Skocz do zawartości

I przeminę z wiatrem


Rekomendowane odpowiedzi

Igły Słońca rozpościerające się po górzystym krajobrazie codziennie przynoszą sercu dużo radości. Człowiek od razu patrzy na świat bardziej optymistycznie widząc jak jasność przejmuje kontrolę nad tą częścia świata. Wielu malarzy mogłoby odnaleźć tu swoje inspirację. Niby codziennie człowiek podnosząc powieki widzi ten sam obraz, ale zawsze jest to widok zapierający dech w piersiach. Za oknem widać pierwszych ludzi, którzy wyprowadzają swoją zwierzynę. Większość z ich twarzy maluje się radością, nie widać po nich bólu choć niektórzy przeklinają to miejsce. Robi to zwłaszcza starszyzna, która, jak z resztą sama twierdzi, nie dostała szansy na rozwój i od kołyski aż po grób musi wegetować w tym grajdole. Jest w tym część prawdy. Kiedyś ten kraj to był istny chaos, a rozwój gospodarki przyszedł dopiero pod koniec lat dziewiędziesiątych XX-tego wieku. Różnica między innymi krajami w tym regionie jest co prawda jeszcze duża, ale fachowcy nie mają złudzeń, ten kraj za kilkanaście lat dogoni drugą dziesiątkę europejskiego rankingu przychodu PKB.

Nie wszystko jest jednak tutaj piękne. Tylko w większych miastach można się spotkać póki co ze śladami rozwoju cywilizacyjnego. Nie ma tu wielkich miast, są raczej miasteczka, a nawet te liczące po 2-3 tysiące mieszkańców są uważane za jedne z najistotniejszą rolą w kraju. Głównym zainteresowaniem tutaj jest hodowla, uprawianie i inne temu podobne rolnicze sprawy. Turyści nie zobaczą tu efektownych i nowoczesnych budowli, a tylko góry, owce, góry, łąki i pastwiska. No i oczywiście góry. Może się wydawać, ze czas płynie tutaj aż za spokojnie. Jeśli wybierasz się na urlop, proszę bardzo, zapraszam, ale na dłuzszą metę taka nostalgia może wprowadzić w marazm.

Mi azyl daje współpraca z młodzieżą w pobliskiej szkole. To był dzień jak co dzień. Budzik zadzwonil równo o 6:40, a ja nie mogąc znieść tego dźwięku, który rozrywał moje bębenki uszne, musiałem otworzyć oczy i go wyłączyć. Odsłoniłem rolety i zobaczyłem mojego starszego sąsiada, który wyprowadzał swoje barany w wyższe partie górskie. Gdzieniegdzie są tam jeszcze płaskie fragmenty podłoza o średnicy kilku kilometrów, a starzec, mimo iż przeklinał codzienne spacery, lubił długie wędrówki w głąb tych krajobrazów, ponieważ mógł odpocząć od widoku swojej obleśnej żony.

- Witam, panie Ezechiel! - krzyknąłem, wychylając się niebezpiecznie za okno. Mało brakowało, a nie spadłbym z pierwszego piętra mojego mieszkania wprost na kamienisty chodnik.

Starzec niestety nie usłyszał mego krzyku dalej prowadzac swoją grupę zwierząt. Może to szczekanie jego Samcho - burka, który ma typową nadpobudliwość, zakłóciło nam porozumienie się. "Trudno", pomyślałem i wracając do mojego pokoju poraz enty spojrzałem na flagę mojego rodzinnego państwa, w którym nie widziano mnie od dawna i bardzo możliwe, że mnie tam już nikt więcej nie zobaczy. Duży płat materiału przedstawiający Tirangę codziennie cofał mnie do dni dzieciństwa. Kolory tej flagi, jak z resztą u innych państw, symbolizowały różne formy moralności i miały swoje naturalne pochodzenie. Pierwsza linia koloru szafranowego oznaczała odwagę i poświęcenie. Szczerze mówiąc, nigdy bym nie powiedział, ze jest to kolor szafranowy. W ogóle nie miałem pojęcia o istnieniu takiego koloru przed zajrzeniem do wikipedii. Drugi, nizszy pas był koloru białego. Powszechnie wiadomo, że biel symbolizuje czystość, ale także pokój i prawdę. Na tym pasie wstawione koło Aśoki miało przypominać o prawości i sprawiedliwości, a pas zieleni namalowany najniżej to rycerskość i religijność. Z tym ostatnim u mnie najgorzej. Nie jestem bowiem ani katolikiem, ani nie wyznaję żadnej z religii panujących na terenach subkontynentu indyjskiego.

- Mustapha! Wstawaj! - krzyk z dołu oderwał mnie od moich refleksji związanych z pochodzeniem. Oczywiście nikt nie drze mordy głośniej w całej okolicy niż Anna. Trochę wstyd się przyznać, ale mieszkam z siostrą i mimo swojego już dojrzałego wieku nie jestem w stałym w związku. Są plusy mieszkania z rodziną. Budzi Cię, robi śniadanie, wspiera i często pomaga w trudnych sytuacjach życiowych. Aż dziw, że przeprowadziła się ze mną tutaj. Aż dziw, że nie musiałem jej o to prosić. Aż dziw, że tak naprawdę nie chciałem jej tutaj.

Ubrałem ciepłe laczki i przecierając poraz kolejny oczy zszedłem częściowo po omacku na dół. Tam, w kuchni, czekało już na mnie śniadanie. Typowe i międzynarodowe, czyli kanapki z serem oraz ciepła herbata choć o tej porze dnia tutaj temperatura sięgała już koło 20 stopni Celsjusza.

- O której dzisiaj kończysz? - zapytała mnie suchym tonem Anna.

- O tej co zawsze w poniedziałki. - odpowiedziałem równie sucho, a podłoże naszej rozmowy zaczęło przypominać już Saharę, choć był to dopiero początek.

- Słyszałam ostatnio, że nie radzisz sobie z niektórymi uczniami. To trochę wstyd, że taki chłop jak Ty daje sobie wskakiwać na głowę gówniarzom.

- Nie wiem od kogo to słyszałaś, ale to nieprawda. Z resztą... Muszę dawać dzieciakom trochę luzu bo już z doświadczenia wiem, że jeśli będę od nich za dużo wymagał to nie będą ćwiczyć na tej jebanej lekcji. - odparłem lekko podirytowany. Nie lubię, gdy moja siostra podważa moje kompetencje i podejście do przedmiotu.

- Cóż... - jej ton zmienił się na obojętny. Oczywiście zrobiła to celowo. - Rób co chcesz, ale pamiętaj, że Cię ostrzegałam. Lepiej skróć im pasa bo sobie później nie poradzisz. A tak w ogóle, to czego Ty ich uczysz na tym w-fie?

- Wiesz... w dupie mam te wszystkie ćwiczenia sprawnościowe typu fikołki, wymahy i tak dalej. Na tym etapie wiekowym chłopacy albo to potrafią zrobić albo ich wczesniejsi nauczyciele zawalili sprawę. Mogą też o to obwiniać rodziców lub samych siebie, nie obchodzi mnie to. u, który jest często dla nich etapem bardzo bużliwym, muszę nauczyć ich współpracy, braterstwa i poświęcenia. - powiedziałem to bardzo patetycznie. Nawet moje kanapki zaczęły płakać ze wzruszenia.

- Hahahaha! - skrzeczący śmiech mojej siostry rozbił w pył mur patosu, który stawiałem w swojej świadomości odkąd zacząłem pracę w tej szkole. - No i w jaki sposób chcesz im to niby w poić, co?

- Sposób jest jeden. - uśmiechnąłem się lekko, niby udawając, że mam receptę na całe zło świata.

- Jaki? - spojrzała zainteresowana.

- Piłka nożna! - krzyknąłem, odwaracając wzrok od mojej zdziwionej siostrzyczki i wcisnąłem sobie do ust całą kanapkę tak aby nie móc dalej kontynuować rozmowy.

- Ahhh, Ty i ten futbol. Naprawdę nie rozumiem co w nim takiego widzisz Mustapha. Jednak mimo wszystko myślę, ze naszej świetej pamięci matka byłaby z Ciebie dumna. - łasakwy, promienisty uśmiech otulił moje ciało choc nie widziałem tego skupiając się na jedzeniu śniadania. - Ja już muszę lecieć. Idę pomagać Angeli przy sprzątaniu strychu. Paaa.

- Blaaaaa - no mniej więcej taki dźwięk wyszedł z moich ust. Przy okazji z moich ust wyleciał także kawałek jedzenia, którego nie zdążyłem dokładnie zmielić i połknąć.

"Angela, bleee", pomyślałem i szybko wróciłem do przygotowywania się przed pracą.

Futbol krąży w mojej krwi od dawna. Już jako dziecko mieszkając na peryferiach średniej wielkości miasta Serurat kopałem z moimi kolegami ze slumsów piłkę. Stawialiśmy średniej wielkości kartony po obu stronach ulicy, czytaj: piachu, i graliśmy czterech na czterech lub pięciu na pięciu. Nie byłem wtedy najlepszy, ale nadrabiałem zaangażowaniem. Moja matka ze smutkiem patrzyła jak moje życie toczy się bezwładnie przez aleje biedy i nędzy. Urodziłem się w Indiach. Moją matką jest Hinduska, a ojcem jest Polak, który przyjechał w latach osiemdziesiątych w celach telewizyjno-podróżniczych w tamte tereny i poznał moją matkę. Oczywiście obiecywał jej wiele zostawiając potem na pastwę losu. Umarła w nędzy i wielkim ubóstwie, zostawiając mnie na łasce hinduskich peryferii. Jakimś cudem mój ojciec się o tym dowiedział. Nie wiem, może miał jakieś kontakty z innymi ludźmi mieszkającymi w tym mieście, ale nieważne, wrócił po mnie i zabrał do Polski. Byłem wychudzony, a poziom mojego wykształcenia był równy dzieciom w żłobkach. Miałem 16 lat kiedy trafiłem do Polski, a konkretniej do Drezdenka, miejscowości z województwa lubuskiego. Tam poznałem moją "siostrę", o której już wspomniałem we wcześniejszych akapitach. Musiałem nadrobić braki edukacyjne. Zacząłem się uczyć języka polskiego i innych podstawowych przedmiotów tak, żeby chociaż być w średnim stopniu komunikatywnym w społeczeństwie. Udało się, choć orłem nie byłem. Co prawda odkryłem w sobie dwa talenty. Jednym była łatwość nauki języków obcych dzięki czemu znam obecnie hinduski, polski, hiszpański i angielski. A drugim talentem była piłka nożna, do której przekonał mnie mój ojciec. Oczywiście nie musiał robić tego zbyt długo bo, pamiętając swoje młodzieńcze harce za kawałkiem skóry, miałem wiele zapału, żeby dołączyć do lokalnej drużyny Lubuszanin Drezdenko. Tam kopałem przez kilka lat piłkę, ale zauważyłem, że nic z tego nie będzie, choć po jakimś czasie stałem się ulubieńcem kibiców mimo trudnych początków. Na początku spotykałem się z gestami rasizmu, i na trybunach, i w szatni, ale po ciężkiej pracy, która dała mi pozycję w drużynie, zyskałem szacunek u kolegów z drużyny, a takze wśród kibiców Orląt jak i fanatyków innych klubów. I tak przerzuciłem się na trenowanie młodzieży w tym klubie co wychodziło mi całkiem dobrze, a papierów na to tak naprawdę mieć nie musiałem. Niestety, wyżyć się z tego nie dało i bieda chwyciła mnie za gardło, więc jeździłem po Europie szukajac czegoś konkretnego i wylądowałem tu, gdzie jestem.

Odnośnik do komentarza

bacao - życzysz mi aż tak źle? :D

________________________________________________________________

 

 

Po wszystkich czynnościach przygotowawczych przed wyjściem do pracy, których nie było nazbyt wiele, zamknąłem bukowe drzwi i rozejrzałem się wśród swojej skromnej posesji. Dwupiętrowy dom kształtem przypominający kwadrat, jak za czasów PRL-u, stał niedaleko wyżyn. Miałem własny ogródek, którym opiekowała się moja siostra. Trzeba przyznać, że mieszkanie z zewnętrznej strony nie wyglądało na zaniedbane, ale nie świeciło także luksusem. Stać nas było, żeby trzymać to w takim stanie, w jakim jest obecnie. Na większe wygody nie mogliśmy sobie po prostu pozwolić. Chyba wszyscy już zniknęli z okolic i poszli na wyżyny albo są w pracy. Okolica świeciła pustką i tylko co nieregularny okres czasu można było słyszeć beczenie owiec. Nie mam do szkoły długiej drogi, więc postawiłem na spacer. Do wyboru miałem jeszcze rower marki Romet, który przyjechał za mną z Polski, ale dostał ode mnie szansę wypoczynku. Idąc w głąb wioski można było zauwazyć, że mimo wszystko nie jest to taka zapadalina jakby mogło się wydawać. Mieliśmy tutaj nawet własny klub piłkarski, który jednak nie spisywał się najlepiej i siedział ciągle w drugiej lidze.

 

Stwierdziłem, jak w kazdy dzień, że bez przynajmniej jednej drożdżówki w szkole nie wytrzymam. To sprowokowało mnie do wejścia do sklepu Miguela. Za ladą siedział potężnej postury facet, który bardziej nadawał siędo rąbania drewna niż sprzedawania jogurtów. Biceps miał chyba większy niż własna głowa, a żyły wypływajace z niemal każdej częsci jego ciała uwydatniały jego siłę, choć nie do konca atrakcyjność. Miguel nie cierpiał, gdy ktoś się z nim sprzeczał. Oczekiwał posłuszeństwa i zgody, a po alkoholu był nie do zatrzymania. Pewnego razu, gdy był lekko podchmielony, tzn. on twierdził, że to był stan lekkiego upojenia, nie mógł trafić do drzwi własnego domu, więc zrobił sobie wejście rozdupcajac swoją bańką ścianę z regipsu. Jego mina nie wskazywała, że wstał dzisiaj prawą nogą, coś widocznie go trapiło, ale szczerze miałem to w dupie.

 

- Cześć, Miguel - przywitałem się. Chyba byłem pierwszym klientem, który go dzisiaj odwiedził. Ponury sprzedawca wyglądał jakby dopiero co szykował się do pracy. - Dwie drożdżówki poproszę. Jedną z jagodami, a drugą...

-...z jabłkami. Tak wiem. - Odparł, wzdychnął i podał dwie duże drożdżówki. - Słyszałeś jak tam z klubem? - niestety zaczął.

- No chyba tak jak zawsze, czyli nie najlepiej. - półpytaniem skłoniłem go niestety do rozwinięcia jego myśli.

- Skład się posypał. Większość stwierdziła, że nie ma czasu, żeby trenować, a niedługo zaczyna się nowy sezon. Już w poprzednim graliśmy nieraz bez przygotowania i wszystko było widać jak na tacy. Porażki były nieuniknione. - spojrzał na mnie, a potem na pieniądze, króey położyłem na ladę. Zaczął skrupulatnie je liczyć.

- Trudno - powiedziałem trochę zmartwiony. - Może Yetta coś poradzi. Pewnie ma jakiś plan. - brak ufności do mnie trochę mi przeszkadzał, a zapał z jakim ten człowiek liczył drobne po prostu mnie irytował.

- Ni chuja - rzekł. Przyznam, że nauczyłem kilku polskich zwrotów swoich sąsiadów. - Yetta już nie będzie trenerem. Pojechał do Francji na zbiór winogron. Tutaj nie zarabiał zbyt wiele, a poświęcając czas drużynie miał gorsze wyniki w pracy i go wywalili.

Ależ tragizm namalował się nad szklaną ladą podczas naszej rozmowy.

- I kto będzie teraz trenował Jenlai? I kto tam będzie teraz grał?! - wzniósł się wzburzony olbrzym.

- Spokojnie, na pewno coś się wymyśli. - spojrzałem na zegarek. - Przepraszam Cię, ale muszę już lecieć do roboty. Bywaj.

- Szczerze to mam nadzieję, że może Ty się weźmiesz za trenerkę. Masz nawet niezłe podejście do dzieci. Mój syn chwali Cię. - spojrzał na mnie litościwie Miguel, choć pewnie, gdybym teraz powiedział, że się nie zgadzam to moje zęby mogłyby posłuzyć mu jako dodatek do drożdżówek.

- Yyyy, kto wie. Na razie! - te słowa wypowiedziałem już będąc poza sklepem, ale tak by Miguel je usłyszał.

 

Praca w klubie? To chyba nie dla mnie. Szczególnie, że tak naprawdę nie ma kogo trenować. Wszyscy starzy zrezygnowali. Obiło mi się już o uszy, że problem ten sięga większej ilości klubów w drugiej lidze. Kluby ponoć decydują się na stawianie na młodych przez co mecze wyglądają czasami jak spotkanie trampkarzy albo juniorów starszych. Ciekawe czy i nasz prezes, nomen omen mój przełożony w pracy, zdecyduje się na taki krok. To mogłoby wyglądać ciekawie, szczególnie, że tak naprawdę treningi te dzieciaki mają ze mną w... szkole. Kto wie czy nie mogłoby się to przełozyć na podłoże klubowe. Nie mam wątpliwości, że druga liga wysokiego poziomu nie prezentuje. Kopanie się po czołach to chyba najczęściej występujące zjawisko na drugoligowych boiskach. Co do pierwszej ligi wygląda to już inaczej. Są tam AŻ lub TYLKO dwa półzawodowe kluby. Reszta to, tak jak w drugiej lidze, amatorka. Jednak grają e niej już dorośli. W sumie pierwsze miejsce to możliwość, bardzo teoretyczna, awansu do europejskich pucharów, więc nawet w eliminacjach można liznąć troszeczkę innego futbolu jeśli się dobrze trafi. Awans Jenlai do pierwszej ligi jest możliwy. Tutaj tak naprawdę wszystko jest możliwe bo futbol to tylko forma rozrywki i rozluźnienia po ciężkiej pracy. Nikt nie liczy się z tym, że kiedykolwiek tutaj wyrośnie gwiazda choćby kontynentalnego formatu. Nikt nie liczy się z tym, że może zawitać tutaj wielki futbol. Chciałbym to zmienić...

 

Wchodząc do gmachu budynku po drodze spotkałem się z dziwnym wzrokiem uczniów. Patrzyli na mnie z uśmiechem jakby wiedząc o czymś, o czym ja nie wiem nic. Oczywiście podejrzewałem o co chodzi, ale wolałem sobie tym nie zaprzątać głowy. Rozejrzałem się po szkole, ale moich uczniów nie było widać.Wstąpiłem jeszcze na moment do sekretariatu by sprawdzić czy jest dyrektor.

 

- Cześć Marica. - za biurkiem siedziała piękna kobieta. Rozmawiała akurat przez telefon, ale nawet przy takiej czynności wyglądała bardzo seksownie. Musze przyznać, że gdy tylko ją widziałem to ponosiły mnie erotyczne fantazje. Spojrzała na mnie swoim palącym wzrokiem. Jej piwne tęczówki błyszczały i zapraszały mnie. Odczytałem to jako propozycję seksu tu i teraz, ale po chwili domyśliłem się, że może chodzić o co innego. Wskazałem ręką na gabinet dyrektora i alarmowo kwinąłem w stronę jego drzwi. Bystra, ociekająca seksem kobieta zniewalająco machnęła głową najpierw w lewo, a potem w prawo. Spojrzałem jeszcze na nia swoim męskim spojrzeniem, wzruszyłem ramionami i wyszedłem.

 

Poszedłem na salę gimnastyczną. Przebrałem się w kantorku i zgodnie z biciem dzwonka na lekcję wyszedłem. Liczyłem, że będą tam już moi podopieczni, ale nic z tych rzeczy. Zamiast tego zobaczyłem mego dyrektora robiącego kapki. Pan Juan Angel Dominguez Parajo Combiwar El Sucho Ferro Cweletto był niewysokim jegomościem w sile wieku. 30-letni brunet wyglądał zazwyczaj komicznie w swoim garniturze, ale tym razem ubrany był w dres z Lubusia. Dostał go ode mnie w prezencie, gdy przyjął mnie do pracy. Strasznie irytowały mnie jego zakola, od których nie mogłem oderwać wzroku. Trzeba jednak przyznać, że technikę miał opanowana do perfekcji, a tricki prezentowane przez niego czasami mogły równać się z popisami polskiej gwiazdy piłkii nożnej -

. Nie chciałem mu przeszkadzac, ale w końcu trzeba było wykonać jakiś ruch.

 

- Witam panie dyrektorze. Nie wie pan, gdzie są moi uczniowie? - byłem bardzo grzeczny.

- Aaa to Ty Mustapha. W końcu się pokazałeś. - uścisnęliśmy sobie dłoń. - Wiem, gdzie są Twoi uczniowie. Czekają w autokarze. - oznajmił naturalnie.

- W autokarze? Ale na co? - byłem bardzo zdziwiony. Może jakaś przejażdzka na nas czekała.

- Na Ciebie. Słuchaj, doszło do mnie, że nieźle radzisz sobie z młodzieżą na w-fach, z resztą gdyby byłoby inaczej to bym Cię zwolnił, hahahah - to nie było zabawne, ale dyrektorowi najwyraźniej odpowiadało jego poczucie humoru. - Więc.. - kończył - myślę, że w nagrodę powinieneś dostać posadę trenera.

Patrzyłem na niego jak na słup z zakolami. Mimo, iż, gdzieś w świadomości spodziewałem się tej informacji, to zaskoczyła mnie.

- Bardzo mi miło, ale nie jestem pewien czy się nadaję. To chyba za wysokie progi dla mnie. Nie chcę zawieść pana oczekiwań. - wydukałem z siebie.

- O nic się nie bój przyjacielu! - w tym momencie prezes/dyrektor chyba za bardzo się ze mną zbratał... - Masz moje pełne poparcie i nic Ci nie grozi. Już uprzedzę Twoje pytanie co do papierów licencyjnych. Nie musisz się martwić. Mam kontakty tu i ówdzie. Załatwiam takie sprawy pstryknieciem palcami, o tak. - pan Juan zaprezentował swoje niebywałe umiejętności pstrykania.

- Yyy tak, ale czy oby na pewno to jest legalne? - tym pytaniem popełniłem błąd.

- Słuchaj Mustapha - zaczął z przekąsem dyrektor. - A czy Twój pobyt wraz z siostrą jest tutaj legalny?

- Skąd pan wie? - spytałem zestresowany, a poziom osrania sięgnął autosraki. To, że przebywam tutaj nielegalnie nie jest powszechną wiadomością.

- Wiem wszystko o tutejszych mieszkańcach, więc na razie powiem życzliwie... Przejmiesz tę drużynę, ok? - nie musiałem pytać się pana Juana co się stanie jeśli nie przyjmę tejże korzystnej oferty.

- Dobrze, ale wolałbym zacząć od przyszłego tygodnia, aby móc sobie jakoś ułożyć to w głowie. - zaryzykowałem.

- Tydzień to zdecydowanie za długo. Masz czas do jutra, a teraz idź do domu. Dzieciaki pojadą ze mną na mecz towarzyski pierwszoligowych klubów, żeby zobaczyć jak to będzie za rok, hahahah - znów ten śmiech. - Co nie?

- Tak, tak - uśmiechnąłem się lekko choć do śmiechu nie było mi całkowicie.

 

Prezes odszedł odpalając papierosa i zostawiając kłąb dymu w sali gimnastycznej. Otworzyłem okno, mimo iż wiedziałem, że zapach dymu tytoniowego rozejdzie się za sekundę. Potrzebowałem świeżego powietrza. Szczerze to nie było mi trudno sobie wyobrazić trenowania tych młodych zawodników. W końcu miałem już okazję zetknąć się z tego typu wyzwaniem w Polsce tylko trochę na innym szczeblu. W drodze powrotnej do domu wstąpiłem do pobliskiej kawiarni by trochę porozmyślać nad moimi planami względem druzyny. Zacząłem od znalezienia plusów tej sytuacji. Po pierwsze i chyba najważniejsze w Andorze są tylko dwie ligi dzięki czemu na pewno nie spadnę, jeśli zajmę ostatnią pozycję. Po drugie moge zyskać szacunek lokalnych mieszkanców, oczywiście przy dobrej grze moich podopiecznych. Po trzecie może to szansa, żeby zająć sie trenerką na poważnie. Tutaj mogę zacząć tę zabawę, a rozwijać skrzydła mogę już w lepiej piłkarsko postawionych krajach. Nad minusami nie miałem czasu porozmyślać, ponieważ do stolika dosiadła się właścicielka kawiarni, do tego zagorzała fanatyczka 'naszego' klubu, Maria Bakero. Nie mylić z wiecie kim.

 

- Wiesz, plotki szybko się rozchodzą - mówiła bardzo szybko. - Mam nadzieję, że awansujesz do pierwszej ligi! Nie ma wyjścia! Nie ma, k***a, wyjścia! - była bardzo impulsywna.

- Spokojnie. Nawet nie zacząłem tej pracy, a Ty już mnie skazujesz na awans. - próbowałem uspokoić sytuację.

- Ja Ci k***a dam! - bluzgała niemiłosiernie. - Masz smykałke do dzieciaków, a jak coś spieprzysz to wszyscy kibice przeorają Ci dupsko. Zobaczysz, zobaczysz k***a! - nie brzmiało to jak groźba, a raczej zachęta dla mnie. Przynajmniej tak to chyba wyglądało z jej strony.

- Daj mi wypić kawkę. Niedługo pierwszy sparing, więc zobaczysz na co stać chłopaków. Jeśli każdy z tego śmierdzącego grajdoła będzie mi co chwile trajkotał co mam robić to gówno zrobię. - sugestia podirytowanej osoby powinna na nią zadziałać.

- Dobrze, ale pamiętaj co powiedziałam. Nie ma tutaj zbyt wielu fanów futbolu, ale zrób to przynajmniej dla dzieciaków. Wpoiłeś im miłość do piłki to teraz musisz ponieść odpowiedzialność. - uspokoiła ton i odeszła. Inni goście w kawiarni zaczęli skarżyć się na obsługę.

 

Spojrzałem przez okno. Nad miasteczkiem zaczęły zbierać się deszczowe, ciemne chmury co o tej porze z reguły znaczyło tylko jedno. Najpierw wielką duchotę, a potem mały deszczyk. Wiatr mocniej zawiał, a podmuch skierował gałąź drzewa prosto w okno, na które patrzyłem. Wystraszyłem się i odwróciłem szybko wzrok. Ciepłe powietrze unoszace się znad kawy grzało moją twarz. Maria miała racje mówiąc, że jestem odpowiedzialny za tych młodych chłopaków. Dostali szansę by pokazać się szerszej publiczności i tak naprawdę powinienem bym sam pójśćdo pana Juana i uderzyć go w twarz, jeśli nie dostałbym tej posady. Ona należy się obecnie tylko mnie. Tylko ja znam ich na tyle dobrze, by poprowadzić klub do wiktorii.

Odnośnik do komentarza

Fenomen - mam nadzieję, że przy następnych wpisach nie zmienisz zdania. :) To moja pierwsza opisowa kariera. Liczę na wskazówki od Ciebie i reszty użytkowników.

____________________________________________________________________

 

Wieczorem, po powrocie do mojego przytulnego mieszkania, oglądałem TVP1. Właśnie leciał jeden z moich ulubionych animowanych filmów, "Piorun". Zawsze, gdy odczuwam stres oglądam jakieś bajki i jem kebaba. Zamawiam bez cebuli. Z czego to wynika? Pewnego razu jadłem 'maxa' i, gdy już kończyłem okazało się, że na samym spodzie bułki jest sama cebula. Sama!! I jak to zjeść? Mam uraz od tamtego momentu i cebula wystepuje w moim kebabie tylko w formie prażonej. Film skończył się w znany mi sposób. k***a... czemu on wrócił do tego dzieciaka? Mógł zostać z kotem na tej prerii. Nie wiem czemu, ale nie lubię zakończeń miłych dla ludzi. Zawsze życzę im źle. Usiedłem przy biurku przed swoim laptopem słuchając muzyki. Jestem fanem polskiego rapu. Zacząłem go słuchać po przybyciu do ojczyzny mojego ojca. Nie jestem jednak typem, który miłuje sobie uliczne rytmy i liczne bluzgi. Nie jestem też przeciwnikiem policji, nie chodzę w bluzach JP czy Hemp Gru. Wolę bardziej elokwentne kawałki, często ocierające się o Weltschmertz. Lubię jednak także kawałki z sytym bitem i wieloma rymami. Ogólnie nie jestem przeciwnikiem żadnego gatunku muzycznego. Tylko, tak jak wspomniałem, ten uliczny styl i bieda umysłowa mnie razi. Wena sama czasami atakowała mnie i nieśmiałe próby tworzenia tekstów przeobrażały się w sterty zapisanych kartek.

 

Drzwi do mojego pokoju otworzyła Anna. Była już ubrana w szlafrok, więc wskazywało to na późną godzinę. Jeśli siostra wchodzi o tej porze do mojego pokoju to znaczy, że musiałem lekko ją zdenerwować. Zazwyczaj o tej godzinie oboje już spaliśmy w swoich pokojach, a ja tym razem rozpływając się przy muzyce straciłem całkowicie kontakt z ponurą rzeczywistością.

- Możesz ściszyć tę cholerna muzykę?! - krzyknęła na wpół zywa. - Zobacz, która jest już godzina, a Ty napierdalasz tym cholerstwem. Miałam męczący dzień, wróciłam wieczorem, więc chyba mam prawo się wyspać, czy nie? - niewarto było nawet tego ciągnąć. Chciałem być jeszcze żywy.

- Sorka siostra. Już ściszam. - zrobiłem co powiedziałem.

 

Jednak chęć przelania czegoś na papier dalej paliła mnie w środku jak świeca, który stała na moim biurku. Zgasiłem ją jak świecę i położyłem się do łóżka. W głowie miałem tylko pierwszy trening. Co by tu wymyślić... Duszne powietrze wdzierało się pootwieranymi na oścież oknami. Chmury nadal wisiały nad Andorą, a deszcz, zmywający kurz i duszność, jeszcze nie przyszedł. Ciężko myśli się w takich warunkach. Tak naprawdę przy takiej aurze ciężko jest zrobić cokolwiek. To uczucie, gdy przygniata Cię powietrze i dusi tymczasowo Twoje szare komórki. Jesteś bezradny. Jestem bezradny.

 

#################################################

 

- Czemu mi nie powiedziałeś, że zostałeś trenerem Jenlai?! - jeszcze nie zdążyłem się obudzić, a Anna szarpała mnie jakby sprawdzała czy żyję.

- Kiedy to miałem zrobić. - odpowiedziałem odczepnie, obróciłem się na bok i ziewnąłem przeciągle. - Daj mi jeszcze pospać. Dzisiaj mam wolne w szkole.

- W szkole może i tak, ale dzisiaj masz pierwszy trening! - ta menda dalej krzyczała...

- Wiem, ale to popołudniem. Dzieciaki muszą wrócić ze szkoły. Daj mi spać, proszę. - moje błagania zostały wysłuchane. Anna umilkła, wyszła z pokoju i... zaczęła odkurzać mieszkanie. Super, teraz to nawet nie zmrużę oka.

Wyszedłem na dwór w laczkach. Było zimniej niż zazwyczaj. Rosa osiadła na bijących zielenią źdźbłach trawy. Pan Ezechiel znów prowadził owce, gdzieś w tylko jemu znane miejsce. Tym razem nie będę go wołał, bo jeszcze zacznie wypytywać mnie o moje plany względem klubu. Pooddychałem chwilę świeżym powietrzem, zbadałem wzrokiem okolicę i wróciłem do domu by mentalnie przygotować się do pierwszej rozprawy.

 

O godzinie 14 stawiłem się w siedzibie klubu, czyli po prostu szatni. Czekał tam już prezes Juan. Był uśmiechnięty i sprawiał wrażenie wyluzowanego. Trzymał w ręku telefon i najwidoczniej z kimś rozmawiał. Jego dumnie wysoko podniesiona broda dodawała mu majestatu. Gdy zobaczył, że podchodzę powiedział coś do słuchawki i rozłączył się. Sprawiał wrażenie szefa wszystkich szefów, który jest nad wszystkimi.

- Załatwiłem profesjonalny sprzęt. Oto on! - zdumą obwieścił mój podwójny przełożony. Sprzęt naprawdę był porządnej firmy, a korki i ciuchy firmy Nike były obecnie najbardziej profesjonalną rzeczą w klubie.

- Dziękuję prezesie. Kiedy pojawią się chłopcy?

- Za pół godziny. Ja muszę jechać bo mam ważne sprawy, a Ty przygotuj się do treningu Mustapha. - dobrze, że nasze spotkanie nie trwało zbyt długo. Nie wytrzymałbym dłużej widoku tych zakoli, zakol, czy jak to się do jasnej cholery odmienia...

 

K Esports Club Esportiu Jenlai to pełna nazwa tego klubu. Został on założony przez mojego prezesa w 2008 roku i nie debiutował jeszcze w pierwszej lidze. Do tej pory występowali tutaj panowie w starszym wieku, ale z przyczyn, które zostały już poznane wcześniej, teraz klub będzie pracował z młodzieżą. Przed pierwszym treningiem próbowałem ściągnąć kilku starszych zawodników, ale nie dało rady. Po pierwsze prezes stanowczo stwierdził, że nie będzie płacił darmozjadom. Nie jest mu to po prostu na rękę, a po drugie Ci 'weterani' andorskich boisk wolą grać o ligę wyżej co zupełnie mnie nie dziwi. W składzie mam tylko dwóch pełnoletnich piłkarzy, więc średnia wieku zatacza się koło 15/16 lat.

Do klubu zawitali pierwsi piłkarze, jeśli mogę ich tak nazwać. Do godziny 14:30 byli już wszyscy. Rozpoznałem większość z nich, w końcu uczyłem ich w-fu. Oto oni:

 

Ignacio Martinez(15/AND) pseudonim Firana to prawdopodobnie będzie nasz bramkarz. Firana to pseudonim od tego, że Ignacio zawsze tłumaczy się, że był zasłonięty i nie widział piłki, gdy wpuścił bramkę. Nadużywa tego usprawiedliwienia. Jak można być zasłoniętym, gdy jest się w sytuacji sam na sam? Za to wykazuje się dobrą skocznością i wyjściem do piłki co sprawia, że na przedpolu spisuje się całkiem nieźle. To energiczny chłopak, który nie powinien mnie zawieźć. Jak na ten wiek jest bardzo wyrośnięty. Ma 201 centymetrów wzrostu i wygląda trochę komicznie. Jego wygląd powoduje, że raczej nie ma problemów z tym, żeby kupić sobie piwo, dlatego jego sylwetka pozostawia trochę do życzenia. Jeśli jednak będzie bronił tak jak na naszych szkolnych treningach to kto wie, może nawet dostanie złote rękawice od naszego kochanego prezesa..

Odnośnik do komentarza

Loczek - dzięki! :)

_______________________________________________________________

 

Jego rywal na tej pozycji David Salgado(15/AND), czyli Jajo raczej jest bez szans. Odbiega umiejętnościami od Firany, dlatego częściej dostaje okazje do pokazania się w polu niż na bramce. Między słupkami będzie stał tylko w razie konieczności. Na boisku jak i poza nim potrafi wykazać się agresją. Koledzy z zespołu troche się go boją bo Jajo nie owija w bawełnę i zawsze mówi to co myśli. Często irytuje to kolegów z drużyny. Nie dziwię się, w końcu to dziwne, że ktoś kto gra gorzej od Ciebie ciągle Ci rozkazuje. Ale chłopaki rzadko mu coś odpowiedzą. Nie chcą mieć potem jakiś problemów. Trzeba będzie nad Davidem popracować, bo jego zachowanie może zepsuć nastroje w drużynie.

 

Jak zwykle ostatni na treningu pojawił się Bajlando. Alfonso Javiera Burgosa(15/AND) jest tak nazywany ze względu na swoje bardzo elokwentne, czasami ocierajace się o baletowe poruszanie się po boisku. Chłopak ma niezły odbiór i potrafi się ustawić. Lubi też uczestniczyć w akcjach ofensywnych wykorzystująć swoją nie najgorszą szybkość i zwinność. Czasami jego zachowanie ociera się o paniczny strach przez co ten zdolny chłopak nie wykorzystuje do maksimum swoich nadprzeciętnych umiejętności. Koledz często się z niego śmieją, ponieważ ma bzika na punkcie ułożenia swojej fryzury. Zawsze zatrzymuje się i poprawia grzywkę, gdy mija przedmiot, w którym może się przejrzeć.

 

 

Mario Navarro(15/AND) to syn Miguela, tego od drożdżówek. Ma pseudonim Frodo ze względu na wygląd twarzy. Mała głowa, która całkowicie zapełniona jest twarzą. Oczywiście od strony przedniej. Włosy kręcone przez co ten środkowy obrońca wygląda jak słynny bohater "Władców Pierścieni". To dobry duch drużyny, który wykazuje się determinacją i walecznością. Trochę podobny do mnie choć chyba póki co bardziej surowy technicznie. Swoimi beznadziejnymi żartami zostawia zawsze zgliszcza. Dziewczyny mijają go szerokimi łukiem, co jest chyba trochę przykre. Mario ma ciekawą osobowość, ale niestety nie nadrabia to w jego wyglądzie. Często małe dzieci przebiegają koło niego i krzyczą "Frodo! Pierścień, pierścień!" albo "Frodo! Uważaj! Sauron patrzy!"

 

Guillermo Ramirez Cuartero(15/AND) pseudonim Łysy to partner w obronie Froda. Tak samo jak jego kolega ma wielkie pokłady determinacji i waleczności przez co oddaje na boisku całe swoje serce. Ze swoich obserwacji wiem, że lubi szlugi co w tym wieku może mieć dla niego przykre skutki. Ale to nie moja sprawa, a Łysy naprawdę dobrze spisuje się na swojej pozycji. Czasami ma się wrażenie, że jest nie do przejścia. Brakuje mu trochę zwrotności co przekłada się na grę przeciwko szybkim zawodnikom. Często również pada kondycyjnie. To pewnie przez te ruskie fajki, które kopci przed każdym w-fem za salą gimnastyczną.

 

Ivan Maza(15/AND), jedyny człowiek bez pseudonimu. Ten lewy obrońca to chyba największy talent w okolicy. Jest niski, ale zadziorny. Gdy podchodzi do lady widać tylko jego głowę. Ludzie, którzy widzą go pierwszy raz, porównują go do Philippa Lahma. Do tego ma niezłą technikę, a także szybkość i determinację. Na boisku zawsze zachwowuje się mądrze i mam nadzieję, że przełoży to na spotkania ligowe. Ma szacunek u kolegów mimo swojego młodego wieku. Jest sercem drużyny i bardzo na niego liczę. Z resztą, on chyba jest tego świadomy.

 

Orlando Pedroso(15/AND) zawdzięczył swoje przezwisko tym, ze, gdy miał 12 lat ktoś trafił go kijem w lewe oko. Orlando nadal szuka przeklętego wroga, który uczynił mu to, gdy ten byłzajęty oddawaniem moczu w pobliskim lasku. Mimo tego Pirat radzi sobie z tym i na boisku nie ustępuje kolegom. Bardzo liczę na niego jako na środkowego obrońcę. Jest skoczny i dobrze gra głową, a przepaska zasłaniająca jego część twarzy moze będzie odstraszać rywali.

 

Richard Fournier(15/AND) to ostatni obrońca jakiego mam w składzie. Przezwisko Czwórka, jak można się domyślić, pochodzi od pierwszego członu jego nazwiska. Osobiście muszę przyznać, że chłopak nie wykazuje zbytnich umiejętności i często popełnia błedy. Mogę nawet stwierdzić, że zabardzo nie nadaje się do piłki nożnej ze względu na swoją niezadraność. Ale nawet takiemu należy dać szansę. Na pewno nie przekreślę jego marzeń. Richard jest świadomy swoich braków, dlatego cięzko nad sobą trenuje. Niemal codziennie widzę go z okna, gdy ćwiczy wieczorem strzały, a za bramkę robią mu drzwi od obory.

 

Javier Rodriguez Castanon(14/AND) to najmłodszy nasz zawodnik. Kret, jak to koledzy zazwyczaj na niego wołają ze względu na jego ciemną karnację, to typowy lewoskrzydłowy, który umie zerwać, gdy to potrzebne. Niezły drybling i szybkość predysponują go do grania na tej pozycji. Błyskotliwy i przebojowy młodzieniec, który wykazuje się niezłymi wrzutkami. To może być nasza tajna broń. Niestety ma skłonność do wplątywania się w drybling, dlatego bardzo często jego próby zabawy piłką kończą się na tym, że Kret potyka się o własne nogi i pada na ziemię jakby rażony piorunem. Joga Bonito to to nie jest.

 

Angel Luis San Roman(15/AND), czyli po prostu Romek. Wysoki jak na skrzydłowego. To trochę inny typ zawodnika niż Kret. Romek jest spokojniejszy, a przy tym dokładniejszy w swoich poczynaniach choć nie tak nieobliczalny jak jego kolega z drugiej strony formacji. Woli zagrać bezpieczniej, ale precyzyjniej, a swoim spokojem zawstydza nawet piłkarzy z pierwszej ligi. Ma tzw. spokój z Bundes. Plucie na boisko występuje u tego młodzieńca nagminnie, dlategoż czasami boisko przypomina to z meczu Polska - Ekwador.

 

Victor Caro(15/AND) - miłośnik gier hazardowych, szczególnie pokera. Po części dlatego zyskał pseudniom Karo. Ludzie, którzy z nim grali zarzucają mu oszustwa i coś w tym jest, bo i na boisku Karo wykazuje sie boiskowym cwaniactwem często zaczepiając przeciwników czy symulując. Dla przeciwników to bardzo niewygodny zawodnik. Oby nie przesadzał ze swoim aktorstwem bo jeszcze zbyt szybko wypatrzą go skauci Barcelony.

 

Abraham Crespo(15/AND) swoje przezwisko zyskał dzięki nazwisku. Hernan to jednak nieta sama pozycja co jego idol z Argentyny. Młody preferuje rozgrywanie piłki na pozycji ofensywnego środkowego pomocnika. Umiejętności ma do tego średniej jakości, ale jak na te warunki to ma możliwość wbicia się w pierwszy skład.

 

Carlos Galan(15/AND) to moja pokrewna dusza. Prawy pomocnik to fan hiszpańskiego rapu i częściowo dzięki mnie, także i polskiego. Przyjął kulturę hip-hopową i dlatego zyskał pseudonim Slang. Jest to wszechstronny piłkarz wykazujący się błyskotliwością. Mądry chłopak, na którego liczę w lidze. Oby pokazywał to co podczas lekcji w-fu, jakkolwiek śmiesznie to brzmi.

 

Juan Manuel Torres(19/AND) to nasz najstarszy zawodnik. Skończył już szkołę i pracował w tartaku, ale gdy dowiedział się o możliwości gry u nas, od razu przystąpił do drużyny. El Torro to defensywny pomocnik, tyle o nim wiem. Jedyny zawodnik, z którym nie miałem wcześniej styczności na boisku. Przyjąłem go jednak z uśmiechem, bo obecnie każdy zawodnik, który zdecyduje się na przyjście do klubu, będzie dla mnie jak botoks na usta Krzysztofa Ibisza.

 

Juan Miguel Agaudo(18/AND) to ten sam rocznik co El Torro, jednak Don Juan jest trochę młodszy. Ma lepszy kontakt z naszymi młodzieżowcami. Może, dlatego, że nie zdał dwa razy i czasami miał z nami lekcje w-fu, ponieważ jak wiadomo w tak małych miasteczkach w-fy ma razem kilka klas. Jego gra to raczej taka gra na alibi. Nie lubi się wysilać, ale teraz będzie musiał. Nie porzucił szkoły i postanowił, że proces edukacyjny zakończy dopiero po zdaniu wszystkich klas. Trzymam za niego kciuki, ale na boisku także będzie musiał się przykładać.

 

Johan Leroy(15/AND), pseudonim Liroy to napastnik. Wykazuje się niezłą skutecznością, choć brakuje mu trochę opanowania i zdarzy mu się dostać sraczki w najważniejszych momentach. Taki jeździec bez głowy, raz gra fenomenalnie, a raz fatalnie. Nie wiadomo co z takim zrobić. Jednak mam do niego sentyment, bo swój pseudonim dostał właśnie ode mnie. :D Od zawsze marzy o wyjeździe do zagranicznego klubu, ale obawiam się, że rzeczywistość okaże się brutalna.

 

Cristo Mondragon(15/AND). Jego przezwiska nie muszę chyba tłumaczyć. Popularny Faryd to jednak nie ta sama pozycja co legenda kolumbijskiej piłki, ale raczej na odwrót, Faryd ma zamiłowanie do strzelania goli. Wychodzi mu to lepiej niż Liroyowi. Do tego udziela się często w obronie czym zyskuje na mojej uwadze.

 

Cristobal Alcantarilla(15/AND) to nasz ostatni zawodnik. Gdy był pół roku temu był w szpitalu z powodu poważnej gorączki, pielęgniarka dała mu czopek. Młody zarzekał się, że wie jak go użyć, więc wsadził go do... buzi i zapił wodą. Od tej pory ma pseudonim Czopek. Lekko zabawne, ale na boisku Cristobal jest zadziornym, pełnym energii zawodnikiem, od którego oczekuję wiele.

 

Wszyscy stali przede mną wpatrzeni swoimi wielkimi ślepami. Tylko z tyłu El Torro i Don Juan pozwalali sobie na pogawędki. Chyba musieli rozmawiać o tym kogo to nie wyrwali na ostatniej dyskotece, bo zwrócili na siebie uwagę kilku młodszych. Ci z zainteresowaniem wsłuchiwali się jak to El Torro 'zaliczył' w kiblu Sonię. Gdy sam to usłyszałem, zrobiłem minę w stylu "not bad", ponieważ Sonia to naprawdę była sztuka, a jej wdzięki przyciągały innych mężczyzn jak światło przyciąga ćmy. Sam nieśmiało raz zagadałem na pewnej imprezie, ale mnie spławiła. Oczywiście nie jestem pedofilem. Sonia to dojrzała dziewczyna studiująca na jedynym uniwersytecie w Andorze. Szybko jednak ocuciłem się z podziwu względem Torresa.

- Cicho tam z tyłu! - krzyknąłem donośnie. - A Ty Czopek przestań dłubać w nosie. - lekki śmiech rozniósł się po szatni. Najlepiej od razu pokazać kto tutaj rządzi. Cała ta banda uspokoiła się, a rozmowa o 'dupciach' musiała poczekać. - Dzisiaj wstąpiliście wszyscy do klubu. Moje pierwsze pytanie do was. - czekali niecierpliwie jakby mieli dostać cukierka. - Czy ktoś z was chce zrezygnować?

Cisza. Wszyscy patrzyli na siebie podejrzanym wzrokiem jakby chcąc zasugerować, ze kolega, na którego patrzą nie ma ochoty być w tej drużynie. A może to była forma prowokacji i sprawdzenia, czy któryś z nich pęknie.

- Dobra w takim razie... - naprawdę myślałem nad tym co mam dziś powiedzieć długo. - Eee... zarządzam gierkę! Rozgrzejcie się. - "k***a...", pomyślałem. Spaliłem to, a całą moja mowa, która miała tutaj wystąpić, gdzieś wyparowała. Rozczarowałem się sobą i obawiałem się, że rozczarowałem także dzieciaków. Miałem świecić im przykładem i stać się prawdziwym przywódcą stada tych młodych wilków. Ale jednak zachowałem się jakbym siedział w krzakach z butelką wina.

- Super! - krzyknęli hurem i zaczeli się rozgrzewać. U wszystkich było widać pasję i zaangażowanie. Spodziewałem sie całkiem odwrotnej reakcji.

O matko, to działa. Jestem szefem.

Odnośnik do komentarza

Heh, nie ma to jak na inaugurację ligi halowej dostać 2:10 w dupe.

PS. Radek Majdan założył kapelę. :D

_________________________________________________________

 

Pierwszy trening przebiegł spokojnie. Kazałem chłopakom się rozgrzać, a potem zarządziłem gierkę. Wszyscy bardzo się starali sprawić na mnie dobre wrażenie jakbym widział ich pierwszy raz. Krzyczałem do nich z pewnej odległości dając wskazówki. Boisko nie zapraszało do gry, a wręcz przeciwnie, odpychało swoim wyglądem. Po deszczu zostało suche błoto, jednak bardzo uporczywe. Przyklejało się chłopakom do nowych korków i czasem powodowało poślizgi. Po treningu wszyscy wzięli prysznic i wyszli. Pożegnałem się z nimi i wyruszyłem w drogę powrotną do domu. Gdy przemierzałem skromne ulice Jenlai dogonił mnie Karo.

 

- Trenerze! Proszę poczekać! - krzyczał zdyszany chłopak. Że ma jeszcze siły tak biegać po treningu.

- Co jest Karo? Nie idziesz do domu? - zapytałem zdziwiony.

- Chciałem pogadać o klubie... - zaczął niepewnie.

- Słucham? - zatrzymałem się i spojrzałem na Victora. Zachowywał się jakby był zawstydzony. Może odczuwał stres, bo pierwszy raz jest w takiej sytuacji.

- Mam obawy przed meczami ligowymi. Boję się, że sobie nie poradzimy. - powiedział smutno.

- Nie martw się. - chwyciłem go za ramię. - Razem damy radę, a jeśli będziecie grać tak jak zawsze to na pewno nie będzie żadnych problemów. Z resztą, gdy będą jakieś komplikacje ja na pewno z wami będę. - starałem się go uspokoić.

- Ehh, mam taką nadzieję. A z kim gramy pierwszy mecz? - widać było, że trochę się opanował.

- Z tego co mi wiadomo to z Benficą. To drużyna pierwszoligowa, ale nie taki diabeł straszny jak go malują. Zobaczysz, będzie dobrze. - podniosłem go na duchu.

- Mam nadzieję, że będę mógł się pochwalić rodzinie, że nasz klub dzięki mnie awansuje do pierwszej ligi. - powiedział z nadzieją. Już nie dyszał, a jego tempo oddychania było wolniejsze.

- Będzie tak, ale pamiętaj, że liczy się drużyna. Dobra, spadaj do nauki bo tutaj z piłki nie wyżyjesz. - powiedziałem uśmiechnięty i obróciłem się.

 

Niebo było czyste, a błękit nasycał moje serce. Po pierwszym treningu czułem się już spokojniej. Dobrze, że prezes odpowiednio nas odział. Gdy tak wracałem do domu zadzwoniła moja komórka. Muzyka z "Ona tańczy dla mnie" wydostawała się niezdarnie z mojej kieszeni. Po chwili usłyszałem dźwięk i wyjąłem telefon. Numer nieznany.

 

- Cześć Mustapha. -poznałem głos ojca.

- Cześć.

- I jak tam wam się żyje? - zaczął rozmowę. Nie przepadałem za nim, ale szczerze uraz do niego już dawno zatarł się i tylko z rzadka miałem do niego wielką niechęć. I tym razem obyło się bez złośliwości z mojej strony.

- Wszystko w porządku. Będę trenował miejscowy klub w drugiej lidze. - pochwaliłem się, choć nie jestem pewien czy było czym.

- O, to świetnie. Wiesz, ja teraz podróżuje po Polsce. Nie wolałbyś trenować gdzieś tutaj? - zaproponował. - Z pewności załatwie Ci coś ciekawego. 2 czy 3 liga jest w moim zasięgu. To chyba lepiej niż druga liga Andory.

- No nie wiem, wiesz, dopiero co dostałem tę posadę. Ci ludzie liczą na mnie.

- Zadzwonie za kilka dni i przedstawię Ci propozycje jakie mam dobrze? Muszę koń...

Biiiip, sygnał się urwał. Popatrzyłem jeszcze przez chwilę na ekran komórki i schowałem ją do kieszeni. Taka szybka zmiana miejsc? To chyba zbyt pochopne. Ale jednak perspektywa trenowania klubu półzawodowego i do tego w Polsce jest ciekawsza. Czułem kolejną nieprzespaną noc...

 

###########################################################################################

 

Przez ostatnie dni skupiałemm się na pracy z młodzieżą. Współpraca wyglądała dobrze, choć wiadomo jak to tutaj wygląda. Treningi raczej nie odbywały się regularnie, ponieważ moi zawodnicy nieraz musieli się uczyć, a nieraz pomagać w gospodarstwach. Raz zdarzyło się, że na trening przyszli tylko Don Juan, El Torro i Slang. Ten ostatni uciekł z domu na trening i dostał szlaban na najbliższe nasze ćwiczenia. Jak tu pracować z trójką osób? Dobrze, że przynajmniej na w-fie jest większość. Trema przed moim nieoficjalnym debiutem sięgała zenitu. To już dziś zagramy nasz pierwszy mecz. Telefon od ojca milczał. Po ostatnim kontakcie z propozycją powrotu do Polski, nie odezwał się. Może to była zwykła podpucha. Jakieś podtrzymanie naszych kontaktów poprzez udawanie, że ojciec ma dla mnie jakieś fajne miejsce pracy u siebie w kraju i troszczy się o mnie. Teraz to było nieważne. Siedziałem sam w szatni czekając, aż przyjdą chłopaki. Pierwszy przyszedł nasz szanowny prezes.

 

- Witaj Mustapha - uścisnął moją dłoń mocno. - I jak Ci się widzi dzisiejszy sparing?

- Witam prezesie - udawałem, że nie widać po mnie tremy. Najgorszym byłoby przelać swój stres na innych. - Jest w porządku. Chłopaki są gotowi, żeby podjąć walkę. Ale cudów od nich nie oczekujmy.

- Wiem, mam świadomość, Mustapha - odparł ze zrozumieniem. - Ale mam nadzieję, że pieniądze, które włożyłem w ten klub nie pójdą na marne. Nie chcę przejechać się na tym biznesie.

- Panie zakolu, yyyy, to znaczy prezesie... - przejęzyczyłem się przez te cholerne zakola. Nie wiem czemu, ale jeśli chcemy utworzyć epitet ze słowem "zakola" to pasuje mi tylko słowo "cholerne". Cholerne zakola. - ...bądźmy poważni. Takie pieniądze jakie pan tutaj włożył to jest nic. To jest minimum jakie powinien pan włozyć w klub.

Pan Juan lekko się zdenerowował. - Słuchaj Mustapha, będą wyniki, będą pieniądze, a ja mulitmilionerem nie jestem - w sumie miał racje. - Wychodzę. Będę na meczu i mam nadzieję, że nie zawiedziecie mnie.

 

Prezes otworzył drzwi od szatni w tym samym czasie, gdy chciał je otworzyć Leroy. Spowodowało to małe zakłopotanie i problem z przejściem, ale po momencie dezorganizacji w końcugruboskórny prezesina wyszedł z małej kanciapy i szybko wskoczył do swojego auta, po czym odjechał w nieznanym kierunku.

- Cześć trenejro - powitał mnie Liroy.

- Cześć, cześć. Przebieraj się i czekamy na innych. - powiedziałem sucho. Myślałem już o meczu.

Odnośnik do komentarza

Chłopcy pilnie się rozgrzewali, a ja obserwowałem ich z wysokości linii bocznej. Boisko nie wyglądało źle, w porównaniu z tym co się działo, gdy zobaczyłem je pierwszy raz jako menager drużyny. Błoto, piach i tylko nieliczne źdźbła trawy przebijające się w miejscach, gdzie poziom syfu nie był zbyt wysoki. Obecnie murawa pokrywała się zielenią. Tylko w polach bramkowych trawy widać nie było, a zamiast niej wolno stał wilgotny piach, który być może będzie utrudniał pracę bramkarzom. Na trybunach zaczęli pojawiać się pierwsi widzowie, a drużyna przyjezdna wreszcie przybyła. Małe opóźnienie chyba różnicy nikomu nie robi, a gdyby zaproszeni przez prezesa gracze klubu Benfica nie przyjechali, chłopcy mogliby się poczuć rozczarowani. Casa Benfica to klub powstały w 1994, więc jego historia jest o ponad dziesięć lat dłuższa niż Jenlai. Do tej pory jednak zdobyli tyle samo mistrzostw co my. Takie małe pocieszenie. Pierwszy z busu wyszedł trener. Młody, przystojny facet z ułożoną idealnie fryzurą. Jakby przed chwilą skończył sesję fotograficzną. Za nim jak jeden mąż wyskoczyli piłkarze w czerwonych dresach. Po twarzach było widać od razu, że w tej drużynie mają starszych piłkarzy. Co poniektórzy prawdopodobnie sięgali trzydziestki. Na samym końcu wysiedli młodzi, typowi głowniarze, w podobnym wieku co moi podopieczni. Rozejrzeli się po boisku. Pełnowymiarowy prostokąt boiska zawierał dwie zardzewiałe bramki z zawieszonymi sieciami. Po kątach rozstawione były gumowe pałki o wysokości koło 1 metra z zawieszonym niebieskim płótnem. Wokół murawy było już ciekawiej. Z jednej strony bramki niewielki las, w którym nie rosło nic co zjadliwe. Bramkarz stojący przy drugiej bramce przy obróceniu się mógł zauważyć piękne pole, na którym pasły się krowy i owce. Ja za to stojąc przy linii bocznej mogłem, przy okazji oglądania moich rozgrzewających się zawodnikow, podziwiać piękną wiejską infrastrukturę. Drewniane szopy, gnojownik i stary porzucony sprzęt rolniczy, który nie nadaje się już do niczego, tak właśnie to wyglądało. Od mojej strony była droga i jednorodzinne domy. Z okien wychylali swoje głowy ludzie zaciekawieni nagłym harmiderem niedaleko ich miejsca zamieszkania. Trybuny teoretycznie mieliśmy, no bo w końcu jak inaczej nazwać 6 drewnianych ławek? Wszystko to łączyło się w mało atrakcyjny, lecz przeciwproporcjonalnie do atrakcyjności, folklorowy krajobraz.

 

Było 10 minut przed meczem, a wszyscy skończyli rozgrzewkę. Zawołałem ich do szatni i po chwili znów ta niewielka przestrzeń zapełniła się męskimi zapachami.

- Słuchajcie... - zacząłem niepewnie drżącym głosem - nie oczekujcie od siebie zbyt wiele. Pamiętajcie, że to tylko sparing, do tego z o wiele silniejszym rywalem. Po prostu pokażcie, że nie bez powodu jesteście tutaj w drużynie.

- Kto będzie kapitanem? - krzyknął ktoś z głębi. Trafne pytanie.

- A więc... - zapomniałem o kapitanie, cholera - ...kapitanem będzie dzisiaj Maza. - Młody chłopak uśmiechnął się pod nosem i nic nie mówiąc wziął małą czerwoną opaskę, a ja dalej kontynuowałem swoją myśl - Najwyższa pora, żebyście poznali skład. A więc zagramy systemem, który ćwiczymy z reguły na treningach. Czyli bramkarz, czterech obrońców, pięciu pomocników i jeden wysunięty napastnik. Przy tym w pomocy gramy jednym wysuniętym pomocnikiem, który ma za zadanie łączyć linię pomocy i ataku, oraz dwoma wspierającymi przód, ale także tył. Oczywiście gramy też bocznymi pomocnikami, jeden będzie bardziej usposobiony ofensywnie, a drugi na aż tyle w ataku nie będzie mógł sobie pozwalać. Rozumiemy?

- Tak! - krzyknęli hurem. Ich niecierpliwość sięgała zenitu.

- Dobra. Macie jakieś pytania?

- Na kogo mamy najbardziej uważać? - zapytał ciekawsko Czopek jakby szukając pojednania ze mną.

- A więc jeśli chodzi o najgroźniejszych rywali to uważajcie na Bento. To ten z numerem '12' na plecach. Jest szybki i do tego ma i prawą i lewą nogę. Nigdy nie wiadomo, w którą stronę pójdzie zwód. Najlepiej takiemu wjechać w nogi i po sprawie. - zachęciłem ich chyba do małej agresji. - Słuchajcie, z resztą, co ja wam będę gadał. Nie jestem dobrze przygotowany, po prostu nie miałem czasu, żeby dowiedzieć się kto tam gra i jak grają. To pierwszy mecz i po prostu zagrajcie porządnie. A teraz przedstawię pierwszą jedenastkę. Zagramy tak. W bramce Firana, potem w obronie od prawej Maza, Frodo, Łysy i Pirat. W pomocy na prawej zagra Romek i to właśnie Ty będziesz tym bocznym, który ma za dużo nie szaleć. Dobra, dalej - zawiesiłem się - W środku Karo i Jajo, a przed nimi wysuniętego będzie grał Hernan. Na lewej ofensywnie usposobionej wystawiam Kreta, a w ataku Liroja. To wszystko. - w tym momencie zapukał sędzia.

- Wychodzić! - krzyknął ubrany w czerń wysoki i łysy człowiek. Nie było to miłe powitanie.

- Wychodźcie na boisko. Powodzenia i nie bójcie się!

 

Wszyscy wyszliśmy, a 'trybuny zapełniły się'. Na mecz przybyli rodzice młodych piłkarzy i niektórzy lokalni kibice. Wśród nich była także mała grupka trochę już podpitych kibiców, którzy to wykrzykiwali mało zrozumiałe okrzyki. Jednak po ogólnej analizie można było dojść do wniosku, że nie są to słowa wywodzace się z pięknej katalońszczyzny, ale raczej łacina.

 

Przywitałem się z lalusiem od drużyny przeciwnej. Ten niechlujnie podał mi rękę co potraktowałem jako brak szacunku.

- Szczęścia życzę, będzie panu potrzebne. - rzekł pewny siebie trener przyjezdnych.

- Dziękuję, nawzajem. Długo pan trenuje ten zespół? - chciałem mimo wszystko trochę ocieplić atmosferę. Jestem w tym półświatku nowy i lepiej, żebym od razu nie skreślił swoich szans.

- Nie, ja jestem tylko asystentem. Pierwszy trener musiał wyjechać tymczasowo zagranicę. Przepraszam, ale mecz zaraz się zacznie i muszę zająć się swoją drużyną. - uśmiechnął się lekko i odszedł przy tym wykrzykując coś w stronę boiska.

 

Asystent? Taki ktoś bardzo mi się przydał. W końcu nie musiałbym mieć wszystkiego na głowie, a w Jenlai jest kilka osób, które trochę znają się na piłce. Przecież nie potrzebuję żadnego Boasa czy niewiadomo kogo. Moje myśli przerwał gwizdek sędziego i mecz właśnie się zaczął.

Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...

Buuujaa :_eyes:

__________________________

 

Mecz na początku nie był porywający. W 10 minucie Łysy za długo przetrzymał piłkę w obronie i odebrał mu ją Concha. Zawodnik gości uderzył z całej siły, ale Firana stał we właściwym miejscu i sparował piłkę prosto przed siebie, gdzie następnie została wykatapultowana w pole pszenicy. Chwilę później Maza z autu rzucił do Romka, ten niezgrabnie przyjął piłkę, ale gdy tylko udało mu się opanować sytuację, podał do Liroya. Młody zawodnik zrobił balans ciałem, na którego nabrał się jeden z obrońców i uderzył z całej siły przed siebie. Bramkarz nie miał szans przy tym strzale i prowadzimy 1:0 z pierwszoligowcem!! Po wznowieniu gry przez gości piłka znów wpadła pod nogi Liroya i teraz sytuacja była jeszcze łatwiejsza. Niestety tym razem Johan się nie popisał i strzelił prosto w przerażonego bramkarza. Swoją drugą groźną sytuacje piłkarze Benfici mieli w 50 minucie. Gonzalez minął naszą młodą linie obrony, ale w ostatnim momencie poślizgnął się o psią kupę leżącą na boisku i tylko musnął piłkę, która wturlała się w rękawice Firany. Co ciekawe poślizg był tak poważny, że Gonzalez musiał opuścić boisko. Trzeba było przyznać, że goście byli w drugiej połowie od nas lepsi. W 56 minucie El Torro stracił piłkę w środku pola na rzecz znacznie silniejszego fizycznie Alvareza. Ten podał do Tiago Bento, który wpadając w pole karne uderzył precyzyjnie między nogami interweniującego bramkarza. W 70 minucie z rożnego piłkę wkręcał Bento, ale na nasze szczęście piłka odbiła się od poprzeczki i wyszła za boisko. W 90 minucie strzeliliśmy gola, ale sędzia postanowił, że odgwizda spalonego choć go według nas nie było! Po części rozumiem błąd arbitra. Praca bez liniowych jest trudniejsza. W 93 minucie jeszcze zerwał lewą stroną Faryd, wrzucił na Liroya, ale ten trafił tylko w poprzeczkę i wynik został remisowy.

 

13.7.11r

Towarzyski

(2L)Jenlai 1:1 Benfica(1L) (Liroy 14', Tiago Bento 56')

MoM: Richard Fournier(Czwórka) 7.4

Fr: 108

 

Następny mecz towarzyski stoczymy z kolejnym pierwszoligowcem. Tym razem będzie to zespół Pricnipat, typowy pierwszoligowy średniak. Ani to nie powalczy o mistrza, ani to nie musi walczyć o utrzymanie. Ze składu wypadł nam niestety Slang, który naciągnął mięsień czworogłowy uda. Mecz lepiej zaczęli przyjezdni. Strzał głową jednego z piłkarzy Principat instynktownie obronił Firana już w 10 minucie spotkania. Niestety w 17 minucie kontuzji doznał Pirat i z przyczyn dokładniej niewiadomych musiał opuścić boisko. Chwilę później Liroy dostał świetną długą piłkę od Ivana Maza'y. Bramkarz gości wyszedł z bramki, a nasz napastnik postanowił przelobować golkipera. Niestety piłka trafiła za siatkę. Pod koniec pierwszej połowy Kret odebrał piłkę w środku pola i posłał prostopadłą w kierunku Liroya. Johan popędził ile sił, wyprzedzając przy okazji ostatniego obrońcę i miał już strzelać kiedy to Dionisio Lopez ewidentnie pociągnął go za niebieską koszulkę. Liroy padł jak długi, a sędzia pokazał obrońcy czerwoną kartkę. W 42 minucie mamy rzut rożny. Piłkę wrzucił Hernan, a piłkę sięgnął głową Frodo i skierował ją do bramki! 1:0!! Drugą połowę zaczęliśmy bardzo dobrze. Maza wrzucił w pole karne, a Romek był tam, gdzie powinien i uderzył z pierwszej. Bramkarz musiał wyciągnąć piłkę z sieci po raz drugi. W 54 minucie mieliśmy już trzybramkowe prowadzenie. :klaszcze:Kret podaje przed pole karne do Hernana, a ten precyzyjni umieszcza piłkę przy słupku! Gramy świetnie. Później emocje niestety siadły. Gościom już w ogóle nie chciało się grać. Nie biegli do żadnej piłki, ŻADNEJ. Moi też siedli i to wyglądało raczej jak spotkanie lunatyków niż mecz piłkarski. Piłkarze Pirncipat nie oddali ani jednego celnego strzału co warto odnotować.

 

22.7.11

Towarzyski

(2L)Jenlai 3:0 Principat(1L) (Frodo 42', Romek 49', Hernan 54')

MoM: Mario Navarro(Frodo) 8.5

Fr: 103

 

Ostatni poważny sparing gramy z U.E. Santa Coloma. Jest to kolejny klub grający na szczeblu pierwszej ligi. Jeden z tych, którzy mogą przerwać hegemonię "Mocarnej Dwójki". W 7 minucie dobrą prostopadłą piłkę dostał Fernandez Gonzalez, ale na nasze szczęście ten napastnik nie zachował zimnej krwi i po jego uderzeniu piłka przetoczyła się obok słupka. W 13 minucie Martinez łatwo minął Bajlando, który stał jak dupa w polu. Skrzydłowy gości pociągnął jeszcze z piłką do pola karnego, wstrzelił piłkę w tłum grajków stojących przed bramką i tam właśnie piłka odbiła się od pleców Escriba'y, który strzelił pierwszą bramkę dla przyjezdnych. Nas nie było stać na żaden ciekawy atak. W 29 minucie znów geniuszem popisał się Bajlando, :???: który sfaulował w polu karnym Fernandeza. Do piłki podszedł Ivan Fernandez Gonzalez i strzelił gola. Firana załamywał ręce. W 41 minucie kolejny karny dla gości, tym razem sfaulował łysy. Znów podszedł Fernandez Gonzalez i bez momentu zawahania umieścił piłkę w siatce. beznadziejny mecz w naszym wykonaniu. W szatni powiedziałem chłopakom, żeby coś z siebie jeszcze wykrzesali, ale Ci nie wyglądali na naładowanych entuzjazmem. gra na boisku też raczej nie zmieniła swojej postaci. W 57 minucie moi obrońcy tak swobodnie przepuścili Longasa, że temu byłoby chyba, aż głupio zmarnować taką sytuację. Coś tam ratować próbował jeszcze Firana, ale piłka przeleciała mu po rękawicy i wpadła do siatki. Do 78 minuty oddaliśmy tylko jeden strzał i to niecelny! To trochę uległo zmianie bo mieliśmy rzut rożny. Wrzucił Liroy, a gola strzelił Łysy no i mieliśmy honorówkę. Jak pięknie. :D Do końca meczu wynik już nie uległ zmianie tak samo jak liczba naszych sytuacji.

 

1.8.11r

Towarzyski

(2L)Jenlai 1:4 Santa Coloma(1L) (Łysy 79', Escriba 13', Fernandez Gonzalez /kar 28' /kar 41', Longas 57')

MoM: Ivan Fernandez Gonzalez 8.2

Fr: 107

 

Trudno powiedzieć czy jesteśmy gotowi do sezonu. Tutaj transfery lipca: CZĘŚĆ1 i CZĘŚĆ2.

Odnośnik do komentarza

Czas na inaugurację ligi. Mierzyliśmy się z Futbol Sala La Massana. Jest to drugoligowy średniak. Na nasze nieszczęście zaczynamy drugą ligę od meczu na wyjeździe co może się skończyć źle, ponieważ młodzi nie mieli jeszcze okazji zagrać na obcym terenie. Niestety w meczu nie wystąpi Czwórka, który doznał kontuzji podczas kopania dołu szpadlem u siebie na podwórku. Pierwsze minuty należały do nas. Dobrze w przodzie pozycjami wymieniali się Kret z Czopkiem. W 4 minucie rzut rożny dla mojej drużyny. Wrzuca Hernan, a gola strzela Frodo i mamy pierwszą oficjalną bramkę drużyny Jenlai w tym sezonie!! Po tej bramce gra się wyrównała. Gospodarze dostali rzut wolny przy bocznej linii pola karnego, ale wrzutka jednego z piłkarzy Massana'y nie skończyła się golem. W 33 minucie sytuacja z początku meczu się powtarza, tym razem przeciwny róg boiska, ale znów Hernan i znów Frodo. Prowadzimy już dwiema bramkami! :D W drugiej połowie ataki gospodarzy wzmogły się. Na pewno na skrzydłach niosły ich obelgi w stronę naszej drużyny ich fanatycznych kibiców upitych jak dziki świnie. Jimenez miał swoją okazję, ale jego strzał, przy leżącym już Firanie, obronił stojący na linii Frodo. Kwadrans przed końcem meczu strzelamy 3 gola. Wrzutka Kreta, piłkę oddaje do tyłu Liroy, a gola zza pola karnego zdobywa Jajo. Jak widać w andorskiej drugiej lidze nawet bramkarze strzelają. Po tej bramce moi już nie mieli sił zdobywać kolejne bramki, więc pozostała nam obrona wyniku. W druzynie gości uaktywnił się prawoskrzydłowy Hernandez Suarez, ale koledzy z drużyny nie potrafili wykorzystać jego celnych podać i ich strzały lądowały na drzewach liściastych za murawą.

 

1/26 2L, 14.8.11r

(-)FS Massana 0:3 Jenlai(-) (Frodo 4', 33', Jajo 75')

MoM: Frodo(Mario Navarro) 9.3

Fr: 451

Firana - Bajlando(Don Juan 65') Frodo Łysy Maza - Romek Karo(Jajo 65') El Torro Hernan Kret - Czopek(Liroy 45')

 

Tymczasem rozlosowano spotkania drugiej rundy Pucharu Andory i my zmierzymy się na wyjeździe z Engordany, klubem, który tak jak my, gra w drugiej lidze. Co ciekawe jest, to tutaj na drugim szczeblu rozgrywkowym w jeden dzień jest rozgrywany tylko jeden mecz. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale to trochę dziwne. :D

 

Czas na drugą kolejkę. Znów gramy na wyjeździe. Tym razem z trochę bardziej szanowanym klubem niż nasz ostatni przeciwnik. Atletic d'Eschaldes to klub, który istnieje już od 1994 roku, czyli na warunki Andory to już bardzo długo. W 5 minucie Liroy sam dzielnie walczy na połowie przeciwnika i został sfaulowany. Dostajemy wolnego, wrzuca Hernan i tym razem faulowany jest Frodo, tylko, że w polu karnym. Sędzia wskazał na wapno! A faulował Yohann Thomas. Do karnego podszedł Karo i pewnie go wykonał. W 16 minucie bardzo daleka piłkę w pole karne wrzuca Maza. Wydawało to się niegroźne, ale nic bardziej mylnego. Lopez Orosa wali takiego kiksa, że piłkę wpada to bramki gospodarzy. Coś niebywałego, beka w ch**. :D W 21 minucie ładna klepka w obrębie pola karnego i w końcu na uderzenie zdecydował się Karo. 3:0, piłka leciała tuż przy słupku i bramkarz nie miał nic do powiedzenia. W 41 minucie interwencją musiał popisać się Firana, ponieważ przez błąd, który popełnił Bajlando piłka wpadła pod nogi napastnika gospodarzy i ten od razu huknął. Na szczęście nasz bramkier był na swoim miejscu. W drugiej połowie graliśmy swoje. Zauważyłem, że nasze rzuty rożne robią sporo zamieszania, choć w ogóle ich nie ćwiczymy. W 59 minucie wszyscy złapaliśmy się za głowy. CO ZROBIŁ KRET?! :ke: linia boczna boiska na wysokości pola karnego, Kret chyba starał się wrzucać, ale piłka tak zakręciła, że wpadła za kołnierz stojącemu w bramce Floresowi. Ręce same składały się do oklasków. Ta kanonada jeszcze się nie skończyła. W 77 minucie Karo posyła prostopadłą piłkę do Liroya, a ten wyprzedza obrońców. Gdy poczuł już ich oddech na swoim karku oraz zobaczył wychodzącego bramkarza, postanowił przelobować Floresa no i to się udało! :kaczka: Po tej bramce wszystko już się uspokoiło, a my wracamy z trzema punktami.

 

2/26 2L, 26.8.11r

(2)Atletic 0:5 Jenlai(3) (Karo /kar5', 21', Orosa /sam 18', Kret 59', Liroy 76')

MoM: Karo(Victor Caro) 9.6

Fr: 400

Firana - Bajlando Frodo(Pirat 59') Łysy Maza - Kret Karo Slang Hernan(El Torro 45') Faryd(Romek 68') - Liroy

Odnośnik do komentarza

Wrześniowy wiatr z hukiem uderzał w okno mojego pokoju. Wieczory nad Jenlai stawały się już chłodniejsze, a wspomniane podmuchy wiatru coraz bardziej uporczywe. Górski teren jeszcze bardziej zwiększał jego siłę. Siedziałem sam w swoim pokoju przeglądając różne polskie portale. Uważnie obserwowałem co dzieje się w najwyższych polskich ligach jakbym coraz bardziej oczekiwał na telefon od ojca w sprawie pracy w jego ojczystym kraju. Jednak już od miesiąca telefon milczał. Zwycięstwa mojej drużyny, gdzieś zacierały to ciągłe oczekiwanie i pozwalały mi nadal skupiać się na obecnej pracy. Spojrzałem za okno. Wracał pan Ezechiel ze swoimi owcami. Jak zwykle na coś narzekał, pewnie tym razem na pogodę. Nagle zadzwonił telefon.

 

- Mustapha, musisz przyjechać natychmiast do szkoły. - bez powitania rozkaz wydał mi pan Juan.

- Niech pan spojrzy, która godzina? Czy to coś poważnego? - powiedziałem niechętnie.

- Tak, sprawa dotyczy Twojego stanowiska w klubie. - zabrzmiało poważnie, więc chyba nie miałem wyboru.

- Dobrze, będę za niedługo. - westchnąłem jeszcze do słuchawki i rozłączyłem się.

 

Ubierałem się mozolnie lecz konsekwentnie. Byłem ciekaw o co może dokładniej chodzić. Przecież wygrywamy mecz, z resztą to dopiero dwie kolejki. Wyszedłem z domu, a wiatr dalej szarpał wszystko co miało chociaż niewielki procent giętkości. Po kilku chwilach dotarłem na piechotę do gmachu szkolnego. Wszedłem do sekretariatu wcześniej pukając do drzwi. Marici nie było, a pomieszczenie wypełniała cisza i ciemność. Tylko przez szparę drzwi dyrektora przedostawał się wąski promień światła dając znać, że ktoś w środku zapewne jest. Zapukałem, a pan Juan nakazał mi wejść do środka.

 

- Chciał mnie pan pilnie widzieć, więc jestem. - zacząłem niezdrowym tonem.

- Tak, słuchaj, po pierwsze gratuluję Ci zwycięstw. Naprawdę nie spodziewałem się, że tak dobrze zaczniecie ten sezon. - szeroki uśmiech wypełniał twarz dyrektora szkoły.

- A po drugie? - zapytałem niecierpliwie.

- No, a po drugie to mam dla Ciebie chyba nie miłą wiadomość. - spowarzniał.

- Jaką?

- Były trener Jenlai, Yetta, prawdopodobnie niedługo będzie wracał do kraju. Praca we Francji nie powiodła się, więc możliwe, że po jego powrocie będziesz musiał ustąpić mu miejsca.

- Jak to?! - byłem wściekły. Jakim prawem jakiś były trener miałby mnie zastępować od razu tylko dlatego, że wrócił do kraju i trenował ten klub przede mną?

- Niestety Mustapha - rzekł pan Juan. - Ja co prawda jestem prezesem Jenlai, ale nawet na takim zadupia są ludzie, którym tak ważna persona jak ja musi się podporządkować. - wzruszył ramionami.

- Nie zgadzam się! - krzyknąłem, huknąłem drzwiami i wyszedłem. Na pewno nie oddam bez walki tej drużyny i dopóki będę w stanie, dopóty będę prowadził tę drużynę.

 

Wróciłem zdenerwowany do domu. Anna już spała, jej chrapanie roznosiło się po całym domu. Sufit trząsł się jak oszalały. Jeszcze przed snem wypiłem zimne piwo. Byłem wściekły, że prezes tak traktuje ludzi pracujących w jego klubie. Zobaczymy co się stanie, gdy wróci Yetta. Póki co myślałem już o kolejnym meczu z Engordany.

 

Kret został najmłodszym strzelcem rozgrywek w historii. Zdobył gola w wieku 15 lat i 6 dni. Martwi mnie, że pierwszoligowe kluby ciągle składają oferty za moich piłkarzy. Nie wiadomo czy będziemy w stanie odeprzeć te ataki. Do tego nikt, ale to dosłownie nikt nie chcę do nas przejść... Jeśli już jesteśmy przy bocznych tematach to sprawa reprezentacji Andory także wygląda nieciekawie. Znajduje się ona w grupie B eliminacji do Mistrzostw Europy 2012 i zajmuje obecnie ostatnie miejsce w tabeli, co pewnie nikogo nie dziwi. 2 zdobyte gole i 18 straconych.

 

Sierpień już się skończył, a my w końcu gramy mecz u siebie, przed własną wspaniałą i odurzoną alkoholem oraz narkotykami publicznością. W tym meczu wypadło mi ze składu, aż trzech zawodników. Dwóch zostało powołanych do reprezentacji U-19, a Czwórka dalej leczy kontuzje. Od początku meczu widać było komu bardziej zależy na tym zwycięstwie. Ruszyliśmy z impetem, aż doczekaliśmy się rzutu karnego. W 21 minucie w polu karnym zostaje sfaulowany Faryd i piłkę na 11 metrze ustawił Karo, po czym pewnie wykorzystał jedenastkę. Potem dalej graliśmy swoje. Jeszcze przed gwizdkiem sędziego ogłaszającym koniec pierwszej połowy udało nam się podwyższyć wynik. Wrzuca z boku boiska Hernan, a Pirat kieruje piłkę głową do bramki. W drugiej połowie coś w nas się zacięło i zaczeliśmy grać trochę słabiej. Na szczęście w 51 minucie Pelayo Pena fauluje w obrębie pola karnego Don Juana i do tego stałego fragmentu gry podszedł ponownie Karo i ponownie strzelił bramkę. Nie musieliśmy czekać długo na odpowiedź gospodarzy, w 53 minucie dostają rzut wolny, wrzuca jakiś Wirtuezejro, a gola zdobywa Moises Romero. Znów kibice zgromadzeni na Kęp Nou nie czekali zbyt długo na kolejnego gola. 4 minuty po pierwszej bramce dla gości, gola zdobywa Frodo po wrzutce z boku boiska Don Juana. I właśnie w tym momencie zaczęliśmy grać piach. Jeszcze przed straconą bramką kontuzji doznał Kret, a my niestety nie mieliśmy już zmian, więc musieliśmy grać w dziesiątkę. W 80 minucie Bajlando źle wycofuje piłkę i do owej doskakuje Jose Garcia. Napastnik mając przed sobą tylko Firanę pewnie zdobywa gola. W końcówce meczu zrobiło się gorąco bo gola kontaktowego zdobył Rafael Delgado, który dostał piłkę w polu karnym. Gościom jednak zabrakło czasu na strzelenie kolejnej bramki, ponieważ sędzia zaraz strzelonym golu po raz ostatni zagwizdał.

 

3/26 2L, 4.9.12r

(2)Jenlai 4:3 Engordany(6) (Karo /kar 21', /kar 51', Pirat 45+1', Romero 54', Frodo 57', Garcia 80', Delgado 91')

MoM: Karo(Victor Caro) 8.8

Fr: 420

Firana - Bajlando Frodo Pirat Maza(Romek 45') - Don Juan(El Torro 61') Karo Slang Hernan(Czopek 61') Kret(ktz 75') - Faryd

Odnośnik do komentarza

Klasa maturalna...

________________________________________________________

 

Ostatnie wydarzenie w gabinecie prezesa mocno ochłodziły nasze relacje. Od tamtego czasu porozumiewaliśmy się tylko w sposób formalny i tylko przy najważniejszych sytuacjach, czyli pojawienie się w pracy, czy to szkole czy na treningu. Uścisk dłoni i nic więcej. Plotki o tym jakoby Yetta, dawny trener Jenlai, miał wrócić tam skąd przybył nagłaśniały się coraz bardziej, jednak nikt nie miał stuprocentowej pewności, że owy marny zbieracz winogron wróci do domu.

 

Szkolna przerwa dawała mi trochę oddechu. Wszyscy moi podopiczeni wybiegli z sali gimnastycznej by zaczerpnać świeżego powietrza i porozmawiać ze swoimi szkolnymi kolegami. Siedziałem w kantorku rozpisując taktykę na nasz kolejny ligowy mecz, gdy do drzwi ktoś zapukał. Gwałtownie naciśnięta klamka uwolniła drzwi z zatrzasku, a z powoli otwierających się drzwi wyjrzała Marica, sekretarka tego zapchlonego dyrektorka. Wyglądała, w przeciwieństwie do pana Juana, wyśmienicie. Jej kruczoczarne włosy opadały mimowolnie na opaloną skórę, a koszulka z dekoltem lekko odkrywała publiczności tajemnice dwóch niezbadanych jeszcze światów. Nasze relacje ograniczały się raczej do krótkich rozmów. W sumie z reguły to ona coś mówiła, a ja wpatrzony w nią jąkałem się, trząsłem i zachowywałem jak człowiek z zaburzeniami umysłowymi i fizycznymi.

 

- Witaj Mustapha - uśmiechnęła się.

- Cz-cześć. - k***a, znowu.

- Gratuluję ostatnich wyników, ludzie są zachwyceni tym jak odmieniłeś zespół. - zaczęła rozmowę.

- Dziękuję, ale to dopiero początek i nie ma co od razu gloryfikować moich zasług. Właściwie, to co Cię tutaj sprowadza? - ciekawość zżerała mnie.

- Wiesz - jej mina wskazywała moment zawahania - pracujemy już dosyć długo w tym samym miejscu. Nie uważasz, ze powinniśmy się lepiej poznać? - oparła swoją nienaganną pupcie na biurku, przy którym siedziałem.

- W-w sumie, to czemu nie. Może...

 

Nagle do kantorka wparował otyły prezesina. Gdy zauważył pozycję, w której siedzi jego ulubiona sekretarka i do tego zauważył mnie przy biurku, jego twarz zagotowała się.

 

- Marica, całe dziesięć minut panią szukam! Gdzie się pani podziewa?! - wrzasnął, gestykulując przy tym energicznie.

- Ale mam teraz przerwę, więc mam prawo wyjść z gabinetu. - tłumaczyła się piękna lady.

- Tak, ale proszę się nie oddalać, aż na sale gimnastyczną. - burzliwie próbował tłumaczyć swoje oburzenie pan Juan - To jest miejsce dla w-fistów, a nie dla sekretarek.

- Niech pan nie przesadza - wtrąciłem swoje trzy grosze - Marica, to znaczy pani Marica ma prawo podczas przerwy wychodzić, gdzie jej się podoba, szczególnie, iż sala gimnastyczna nie jest umiejscowiona poza obrębem szkolnego terenu. - spojrzałem mu w oczy.

- To skandal, żeby personel był tak niezdyscyplinowany! - wrzasnął i otworzył drzwi, gdy dzwonek na lekcje zadzwonił. - Proszę, wychodzimy - spojrzał na Maricę - a z panem to jeszcze sobie pogadam. - wskazał na mnie palcem i po przepuszczeniu swojej podwładnej, wyszedł z kantorka udając się w kierunku głównego szkolnego gmachu.

 

Niestety nie udało mi się umówić się z tą piękną niewiastą, ale na pewno niedługo nasze drogi znów się zejdą.

 

#####################################################

 

Nie mieliśmy wiele czasu na odpoczynek po ostatnim meczu. Plusem jest to, że znów graliśmy u siebie. FC Ranger's to jeden z dwóch klubów(pierwszym są rezerwy Santa Coloma), który wypłaca zawodnikom pensje w drugiej lidze. Czyli po prostu na skalę tej ligi to fenomen. Jednak nie deprymowało nas to i mieliśmy ochotę złoić kolejnego przeciwnika. Goście narzucili nam jednak swój styl gry. W 17 minucie wrzuca jeden z zawodników Ranger's, piłka wydaje się niegroźna, lecz wyskakujący do niej Ferreira wygrał z Firaną, piłka jeszcze powoli leciała w kierunku bramki, ale Romkowi nie udało się jej wybić, co za łajza... :fool: Ta bramka chyba nas zmobilizowała, bo 10 minut po straconym golu, my wyrównujemy. Kret gra na ścianę do Czopka, ten ładnie obraca się z piłką i z linii 16 metra uderza mocno w światło bramki. Minęło pół godziny i wyszliśmy na prowadzenie. Z boku wrzuca Hernan, a klasycznie akcje wykańcza Frodo. W 40 minucie sędzia myli się w ocenie sytuacji i stwierdza, że Don Juan faulował napastnika gości w polu karnym. Wskazał na wapno, do piłki podszedł Mauro Nunes i wyrównał wynik spotkania. Druga połowa to raczej szara i nudna kopanina. Dwie czy trzy niezłe sytuacje mieli przyjezdni, ale w bramce dobrze spisywał się Firana. My nie mogliśmy się pochwalić udanymi atakami i wynik kończy się remisem.

 

4/26 2L, 7.9.11r

(2) Jenlai 2:2 Ranger's(8) (Ferreira 17', Czopek 26', Frodo 30', Nunes /kar 42')

MoM: Czopek(Cristobal Alcantarilla) 8.2

Fr: 408

Firana - Romek Frodo Pirat Maza - Don Juan(Bajlando 72') El Torro Jajo Hernan(Karo 72') Kret - Czopek(Łysy 45')

 

A tu jeszcze transfery sierpnia ;) CZĘŚĆ 1 i CZĘŚĆ 2.

Odnośnik do komentarza

Spojrzałem w nasz terminarz. Okazało się, że do następnego meczu mamy dużo wolnego czasu, więc spożytkowałem to w udany sposób. Wybrałem się do Andorry aby pozwiedzać lokalne zabytki oraz krajobrazy. Idąc ulicą mozna było szybko zauważyć różnicę stopnia rozwoju wszelakiego między Jenlai, a stolicą Andory. Była już wieczorowa pora, więc postanowiłem wpaść do baru "La Salchicha". Okazało się, że właśnie w soboty są organizowane tam mocno zakrapiane alkoholem imprezy. "Trudno", pomyslałem i wchodząc do wnętrza pomieszczenia od razu rzuciło mi się na jedno: na parterze brak pomieszczeń. Przede mną ukazały się kręte schody, więc niepewnym krokiem wstąpiłem na górę. Po lewej stronie było miejsce do tańczenia, które obecnie świeciło pustkami, a po prawej miły bar z szerokim wnętrzem. Wybór był prosty: prawo. Rozejrzałem się spokojnie i podszedłem do baru, za którym siedziała urocza blondynka.

 

- Pięćdziesiątke poproszę. - powiedziałem skromnie się usmiechając. Barmanka szybko wyjęła spod lady mrożoną wódkę i polała do kielonka.

- Ty tutaj tak bez towarzystwa? - zapytała z miłym akcentem.

- Tak się składa, że ja tutaj przelotnie.

Blondynka spojrzała krótko na mnie i obróciła się by wycierać szkło. W tej samej chwili podeszła grupka młodszych 'koksów'. Otoczyli mnie , gdy jeden sypnął drobniakami na ladę i zarządał dla swoich kolegów kolejkę. co ciekawe nie pominął w swoich planach nawet mnie. Szybko znaleźliśmy wspólny kontakt, który już całkiem mozna było uznać za bardzo dobry, gdy wchłoneliśmy juz około pół litra na łebka.

- Słuchaj Mustapha. - głośno, lecz równie niewyraźnie zaczął Javier, szef tej małej grupki - Idziemy na parkiet Ty, Ty, Ty...

Chwycił mnie za ramię i pociągnął do dużego pomieszczenia po lewej stronie. Jasnozielony laser przerywany co sekunde bił po oczach, powodując, że ruch wokół stawał sie być widziany przeze mnie w spowolnionym tempie. Od razu przytoczyła się do mnie jakaś laska. Przyjrzałem się jej bliżej, gdy ta ochoczo bujała biodrami przede mną.

- Słuchaj, może wyskoczymy gdzieś? - zapytała nachlana w trzy dupy hiszpanka.

- Sorry, jesteś brzydka jak sto chuji. - powiedziałem. Nie byłem jeszcze tak pijany, żeby walac się, gdzieś po mieście z taką lutnią. Gdy ta stała jak wryta, ja wyszedłem z 'pokoju tanecznego'. Okazało się, że większość towarzystwa jest już mocno podpita. Stwarzało to sytuację dość napiętą. Stałem przed schodami, właściwie miałem już wychodzić, ale na górę wchodzili właśnie dresiarze z Les Escaldes. Łatwo można było to zauważyć, ponieważ większość z nich miała na ramieniu zielono-czerwoną opaskę charakterystyczną dla tego piętnastotysiecznego miasta.

No i zaczęło się. Istna rzeźnia. Jako, ze pierwszy dostałem szybkiego gonga w twarz, nie mogłem uczestniczyć w całym tym dalszym zajściu. Czułem jeszcze tylko ból w plecach, gdy toczyłem się po schodach na sam dół.

 

##################################################

 

- Miło Cię widzieć trenerze. - powiedział Ivan Maza wchodząc do pokoju.

Otworzyłem oczy.

- Gdzie ja jestem? - zapytałem siebie i Ivana. Pokój nie był przystrojony dość bogatymi meblami. Raczej wyglądało to na menelską prycze, gdzie odpoczywa napita żulernia, która awanturowała się dzień wcześniej z policją czy stwarzała zagrożenie. No tak, już wszystko jasne. - Ale tu śmierdzi alkoholem. - dodałem.

- Niech się pan nie dziwi. Ale swoją droga ładne limo. - uszczypliwość tego młodego chłopaka akurat w tym momencie działała mi stanowczo na nerwy.

- A co ty tutaj właściwie robisz? - zapytałem.

- Jak to co, dzisiaj gramy przecież z klubem z Andorry. Wszyscy są już na miejscu. Niestety ja jestem zbyt przeziębiony, żeby zagrać, ale pojechałem z drużyną.

"O k***a", pomyślałem po polsku.

 

A więc z kacem i podbitym okiem wyszedłem na boisko w Andorze. Penya Encardana d'Andorra zajmuje obecnie przedostatnie miejsce w tabeli mając na swoim koncie 2 remisy i 3 porażki. Pewnie liczą na to, że tym razem na własnym boisku uda im się zdobyć komplet punktów z ogórkami z Jenlai. Ze składu wypadł nam przeziębiony Ivan Maza. Od razu pokazaliśmy, że gospodarze mylą się co do naszych niskich umiejętności. 30 sekunda meczu, gdy Karo podał długą piłkę do Kreta uciekającego prawemu obrońcy. Nawet skrócenie kąta przez bramkarza nie dało odpowiedniego rezultatu i Kret otworzył wynik spotkania. W 4 minucie mamy wolnego na skraju linii bocznej pola karnego i klasyczny duet doktora Oetkera, czyli Hernan-Frodo, 2:0. W 15 minucie Pajares uderza z dystansu, ale piłka odbija się od poprzeczki. W 19 minucie anonimowy lewy obrońca Cuenca podaje piłkę do Perellona i ten napastnik strzel bramkę kontaktową. Widać, mecz nie był jeszcze wygrany. W 25 minucie jednak rewanżujemy się. Karo wykonuje karnego, ponieważ wcześniej Łysy został sfaulowany w polu bramkowym. Caro pewnie wykorzystuje kolejną jedenastkę, widać ma do tego dryg. Jeszcze nie skończyła się pierwsza połowa, a Liroy wykorzystal jakieś dziwne zawahanie w poczynaniach obrońców, i zdobył gola z bliskiej odległości. W drugiej połowie oddaliśmy niepotrzebnie inicjatywę zawodnikom z Andorry. Frodo podał do Łysego, lecz ten nieudolnie ją przyjął. Piłka odoskoczyła na 5 metrów i dopadł do niej Marques, piłka po jego strzale najpierw odbiła się od słupka, a dopiero po tym wpadła do bramki bezradnego Firany. Po tej bramce zaczęliśmy z powrotem grać swoje. W 81 minucie musiał zejść z boiska Hernan, ten od wolnych, więc kończyliśmy mecz w 10.

 

5/26 2L, 29.9.11r

(9)Penya 2:4 Jenlai(2) (Kret 1', Frodo 4', Perellon 19', Karo /kar 25', Liroy 39', Maruqes 65')

MoM: Bajlando(Alfonso Javier Burgos) 7.9

Fr: 400

Firana - Bajlando(Romek 63') Frodo Łysy Pirat - Faryd(Don Juan 63') El Torro(Slang 63') Karo Hernan(ktz 81') Kret - Liroy

Odnośnik do komentarza

Zieeew, obudź mnie w europejskich pucharach. :D

_________________________________________________

 

 

Przed kolejnym meczem znów mieliśmy problemy kadrowe. Z resztą spodziewałem się tego, bo przy 19-osobowej kadrze nie da się nie mieć takich problemów. Tym razem zabraknie Liroya, który został powołany do reprezentacji do lat 19, a także Bajlanda, który będzie pauzował z powodu kontuzji od 6 do 8 tygodni... Nie wiem czemu, ale gramy już rewanżowy mecz w lidze z FS Massana. Z tym klubem, przecież niedawno graliśmy, no ale ch**. Pierwsza połowa była pełna sytuacji jednego rodzaju na co nie mogłem wcześniej narzekać, skuteczność. Dzisiaj była fatalna. W ogóle, co ciekawe, wszyscy moi podopieczni już po pierwszej połowie mieli kondycje na poziomie 73 procent. : O W drugiej połowie wcale nie wyglądało to lepiej, do tego Jajo, który wszedł na boisko niedługo potem doznał kontuzji i kolejny k***a mecz kończyliśmy w dziesiątkę.. Trzeba dodać, że goście także mieli swoje sytuacje, ale tak samo jak nam, zabrakło im zimnej krwi w wykończeniu.

 

6/26 2L, 9.10.11r

(2)Jenlai 0:0 FS Massana(4)

MoM: Frodo(Mario Navarro) 7.5

Firana - Maza Frodo Łysy Pirat(Jajo 72'/ktz 84') - Don Juan(Romek 45') El Torro Karo Slang(Hernan 72') Kret - Czopek

 

Okres sześciu meczów bez porażki jest nowym rekordem klubu. :D Reprezentacja Andory przegrała na wyjeździe z Rosją 7:0, a 6 bramek strzelił Kerzakhov. Niestety, awans do EURO się oddala. xD Łysy będzie kontuzjowany od 2 do 3 miesięcy...

 

Druga runda Pucharu Andory! Mierzyliśmy się z Engordany, czyli zespołem, który już był raz naszym przeciwnikiem w tym sezonie. W 15 minucie nasz ofensywny pomocnik Hernan trafił w słupek, bramkarz gospodarzy miał dużo szczęścia. Jestem ciągle pod wrażeniem gry Karo, który naprawdę ładnie rozprowadza piłkę w środku pola. 31 minuta to bramka Froda po wrzutce z pola karnego Kreta. Wychodzimy na prowadzenie! Zajebiście, kolejna kontuzja. Pirat chwilę przed zakończeniem pierwszej połowy musiał zejść z boiska. Istny szpital nam się robi. W 61 minucie kolejne dobre podanie Karo, który posłał crossa do Kreta, ten pobiegł skrzydłem i wrzucił ostrą piłkę w pole karne, na którą nabiegł Faryd i dzięki tej bramce mieliśmy troszkę większy spokój. Kolejna kontuzja, czopek w 71 minucie. SUPER. :ściana: W 74 minucie czerwoną kartkę dostaje zawodnik gospodarzy za brutalny faul na naszym obrońcy. I co? Czwórka musiał zejść z boiska, następna kontuzja k***a mać. :excl: Nawet gra w dziesiątke nie przeszkodziła nam w zdobyciu trzeciej bramki. Wrzuca pełen energii zyciowej Kret, a gola w zamieszaniu zdobył Don Juan. Ten sam zawodnik miał jeszcze okazje pokonać bramkarza w końcówce meczu, ale trafił w poprzeczkę. Zwycięstwo okupione sporymi stratami.

 

PA 2rnd 1/1, 15.10.11r

(2L)Engordany 0:3 Jenlai(2L) (Frodo 31', Faryd 51', Delgado/czk 76', Don Juan 81')

MoM: Kret(Javier Rodriguez Castanon) 9.0

Firana - Maza(Jajo 5'7) Frodo Czwórka(kntz 76') Pirat(/kntz Romek 45') - Don Juan Hernan Karo Faryd Kret - Czopek(kntz Slang 72')

 

Niecałe 48 godzin przerwy mieliśmy między meczem w pucharze, a kolejnym ligowym. Ta andorska piłka naprawdę jest jakaś dziwna. Raz mamy przerwy między meczami 12-dniowe, a raz tylko jeden dzień odpoczynku. Nasz kolejny przeciwnik to obecny lider rozgrywek drugiej ligi, jednakze tak czy siak, nie może awansowac, ponieważ jest to drużyna rezerw pierwszoligowego klubu. Moi piłkarze byli wycieńczeni, więc naprawde trudno było mi uwierzyć w korzystny wynik. Nawet zamieniłem bramkarzy i wstawiłem w pole Firanę, ponieważ ma on więcej sił niż Jajo. Eric Bodjo wrzuca piłkę w pole karne w 5 minucie, a Guida to wykorzystuje i szybko dostawaliśmy w dupe. Maza, który pilnował tego napastnika, tak naprawdę już przed meczem był do zmiany. Znów Ivan Maza popełnia błąd w kryciu i prawoskrzydłowy wrzuca piłkę na Guidę i mieliśmy dwa do zera słownie. Nam w pierwszej połowie nie zdarzyło się oddać celnego strzału. W drugiej połowie również byliśmy jedzeni. W 69 minucie Urbani zza pola karnego uderzył prosto w naszego bramkarza, lecz Jajo nawet takiej piłki nie umie odbić przed siebie. To taka sierota... Chwile później mieliśmy już 0:4, a bramke strzelił jakiś macho. W 76 minucie strzelił dla nas bramkę honorową Liroy, który dobił obroniony przez bramkarza strzał Slanga. Manolo Jimenez wbił gwoźdźa do naszej trumny strzalem z 30 metrów już w 90 minucie gry. To nie jest Jajo, to są jaja...

 

7/26 2L, 17.10.11r

(2)Jenlai 1:5 Santa Coloma B(1) (Bodjo 5', Guida 36', Urbani 69', Jimenez 71', 90', Liroy 75')

MoM: Manolo Jimenez 9.1

JAJO - dno dno dno dno(dno) - dno dno(dno) dno(dno) dno - Liroy

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...