Skocz do zawartości

Sztaficer

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    43
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Sztaficer

  1. Sztaficer

    Polityka wewnętrzna

    Dopóki w PiS nie zmieni się wódz partia ta nic nie wygra.
  2. 5. Polak, Litwin, dwaj… wrogowie Na Litwie byłem zaledwie dwa dni. Zdążyłem już się przyzwyczaić do niekoniecznie pozytywnego odbierania Polaka przez tutejszych. Witek(mój tłumacz) miał łatwiej. Urodził się tutaj i wychował, przez co miejscowi uważali go za swojego. Ja, który po litewsku umiałem tylko jedno słowo, dodatkowo wulgarne byłem raczej „persona non grata”. Zajęty przeglądaniem polskich portali internetowych spędziłem pierwszy pełen dzień w kraju Giedymina. Rozmawiając z moją nową znajomością nie byłem przynajmniej samotny. Mówiłem już Wam, że matka Joasi gdzieś wyjechała (bodajby przepadła)? W końcu mogliśmy normalnie konwersować. Godziny mijały a słońce coraz bardziej znikało za horyzontem. Litewska telewizja nie dostarczała mi żadnych wrażeń poza jakimś radzieckim serialem wojennym. Sen mnie zmógł dosyć szybko i ocknąłem się dopiero nad ranem. Punktualnie o 9.00 pojawił się przed blokiem służbowy samochód. Wybiegłem w marynarce i koszuli jedząc resztki kanapki i wskoczyłem do środka. Witka już nie było, w środku oprócz mnie siedział tylko kierowca. - Labas rytas! – powiedział z uśmiechem i wdusił pedał gazu. - Labas, srabas. – odszczeknąłem pod nosem. Ponownie jechałem tą samą drogą. Odrażający bazar, sklepy, ORLEN, policja, widoki te same co wczoraj. Siedziba również się nie zmieniła. Ten sam gruby prezes przywitał mnie przy drzwiach i zaprosił do środka. Witka nigdzie nie było. Korytarzem kroczyłem w stronę hali treningowej, gdzie miał odbyć się trening. W środku było już całe stado piłkarzy, a wraz z nimi Witek. - Cześć Michał! – krzyknął, gdy tylko mnie zobaczył. - Serwus! Już myślałem, że zostanę z tymi baranami samemu. – odpowiedziałem śmiejąc się. - Spokojnie, prezes chciał o czymś pogadać. Za tydzień kończy się okienko transferowe, scout opracował listę zawodników, których możemy zatrudnić. – powiedział Trocki podając mi jakąś kartkę. - Fajnie, wiesz, ale mamy już 40 zawodników. 50 chłopa w drużynie nie jest do końca normalne. – odrzekłem patrząc dziwnie na Witka. - Właśnie, prezes przejrzał listę tych, którzy według ciebie się nie nadawali i szuka dla nich nowego klubu. – mówił Witek, gdy mu przerwałem. - Przynajmniej tyle dobrze. Zarobimy coś i może w końcu załatwimy ten profesjonalny status. W Polsce kluby w 3 lidze są już profesjonalne. Po tych słowach rozpoczęliśmy trening. Witek tłumaczył moje słowa a 40 mężczyzn wykonywało moje polecenia. Kilku zawodników odznaczyło się, kilku pokazało, że jednak nie będzie dla nich miejsca. Ja tylko zakreślałem nowe słowa przy konkretnych nazwiskach kompletując informacje o moim nowym zespole. Przez 2 godziny zeszyt wzbogacił się o konkretną dawkę informacji. Trening się skończył a ja wróciłem do domu. Ciekawa ta Litwa. Mam tydzień na transfery i miesiąc na przygotowania. Wiadomo, wolne transfery można robić do rejestracji zawodników, ale gdy jakiś zawodnik wyda mi się niepotrzebny… będzie musiał zostać. W domu byłem już o 12. Został mi kolejny wolny dzień. Nie miałem zamiaru siedzieć przed telewizorem. Postanowiłem zadzwonić po Witka, żeby pokazał mi miasto. Zgodził się podjechać po 15. Do tego czasu surfowałem po Internecie. Nagle pod blok zajechało zielone Audi A4. Wyszedłem z domu w jeansach i bluzie z kapturem. Witek czekał już w środku. - No, to gotowy do zwiedzania litewskiego Dubaju? – zaśmiał się mój tłumacz. - Pewnie, jedziemy. – odpowiedziałem. Krążyliśmy po mieście bitą godzinę. Pokazywał mi charakterystyczne miejsca, dzielnice, wszystko co mogło mi się przydać. Koło 16.30 zaczęło się powoli ściemniać. - Tutaj w okolicy jest bar, idziemy na piwo? – zapytał Witek. - Jasne, ale.. ty prowadzisz. – odparłem zdziwiony pomysłem. - Spokojnie, Andriej nas odwiezie.- powiedział Witek zajeżdżając na parking pubu. Wysiedliśmy z auta i weszliśmy do knajpy „Planeta”. Wyglądała na typowy piłkarski pub. Wszędzie były jakieś gadżety, herby mojego klubu. Ludzi było sporo, większość miejsc zajęta. Siedliśmy w rogu, Witek zamówił piwo. Po chwili pojawiło się na stole. Zajęliśmy się rozmową o Polsce, piłce, praktycznie o wszystkim, gdy nagle nad stolikiem pojawiło się kilku sporych gabarytów mężczyzn. Zaczęli coś mówić w litewskim języku. Rozmawiał z nimi naturalnie Witek. Zaczął pokazywać na mnie, co spowodowało u mnie lekki strach. Po chwili powiedział. - To kibole Możejek. Nie jest ich wielu, bo dopiero się organizują, ale karzą nam stąd iść. Mówiłem im, że jesteś trenerem, ale zbytnio nie uwierzyli. Pozostało nam wyjść z pubu. Gdy dochodziliśmy do auta rzeczona grupa wyszła razem z nami. Szykowały się kłopoty. Nie myliłem się. Ruszyli na nas krzycząc coś, co przypominało jelenia na rykowisku. Odwróciłem się i widziałem minimum 5. Na nic zdała się ucieczka, dogonili nas i powalili na ziemię. Zaczęli okładać nas po twarzy, kopać, innymi słowy napieprzać. Nagle jeden z nich widocznie chciał dorobić i wsadził rękę w moją kieszeń. Wyciągnął portfel i nastąpiło coś nieoczekiwanego. Powiedział coś i reszta przestała nas bić. Przez przesłonione i obite oczy widziałem, jak wpatrują się w moją legitymację klubową. Po chwili rzucili ją na mnie i zaczęli uciekać. - Witek, żyjesz?- powiedziałem, gdy miałem pewność, że odeszli. - Ta… jakoś żyje. – odsapnął ledwo dysząc. Witek po chwili zadzwonił do Andrieja, który miał nas zabrać. W trakcie drogi powrotnej tłumacz do kogoś dzwonił krzycząc coś wplątując do rozmowy przekleństwa, zarówno polskie jak i litewskie. Gdy skończył zwrócił się do mnie. - A to skur**syn. Te ch**e to ekipa, którą Pupliauskas sponsoruje. Chce mieć klub z prawdziwego zdarzenia i ekipę. Na Litwie dużo nie trzeba, na mecze przychodzi mało kto, więc kupuje im sprzęt. Powiedział, że to wyjaśni, ale mówiąc między nami ciekawie nie będzie. Po chwili okazało się, że jesteśmy już przy moim bloku. Pożegnałem się z mężczyznami i wróciłem do mieszkania. Zajęcie się sobą zajęło mi trochę czasu. Zadzwoniłem jednak do Witka i powiedziałem, że chcę pojutrze wziąć kilka dni urlopu i wrócić do Warszawy. O dziwo prezes się zgodził. Miałem mieć do dyspozycji służbowy samochód. Postanowiłem podzielić się tą informacją z Asią, nic nie wspominając o wypadku z „kibicami”. Ucieszyła się bardzo. Zasnąłem przed pierwszą. Rano obudziłem się dosyć wcześnie i miałem czas na spakowanie swoich rzeczy. Standardowo już o 9.00 zajechała Octavia Andrieja, która zawiozła mnie do klubu. Witek, potraktowany wczoraj jednak gorzej ode mnie przywitał mnie w drzwiach. Trafiliśmy na chwilę do gabinetu Pupliauskasa, który pomówił chwilę z Witkiem. Dowiedziałem się, że moje obowiązki zajmie Kochanauskas (mój asystent). Za transfery ma z kolei odpowiadać sam prezes. Dziwne podejście, ale to Grubas je zaproponował. Mam wrócić dopiero 1 marca, do tego czasu wszystko ma się uregulować. Dostałem też zapewnienie, że akcje z wczoraj więcej się nie powtórzą. Na hali było już ponad 50 osób. Przestraszyłem się, ale wedle słów Witka przybyli już zawodnicy, którzy mają być testowani. Jakieś 20 osób. Podobno też ubyło ponad 10, ale jakoś tego ubytku nie odczułem. Podobnie jak wczoraj Witek tłumaczył Litwinom moje polecenia, a ja zapisywałem je w zeszycie. Trening minął, a ja miałem udać się do gabinetu szefa. W środku Pupliauskas rozpoczął rozmowę z Witkiem. Wydawało mi się, że usłyszałem nazwisko „Zdzisław Kręcina”. Trocki po chwili upewnił mnie w przypuszczeniach. - Z Polski przyszły papiery, możesz trenować Możejki. Podobno w sprawie interweniował sam Kręcina. A więc „pecunia non olet”. Wyszliśmy przed budynek, gdzie czekała na mnie już służbowa Octavia. Zapakowałem się do środka i ruszyłem w Polskę. Drogi na Litwie wyglądają jednak lepiej. Większe miasta łączą autostrady, którymi podróżuje się dosyć szybko. Do samego Wilna z licznika nie schodziła „setka”. Do granic y z Polską było gorzej, a od Suwałek… lepiej nie mówić. Około 20.00 dotarłem do domu. Limuzyna na litewskich numerach musiała robić wrażenie. Sąsiad spod trójki idący z psem na spacer pytał się czy wygrałem milion w totka i uciekłem na Seszele. Argh.. ci emeryci. Wchodząc na klatkę usłyszałem łkanie. Wchodząc coraz wyżej płacz stawał się coraz bardziej głośny. Gdy w końcu dotarłem na moje piętro okazało się, że na walizce pod drzwiami siedzi zapłakana Joasia...
  3. 4. Prawie jak w przedszkolu Wychodząc z nowego mieszkania poczułem smród. Dosłownie. Dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie, że przy drzwiach ktoś zostawił, że tak się wyrażę… prezent. Ciekawa okolica. Na szczęście w mgnieniu oka siedziałem w służbowej Skodzie Octavia. W środku był Witek i jakiś Litwin, którego imienia nie znałem. - Cześć Michał! Jak minął dzień? – zapytał Polonus podając mi rękę. - Bywało gorzej. – odpowiedziałem ściskając dłoń. - To bardzo dobrze, Andriejus, prie sedynus! – powiedział do mnie i kierowcy jednocześnie. Zająłem się n- tym już wertowaniem zawartości teczki. Po minucie jednak straciłem zapał i zacząłem rozglądać się przez okno. Wracając do domu było już ciemno, a jedyne co widziałem to latarnie. Teraz jechałem chyba przez tak zwane peryferie Możejek. Pełno bloków z płyty sprawiało wrażenie, że czas zatrzymał się tu wraz z wyjściem ostatniego sowieckiego żołnierza. Bród, smród i ubóstwo. W głowie przewinęło mi się nawet nakręcenie filmu – „Slumdog, milioner z Możejek”. Przejeżdżając obok bazaru przypomniało mi się miasto w którym chodziłem do liceum. Duży bazar, główne centrum miejskiego międzynarodowego towarzystwa. Rosjanie, Cyganie, Turkowie, Bułgarzy, ludzie, którzy po polsku opanowali do perfekcji dwie kwestie – „ku**a” i „Kocham cię, kup u mnie!”. Targowisko jednak nie było aż tak reprezentacyjne. Pośród straganów przy wjeździe zauważyłem małe dziecko bawiące się w roztopionym śniegu. Nagle widok się urwał a mym oczom ukazały się kolejno szpital, sex-shop, lombard, komenda policji, stacja Orlenu i jakiś dyskont. W końcu na samym końcu tego labiryntu był budynek, który poznałem już wczoraj. Albo mi się wydawało, albo wyglądał jeszcze gorzej niż wczoraj. Odrapane ściany nie widziały remontu chyba od momentu jego wybudowania. Dumnie wiszący napis FK Mažeikiai pozbawiony trzech ostatnich liter napawał mnie optymizmem, że jednak jakaś rewitalizacja była. Wraz z Witkiem ruszyliśmy do środka. Sekretarki nie było, znaczy była, jak mi potem powiedziano. Po prostu dzieli się tutaj etat sekretarki i sprzątaczki. Do gabinetu Pupliauskasa weszliśmy mijając po drodze dwójkę piłkarzy. Przywitali się z Witkiem, ale nie ze mną. W środku oprócz prezesa były 4 osoby. - Dobrze, z racji, że nikt z nich nie umie mówić po polsku przedstawię ci ich kolejno. Grubego już znasz. – Witek puścił do mnie oko. – Paulius Kochanauskas, twój asystent, Dalius Butkus , trener, Marius Stankievicius, fizjoterapeuta, Nerijus Byrskus, scout. Po kolei podałem rękę każdemu z nich przyglądając się uważnie. Pierwszy, ok. 30 letni blondyn, drugi podobny wiekiem szatyn, trzeci był w moim wieku, czwarty trochę starszy, z bujną grzywą. Mężczyźni mówili chwilę coś ze sobą, jakby się naradzali. Po chwili Witek zabrał głos. - Za 10 minut zaczyna się trening. Zawodnicy już czekają na halce przy klubie. Idziemy. – powiedział wychodząc z gabinetu. Nie mając innego wyboru poszedłem za nim. Krótka droga i mym oczom ukazała się średniej wielkości sala gimnastyczna. W rogu stał worek z jakimiś piłkami, obok kilka pachołków z kijkami. Bramki oczywiście bez siatek. Aż przypomniały mi się czasy gimnazjum. Na miejscu byli już Kochanauskas i Butkus. Przede mną stanęła za to 38 ludzi. Złapałem się za głowę. - Witek, po cholerę mi przysłałeś rezerwy i juniorów? – zapytałem. - Żartujesz? To cała pierwsza drużyna? – odpowiedział pełen spokoju mój tłumacz. Powoli zaczynałem żałować wyboru. Co ja zrobię z 40 zawodnikami? Będziemy grali w rugby? A może sprzątać świat? Wkurzony zacząłem planować od czego zacząć. Liga zaczyna się za półtora miesiąca, więc mam sporo czasu na selekcję tych z klubu i ewentualne wzmocnienia. - Witek, powiedz Burkusowi i temu drugiemu, żeby zaczęli trening. Ja się przyjrzę. – powiedziałem i siadłem na ławce pod ścianą. O tym, że moi nowi współpracownicy nie mają zbytniego pojęcia o trenowaniu pokazały mi pierwsze minuty. W ogóle zapanowanie nad tym tłumem wyglądało jak praca przedszkolanki z grupą 3-letni dzieci. Zanim się zorganizowali i zaczęli pierwsze ćwiczenia minął kwadrans. Witek co chwila biegał do nich z moimi radami, co, jak i gdzie. W sumie wyglądało śmiesznie, gdy 40 mężczyzn wykonuje pajacyki. Sam trening trwał 2 godziny. Zmęczony z 10 stronami zapisanymi w zeszycie opracowałem wstępną listę zawodników, których mogę zatrzymać. Mając ich taką ilość nie miałem możliwości przesiania ich sparingami. Oprócz testów sprawnościowych rozegrali kilka meczy, które pokazały, że co najmniej 10 z nich nie powinno tu być. Najgorzej było z tymi, którzy uważali się za napastników. Było ich 10. Dla mnie mogło być 3. Reszta pójdzie na sprzedaż. Przyglądając się im wnioskowałem, że było to po prostu spotkanie kandydatów na piłkarzy klubu, ale nie, te 40 zawodników miało podpisany kontrakt z klubem! Po dwóch godzinach wyszedłem stamtąd mając dość życia. Jakby było mało okazało się, że za chwilę była zaplanowana konferencja prasowa z miejscowymi mediami. Witek znowu miał zajęcie. Po tych słowach konferencja się zakończyła. Ja po krótkiej rozmowie z Witkiem wróciłem do domu. Jutro kolejny trening, tym razem już prowadzony przeze mnie.
  4. Sztaficer

    Heroes comeback

    To już nie kibol Legii?;)
  5. 3. Litwo, mordo ty moja Samolotem leciałem pierwszy raz. Dziwne uczucie wznoszenia się w powietrze razem z resztą pasażerów aeroplanu było ciekawe, żeby nie powiedzieć zajefajne. Zbierało mnie co prawda na wymioty, ale jakoś wytrzymałem. Gorzej było z moim współpasażerem, który jak wnioskuje po wyglądzie treści żołądkowych najadł się dosyć obficie w przylotniskowej restauracji. Słuchając starej jak świat płyty Szwadronu 97 doleciałem do Wilna, miasta, które uważałem za polskie. Moje poglądy były odchylone w prawo, może nawet trochę zbyt bardzo. Niedobrze by było przyznać się do tego. Wileńskie lotnisko wyglądało nienajgorzej. Po odebraniu bagaży zacząłem szukać możliwości transportu na dworzec. Kilka taksówek kusiło względnie niskimi cenami. Mój litewskie nie pozwalał jednak na rozumną konwersację. Został co prawda angielski, bądź niemiecki. Próbując rozmawiać z taksiarzami doszedłem jednak do wniosku, że poliglotyzm to dla tych ludzi obce pojęcie. Szedłem chwilę wzdłuż postoju szukając nadziei a właściwie Polaka. Dziwne, żeby w tym cholernym, polskim mieście nie było Polaka. To tak jakby we Wrocławiu nie spotkać żadnego Niemca. Festung Vilnius. Straciłem już nadzieje, gdy w odległości kilkudziesięciu metrów usłyszałem dosyć ciekawy dialog. Czy to był dialog? Raczej monolog, i jaki efektowny. - Ku**a twoja mać! Je**ny skur****u! Zapi****le cię! – krzyczał jakiś człowiek. To tylko kawałek, nie będę przytaczał większej części wiązanki by nie demoralizować dzieci. Gdy po zbliżyłem się na bezpieczną odległość zauważyłem faceta ok. 30`tki stojącego obok samochodu, rozbitego zresztą. Nie był zdemolowany, raczej przydarzyła mu się stłuczka, z taksówką. Drugi kierowca to raczej młody chłopak, z słów i „kiasów” i „ausów” wnioskuje, że Litwin. Chyba tamten też się wyzywał, tylko czy się rozumieli? Pozostawało to dla mnie wielką niewiadomą. Zaryzykowałem i podszedłem bliżej, kiedy Litwin wyciągnął telefon i zaczął po swojemu rozmawiać z kimś przez niego. Wykorzystałem okazję i podszedłem do Polaka. - Dzień dobry, Polak? – zacząłem. - Polak, a bo co. – odszczeknął. - Szukam drogi na dworzec, może mi pan pomóc? – zapytałem przechodząc od razu do rzeczy, nie widząc sensu dyskusji o dupie Marynie. - Dworzec? Musisz iść… - rozpoczął, gdy nagle zza winkla wybiegło trzech mężczyzn w czarnych kurtkach. Jeden miał na pewno na twarzy kominiarkę. Polak tylko krzyknął. – Wsiadaj ku**a!. Co mi było robić? Wskoczyłem tylnymi drzwiami do Passata B2 Kombi z walizką za poleceniem, gdy rzeczeni delikwenci dobiegli. Na szyjach jednego widziałem szalik, żółto-czarny, z napisem „Vetra”. Piskowi opon auta towarzyszyły krzyki w nieznanym mi języku. - C…co to było? – zapytałem, nerwowo oddychając. - Oni? Szalikowcy Vetry. – powiedziałem ze spokojem mężczyzna. - Vetra? Y… oni grali z Legią kiedyś, chyba. – po chwilowej kalkulacji wydukałem. - No i masz odpowiedź. Od demolki Wilna przez Legię są wyczuleni na Polaków. Uważają się za obrońców Wilna. – mówił dalej. - A policja? Nic z tym nie robią? – pytałem zdenerwowany. - A co oni mają robić. Lietuwusy są tak samo nastawieni do Polaków jak oni. Co jakiś czas kogoś zatrzymają. A ty właściwie czego tu szukasz? – zapytał. - Ja? Jadę do Możejek, mam… trenować jakiś klub stamtąd. – udzieliłem odpowiedzi. - FK? Phe-he, ciekawy wybór. Lepiej by było jakbyś trenował Polonię Wilno. Masz tu wizytówkę. Jakbyś znowu przyjechał do Wilna dzwoń. O, jesteśmy na dworcu. – powiedział podając mi z kieszeni jakąś kartkę. Wziąłem ją, podałem rękę na pożegnanie i wyszedłem. Spojrzałem na wizytówkę, pisało na niej „TAXI - Romos Kovalevskajos”. Faktycznie litewska ustawa o zapisie nazwisk była uciążliwa. Ale dobrze, będę wiedział do kogo się zwrócić. Na dworcu było sporo osób. Pociąg miał być za godzinę. Jakoś udało mi się przesiedzieć na peronie. W końcu usłyszeć coś na wzór „Wilnus – Mazejkiaj”. Zajechał pociąg, trafiłem do środka, na szczęście miałem zarezerwowane miejsce. Podróż obok starej kobiety, która ciągle coś mówiła była dosyć uciążliwa. Nie docierało do niej „Nie rozumiem, Sorry, I don`t under stand, Ich nicht verstehe”. Zamknęła się na międzynarodowe słowo „ku**a”. Chyba znała jakiegoś Polaka. Wysiadając na dworcu miałem udać się do wyjścia, gdzie miał mnie odebrać ktoś z klubu. Tak też było. Dwóch mężczyzn wyglądało na zadowolonych. - Witam, pan Michał? – zapytał jeden, czystą polszczyzną. - Tak, panowie z klubu?- odpowiedziałem. - Owszem, proszę za nami. Jak minęła podróż? – pytał ponownie. - Nienajgorzej. – odrzekłem, kierując się do czarnej Skody Octavia. - To jest Aldaras Pupliauskas, prezes klubu, ja nazywam się Witold Trocki, będę pana tłumaczem. Proszę nie patrzeć na nazwisko, sam się go wstydzę. – zaśmiał się Polak. Podałem rękę prezesowi, dosyć otyłemu mężczyźnie z pierwszymi oznakami siwienia. Z uśmiechem od ucha do ucha rozmawiał z Witkiem. Ten z kolei wyglądał dosyć młodo, być może był moim równolatkiem. Nic z ich mowy nie rozumiałem. Możejki wyglądały dosyć ładnie. Miasto nie było zbyt duże. Nie widziałem za to tej słynnej orlenowskiej rafinerii. Podobno jest gdzieś poza miastem. Siedziba klubu nie wyglądała na imponującą. Zwykły budynek obok stadionu, który również nie zachwycał. 3000 miejsc to mało nawet jak na naszą I ligę. W środku budynku było względnie schludno. Udaliśmy się w trójkę na murawę, gdzie prezes uparł się zrobić zdjęcie na klubową stronę. Zgodziłem się na wszystko, byleby już iść do ciepłego pomieszczenia. Porozmawiałem potem jeszcze chwilę z Witkiem i zostałem zawieziony do mojej nowej kawalerki, sporo mniejszej od tej w Warszawie. Pokój połączony z kuchnią i łazienka. Chyba czas zacząć odkładać wypłatę na wynajęcie czegoś porządnego. News o moim zatrudnieniu pojawił się dosyć szybko na stronie. Na komentarze nie trzeba było długo czekać. Większość z nich okazała się wulgarna (tak mówił translator Google). Chyba Polak nie przypadł Litwinom do gustu. Najciekawszy był ten: Znaczy to mniej więcej „polska ku**a. koniec polskiej okupacji, pupliauskas, ustąp!” Miałem już dość. Znalazłem chwilę spokoju i zalogowałem się na skype. Pośród piłkarskich kontaktów pojawił się zielony znaczek przy nicku „Asia”. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wysłałem szybko wiadomość. Po chwili okazało się, że matka pojechała na jakiś kongres Jehowych i Joasia ma kilka dni spokoju. Rozmowa się kleiła, skończyliśmy rozmawiać około północy. Dopiero o tej porze zdałem sobie sprawę, że o 8.00 mam być na spotkaniu z prezesem. Pożegnałem się i wyłączyłem. Przed wylogowaniem otrzymałem jeszcze ęmotkę z dwukropkiem i gwiazdką. Zadowolony usnąłem. Wstałem dosyć wcześnie, nie mogłem spać w nowym miejscu. Szybko się ubrałem i nim się spostrzegłem służbowy samochód z kierowcą trąbił sprzed domu. Perspektywa własnego szofera tylko dodała mi skrzydeł. Teczka pod rękę i jak to mówią? Komu w drogę, temu czas…
  6. 2. Nazywam się… Szedłem jak na stracenie. Tak przynajmniej mi się wydawało. Wedle zapewnień sekretarki za chwilę dołączę do listy 5 skreślonych szkoleniowców – kandydatów na trenerów Wisły Płock. Przekraczając próg gabinetu przypomniała mi się scena z Ojca Chrzestnego, kiedy Luca Brasi wchodzi złożyć życzenia Vito Corleone. Będę całować Krawca w sygnet? W środku było schludnie. Niezbyt duży, obity drewnianą boazerią i tak przewyższał wartością moją kawalerkę na Mokotowie. Odwrócony w stronę okna fotel nagle się odwrócił. Powstał z niego mężczyzna w średnim wieku, zapewne prezes. Ominął biurko i podał mi rękę. Odwzajemniłem gest. Moją uwagę przykuł złoty zegarek na ręce. No kurcze, ja chyba rzeczywiście trafiłem do książki Puzzo. - Proszę siadać. – powiedział prezes wskazując rękę skórzany fotel. Zrobiłem jak kazał. – Napije się pan czegoś? Kawy? Herbaty? Może czegoś mocniejszego, phe-he? Wiem, wiem, że pan prowadzi. To jak? Espresso? – zapytał ponownie. - Wody jak można. – odrzekłem poprawiając fotel. - Pani Kasiu, kawę dla mnie i wodę dla gościa. – skontaktował się z sekretarką Krawiec. Po chwili sekretarka przyniosła kofeinę dla szefa i szklankę mineralnej dla mnie. Sam przepadam bardziej za „Czystą”, ale nie mnie wybierać. Wziąłem do ust łyk napoju i spojrzałem w mojego prawdopodobnego pracodawcę. Zaczął mówić. - Zgłosiliśmy się do pana, ponieważ według mediów jest pan jednym z najbardziej perspektywicznych polskich trenerów. Poza tym mówiąc szczerze może być pan też jednym z tańszych. Doświadczeni menadżerzy się nazbyt cenią. Mam nadzieję, że pana nie uraziłem. – zapytał, spoglądając na mnie dziwnie. - Ależ nie, proszę kontynuować. – odpowiedziałem, faktycznie mając ochotę już wyjść. - To dla pana spora szansa. Klub co prawda jest przymierzany do spadku, ale jeśli prawdą jest to co o panu mówią, bez problemów powinniśmy się utrzymać w lidzę, ba za rok możemy walczyć nawet o mistrzostwo. – z uśmiechem mówił prezes. - Zaraz, Wisła Płock gra w I lidze. Jakim cudem mam być mistrzem kraju? – przerwałem lekko zdezorientowany. - Wisła Płock? To Pani Kasia panu nie powiedziała, że chodzi o nasz drugi klub, FK Możejki? Jesteśmy sponsorem Wisły, a spółka wchodząca w skład naszego koncernu, Orlen Lietuva sponsoruje klub litewskiej ekstraklasy. Media wróżą mu spadek a my szukamy deski ratunku. Pragniemy utrzymać go na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Rozumie pan? – spytał szef Orlenu. - T…tak. – wykrztusiłem, po chwili kontynuując. – Mam zostać menadżerem klubu litewskiej Ekstraklasy? Przepraszam, ale posiadam tylko licencję UEFA A, nie mogę trenować klubu z Ekstraklasy. - Jeśli chodzi o to proszę się nie martwić. Rozmawiałem z panem Zdzisławem Kręciną z PZPNu, który zapewnił mnie, jak to powiedział? My wszystko możemy panie Darku. – zadeklarował Krawiec. - Dobrze, ale może przejdziemy do konkretów. Rozumie pan, chciałbym wiedzieć więcej. – powiedziałem. - Proponuje panu pensję na poziomie 8000 złotych miesięcznie, służbowe mieszkanie, w razie chęci samochód, kurs litewskiego no i różne małe premie, w przypadku sukcesów. Celem na ten sezon jest utrzymanie. Budżetu na transfery nie ma, ma pan kilkaset złotych na wzmocnienia wolnych zawodników. W sprawie sparingów ma pan wolną rękę. To samo tyczy się sztabu szkoleniowego, ale z góry mówię, że nie będzie on zbyt liczny. To jak, zgadza się pan?– z uśmiechem wycedził mój rozmówca. W moim mózgu zapanowała konsternacja. Otrzymałem ofertę o której do tej pory mogłem tylko marzyć. Warunki wręcz idealne, wystarczyło się tylko zgodzić. W umyśle zrodziły się wizje, w których zdobywam Ligę Mistrzów albo przynajmniej Mistrzostwo Litwy. Trzymałem na pewno jakiś puchar. A może to był kufel piwa? Z transu wyrwał mnie prezes. - Halo, panie Michale! To jak, zgadza się pan? – zapytał. - Proszę mi powiedzieć tylko, czemu poprzedni kandydaci nie dostali tej pracy? – zaciekawiony powiedziałem patrząc na niego. - Przemilczmy ten temat, naprawdę nie warto. – mrocznie odrzekł Krawiec podsuwając mi pod nos umowę, wraz z długopisem. Podpisać czy nie? Wszystko działo się tak szybko, było tak nierealne, że nie wiedziałem co zrobić. Do tej pory takie rzeczy mogły zdarzać się tylko w Football Managerze. Z racji, że sytuacja może się już nie powtórzyć postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Chwyciłem za długopis i złożyłem pod kontraktem swój podpis. Cyrograf napisany własną krwią. Prezes wstał i ponownie podał mi rękę. Kazał zgłosić się do sekretariatu po jakieś dokumenty. Na odchodne powiedziałem „do widzenia” i wyszedłem z gabinetu. W sekretariacie Pani Kasia z nietęgą miną wydała mi teczkę, dosyć grubą. Z uśmiechem na twarzy wróciłem do swojego samochodu. Golf odpalił za pierwszym razem. Jeśli patrzeć na szczęście które mnie właśnie spotkało i przypisać mu trudności z odpaleniem przy domu to bezproblemowe ruszenie w Płocku zwiastuje kłopoty. Podróż do Warszawy minęła jednak spokojnie. Poczciwy złom jechał nawet szybciej niż zwykle. A może to zasługa tego paliwa z firmowego CPNu pod Orlenem? Faktem jest, że wracałem o wiele krócej. W mieście był akurat korek. Ludzie wracali z pracy. O ironio, ja wracam z pracą. Zamyślony o tym co zastanie mnie na Litwie stałem na światłach. Krwisty kolor sygnalizatora wydłużał się w nieskończoność. Myślałem, że wyjdę i przewrócę go, wszystko, włącznie ze mną ruszy. Perspektywa pracy na mrozie odebrała mi jednak chęci. Nagle pojawił się dodatkowo kolor żółty. Szybki ruch ręką, jedynka na przekładni, puszczam ręczny, światło staje się zielone a ja ruszam… - O ku**a!- krzyknąłem naciskając z całej siły pedał hamulca. Przed oczami mignęła mi postać, czarna, dosłownie przed maską. Wyskoczyłem z auta i pobiegłem na chodnik, gdzie przewrócony leżał delikwent, którego przed chwilą miałem okazję pozbawić życia. Otrzepywał się ze śniegu a ja miałem mu ochotę najzwyczajniej palnąć w mordę. Nagle podniósł się, nie podniosła. Dziewczyna. Przyjrzałem się dokładnie i mnie zamurowało. To wczorajszy gość, młoda „Jehowa”, której widocznie nie było pisane zostanie misjonarzem. Stałem w bezruchu, kiedy ona skierowała na mnie wzrok stając się na twarzy cała czerwona. - Przepraszam. – wykrztusiła z siebie. - Oszalała pani? – powiedziałem to, co jedyne przyszło mi do głowy. - Przepraszam, naprawdę… - odpowiedziała zaczynając płakać. - Niech się pani uspokoi. – stwierdziłem, po chwili dodając. – Zimno jest, jeszcze się pani rozchoruje. Zapraszam na kawę. Kiepski sposób na podryw, ale w tym wypadku byłem bardziej ciekawy innych spraw. O dziwo dziewczyna się zgodziła. Zaparkowałem samochód i poszliśmy do pobliskiego bistra. Stolik przy okienku, zgaszona świeczka przy oknie, bardzo romantycznie, faktycznie. - Może mi pani powiedzieć jakim cudem trafiła na maskę mojego samochodu? – zapytałem popijając kawę. - Zna pan moją matkę. – powiedziała, gdy jej przerwałem. - To pani matka? – zakrztusiłem się mówiąc te słowa. - Niestety… tak. Może nie można mówić tak o rodzicach, ale… wstyd mi za nią. – stwierdziła, po chwili mówiąc dalej. – Dzisiaj znowu chciała nawracać ludzi, ale trafiła do parku, gdzie jacyś gimnazjaliści pili piwo. Chciała ich upomnieć, a ci zmieszali ją z błotem. Ona nie pozostała dłużna i tak się wyzywali. Szli akurat moi znajomi… i uciekłam… - zrelacjonowała mi ostatnie 20 minut szlochając. - Spokojnie, nic się nie stało. Może przejdźmy na „ty”, będzie łatwiej rozmawiać. Michał. – powiedziałem wyciągając w jej stronę rękę. - Joanna. – odwzajemniła gest. - Czym się zajmujesz, pracujesz, studiujesz? – zapytałem. - Studiuje… Jestem na garnuszku matki. Wszystko to jest takie chore. Ojciec nas zostawił jak miałam 10 lat. Matka była gorliwą katoliczką, ale po kilku latach pokłóciła się z księdzem, gdy chciała nawracać ministrantów. Została świadkiem Jehowy, a ja z nią. Sama tego nie chciałam, ale miałam 14 lat. – mówiła ze smutkiem. - Nie możesz od niej odejść? Pójść na swoje? – odpowiedziałem, stając się coraz ciekawszy tej historii. - Gdyby to było takie proste. O zachowanie matki odwróciła się od nas cała rodzina a ja nie mam pieniędzy. Może za jakiś czas… - powiedziała Asia. - A chłopak? Narzeczony? Może jednak jakiś krewny? – przerwałem mówiąc. - Nie… matka powiedziała, że nie chce o żadnym słyszeć dopóki nie skończę studiów. Krewni po prostu boją się, że matka zrobi im piekło jeśli z nimi się skontaktuje. Uważa każdego w rodzinie za wrodzonego diabła. – powiedziała ze łzami w oczach. - Smutne, nawet bardzo. – powiedziałem faktycznie przejmując się losem rozmówczyni. - A ty, czym się zajmujesz? – zapytała Joasia. - Ja… - nie powiem, nie byłem przygotowany na to pytanie. – jestem dziennikarzem, a właściwie trenerem piłkarskim, który za 3 dni wyrusza pracować, na Litwę. – odparłem z lekką dumą. - Tobie przynajmniej się ułożyło. O Boże! Matka! – krzyknęła wyglądając przez okno. – Muszę iść, bo zrobi mi w domu koszmar. - Faktycznie wygląda na złą. Masz telefon? Może mógłbym Ci kiedyś w czymś pomóc. – zaoferowałem się, chyba zbyt pewnie. - Mam. – uśmiechnęła się chyba pierwszy raz pisząc ciąg cyfr na serwetce kredką do oczu wyciągnięta z torby. Po tym wybiegła z lokalu. Przez okno widziałem jak matka z nią rozmawia, a właściwie krzyczy. Teraz do mnie dotarło jakie piekło musi przeżywać. Ja tymczasem zapłaciłem i udałem się do samochodu, którym ruszyłem do domu. Teraz podróż przebiegła spokojnie. W domu zacząłem przeglądać dokumenty. Informacje o klubie, piłkarzach, jakby raport poprzedniego trenera. Lektura zajęła mi resztę dnia. W teczce był także bilet lotniczy, z Okęcia do Wilna. Stamtąd miałem do Możejek udać się pociągiem. Krawiec wszystko zaplanował. Miałem tylko 1 dzień na załatwienie wszystkich spraw. Wcześnie usnąłem i rano pojechałem do redakcji. Szef o dziwo nie robił problemów, nawet był ciekawy. Obiecałem mu nawet pisanie felietonów na temat litewskiego sportu, jakby to kogoś interesowało. Została sprawa Asi. Wieczorem napisałem. Matka była na jakimś ważnym spotkaniu, więc mogła bez presji rozmawiać. Przeszliśmy na Skype, było taniej, szczególnie dla niej. Ciekawie się rozmawiało, mieliśmy wspólne tematy, ale wszystko prysło, gdy przyszła matka, która pokłóciła się właśnie na zebraniu. Chyba szykuje się kolejna konwersja chrześcijańska. Sen mnie zmógł i obudziłem się dopiero po 9. Wraz z bagażami autobusem pojechałem na lotnisko. Autem miał zająć się brat. Ja tymczasem wsiadłem do samolotu. Czekał mnie niedługi lot i długa, ciekawa przygoda. Taką przynajmniej mam nadzieję...
  7. 1. Prolog Czasy mojej medialnej sławy minęły tak szybko jak się rozpoczęły. Nie powiem, było miło słyszeć o sobie „polski Villas-Boas”. Co było to minęło. Najmilej wspominam jednak staż w swoim ukochanym Interze Mediolan, za czasów samego „The Special One”. Jakoś nie spełniłem pokładanych we mnie nadziei, ale kto dałby prowadzić zupełnie niedoświadczonemu 23-latkowi klub Ekstraklasy? No tak, media. Ale media nie miały takiej władzy i prócz plotek typu „Świetliński przymierzany do objęcia Legii” nie pojawiły się żadne konkrety. Moje CV było chyba w każdym polskim klubie. Wysyłałem je hurtowo. Odezwały się co prawda jakieś II-ligowe kluby, ale… nie satysfakcjonowała mnie gaża robotnika w średniej klasy fabryce. Marzyłem o czymś większych, chociaż ten, do którego mnie porównywano zaczynał od reprezentacji Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Ta sobota rozpoczęła się jak każda inna, najważniejsze, że wolna od pracy. Rola dziennikarza powoli mnie nużyła, ale zapewniała 3 razy większą pensję niż prezes tego klubu z III Ligi. On naprawdę myślał, że zgodzę się trenować się jego kopaczy za 900 złotych miesięcznie? Poza tym czego on ode mnie oczekiwał. Chciał, ba żądał, bym jego klub, który w zeszłym roku ledwo się utrzymał (faktycznie to spadł, ale jednemu klubowi udowodniono korupcję i dzięki dzikiemu szczęściu zajął jego miejsce) wprowadził na zaplecze Ekstraklasy. Popukałem się w czoło i wyszedłem. Może mierzę za wysoko? Dziewczyna mi doradzała, żebym się zastanowił, może mi się uda, ale pozostałem przy swoim. Pisanie felietonów wydawało się mniej męczące. I takim sposobem z pierwszych stron gazet trafiłem do jej stopki redakcyjnej. O czym to ja mówiłem? A… tak. Styczniowy poranek nie był co prawda zbyt słoneczny, ba, za oknem śnieżyca przesłoniła jakikolwiek widok. Powoli zgramoliłem się z łóżka do kuchni. Ospałymi ruchami zdołałem zaparzyć sobie kawę, ugotować kaszankę przetransportować je do biurka i uruchomić wysłużony komputer. Patrząc na mój poziom kontaktowania w tej chwili, był to jeden z większych sukcesów w ostatnim czasie. Stary grat uruchamiał się jakby chciał a nie mógł. - Mission Complete. – pomyślałem, gdy ujrzałem napis „Zapraszamy”. Moją idylle przerwał jednak dźwięk dzwonka w drzwiach. Cholerne ding-dong spowodowało ból w uszach. Podniosłem się z fotela i skierowałem do drzwi mówiąc na głos. – k***a mać, kogo niesie?! Judasz jest przydatnym urządzeniem. Dwie panie, jedna z nich młoda, ładna i zgrabna. Chyba lekko po 20`tce. Druga za to wyglądała jak typowy kaszalot, wiekiem pamiętała chyba miłościwie panującego Towarzysza Gomułkę. Z czystej ciekawości, a właściwie dlatego, że spodobała mi się ta młodsza otworzyłem drzwi. - Dzień dobry, czy chciałby pan z nami porozmawiać o Bogu? – zapytała gruba. - S…słucham? – zapytałem patrząc na młodą brunetkę, która towarzyszyła wielorybowi. - Chciałybyśmy z panem porozmawiać o świecie, Bogu, Piśmie Świętym. Pan wierzący, prawda? – zapytała ponownie. Domyśliłem się, że to Jehowcy. Po wczorajszej awanturze w pracy miałem ochotę na odreagowanie. - Tak, oczywiście, zapraszam. – powiedziałem otwierając drzwi, szykując się do sabotażu. Kobiety weszły, przy czym ta większa, chyba samica alfa stada bacznie rozglądała się po domu. Młodsza sprawiała wrażenie, że nie wie po co tu jest. Chyba spotkało ją to słynne misjonarstwo młodych Jehowców. Zaprosiłem je do salonu, w którym generalny porządek robiłem chyba na święta, gdy przyjechali rodzice. Szybko z kanapy zrzuciłem kalesony i koszulkę i z uśmiechem na twarzy usiadłem naprzeciw pań. - Świat nasz jest pełen zła, chcemy panu pomóc trafić na dobrą drogę, unikać tego co… – zaczęła jak łatwo można się domyślić starsza rozkładając przy tym na stole ulotki, książki, jakieś dokumenty. - Pozwolą panie, że zjem śniadanie. – zapytałem, wchodząc jej w słowo. - …diabła. Oczywiście. – odpowiedziała starsza, a ja udałem się do biurka po strawę. Kaszanka z musztardą trafiła na stół. Gdyby oczy miała zabijać byłbym już martwy. Chyba pani już wielokrotnie padała ofiarą podobnych żartów. Wstała, cała czerwona i wrzasnęła chyba tak, że usłyszał to cały blok. - To jawna prowokacja! Pan jest Antychrystem! Spłonie pan w piekle! Synu szatana! Belzebubie wrodzony! – krzyczała przy akompaniamencie przeżuwanej przeze mnie kiszki. Gdy już skończyła wstałem i pokazałem drogę do drzwi. Nie wyszło jak chciałem, ale przynajmniej w najbliższym czasie mam z głowy wizyty bożych akwizytorów. Spojrzałem jeszcze na młodszą, której widocznie było wstyd za współtowarzyszkę. Nagle została chwycona przez nią za rękę i siłą pociągnięta do wyjścia. - A ulotki? – zapytałem zdziwiony, patrząc na stół zawalony kartkami wraz z najnowszym numerem „Strażnicy”. - Zatrzymaj je, może zmądrzejesz. – odkrzyknęła oczywiście gruba. - Fajnie, że przeszliśmy na „ty”. – powiedziałem pod nosem, zbierając na stertę makulaturę i wrzucając do szafy. Rodzice będą mieli przynajmniej coś na rozpałkę. Wróciłem do biurka. Surfowanie po Internecie niczego mi nie przyniosło, miałem zamiar wrócić do „wyrka” i spać do wieczora. Ze stanu „głębokich” przemyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. „Ruszyła armia pracy, stalową wznosząc pięść”. Kochana Horytnica uśmierzyła ból i domysły, kto teraz chce mnie zdenerwować. Pewnie jakiś akwizytor, albo pani z Plusa chcąca zaoferować jakąś usługę. Wskazywał na to zastrzeżony numer. - Kwatera Hitlera, słucham? – powiedziałem, mając nadzieje, że w końcu ktoś da mi odpocząć. - Pan Michał Świetliński?- zapytał kobiecy głos z drugiej strony słuchawki. - Tak a z kim mam przyjemność i co ważne, skąd ma pani moje dane. – odpowiedziałem, wręcz ziejąc złością. - Wysyłał przed rokiem do nas pan swoje CV, kandydatura na trenera piłkarskiego jak mniemam, tak? – odpowiedziała kobieta. - Tak, ale wie pani, wysyłałem je chyba do 50 klubów. Mogę wiedzieć z którego jest odpowiedź. – zapytałem zaciekawiony. - Dzwonię z Płocka, czy może pan być dzisiaj o 15.00 w siedzibie? – głos sekretarki przekazał mi w końcu jakiś konkret. - Oczywiście, że będę. – odparłem. - Dobrze, przypomnę tylko, Chemików 7. Do widzenia. – zakończyła rozmowę. Odkładając telefon ugięły mi się nogi. Wisła Płock? Spojrzałem na zegarek, równa 11.00. Mam 4 godziny na dojechanie z Warszawy do Płocka! Szybko wyciągnąłem z szafy odświętną koszulę, garniak, krawat i pobiegłem z nimi do samochodu. Jak na złość stary Golf III nie chciał odpalić. Jednak się udało. Po jakimś czasie byłem już w byłej stolicy Polski. Mało znany fakt, ale jednak oczywisty. Po mieście sporo błądziłem, byłem w nim w sumie pierwszy raz. Od przechodnia do przechodnia trafiłem na Chemików. Budynek oznaczony numerem siedem nie przypominał jednak siedziby „Petry”. Kurcze, to był budynek PKN Orlen! Przebrałem się w samochodzie i jazda do środka. Miła pani w recepcji wiedziała, gdzie mnie skierować. Najwyższe piętro, długi korytarz. Mym oczom ukazały się solidne, dębowe drzwi ze złotą tabliczką „Prezes Dariusz Jacek Krawiec”. Nie docierało do mnie, że jestem w największej polskiej firmie. Bardziej byłem przejęty tym, że mogę mieć okazję do pracy jako trener. Nerwowo spojrzałem na zegarek. Żaden Rolex, zwykły elektronik z odpustu w rodzinnej miejscowości. 14.55. Ostatnie minuty dłużyły się niesamowicie. Tik-tak, a mnie trafia szlag. Chodziłem od drzwi do drzwi, co chwilę spoglądając na telefon bądź wspomniany zegarek. Faktycznie, to trwało całą wieczność. W końcu wybiła 15.00. Drzwi się otworzyły, wyszła z nich piękna kobieta, chyba ta, która do mnie dzwoniła. - Pan Świetliński? –zapytała ze sztucznym uśmiechem numer 5 na twarzy. - Tak, to ja. – odpowiedziałem zdezorientowany. - Zapraszam. – powiedziała pokazując mi drogę do środka. Wszedłem za nią. Przedpokój w którym był sekretariat był spory. Wszędzie szafy z segregatorami, ksero, komputer, ekspress do kawy, krzesła. No, jak na przedsionek prezesa najbardziej znanej polskiej firmy wyglądał imponująco. Pani Kasia, bo tak nazywała się sekretarka kazała mi siadać. Prezes miał jeszcze jednego gościa, za chwilę jego miejsce miałem zająć ja. Rozglądałem się nerwowo po pokoju, szukając jakiegoś punktu, na którym skupię wzrok. Nie udało się. - Ładnie tu. – zacząłem sam z siebie. Pani Kasia widocznie mnie olała. Chyba wertowanie segregatora było ciekawsze. - Długo tu pani pracuje? – zapytałem ponownie. W sumie ta rola „podczłowieka” mi się podobała. - A co pan taki ciekawski? – odpowiedziała. W końcu! Jakaś reakcja. - A, bo mogę być tu częstszym gościem. – odparłem z uśmiechem na twarzy. - Wątpię, przed panem było tu w ciągu miesiąca… - przerwała na chwilę licząc coś na palcach, po chwili kontynuując. – czterech kandydatów. Każdy wracał bez niczego. Dalej jest pan tak pewny siebie? Nie powiem, zbiła mnie z tropu. Zabrała mi pewność, wtedy, kiedy była mi bardzo potrzebna. Nagle otworzyły się drzwi. Wyszedł z nich łysiejący mężczyzna w garniturze. Uśmiechnął się mówiąc do Pani Kasi mówiąc „Do widzenia”. Z środka gabinetu prezesa usłyszałem. „Zapraszam panie Świetliński”. Wstałem i ruszyłem do drzwi….
  8. No i jak się podoba odmłodzenie?
  9. Sztaficer

    Korona Kielce

    Trochę zakurzyło się. Korona bez formy, Ojrzyński musi szybko znaleźć sposób na wyjście z dołka. Ciekawy transfer el Maestro, który w FM`ie ma kluczowe atrybuty techniczne ~18.
  10. Założyłem konto i... zapomniałem. Po pół roku wróciłem i gram 6 sezon, obecnie 7 liga - sława. O ile kiedyś wchodziłem codziennie, to teraz (od 2 sezonów) wchodze raz na tydzień, dwa, tylko, żeby za uzbierane tokeny kupić zawodników. Udział w licytacji zaczynam tylko, gdy uzbiera się ich min. 15. Czemu? Turki, zmora każdej gry MMO. Nakupią wirtualnej waluty i nic nie można zrobić, a tutaj jeszcze żetony przepadają. ;(
  11. Regenów nie ma już od kilku lat. Bodajże od FM 07. Gdy taki Ronaldo czy Kahn (Jens Mustermann xD) odchodzili z powodu wieku jego miejsce w losowym klubie zajmował młody zawodnik o innych personaliach, pochodzeniu, ale z tymi samymi umiejętnościami. Newgen to zawodnik "stworzony" od zera, który pojawia się w jednej, konkretnej karierze. Czasami zdarza się, że zawodnik posiada popularny zbiór danych. W FM 11 miałem wygenerowanego świetnego Węgra nazwiskiem Istvan Szabo. Teraz dla sentymentu chciałem sprawdzić i po 3 latach było już 5 Istvanów Szabo, na różnych pozycjach. Był też napastnik, ba, junior tego samego klubu, ale tylko cień tamtego Stefana.
  12. A wybacz, nie doczytałem (ja głupi). W trójkę nie grałem, tak więc nie wiem.
  13. Nie wiem o czym mówisz. Wydarzenia historyczne są bardzo częste. Praktycznie wszystko zostało ujęte. Grając w dodatek Doomsday otrzymujemy dodatkowe kilkanaście lat gry. Scenariusz jest bogato rozbudowany. Balans stron nie jest tragiczny, bo Rzesza posiada jednostki z 36 roku, podczas gry ZSSR mięso armatnie z 18. Zanim unowocześni się nią, a uprzednio upora z reformami minie sporo czasu.
  14. Sztaficer

    Korona Kielce

    Chyba dawno ktoś tu nie odkurzał. Więc co sądzicie o grze złocisto-krwistych? Wygrywają z najlepszymi, przegrywają z dołem tabeli. Powrót z zaświatów Golańskiego, Vuko sercem drużyny, stawianie na wychowanków typu Kiercz, Malarczyk, Jamróz, Kal...
  15. Z moim netem pozostaje tylko artyleria. Stawiam na niemieckie, obecnie mam chyba Grilla, dawno nie grałem.
  16. Kocham tą grę, ale jednak lepsze jest Hearts of Iron, szczególnie II. ;)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...