Skocz do zawartości

citko

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    1 612
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Zawartość dodana przez citko

  1. citko

    Odchudzanie

    A6W daje efekty i warto zatroszczyć się o to, by dotrwać w programie do końca. Przyznam, że sam nie wytrwałem, bo w jednym dniu nie miałem czasu wykonać ćwiczenia, przez co wkradło się zwątpienie w sens jego kontynuowania. Jak dochodzisz do któregoś tam dnia, w którym masz już 3 serie i mnóstwo powtórzeń, to po prostu robisz je w szybszym tempie.
  2. 52. Nasze potknięcie z Polonią wykorzystał Ruch Chorzów, który po dobrym meczu z Polkowicami (3:0), awansował na pierwsze miejsce w lidze, wyprzedzając nas o punkt. Remisy Legii i Pogoni pozwoliły na zachowanie 2. miejsca w lidze. Nikogo nie interesują europejskie puchary w wykonaniu polskich zespołów? Dziwne. Nikt nie pytał, więc już dawno nie było z tego poletka żadnego raportu. Rychłe odpadnięcie z Ligi Europejskiej Śląska Wrocław czy Sandecji Nowy Sącz i niezakwalifikowanie się Legii Warszawa do fazy grupowej Ligi Mistrzów przyjęte zostało w kraju z grobowymi nastrojami przypominającymi te, które szczelnie otuliły nasz kraj w związku z nieudanymi Mistrzostwami Europy w wykonaniu naszych Orłów. Jako że w zeszłej edycji LM krakowska Wisła załapała się do grona klubów, które w fazie grupowej wystąpiły, w Warszawie panowały najbardziej minorowe nastroje. Ale czy kibice Legii mają prawo czuć się rozczarowani? Nie sądzę. W 4. rundzie kwalifikacyjnej do fazy grupowej Ligi Europejskiej swoje szanse na awans po pierwszym meczu zachowywały zarówno Legia, która bezbramkowo zremisowała w Lwowie z Karpatami, jak i Lech, który wywalczył niezwykle cenne zwycięstwo (2:0 - Sebastian Szałachowski, Artjoms Rudnevs) z rumuńskim FC Vaslui i to na terenie rywala. Dla Kolejorza awans był kwestią raczej przesądzoną, przy Bułgarskiej wystarczyło tylko zremisować 1:1 (Mateusz Możdżeń). Dla Legii awans wiązał się z niezwykle wyczerpującą przeprawą. W 107. minucie na Pepsi Arena awans dał Stołecznym niezawodny Danjel Ljuboja. Z rozlosowania grup z udziałem polskich zespołów trudno było mówić o jakimkolwiek szczęściu którejkolwiek. W obu przypadkach faworytami wydają się być zespoły z mocniejszych lig niż polska Ekstraklasa. Grupa B: Legia Warszawa Olimpique Marsylia Steua Bukareszt Tabzonspor Grupa E: Lech Poznań Sporting Lizbona Lokomotiv Moskwa Slovan Bratysława Po meczu z Polonią mieliśmy 2 tygodniowy postój, który związany był z meczami naszej reprezentacji. Polska pod wodzą Franciszka Smudy walczyła w kwalifikacjach do Mistrzostw Świata 2014 w Brazylii. Naszych Orłów, po porażce z Anglią (1:2 - Łukasz Szukała) i remisie z Mołdawią (0:0), tym razem czekała przeprawa z Czarnogórą i San Marino. W związku z tym, że odczuwałem pewne obawy przed tym, iż moi piłkarze zatracą w tym czasie meczowy rytm, czym prędzej zorganizowaliśmy sparing z Ruchem. Tymczasem w pewien czwartkowy wieczór do mojego gabinetu wpadł niezadowolony Dudu Paraiba, którego mina mówiła wszystko. Coś się stało, na pewno coś złego. — Trenero! — wrzasnął Brazylijczyk, uderzając pięścią w stół. — Co się stało, Duduś? — Mam dość, odchodzę — wykrzyknął rezolutnie. Dłonią uczyniłem gest, żeby usiadł. Nie posłuchał. — Nie będę sentado! Chcę, żeby trener wyraził permission na odejście z klub. Paraiba siedział w Widzewie już trzy sezony, ale nadal zdarzało mu się zapożyczać słów z innych, znanych mu języków. — Usiądź proszę i powiedz mi, w czym rzecz — spojrzałem wymownie prosto w oczy. — Mało zarabiasz, chcesz podwyżki, ktoś ci dokucza? Po chwili zastanowienia, usiadł na przeciwko mnie. Wziął do ręki długopis i podczas dalszej rozmowy ze mną, bawił się nim, opanowując w ten sposób swoje emocje. — Widzew był dla mnie jak dom, ale jestem tu długo, chcę opuścić klub i zagrać gdzieś wyżej. Jacek twierdzi, że znajdzie dla mnie coś ok. Tak jak Everton poszedł Mucha z Legii. Zrozumiałem z tego tyle, że wspomniał o swoim agencie, który swego czasu załatwił transfer Jana Muchy z Legii do Evertonu. Pierdolony Jacuś Topolski. — Chcesz więc do Anglii? — zapytałem z wyczuwalną ironią w głosie. — Czy nie wiesz, że za rok to my będziemy walczyć o Ligę Mistrzów, podczas gdy Everton być może nawet nie zakwalifikuje się do Ligi Europejskiej? Zresztą, z tego co kojarzę, Mucha nie zdążył tam jeszcze zadebiutować, Tim Howard ma za mocne plecy w tym klubie. Chciałbyś, by z tobą było podobnie? — Znajdzie dla mnie something special. Będę grać regular. Pokiwałem przecząco głową na znak, że się z nim nie zgadzam. — Prawda jest taka, że ten cwany lis Topolski zgarnie olbrzymią zaliczkę za ten transfer. Nie zarobi na tym ani Widzew, ani tym bardziej ty. Nastała niezręczna cisza. — Duduś — nachyliłem się do niego, by oprzeć rękę na jego ramieniu — dam ci dobrą radę. Zacznij myśleć o sobie. Ty sam. Nie pozwól, by ktoś decydował za ciebie, dobrze ci radzę. Od kiedy znasz Topolskiego? — Mozie rok? — odpowiedział pytająco akcentem murzyna, który słabo władać polska język. — A ile z ciebie już wyciągnął? — I'm sorry. Nie twój interes, kołcz. — Poruszył się nerwowo na krześle. — Były dotąd jakieś problemy z kontraktem? — Ale jakie problemy? — zapytał zdziwiony. — Ktoś negocjował twoje żądania za ciebie w tym czasie, gdy kończył ci się tu kontrakt półtorej roku temu? — No, nie — odpowiedział skruszony. — Dostałeś tyle, ile chciałeś? — Tak. Chyba tak. — No to sam widzisz, klub idzie ci na rękę. Jesteś jednym z najsolidniejszych graczy, których tutaj mamy i zawsze twoje żądania będą wysłuchane w pierwszej kolejności. Chciałbym, byś porzucił myśli Topolskiego i zaczął myśleć za siebie: Czego ty sam od siebie chcesz, zgoda? — Zgoda — odpowiedział po chwili zastanowienia. Wstał i zrobił krok w kierunku drzwi, czując, że rozmowa dobiega końca. — Duduś — zwróciłem się w jego kierunku, w dalszym ciągu siedząc na swoim fotelu. — Oglądałeś może ostatnią reklamę Snikersa w telewizji? — Nie wiem, a co? Otworzyłem szufladę swojego biurka i wyciągnąłem jednego batona. — Masz tu. — Rzuciłem nim w jego kierunku. — Jak jesteś głodny, to zaczynasz strasznie gwiazdorzyć. Złapał z refleksem nie mniejszym niż Jurek Dudek w bramce. Nim powiedział "do widzenia" i zamknął za sobą drzwi, uśmiechnął się. Czasem jednak oglądał polską telewizję.
  3. 51. Wysoka porażka (0:3) Pogoni Szczecin z Jagiellonią Białystok na Floriana Krygiera w ubiegłą sobotę spowodowała, że zostaliśmy sensacyjnie liderami rozgrywek. Tym razem obyło się bez jakiejkolwiek twarzy w Jedenastce Tygodnia, ale wyróżnienia czekały nasz zespół w innych sferach ekstraklasowych podsumowań. Za 5 zwycięstw we wrześniu... ... z bilansem bramkowym 13:0 zostałem uznany Managerem Miesiąca. Na podium znaleźli się jeszcze Waldemar Fornalik z Ruchu Chorzów, który był drugi, i Czesław Michniewicz z Jagiellonii Białystok, który zadowolił się trzecią lokatą. Ale to jeszcze nie wszystko. W klasyfikacji najlepszych Piłkarzy Września podium zostało zdominowane przez Widzewiaków! Wygrał Sebastian Jaime, który dzięki pięciu bramkom przewodzi obecnie w klasyfikacji strzelców Ekstraklasy. Drugi w klasyfikacji był Marcin Kaczmarek, a trzeci Dudu Paraiba. Pogodne, weekendowe dni października ludzie z całej Polski wykorzystują na wieńczące sezon grillowanie, o którym przyjdzie im zapomnieć wraz z nadejściem zimy. Otulone miękkim dywanem spadających z drzew liści przydomowe trawniki służą harcującym nań dzieciom, podczas gdy starsi zajęci są pilnowaniem syczących na rożnie różnorakich smakołyków. Ósma kolejka T-Mobile Ekstraklasy wypaczyła nam w twarz złowieszczym tonem, że słabi z nas grillowicze, bo nie potrafimy upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu. A założenie było proste – wygrać z Polonią i utrzymać lidera. Niestety. Wiedziałem, że nie będzie to prosty mecz. Polonia radziła sobie u siebie bardzo dobrze; 2:0 ze Śląskiem, 3:0 z Polkowicami i 1:0 z Pogonią dawało nam dobitny dowód na to, że trudno będzie nam strzelić na Konwiktorskiej jakąkolwiek bramkę. Wątpliwym było też byśmy prowadzili tam grę, więc szansy upatrywałem tym razem w defensywniejszym 4-2-3-1 (płynny, kontra) z wykorzystaniem szybkości i skoczności (przy stałych fragmentach gry) moich napastników (Sebastiana Jaime na szpicy i wchodzącego z prawego skrzydła Bartosza Ślusarskiego). Z racji, że podstawowy napastnik Polonii, Sudańczyk Faisal Agab, był zawodnikiem silnym i dobrze główkującym, trzeba było jak najdalej trzymać naszą linię defensywy od pola karnego. W razie czego Sebastian Madera powinien go dogonić. Chciałbym powiedzieć, że graliśmy dobre zawody, zaś rywale byli tego wieczoru po prostu zbyt dobrzy, ale byłoby to wierutną bzdurą. Prawda jest taka, że zagraliśmy słabo (szczególnie w pierwszej połowie), w konsekwencji czego przegraliśmy, choć z drugiej strony zaznaczyć trzeba, że w dość minimalnym stopniu. W 35. minucie Czarne Koszule skontrowały naszą dość żmudnie konstruowaną akcję, a piłkę do siatki Jerzego Dudka wpakował z najbliższej odległości wspominany wcześniej Agab. W drugiej połowie, po zmianie taktyki na 442, nasze akcje zyskały nieco polotu i wszystko zaczęło się zazębiać. Jestem jednak zdania, że zabrakło nam jednak kilku minut na wyrównanie i z Konwiktorskiej wracaliśmy autokarem w – co tu dużo mówić – złych nastrojach.
  4. Tio, wyjaśnienie odnośnie Harasia, Link
  5. Nie wiedziałem, że to kiedyś powiem, ale już wolę do Legii! W ciągu roku pobytu w Rosji moje staty: Co to ma w ogóle być?! Cieszy mnie natomiast, że przejąłem schedę po Błaszczykowskim (AMR w kadrze Polski). No Smętkowski, brawo, brawo, Barcelona:)
  6. 50. W niedzielnym magazynie Liga+ Ekstra na antenie Canalu+ Sport byliśmy uznawani za herosów. W Jedenastce Tygodnia znalazło się aż 6 zawodników naszego klubu: Łukasz Broź, Ugo Ukah, Hachem Abbes, Marcin Kaczmarek, Sebastian Radzio i Sebastian Jaime. *** Równo tydzień po spotkaniu z Cracovią w kolejnym spotkaniu ligowym gościliśmy u siebie beniaminka z Polkowic, tamtejszy Górnik. Mistrz I ligi rozpoczął sezon przeciw proporcjonalnie do Pogoni Szczecin, która awansując do Ekstraklasy jako wicemistrz, prowadzi obecnie w rozgrywkach. — Widać wyraźnie, że dla Bartłomieja Majewskiego Ekstraklasa to za wysokie progi i lepiej byłoby, gdyby już teraz zrezygnował z piastowanej posady, niż pogrążał klub w coraz to większym bagnie — powiedziałem mediom na przedmeczowej konferencji. W związku ze swoją ostrą wypowiedzią z pewnością nie znalazłem wśród gości sprzymierzeńców, ale w końcu nie zależało mi bratać się z zespołem, który, moim skromnym zdaniem, jak szybko do Ekstraklasy awansował, tak szybko z niej spadnie. Mecz z Górnikiem był określany mianem II kategorii, czyli innymi słowy uchodził za taki, który nie powinien wzbudzać większego zainteresowania wśród kibiców, dzięki czemu mogli oni nabyć bilety w nieco niższej cenie, niż bywało to zazwyczaj. Pomimo dość nieciekawej, wietrznej pogody i stosunkowo chłodnej temperatury (8 stopni Celsjusza) na trybunach zasiadło prawie 8 tysięcy ludzi, co znaczyć mogło tylko jedno – żądają pogromu. Nie pozostawało więc nic innego, jak tylko spełnić ich zachciankę. Piłkarze z Jurkiem Dudkiem w bramce wybiegli na murawę i od samego początku, podobnie jak w meczu z Cracovią, kontrolowali tempo oraz przebieg gry. Wspaniały doping kibiców niósł ich jak na skrzydłach, co zaowocowało już w 22. minucie. Wtedy dokładnie Sebastian Jaime dostrzegł truchtającego samotnie lewą stroną Bartosza Ślusarskiego i posłał mu piłkę za plecy jednego z usytuowanych asekuracyjnie z tyłu obrońców. Ślusarz skorzystał na swojej prędkości i choć opanował futbolówkę dość późno, to wystarczyło, by z ostrego kąta załatwić sprawę. Interweniujący Sebastian Szymański ułożył się bezradnie na ziemi, odprowadzając piłkę jedynie wzrokiem. 1:0. Po meczu kibice na oficjalnej stronie Widzewa wysoko ocenili grę obrońców, którym należycie zostały wystawione oceny z zakresu od 7,1 do 7,7 (w 10 stopniowej skali). W pozostałych formacjach, prócz zdobywcy bramki Ślusarskiego (7.3), nikt nie otrzymał już tak dobrej noty. Duży czynnik na taką, a nie inną decyzję z ich strony miało przede wszystkim niedopuszczenie do jakiegokolwiek strzału na bramkę Dudka, który zamiast rąk używał w tym meczu sukcesywnie nóg. Z drugiej strony nasz atak stworzył kilka ofensywnych akcji, które zagroziły bramce Górnika, ale tak na dobrą sprawę, były one słabej jakości, co spowodowało, że bramka Ślusarskiego była tą jedyną w meczu. Na pytanie w ankiecie, jak oceniają ten mecz, 19,49% użytkowników odpowiedziała, że był dobry, 80,5%, że był nudny jak flaki z olejem i tylko jeden odsetek procenta zaznaczył odpowiedź: "gdyby było to możliwe, poszedłbym na mecz LKS-u Zrywu Bąków z Cukrownikiem Chybie". Co warte odnotowania, w drużynie gości na boisku pojawił się znany łódzkim kibicom Artur Wichniarek, który reprezentował klub w latach 1997-2000. Po rozpoznawalnym przez kibiców pseudonimie "król Artur" pozostały już jednak tylko żywe legendy; Wichniarek zaprezentował się w tym meczu tak słabo, że po pojawieniu się na boisku w 45. minucie, został zastąpiony przez kogoś innego jeszcze przed jego zakończeniem. Niemniej jednak debiutującemu w tym meczu w naszej ekipie Bułgarowi Radoslavowi Marevowi życzyć można równie udanej, sportowej kariery – wszak, gdy Artur rozpoczynał swoje pierwsze szlify w Widzewie, był dokładnie w tym samym wieku co Bułgar.
  7. Marcin Chybiorz wyglądał na zadowolonego z uwag, jakie wygłosił po meczu Wenger. 49. W szpitalu im. Mikołaja Kopernika spędziłem prawie dwie doby. Przetrzymany zostałem na gruntownej obserwacji, ale po tym, jak nie stwierdzono żadnych nawrotów choroby czy wstrząśnienia, wypisano mnie z automatu do domu. Nazajutrz mogłem się już zająć swoimi podopiecznymi, którym do głowy trzeba było wbić konieczność zwycięstwa nad rozczarowującą w lidze Cracovią. Na przygotowanie zespołu miałem jednak zaledwie jeden dzień. W końcu była też chwila, ażeby na spokojnie porozmawiać z Wengerem. Rany na jego twarzy goiły się w ekspresowym tempie, zaś humor powracał nawet miarowym torem. Wszystkie niesnaski, które wniknęły w trakcie naszej ostatniej rozmowy, zostały zaniechane. Niewygodne pytania ze strony wszystkich niewtajemniczonych w klubie osób odnośnie swojego zniknięcia rozwiązał wytłumaczeniem zaszycia się w domu po pobiciu, które sprawili mu rzekomo kibice ŁKS-u. Nie było również formalnie problemów z dostarczeniem wiarygodnego L4 z wymaganą dokumentacją leczenia do kadry sprawującej pieczę nad papierkową robotą w klubie. Wenger potrafi wszystko. Chciałbym również zamienić trzy słówka na temat samej Anabelli Petrov, która w świetle polskiego prawa uchodziła za osobę nieskazitelnie czystą, przez co dochodzenie do sprawiedliwości drogą sądową nie wchodziło w żaden sposób w grę, zarówno ze względu na małą ilość dowodów, jakie posiadaliśmy przeciwko niej, jak i przede wszystkim ryzyko opublikowania przez nią w prasie materiałów kompromitujących Cacka. Poza tym sama posiadała plecy w postaci grupy przestępczej o syndromie "Falifax", ale udowodnienie kontaktów z nimi wychodziło szeroko poza zakres możliwości śledczych Wengera. Kim jest Anabella, czym się zajmuje? Z chęcią bym o tym opowiedział, ale zrozumcie – jeszcze nie czas. *** W piątkowy wieczór, a więc niespełna na 24 godziny przed meczem, w sali konferencyjnej usytuowanej na drugim poziomie wschodniej części budynku klubowego Cracovii odbyła się konferencja prasowa z udziałem szkoleniowców i kapitanów obu rywalizujących ze sobą drużyn w sobotnim pojedynku 6 kolejki Ekstraklasy. Siedziałem obok Łukasza Brozia i Marka Bajora, byłego zresztą Widzewiaka, a obecnie szkoleniowca Cracovii i wiedziałem już, że najbliższe pół godziny zleci w naprawdę miłej atmosferze. Od naszej trójki odstawał tylko Arkadiusz Radomski, który z Widzewem, nie miał dotąd niczego wspólnego. Tłum reporterów, zapełniających salę, rozsiadł się wygodnie w fotelikach w taki sposób, że prócz fotoreporterów błyskających co chwilę fleszami, wszyscy siedzieli. U nas taka scenka nie byłaby możliwa – pomyślałem, w myślach przywołując co najmniej trzykrotnie mniejszą salę konferencyjną na Widzewie. Wśród reprezentantów mediów ze znanych mi osobowości był tylko Michał Pol z Gazety Wyborczej i Przemysław Rudzki, reprezentant Canalu Plus. W oko wbiła mi się natomiast seksowna blondyneczka siedząca w trzecim rzędzie, której wyeksponowany biust wychylający się zapewne spod ciasnego push-upa i stylowej, czarnej bluzki, przyciągał niejedno męskie spojrzenie. Nawet siedzący obok mnie Broź rozmarzył się na moment, zapominając o przecież równie uroczej małżonce Emilii. Mimo przyjaznej atmosfery jaka panowała podczas kanonady pytań, która zalewała pulpit konferencyjny, zmuszając naszą czwórkę wyrywkowo do odpowiedzi, miałem ochotę jak najszybciej się stamtąd wynieść. Ból głowy powoli rozsadzał piekące skronie, więc co jakiś czas pozwalałem odpowiedzieć na swoje pytanie Łukaszowi, który profesjonalnie mnie wyręczał. W ramach podziękowania zaprosiłem go na skromną kolację do klubowej restauracji zwieńczoną kieliszkiem Jacka Danielsa i jeszcze przed 21 udaliśmy się do własnych pokoi hotelu Orient, które wynajmował klub. Lekko po północy przeszedłem się po pokojach, dopilnowując, by cała osiemnastka meczowa ułożyła się już do spania. O godzinie ósmej zaplanowane było już bowiem śniadanie, po którym czekała nas zarówno lekka sesja treningowa na boisku, jak i taktyczna, audiowizualna, w specjalnie przystosowanym do tego pokoju klubowym Cracovii. Igor Alves wyłączył posłusznie pachnącą niczym świeża bułeczka FIFĘ 2013 w 78. minucie meczu Brazylia - Polska, w której jego reprezentacja wygrywała z Biało-Czerwonymi 3:0. Nie muszę chyba wspominać, kto miał w tym meczu na koncie hattricka. *** Nazajutrz głównym zadaniem była realizacja planu, o którym otwarcie mówiłem podczas konferencji – a więc zdobycie kompletu punktów. Z racji, że tylko 4 dni przerwy dzieliło naszą ubiegłą konfrontacje z Lechią a teraźniejszą z Cracovią, uznałem, że dam odpocząć niektórym zawodnikom. Wybór padł między innymi na Marcina Kaczmarka i Sebastiana Jaime, których świetne występy ze Śląskiem i Lechią kosztowały utratę wielu sił. Cracovia dołowała w tabeli, także uznałem ten mecz za sposobność do sprawdzenia przydatności innych zawodników, którzy często dotąd grzali ławę. W swoim niedługim, trenerskim stażu poczułem już jednak, jak smakuje przegrana rywalizacja z najsłabszymi ekipami z ligi (na wokandę przytaczam choćby ostatni mecz zeszłego sezonu z Podbeskidziem), więc nie bagatelizowałem sił Cracovii. Mało tego, postanowiłem nawet zmienić taktykę na bardziej defensywną (442—>451), zmniejszając przy tym pressing i cofając linię obrony. Wszystko po to, by oddział ofensywy Passów w osobach Andrzej Niedzielan i Jakub Smetkała, którzy uchodzili za najszybszych w ekipie, nie mieli za dużo miejsca do rozłożenia swoich skrzydeł. Taktyka spisała się idealnie, choć trzeba przyznać, że Cracovia długa zgrywała wrażenie niedostępnej. Szybko zdominowaliśmy środek pola i poczęliśmy się kisić w ataku konstrukcyjnym, etap po etapie przesuwając się bliżej bramki Wojciecha Kaczmarka. Gdy już znaleźliśmy się w doborowej sytuacji do oddania strzału, cały czas coś nam jednak przeszkadzało. W 30. minucie Przemysław Oziębała, po dośrodkowaniu z rogu, trafił w słupek i powoli moja cierpliwość brała górę. Wszystko zmieniło się, gdy nieco zwiększyliśmy pressing i zamknęliśmy gospodarzy w hokejowym zamku. Nie musieliśmy na dodatek nic robić – to rywale popełnili błąd. W przedłużonym o 2 minuty przez Pawła Raczkowskiego czasie pierwszej połowy Denis Glavina dośrodkował w pole karne, gdzie ostatni stoper Cracovii Łukasz Talik pod naporem Oziębały zapakował piłkę do własnej siatki. Gole do szatni bolą najbardziej, czuć to było choćby w minorowej atmosferze, jaka zapanowała na trybunach. W drugiej połowie w zasadzie nic nowego się nie działo. Krakowscy kibice wznowili doping, chcąc wymusić na swoich kopaczach lepszą grę, a co za tym idzie choćby wyrównanie w tym meczu. W 59. minucie wyszliśmy jednak z zabójczą kontrą, po której podopieczni Marka Bajora już się nie podnieśli. W zasadzie bramka numer dwa była dość wierną kopią tej, która padła w pierwszej połowie, tym razem jednak to Oziębała znalazł się przed obrońcą Cracovii jako pierwszy. Odnieśliśmy czwarte z rzędu zwycięstwo, nie tracąc przy tym bramki.
  8. bacao, thx;) 48. — Kochanie, kochanie! — Ewa trzymała mnie w objęciach i próbowała ostudzić delikatnym potrząsaniem. Powoli odzyskiwałem świadomość. — Gdzie jestem? — zapytałem, niemrawo otwierając oczy. Sceneria, która mnie otaczała, dawała żywo do wyobraźni, że to koniec pewnego etapu w życiu. Na Niebo jednak zbyt swojsko, na Piekło zbyt jasno i ziemsko. — A więc tak wygląda Czyściec. — Głuptasie, jesteś na cmentarzu. Szliśmy w kierunku samochodu, gdy wpadł tu jakiś twój podopieczny. Węgrzyn, Węgier... nie pamię... — Wenger — wszedłem jej w słowo. — No właśnie, Wenger. — On też jest w Czyśćcu? — zapytałem zdezorientowany. Słowa mojej małżonki zupełnie jakby do mnie nie docierały. — Kochanie — Ewa niczym matka Polka gładziła mnie ręką po policzku — chyba masz jakieś omamy. Nie pamiętasz? Rozmawialiście z tym Wengerem dość żywiołowo, Bóg jeden wie o czym, aż w końcu upadłeś i straciłeś świadomość. Podniosłem rękę do głowy i palcami pomasowałem sobie skroń. Wewnątrz pulsowało miarowo, ale nic nie bolało. Faktycznie, nadszedł czas, by się wreszcie ocknąć na dobre. Na horyzoncie zewsząd poszarzało, niebo przybrało kolor purpury, a im bliżej zachodu, tym zabarwiało coraz to żywszymi kolorami. Ptaki usadowione na konarach okolicznych drzew niemal całkowicie ucichły, ale miasto nadal emanowało swoim charakterystycznym szumem. — Co to za odgłosy? — zapytałem, słysząc w oddali dziwne, wysokie piski. — Karetka. Ten cały Wenger jak tylko stąd czmychnął, wziął mój telefon i zadzwonił na pogotowie. W panice chyba nie dałabym sama rady. Wstałem, otrzepując się z kurzu. — Chyba nie będzie mi potrzebna. — Kochanie, nie bagatelizuj sprawy! — wystrzeliła poirytowana. — Upadasz na ziemię jakby nigdy nic i potem mówisz, że nic ci nie jest? Rąbnąłeś porządnie głową niemal o kant tego nagrobka, gdyby nie te kwiaty, które zamortyzowały upadek, zamiast jednej głowy, miałbyś dwie! — Wskazała dłonią na rozwalony bukiet lilii. — Nie ma mowy, osobiście z tobą do tego zasranego szpitala pojadę! — A złota rybka? — zapytałem, spoglądając na ułożoną obok, na grafitowym pomniku złotego karasia w kryształowej kuli. — Najmniej mnie to teraz obchodzi. Jedziemy do szpitala! — zakomunikowała groźnie. Posłuchałem. W sumie to o własnych siłach wszedłem do karetki i patrzałem, jak zatrzaskują się tylne drzwi. Ewa trzymała mnie mocno za rękę. Dla bezpieczeństwa transportowano mnie w pozycji leżącej, a mocno spięte pasy krępowały ruchy. Wykwalifikowani pracownicy pogotowia nie wykluczali gorszej diagnozy od wstrząśnienia mózgu z powikłaniami. Ukradkiem usłyszałem również coś o tętniaku. Znów szpital. Ciekawe, na jak długo?
  9. 47. Z pamiętnika umysłu, cz.1. Lśniące BMW x6 zajechało na pobocze i teraz przez głowę przeszła mi myśl, że jeśli z samochodu wysypią się jacyś Ruscy, to mogę mieć poważne kłopoty. Ile razy się przecież słyszało w radiu, czytało w prasie czy oglądało w filmach o porwaniu, zakneblowaniu w bagażniku, a później wysadzeniu w ciemnym lesie po uprzednim gwałcie, wsadzeniu kulki w łeb czy przywiązaniu nago do drzewa i pozostawieniu na pastwę losu. Koszmarna perspektywa. Był jednak początek lata, słońce prażyło niemiłosiernie, trasa, na której zabrakło mi paliwa była zresztą równie ruchliwa jak prostytutka pierwszego lepszego burdelu. Nic złego nie może się przecież wydarzyć. Trzymałem kciuki za to, żeby była to jednak pomoc... Przeszywający warkot pracującego pod maską silnika zamienił się nagle w ciche klekotanie. Lśniące alusy odbijały światło słoneczne z taką intensywnością, że aż paliły w oczy, a zniewalający błysk karoserii pozwalał się w niej całemu sobie przejrzeć. Okno samochodu po stronie pasażera otworzyło się nagle charakterystycznym dźwiękiem, a moim oczom ukazał się niezwykły widok. Kobieta w okularach przeciwsłonecznych z burzą kręconych włosów na głowie z niebiańskim uśmiechem na twarzy odzywa się do mnie i proponuje pomoc. Przecież każdy normalny facet nie odmówiłby w tej sytuacji. A że byłem normalny, również nie odmówiłem. Skinąłem potakująco głową, powiedziałem coś o braku paliwa w samochodzie i na jej propozycję wsiadłem do beemki. Powiedziałem coś jeszcze na odchodne żonie, z którą prowadziłem rozmowę telefoniczną i teraz pozostały już tylko kilometry asfaltu do Warszawy spędzone w miłym towarzystwie seksownej blondyny. Gala Ekstraklasy miała zaczynać się dokładnie za godzinę. Trzeba było narzucić dobre tempo, żeby zdążyć, ale ja nawet nie ponaglałem mojej nowej znajomej. Anabella była kobietą, która wiedziała czego chce, a jazda taką bryką sprawiała jej czystą, może nawet wyuzdaną przyjemność. Dwieście na godzinę nie schodziło z blatu aż pod same przedmieście, w którym zaczęły się tworzyć minimalne korki. Omijała je, na ile pozwalały do tego warunki na drodze, z gracją zawodowej narciarki specjalizującej się w slalomie gigancie. Gdy wsiadałem do samochodu, koszula kleiła mi się do pleców, ale w momencie, gdy wspólnie przejechaliśmy jakieś pięć kilometrów, strefowa klimatyzacja przywróciła mojemu ciału naturalną równowagę. Nawet zdenerwowanie płynące z możliwości spóźnienia się na galę zniknęło bezpowrotnie, gdy uświadomiłem sobie, jak szybko pędzimy do celu. Mogłem zatem swobodnie rozmawiać. — Jak długo ta gala potrwa? — zapytała. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. — Zapewne do północy. Może nieco krócej. — Odwzajemniłem uśmiech. — Wiesz już, jak wrócisz z powrotem? — Klubowym autokarem. Na uroczystość jedzie dość spora liczba osób. Oczywiście nie cała drużyna jak w przypadku tych ekip, które znalazły się na pudle, ale w sumie równie spora liczba. — Na pudle — powiedziała do siebie. — Ciekawe sformułowanie. Kiedyś z ojcem również chodziliśmy na mecze piłkarskie. Nawet to lubiłam. — Lubiłaś, mówisz, czyli co... już nie lubisz? — Ojciec zmarł jak miałam 11 lat. Wtedy trzeba było nauczyć się życia. — Przepraszam, nie wiedziałem. To przykre, co mówisz. — Nie na tyle, żeby nie móc o tym opowiadać. Trzeba pogodzić się z tym, co było, nie wolno tego unikać, takiego jestem zdania. Choć może to boleć, nie wolno o tym zapominać... nie wolno zapominać — powtarzała tę frazę z kręcącą się łzą w oku. Makijaż lekko się rozmazał. Zrobiło mi się jej przykro. Wyglądała jak osoba, która najwięcej na świecie potrzebuje teraz ciepła, dobrego słowa, przytulenia. Mimowolnie objąłem ją lewym ramieniem. Oderwała wzrok od drogi i popatrzyła mi w oczy. Nie mogłem znieść tych smutnych oczu. Byłem nią oczarowany, rzuciła na mnie jakieś zaklęcie. Dojechaliśmy do celu i pożegnaliśmy się jak jacyś starzy znajomi, którzy znają się od piaskownicy. Opowiedziała mi połowę życia i ja również nieco o sobie poopowiadałem. Zarzuciła propozycją, żebym w drodze powrotnej do Łodzi, również jej towarzyszył, bo nie zamierza spędzać w Warszawie całej nocy. Skoro tylko świt miała zaplanowane spotkanie biznesowe gdzieś nieopodal siedziby naszego klubu. Zodiakalna Ryba, którą jestem, złapała się na haczyk i połknęła przynętę.
  10. 46. Słońce chyliło się ku zachodowi, a jego ostatnie promienie oświetlały Manufakturę, sprawiając wrażenie niemal krwiożerczości ścian na nią się składających. Kto znajdował się w miejscu tak dogodnym jak ja w tej chwili, gotów pomyśleć, że ma do czynienia z jakimś nieziemskim monstrum, pod którym zebrała się co najmniej połowa ludzkiej krwi, mogąca w każdej chwili wybuchnąć na podobieństwo indonezyjskiego wulkanu. To gorąco dopiero budzącego się do życia wieczoru sprawiało wrażenie miarowego poruszania się posagów największego centrum handlowego w Łodzi w rytm oddychającego organizmu; legendarnego Guliwera czy innego bajkowego olbrzymiego stwora. Podobne wrażenie ma się oglądając pierwszy lepszy dokument o Afryce na National Geographic, w którym palące słońce pożera cały otaczający świat, powodując lekkie zaprószenie widzianego obrazu. Żałowałem, że nie mam przy sobie aparatu, by uwiecznić tę niezwykłą scenę, którą można było porównać do fatamorgany. Ewa nie podzielała mojej opinii ani entuzjazmu. Oświadczyła zresztą, że niczego nie widzi i zadała mi nawet klina, że to być może mój ostatni wypadek daje o sobie właśnie się we znaki. Dodatkowo ponagliła mnie i dała do zrozumienia, że jak dalej będę się tak ociągać, to nigdy nie dotrzemy na miejsce. Przechodziliśmy właśnie cmentarzem katolickim, na skróty przecinając dystans dzielący ulicę Jana Karskiego z Jana Pietrusińskim, gdzie zaparkowaliśmy samochód, gdy nagle zza wielkiego grobowca zaatakowała mnie zakapturzona postać. Ewa z paniką w oczach mówiącą: "bierz co chcesz, tylko nie rób nam krzywdy" wypuściła z rąk pakunki zakupów, które zubożały sakiewkę mojego portfela o jakiś tysiąc złotych. W sumie to się jej nie dziwiłem; sam niemal rozbiłbym szklaną kulę ze złotą rybką w środku, przeznaczoną na prezent dla Ugo Ukaha. Polskie obywatelstwo, które otrzymał w zeszłym tygodniu, trzeba było w końcu jakoś uczcić. — Sorry wam, ludziska, nie chciałem was przestraszyć! — Wenger odsłonił kaptur, ukazując naszym oczom nieciekawe bruzdy na twarzy. Wyglądał niczym Gołota po walce z Mike'm Tysonem. — Co ty tu... — łapałem oddech, próbując wykrztusić z siebie więcej — ... robisz? Co się stało? Gdzie byłeś? — Stary, wybacz, ale... — zwrócił się błyskawicznie w kierunku Ewy — ...pani wybaczy moje nagłe najście, nie chciałem pani przestraszyć. Wenger, miło mi — mówiąc to wyrwał jej szarmancko rękę i zawadiacko całował. Ewa popatrzyła na mnie badawczo i zobaczywszy moją spokojną reakcję, również postanowiła się przywitać. — Ewa, mi również... — zawahała się przez moment — ...miło — dodała na końcu. — Mogę ukraść pani męża na dwie minuty? — zapytał. — A mogłabym wiedzieć, o co tu, do cholery, chodzi? — Ewa szybko zmieniła oblicze z przestraszonej w agresywną. Powiedziała to tonem tak wysokim jak wydzierająca się po dzieciakach Małgorzata Kożuchowska w Rodzince.pl. — Kochanie — powiedziałem łagodnym tonem — to mój podopieczny. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale musimy porozmawiać w cztery oczy. To bardzo ważne. Wenger — popatrzyłem w tę ciężką bruzdę — miał wypadek — szukając godnego wytłumaczenia, powiedziałem nawet prawdę. — Chcesz mnie tu zostawić samą? — zapytała z wyrzutem. Oczywiście, miała rację. Nie mogłem jej zostawić samej ani na krok, bo przecież dzisiaj i tak już nadużywaliśmy własnego bezpieczeństwa, dając wolne nieodstępującej nas na krok ochronie. — No nie, oczywiście, że nie — zreflektowałem się. — Pogadamy tu na miejscu. Wenger uśmiechnął się na ile mógł, choć doskonale zdawał sobie sprawy z tego, że moja żona raczej nie jest w sosie. Wysłała mu groźne spojrzenie. Odeszliśmy od deptaka kilkanaście kroków w kierunku grobów. Postawiłem szklaną kulę na nagrobku jakiegoś Dragomira Vulture. To chyba był jakiś cudzoziemiec. — Wenger, chłopie, martwiłem się o ciebie. Co ci się stało? — Chyba nie mamy dużo czasu — spojrzał w jej kierunku. Stała tam z groźną miną, jakby nie było mnie już godzinę. — Nie mamy — odpowiedziałem zgodnie. — Nie wiem, co wiesz. Sorry... — obruszył się — ...co zresztą wiecie ty i Sylwek, ale sytuacja jest gorsza niż myśleliśmy. Niby wszystko pod kontrolą, a jednak... — Mów do cholery, co ci się stało? To wygląda paskudnie — spojrzałem raz jeszcze na posiniaczoną, potraktowaną jakby z brzytwy twarz. — Powiem tylko, że ledwo uszedłem z życiem. Wiem, kim jest szantażystka i czego nie zrobi. Wiem też, do czego może się dopuścić. Stary, tak w ogóle czemu mi nic nie powiedziałeś? — Czego nie powiedziałem? — Idiotę ze mnie robisz? — zapytał z oburzeniem. — O czym ty mówisz, o co ci chodzi? — O co chodzi? Przede wszystkim, czemu mi nie powiedziałeś, że miałeś z nią już tyle wspólnego. To raczej nie było fair wobec sprawy, dla której tu się zjawiłem. — Nadal nie rozumiem, o czym mówisz. Z kim miałem coś wspólnego? — Z Anabellą Petrov. — Z kim? — zapytałem i w tym samym momencie poczułem się tak, jakbym dostał cegłówką w łeb. W głowie mi zawirowało, przed oczami pojawiły się wszystkie gwiazdy nieba. Chyba upadłem. Dlaczego nagrobki są z twardego marmuru, a nie z miękkiej gąbki?
  11. Hehe, Smetek. Odkąd gram w managery, to zdarzało mi się robić siebie w grze, owszem. Ale w Legii widzę siebie po raz pierwszy w życiu 15lat - 2011/12 JW Pniówek (III POL) 17(8) - 1 16lat - 2012/13 JW Pniówek (III POL) 18(5) - 6 17lat - 2013/14 JW Rozwój Katowice (III POL) 24(5) - 9 18lat - 2014/15 JW Odra Opole (II POL) - 22 - 10 (ZŁAMANA NOGA!) 18lat - 2015/16 J Odra Opole (II POL) - 14 - 1 19lat - 2014/15 W SKA Chabarowska (I L ROS) 0 - 0 (500k €) 19lat - 2015/16 J SKA Chabarowska (I L ROS) ? - ? 20lat - 2016/17 W Legia Warszawa (EKS POL) 4(7) - 1 (1.9mln €) Policzyłem wszystkie mecze (ligowe+pucharowe). Nie do końca wiem, jak to było podczas epizodu w Rosji;> Ogólnie dużo kontuzji mi się przydarza. Injury properties > 15.
  12. 45. Zwycięstwo ze Śląskiem w czwartej kolejce Ekstraklasy pozwoliło nam na awans o dwa oczka na piątą pozycję. Prowadzi rewelacyjny beniaminek ze Szczecina, Pogoń, przed Legią (obie ekipy po 10 punktów), później jest Polonia W. i Bełchatów (tyle samo punktów co my, ten sam bilans bramkowy, ale lepszy zdobytych nad straconymi) i czający się za nami Ruch (tyle samo punktów, gorszy bilans bramkowy). Początek sezonu w naszym wykonaniu – palce lizać. Monotonia jaką zawiało w moim życiu spowodowała, że ani się nie obejrzałem, a już czekało nas spotkanie z Lechią Gdańsk. Wyróżnieni w Jedenastce Tygodnia Marcin Kaczmarek i Sebastian Jaime byli w pełni formy psychicznej, toteż usilnie wierzyłem, że fakt ten zaważy zdecydowanie na korzyść ich ogólnego przemęczenia również w perspektywie wyjazdowego spotkania z 8. w tabeli rywalami. Tym bardziej byłem w tę tezę przekonany, im dłużej konfrontowałem w myślach brak wytransferowanego do Wisły Kraków Abdou Traore, będącego dotąd głównym motorem napędowym Lechii. Z drugiej strony obecność w szykach obronnych potężnie zbudowanego Gordana Bunozy czy 20-krotnego reprezentanta Rosji, Vadima Yeveseeva, budziły pewne obawy przed skutecznością naszych napastników na obcym terenie. Czkawką odbiła się jednak przede wszystkim nieobecność kontuzjowanego bramkarza Sebastiana Małkowskiego, którego zastąpił mało doświadczony, 21-letni Maciej Wierzbicki. Eks zawodnik GKS-u Katowice powąchał Ekstraklasę na wypożyczeniu w Podbeskidziu Bielsko-Biała w zaledwie 2 meczach. Tomasz Kafarski, któremu w zeszłym sezonie odebrałem tytuł najmłodszego managera Ekstraklasy, nie odrobił zadania domowego w takim stopniu jak ja – tego jestem pewien. W szufladzie mojej pamięci zatytułowanej "najsromotniejsze porażki" zakodowany miałem mecz na PGE Arenie w zeszłym roku właśnie z Lechią i pamiętając, co wtedy uczyniłem, tym razem postarałem się tego uniknąć. W pamiętnym, przegranym przez nas meczu 0:3, na środku pomocy wystawiłem Łukasza Zająca i Damiana Radowicza, co spowodowało, że na przeciwko Abdou Traore i Łukasza Surmy nasi młodzi, gniewni stracili poczucie bytu i rytmu, co w efekcie końcowym pociągnęło za sobą stratę środka pola na rzecz Lechistów. Los chciał, że tym razem role się odwróciły i w meczu 5 kolejki Ekstraklasy to Kafarski wystawił do gry w środku młodych (Remigiusz Gac 18 lat, Jakub Popielarz 22 lata), wspieranych co prawda doświadczonym cofniętym nieco w tyle Łukaszem Surmą (33 lata), ale w rozrachunku końcowym nie byli nas w stanie zatrzymać (któż oparłby się sile Mindaugasa Panki i wciąż nabywającego ogłady meczowej Sebastiana Radzio?). Przed meczem założyliśmy sobie kontrolowanie przebiegu gry na PGE Arenie i muszę przyznać, że z zadania moi chłopcy wywiązali się wprost wyśmienicie. Nie znaczy to jednak, że gospodarze nie mieli nic do powiedzenia, nic z tych rzeczy. Ze statystyk meczowych wynikało, że Lechia stworzyła co najmniej tyle samo sytuacji podbramkowych co my, ale jej skuteczność tegoż wieczora była zatrważająco słaba. W 13. choćby minucie szybki Ivans Lukjanovs popędził na naszą bramkę niczym wystrzelona z łuku strzała, a nieudany ofsajd naszych defensorów zaowocował w sytuację sam na sam z Maciejem Mielcarzem. Nasz bramkarz popisał się jednak fenomenalną paradą, na czuja rozkładając ręce i za moment gasząc futbolówkę w mocnym uchwycie. Lechia grała nie tylko nerwowo, ale też dość brutalnie. Trzy minuty po akcji Lukjanovsa, po defensywnym rzucie rożnym, na wolnej pozycji z piłką znalazł się Jaime, a defensor gospodarzy, Litwin Sergej Kozans, ściął go niczym drwal drzewo i został napomniany tylko... żółtą kartką. Pobłażanie prowadzącego zawody Marcina Borskiego miało się nijak z cierpiącym po starciu Jaime, nad którym jeszcze długo po tym zajściu rozważałem zejście z boiska. Ale uczyniłbym błąd. W 25. minucie nasza argentyńska gwiazda minęła Surmę jak trampkarza, kiedy do bramki Lechii pozostawało mu jeszcze jakieś 40 metrów i dwóch defensorów. Nie zważając na nich, przybliżył się z piłką nieco bliżej i z odległości 25 metrów pierdolnął tak, że futbolówka zaruszała słupkiem i wpadła efektownie ku rozpaczy interweniującego bezradnie Wierzbickiego. Bramka miesiąca jak się patrzy! Bezradność Lechistów sięgała jednak pewnego pułapu nieprzyzwoitości. W 35. minucie Bunoza potrącił obu naszych napastników i teraz ważyły się losy Jaime, który wyglądał jakby poturbowany przez stado bawołów. Nasz gwiazdor wstał, otrzepał się z kurzu i wbrew prawom natury, jak gdyby nigdy nic, grał dalej. Od momentu drugiego w meczu stłuczenia nie było u niego dobrze z wydolnością, ale techniką nadrabiał w każdym calu, stwarzając co rusz zagrożenie pod bramką Wierzbickiego. Można powiedzieć, że zachował pozory legendarnego Pitu, który wbrew prawom natury w zeszłej dekadzie świetnie radził sobie w pewnym hiszpańskim klubie, którego nazwy już nie pamiętam. W oczekiwaniu na przerwę, na trzy minuty przed zejściem piłkarzy do szatni, nasza akcja wywiązała się jako kontra po sytuacji podbramkowej Lechii. Kaczmarek urwał się lewą stroną w asyście Yevseeva, zaś po drugiej pędziło już aż czterech Widzewiaków i tylko dwóch defensorów Lechii. Takich sytuacji marnować nie wolno. Nie trudno zresztą ocenić, że skoro Widzewiaków było dwa razy więcej niż Lechistów, to szanse na zdobycie bramki mieliśmy aż 75%. Ten przelicznik był jednak w rzeczywistości jeszcze większy, albowiem próbujący wybić piłkę Andriuskevicius zrobił to tak niefortunnie, że wpakował ją do własnej bramki, dzięki czemu na przerwę schodziliśmy z dwubramkowym prowadzeniem. Śmiało można było wygłosić też tezę, że w tej ofensywnej akcji, zakończonej doborowym dla nas happy-endem, brało udział aż 5 ofensywnie nastawionych zawodników ;P W szatni nie pozostało mi nic więcej, jak tylko pochwalić grę zawodników i poprosić o jeszcze trochę pary i koncentracji. A wznowiliśmy wręcz CU-DO-WNIE! Kaczmarek bez większych problemów minął Yevseeva i dośrodkował na długi słupek, gdzie nogę wsadził Jaime i było 3:0. Błąd popełnił przede wszystkim Wierzbicki, który powinien przechwycić tę piłkę. W tym momencie 30 tysięcy widzów zaczęło gwizdać... i chyba nawet chwiejnym krokiem opuszczać stadion. Ale to nie dziwota. W 53. minucie Panka uderzył po odegraniu Brozia, ale niestety tylko obok słupka, a chwilę potem Wierzbickiego postraszył strzałem z przewrotki Dhifallah, finalizując dośrodkowanie z rzutu rożnego Kaczmarka (również minimalnie obok słupka). Były to typowe oznaki naszej dominacji w meczu i – co tu dużo mówić – nie zapowiadało się na to, że zaprzestaniemy na 3 bramkowej przewadze. Co prawda wejście na boisko w 64. minucie za Łukasza Wrońskiego byłego Widzewiaka, Piotra Grzelczaka, obudziło jeszcze nadzieję kibiców Lechii na odmienienie losów spotkania, ale w moim przekonaniu były to raczej szanse iluzjonistyczne. Jeśli Kafarski myślał, że wychowanek łódzkiego Widzewa tak łatwo odnajdzie lukę w defensywie złożonej z paczki swoich dawnych przyjaciół, to nawet niewiele mógł się pomylić. Sęk w tym, że odkąd Grzelczak zamienił czerwone barwy na zielono-białe, nasza defensywa przeszła istną metamorfozę, reagując na działania napastników rywali jak jeden mąż. Pułapki ofsajdowe, w które łapał się niczym mucha w pajęczą sieć, na trwałe wygasiły boiskowe ego do zdobywania goli w tym meczu. Zresztą palące się dotąd w jakimś stopniu ziarenka nadziei kibiców gospodarzy zostały ugaszone wraz z 69. minutą gry. A zaczęło się od dośrodkowania Brozia z prawej strony i uderzenia z główki Dhifallaha, które odbiło się od poprzeczki. Nabierająca dziwnej rotacji piłka znalazła się niespodziewanie pod nogami Kaczmarka, który oczywiście wpakował ją bez większego trudu do bramki. Na pomeczowej konferencji na pytanie, jak zdobył tę bramkę, odpowiedział: "Co miałem zrobić, wpadła pod nogi, to kopłem z bodzioka jak mój idol Balotelli".
  13. Panie Kubiniok, ironią losu będzie, jeśli teraz się wybiję^^,
  14. Jestem zszokowany. Wspominacie o tym, że dla każdego najlepiej jest jak najprędzej dostać się do jakiegoś lepszego klubu, który będzie przystanią do naprawdę wielkiej kariery. Ja tymczasem dostałem się po epizodzie w II lidze rosyjskiej do Legii Warszawa, choć w zgłoszeniu dałem ten klub jako ten znienawidzony (jako jedyny w ogóle). Wiem jak żmudna jest praca w edytorze, może ten element został opuszczony, może nie. Jest to Smetek możliwe? W ekspresowym tempie prowadzona symulacja, na dodatek z opisem, który w pełni mnie zadowala (niezłe są wstawki z ciekawostkami). Oby tak dalej.
  15. Imię i nazwisko : Marcin Chybiorz Data urodzenia: 22.02 Klub: Pniówek Pawłowice Śląskie Wzrost i waga: 183/75 Miejsce urodzenia: Cieszyn Pozycja: MR, AMR, FC Cechy: Wykańczanie akcji: 12 Technika: 14 Drybling: 12 Siła: 14 Szybkość: 13 Gra głową: 13 Gra z pierwszej piłki: 11 Opanowanie: 11 Preferowana noga: prawa Ulubione kluby: Widzew, Podbeskidzie Nielubiane kluby: Legia Ulubione osoby: Marcin Muszyński, Michał Sobieszek Nielubiane osoby: - Języki obce: angielski, francuski Preferowane zagrania: lobuje bramkarza, mocno uderza z daleka (czy jakoś tak)
  16. 1.Advanced Forward - Wysunięty napastnik 2.Advanced Playmaker - wysunięty rozgrywający 3.Covering CB - zabezpieczający, środkowy obrońca 4.Deep lying forward - Cofnięty napastnik 5.Inside forward - schodzący napastnik 6.Keeper - golkiper 7.Poacher - Lis pola karnego 8.Target man - Odgrywający 9.Trequrista - Klasyczna 10
  17. citko

    Zalany deszczem

    Tio, sorry, że to napiszę, ale chyba za bardzo się czepiasz. Daj mu najpierw rozwinąć skrzydła...
  18. Hiszpania - Portugalia 1 1 X Niemcy - Włochy 2 1
  19. Brawa dla Camacho i Twojego GK. Tobie się Feno nie należą, bo konkurs jedenastek jest dość losowy ;P No chyba że Ty go ustawiłeś do bicia, wtedy szacun
  20. citko

    Mikołaj

    Świetnie się czytało. Nie oczekiwałem, że opowiadanie wiło się będzie w nieskończoność, ale teraz żałuję, że już się skończyło. Zajebista puenta
  21. Zakładka "FM" --> głębia szczegółów --> Klubowe rozgrywki kontynentalne (Europa). Powinieneś znaleźć.
  22. citko

    Feniks

    Koniec świata, Kuchar pisze Coś czuję, że teraz dział opowiadań w końcu rozkwitnie. Nowy opek demrenfarisa, teraz Twój, piękna sprawa.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...