Skocz do zawartości

Ralf

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 477
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    2

Zawartość dodana przez Ralf

  1. Ralf

    Królowie Londynu

    A ja z kolei lepiej rokujących młodzików zatrzymuję w rezerwach, bo wtedy mam pewność, że przechodzą porządny i efektywny trening, a nie jakieś amatorskie truchtanie w niższej klasie rozgrywkowej. Wypożyczam jedynie tych przejawiających najmniejszy potencjał, by nie blokowali miejsca innym. Powodzenia , Lucas. Tylko w tym sezonie nie baw się już w The Reds A.D. 2014 :P
  2. No masz, a ja tak wchodzę niedawno na forum i przez moment dumam, gdzie to się mój opek podział :> -------------------------- Sezon wkraczał już na ostatnią prostą, zatem trzeba było bezwzględnie grać na 100%, by na sam schyłek batalii nie sprawić sobie przykrej niespodzianki – "głupio byłoby tak na koniec wojny...". Pierwsza okazja do zdobycia ważnych punktów przyszła w starciu przed własną publicznością z wyprzedzającym nas tylko o trzy pozycje Scarborough. Nie miałem pojęcia o co chodzi, ale moi piłkarze od pierwszego gwizdka grali z dużą pompą. Jak nie Margate. Goście mogli tylko starać się utrzymać gardę, a w 11. minucie nasz prawy prosty skutecznie ja rozbił – ze skrzydła po ziemi zagrywał Beswethernick, Molango natychmiast przedłużył podanie do Spencera, który sprytnie odegrał w uliczkę do Gradleya. W ten sposób błyskawicznie rozklepaliśmy defensywę, a Pat pewnie otworzył wynik spotkania. Kolejny cios, który oddalił rywali od korzystnego wyniku, spadł na nich krótko po półgodzinie gry, kiedy Folwer położył wybiegającego na czystą pozycję Molango, za co otrzymał czerwoną kartkę. Mieliśmy już Scarborough na widelcu, ale niestety w 41. minucie rzut wolny z 30 metrów bił Nicholson, a broniący dotychczas jak w transie Searle tym razem nie popisał się paradą i piłka ugrzęzła w siatce. Podczas przerwy opieprzyłem nieco zespół – faktem było, że brak zwycięstwa w tym meczu nie zrobiłby nam dobrej reklamy. Wiele wskazywało na to, że efektów nie będzie, zwłaszcza gdy niedługo po wznowieniu gry rzut karny rywalom podarował – po raz kolejny w tym sezonie, przez co znalazł się u mnie na celowniku – Marvin Thompson. Na szczęście dla jego jaj, jedenastkę obronił nasz bramkarz, a dziesięć minut później Noakes ograł na skrzydle Llewellyna, po czym obsłużył centrą Sama Halla, który z półwoleja przywrócił nam należne prowadzenie, jednocześnie ustalając wynik meczu. Po końcowym gwizdu dziwnie zadowolony Hassan, chowając swoją komórkę do kieszeni płaszcza, zawołał na stronę mnie i Raine. Okazało się, że nasze zwycięstwo w połączeniu z korzystnymi wynikami innych spotkań oznaczało, że w najgorszym wypadku byliśmy pewni zajęcia co najmniej 20. miejsca w lidze. Innymi słowy – mamy utrzymanie!
  3. Po chybionym pomyśle, nie widząc sensu dalszej pracy nad nim, całkowicie powróciłem do naszego pierwotnego ustawienia. Przed półfinałowym meczem o wszystko z Morecambe w FA Trophy dokonałem tylko drobnych roszad personalnych. Trzeba było zaatakować, by myśleć o finale, więc szala miała być przechylona w stronę ofensywy. Wystarczyło jedno trafienie, by doprowadzić do dogrywki, a jakaś druga, nawet wduszona bramka dawała nam awans. Gości promował dowolny remis, a przy strzelonym golu nawet porażka nie więcej, niż jedną bramką, toteż tym bardziej nie zamierzałem stosować żadnej zachowawczej gry, a przypuścić zdecydowane ataki. Moi piłkarze mieli wszakże w planach jedynie odbębnienie 90 minut, zupełnie jakby grali za karę, by móc wrócić do opieprzania się w trakcie kolejnej przerwy między meczami. Spotkanie można było równie dobrze zakończyć po kwadransie, bo krótko przed tymże Twiss oddał koślawy, łatwy do obrony strzał z dystansu, a obibok Searle nie raczył złapać piłki i Morecambe znalazło się w komfortowej sytuacji. Teraz musieliśmy zdobyć aż trzy gole, nie tracąc żadnych, by awansować, więc w praktyce oznaczało to, że goście już teraz mogli zacząć cieszyć się z finału. Po głośnym żądaniu przejścia do ultraofensywy w szatni i podwójnej zmianie, szybko okazało się, że nie strzelimy nawet honorowego gola. Po 45 wyciętych z życia minutach, oczywistości stało się zadość i planowo odpadliśmy z dalszej rywalizacji.
  4. To zapraszam, chętnie dam miejsce w ataku :P 150 euro tygodniowo plus 50 kolumbijskich peset bramkowej wystarczy? :>
  5. Zapowiadany już wcześniej transfer doszedł do skutku, zatem w lipcu na prawie Bosmana zasili nas kolejny środkowy defensor, Matt Somner (25 l., O Ś, DP, Anglia) z Aldershot. Gdy już mogłem skupić się na przygotowaniach do meczu z naszym bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie, ekipą Hickley, moją pierwszą decyzją było odsunięcie od wyjściowej jedenastki Grahama, który z każdym kolejnym występem miał coraz większe problemy z obliczaniem toru lotu piłki, co stwarzało olbrzymie zagrożenie pod naszą bramką. Później doraźnie zająłem się sprawą zdezintegrowanej obrony, która nie wywiązywała się ze swych obowiązków, nie potrafiąc się dobrze ustawić. Usiadłem chwilę nad taktyką i postanowiłem nieco skorygować ustawienie – przesunąłem jednego piłkarza na pozycję defensywnego pomocnika, obsadzając w tej roli Paula Cochlina, a w ataku mieliśmy zagrać tylko jednym napastnikiem. W zamyśle chciałem tym sposobem zagęścić przestrzeń przed polem karnym, co w przypadku natarć przeciwnika miało nie zostawiać im tyle pola do manewru, jak dotychczas. A jak było w praktyce? Nijak, nie zauważyłem absolutnie żadnej różnicy. Nadal w miejscu, w którym powinna być twarda jak T-34 linia defensywa, widniało tylko bezładne sito, przez które przelewali się rywale wychodzący jeśli nie sam na sam, to przynajmniej z liczebną przewagą. W 42. minucie przyszedł tego skutek, gdy po prostopadłym podaniu Chris Martin przetoczył się po Thompsonie niczym przez kartonowe pudło, i z palcem w nosie dał Hinckley prowadzenie. W przerwie w naszej szatni było bardzo głośno, a ja widząc, że nasze ustawienie nie gra praktycznie żadnej roli, wróciłem do standardowego 4-4-2, w miejsce Cochlina posyłając na drugą połowę Spencera do pomocy Mahetcie Molango. Obraz gry nie ulegał specjalnej poprawie do czasu, aż nie nakazałem porzucenia wszystkiego i przejścia do zdecydowanych ataków. Dopiero w 86. minucie Searle zagrał od bramki dalekie podanie na skrzydło do Noakesa, Michael szybko zagrał między obrońców do Molango, który podholował piłkę w pole karne, odegrał do niepilnowanego Spencera, a Damian przytomnie dostawił nogę i niespodziewanie wyrównaliśmy. Postawiłem wszystko va banque, nadal kazałem grać tak, jakbyśmy przegrywali 0:1 i mało brakło, a to by się nam opłaciło – wyszliśmy do długiej piłki aż w trzech na samego bramkarza, ale Spencer zaczął przy przyjęciu potykać się o własne nogi, przez co obrońcy zdążyli wrócić i było po akcji. Ostatecznie trzeba było wymusić uśmiech na twarzy, bo jeszcze w doliczonym czasie mogliśmy przegrać, gdy stoperzy już chyba złośliwie dopuścili do tego, by Cruzel wyszedł sam na sam z Searle, a minimalne pudło Francuza miało prawo doprowadzić do rozpaczy nielicznych kibiców. Zaprawdę dziwiłem się, że nadal mam bujną czuprynę, bo po tak denerwującym sezonie powinienem być już łysy jak kolano, ale za to mogłem przyznać, że patrząc w lustro moja bródka jakby jeszcze mocniej mi posiwiała.
  6. Teoretycznie jesteśmy na bezpiecznej pozycji, bo ponad strefą spadkową :> Nad pierwszym miejscem tejże strefy (czyli 21.) mamy nieco ponad 10 punktów przewagi. To jeszcze nie jest bezpieczny bufor, więc wciąż nie można się wyluzować. Pewnie, że 0:1, na wyjeździe zwłaszcza, jest do odrobienia. W rewanżu musimy zagrać przede wszystkim na zero z tyłu (przy kiepsko ustawiającej się obronie to będzie piekielnie trudne), a dopiero na drugim planie doprowadzenie co najmniej do remisu.
  7. Ralf

    Ural!

    W FM 2006 jeszcze nie było grup mistrzowskich i spadkowych, stąd moje "przedwczesne gratulacje" :> Powodzenia zatem na ostatniej prostej.
  8. Ralf

    Ural!

    Powodzenia w Premier Lidze, bo gdy ostatni raz prowadziłem klub w Rosji, po awansie było bardzo ciężko.
  9. Wysoka porażka przyszła w kiepskim momencie, bo bezpośrednio przed pierwszym spotkaniem półfinałowego dwumeczu FA Trophy z Morecambe. Dodatkowo na treningu Bristow naciągnął sobie ścięgno podkolanowe, przez co na środek obrony musiałem przesunąć Murraya, a w miejsce Freda wystawić Steve'a Ridleya. W Margate zostawiłem jeszcze zgłaszającego mi przemęczenie Martina, a za narzekającego na drobny uraz Gradleya zagrał też narzekający, tyle że na brak występów Cochlin. Nie mogłem się jednak w pełni poświęcić przygotowaniom drużyny do boju, gdyż dopinałem sprawy transferowe – mój scout nie próżnował i na prawie Bosmana wyciągnąłem z Sheffield United utalentowanego Jordana Robertsona (19 l., N, Anglia), a byłem blisko pozyskania jeszcze jednego zawodnika, tym razem środkowego obrońcy. Miałem też na celowniku świetnego na warunki piątej ligi stopera Danny'ego Halla, tyle tylko, że sam zainteresowany żądał pensji przekraczającej nasze możliwości, a gdy zarząd ogłosił niepewną sytuację finansową klubu (tak, niestety) i obciął z tego tytułu maksymalną możliwą do zaoferowania płacę, życzyłem tylko Danny'emu powodzenia i zakończyłem negocjacje. Pojedynek z Morecambe nie był tak wyrównany, jak wskazywałby na to wynik, choć po 90 minutach posiadanie piłki rysowało się w proporcji 50/50. Gospodarze strzelali częściej, a dzięki moim stoperom, którzy "tajniki piłkarskiej taktyki" zaczną opanowywać zapewne nie wcześniej, niż przed końcem sezonu, często wychodzili na świetnie pozycje strzeleckie. Mieliśmy sporo szczęścia, więc wynik meczu mogła rozstrzygnąć jedynie jedna, mała chwilka. Taka nastała w 24. minucie, ale niestety po niewłaściwej, z mojej perspektywy, stronie boiska. Wtedy to Lee Smith faulował praktycznie na linii pola karnego, co skończyło się pewnym golem Carltona z rzutu wolnego i było kiepsko. Ale gdy dodać do tego, że przez całe spotkanie oddaliśmy raptem jeden celny strzał na bramkę Robinsona, podczas gdy piłkarze Morecambe regularnie znajdowali się sam na sam z Searle, ostateczny wynik mus było uznać za najniższy wymiar kary. Nie zmieniało to wszakże faktu, że w rewanżu czekało nas trudne zadanie.
  10. Już wiem, dlaczego narzekasz na innych menedżerów, że ich drużyny zdobywają malutko goli :>
  11. Szczerze wątpiłem, bym za rok o tej porze nadal miał pracować w Margate, oczywiście jeżeli podejście mojego zespołu do gry nie ulegnie poprawie. Tym razem graliśmy wyjazd z trzecim zespołem ligi, bijącym się z Bury i Exeter o awans Hereford. Owszem, to jest był mocny rywal, nie oczekiwałem cudów, ale nie ma mowy, by czwórka obrońców stojąca w zbitej grupce, zostawiając rywalowi ogrom miejsca do wyjścia sam na sam, po prostu miała tak grać i wynikałoby to tylko ze słabości drużyny. A prawdą było to, że ten mecz rozwaliła nam właśnie formacja defensywna, a dopiero później na scenę wychodzą nieskuteczni napastnicy. Pierwszego gola straciliśmy, zanim którykolwiek z piłkarzy zdążył się rozgrzać – w 4. minucie Noakes głupio stracił piłkę na środku boiska, Wiseman od razu posłał wrzutkę w nasze pole karne, a Graham wyszedł do przodu, dając się przelobować futbolówce i pozwalając stojącemu w luce po nim Fleetwoodowi zdobyć w sytuacji sam na sam swojego pierwszego gola w tym meczu. Po półgodzinie gry ponownie popisał się kiepściutki Luke, dając się odepchnąć Stansfieldowi jak szmaciana lalka, a po jego krótkim podaniu Fleetwood dorzucił drugie trafienie. Dziesięć minut po przerwie Bridge-Wilkinson wycofywał piłkę na naszą połowę, cudownie podając w uliczkę do asystenta przy golu na 0:2, ten uciekł Beswethernickowi, po czym zagrał w szesnastkę, gdzie osamotniony Fleetwood podał do pustej bramki – Searle niepotrzebnie wychodził do szarżującego Stansfielda – i skompletował hat-tricka. Przy tym golu nasze pole karne było puściutkie, bo środkowi obrońcy gawędzili w tym czasie na środku boiska. To jeszcze nie był koniec, bo w 66. minucie Hereford wywalczyło rzut wolny z linii pola karnego, z oczywistym rezultatem – czwarty gwóźdź do naszej trumny wbił Wiseman. Zagraliśmy kompletny piach, jedynie niewiele lepszy od pamiętnego 1:6 z Accrington, ale tym razem najgorsze było to, że po meczu nie mogłem wyróżnić absolutnie nikogo, a rywale ograli nas, nie roniąc przy tym ani kropelki potu. Od następnego treningu uczyłem defensorów od totalnych podstaw, jak powinni się ustawiać na boisku. Boki – i nierzadko środek – naszej obrony, mimo gry czwórką, zostawiały stanowczo za dużo miejsca rywalom, a to wszystko bynajmniej nie od wczoraj.
  12. Łomatko aż 12. liga :O Przy optymistycznym założeniu można w jednym klubie spędzić nawet 15 lat, a nadal końca nie widać. Spore wyzwanie nie tylko dla umiejętności menedżera, ale też zwykłej motywacji, by po wielu sezonach się nie znużyć.
  13. Po zwycięstwie nad Mansfield na tydzień ze składu wskutek stłuczonej nogi wypadł Hutchinson, co w meczu z Kidderminster dało szansę gry długo odpoczywającemu Wintersowi, ale póki co zasiadł tylko na ławce. Miejsce na środku obrony, tym razem z powodu zaprezentowanej przez siebie głupoty, stracił Marvin Thompson, dzięki czemu na boisku pojawił się również od dawna niewidziany Bristow. Jak to mówi jedno z praw Murphy'ego, jeśli wymienisz jeden zepsuty element, od razu nawali kolejny, więc teraz margate'owski rzut karny sprawił gospodarzom prawy obrońca Ashley Edkins. Uczynił to niedługo po przerwie, a jeszcze w 19. minucie nikt nie wpadł na pomysł, by przy dośrodkowaniu przypilnować Williamsa w szesnastce i po dwóch łatwych golach tyle było z naszych punktowych aspiracji w tym spotkaniu. Po stracie drugiego machnąłem ręką, przeprowadziłem od razu trzy zmiany i usiadłem znieczulony na ławce. Dwadzieścia minut później wszakże się z niej poderwałem, gdy najpierw Amoako jednak dał Rogetowi naprawić katastrofalny błąd kolegi i wybić sobie piłkę spod nóg, ta jednak trafiła do Bridge'a-Wilkinsona, który od razu oddał strzał z ponad 30 metrów, zdobywając kontaktowe trafienie! Ostrożnie nakazałem części piłkarzy przesunąć się do przodu, jednocześnie nie zapominając o defensywie, by nie skończyło się kolejnym 1:6, a już w doliczonym czasie, nie mając nic do stracenia, ruszyliśmy ławą do ataku, spod linii bocznej głęboko dośrodkował Murray, a w piątce Martin wyprzedził Harknessa, ratując nam w dramatycznych okolicznościach jeden punkt! Kidderminster już raz się na nas przejechało, przegrywając 0:3, a teraz po części znów dali się zaskoczyć. Po części, bo nie wiadomo co by było, gdyby Edkinsowi nie zależało na tym, by nasze Margate zostało najczęściej powodującą rzuty karne drużyną Conference National.
  14. Do ligowej codzienności powracaliśmy ciężkim meczem na Hartsdown Park z piątym w tabeli Mansfield, tym samym, które jesienią minimalnie pokonało nas 1:2, oczywiście, jak to mamy w zwyczaju, jednego z goli strzelając z rzutu karnego. Wyszliśmy na murawę w identycznym zestawieniu, co w pucharze przeciwko Barrow. Jak na pojedynek z zespołem walczącym o baraże, uzyskaliśmy zaskakującą przewagę, ale dopiero w 36. minucie udało nam się ją udokumentować, gdy Martin świetnie przerzucił piłkę za obrońców do Molango, po czym Kongijczyk pewnie wpakował ją do bramki. Zdziwieni goście nie wiedzieli, jak sobie z nami poradzić, a dziesięć minut po przerwie tuż przed polem karnym obsłużony został solidny ostatnio Gradley i odpalił rakietę, która tuż obok Heatona omal nie rozerwała siatki. Teraz mieliśmy już ułożone spotkanie, ale Mansfield okazało się kolejną po Rushden drużyną, która jak na razie zawsze może się spodziewać od nas rzutu karnego w prezencie. To właśnie w 80. minucie zrobił Thompson, kładąc rywala w naszej szesnastce – to była chyba tysięczna sprokurowana jedenastka Margate w tym sezonie – i zrobiło się już tylko 2:1. Marvin zafundował nam nerwową końcówkę, sobie pięć dodatkowych kółek wokół boiska na treningu, ponadto od razu zdjąłem go do szatni, zanim zdążył zrujnować nam mecz. Szczęśliwie przetrwaliśmy ostatnie chwile i trzy punkty, przybliżające nas do utrzymania w lidze, powędrowały na nasze konto.
  15. Luty 2008 Bilans: 3-3-1, 12:8 Conference National: 19. [+4 pkt nad Woking, -2 pkt do Hickley] FA Cup: - FA Trophy: 4R Powt., 2:0 z Barrow Finanse: -540 tys. euro (-574 tys. euro) Gole: Joe Gatting (15) Asysty: Joe Gatting (9) Ligi: Anglia: Liverpool [+3 pkt] Francja: Olympique Lyon [+11 pkt] Hiszpania: Athletic Bilbao [+1 pkt] Niemcy: Hertha BSC Berlin [+0 pkt] Polska: Legia Warszawa [+10 pkt] Rosja: - Szwajcaria: FC Basel [+0 pkt] Włochy: Inter Mediolan [+4 pkt] Liga Mistrzów: - Puchar UEFA: - Wisła Kraków, 1/16 finału, 0:1 i 0:2 z AS Monaco; out Reprezentacja Polski: - 06.02, Mecz towarzyski, Cypr - Polska, 1:2 Ranking FIFA: 1. Brazylia [1169], 2. Anglia [1111], 3. Hiszpania [960], ..., 28. Polska [679]
  16. Powtórka pucharowego spotkania miała miejsce już cztery dni później. Jedyna roszada to zamiana miejsc w ataku, a mianowicie teraz to Spencer wybiegł na boisko od pierwszej minuty, a Walsh zasiadł na ławce. Pierwszą połowę można było równie dobrze przespać i dopiero moja przemowa w szatni rozruszała to dotychczas wątpliwej jakości widowisko. W 56. minucie Edkins zagrał długą piłkę na piąty metr, a tam Noakes, widząc kolejne tego dnia niezdecydowanie Molango, potraktował go niemal jak przeciwnika, wyskoczył nad nim do główki i nareszcie przełamał obronę Barrow. Mahtea obudził się dopiero kwadrans później, kiedy potężnie zza pola karnego strzelał Gradley – Pat potwierdził w tym meczu słuszność wybrania go do jedenastki tygodnia angielskiej Conference –, Keen wypluł piłkę przed siebie, a Kongijczyk przytomnie dobił do bramki. Tym razem nareszcie zagraliśmy na tyle twardo z tyłu, że goście nie byli w stanie zaliczyć żadnego trafienia i ostatecznie awansowaliśmy do półfinału, zupełnie wbrew temu, czego się obawiałem.
  17. Krakowska Wisła nie zawojowała wiosny w Europie i w 1/16 Pucharu UEFA przegrała rywalizację z AS Monaco (0:1 i 0:2). My dwa dni później również graliśmy w pucharze, tyle że krajowym, i w 4. rundzie FA Trophy mierzyły się ze sobą dwa najsłabsze na chwilę obecną zespoły Conference National, Barrow oraz Margate. Od składu odsunąłem doprowadzającego mnie do białej gorączki Frosta, a na prawym skrzydle miejsce odpoczywającego po drobnym urazie sprzed czterech dni Wainwrighta zajął Martin. Pierwszą połowę można było określić mianem "derbów nieporadności". Bliżej zdobycia gola byliśmy my, ale Molango z Walshem pokazali stanowczo za mało zdecydowania. Udało się nam to dopiero w drugiej połowie, gdy w 47. minucie limit zdobytych bramek wykorzystał Maheta, świetnie kładąc bramkarza i umieszczając piłkę tuż przy dalszym słupku. Nim zdążyło minąć dziesięć minut, Barrow rzuciło się z atakiem rozpaczy, w polu karnym Bridge-Wilkinson nieumiejętnie pilnował Careya-Bertrama, który po jego nodze wdusił piłkę do bramki, przestrzeliwując Searle na wylot. Zanotowaliśmy trzeci remis 1:1 z rzędu – było to o tyle drażniące, że rywale nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę, a zdobyty przez nich gol był jedynie wynikiem rykoszetu. Tym razem potrzebna była powtórka meczu na naszym terenie, a to zapewne oznaczało, że z godnie z prawem Murphy'ego nasza przygoda z FA Trophy dobiegnie końca.
  18. Joseph Bye niestety naciągnął ścięgno podkolanowe, na miesiąc przestając funkcjonować jako piłkarz. Tymczasem przyjeżdżał do nas lider z Exeter, a ja oprócz wypełnienia luki w środku pola Gradleyem, wyrzuciłem na trybuny szkodzącego nam ostatnio Lambu, zastępując go wracającym po klęsce 1:6 Fredem Murrayem. Od niedawna rywalom bardzo trudno przychodzi strzelanie nam bramek. Niestety, nie oznaczało to, że nagle uszczelnił się blok defensywny, pod żadnym pozorem – nadal stoperzy i boczni obrońcy popełniali rażące błędy, raz po raz puszczając przeciwników na wolne pole. Najprawdopodobniej zaczynano po prostu lekceważyć Margate, w efekcie czego piłki po nonszalanckich strzałach mijały bramkę Searle. Tego dnia było tak samo, a dodatkowo w pierwszych minutach drugiej połowy Gradley dwukrotnie próbował strzału, blokowana piłka ciągle wracała pod jego nogi, aż w końcu Pat poszedł po rozum do głowy, bardziej się odchylił i futbolówka malowniczym łukiem minęła gąszcz obrońców, zaskakując zasłoniętego Garnera. Drugą charakterystyczną cechą ostatnich spotkań z naszym udziałem było budzenie się rywali, gdy okazywało się, że Margate jednak potrafi coś strzelić, a także podawanie im pomocnych dłoni. To właśnie uczynił Searle w 61. minucie, gdy z niewiarygodnie ostrego kąta strzelał Guthrie, a Stuart uznał, że jednak nie ma ochoty interweniować. Podobnie jak przed trzema dniami, i teraz mogliśmy pod koniec zadać rozstrzygający cios, ale znów na drodze do wygranej stanął nam Frost, tym razem niemalże z linii bramkowej (!) posyłając piłkę w trybuny... Z tą sztuczką miałby pewnie problem nawet sam Copperfield, a dla Elliotta to była bułka z masłem, nawet gdy bramka stała absolutnie pusta.
  19. Niezwłocznie bym je zwołał, gdyby w 2006 była już ta opcja. Ale po prawdzie bardziej miałbym ochotę niektórym trzasnąć, na przykład po najbliższym meczu Lambu i Frostowi. ----------------------- Do Margate zaczynała wkradać się epidemia grypy i w krótkich odstępach po sobie zachorowali Brown i Smith. Ten drugi miał znaleźć się w składzie na mecz z Dag & Red, ale musiałem zamienić ten pomysł na ustawienie na prawej obronie wracającego po drobnym urazie Edkinsa. Oprócz tej zmiany, na skrzydle zagrał Wainwright, a w środku pola postawiłem na młodego Bye'a. Joseph miał wielką motywację do gry i robił sporo wiatru, kreując groźne akcje, więc byłem niepocieszony, gdy po kwadransie padł na boisko i już się nie podniósł. Po początkowej rozpaczliwej obronie uzyskaliśmy zaskakującą przewagę i w 28. minucie Walsh wyskoczył do centry Wainwrighta, z dość daleka pakując piłkę głową do siatki, dzięki czemu do przerwy prowadziliśmy 1:0. Mogliśmy wszakże wyżej, ale Molango tego dnia zajmował się głównie rozbijaniem futbolówką szyb w samochodach zaparkowanych dwie ulice od stadionu. W związku z tym na drugą połowę zamiast niego wyszedł Frost, ale i jego miałem ochotę po meczu zamordować. Tym razem gola podarowaliśmy gospodarzom w nasz firmowy sposób, czyli poprzez rzut karny, sprowokowany przez arcydebila Lambu. Goma od razu powędrował do szatni, a gola z jedenastu metrów na wagę remisu dla Dag & Red zdobył Moore. Już teraz miałem ochotę kląć bez pohamowań, a co dopiero wtedy, gdy okazało się, że mogliśmy wygrać to jeszcze w końcówce co najmniej 3:1, ale cholerny Frost z dziesięciu metrów strzelał na dwudzieste piętro i w szatni musiałem się pilnować, by nie dostać go w swoje ręce. Lambu sprytnie schował się w toalecie pod pretekstem nagłych problemów żołądkowych.
  20. Doprawdy? ------------------------------- Przed egzekucją w York ze składu wypadł mi Edkins, który zderzył się na treningu z Lewisem, wskutek czego obaj musieli odpocząć od treningów na tydzień. Miejsce Ashleya zajął powracający do pierwszego zespołu Smith. Do grona zjawisk niewyjaśnionych mogło spokojnie aspirować to, że gospodarze, mając olbrzymią przewagę, przez lwią część spotkania nie potrafili zaaplikować nam kilku ładnych goli. Najbliżej celu byli tuż przed przerwą, kiedy piłka minęła wszystkich, łącznie z bramkarzem, ale kiedy miała już przekraczać linię bramkową, Searle był bliski teleportacji i w ekwilibrystyczny sposób zatrzymał futbolówkę. Mimo tej interwencji, Stuart został jednym z antybohaterów meczu – w 79. minucie zaczynałem nieśmiało liczyć na jeden punkt i właśnie wtedy Merris zagrał mocno za naszych obrońców, nawet zbyt mocno, a nasz irytujący bramkarz, który mógł bez problemu do niej dopaść i co najmniej wyekspediować na orbitę, zatrzymał się w połowie drogi i poczekał na Nygaarda, by pozwolić mu nas pogrążyć. Mimo tego już dwie minuty później Bridge-Wilkinson, stosując się do moich wrzasków zza linii, zagrał cudownego crossa wprost do Molango, który nie zmarnował okazji i wartko wyrównał stan rywalizacji. Znowu naiwnie zacząłem wierzyć w uniknięcie porażki, zapominając, że to przecież jest Margate i chwilę przed końcem York w typowo niemiecki sposób wdusiło zwycięskiego gola, gdy moi obrońcy nie uznali za stosowne zaopiekować się Bishopem w polu karnym. Byłem już bliski stwierdzenia, że nieuchronnie zmierzamy z powrotem do szóstej ligi.
  21. Richards podjął decyzję i za 10 000 euro przeniósł się do walczącego o utrzymanie w Conference South zespołu Redditch United. Tym razem podziało się również w drugą stronę i kolejnym zawodnikiem, którego zgarnąłem na prawie Bosmana został lewy obrońca Nicky Nicolau (O/DBP/P L, Cypr; 6/0) ze Swindon. Zdaniem Kendalla, Cypryjczyk idealnie nadawał się do krajowej Conference, toteż mogłem mieć nadzieję, że nie okaże się kolejnym meczowym kolaborantem i wzmocni naszą lewą flankę. Tymczasem przyszła pora zmierzyć się z Gravesend, które jesienią, kiedy przez pięć minut znajdowaliśmy się na fali, ograliśmy gładko 3:0 na wyjeździe. Dopiero teraz miało się okazać, czy był to jedynie efekt chwili sławy, czy może mamy na nich receptę. Kontuzjowanego Gattinga zastąpił Walsh, a Beswethernick usiadł na ławce zamiast Ridleya, który odpadł na dwa tygodnie z urazem twarzy. Początek wyglądał identycznie, jak wiele ostatnich meczów w naszym wykonaniu, a więc zdecydowana przewaga gości i ratujący nas brak skuteczności ich napastników. Zaczynałem obstawiać, za ile nastąpi przełom w postaci pierwszej straconej bramki, gdy krótko przed 20. minutą wywalczyliśmy rzut wolny z linii pola karnego, a Bridge-Wilkinson ze stoickim spokojem ulokował piłkę między ręką Hollowaya a dalszym słupkiem. W doliczonym czasie pierwszej części gry Molango opanował wybitą na połowę Gravesend piłkę, wycofał ją do Lambu, a Goma dośrodkował na jedenasty metr, gdzie Walsh udzielił Charlesowi lekcji latania i potężną główką strzelił gola do szatni. Wychodząc na drugą połowę spodziewałem się, że znów damy wydrzeć sobie zwycięstwo i niewiele brakowało, by moje przewidywania znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Najpierw dziesięć minut po przerwie McDonald wykorzystał lukę w naszej defensywie – Thompson był akurat opatrywany po przeciwległej stronie boiska – i z ostrego kąta zdobył kontaktowego gola, w czym pomógł mu Searle. Szczęśliwie goście słono za to zapłacili, i jak się później okazało, tylko to uratowało nam zwycięstwo – niedługo po straconym golu Noakes dośrodkował niemal na samą linię bramkową, skąd piłkę do bramki wepchnął po raz drugi Walsh, a moment po wznowieniu futbolówkę Goodingowi zabrał Molango, wpadł w pole karne i spokojnie podwyższył na 4:1. To był koniec goli, ale niestety tylko po naszej stronie. Kolejnych kilka minut później zacząłem podejrzewać, czy trójki sędziowskie przydzielane do sędziowania naszych meczów nie próbują nas wyrzucić z piątej ligi i McDonald zaliczył swoje drugie trafienie, tym razem z wyraźnego spalonego. To jeszcze jednak nie było najgorsze, bowiem w 88. minucie Grant prawdopodobnie chciał zagrać w uliczkę do jednego z partnerów, a skoro nikt do niego nie wyszedł, futbolówka toczyła się leniwie w kierunku bramki. Patrzałem w oczekiwaniu, aż Searle ją złapie, ale ten stał jak wryty i wzrokiem odprowadził piłkę ocierającą się jeszcze o jego nogę do bramki. "Stuart, k*rwaaaaa..." – złapałem się za głowę. Przez niego mieliśmy bardzo nerwową końcówkę, Gravesend parokrotnie było o krok od wyrównania, ale szczęśliwie dowieźliśmy mało przekonujące zwycięstwo do końca. W szatni nawrzeszczałem na Searle za frajersko wpuszczoną bramkę, a następnego dnia do rezerw zdegradowany został Hadland, który już od dłuższego czasu pojawiając się na boisku częściej szkodził, niż pomagał.
  22. Generalnie trzecią rundę FA Trophy witałbym z otwartymi rękoma, ale skoro trafiliśmy w tej fazie na Farnborough, które rywalizowało z nami w lidze, o miłej odskoczni od piątoligowych młócek nie mogło być mowy. W składzie zaszły tylko dwie zmiany, z czego jedna wymuszona była zawieszeniem Bye'a za żółte kartki. Zdecydowałem, że wystąpi za niego Gradley, natomiast na środku obrony za Beswethernicka zagrał Thompson, pierwszy raz od blamażu z Accrington. W przypływie wspaniałomyślności Edkins otrzymał od mojej osoby szansę przekonania mnie, że wystawienie piłki Dammsowi było tylko koszmarnym wypadkiem przy pracy. Zaznaczyłem jednak przy tym, że jeśli spisze się bezbarwnie, moje postanowienie wydane w przerwie ostatniego meczu stanie się prawomocne. Farnborough było faworytem, ale któż z naszej ligi nie byłby obecnie w świetnej sytuacji przed meczem z nami? W ostatnim czasie rzadko kiedy coś układało się po naszej myśli, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz i tego dnia goście chyba zbyt szybko dopisali sobie awans do kolejnej rundy. Oczywiście to musiało ich zgubić i po niespełna 25 minutach gry ruszyliśmy z kontrą, Noakes z lewego skrzydła głęboko zacentrował w szesnastkę, gdzie bramkarzowi piłkę sprzed nosa głową sprzątnął Gatting, otwierając wynik spotkania. Później długo trwała walka w środku pola i gdy zastanawiałem się, kiedy Farnborough oprzytomnieje i wybije nam z głowy marzenia o awansie, w 66. minucie po dośrodkowaniu z narożnika piłka trafiła w końcu do Gradleya, który się nie ociągał, natychmiast oddał strzał i zmieścił piłkę w oknie bramki Scrivena, podwyższając na 2:0. Niespodzianka stała się faktem i to my, wbrew wszystkiemu, przeszliśmy dalej, wielka szkoda jedynie, że najlepszy na boisku Gatting rozwalił sobie przy okazji kostkę, eliminując się na miesiąc z gry. Abstrahując od tego, gdybyśmy tak prezentowali się w lidze...
  23. Anthony Allman nie musiał zbyt długo kisić się w rezerwach i jeszcze przed końcem stycznia zainteresowało się nim szóstoligowe Nuenaton. Kupcy szybko doszli do porozumienia ze mną, później z samym zainteresowanym, i tak oto za 18 000 euro i 50% kwoty kolejnego transferu zasilił on skład swojego nowego klubu. Kilka zespołów interesowało się również permanentnym transferem Garry'ego Richardsa i pozostało tylko czekać na rozstrzygnięcie. Styczeń 2008 Bilans: 1-3-2, 10:13 Conference National: 19. [+1 pkt nad Woking, -1 pkt do Hickley] FA Cup: - FA Trophy: 2R, 2:0 z Hendon Finanse: -455 tys. euro (-489 tys. euro) Gole: Joe Gatting (14) Asysty: Joe Gatting (9) Ligi: Anglia: Liverpool [+4 pkt] Francja: Olympique Lyon [+3 pkt] Hiszpania: Valencia [+1 pkt] Niemcy: Hertha BSC Berlin [+6 pkt] Polska: Legia Warszawa [+10 pkt] Rosja: - Szwajcaria: FC Basel [+0 pkt] Włochy: Inter Mediolan [+1 pkt] Liga Mistrzów: - Puchar UEFA: - Reprezentacja Polski: - Ranking FIFA: 1. Brazylia [1203], 2. Anglia [1100], 3. Hiszpania [960], ..., 32. Polska [657]
  24. Następna kolejka Conference National miała stanowić dla nas najłatwiejszy mecz w sezonie. Na Hartsdown Park podejmowaliśmy bezapelacyjną czerwoną latarnię ligi, przez cały sezon nieopuszczające ostatniego miejsca Barrow. Goście przez 30 rozegranych kolejek odnieśli zaledwie trzy zwycięstwa i sześć remisów, resztę meczów przegrywając – może i byliśmy beznadziejnym zespołem, ale porażka z tym rywalem byłaby obrzydliwą kompromitacją. Strata punktów również chwały by nam nie przyniosła, ale po mojej drużynie już wszystkiego można było się spodziewać. Na środku obrony jednak za starego już na grę Edwardsa zastąpiłem Beswethernickiem, w ataku szansę rehabilitacji dałem Gattingowi i jadziem, panie zielonka. Zaczęliśmy nieźle, bo w ósmej minucie z lewego skrzydła miękko dośrodkowywał Lambu, a Gatting musnął piłkę głową, pokonując Keena. Później wszakże nie spieszyliśmy się z zadaniem drugiego ciosu, a w 24. minucie Edkins najpierw beznadziejnie ociągał się z powrotem za uciekającym Carey-Bertramem, a gdy łaskawie to zrobił, postanowił zaliczyć samobójczą asystę przy wyrównującym golu Dammsa. Ashley grał tak tragicznie, że już w przerwie odesłałem go pod prysznic i powiedziałem, by przy okazji zmył z siebie resztki myśli o pierwszym zespole. Szczęśliwie niedługo po straconym golu, znowu błysnął Joe Gatting, wykańczając wybornego crossa, ponownie autorstwa Lambu. Bramkarz gości interweniował bardzo ospale, a przy obu straconych golach mógł bez trudu sparować strzały, toteż po cichu liczyłem na trzy punkty. Jednakże gdy bujałem w obłokach, coś pochwyciło i ściągnęło mnie w dół, bo po kwadransie drugiej połowy Beswethernick idiotycznie wyszedł do przodu, by Warriner mógł bezstresowo odebrać nam zwycięstwo. Po meczu ostro nawrzeszczałem na obu, którzy zawalili nam ten mecz – Edkins odważnie został w szatni po wyjściu spod natrysków –, a następnie bez słowa poszedłem do domu. Nie miałem już ochoty tego dnia nawet oglądać nazwy Margate F.C. na budynku klubowym. Było pewnym, że jesteśmy w tej chwili jednym z dwóch najsłabszych zespołów ligi, o ile nie samodzielnym najsłabszym, i niebawem znajdziemy się już tam, gdzie nasze miejsce, czyli w strefie spadkowej.
  25. Po "tym czymś" z Accrington, bo ciężko mi trafnie i odpowiednio dosadnie określić przebieg i wynik tamtego wydarzenia, zespół czekały poważne konsekwencje. Na liście transferowej znalazł się Anthony Allman, który z premedytacją podwójnie osłabił zespół drugą czerwoną kartką, a już wcześniej był u mnie na celowniku, do rezerw dla ochłonięcia odesłałem bramkarza Nielsena, kilku zawodników usłyszało ode mnie gorzką wiadomość o obniżeniu statusu w klubowej hierarchii, a oprócz tego w wyjściowej jedenastce utrzymali się tylko Bridge-Wilkinson z Martinem. Poza nimi, z graczy, którzy mieli kontakt z murawą przed trzema dniami, od pierwszej minuty wyjazdu z Weymouth zagrał tylko nie tak tragiczny wówczas Molango, i to tylko ze względu na prezentowane przez niego solidne morale – Kongijczyk jako jeden z bardzo niewielu odczuwał sportową złość. Tak oto w bramce wystąpił Searle, w obronie od prawej Edkins, Graham, z konieczności Edwards oraz Lambu, w pomocy na prawym skrzydle Martin, w środku Bridge-Wilkinson z Bye'm, na lewej flance Noakes, a w ataku u boku Molango zagrał Amoako. Co to zmieniło? Właściwie tylko tyle, że nie przegraliśmy aż 1:6. Weymouth oczywiście miało zdecydowaną przewagę, a my nieliczne szanse na kontry. Jednak jak już coś nam się trafiało, od razu były to prawdziwie groźne sytuacje, natomiast najlepsza miała miejsce w 36. minucie, kiedy to Molango ruszył wraz z Amoako z dwójkową akcją, zakończył ją dośrodkowaniem idealnie na głowę partnera, ale Adolph z metra ustrzelił tylko bramkarza. Nie było zatem nic dziwnego, że już minutę później gospodarze mieli kserokopię tej sytuacji po drugiej stronie boiska, a McGarth pokazał naszemu napastnikowi, jak się je prawidłowo wykańcza. Mój ochrzan w szatni podziałał tylko przez kwadrans, a najbardziej przez pięć pierwszych minut. Wtedy to Martin zrobił efektowne kółeczko wokół rywali, podał prostopadle do wbiegającego bez opieki w pole karne Bridge'a-Wilkinsona i sensacyjnie wyrównaliśmy. Wszystko co dobre, szybko się kończy, zatem już dziesięć minut później Hollands zagrał do stojącego przed naszą bramką Eribenne'a, a sędziego nie interesował fakt, że znajdował się on na dwumetrowym spalonym i uznał nieprawidłowo zdobytą bramkę. Chwilę później strzelec pierwszej bramki dla gospodarzy wykorzystał to, że obrońcy, którzy powinni być na obrzeżu pola karnego, najzwyczajniej w świecie rozpłynęli się w powietrzu i nieatakowany przez nikogo podwyższył na 1:3. Jeszcze w końcówce Bay zdołał zdobyć kontaktowe trafienie po wyjściu za plecy stoperów, ale była to niestety ostatnia bramka w tym meczu i planowo przegraliśmy. Cóż, nadal tkwiliśmy po uszy w szambie i nic nie wskazywało na to, byśmy wartko mieli się z tego wygrzebać, ponadto strefa spadkowa sukcesywnie powiększała się nam w lusterkach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...