Skocz do zawartości

Przeklęta liga


SzU

Rekomendowane odpowiedzi

AKT 1: Życie po życiu

 

Wiecie jak trudne jest życie starego piłkarza? Całe życie człowiek przyzwyczaja się do uciech. Nie musisz być wybitną jednostką, żeby znało cię pół Anglii. Idziesz do pubu - stawiają kolejkę. Idziesz na fitness, to robią sobie z tobą zdjęcia. A ty pod nosem klniesz patrząc na jego tuszę - zamiast zajmować się zdjęciami z marnym kandydatem na gwiazdę futbolu, ćwicz!

 

Miałem szczęście, że jako piłkarz osiągnąłem zdecydowanie więcej niż powinienem. No bo jak nazwać kolesia bez techniki i bez jakichkolwiek atutów, który w wieku 30 lat debiutuje w reprezentacji Anglii? Patrzy na lewo - tam jest Becks. Gdzieś tam też lata Lamps albo Stevie G. No i ty, z tego Twojego zapyziałego Matlock też jesteś na tym samym boisku. To nie fair, bo przez całe swoje życie wiedziałem, że znam przynajmniej 3000 lepszych piłkarzy ode mnie. Ubranie białej koszulki Umbro było dla mnie spełnieniem marzeń, ale też rozczarowaniem. Bo wiedziałem, że futbol nie rządzi się rozsądnymi prawami.

Było kilka klubów, których nienawidziłem. Przez to moja kariera nie potoczyła się tak jak powinna. Być może pojechałbym na Mundial albo Euro. Ale ja wolałem siedzieć w tym swoim zapyziałym Matlock i dojeżdżać do Derby. Byłem "Baranem" - na boisku, niestety również poza nim. I tymże skończyłem swój piłkarski żywot. Szybko, bo w wieku 32 lat.

 

Myślałem wtedy o wielu sprawach. Może zająć się menadżerką? Nie, usługiwanie innym byłoby dla mnie ujmą. Może trener dzieci? Przecież swoich się nie dorobiłem - a dzieciaki sąsiadów nadzwyczajnie mnie irytowały. Nie chce przecież trafić na czołówkę The Sun, kiedy zwyzywam małego, grubego Johna.

Odpoczywałem i myślałem - co by było gdyby. A może zostać bossem?

 

Gdybym powiedział, że przejąłem Huddersfield - to byłoby zbyt lakonicznie. Moja pierwsza przygoda jako mityczny "boss" była... no w zasadzie to jej nie było. Wytrzymałem tam 23 dni. Poprowadziłem kilka treningów, ale nie miałem do tego żadnej motywacji.

 

- Kto jest najstarszy w zespole? - powiedziałem na jednym z treningów. O, ty Joshua - dzisiaj prowadzisz trening, a ja idę sobie zrobić kawę. Nie zróbcie sobie krzywdy podczas gierki.

 

Huddersfield miało wtedy dość śmiesznego prezesa. Nazywał się bodajże Johnson, ale z racji facjaty nazywałem go Baby. Dawał radę. Wtedy jednak byłem zbyt młody, żeby to docenić. Nabijałem się z niego, kreśliłem mu nierealne plany. Wszystko łykał. A mi w sumie nie chciało się tego realizować. Wolałem wrócić do domu i obejrzeć krykieta. Przerwa trwała 3 lata. Podczas kariery w Premier League odłożyłem wystarczająco, żeby żyć na dobrym poziomie właśnie przez tyle czasu. Nie robiłem nic oprócz oglądania starych filmów. Codzienną rutynę przerwała niecodzienna sytuacja. Do drzwi zapukał stary znajomy z liceum - Butler.

 

- Przyjeżdża jeden koleś, który chce cie poznać. Oglądałeś "Przeklętą ligę"?
- A co to ma do rzeczy - odburknąłem
- Clough - nakierował mnie Butler.
- Przecież on od kilku lat nie żyje - stwierdziłem, choć w moim kompletnym nieogarnięciu nie byłem nawet tego faktu pewny.
Po chwili przerwy Buddy oddalił się od moich dużych, czarnych drzwi i krzyknął z oddali.
- Przyjedź. Nie zawiedziesz się.

 

Przeklęta liga? Przecież grałem w tej cholernej lidze prawie 10 lat. Wiem o niej wszystko. Clough to jakaś legenda. Trafił na dobrych piłkarzy, trafił na dobry okres. Żaden mi wielki trener. Tak też uważałem, ale pozostał we mnie pewien promyk niepewności. Co mi szkodzi, przejdę się. - powiedziałem nieświadomie do swojego psa. No i kota. Wiecie, rozumiecie, samotność piłkarza po trzydziestce.

Legendarne spotkanie nastąpiło w najbardziej luksusowym hotelu w Derby. Osoba która przywitała mnie w drzwiach wydała mi się dziwnie znajoma. Znałem przecież Petera Taylora, ale ten też nie żył od jakichś 25 lat. Tymczasem wydawało mi się jakbym widział dokładnie jego sobowtóra.

 

- Jestem Shawn Taylor, mam coś dla Pana - przedstawił się dość tęgi jegomość.

 

Shawnie od wielu lat szukał osoby której mógłby przekazać pewne słowa. Szukał trenera, któremu mógł przekazać kilka istotnych słów na temat taktyki i trafiania do zawodników, o czym mówił mu jego ojciec. Wiecie kto go przekonał do mojej osoby? Baby Johnson. Nie mogłem w to uwierzyć. Po spotkaniu wszedłem do swojego Volvo, pojechałem do domu. Skłamałbym, gdybym powiedział - że nie odwiedziłem po drodze baru. No wybaczcie, wątroba była wybitnie eksploatowana przez piłkarzy mojego pokolenia.

 

______

 

FM 15.3.2 (duża baza), ligi: Albania, Austria, Belgia, Bośnia, Bułgaria, Cypr, Czechy, Anglia, Francja, Niemcy, Islandia, Włochy, Macedonia, Malta, Holandia, Polska, Rosja, Szkocja, Słowacja, Słowenia, Ukraina, Serbia, Czarnogóra.

 

PS: Zasady moje, to typowe sci-fi - bardziej liczę na fajną historię, którą chciałbym opowiedzieć a narodziła się w mojej głowie. Opisy meczów będą troszkę z czapy, bo w karierze jestem już w 2029 roku. Dlatego będzie dość skrótowo, ale dużo pamiętam. Liczę na Wasze opinie o akcie pierwszym!

 

Odnośnik do komentarza

AKT 2: Znajdź mi tą cholerną pracę, Frank!

 

Całe swoje piłkarskie życie byłem związany z jednym piłkarskim agentem - Frankiem Owensem. To typowa mała, angielska pierdoła. Ale do bólu skuteczna. Byłem jego jedynym piłkarzem i dbał o mnie jak ojciec o syna. Miał tylko jeden problem. Jego kontakty były conajmniej... dziwne. Wielokrotnie proponował mi granie w Rosji czy Bahrajnie. Ja - Charles Moise, środkowy pomocnik reprezentacji Anglii mam grać dla Arabów? Mam zarabiać petrodolary?

 

Nie lubiłem wyjeżdżać z domu. Matlock było moją oazą spokoju, miejscem w którym wszyscy mnie znali - zresztą z wzajemnością. W Derby nie dawali mi żyć. Autograf, zdjęcie - i tak powtórz 56 razy dziennie. Nie chce o sobie mówić, że byłem ikoną Baranów - ale byłem w pewnym momencie ich gwiazdą. I dumą, bo nie zawsze pospolity baranek ubiera dumnie koszulkę angielskiej reprezentacji.

 

"Moise ma jedną zaletę - nigdy nie odpuszcza. Piłkarsko jest tragiczny" - tak napisał o mnie The Sun, kiedy jeszcze miałem nadzieję na fajną piłkarską karierę. To podcięło mi skrzydła i skierowało mnie w stronę tej nieustępliwości. Mogłem nie umieć kopnąć prosto piłki, ale nie odpuszczę żadnego. Jak nad Derby będzie leciał samolot londyńskich linii lotniczych - go też nie przepuszczę!

 

Nie byłem lubiany w środowisku, dlatego ciężko było mi znaleźć pracę. Uwielbiał mnie Nigel Clough, uwielbiał mnie Steve McClaren... a reszta? Mou na jednej konferencji prasowej przed meczem Derby - Chelsea powiedział: "Czym więcej będziemy grali na Moise'a, tym więcej mamy szans na dobry wynik". Koledzy w szatni bardzo nie chcieli, żebym usłyszał te słowa, ale w końcu musiały one do mnie dotrzeć. W Londynie wyszedłem napakowany jak kabanos, wykluczyłem Clauda Makelele na 4 miesiące z gry, ale koniec końców dałem wyśmienitą prostopadłą piłkę na Kevina Nolana. Ten w bodajże 80. minucie strzelił bramkę i z jaskini lwa wracaliśmy z tarczą.

 

Wkurzały mnie porównania do Vinniego Jonesa. Jones był brutalem, trenował na dzieciach. Jak wychodził na boisko z Wimbledonem to boisko było orane wszerz i wzdłuż. Akurat całkowicie przypadkowo mój debiut w Przeklętej Lidze przypadał właśnie na to spotkanie. Już w tunelu było gorąco.

 

- Młody, to Twój debiut? - zapytał mnie w tunelu Vinnie
- Tak - odpowiedziałem całkowicie przerażony
- Zabukuj sobie wizytę u fizjoterapeuty. Albo już dzwoń po ambulans.

 

To tak zadziałało na psychikę debiutującego zawodnika, że zapomniałem o tym co mówił mi trener przed meczem. A miałem być kreatywny. Walczyłem o przetrwanie, każdą akcję przerywałem dalekim wykopem. Kick and rush, tyle, że niestety - bez rush. W 62. minucie dopadł mnie Vinnie. Piłka odskoczyła mi dość wyraźnie, co wykorzystał ten krnąbrny koleś. Kosa. Zaćmienie. Miesiąc przerwy.

 

Im dłużej grałem w lidze, stawałem się bardziej taki jak on. Kiedy Mou wchodził do ligi, powiedziałem o nim - Portugalczyk nie ma prawa osiągnąć czegoś wielkiego w naszej lidze. To nie liga wybitnych techników. To liga w której walczy się o przetrwanie każdego dnia, w każdej akcji. Wtedy był jeszcze nikim, ale The Special One o tym nie zapomniał i w raz ze zwiększeniem jego wpływów w Anglii sukcesywnie zakopywał mnie w mojej karierze.

 

"Moise jest upośledzony taktycznie, mało widzi na boisku. Drużyny z nim w składzie nie są ani za centa kreatywne". Po dwudziestym tego typu wpisie przestałem zwracać na to uwagę. Trudno, jestem przeciętnym angielskim kopaczem i dobrze mi z tym.

 

Z takim obrazem po piłkarskiej karierze nie miałem dużej szansy na zdobycie dobrej pracy. Związek organizował nam kursy trenerskie, sam lubiłem się doszkolić w kwestii przygotowania fizycznego i mentalnego. A po Huddersfield byłem już całkowicie skreślony. - Nigdy nie będę prawdziwym "bossem" - i muszę się do tego przyzwyczaić, powiedziałem kiedyś mojemu agentowi. Chociaż wiecie, to był rok 2012.

Trzy lata później po spotkaniu z Shawniem miałem zupełnie inne nastawienie i inną wiedzę. Teraz już jakoś w głębi serca wiedziałem, że zostanę wielkim szkoleniowcem i to tylko kwestia czasu. Wystarczy tylko wykorzystać to co mam. Z tym właśnie nastawieniem spotkałem się z Frankiem i powiedziałem mu w prostych żołnierskich słowach "Znajdź mi tą cholerną pracę, Frank!"

 

Coś co nastąpiło potem nie da się sensownie wytłumaczyć. Dostałem trochę ofert od Franka, ale jedna... jedna była do natychmiastowego odrzucenia. No ale o tym nie wiedziałem.

Odnośnik do komentarza

AKT 3: Retrospekcyjny zawrót głowy

 

Proste, żołnierskie słowa nie zadziałały na Franka tak jak powinny. Dostałem propozycje z Hereford oraz jakiegoś beniaminka z Sunday League. Naprawdę? Czy mam tak słabą renomę, że absolutnie nikt nie chce mnie zatrudnić?

Maj 2015. Siedzę w domu, popijając szkocki napój Bogów futbolu i odpalając pewnie piątego mentolowego LMa. Do domu wchodzi zasapany Frank.

 

- Mam to - mówi z wielkim przekonaniem.
- Ale co Frankie, mów konkretnie.
- Gdzie grałeś podczas swojego debiutu w kadrze? - zapytał przekornie
- To chyba była Mołdawia albo Serbia - napominam, choć nie byłem ani trochę pewny.
- Serio nie wiesz?
- Nie wiem, skąd mam to wiedzieć, to było z dziesięć lat temu.

 

Frankie wręczył mi bilet. Dowiesz się na miejscu. Tam będzie na Ciebie czekał wysłannik klubu, który jest Tobą żywo zainteresowany. Nie zawiedziesz się. Wylot za dwa dni.

 

Za dwa dni? Mam się spakować? Sprzedać dom? Co mam robić. To za mało informacji jak na mój dość ograniczony mózg. Frankie wyszedł nie mówiąc mi ani słowa. Otworzyłem kopertę - bilet z Heathrow do Frankfurtu. Eintracht? Bundesliga? Przecież nie mam wystarczającego doświadczenia, a Anglicy w Niemczech mają zazwyczaj bardzo trudno.

 

Biłem się z myślami. Po przeanalizowaniu wszystkich możliwych wyjść, przestudiowaniu skarbu kibica niemieckiej Bundesligi... Co mi szkodzi, lecę. Na samym lotnisku dostałem smsa od mojego nieogarniętego agenta. Na lotnisku szukaj Ivana. On powie Ci co i jak. Lot przebiegł bezproblemowo, a ja na tym cholernie dużym lotnisku szukałem tego Ivana. Wiecie, jak Anglik słyszy o jakimś Ivanie to zazwyczaj myśli albo o Zamorano, albo o rosyjskim bandycie. Jakby mnie Zamorano odebrał, to bym z nim powspominał stare czasy... Zapytał jak to jest grać w Lidze Mistrzów.

 

Znalazłem. Grubawy, łysy Ivan czekał na mnie podobno jakieś dwie godziny z tabliczką "Charles Moise, The Best English Manager".

 

- A więc to ty, Ivanie - zagaiłem rozmowę.
- Ivan Georgievski, miło mi. Musimy się pośpieszyć, ponieważ za godzinę mamy kolejny samolot - powiedział niezwykle chłodno nienaganną angielszczyzną.
- Na następny samolot?! - zapytałem z wielkim zdziwieniem.
- Lecimy dalej, sir Owens nie wspomniał Panu o naszym końcowym celu?
- O propozycji z Interu też mi nie wspomniał, bo mu się faks zepsuł

 

Wsiadam do samolotu, lecimy do... Skopje.

 

- Co to za klub? - zapytałem przerażony
- Będzie Sir zadowolony - powiedział zdawkowo Georgievski i oddał się czytaniu "Zbrodni i Kary" Dostojewskiego.

 

Będzie, kuźwa, śmiesznie.

Odnośnik do komentarza

AKT 4: Jak stąd uciec?

 

Był ciepły poranek w stolicy Macedonii. Przez całą drogę próbowałem zapytać Ivana o jaki klub może chodzić. Na moje nieszczęście znałem tylko dwa. Wardar i Rabotniczki. Znałem też Gorana Pandeva, o którym słyszałem wiele dobrego podczas mojej gry w piłkę. Dobry zawodnik, potrafi zrobić wszystko. Kojarzyłem też Ivana Trickovskiego, bo jak nikt nigdy dał mi się w znaki podczas meczu sparingowego z jakąś drużyną. Pamięć do drużyn miałem słabą, więc nawet nie próbowałem zgadywać.

 

Skopje to piękne miasto. Cały czas byłem tylko ciekawy, czy facet, który przez cały czas nie ruszał się z tego swojego zapyziałego Matlock będzie w stanie zaaklimatyzować się w ciężkim macedońskim klimacie. Przecież ja nic nie wiedziałem u tutejszej piłce. FYROM zdawał się dla mnie nieodkrytym zjawiskiem, a liga kompletną niewiadomą.

 

W tutejszej lidze nigdy nie pracował żaden szkoleniowiec z zachodniej Europy. To zdążyłem wygooglować w swoim lansiarskim tablecie. Prawie jedynej rzeczy, którą zabrałem na tą piękną wyprawę. Pięć minut później wpakowali mnie w starą Tatrę i zaczęli gdzieś wieźć. Nie wytrzymałem i zadzwoniłem do mojego durnego agenta.

 

- Słuchaj, durniu - zacząłem z grubej rury. Gdzie ty do cholery mnie prowadzisz?
- Nigdy mi nie ufasz, Moisey. Nigdy - odpowiedział dość smutnym tonem.
- Mam prawo wiedzieć gdzie jadę. Jestem przerażony. Jadę starym samochodem. Jestem w CHOLERNEJ MACEDONII!
- Uspokój się i słuchaj. Widzisz Ivana, prawda?
- Widzę.
- To jest prezes Twojego klubu.
- Jak mi nie powiesz jak się nazywa ten klub, to jak przylecę do Anglii to strasznie Ci nakopie!
- Niech Cię przekona jedno. 200 tysięcy funtów
- powiedział Frank i rozłączył się natychmiast.

 

Wiecie, byłem w jakimś dziwnym irracjonalnym potrzasku. Nieznany kraj, nieznany język. Jakbym chociaż znał litery, to wiedziałbym do jakiej mieściny my właśnie wjeżdżamy. Wszyscy w samochodzie milczą. Może mnie porywają? Może chcą usunąć mi jądra i przeszczepić mi organy płciowe szympansa? Miałem tak absurdalny mętlik w głowie, że zacząłem myśleć o kompletnych głupotach. Dojechaliśmy. Witam w Gornych Lisicach, sir - powiedział prezes Ivan. I zaprosił do domu, który standardem nie wyróżniał się z typowych slumsów w Derby.

 

Czy mógłbym jeszcze zapalić przed wejściem? Będę wdzięczny - powiedziałem, trzymając w otworze gębowym mentolowego Marlborasa. Ivan przytaknął i powiedział, że w takim razie poczeka na mnie w środku.

 

Miałem 5 minut dla siebie. Gdybym wiedział jak dogadać się z obywatelami tego kraju, uciekł bym pierwszym samochodem do Skopje. A potem do domu, żeby w spokoju otworzyć sobie piwo w salonie. Moim oczom ukazała się jednak postać, która, jak się okazało towarzyszyła mi przez następne lata. Na oko trzydziestolatek. Mówił po angielsku i przedstawił się dość jasno. Marko Micevski. Znam Pana z telewizji. Będę Pana tłumaczem.

No i z Marko weszliśmy do środka, a tam obrady okrągłego stołu. Siedziało czterech z krwi i kości Macedończyków, którzy byli szychami w Górnych Lisiczach. Kazali mi usiąść, a ja nie wahałem się zaprotestować.

 

- Widzi Pan to boisko? - zaintonował Prezes. Tak, wiem, może się Pan pukać po głowie. Ale mam pieniądze. Chcę zrobić coś dla tej przeklętej ligi. Każdy mi odmawia, nikt poważny nie chce tutaj przyjechać. A jak już przyjeżdżają, to uciekają.

 

Przedstawił mi klub. FK Euromilik Gorno Lisice, druga liga macedońska, żadnych sukcesów, żadnej bazy treningowej, w budżecie pustki jak w lodówce londyńskiego baru koło godziny szóstej nad ranem.

 

- Studiowałem w Anglii, panie Moise. Uwielbiałem Pana. Jak powołali do kadry, to skakał z radości - powiedział z lekkim wzruszeniem, zapominając jakby o poprawnej angielszczyźnie. Myślałem, że nie będziesz trenerem, że nie ma szans. Wróciłem tutaj, gdzie mój dom. Mam pieniądze, plany. Chcę budować klub.

 

Nie wiedzieć czemu, spojrzałem za okno i zacząłem się prawie turlać po podłodze.

 

- Ekipy z Sunday League miały lepsze perspektywy niż to co mam tutaj. Nie ma mowy, wracam do Anglii.

- Nie rób nam tego. 20 tysięcy funtów rocznie przecież powinno Cię przekonać.

 

O ile wcześniejsze zapewnienia prawie skierowały mnie na podłogę, to teraz już kompletnie nie mogłem wytrzymać. Padłem. Z wielkim uśmiechem zapytałem: Ile?!

 

- Dobra, niech Ci będzie. 22 tysiące.

 

Spoważniałem. Oczywiście nie z powodu podwyżki, tylko w końcu uświadomiłem sobie z powagi sytuacji. Frank wysłał mnie na jakieś kompletnie zadupie, do tego chcą mi płacić frytki. A ja siedzę teraz w obskurnej pseudo-salce konferencyjnej i nie mam jak stąd uciec. Nie jest to sytuacja rodem z Four-Four Two.

 

- Przepraszam, ale nie mogę przyjąć Waszej propozycji. Kompletnie mnie nie interesuje. Tutaj nie ma żadnych perspektyw. Jak ja tutaj mogę zbudować cokolwiek. To nierealne. To Macedonia. Tutaj nie ma piłkarzy, nie ma bazy, nie ma podstaw. Jeżeli Pan pozwoli, udam się w drogę powrotną do Derby.

Narzuciłem swoją skórzaną kurtkę na siebie i udałem się do wyjścia. Za mną wybiegł Marko. - Odwiozę Cię na lotnisko, ale obiecaj, że posłuchasz co mam Ci do powiedzenia - powiedział z oczyma porównywalnymi do kota ze Shreka. - I tak mnie nie przekonasz. Ale ludzi zawsze słucham.

 

Micevski to postać która zmieniła moje życie. Tą jedną rozmową w samochodzie. To niesamowite jak bardzo może zainspirować Cię jedna osoba w Twoim życiu. Przedstawił cały swój życiorys, powiedział mi o tym, jak bardzo chciał być trenerem - ale nigdy nie było mu to dane. Obiecał, że nauczy mnie żyć jak Macedończyk. A na koniec przedstawił mi plan Ivana, którego on sam już nie zdążył.

 

- Jest fundusz. Pieniądze do niego wpłacają zamożni Macedończycy, którzy mieszkają za granicą. Wszystkich ich łączy Ivan. Spokojnie, to nie żadne brudne pieniądze. Chcą to zainwestować w sport. Trzy lata temu ściągnęli tutaj najlepszych młodzieżowych szkoleniowców z całego kraju i wysłali do Skopje. Jeżdżą po kraju i biją wszystkich dziesiątką. Tylko u nas, Charles, nikt nie potrafi zmienić juniora w seniora. Jesteś naszą jedyną nadzieją, cholernym autorytetem. Grałeś w ponad czterystu meczach Premiership. Znasz ludzi, znasz pracę, jesteś niekonwencjonalny. Weź to. Chociaż na pół roku. Przecież i tak nie masz nic do roboty.

 

Zaprzeczałem cały czas. Mówiłem, że to do mnie nie trafia. Ale... jego ostatnie zdanie strasznie wyryło mi się w pamięci. Skubaniec mnie zna. Przyjadę do Derby, usiądę w fotelu i nadal nie będę nic robił.

 

- Dobrze. Wezmę to. Pół roku. Wprowadzimy coś nowego, nauczę Cię jak być trenerem i to przejmiesz. Zgoda?

 

Szkoda, że nie można było uwiecznić tego niesamowitego uśmiechu. Przyjechałem do "siedziby klubu" i podpisałem dokumenty. Tak oto zostałem nowym szkoleniowcem Gornych Lisic, a Marko Micevski moim jedynym asystentem.

 

__

Podoba się? Ktoś śledzi? Każdy komentarz jest dla mnie wybitną recenzją :)

Odnośnik do komentarza

AKT 5: Jak jest "ciężej trenować" po macedońsku?

 

Pierwszy trening poprowadzić miałem następnego dnia. Na głównej płycie Gradskiego - który był dumą i legendą miejscowych. Dostałem dres... ale, no wiecie. Nie był pierwszej świeżości. Marko nie dostał już nic, więc pożyczyłem mu rzeczy które przywiozłem z Derby.

 

Kiedy wyszedłem na główną płytę... byłem przerażony. To znaczy, bardzo zdziwiony. Po murawie biegało dwóch Messich, jeden Ronaldo i... jeden Moise. Tak, przekrój był nieziemski. Przed odprawą zapytałem Marko - To jest profesjonalny klub? Czy półamatorski? Profesjonalny, Trenerze - odpowiedział z pewną dozą niepewności Micevski. Zebrałem wszystkich do kółka i mówiłem swoją angielszczyzną - licząc, że ktoś rozumie.

 

- Witam wszystkich. Na początku zacznę po angielsku. Kto mówi w tym języku?
- Ja. Nie dużo, ale rozumiem wszystko -
wyłonił się lekko podstarzały, mocno siwy zawodnik, jak się potem okazało 29-letni Toni Brnicajevski.
- Będziesz kapitanem. - powiedziałem, choć na minach zawodników wyłoniła się dziwna aura zdziwienia.
- Jutro rozpoczynamy ciężkie treningi. Chcę Wam pokazać inny piłkarski świat, taki którego mi nie było dane zobaczyć jako zawodnik. Chcę, żebyście się rozwijali. Nie każdy z Was dotrwa do końca mojej kadencji. Wielu podziękuję, ale chcę żebyście zostali w klubie trenerami młodych lisiczan. To dla mnie ważne - kontynuuowałem, choć poprosiłem już o tłumaczenie Marko.

 

Jeszcze tego samego dnia zaaplikowałem im pierwszy sparing. Zebrałem rezerwy - macie zagrać z pierwszym zespołem. To był mój pierwszy mecz na ławce Mleczari i... nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Rezerwy przegrały 0:1, po golu Saso Pavlova, ale wielu z nich postanowiłem od razu wziąć do pierwszego zespołu. A na jednym... postanowiłem oprzeć cały blok defensywny. Miał 16 lat, niecałe 190 cm wzrostu. Wyglądał jak bokser, choć piłka przy nodze mu nie przeszkadzała. Nazywał się Dragi Aliji.

 

Grałem przeciwko wielu zawodnikom. Kiedyś najbardziej dał mi popalić Walter Samuel, a ja... widziałem, że on jest od niego lepszy. Gracz rezerw drugoligowego macedońskiego klubu.

 

Do końca miesiąca zamknąłem skład, przed którym postawiłem jasny cel - szybki awans do Macedońskiej Ekstraklasy. Powiem szczerze, że niektórzy z nich nadawali się tylko i wyłącznie do tarcia chrzanu. Ale było kilku, których widziałem gdzieś wyżej.

Odnośnik do komentarza

Poka tego Aliji :> życzę wytrwałości bo liga macedońska to ciężki klimat :> ale skoro jesteś już w 2029 to komu ja to mówię ;) obyś wytrzymał jak najdłużej w pisaniu, bo przyjemnie się to czyta :kutgw:

 

Edit: no tak nie pokażesz, bo jesteś już w 2029 :p

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...