu - westchnęła Megson poprawiając delikatnie stanik.

- Może zatańczymy?

- Smarkaczu, jesteś dziesięć lat młodszy ode mnie przecież.

- Ale ja chcę tańczyć, a nie Ci się oświadczyć - złapałem kobietę za tyłek przyciągając ja do siebie.

Kiedy nasze twarze zbliżyły się na kilka centymetrów zobaczyłem w jej oczach coś, czego nie widziałem w innych. Chciała być pożądana. Pachniała Gucci. Gdybym miał taki dar, jak Gibson w filmie " Czego pragną kobiety " pewnie słyszałbym wyuzdane komentarze pod swoim adresem.

" Chodźmy już, nie róbmy widowiska. Weź mnie gdziekolwiek, byle szybko, byle mocno, byle w ogóle " - krzyczała patrząc na mnie z zaciekawieniem.

- Coś się stało? - zapytała wyrywając mnie z wewnętrznego monologu.

- Tak tylko - zmieszany przytuliłem ją do siebie kołysząc się w rytm nut fortepianu.

Przy stoliku siedział pan Kerringam z małżonką. Wyglądali jak państwo Forester ociekając złotem. Dyrektor na co dzień nie nosił tak wyszukanych kreacji, nie miał w zwyczaju golić brody, myć zębów, czy używać perfum. Miło było tak popatrzeć na sześćdziesięcioletnich ludzi nadal zakochanych w sobie.

- Idę się czegoś napić - rzuciła Megson odpychając mnie od siebie.

Ruszyłem za nią przedzierając się przez tłum sztucznych inteligencji.

- Jesteśmy tutaj dziś w roli reprezentacji liceum Franklina, nie daj plamy - szepnąłem zaciskając zęby i poprawiając pod szyją węzeł krawata.

- Tylko kilka kropel, muszę przecież się czegoś napić, bo nie wytrzymam - odparła Megson pociągając zdrowo ze szklanki.

 

Stojąc w toalecie próbowałem trafić w muchę utopioną w szczochach kilka godzin temu. Leżała plackiem patrząc na mnie błagalnym, pozbawionym życia wzrokiem. Tzn. tak mi się wydawało, bo nie miała oczu. A może miała? Tak, zdecydowanie musiała mieć oczy, inaczej by się tak nie gapiła.

Za każdym razem kiedy kończyłem sikać automat włączał wodę, która spuszczała mocz do kanału. Cały szkopuł polegał na tym, że między jedną kaskadą sików a drugą czasami musiała być przerwa, a że napiłem się wcześniej dużo, moje sikanie trwało dłużej niż zwykle. I tak na złość, ja kończę - woda. Jak zaczynam - woda. Plama na spodniach wyglądała tak, jakbym się zlał w portki nie zdążając dobiec do pisuaru. Pieprzone amerykańskie udogodnienia. Dobrze, że kibel nie trzepie Ci kapucyna przed wsadzeniem go w gacie.

 

Kołysząc się w rytm

powracałem pamięcią do ostatniego balu, na którym byłem wraz z En. Niestety każda pozytywna myśl kończyła się krawędzią pieprzonej podeszwy Megson, która zataczała pieprzone kółka popijając pieprzoną wódkę z pieprzonej szklanki. Wyglądała jak źrebak usiłujący udowodnić klaczy, że potrafi sam chodzić.

- Może usiądziemy? - zaproponowałem łapiąc kobietę mocniej w pasie.

- Już ja wiem co Ci po głowie chodzi chłoptasiu. Starej Megson nie oszukasz - uśmiechnęła się do mnie oblizując górną wargę językiem.

- Może jednak.

- Tutaj?

- Tak tutaj.

- Tak przy wszystkich?

Posadziłem ją na plastikowym krześle, wyrwałem z dłoni szklankę i podszedłem do baru prosząc postawnego mężczyznę o kilka kropel jakiegoś sikacza. Kiedy ciecz wypełniła szkło do połowy ktoś położył dłoń na moim ramieniu całując mnie delikatnie w szyję.

- Zgadnij kto?

- Nie wiem, ale możesz nie przestawać.

- No zgadnij.

- Merry ?

Szyja jeszcze długo piekła mnie po siarczystym uderzeniu kobiecej dłoni. Nie zdążyłem się odwrócić, a drugie uderzenie wytrąciło mi z rąk szklankę rozlewając alkohol po podłodze.

- Spokojnie kobieto - przerwał jatkę jakiś nauczyciel konsumując paluszki.

- Zamknij mordę dziadku, bo Ci wepchnę tego paluszka prosto w dupę.

Jeszcze nigdy nie widziałem tak rozjuszonej Trish. Jej policzki przybrały kolor dojrzałego pomidora, a oczy zaszły krwią rozrywając żyłki na strzępy. Jej seksapil powalał na kolana, kazał tarzać się po ziemi jak robak błagając o litość.

- Jaka Merry? Może Eva? Albo Anna? Ile dziwek jeszcze będziesz miał?

Złapałem ją za dłonie, przysunąłem do siebie, a kiedy jej usta były oddalone od moich o centymetr wyszeptałem:

- Takich jak Ty mam tysiące.

- Dałam Ci całą siebie, pokazałam miasto, miałeś mnie na każde kiwnięcie palca, a teraz co? Kopiesz mnie w dupę jak ulicznego żula pod hipermarketem?

Pogładziłem jej policzek palcem, pocałowałem w drugi i odparłem :

- Sama sobie jesteś winna.

 

Odprowadzając Megson na parking chciałem zadzwonić po taksówkę, ale bateria w komórce jak na złość wyładowała się. Oparłem kobietę o pickupa i zacząłem się rozglądać dookoła w poszukiwaniu pomocy, kiedy nagle zostałem szarpnięty za nogawkę i wylądowałem pod kołami półciężarówki.

- Zawsze chciałam mieć młodszego - syknęła Megson zrywając ze mnie koszulę.

- Muszę wracać do domu, jutro mecz - próbowałem się bronić, ale jej usta już wessały pewną część ciała i rozpłynąłem się zamykając oczy.

Odnośnik do komentarza
Kiedy nasze twarze zbliżyły się na kilka centymetrów zobaczyłem w jej oczach coś, czego nie widziałem w innych. Chciała być pożądana.

 

ale jej usta już wessały pewną część ciała i rozpłynąłem się zamykając oczy.

 

Znakomite są te teksty :D

 

Umiesz zwyczajną rzecz, czynność w tekscie zamienić na coś niesamowicie ciekawego i śmiesznego. Oby tak dalej.

 

Tylko te Twoje przerwy mnie (chyba nie tylko mnie) denerwują. :/

Odnośnik do komentarza

Dziękuję Wenger za przeniesienie mnie do tego działu.

P.S - nareszcie Twoja wiedźma już na mnie czarów nie rzuca, bo zacząłem wygrywać:):)

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Kansas City w Missouri zamieszkuje prawie pół miliona ludzi, z czego tylko 15 tysięcy zasiada na trybunach stadionu Arrowhead. Od pewnego czasu na loży honorowej pojawiać się zaczął znany w mieście biskup rzymskokatolickiej diecezji Kansas City-St. Joseph - Robert William Finn - co było dowodem na skuteczność działania programu resocjalizacji młodych przestępców.

19 sierpnia boisko wyglądało jak ring po zapasach w kisielu. Terry Vaughn trzy razy wychodził na murawę sprawdzając jej stan. Deszcz napierdalał tak siarczyście, że w pewnym momencie myślałem, że na trybunach nie ma kibiców i że ktoś zwinął jedną z bramek. Do tego słońce przedzierało się przez chmury podgrzewając śmierdzącą wodę. Gleba gniła pod podeszwą gdy wychodziliśmy na rozgrzewkę.

NE Revolution, zespół znienawidzony przez naszych kibiców po raz kolejny próbował odebrać nam trzy punkty taplając się w błocie jak świnie. Już po pierwszych pięciu minutach większość piłkarzy wyglądała jak Swamp Thing z filmu Wesa Cravena. W 19 minucie pierwszego gola zdobył najlepszy piłkarz przyjezdnych - Twellman. Kilkadziesiąt minut później Parkhurst strzelił samobójczą bramkę ustalając wynik do przerwy 1:1. W szatni powiedziałem piłkarzom co o nich myślę nie przebierając w wyrażeniach. Zdania nacechowane pejoratywnie podziałały jak kofeina na śpiocha. Kiedy w 60 minucie nieszczęśnik Parkhurst za kopnięcie w dupę Marinelli''ego dostał czerwoną kartkę przesunąłem drużynę do przodu nakazując im szybką grę skrzydłami.

Na dziesięć minut przed końcem w polu karnym został sfaulowany Lopez, a jedenastkę z zimą krwią wykorzystał Marinelli. Kilka minut później ostatni gwóźdź do trumny wbił Wolf ustalając wynik spotkania na 3:1.

Kansas City 3:1 NE Revolution

 

 

Trzy dni po zwycięstwie nad New England na Arrowhead zawitali piłkarze z Chicago. Trzy dni przerwy między jednym meczem a drugim dla piłkarzy w Stanach Zjednoczonych było zabójstwem. Przyzwyczajeni do odpoczynku i relaksu, biwakowania, łowienia ryb i skreślania okienek w karnetach do burdeli na treningach byli cieniem samych siebie.

Chciałem być jak Jurek Engel i puścić im przed meczem jakiś film o wojnie, ale nie miałem pomysłu na fabułę. W zamian za to obiecałem im że po meczu rewanżowym, który miał się odbyć bagatela trzy dni po dzisiejszym, wszyscy dostaną jeden dzień wolny.

Mecz z Chicago Fire oglądało już 20 tysięcy kibiców, co cieszyło zarówno zawodników, jak i zarząd klubu. Powoli stawaliśmy na nogi, spłacaliśmy długi, a w klubowej kasie rósł budżet płacowy.

Goście zostali wypunktowani już w pierwszej połowie. Do siatki trafili kolejno - Lopez i Watson. W drugiej połowie zamurowaliśmy bramkę, w miejsce Lopeza wszedł Soley, a drużyna dostała zadanie grać ultra defensywnie. Nie zwykłem ustawiać tak zespołu, ale biorąc pod uwagę zmęczenie wszystkich, musiałem w jakiś sposób zapobiec kontuzjom, których nieświeży oddech gniótł mi koszulę od dłuższego czasu.

Kansas City 2:0 Chicago Fire

 

 

Tafla wody tknięta lekką, poranną bryzą, chłodziła rozpalone promieniami wybrzeże. Tak bardzo chciałem wejść na plażę, poczuć drobne ziarenka piasku pod stopami, powiew wiatru we włosach, nasycić ciało chłodną kroplą wody. Pachniało przygodą. Na jednej z wydm stał człowiek obserwując horyzont. Wyglądał jak bohater Hemingweyowskiej powieści. Jezioro Michigan, akwen wodny, ukojenie zszarganych nerwów, zmęczonych ciał, oaza rozkoszy, kraina cichego seksu, afrodyta wśród wód Ameryki Północnej.

98 milionów dolarów - tyle kosztował stadion Toyota Arena, który był miejscem spotkań Chicago Fire. Właściciel klubu - grupa Andel Holdings, która wystawiła na sprzedaż udziały w spółkach Raskom (operator światłowodu z Finlandii przez Sankt Petersburg do Moskwy), Metrokom (operator sieci w Sankt Petersburgu), Makomnet (operator sieci w Moskwie) oraz w spółkach Magistral-Telekom i Mieżdunarodnaja Kompanija Swjazi akurat na wzmocnienia Fire nie dawała dużych pieniędzy, co niestety odbijało się na formie drużyny.

34 stopnie w słońcu, upał jak na Saharze. Wszyscy zaopatrzyli się w zgrzewki napojów, przez co musiałem omijać plastikowe butelki usiłując wykrzyczeć arbitrowi jak wielkim debilem jest i co myślę o jego żonie. W 36 minucie Marinelli ustawił piłkę na wapnie, wziął mały rozbieg, i huknął prosto w małego Chińczyka, który wpierdalał właśnie paczkę Lays'ów. Służby ratownicze musiały szybko interweniować, bo w przełyku oprócz kartofli znalazła się paczka, dłoń i kilka przednich zębów.

Rewanż nie udał się nam w zupełności. Tim Regan zdobył na początku drugiej połowy jedyną bramkę pakując piłkę do siatki prawym pośladkiem. Nie mieliśmy sił na resztę meczu, więc rozgrywanie piłki wyglądało mniej więcej tak jak gierka na rozgrzewkę w dziadka.

Chicago 1:0 Kansas City

 

Po tej porażce mieliśmy tylko 5 punktów przewagi nad drugim w tabeli NE Revolution, ale rozegraliśmy o jedno spotkanie mniej.

Tabela.

Odnośnik do komentarza

Kamienne schody prowadzące do ratusza spotykały wielu ludzi. Pędzili nimi politycy, sportowcy i sprzątaczki, uczniowie, studenci, policjanci i grabarze. Każdy w mieście przynajmniej raz w życiu dotknął podeszwą tego miejsca. Wszystkich więc " coś " łączyło. Coś niezwykłego.

Od kiedy Mark Funkhouser nakazał pomalować poręcze na kolor tynku wszyscy schodzili środkiem, jak by na złość fanaberiom burmistrza. Funkhouser był znanym kolekcjonerem dzieł sztuki, zabytków i motyli, które łapał w siatkę podróżując po całym świecie. W swoim dorobku miał tak rzadkie okazy jak morpho achilles czy toksyczne egzemplarze z Ameryki Południowej. Piastując urząd burmistrza Kansas często wystawiał swą kolekcję na licznych pokazach, przez co zyskał uznanie wśród uczonych.

 

 

Kamienne schody prowadzące do ratusza pamiętają początki kariery Arsene, kiedy to jako mały pucybut dorabiał polerując lakierki zamożnym bufonom. Zawsze miał przy sobie dwie szczoteczki, kilka szmatek, szkatułkę z pastami do butów i butelkę niegazowanej wody. Obsługiwał tylko mężczyzn, bo dobrze płacili. Kobiety najczęściej były przecież pięknie ubrane, a trzewiki nie wymagały polerowania. Wodę czerpał ze studni, nieopodal ratusza, gdzie robotnicy obmywali swe spocone i spalone słońcem ciała.

Zawsze o 13:30 robił sobie przerwę, siadał na schodach i zjadał drugie śniadanie, które kupował o poranku u pana Robertsona, farmera z Nowego Orleanu. Uwielbiał te chwile, kiedy naprężone od czyszczenia butów mięśnie mogły odpocząć. Siedział najczęściej na trzecim schodku od dołu. Na drugim stała butelka z wodą, a na pierwszym cały sprzęt potrzebny do pracy.

Nigdy nie zadawał pytań. Każdy klient był obsługiwany tak samo - siadał na krześle, dostawał do poczytania poranną gazetę, buty były obmywane wodą ze studni, suszone, pastowane i polerowane. Za pierwsze zarobione pieniądze kupił sobie poduszkę i parę nowych trampek. Chłodne, jesienne noce dawały się we znaki młodemu chłopakowi, który najczęściej spędzał je w pustym pomieszczeniu po narzędziach, na jednej z opuszczonych budów.

Mark Funkhouser był wtedy młodym studentem, który dorabiał po godzinach jako goniec. Dostarczał przesyłki, listy, paczki i drobne kwoty pieniężne ludziom zamieszkującym okolice rynku. Pracował przed południem, kiedy słońce wschodziło ponad głowami przechodniów, kiedy ciała zaczynały się pocić, a w powietrzu unosiły się tumany kurzu.

 

To była środa, godzina 10 rano, zegar wybijał godzinę wprawiając szklanki w drżenie - Bim Bam Bom. Bim Bam Bom. Arsene siedział właśnie na trzecim schodku wiążąc sznurówki w nowych tenisówkach. W bocznej uliczce pojawił się piękny, różowy Chevrolet Impala z 75 roku, z chromowanym zderzakiem, głośną muzyką i czterema Afroamerykanami w środku. Toczył się majestatycznie po niebieskim asfalcie budząc w murach przydrożnych budynków strach i podziw. W głośnikach słychać było nuty

.

Funkhouser biegł przez rynek trzymając w dłoniach małą, sześcienną paczkę z małą kokardą u góry. Prezent od stęsknionego kochanka, dostarczyć natychmiast - usłyszał za plecami wpadając na korytarz. Stragany z jedzeniem i pamiątkami witały go serdecznym uśmiechem żegnając po chwili stęsknionym machaniem białą chusteczką. Biegł jak Forest Gump nie bacząc na przeciwności losu, złą pogodę, czy brak sił. Liczył się tylko dobry czas w dostarczeniu przesyłki i pieniądze z napiwku.

Kiedy wbiegł na rynek poślizgnął się na skórce od banana, uderzył barkiem w stragan i wpadł na samochód pełen murzynów. Kierowca wcisnął hamulec w podłogę, koła zapiszczały, a Funkhouser sturlał się po masce na ziemię uderzając głową w betonowy chodnik. Po kilkunastu sekundach stało nad nim czterech uzbrojonych w pały mężczyzn rozszarpujących go wzrokiem.

Po chwili pierwsze uderzenie końcówki drewnianej pałki złamało dwa żebra powodując wewnętrzny krwotok. Funkhouser wydał głośny przeraźliwy pisk i zwinął się w kłębek jak mały kot na mrozie. Kolejne ciosy padały już jak grad z jasnego nieba demolując powierzchnię skóry, łamiąc nos i pozbawiając mężczyzny trzech przednich zębów. Tłum gapiów stał dookoła egzekucji emocjonując się każdym uderzeniem. Nikt nie złapał ich za ramię, nikt nie zwrócił uwagi. Nie było bohatera, policjanta ani życzliwego sąsiada. Każdy był zimny i obojętny. Każdy, prócz młodego Arsene, który po chwili wbiegł między tłum gapiów krzycząc i prosząc o ułaskawienie, złapał jednego z oprawców za ramię i zaczął płakać.

Funkhouser leżał w kałuży krwi. Już nie był zwinięty, bo jego połamane ręce przybrały asymetryczne kształty. Wyglądał jak człowiek po porażeniu prądem, jak dziecko z Czarnobyla. Nie mówił nic. Jego przekrwione żyłki w oczach dawno już przestały odbierać bodźce. Syczał. Bąbelki powietrza przedzierały się przez ślinę i gęstą krew. Syczał, charczał i syczał.

Kartonowe pudełko z kokardą przesiąkło krwią. Ściskał je w dłoniach połamanymi palcami. Był gońcem.

Do końca.

Ludzie mówili później, że życie uratował mu czarny chłopiec, pucybut z Kansas, który łzami pokonał szatana. Było w tym trochę prawdy. Gangsterzy myśleli, że biały jest rodziną chłopca i zostawili go umierającego na betonie odjeżdżając przy nutach MC Breeda. Ich krwawe baseballe spoczęły zawinięte w szmaty w bagażniku.

Śmierć była blisko.

 

Kamienne schody prowadzące do ratusza były świadkiem przemijania. Czas pędził nieubłaganie płodząc nowych ludzi i grzebiąc starych. Studenci zostawali dyrektorami, dyrektorzy emerytami, a emeryci denatami z długim testamentem. Dziesiątki jesieni życia, wiosen początku, Ardua Prima Via Est.

Funkhouser stał na ich szczycie spoglądając na mnie z uśmiechem.

Trzymałem poręczy. W kolorze tynku. Dotykałem przeszłości zaklętej w beton.

 

- uff - otarłem pot z czoła kłaniając się burmistrzowi. Jutro też jest dzień. Jutro z nim porozmawiam. Potrzebujemy dodatkowych funduszy na transfery.

Odnośnik do komentarza

Woda w basenie miała kolor turkusu. Z fontann ustawionych w rogach kąpieliska tryskała woda masując i obmywając zmęczone życiem ciała. Co chwila w głośniku pojawiał się komunikat proszący ćwierć-inteligentnych ludzi o odejście od ściany, kiedy urządzenie puszczało w wodzie falę. Stałem na mostku łączącym jeden basen z drugim opierając ciało na łokciach. Amerykańskie kobiety daleko odbiegały od wyidealizowanych porno gwiazd z wszystkich fabularnych filmów. Były tu skutki diety fast food'owej, anorektyczki, kobiety z cellulitem na szyi i transwestytki usiłujące schować kilkunastocentymetrowy odrost w ciasnych figach. Ceremonia brania wspólnej kąpieli wyglądała zwykle tak samo.

Na początku dnia wolnego wszyscy spotykali się na porannej kawie ze słodką bułką i dobrze wysmażonym stekiem. Po dwóch godzinach wędrowali do sklepów kupić byle gówno, byle tanio, bo promocje gryzły gałki oczne już z odległości kilometra. Następnie basen - tu już rozchodzili się : na lewo panowie, na prawo panie. Zawsze zastanawiałem się, gdzie pójdą trans. Miękka piana z owłosionych kroczów kapała na ziemię przed wejściem na basen. Nie wiem po co tak każdy szorował miejsce złączenia ud, skoro i tak zakrywał je później skrawkiem materiału.

- Mogę w czymś pomóc ?

Odwróciłem się w stronę dobiegającego głosu. Przede mną stała dobrze wyposażona dziewczyna w płomiennych włosach. Jej sterczące od powiewu wiatru sutki o mało co nie eksplodowały witając mnie radośnie.

- Dlaczego pytasz? - odparłem zmieszany.

- Bo wszyscy się kąpią, a Ty stoisz i obserwujesz. Jeśli nie masz nic przeciwko mogę Ci towarzyszyć.

Wzruszyłem ramionami uśmiechając się szelmowsko pod nosem.

- Jesteś stąd ?

- Jestem spod Wrocławia.

- Spod czego? W jakim to stanie?

- W stanie nieważkości.

Po tej wymianie zdań zapanowała niezręczna cisza. Kątem oka rozbierałem dziewczynę, której na piersi z roztrzepanych włosów ściekała ciurkiem woda.

- Lubię tu przychodzić w poniedziałki. Zawsze wieczorem są tu piłkarze z takiego klubu. Lubisz saker?

- Saker? - uśmiechnąłem się do dziewczyny, która właśnie oblizała górną wargę czerwieniąc się po chwili.

- Saker to taka gra. Napijemy się?

 

Sącząc przez rurkę z parasolką Seks on The Beach bacznie obserwowałem poczynania zawodników w basenie specjalnie wynajętym przez klub. Odnowa biologiczna musiała stać na najwyższym poziomie. Poranny streching, później seria masaży i basen były nieodzownym elementem każdego poniedziałku. Nierzadko zresztą miałem okazję dzięki temu poznać nowych ludzi, którzy z pasją przyglądali się wysportowanym sylwetkom prężącym muskuły w cieczy.

- Wolę na dole - przerwała ciszę dziewczyna spinając włosy w kucyk.

- Ekhm, nie zrozumiałem.

- Wolę na dole, bo na górze to się męczę trochę.

Moje zęby zmiażdżyły pustkę w rurce, która trzasnęła w ustach rozsypując się po stole.

- Mam wolny wieczór. Co robisz dziś wieczorem? Może masz ochotę wpaść do mnie? Pokażę Ci na czym polega ten wynalazek - wskazała palcem na plaster antykoncepcyjny przyklejony do lewego ramienia.

- Wieczorem ....

- Masz tu mój numer telefonu. Jak zadzwonisz będę wiedziała że to Ty. Muszę spadać, bo mój chłopak czeka na zewnątrz.

Wstając z krzesła oblizała krawędź mojego ucha koniuszkiem języka.

 

-------

 

Kilka kropel od Armaniego wsiąknęło w czarną koszulę zapinaną na pięć guzików. Jeszcze dwa ruchy grzebieniem przed lustrem, przetarcie szmatką butów i jestem gotowy.

Zakręciłem wodę pod prysznicem, zgasiłem światło i wyszedłem z mieszkania chowając w kieszeń spodni telefon. Na korytarzu panowała głucha cisza. Słyszałem bicie mojego serca, które wydawało rytmiczne bum bum. Dziarsko zeskoczyłem z kilku schodków, otwarłem drzwi na oścież i w moje płuca wleciało chłodne, pełne przemocy powietrze.

Wsiadając do samochodu zahaczyłem nogawką o próg.

- k***a, jak się człowiek spieszy ...

- Gdzieś się wybierasz?

Podniosłem głowę w górę. Przede mną stał Morten z Merry.

- Mam spotkanie. A dlaczego pytasz?

Morten objął Merry w pasie, przysunął do siebie i pocałował delikatnie w policzek :

- Szkoda. Chcieliśmy wpaść na kawę. Mery mówiła, że zawsze chciała Cię poznać.

- Bo Tyle mi o nim opowiadasz w kółko głuptasie - zaśmiała się dziewczyna ściskając go za pośladek.

- Może jutro ? Jutro po treningu mam wolne. Możecie wpaść do mnie.

- Jutro to dobra pora. Będziemy w kontakcie - powiedział Morten podając mi dłoń do uściśnięcia.

Jadąc na spotkanie toczyłem wewnętrzną walkę. Diabełek na lewym ramieniu mówił - bierz je chłopie póki możesz. Kiedyś będziesz za to płacił. Z kolei na prawym ramieniu Anioł spokojnym głosem odpowiadał - Nie rób tego. Brudzisz sobie życie i im. Po co Ci to? To niemoralne. Nie tego nas uczył Jezus Chrystus.

 

- Jesteś wreszcie. Wchodź na górę - przywitała mnie niedbale dziewczyna łapiąc za dłoń.

W mieszkaniu panował pedantyczny porządek. Na ścianach portrety rodzinnych przodków wwiercały we mnie swój wzrok. Hebanowe schody z poręczami z kości słoniowej prowadziły na piętro.

- Zaraz przyjdę. Wejdź do sypialni, zaparzę herbatę! - krzyknęła kobieta z dołu znikając gdzieś w ciemnościach ościeżnicy.

Usiadłem na miękkiej, różowej kołdrze. Czerwone poduszki i białe misie, płatki wyschniętych róż schowane w artystycznych buteleczkach i zapachowe świeczki tworzyły romantyczno-infantylny nastrój.

- Nie rób tego. Idź stąd. Będziesz miał przez to kłopoty. Nie dość Ci kobiet? Wykorzystałeś już biedną Megson - krzyczał anioł szarpiąc mnie za sumienie.

- Jestem. Jak Ci się podobam ? - kobieta okręciła się w okół własnej osi. Na sobie miała szafirową bieliznę z drobnymi diamencikami, na nogach wysokie szpilki, a w dłoni trzymała butelkę Jacka Danielsa.

- Ja ... - chciałem coś powiedzieć, ale usiadła mi okrakiem na kolanach. Zębami odkręciła butelkę, nakrętkę wypluła na podłogę i polała swoją szyję trunkiem. Krople spływały po jej biuście, brzuchu i udach.

- Pij mój drogi. Pij ile dusza zapragnie.

Po chwili nie miałem na sobie ani koszuli, ani spodni. Dziewczyna zgasiła światło i usiadła na mnie odpychając mnie rękoma. Położyłem się na łóżku i patrzyłem, jak zwinnie odpina sprzączkę od stanika.

- Pamiętasz? Wolę na dole ...

Zdjąłem z niej stringi, położyłem na łóżku i dotknąłem ciałem jej gorącej skóry. Leżeliśmy tak patrząc na siebie. Pożerałem ją wzrokiem. Chciała tego bardziej niż wszystkie inne kobiety tego świata.

Trzask przekręcanego zamka w drzwiach skurczył mój wzwód do rozmiarów zapałki. A byłem już w środku. Szybko złapałem za ciuchy i rozpaczliwie rozpocząłem poszukiwanie balkonu.

- Szybko, tam jest okno, pod nim długi parapet. Na dole jest żywopłot więc nic Ci się nie stanie. Skacz!

Wyskoczyłem.

Na dole był żywopłot, ale był też oset i dzika róża.

Kiedy odpaliłem Infinity zobaczyłem przed budynkiem czarnego Leksusa. Leksusa Funkhousera.

 

Pierdoloną dziką różę wyjmowałem z dupy całą resztę wieczoru zapijając ból szklankami ciepłej wódki. Funkhouser, burmistrz Kansas City o mało co nie przyłapał mnie na nieudolnej próbie spłodzenia potomka.

- A widzisz imbecylu. Tak to jest jak się mnie nie słucha - szepnął aniołek sikając mi do ucha.

Odnośnik do komentarza

Taka Ameryka istnieje nawet w Polsce.

Pomysł na nowe postacie? Funkhouser istnieje. To naprawdę burmistrz Kansas City :-)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Rice-Eccles Stadium w Salt Lake City - mecz z Real Salt Lake. Liczba kibiców nie robiła żadnego wrażenia. I tak połowa miała zapchane otwory gębowe czymś do żarcia. Ceremonia wpierdalania wszystkiego co tłuste odbywała się w ten sam sposób - kupić dużo i tanio, napchać żołądek, pierdzieć i latać do kibla co kilka minut. Nie dziwne, że doping wyglądał tak jak kibicowanie niemowy podczas wyścigu kadłubków.

4-4-2 bez żadnych udziwnień, w ataku Colombano z Wolfem. Ruszyliśmy do frontalnych ataków od pierwszej minuty miażdżąc rywali. W 6 minucie Victorine po rękach bramkarza wpakował piłkę do siatki. Drugie trafienie tuż po przerwie zanotował Marinelli wychodząc na prowadzenie wśród pomocników pod względem liczby strzelonych bramek. W 82 Hartman musiał wyjąć piłkę z siatki po błędzie Soleya. Portugalczyk Nunez nie miał najmniejszych problemów ze strzeleniem gola z 4 metrów do pustej bramki.

Mimo wszystko wywieźliśmy trzy punkty i umocniliśmy się w czołówce peletonu.

Salt Lake 1:2 Kansas

 

Na początku września odwiedziliśmy Teksas. Próżno szukać tu Chucka Norrisa, za to miałem możliwość zwiedzić Uniwersytet Teksasu ? Centrum im. M.D. Andersona oraz zobaczyć trening podopiecznych Gary Kubiaka - Houston Texans. Najsłynniejszym piłkarzem gospodarzy był bezapelacyjnie urodzony w Scarborough w Ontario Kanadyjczyk Dwayne Anthony De Rosario i to właśnie jemu media w Kansas poświęcały najwięcej liter na stronach.

- Zwróć uwagę na Briana Chinga. To były reprezentant USA - mówił w przeddzień spotkania Jimmy Conrad.

- Jeśli napastnik strzela w 26 meczach tylko 5 goli, to nie jest dla nas żadnym zagrożeniem - tłumaczyłem swój brak przejęcia.

Na stadionie Robertson Dynamo dało nam lekcję dobrego futbolu. Dominic Kinnear ustawił drużynę bardzo ofensywnie, co zaowocowało strzeleniem aż pięciu bramek. Już w pierwszej połowie przegrywaliśmy aż 3:0. W 54 minucie Lopez huknął prosto w głowę Joseph Ngwenya a piłka po rykoszecie wpadła do siatki. Niestety chwilę później Rosario i Pause odesłali nas z kwitkiem.

I chociaż na otarcie łez Lopez i Armaud ustrzelili po bramce, wynik odzierał nas z szat ukazując impotencję w pełnej krasie.

Schodząc z boiska pogratulowałem Szkotowi wysokiego zwycięstwa podając mu swą prawicę.

Dynamo Houston 5:3 Kansas City

 

Nigdy nie mogłem zrozumieć debilizmu systemowego rozgrywek MLS. W jaki sposób piłkarze mieli zregenerować siły między jednym meczem a drugim, kiedy na przygotowania były 2 dni, tego nie wiedział nikt. Ale Ameryka rządzi się swoimi zasadami, a widowisko jest tu stawiane ponad wszystko. Sport to zdrowie? Nigdy na poziomie zawodowym.

Półfinał U.S. Open Cup przyniósł nam arcytrudny rewanż z Houston. Jedynym atutem podniesienia niskich morale był fakt, że rewanż rozegraliśmy na własnym stadionie, przy okrzyku blisko 6 tysięcy gardeł. Bilety na to spotkanie kosztowały tylko 10 dolarów, a mimo to nie było chętnych na półfinał tych prestiżowych rozgrywek.

Nie zmieniałem ustawienia, ani piłkarzy. Każdy dostał kredyt zaufania. Liczyłem na to, że zawodnicy będą chcieli zmazać plamę na honorze. Niestety przeliczyłem się.

W regulaminowym czasie gry tylko doświadczony Pchła strzelił bramkę w 48 minucie z rzutu wolnego. Wcześniej uczynił to jedna popularny Kanadyjczyk strzelając w środek bramki Hartmana z wapna. W doliczonym czasie gry nie padły żadne gole i pan Prus wskazał na jedenastki prosząc o wytypowanie pięciu strzelających.

Tego dnia dzień konia miał Hartman. Mulrooney uderzył płasko, po ziemi. Czubek palca uratował nas przed bramką. Pause huknął pod poprzeczkę, ale Hartman akurat postanowił się nie rzucać i uderzył piłkę z prawego sierpowego pokazując po chwili środkowy palec strzelającemu. Kiedy Zavagnin nie trafił w bramkę pozwalając piłce opuścić mury Arrowhead miałem pewne obawy co do kolejnych jedenastek. Na szczęście szybko je rozwiał charyzmatyczny bramkarz broniąc w ekwilibrystyczny sposób strzał nabuzowanego Rosario.

Kansas City 3:1 Dynamo Houston

 

11 dni przerwy przeznaczyłem na odbudowanie sił, poprawienie taktyki i celności strzałów. Wszyscy, oprócz bramkarzy, po każdym treningu wykonywali serię rzutów wolnych i karnych. Trenowaliśmy dwa razy dziennie po 1,5 h. W każdy poniedziałek późnym popołudniem udawaliśmy się na basen by zregenerować siły. Niestety żony Funkhousera już nie widziałem. A szkoda, bo i moje siły wymagały regeneracji.

15 Września, w mokre i chłodne popołudnie przywitaliśmy niechętnie w Kansas drużynę Columbus Crew. Tym razem musiałem przykleić plaster aż trzem piłkarzom. Guillermo Barros Schelotto - były piłkarz wielkiego Boca, który w poprzednim sezonie zdobył w 22 meczach 5 bramek. Frankie Hejduk, doświadczony obrońca, reprezentant kraju, który w 81 meczach w kadrze zdobył 6 bramek, oraz Andy Iro.

Zmęczony Colombano musiał uznać wyższość starego Wilka, który w ataku zagrał z Pchłą.

Pierwszy gwizdek sędziego. Usiadłem wygodnie na ławce, chwyciłem za pojemnik próżnowy i wyjąłem ze środka soczystego kurczaka. Nie zdążyłem go wsadzić w usta, a już prowadziliśmy 1:0. Moment zagapienia obrońców wykorzystał 30 letni Wolf. Ponownie usiadłem na fotelu, założyłem nogę na nogę, chwyciłem za pojemnik z żarciem i już miałem je zeżreć, kiedy w 11 minucie na 2:0 podwyższył Lopez. Piłka po pięknym strzale z woleja zatrzepotała w prawym okienku.

Kelderman pękał ze śmiechu patrząc na moją minę, kiedy pożerałem wzrokiem kurczaka. Usiadłem na fotelu, chwyciłem za kubek z kawą i już miałem napić się, kiedy Lopez podwyższył na 3:0.

- Pierdolę, Panowie, tak to ja z głodu umrę! - darłem się w niebo głosy, kiedy Lopez ściskał mnie klepiąc po plecach.

Jeszcze przed przerwą Schelotto wlał w serca przyjezdnych odrobinę nadziei uderzając z główki w lukę między prawym kolanem Hartmana a słupkiem. W 40 minucie klasycznym Hat-Trickiem Lopez pogrzebał przyjezdnych ściągając majtki przy linii boiska i pokazując kibicom swój odbyt.

Jeszcze w końcówce Thomas przejechał całe boisko przerzucając futbolówkę nad głową Hartmana. I chociaż Josten z rzutu rożnego wkręcił piłkę do naszej bramki, trzy punkty powędrowały do lepszych.

Kansas City 4:3 Columbus Crew

Odnośnik do komentarza

Podam teraz kilka uwag technicznych odnośnie gry w FMa w MLS :

 

- Brak możliwości zatrudniania więcej niż 6 obcokrajowców : maksymalnie 4 młodych i dwóch doświadczonych.

- Brak możliwości zorganizowania sparingów z drużynami spoza strefy Ameryki Północnej, Środkowej i Południowej.

- Brak możliwości zaoferowania wystawionego na sprzedaż, bądź wypożyczenie, zawodnika innym klubom.

- Znikome zainteresowanie zawodnikami klubów spoza MLS.

- Pomimo pokaźnego budżetu do klubu jest bardzo ciężko sprowadzić jakiegokolwiek grajka " nie - amerykańskiego ".

- Najwyższa pensja piłkarza nie może przekraczać 30.286 tys euro tygodniowo.

- Brak drużyn juniorskich.

- Bez łatki nie można grać na niższym szczeblu rozgrywek niż MLS.

- Mecze rozgrywane są najczęściej co 3 dni, czego efektem są liczne kontuzje.

- Maksymalna ilość graczy w CAŁEJ drużynie ( podkreślam to słowo - całej ) to zaledwie 35 - z czego liczba seniorskich kontraktów nie może przekraczać 25.

- Bardzo prymitywny system kontraktowania zawodnika - nie można ustawić statusu w drużynie na " gracz kluczowy " czego efektem najczęściej jest odrzucenie nowego kontraktu. Brakuje również dodawania odpowiednich klauzul - $ za strzelenie bramki, $ za rozegranie meczy, % wzrostu gaży po roku gry itd itp.

- Zarząd wybiera kluby filialne z terenu Stanów Zjednoczonych. Dopiero przy 8 razie zaproponowali mi klub z ... regionalnej ligi Niemiec.

- Brak rozgrywek w systemie juniorskim.

- Mecze drużyn narodowych nakładają się na mecze w MLS, czego efektem było w finale tych rozgrywek wygenerowanie przez komputer dwóch bramkarzy, bo mój pierwszy - Hartman - pojechał właśnie na mecz sparingowy z Kolumbią. Poległem oczywiście, bo sztuczni piłkarze mają to do siebie, że ich atrybuty są bardzo niskie.

- Zespoły mogą zakontraktować tylko 6 zawodników z wolnego transferu w jednym sezonie.

- Zdecydowana większość Amerykanów ma bardzo niskie atrybuty, przez co ciężko się zdecydować na kupno, bądź zakontraktowanie jakiegoś. 95% piłkarzy pozyskanych z draftu ma szalenie niskie atrybuty.

- Zawodnicy, którym nie przypiszemy numerów zostają usunięci z drużyny i wystawieni do draftu uzupełniającego. Tracimy przez to kilku wartościowych piłkarzy.

 

Rozgrywki w MLS są bardzo monotonne. W normalnych ligach z tą samą drużyną w lidze spotykamy się 2 razy w sezonie. W MLS nawet trzykrotnie więcej. Na mecze przychodzi bardzo mała ilość kibiców, co odbija się na budżecie klubu. Pieniądze zarabiane przez drużynę są bardzo małe, a budżet na kupno nowych piłkarzy ograniczany jest do minimum. Brak tu możliwości przeznaczenia części kwoty na transfery na kontrakty zawodników.

 

Ale jakoś razem przebrniemy przez to bagno.

Odnośnik do komentarza
Podam teraz kilka uwag technicznych odnośnie gry w FMa w MLS :

Lepiej późno niż wcale :]

 

OMG... szczerze powiedziawszy jeszcze nigdy w życiu od początku mojej przygody z serią CM/FM nie grałem w MLS. A teraz, po tym poście, w którym wyłożyłeś na światło dzienne wszelkie bolączki związane z tą ligą, wiem, że jej nie ruszę...

I tym bardziej gratuluje wyboru...

 

Swoją drogą coś mi się wydaje, że w przyszłości wdepniesz w bagno po południowej granicy USA. O ile, oczywiście, w Meksyku jest jakaś mafia... ;)

Odnośnik do komentarza
Podam teraz kilka uwag technicznych odnośnie gry w FMa w MLS :

Lepiej późno niż wcale :]

 

OMG... szczerze powiedziawszy jeszcze nigdy w życiu od początku mojej przygody z serią CM/FM nie grałem w MLS. A teraz, po tym poście, w którym wyłożyłeś na światło dzienne wszelkie bolączki związane z tą ligą, wiem, że jej nie ruszę...

I tym bardziej gratuluje wyboru...

 

Swoją drogą coś mi się wydaje, że w przyszłości wdepniesz w bagno po południowej granicy USA. O ile, oczywiście, w Meksyku jest jakaś mafia... ;)

Faktycznie porąbane zasady :) Więc trzymamy kciuki, abyś się nie zniechęcił...

 

A w Meksyku działają obecnie największe mafie na świecie :) Trzeba tylko wybrać :P

:muza:Welocme to tijuana

tekila, sexo y marihuana :muza:

Odnośnik do komentarza
Gdzie jest ta Ameryka? Ja też chcę takie przygody z panienkami

Taka Ameryka istnieje nawet w Polsce.

Jak zostanę prezydentem mojego miasta, to też sobie wybuduję taki Aquapark :diabelek:

 

Piękna liga, nie ma co. Teraz już wiemy, dlaczego tak często seksem odreagowujesz :kekeke:

Odnośnik do komentarza

Urodził się w wielodzietnej rodzinie mieszkającej w slumsach Pachucy. Swoją karierę rozpoczynał jako kilkuletni złodziej akcesoriów samochodowych. Następnie przerzucił się na całe samochody sprzedając je w dziuplach dwóch gangów rządzących w mieście. Za pierwsze zarobione pieniądze kupił czarnego Desert Eagle i rozpoczął pracę na własną rękę w windykacji. Ściąganie długów, wymuszanie haraczy i płatne zabójstwa stały się jego pasją i sposobem na życie. W niespełna rok później na jednym ze spotkań w Tijuanie poznał Joaquina "Shorty" Guzmana ? jednego z najbardziej poszukiwanych ludzi w Meksyku, i dołączył do gangu Sinaloa. Guzman przejął biznes po Pablo Escobarze, a młody chłopak miał pracować u niego jako płatny zabójca. Przez dwa lata zyskał przydomek El Catolico, bo po każdym strzale wykonywał znak krzyża całując lufę pistoletu. Był bezwzględny w swoich poczynaniach i ślepo wykonywał każdy rozkaz. Zyskał złą sławę jako morderca sześcioletniego syna i pięcioletniej córki bossa gangu Arellano Felix

Cesar Velasquez był prawą ręką Shorty'ego. To on zastrzelił 4 z 9 żołnierzy Arellano w krwawej bitwie na pograniczu USA i Meksyku. Ranny przedostał się na teren Stanów Zjednoczonych znajdując schronienie w jednej z tamtejszych wiosek. Wieści o niezwykłych wyczynach Velasqueza dotarły do Jumbary, który bez namysłu ruszył na południe by pomóc zaprzyjaźnionemu gangowi Guzmana. W niespełna tydzień po strzelaninie El Catolico zamieszkał w Kansas, w jednej z posiadłości Arsene, której strzegło kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby żołnierzy.

 

Morten podekscytowany goszczeniem tuzy narkobiznesu wchodził w dupę Velasquezowi opowiadając o nim wszystkim znajomym. Sam byłem świadkiem jednej rozmowy, w której to usłyszałem, jak z zimną krwią El Catolico zastrzelił pastora na jednej z mszy, który rzekomo obraził jego przekonania o życiu po śmierci. Po egzekucji oczywiście przeżegnał się, pocałował lufę i oddał mocz na denata.

Innym razem Emily Sander, była dziewczyna Mortena, która doniosła na policję o czarnych interesach chłopaka zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Ukartowanie zabójstwa i wrobienie w nie niejakiego Israel Mireles, było specjalnością płatnego zabójcy.

Emily Sander, a raczej Zoey Zane znałem z liceum. Była zdolną uczennicą, lubianą przez nauczycieli, tępioną przez nauczycielki. Jej nagie zdjęcia do dziś znajdują się w jednym z folderów przypominając mi o jej pięknie.

Od kiedy Velasquez pojawił się w USA w niewyjaśnionych okolicznościach zaczęli znikać ludzie. W mediach aż wrzało od doniesień o rzekomej śmierci Guzmana, który jak się później dowiedziałem, miał się całkiem nieźle. Po 22 na ulicach tętniącego życiem Kansas pojawiało się coraz mniej ludzi. Młodzież poruszona śmiercią dziewczyny wolała spotykać się w kameralnych miejscach, starsi zostawali w domu sącząc spokojnie drinki przy kominku. Nawet ja nie opuszczałem miejsca zamieszkania, co z resztą odbiło się bardzo pozytywnie na formie drużyny. Spędzałem od tamtej pory wiele godzin na analizie meczy i przygotowywaniu taktyki na kolejne batalie.

Odnośnik do komentarza

Słoneczna Kalifornia, miasto trzęsień ziemi, Hollywoodu, California State University i przemysłu kosmiczno-obronnego przywitało nas wątpliwym uściskiem prawicy oferując pokoje w Carson. W mediach pojawiły się pogłoski, że na meczu z satelicką drużyną z Meksyku - Chivas Guadalajara - CD Chivas USA pojawią się poplecznicy Guzmana. Home Depot Center wyglądało jak twierdza szejka arabskiego otoczona hordami policyjnej armii. Brakowało tylko wielbłądów, ale nadrabiały to konie z kanadyjskiej policji miłą aparycją i wszystkożernym pyskiem. Ledwie 12 tysięcy kibiców kupiło bilet na mecz z Chivas zasiadając jak najbliżej zielonej murawy. Każdy sektor oddzielony był od drugiego sznurkiem funkcjonariuszy uzbrojonych w pałki i broń na gumowe pociski.

Kiedy usiadłem wygodnie w fotelu kątem oka zauważyłem czterech mężczyzn uważnie obserwujących dwóch łysych Meksykanów. Wszyscy mierzyli się wzrokiem mrużąc nerwowo powieki. Na czole jednego z nich pojawiła się gruba żyła i krople potu. Czułem smród kłopotów unoszący się w powietrzu, ale nie wiedziałem co jest jego źródłem.

Już po pierwszym gwizdku publiczność doznała obstrukcji umysłowej, a fala orgazmu spowiła każde ciało powalając na ziemię nawet najbardziej wytrwałych rzemieślników. Oto w 7 minucie wynik spotkania otworzył Lopez uderzając między nogami Kennedy'ego. Po chwili swoje pięć groszy dołożył Colombano. W sumie uzbierało się tego aż 25 groszy, bo Colombano trafił do siatki jeszcze cztery razy ustanawiając nowy rekord klubu. Zmiażdżyliśmy gospodarzy zbliżając się do zakończenia sezonu na pierwszym miejscu.

Kiedy zanotowałem ostatnie uwagi w notesie na trybunach nie było już Meksykanów ani dżentelmenów w garniturach. Nie było też sędziego, który zniknął w ciemnościach tunelu zaraz po ostatnim gwizdku.

Chivas 1:6 Kansas City

Kiedy wsiadaliśmy do autokaru, który miał nas odwieźć na lotnisko pozornie cichy harmider zmąciły odgłosy strzelaniny. Wszyscy padli jak rażeni piorunem na ziemię zasłaniając głowę rękoma. Po chwili w powietrzu unosił się zapach śmierci, a w oddali słychać było szybie uderzanie podeszwy o głuche kafelki.

Kilkanaście metrów dalej, przy publicznej toalecie leżały dwa ciała. Jak się później dowiedziałem w każdym z nich było po 13 kul.

- Porachunki gangów? -zapytał mnie Colombano wchodząc po schodach do pojazdu.

Wzruszyłem bezradnie ramionami wpatrując się w pędzącą na sygnale karetkę.

 

- To był Velasquez, jestem tego pewien - powiedział Lopez przeżuwając kawałek gorącej baraniny.

- Po czym to wnosisz?

- 13 kul.

- !?

- Biblijna matematyka trenerze - mówił z pełnymi ustami ocierając je co chwila rękawem.

- ?

- wszystkie imiona szatana są mnożną liczby 13. W hebrajskim liczbowa wartość nazwy szatan to 364 (13x28), a w greckim 2197 (13x13x13). Inne przykłady: Belzebub (13x46), Belial (13x6), smok (13x75), wąż (13x60) i tak dalej...

Patrzyłem z przerażeniem na Argentyńczyka.

 

 

Prokurator generalny otwarcie przyznaje, że wojny z narkokartelami wygrać się nie da.

Tak brzmiał tytuł porannej gazety. Kiedy rozpostarłem oba skrzydła przeczytałem dalej :

Rząd szacuje, że w ciągu najbliższych kilku lat to mordercze starcie pochłonie 40 tys. ofiar - podaje GazetaWyborcza.pl

Gangi narkotykowe w Meksyku prześcigają się w wymyślaniu sposobów zabijania. Ostatnio furorę w kartelach bije “gotowanie”, czyli rozpuszczanie zwłok w kwasie. Wypełnione kwasem beczki z ciałami kartele wystawiają na widok gawiedzi i reporterów, jak niedawno w centrum miasta Apatzingán czy przed jedną z restauracji w Tijuanie.

“Gotowaniem” parał się pojmany przed kilku tygodniami Santiago Meza López - tylko w ubiegłym roku zabił i rozpuścił trzysta osób, pobierając za pracę w szkodliwych warunkach 600 dol. tygodniowo.

 

Finał US Open Cup cieszył się ogromnym zainteresowaniem zarówno ze strony mediów jak i samych kibiców, czego efektem była sprzedaż niemal 40 tysięcy wejściówek. Spotkanie z drużyną FC Dallas, w której występowali między innymi Shaka Hislop czy Carlos Ruiz było meczem o być albo nie być w międzynarodowych pucharach, dlatego też każdy piłkarz musiał dać z siebie więcej niż maks.

Kiedy Alex Prus gwizdnął po raz pierwszy ruszyliśmy do ataku nie dając rywalowi ani chwili wytchnienia. Już na samym początku w dogodnej sytuacji pod bramką znanego z występów na brytyjskich boiskach Hislopa znalazł się Lopez i piłka po jego uderzeniu wpadła do siatki. Wynik ustalił Victorine w 40 minucie spotkania podwyższając na 2:0 po indywidualnym rajdzie prawą stroną.

Rentschler Field było dla nas łaskawe.

Kansas 2:0 FC Dallas

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...