Po długiej podróży wreszcie dotarłem do tej niezwykłej krainy. Jak okiem sięgnąć las, woda i kamienne wzniesienia. Ten surowy, szkierowy krajobraz jest monotonny tylko na pierwszy rzut oka, bo dłuższe poznanie odkrywa jego ukryte piękno. Wznoszące się wzdłuż brzegu drzewa odbijają się w lustrze spokojnej wody, a krążące nisko ptaki dopełniają ten mistyczny pejzaż. Niemal co wieczór siadam przed moim drewnianym domkiem i sącząc przyjemnie palącą whiskey podziwiam te niezwykłe widoki. Mimo to popadam czasami w samotność i depresję. Wokoło tylko wyspy, a po horyzont spokojne morze i często odnoszę wrażenie, że Matka Natura uwięziła mnie w swoim pięknym, zielonym pierdlu. Dlatego zaczynam się martwić, że poczynione na promie zapasy są na wykończeniu i już niedługo trzeba będzie się przerzucić na podlejszej jakości trunek. No a przecież pić trzeba, jak mawia mój łotewski przyjaciel Kaspars. Ten ratuje się pędzonym w ukryciu bimbrem, po który szczególnie często sięga zimą. Ta trwa tutaj długie miesiące i potrafi złamać niejednego twardziela.
Póki co pogoda łaskawa, choć mroźny wiatr coraz dotkliwiej chłoszcze moją twarz, gdy z samego rana płynę łodzią na farmę łososi. Praca jest ciężka, ale do zniesienia i w dodatku daje niezły zarobek. W robocie łososie, a na domowym stole szczupaki i okonie, które wraz z kumplami łowimy w weekendowe poranki. Wieczorami wybieramy się do pobliskiego miasteczka, gdzie w zaprzyjaźnionym barze spotykamy pozostałych znajomych z farmy i wspólnie opróżniamy kilka butelek. W takim rytmie mijają mi kolejne dni, tygodnie, miesiące.