Skocz do zawartości

Studenciaki


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

- W związku z upadkiem rzymskich instytucji Kościół stawał się potęgą nie tylko religijną, ale również kulturową. Szkolnictwo, początkowo co prawda w pełni organizowane przez Kościół, z ujednoliconą strukturą, przyczyniało się do umocnienia umysłowej jedności świata zachodniego. W kulturze średniowiecznej wytworzyły się także wzorce parenetyczne, ot, chociażby na przykład ideał świętego rycerza, ascety.

 

Monolog profesora Tupalskiego podczas wykładu z historii wwiercał w umysł studentów obrazy z przeszłości. Tu, malowane pędzlem wyobraźni, powstawały pejzaże o przebogatej palecie kolorów.

 

- Pamiętacie, jak na poprzednich zajęciach omawialiśmy filozofię okresu Średniowiecza? Może pan Domański przypomni nam na czym polegała Scholastyka.

W sali zapanowała cisza jak makiem zasiał. Przy katedrze, na oknie tańcowała mucha, trenując jakieś wschodnie sztuki walk na szybie. Profesor Tupalski chwycił za dziennik i jednym, zamaszystym ruchem wydał na świat wszystkie wnętrzności owada w formie placka.

 

- No, Domański, co macie nam do powiedzenia? Wczoraj przecież przerabialiśmy ten temat.

- Panie profesorze, pan wybaczy, ale wczoraj akurat mnie nie było na zajęciach.

- A wy Dąbrowski?

- Scholastyka panie profesorze, była metodą rozumowania, która polegała na ścisłym stosowaniu ustalonej procedury. Z tego co pamiętam …

- Nas nie interesuje Dąbrowski co wy pamiętacie. Nas interesują fakty.

- Tak więc, w Scholastyce komentowało się tekst, dyskusję i wyciągało wnioski.

- Brawo Dąbrowski. Może będą z was ludzie.

- Też mam taką nadzieję panie profesorze.

- Jutro będzie kolokwium. Przygotujcie się z … C … Co to za buczenie Domański? Nie dość, że się nie przygotowałeś do zajęć, to jeszcze będziesz mi tu niskimi tonami zakłócał ciszę? Który Ty masz numer u mnie … tak … mhm … - Tupalski nasunął na nos okulary – dwanaście. Czy Ty wiesz w ogóle co ta liczba oznacza?

- Nie panie profesorze. Ale jestem święcie przekonany, że za monet mi pan wytłumaczy.

W sali zapanowało ogóle poruszenie. Kowalski parsknął śmiechem oklejając glutami swoje notatki.

- Liczba dwanaście, to liczba szczęśliwa, to liczba święta Domański. Gdybyś posiadał choć odrobinę czegoś, co ludzie nazywają mózgiem, wiedziałbyś, że Rzymianie na dwunastu tablicach wykonanych z brązu spisali swój kodeks praw. Dwanaście, to również liczba apostołów, o czym zapewne też nie wiesz. Którą to my mamy godzinę … - Tupalski spojrzał na zegar zawieszony nad zieloną tablicą.

- Przez Ciebie mamy przerąbane idioto – syknąłem do Domańskiego, który siedział ławkę przede mną obgryzając drewniany ołówek.

- Jutro kolokwium ze Średniowiecza. Kultura, literatura, filozofia. Słowem – wszystko. Czy ktoś ma jakieś pytania?

- Ustne, czy pisemne? – krzyknął ktoś z tyłu Sali.

- Niech to pozostanie tajemnicą. W końcu lubicie tajemnice, nieprawdaż? Cała historia ma ich w sobie tysiące.

 

Przerwa.

Profesor Tupalski chwycił za zwilżoną gąbkę i przetarł nią po powierzchni tablicy. Krople wody spłynęły powoli zamazując kilka dat. Kiedy wszyscy opuścili salę usiadł na swoim drewnianym krześle, westchnął głośno i schował twarz w dłoniach.

- Panie profesorze – przerwałem moment nostalgicznej zadumy.

- Co tu jeszcze robisz? Przecież zajęcia się skończyły – odparł Tupalski wyraźnie zdziwiony.

- Niestety jutro nie mogę przyjechać na zajęcia. Mam bardzo ważną sprawę do załatwienia. Czy istnieje szansa zaliczenia tego kolokwium w późniejszym terminie? Bardzo bym prosił.

- A co jest ważniejsze, od poznawania przeszłości? Trzeba było wybrać inne studia Loko. Fizyka jądrowa, biologia molekularna.

- Tak panie profesorze. Wiem, że …

- Idź już. Jest późno, ściemnia się, a teraz tyle tych chuliganów się kręci po okolicy. A nóż jakiś czyha na Twój portfel. Możesz zaliczyć w piątek. Kończę zajęcia o trzynastej. Będę na Ciebie czekał w Sali.

- Dziękuję. Do widzenia.

 

Wychodząc z Sali wykładów byłem z siebie dumny. Oto ja, dzielny rycerz współczesności, bez rumaka, ale za to z wielkim zapałem do działania stawiłem czoła największemu wyzwaniu, jakim niewątpliwie jest przekonanie Tupalskiego o swoich racjach.

- I jak Ci poszło? – zapytał Robert klepiąc mnie po plecach.

- Mam jutro wolne. Możemy działać – odparłem z radością zarzucając plecak na ramię.

- To o dziesiątej u mnie?

- O dziewiątej. Muszę popołudniu odebrać auto od mechanika.

- Nie zapomnij tylko zabrać ze sobą tych wszystkich encyklopedii i podręczników do historii.

- Spokojna Twoja rozczochrana. Nie ucz ojca dzieci robić.

Skinąłem w stronę Roberta wsiadającego do czarnego, kwadratowego Forda Fiesty.

Czekając na przystanku na sto siedemnastkę wertowałem notatki w poszukiwaniu obliczeń matematycznych. Projekt był już prawie gotowy.

Odnośnik do komentarza

- O ile teoria względności Einsteina wyklucza możliwość przekroczenia prędkości światła w próżni, o tyle przy prędkościach bliskich prędkości światła następuje dylatacja czasu.

- Możesz mówić po polsku? Nie jesteśmy komputerami – parsknąłem śmiechem do Michała, który profesorsko tłumaczył nam wszystkie cyferki i schematy wyświetlane na tablicy przez rzutnik.

- Chodzi mi o to, że Przy prędkości "niemal c" czas "niemal nie płynie, tak więc czas zacznie się cofać, gdy ta prędkość graniczna zostanie przekroczona. Rozumiecie?

Pokiwałem przecząco głową wkładając w usta kolejnego chipsa. W garażu było duszno i śmierdziało starymi skarpetkami. Siedzieliśmy jak w kinie wlepiając wzrok w obrazy wyświetlane na tekturowym ekranie zrobionym z kilku arkuszy zwykłego brystolu.

- Przecież zasady budowy stożka świata wyraźnie wykluczają możliwość ingerencji w przeszłość – wyskoczył Domański wskazując palcem na obraz maszyny.

- Tak, ale nie w jej obserwowanie czy przeniesienie się w przeszłość.

- Od tego betonu boli mnie cała dupa. Jest mi też zimno, duszno i chyba zaraz puszczę pawia. Michał CO TO JEST?! – Wskazałem palcem na stos ciuchów upchanych w kartonowym pudełku po prodiżu, z którego wystawały wielkie, białe reformy z brązowym, niekształtnym paskiem przebiegającym wzdłuż szwu.

- Eee – Michał poczerwieniał przykrywając wszystko gumowym płaszczem przeciwdeszczowym – może to nie był jednak dobry pomysł, żeby się tu spotkać. Może następnym razem znajdziemy sobie bardziej przytulne miejsce, co ?

Domański rozerwał kolejną paczkę chipsów.

- To gdzie TO jest ? – zapytałem szturchając Roberta.

- Spokojnie. Wszystko w swoim czasie. Rozmawialiście już z Tupalskim?

- Tak … iii nie.

- Co to znaczy? To rozmawialiście, czy nie?

- Próbowałem – przełknąłem głośno ślinę – ale się nie udało.

- Możecie mi wyjaśnić jak wy to sobie wszystko wyobrażacie? Nie śpię po nocach waląc w kalkulator. Tworzę projekty, piję po kilkanaście kaw dziennie. Rodzice chcą mnie wysłać do psychiatry, bo oprócz nauki nie widzę świata. A wy nie potraficie do cholery sprowadzić tu jednego człowieka? Czy ja wymagam tak wiele? – Michał kopnął w metalowe wiadro, które z hukiem uderzyło o drewnianą drabinę.

- Nie wściekaj się stary – wstałem z miejsca – mamy jeszcze kilka dni na załatwienie wszystkich formalności. Obiecuję, że wszystko będzie ok. z naszej strony.

- Mhm, tak samo mówili księża nawracając niewiernych podczas świętej inkwizycji. A później wlewali im z uśmiechem ciekły ołów w gardła delektując się ich męczarniami. Palce lizać!

- Możesz nam tylko uchylić rąbka tajemnicy odnośnie tego, w jaki sposób chcesz wytworzyć energię elektryczną o mocy 1,21 gigawata?

- No właśnie. Jak chcesz aktywować Y – kształtny kondensator strumienia?

Michał spojrzał na nas tak, jak spogląda rodzic na dziecko usiłujące skłamać.

- O czym wy mówicie?

- No jak to. Przecież …

- Zajmijcie się częścią humanistyczną. Do jutra potrzebuję wszystkie informacje dotyczące trzech poprzednich epok, włącznie z historią kształtowania się granic. A teraz wybaczcie, ale mam ważniejsze sprawy na głowie niż nawracanie niewiernych.

Kiedy drzwi do garażu wpuściły do środka lodowate powietrze kątem oka zauważyłem puste butelki po Luksusowej ustawione w dwuszeregu.

- Dziwny ten Kazul – szepnął Domański trącając mnie barkiem.

- Chodźcie, podwiozę was na przystanek.

- Mógłbyś choć raz odwieźć nas do domu? – zapytałem Roberta, który robił poszukiwania kluczyka od swojego bolidu.

- Owszem. Jak mi dacie kilka złotych na paliwo. No co? Auto na dobre chęci nie jeździ niestety.

- Kretyn – syknął Domański spoglądając na zegarek.

Odnośnik do komentarza

Od kiedy rozpocząłem studia na Uniwersytecie Warszawskim cały świat wywrócił mi się do góry nogami. Historia była moim życiem. Po wykładach wracałem do domu i z zapartym tchem czytałem publikacje Jerzego Wyrozumskiego, Józefa Gierowskiego czy Józefa Buszko. Odseparowałem się niemal zupełnie od otaczającego mnie świata. Wieczory w weekendy spędzałem na spacerach z kompanami usiłując rozwiązywać zagadki przeszłości. Zamiast chodzić do kościoła oglądałem programy na Discovery. Dyskoteki stały się reliktem przeszłości. Ich miejsce zajęły księgi, kroniki i biografie znanych ludzi, którym poświęcałem najwięcej uwagi. Jedynym ogniwem łączącym świat poprzednich epok z rzeczywistością było zamiłowanie do sportów. Kiedy miałem kilka chwil wolnego czasu, najczęściej zasiadałem przed ekranem telewizora oglądając wszystkie mecze piłki nożnej, pojedynki bokserów i zapasy. Sam kiedyś kopałem piłkę na szczeblach okręgówki, ale kiedy wyjechałem do Warszawy, wszystko się skończyło.

- Ciekawe jak wygląda trajektoria lotu futbolówki uderzonej przez Gadochę– często zadawałem sobie to pytanie szkicując całe zdarzenie na ostatniej stronie zeszytu. Prawa fizyki w tym momencie zdawały się być utopią. Nawet sam Michał nie mógł dojść do tego, jak piłka może nabierać tak przedziwnej rotacji podczas uderzenia prostym podbiciem.

Łączenie zamiłowania z pasją życiową natchnęło mnie do napisania pracy na proseminarium, której tematem było porównanie strategii rozgrywania bitew pod dowództwem Józefa Piłsudskiego do strategii ogrywania hegemonów piłki nożnej przez drużynę Kazimierza Górskiego. Dzięki tej pracy dostałem stypendium naukowe, ale jej publikacja na łamach licznych gazet historycznych przysporzyła mi samych kłopotów. Pomijając szereg wykładów, które musiałem wygłaszać na uczelniach, zostałem posądzony o stawianie w złym świetle Kazimierza Górskiego, przez co moja praca z czasem stała się jedną z najbardziej kontrowersyjnych w ostatnich latach.

 

- Dąbrowski, jak sądzicie, co wspólnego mają ze sobą Mickiewicz, Krasiński i Słowacki?

W Sali zapanowała cisza. Dudnienie serca Dąbrowskiego brzmiało jak basy samochodowej dyskoteki.

- P...panie profesorze. Wszyscy trzej byli … pisarzami ?

- Genialne Dąbrowski !! Odkryliście Amerykę w konserwie. Używacie czasami mózgu? – Tupalski parsknął śmiechem robiąc bardzo zdziwioną minę – a to Ci dopiero nowość ! Może jeszcze mi powiecie, że każdy miał jaja i to ich łączyło?

- Panie profesorze …

- Milcz hołoto ! A wy z czego się śmiejecie Tarnowska? Powiedziałem coś zabawnego? Może Ty nam odpowiesz na to pytanie ?

- Panie profesorze, ja mam okres i …

- Okres? Czy Ty wiesz co to jest okres w dziejach historii? Czymże jest Twoja padaczka menstruacyjna, kiedy MY ROZMAWIAMY O PODSTAWACH NASZEJ NAUKI? Dwója!

- To było seksistowskie – burknął ktoś na końcu Sali.

- Ty tam! W małym kubraczku, powstań ! Masz jakieś „ ale”?

- Nie panie profesorze.

Dwója! I to z wykrzyknikiem! Ja was hołoto nauczę tej historii choć byście mieli po nocach nie spać! Będziecie czytać książki pod prysznicem i na sedesie, bo czasu wam będzie brakować. Ooo, już ja wam …

- To byli wieszcze panie profesorze dobroczyńco Tupalski. Wieszcze, czyli pisarze nazywani prorokami, którzy swoje wybitne arcydzieła tworzyli w najpiękniejszej epoce, a mianowicie w romantyzmie.

- Znalazłeś w notatkach? Wstań!!

Wstałem z miejsca zamykając zeszyt. Wypiąłem dumnie pierś do przodu mrużąc delikatnie powieki. Po zajęciach z profesorem Grzywaczem w liceum nie straszne mi były żadne pytania dotyczące literatury.

- Gdzie mieszkał Kochanowski?

- Urodził się w Woli Okrzejskiej na Podlasiu, a zamieszkiwał Czarnolas panie profesorze. Zresztą, najsłynniejszym obrazem ukazującym Kochanowskiego jest przecież obraz Władysława Łuszczkiewicza.

- Tacy mądrzy z was ludzie Loko?

- Pan profesor jest mądry. Ja co najwyżej mogę być oczytany.

Tupalski spojrzał na mnie badawczo.

- I może … powiecie mi jeszcze, że wiecie na czym polega spór o Krasińskiego i Norwida?

- Panie profesorze dobroczyńco, oczywiście że wiem na czym polegał ten spór. Przecież to są banalne pytania o fundamenty wiedzy dotyczącej tej cudownej epoki. Norwid, jak wiadomo wszem i wobec – zwróciłem się do całej grupy ogarniając ich wzrokiem – nie uznawał romantycznego pojęcia „ wieszcz ”. Z początkiem XX wieku termin ten zaczął ulegać dewaloryzacji, co wiązało się niestety z tym, że był anachroniczny. W dwudziestoleciu międzywojennym wybitni historycy literatury coraz częściej i dobitniej odmawiali Zygmuntowi miejsca w trójcy wieszczów ze względu na niższą od Mickiewicza i Słowackiego rangę twórczą dorobku.

- Nie mów do nas, że chodzi o Zygmunta, bo z tego co się orientuję nie byliście na Ty.

Uśmiechnąłem się szelmowsko spoglądając kontem oka na Kazulo. Michał schował usta w dłonie i pękał ze śmiechu usiłując zachować powagę. Łzy spływały mu po policzkach.

- Tak panie profesorze. Tak więc, jak już wspominałem, kiedy Krasicki przestał być brany pod uwagę jako jeden z „trzech wieszczy”, kilku historyków zaproponowało wprowadzenie w jego miejsce do kanonu Kamila Cypriana Norwida.

- Brawo! Gdzieś Ty się tego nauczył człowieczku?

- Na zajęciach u pana profesora Tupalskiego panie profesorze Tupalski.

Siwy mężczyzna ubrany w stary, potargany frak usiadł na krześle zsuwając okulary z nosa. W sali panowało poruszenie. Za swoimi plecami słyszałem dość wyraźnie niewybredne komentarze.

- Lizus

- Kujon

- Jak wy się nazywacie?

- Loko panie profesorze.

- Proszę zostać po zajęciach.

Usiadłem na drewnianym krześle pamiętającym jeszcze czasy wczesnej komuny. Miejsce na kałamarz świeciło pustkami. Blat biurka był zwierciadłem przeszłości z wygrawerowanymi cyrklem ściągami.

- Ty – Kazulo klepnął mnie w ramię - dzięki. Ja byłem następny do odstrzału.

- Nie ma sprawy. Przecież to było banalnie proste. To tak, jak bym Cię zapytał o cechy ruchu jednostajnie prostoliniowego.

- Ale co Ci przyszło do głowy, żeby wspominać o Zygmuncie? Przecież mieliśmy umowę.

- Oj tam, wymsknęło mi się. Musicie mi wybaczyć.

- Gorzej, jak kiedyś wyjdzie wszystko na jaw. Przecież nas spalą na stosie.

- Na czym? – wybuchłem śmiechem opluwając śliną twarz Michała.

- Z czego rżycie? – spytał Domański opierając się o blat mojego biurka.

- Z Zygmunta – rechotałem.

- Zygmunt to był równy gość – szepnął Domański uderzając się otwartą dłonią po szyi.

- Loko. Chodźcie tu do mnie człowieczku – słowa profesora przerwały chwile radosnego uniesienia. Domański chwycił gwałtownie za teczkę z notatkami i wybiegł z Sali. Po chwili Kazulo zrobił to samo.

- Powiedzcie mi Loko, skąd u was tak szerokie zamiłowanie do …

- Mam ojca historyka panie profesorze dobroczyńco.

- I pewnie ...

- Tak panie profesorze. Od dziecka wysłuchiwałem historii z przeszłości, więc dla mnie jest to chleb powszedni.

- Chleb powiadacie?

- A swoją drogą panie profesorze dobroczyńco, czy mógłbym pana profesora prosić o przyjście do nas w piątek wieczorem?

- Do nas? To znaczy do kogo?

- Zafascynowany epoką romantyzmu postanowiłem zorganizować małe kółko historyczne. Spotykamy się w niewielkim gronie dwa razy w tygodniu, zazwyczaj późnym wieczorem i wspólnie czytamy fragmenty dzieł literackich starając się je interpretować.

- Wy chyba mylicie pojęcia Loko. Ja nie jestem polonistą, ja jestem historykiem.

- A owszem panie profesorze. Tyle tylko, że bez wiedzy historycznej nie ma sensu brnąć w dżunglę epitetów i metafor tych wybitnych pisarzy.

- Kółko historyczne mówisz … - Tupalski odwrócił się do mnie plecami i przez moment wpatrywał się w deszczową rzeczywistość za oknem.

- O dwudziestej by było najlepiej – zasugerowałem podekscytowany.

- Ale tylko na godzinę. Później mam kilka spraw prywatnych do załatwienia.

- Dziękuję panie profesorze dobroczyńco. W takim razie będziemy pana oczekiwać.

Odnośnik do komentarza

Wychodząc z Uniwersytetu czułem się cudownie. Poskromiłem w sobie smoka wstydu i skrępowania. Nareszcie nasz plan zaczynał mieć ręce i nogi.

 

- Loko! I jak Ci poszło ? – darł się Domański z w pół otwartego okna Fiesty.

- Otwieraj drzwi pacanie. Nie widzisz, że leje? – schowałem głowę w ramionach nasuwając na włosy kurtkę.

Kiedy siedziałem już w środku Robert włączył kasetę z Abbą, przekręcił suwak tak, by muzyka nie przeszkadzała w rozmowie i zaczął mnie bombardować pytaniami :

- A co, jak się nie zgodzi nam pomóc?

- Będziemy musieli go zabić ? – zapytał Dąbrowski.

- Co wy pieprzycie debile?! – wybuchnął Kazulo szturchając mnie łokciem.

- Panowie.

- Jak zabić?

- Panowie!

- No zabić. A jak wyjdzie na jaw co zrobiliśmy? Zamkną nas k***a!

- PANOWIE UCISZCIE SIĘ DO CHOLERY !! – ryknąłem na całe gardło zasłaniając uszy dłońmi.

Przez moment w aucie słychać było tylko nuty muzyki.

- Jest oczarowany moją wiedzą. To raz. Dwa, że obiecał przyjść. A trzy, że … Kazul, gdyby ktoś kochał te wszystkie cyferki tak jak Ty, i gdyby ten ktoś wymyślił jakiś projekt, dzięki któremu, no nie wiem, na przykład udało by się zmniejszać i powiększać rzeczy, to chciałbyś mu w tym pomóc?

- No ba.

- Więc czym wy się martwicie? Na pewno będzie dobrze!

- Oby – Domański uruchomił silnik - W przeciwnym wypadku…

- Milcz debilu. I uważaj, żebyśmy nie wpadli w poślizg. Te Twoje opony…

- Jak Ci się nie podoba …!

- Dobra. Jedź! Nie mamy czasu.

 

 

Dźwięki meczowej relacji dobiegające zza drewnianych drzwi mojego pokoju były znakiem, że czas odstawić na bok książki, zgasić świeczkę i ruszyć na relację. Mateusz Borek pożerał mikrofon usiłując przekazać piękno futbolu przeciętnym zjadaczom chleba. Widziałem tych piłkarzy jak byli dziećmi. Uwielbiałem przesiadywać na ławce obserwując ich poczynania na murawie. Ile to razy słyszałem komentarze wybitnych szkoleniowców, którzy twierdzili, że z Zidane nic już nie będzie, Schmeichel jest za wysoki i za wolny, a Robinho za chudy.

 

- Halo? – chwyciłem za wibrujący telefon.

- Oglądasz ?

- Zgadnij.

- Będę za osiemdziesiąt pięć sekund.

Nim odłożyłem telefon na ławę do pokoju wpadł Kazulo trzymając w rękach sześciopak Lecha.

- Patrz jak się zmienił. Jeszcze niedawno grał w Ridgeway Rovers.

- Gdzie? Człowieku, to było dwadzieścia kilka lat temu. Jak niedawno?

- Oj ostatnio go widziałem właśnie tam.

Spojrzałem zdumiony na Kazula, który usiłował rozerwać zieloną folię.

- Ja tam pamiętam tylko narodziny Brooklyna.

- Często tam bywałeś?

- Sporadycznie. Wolałem doglądać, jak rozwija się Rivaldo.

- Ty to masz niezłe halo z tymi piłkarzami.

- A no.

 

Kiedy Borek przedstawiał sylwetki poszczególnych zawodników chwyciłem za książkę panów Riberio i Lemos „Magiczny numer 10”, otworzyłem ją na stronie poświęconej Luisowi Figo i zajadając pyrkający jeszcze popcorn zacząłem czytać.

- Loko? – zapytał Michał spoglądając na mnie z zaciekawieniem – a co Ty u licha wyprawiasz?

- Zastanawiam się, co takiego miał ten Portugalczyk, czego nie mają nasi piłkarze?

- Talent? – syknął ironicznie Kazul pogłaśniając telewizor.

 

 

Piątkowe popołudnie spalone promieniami słońca stygło na deszczu. Staliśmy przy uczelnianym sklepiku pałaszując najtańsze hot dogi i podziwialiśmy dzieła Boga stworzone chyba tylko po to, by pobudzać męską wyobraźnie przy jednoczesnym wkurwianiu się na to, że są niedostępne dla przeciętnego chłopaka.

 

- Zabawne – powiedziałem przełykając głośno kawałek mięsa – jak to jest? Jesteś debilem, masz sztuczne mięśnie, drogie auto i pełen portfel i taka niby mądra studentka zawsze się gdzieś napatoczy.

- Taka? To znaczy jaka? – zapytał Domański siadając z kubkiem gorącej kawy na metalowej ławce.

- Taka, to znaczy … no … nie masz do cholery żadnych fantazji?

- Nie no. Mam. Podoba mi się ta Lucyna z zaocznych.

- Proszę Cię – parsknąłem śmiechem – przecież ona ma tłuste włosy i dupę szerokości Twojej Fiesty.

- A Tobie niby jaka się marzy? Rabczewska?

- Większość pięknych kobiet nie poleci na nas – zacząłem swój wykład – tylko na tych, którzy mają pieniądze. Co, może się mylę Dąbrowski? Ola od nas z grupy ma bogatego osiłka, który odziedziczył fortunę po zmarłym ojcu. Tylko mi nie mówcie, że jest mądry i przystojny, bo jego IQ jest mniejsze niż ilość liter w jej imieniu.

- Nie popadasz w skrajności?

- A ta Aga z 3 c z liceum? Co, nie pamiętacie już? Pół szkoły podnosiło szczęki z podłogi kiedy przechodziła obok kręcąc dupą. Dąbrowski, przecież Ty spać nie mogłeś swego czasu…

- Zamknij się, bo Ci przyłożę.

- No widzisz. To są fantazje. I teraz jak tak się przyjrzeć dokładniej, żaden z nas nie miał tak idealnej kobiety.

- Wiesz … - zagadnął Michał – to zależy co rozumiesz pod pojęciem idealna. Bo dla Ciebie być może ideałem jest dziewczyna, która śniąc się po nocach doprowadza młodych do polucji. A kiedy idzie ulicą wszyscy faceci dookoła mają wzwód rozrywający rozporki.

- No nie, ale …

- A ja potrzebuję kobiety, przy której będę się czuł mężczyzną, a nie kolejną zabawką. Ja muszę mieć o czym z nią rozmawiać. Musi mieć pasję, zainteresowania, musi …

- Bla bla bla. Skończ pieprzyć, bo mi się jaja przekręcają.

- No co?

- Chodźmy już. Czas goni, a Tupalski przecież nie będzie ślęczał przed Twoim garażem no nie? Musisz sprzątnąć te gacie z drachą ze środka pomieszczenia. Pewnie już tam grzybami zarosło.

 

W garażu Kazula panował nieład artystyczny. Butelki po luksusowej poustawiane w rządku tuż przy wyjściu, w jakiś nadprzyrodzony sposób porozrzucały się same po kątach.

- Schowaj to! – krzyknąłem kopiąc pornograficzne gazety – przecież jak on to zobaczy, to nas wyrzucą ze studiów.

- Ha i to są te kobiety o których wspominałeś Michał? – zapytał Domański otwierając Peep Showa.

- Odczep się kretynie. To nie moje przecież – spalony rumieńcem Kazul usiłował wyrwać mu z rąk kolorowe pismo.

- A czyje?

- Mojego brata! Dawaj to!

- Ty, może byśmy go czymś poczęstowali co?

- Mam tylko wódę i chipsy w lodówce.

- Trzymasz w lodówce chipsy? Zwariowałeś?

- A co w tym złego? – zmieszany Kazul usiadł na starym, kineskopowym telewizorze chowając twarz w dłoniach.

- Dobra panowie. Nie czas na pogawędki. Mamy jeszcze kwadrans. Domański, weź poukładaj te encyklopedie. Dąbrowski, ogarnij że z tego stołu. Przecież to wygląda jak chlew. Kazul, ustaw rzutnik.

- A Ty co panie kierowniku od siedmiu boleści będziesz robił?

- Ja … ja skoczę do sklepu po coś do żarcia. Panowie, robimy ściepę. Niech każdy rzuci coś od siebie.

Po kilkunastu sekundach obmacywania kieszeni na stole uzbierało się magiczne trzy złote i sześćdziesiąt cztery grosze, dwa skasowane bilety MZK i sreberko po gumie do żucia.

- Na jednej nodze! Gazu Loko, Gazu! – krzyczeli kiedy zamykałem drzwi pędząc pomiędzy kroplami deszczu do spożywczaka.

Odnośnik do komentarza

Gałęzie uginały się pod ciężarem kropel deszczu. Wiatr wyrywał z nich liście robiąc bałagan na każdym podwórku. Stary Opel Senator zatrzymał się na brudnym krawężniku, tuż przy drewnianym płotku oddzielającym ulicę od trawnika.

- Chyba widziałem jakieś światła. To on, to na pewno on – darł się na całe gardło Domański pędząc ile sił w nogach przez korytarz.

- Chłopaki, wszystko przygotowane? Nie chciałbym, żeby któryś dał plamę – spytałem wyjmując z mokrej, plastikowej reklamówki krakersy.

Tupalski wysiadł z limuzyny, rozłożył ogromny, czarny parasol i westchnął.

- Tak, to on. k***a jaki ja jestem podniecony. Może się uda tym razem. Może się uda! – Domański skakał dookoła brązowej sofy.

- Zamknij się i idź do garażu. Trzeba włączyć światło, a główny włącznik jest pod schodami.

- Może sam to zrobisz?

- Idź, nie marudź. A Ty Dąbrowski – wskazałem palcem na przeczesującego włosy grzebieniem z palców chłopaka – otwórz drzwi i wprowadź do środka profesora. Przecież to nie wypada, żeby czekał na nas.

- Jeśli kont alfa wynosi dwadzieścia sześć … - dumał Kazul dłubiąc w nosie. Jego twarz miała kolor spalonej słońcem czereśni.

- Czym wy się podniecacie? Przecież nie pierwszy raz będziemy TO robić.

- Ale pierwszy raz możemy coś z TYM zrobić konstruktywnego. A nie tylko podglądanie panienek i robienie z siebie debila – Domański nie dawał za wygraną.

Tupalski stanął przed hebanowymi drzwiami i poprawił kapelusz. Krople deszczu kapały z końcówek drutu parasola mocząc jego kocowy płaszcz. Spojrzał na zegarek. Była dokładnie siódma czterdzieści pięć.

- Jeszcze mam kwadrans – powiedział sam do siebie. Odwrócił się plecami do drzwi i ruszył powrotem do wysłużonego Senatora, w którym dziarsko błyskało nowoczesne radio.

Chwyciłem za klamkę drzwi wejściowych, szarpnąłem ją do siebie i krzyknąłem :

- Witam pana profesora dobroczyńcę panie profesorze!

Tupalski przystanął w pół drogi.

- Zapraszamy Pana do środka. Taka pogoda, że nawet psa na dwór się nie wygania. A gorąca herbatka poprawia krążenie!

- Nie jestem taki stary na jakiego wyglądam człowieczku – Tupalski pogroził mi palcem wskazującym składając po chwili parasol.

- Gdzieżbym śmiał pana profesora pytać o wiek.

- I dobrze. I bardzo dobrze Loko. No … przesuniesz się, czy będziemy tak stać w drzwiach jak zakochani?

- Najmocniej przepraszam panie profesorze dobroczyńco. Proszę mi dać płaszcz i zapraszam do środka.

Prowadząc profesora po Michałowskiej podłodze czułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła razem z sercem. Ta niecodzienna sytuacja była mi wybitnie nie na rękę, bo mając rozwolnienie stresowe w starterze, ciężko jest rozmawiać o rzeczach poważnych i jakże istotnych.

- I gdzie to kółko Loko? Chyba nie powiesz mi, że omawiacie wszystko przy kominku sącząc herbatę? Ile wy macie lat dzieciaki? Jeszcze będzie czas na takie zgredziałe rozrywki.

Wskazałem palcem na drzwi prowadzące do piwnicy. Kiedy schodziliśmy drewnianymi schodami, każdy stopień skrzypiał inaczej niż zwykle. Im niżej się znajdowaliśmy, tym więcej motylków gromadziło mi się w brzuchu.

- Dobry wieczór panie profesorze. Jest nam bardzo miło pana gościć w naszych skromnych progach – Domański trzymając w dłoniach paczkę krakersów wyglądał komicznie.

- Bardzo ciekawe miejsce moi drodzy – Tupalski rozglądał się po garażu pełen podziwu – Twoi rodzice Kazulo mają bardzo wyrafinowane gusta.

Michał spojrzał na profesora z wyraźnym zażenowaniem.

- Wyrafinowane? Chyba zboczone i to do granic możliwości.

- Jak zwał tak zwał Kazulo. No dobra – Tupalski ponownie spojrzał na zegarek – jest już dziesięć po ósmej. Zaczynajmy, bo czas goni, a ja po dziewiątej muszę być na Ursynowie.

Chwyciłem za pokrętło przy włączniku światła i skręciłem je do minimum. Kazulo pstryknął guzik w projektorze i na kawałkach brystolu pojawił się niewyraźny obraz.

- Możesz pokręcić obiektywem, żeby było wyraźniej? – poprosił Domańskiego, który sam pałaszował słone ciastka.

Tupalski usiadł na drewnianym taborecie bez oparcia, który stał tuż obok pudełka z brudnymi majtkami.

- Mhm, no więc, co to ma być?

- Panie profesorze, proszę nam powiedzieć, czy chciałby Pan w jakiś sposób mieć wpływ na wydarzenia, które będą miały dopiero miejsce? – zapytał Kazulo odkręcając czerwoną nakrętkę Coca Coli.

- Ale ja przecież mam wpływ na to co będzie Kazulo. Jak coś zrobię, to będą efekty. A jak tego nie zrobię, to efektów nie będzie.

- Ma pan całkowitą rację. Mi chodzi jednak o coś zupełnie innego. Czy jeśli by pan żył, dajmy na to, dwieście lat temu …

- Niedorzeczne. Po to mnie tu zaprosiliście Loko?

- Proszę mu nie przerywać. Nie jesteśmy u pana na wykładzie – zdenerwował się Dąbrowski zgniatając kartkę papieru.

- Panie profesorze, czy jeśli by pan miał wpływ na wszystkie decyzje związane z życiem, pańskim bądź innych, czy chciałby pan zmieniać poszczególne wydarzenia?

- Nie. Po co? Co się stało, to się już nie odstanie.

- A jeśli by była możliwość to, co się stało, zmienić? Gdyby pan miał taki magiczny korektor, który zamiast liter w zeszycie, mógłby zmazywać wydarzenia z przeszłości, bądź z przyszłości, czy chciałby go pan używać?

Tupalski zrobił minę posępnego czerepa, oparł głowę o prawą rękę i westchnął.

- Mów o co chodzi, bo zaczynam być nerwowy. Jeśli ściągnęliście mnie tu tylko po to, by podzielić się filozoficznymi bredniami, to przyszykujcie się jutro na niezapowiedziane kolokwium.

- Michał – skinąłem w stronę Kazula, który wyszczerzył do mnie zęby.

Kazulo pociągnął za metalową dźwignię znajdującą się tuż przy projektorze i ściana, na której wisiały starodawne obrazy pękła na pół odsuwając się od drugiej z hukiem. Tupalski wybałuszył gały. Chwyciłem go za przegub ręki i pociągnąłem za sobą.

- Co to ma być?

- Pan zobaczy, panie profesorze.

Weszliśmy do pomieszczenia, w którym pachniało zbutwiałym drewnem i suszonymi grzybami. Michał wcisnął czerwony guzik przy wejściu i ściana ponownie zlepiła się z drugą nie pozostawiając po pęknięciu nawet najdrobniejszego śladu. Domański szedł pierwszy. Zeszliśmy po metalowych schodach trzymając się aluminiowej barierki.

Odnośnik do komentarza

- Proszę tu uważać – wskazałem palcem na miejsce, gdzie metalowa kratka po której szliśmy kończyła się, a jej miejsce zajęły bambusowe bale.

- Gdzie my jesteśmy ? – zafascynowany i przerażony jednocześnie profesor rozglądał się po ciemnym pomieszczeniu.

- Jeszcze kilka kroków i będziemy na miejscu – szliśmy po badylach, trzymając się skręconych w gruby sznur pędów bambusa. Im dalej wchodziliśmy, tym wyraźniej było słychać dźwięk bzyczenia urządzeń elektrycznych.

- No – Michał uniósł ręce w geście tryumfu – to jesteśmy na miejscu.

- Na miejscu? To znaczy gdzie my w ogóle jesteśmy Kazulo ? – Tupalski mrużył oczy usiłując zobaczyć coś w pachnącej ciemności. W tym samym momencie pomieszczenie rozbłysło ciemnozielonym światłem. Tupalski o mało nie zemdlał z wrażenia przytrzymując się ostatkiem sił o barierkę.

- Oto nasze królestwo.

Niewielkie pomieszczenie wypełnione było stosem elektroniki. Na kilkumetrowym biurku stały cztery komputery. Na monitorach akurat tańczyło logo Windowsa. Przed stanowiskami znajdowała się gruba szyba oddzielająca pokój od ciemnego pomieszczenia znajdującego się po drugiej stronie.

Tupalski usiadł na krześle i z niedowierzaniem zapytał :

- Co to jest? To wasze biuro? Gdzie my się znajdujemy? To pewnie jakiś stary, poniemiecki bunkier?

- Znajdujemy się panie profesorze dobroczyńco w naszym laboratorium naukowym. To tutaj właśnie badamy przeszłość.

- Ale nie widzę tu żadnych książek Loko. Z czego w takim razie korzystacie? I co jest tam za szybą?

- Panie profesorze. Czy wierzy pan w podróżowanie w czasie? – zapytałem z pewną nutką ironii.

- Chyba kpisz sobie ze mnie. Może nie jestem młody, ale nie mam też nie po kolei w głowie. Przecież to niemożliwe.

- Podróż w czasie? Wehikułem? My jeździmy wszędzie mułem!

- Kto to? – zapytał Tupalski odchylając się do tyłu.

Strzeliłem dłonią w czoło i zsunąłem ją po długości twarzy wzdychając.

- Samochody, samoloty, maszyn pełno, a kobyła? Zapomniała znowu krowa jak cielakiem wczoraj była?

- To jest panie profesorze Piotr. Piotr, pan profesor Tupalski.

- Gdzież maniery zostawiłem? Wstyd mi teraz o mój panie. Wybacz, kłaniam się, całuję rączki, spełnię w zamian Twe żądanie.

- On tak potrafi non stop? – zachrypnięty głos Tupalskiego wzbudził w nas poczucie zagrożenia.

- Tak? To znaczy jak? – zapytałem spoglądając badawczo na Domańskiego, który wzrokiem rozcinał aortę wykładowcy tępym nożem do masła.

- No, jak to się u was mówi? Raper? Yo maaaadafaka?

- Dziwne miny robisz człeku. Boli Cię co może czasem? Nie wyglądasz mi na głąba. Brzuch Cię boli? Boś grubasem …

- Dobra dobra – chwyciłem Piotrka za ramię i odsunąłem do tyłu.

- Stawaj w szranki obiboku! – krzyknął wyciągając zza pazuchy sztylet – zaraz będzie w Twoim oku!

- Uspokój się chłopie, bo nie wrócisz do domu. I po co Ci to?

Piotr spuścił głowę w dół na wspomnienie o ojczyźnie.

- Możecie mi w końcu powiedzieć co tu się do cholery wyprawia? Zapraszacie mnie na kółko historyczne, a lądujemy w jakimś poniemieckim bunkrze, w którym śmierdzi wsią. Wyskakuje mi tu jakiś raper jak z koziej dupy trąba i usiłuje nie wiem co mi udowodnić. I do tego to ciemne światło.

- Ultra zieleń panie profesorze – przerwał Kazulo prężąc wątłą pierś.

- I co ja mam tu z wami robić?

- Panie profesorze. Piotr pochodzi z, jakby to ująć, czasów, w których …

- Z jakich czasów? O czym Ty do mnie traktujesz Loko?

- Pan spojrzy – wyjąłem z szuflady zakurzoną, szarą księgę, otwarłem ją na trzydziestej siódmej stronie i podałem profesorowi wskazując palcem na kilka obrazów.

Tupalski przetarł pięścią oczy ze zdumienia, przybliżał kartki i oddalał.

- Nie, to nie jest możliwe. Robicie ze mnie debila, tak? Jest tutaj gdzieś ukryta kamera? Bardzo zabawne. Jutro możecie być pewni, że będą bardzo trudne pytania. Żegnam! – Tupalski wstał z krzesła i ruszył w stronę bambusowych bali.

- Chyba sobie kpisz! – ryknął Domański tarasując mu drogę – siadaj tu na dupie i siedź, pókim dobry!

- Czego wy ode mnie chcecie?

- Panie, spocznij. Proszę szczerze. Ja w ich spokój już nie wierzę. Ja też kiedyś się szarpałem i …

- Dostałeś w łeb ode mnie – zarechotał Domański krzyżując ręce na piersi.

Obrazy pochodziły z 1565 roku i przedstawiały Jana Kochanowskiego w towarzystwie Andrzeja Patrycego Nieckiego, Łukasza Górnickiego i … Piotra Rozjusza.

- Około roku 1559 Kochanowski powrócił do kraju i przebywał w nim przez dziesięć lat, kolejno na dworach Filipa Padniewskiego, Jana Firleja i biskupa Piotra Myszkowskiego. Około 1570 roku porzucił życie dworskie i osiadł w Czarnolesie. Za panowania Stefana Batorego ponownie zbliżył się do dworu królewskiego. Przyjaźnił się wówczas z wieloma wybitnymi i utalentowanymi ludźmi, między innymi z panem Piotrem Rozjuszem – czytałem powoli i bardzo dokładnie.

- Kochanowski? Chcesz mi powiedzieć, że ten … bryś pochodzi z czasów RENESANSU? – Tupalski złapał się za boki i zaczął rechotać jak oszalały – i może powiesz mi jeszcze, że …

- Choć pragnę głosić hasła Terrencjusza, za tą obrazę dosięgnie Cię kusza! – Piotr chwycił za relikt z przeszłości, wycelował nim prosto w głowę Tupalskiego i nacisnął na spust. Cięciwa huknęła.

- O rany boskie. Kto śmiał mi skraść strzałę?

- Chłopaki, wrzućmy go do komórki – zaproponował Robert łapiąc mężczyznę za szyję.

Nogawka Tupalskiego przybrała ciemniejszy kolor. Po chwili z kilku kropel na bucie zrobiła się cała kałuża. Profesor opadł na krzesło stękając przy tym, jak zmęczony biegiem przez płotki sprinter.

- No to mamy niezły bigos – powiedział Kazulo opierając się o ścianę.

- A no – przytaknąłem zmieszany.

- Panowie, wody … WODY – stękał trzymając się za pierś.

- I jeszcze nam k***a na zawał umrze! Nie, no ja go zabiję! – Domański chwycił smutnego Piotra, który w najlepsze robił poszukiwania drewnianej strzały i cisnął nim o podłogę przewracając przy tym krzesło.

- Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce! – ryknął Piotr otrzepując się z kurzu zalegającego na podłodze.

- Już ja Ci k***a …

- Daj spokój. To niczego nie rozwiąże. Musimy zacząć działać, bo poziom energii jest na wyczerpaniu. Jeśli chcemy jeszcze w tym miesiącu odwiedzić kilka miejsc, musimy się sprężać.

- Jakiej energii? –zapytałem Kazula wyraźnie zdziwiony.

- Myślisz, że podróże odbywają się poprzez czerpanie energii z dobrych chęci?

- Noo … nie … chyba nie …

- No właśnie. Maszyna czerpie energię z wydarzeń, które będą miały miejsce w przyszłości, tego samego dnia co dziś, ale z innym rokiem. To coś w rodzaju planowania przyszłości w teraźniejszości z jednoczesnym uwzględnieniem przeszłości opartej na przyszłości. Po dodaniu do kątów beta i alfa trzydziestu stopni można więc otrzymać …

Zasłoniłem usta Kazulowi, który wyraźnie wrzucił drugi bieg i nie zamierzał zwalniać przed żadnym zakrętem. Tupalski siedział nadal na krześle. Spoglądał co chwila na nas, na pomieszczenie, na Piotra.

- A tam? Co tam jest? – wskazał palcem na ciemność za grubą szybą.

- A tam, panie profesorze dobroczyńco, jest oś czasu.

- O ja pierdolę – Tupalski zsunął się z krzesła na podłogę i stracił przytomność.

Odnośnik do komentarza

- Jesteście gotowi? – spytałem spoglądając na obgryzający nagniotki chłopaków – raz, dwa … trzyyyyy – unieśliśmy Tupalskiego w górę i wnieśliśmy do ciemnego pomieszczenia za szybą. W środku śmierdziało spalonym drewnem, węglem, papierosami i Bóg wie czym jeszcze. Ściany były pokryte grubą warstwą sadzy, a na kamiennych siedliskach leżały kawałki popalonego materiału.

- ? – spojrzałem pytająco na Kazula, który poczerwieniał na mój widok.

- Oj co. Ostatnim razem nie do końca się wszystko udało. Ale teraz będzie lepiej. Zobaczycie.

- Mam nadzieję – Domański nie był zbyt podekscytowany sytuacją.

- Panowie, otom jest – Robert wpadł do środka pokazując nam plecak z trzema, ostatnimi tomami poczet królów polskich.

- Ok. Środki bezpieczeństwa są pod ręką. Teraz tylko musimy uzbroić się w odpowiedni ekwipunek. Piotrze – spojrzałem w stronę poprawiającego nieład artystyczny na głowie – czy możesz nam pomóc?

- Zawsze chętnie służę radą. Chociaż sprostać trudno temu. Wam, a owszem, dopomogę, ale nigdy więcej jemu.

- Dobrze. To udajmy, że go z nami nie ma. Masz – Robert podał Piotrowi pas z włókien węglowych – przypnij go. Tylko żeby mógł oddychać.

- Michał, zamknąłeś drzwi?

- Tak jest panie generale. Drzwi zamknięte, okna pozamykane. Powiedziałem chłopakom, że wyjeżdżamy na warsztaty do Poznania.

- Do Pyrlandii?

- Oj no co? Musiałem coś wymyślić na poczekaniu.

Ułożyliśmy wszystkie księgi w rządku na kamiennej półce pod ścianą. Każda miała tu swoje miejsce. Od prawej stały encyklopedie, dalej poczet królów i książąt polskich, pośrodku podręczniki do historii. Prawe skrzydło zajmowały notatki z zajęć z profesorem Tupalskim.

- eeee gdzie ja jestem? – profesor budził się z letargu.

- Panie profesorze dobroczyńco. Melduję posłusznie, że znajduje się pan w Wehikule Czasu i wraz z nami uda się pan w podróż w przeszłość. Musimy odstawić pana Piotra do domu – wyrecytowałem zapinając swój pas. Kazulo wędrował po pomieszczeniu poprawiając wszystkie parametry i sprawdzając poszczególne cyferki na ekranach monitorów. Jeszcze tylko wprowadzenie odpowiedniej daty.

- Proszę – podałem Tupalskiemu butelkę z wodą.

- A na cóż mnie to Loko?

- Skutkiem ubocznym podróży jest odwodnienie. Proszę się tego napić!

Tupalski przerażony pochwycił plastikową butelkę i chcąc nie chcąc, wypił całą jej zawartość.

- Gdzie Ty się tak nauczyłeś kłamać? – spytał Robert chwytając swoją butelkę w dłoń.

Profesor zbaraniał spoglądając na nas błagalnym wzrokiem.

- Napój, który pan wypił – Kazulo usiadł na ostatnim wolnym, kamiennym siedlisku – to mieszanka kilku związków chemicznych. Tylko dzięki niej będziemy mogli odbyć bezpieczną podróż w czasie. Za chwilę poczuje się pan senny. Ciało stanie się lekkie jak piórko.

Słuchając gderania Michała sam odchyliłem głowę do tyłu starając się nie usnąć.

Przez moment panowała cisza. Patrzyliśmy raz na siebie, raz na komputery, raz na siebie.

- Zaczęło się – szepnął Kazulo ściskając w dłoniach oparcie siedliska.

Ściany pomieszczenia pokryły się ogniem. Zaczęliśmy kręcić się dookoła koła na którym siedzieliśmy. Powoli zaczynało brakować powietrza. Tupalski wybałuszył gały drąc się w niebogłosy. Domański próbował go kopnąć nogą, ale odległość była zbyt wielka. Ogień powoli docierał do nas łechtając przedramiona.

- Spalimy się, k***a, spalimy! – krzyczał Robert do Michała.

Po chwili nad naszymi głowami z wielkim hukiem rozstąpił się sufit.

- Trzymajcie się!!! Aaaaaaa!!!!!!

 

 

Football Manager 2008

Wersja 8.02

Season 1992/93 v 1.6 Update (Final Version)

Zasady - Loczkowe.

Odnośnik do komentarza

- Gdzie my jesteśmy? – spytałem budzącego się Michała. Kazulo spojrzał w lewo, w prawo, na spodnie, na mnie, znów na spodnie i odparł :

- Mam dziwne wrażenie, że coś poszło nie tak.

- Pytałem, gdzie my jesteśmy?

- A skąd ja to mam wiedzieć. Mi to wygląda na … las. Tak, zdecydowanie jesteśmy w lesie.

Ponad naszymi głowami ćwierkały ptaki. Pachniało powietrzem po deszczu. Gdzieniegdzie pierwsze promienie słońca przebijały się przez liście. Pod stopami mieliśmy pełno liści, mchu i małych robaczków.

- Też mi odkrycie głąbie – syknął Domański szarpiąc się z ciasnym pasem.

Po kilku dłuższych chwilach wszyscy byliśmy już wolni. Tylko Tupalski nie przejawiał żadnej chęci do rozmowy. Siedział podpierając głowę o rękę i dumał.

- Panowie …

- Dżizys k***a ja pierdolę, ta wędrówka to padaka! Opowieści o powrocie są jak z dupy rzadka sraka.

Spojrzałem na Piotra. Zakasał właśnie rękawy i zastanawiał się komu najpierw wymierzyć sprawiedliwość.

- Co on taki wulgarny?

Dąbrowski wzruszył bezradnie ramionami i podszedł do półki, na której jeszcze kilka minut temu stały księgi.

- Panowie … jesteśmy w ciemnej dupie. Co za głąb postawił księgi przy samej ścianie?

- No … ja … zrobiłem tak … jak mi kazałeś … i …

- Jak zwykle. Chciałeś dobrze, a wyszło jak zwykle?- Kazulo wstał z miejsca - O ja pierdolę!! O jaaaa!!!

- Co się stało do cholery? – podbiegłem do Michała.

- Moje … pośladki …

Dotknąłem spodni Kazula i padłem ze śmiechu na ziemię. Zdziwiony Dąbrowski zrobił to samo. Nawet profesor wstał z miejsca zaciekawiony tym, co się wydarzyło.

- Kazul … a gdzie … Twoja dupa …

- No co? Czasami przemieszczanie w czasie przynosi takie skutki, jak ten …

- Ale … Ty masz dupę z przodu, a jaja z tyłu!! – ryczałem ze śmiechu tarzając się po ziemi – i kolana zginają Ci się w drugą stronę!!

- O żesz k***a ja pierdolę, mutant! – Piotr pękał ze śmiechu razem ze mną.

- Za to nasz kompan już nie mówi czystą liryką. Teraz jest to stos wulgaryzmów.

- Loko – odezwał się Tupalski poprawiając stary binokl na prawym oku – możesz mi wytłumaczyć co tu się dzieje? Gdzie my jesteśmy?

- Obawiam się, że wpadliśmy w pętlę czasu. Jesteśmy gdzieś pośrodku wczoraj, dzisiaj, a jutro. Spójrzcie na Kazula – znów ryknąłem ze śmiechu siadając na wilgotnych liściach.

- Wiecie …

- Gdyby nie Dąbrowski, wszystko by było w porządku. A tak, nie mamy ani ksiąg, ani encyklopedii – Domański przesuwał dłonią po skalnej półce zrzucając na ziemię popiół – ani … o, a co to takiego? Genialne. Akurat historia światowej piłki nożnej się nie spaliła. I co my z tym niby mamy zrobić?

Kazulo wyrwał Domańskiemu z rąk starą, przykurzoną jeszcze księgę i otwarł ją na pierwszej stronie, podszedł do komputera i zaczął wystukiwać coś na klawiaturze.

- Michał, Loko, Domański, Dąbrowski, możecie mi w końcu wytłumaczyć CO TO WSZYTSKO MA ZNACZYĆ?

- Już panie profesorze, już … o k***a, nie jest dobrze, nie jest dobrze – Michał wybałuszał gały wpisując w tajemnicze tabelki i rubryki coraz to nowsze liczby – komputer pokazuje, że … jesteśmy w 1992 roku.

- SŁUCHAM? Chyba sobie ze mnie kpisz człowieku – Tupalski podszedł do komputera.

- Tak i … z racji tego, że zachowała się tylko księga opisująca historię piłki nożnej …

- Nie pierdol, że będziemy kopać jakiś kawałek przetworzonej skóry.

- Nie … kopać nie będziemy.

- To co w takim razie chcesz robić? Płodzić piłkarzy?

- To by było za proste Loko. Ty tylko o pieprzeniu, rżnięciu i dymaniu byś rozmawiał. Odrobinę pokory.

- Zaraz Ci dam kopa … W DUUUUPĘ – znów przykucnąłem na ziemi ściskając brzuch. Domański zaczął płakać ze śmiechu, a Piotr z radości oddał mocz na swój fotel.

- Kazulo, powiedz nam, jak Ty będziesz teraz robił kupę? Zębami podniesiesz spłuczkę?

- Loko … według komputera nasze osoby zostały zamienione w czasoprzestrzeni ze znanymi ludźmi.

- To znaczy? – Tupalski usiłował coś zrozumieć wertując stos informacji wyświetlanych na ekranie.

- To znaczy, że … jesteś menedżerem … czekaj, co tu jest napisane? Olliiiii…

- mppppiiikkk

- Cicho … słyszycie ?

- Co?

- Zamknij mordę i słuchaj.

Allons enfants de la Patrie,

le jour de gloire est arrivé

Contre nous de la tyrannie

L'étendard sanglant est levé,

L'étendard sanglant est levé!

- Panowie …. My jesteśmy …

- Viva le France!! – Piotr zaczął skakać po fotelach wymachując genitaliami w najlepsze.

Odnośnik do komentarza

Po kilku godzinach marszu doszliśmy do centrum miasta. Kazulo co chwila próbował przysiąść ze zmęczenia, ale musiał się jeszcze wiele nauczyć, nim posiądzie ten cenny dar.

- A więc to jest ten gmach, o którym mówił komputer? – zapytał zażenowany Domański rozgniatając podeszwą plastikowy kubek.

- A no – sapnął Michał usiłując wynaleźć w komputerze jak najwięcej informacji dotyczących ich życia we Francji – tutaj piszą – ciągnął – że jesteś menedżerem drużyny, która na tym obiekcie rozgrywa jakieś mecze.

- Nie jakieś, tylko piłki kopanej – przerwał mu Tupalski.

- Czekaj czekaj – Dąbrowski podrapał się po brodzie wertując strony encyklopedii – gdzie ja to … mam! Jest. Spójrzcie – odwrócił w naszą stronę książkę pokazując zdjęcie całej drużyny.

- O cholera. A co Ty tu robisz? – spytał mnie Domański mrużąc oczy.

- Tak jak już wam mówiłem głąby, jesteśmy tutaj zamiast kilku znanych ludzi.

- A Ci znani ludzie powędrowali tam, gdzie my byliśmy przed tym gdzie jesteśmy teraz? – odparł.

- Pi razy oko kolego. Pi razy oko.

- No to … wchodzimy ! – krzyknąłem zakasując rękawy.

- Ty! Ale śmieszna nazwa. Czekaj … SztadWelodrom … to my w Niemczech jesteśmy?

- Durniu. Stade Velodrome. Czytaj uważnie – na wielkiej tablicy tuż przy wejściu widniał napis :

„Stade Velodrome – stadion piłkarski w Marsylii - należący do miasta - oddany do użytku 13 czerwca 1937 na potrzeby finałów Mistrzostw Świata w 1938 roku ”

- A to Ci dopiero – Tupalski zdawał się być bardzo poruszony - W ceremonii otwarcia brało udział ponad 30 000 widzów. Od tego czasu Stade Vélodrome gościł wszystkie najważniejsze mecze Olympique Marsylia, włączając spotkania: z Ajaxem Amsterdam w 1971 roku, gdzie został pobity rekord frekwencji (ponad 55 tys. kibiców); z Benficą w 1990 roku oraz z Milanem w 1991 roku.

Do 1980 roku, klub Olympique Marsylia był zmuszana do rozgrywania niektórych spotkań na Stade de l'Huveaune z racji odbywających się na Vélodrome licznych walk bokserskich, mitingów lekkoatletycznych, zawodów rugby, wyścigów kolarskich oraz koncertów (Pink Floyd czy The Rolling Stones).

Stade Vélodrome był areną spotkania półfinałowego Mistrzostw Europy w 1984 roku. Obiekt pomieścił 54 848 widzów w zwycięskim meczu Francja - Portugalia, zakończonym wynikiem 3:2.

- Panowie … chyba wdepnęliśmy w niezłe kaka – powiedział Michał chowając komputer do futerału – chodźmy.

Na końcu korytarza stał mężczyzna wciągający w płuca papierosa. Kiedy nas zobaczył, zaczął wrzeszczeć :

- Jesteś wreszcie! Czekamy na Ciebie od godziny. Gdzieś Ty się do cholery podziewał?

- Eee … ale kto? Ja? On? A może on ? – Domański spoglądał raz na nas, raz na dziwnego faceta.

- Loko, nie chrzań. Cały zarząd czeka na Ciebie. Zostaw ich, przecież mają trening. W ogóle co to za spotkania integracyjne? Idźcie na murawę, bo chłopaki się was doczekać nie mogą. Za co wam płacimy?

- O Ty mendo, o Ty pryszczu, chcesz się zmierzyć z równym sobie? Wpierdol? Pytam! Wpierdol spuścić? Mam tu silne ręce obie.

- Daj spokój Piotrze – położyłem dłoń na rozjuszonym poecie – idźcie tam, gdzie wam każe. Przecież nie możemy się ujawnić, bo pomyślą, że jesteśmy naćpani, czy co.

- Ale my …

- Idźcie. Zaraz do was dołączę.

Zostawiłem kompanów i ruszyłem za mężczyzną. Po chwili weszliśmy do Sali, w której siedziało kilku jegomościów popijających herbatę.

- No, jesteś nareszcie! Cuperly już wychodził z siebie i stawał obok. A gdyby ich było dwóch, mielibyśmy przerąbane. Ale do rzeczy. Siadaj i patrz. Oto nasz skład na nadchodzący sezon :

 

-Mamy dwóch bramkarzy :

Fabien Barthez i Pascal Olmeta

Nie będę ukrywał, że będziemy potrzebować jeszcze co najmniej jednego, w miarę dobrego golkipera. Barthez jest jeszcze młody i popełnia dużo błędów. Przyda mu się rywalizacja.

 

- Mhm - odparłem kiwając głową.

 

- W obronie mamy co prawda kilku dobrych grajków, jak chociażby Marcel Desailly i Jocelyn Angloma, ale tę formację również musimy wzmocnić. Liczę tutaj na Twoje kontakty z holenderskimi działaczami.

 

- Tak ... - przełknąłem gorącą herbatę.

 

- Teraz pomoc. Didier Deschamps i Dragan Stojković tworzą naprawdę zgrabny duet w środku. Ale już na skrzydłach nie jest tak różowo. Alen Boksić jest jeszcze młody. Franck Sauzee musi mieć odpowiedniego zmiennika. Że nie wspomnę o prawym skrzydle. A i byłbym zapomniał. Musisz ściągnąć koniecznie dwóch dobrych napastników. Rudi Voller oznajmił nam, że jeśli nie będzie miał z kim grać w przodzie, będzie zmuszony odejść.

 

- Tak ... pomocnik i napastnicy ... mhm - potakiwałem jak piesek z dyndającą główką na tylnej półce samochodu.

 

- Juniorzy ... przyznam szczerze, że prócz Bobo Balde nie widzę ani jednego, który mógłby nam ewentualnie pomóc w lidze. Liczę, że tym też się zajmiesz. Wyślij Dąbrowskiego na zachód. Coś na pewno znajdzie.

 

- Tak jest. Tak właśnie zrobię.

 

Olympique de Marseille

Odnośnik do komentarza

Interesujące. Z Marsylii na Zachód, jak byś spojrzał na mapę Europy, jest jeszcze Hiszpania i Portugalia.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

- Przeglądałem zdjęcia piłkarzy z tego okresu – Kazulo siedział plecami do nas na drewnianym krześle i dłubał w nosie – i znalazłem kilka gwiazd.

- I co w związku z tym? – Profesor Tupalski wyglądał jak strzępy człowieka.

- Może … pomożemy Lokowi i ściągniemy kilku z nich do tego klubu?

- Kazulo, ja nie mam czasu na zabawę w piłkarzyki. Muszę pracować. Tak, dobrze pamiętasz, jestem waszym wykładowcą i za to mi płacą.

- Nic się panu nie stanie, jeśli nie będzie pan obecny na 2-3 wykładach. Technicznie rzecz biorąc jest pan dopiero na studiach i …

- Kazulo … a czy byłaby możliwość, żebym zobaczył siebie na tych studiach?

- Ja słyszałem – Domański przeżuwał trawę – że nie można dopuścić do tego, żeby czyjeś odniesienie w przeszłości zobaczyło rzeczywisty obraz z przyszłości.

- Dokładnie tak drogi kolego. Widzę, że ktoś słuchał moich monologów – Michał wstał z krzesła i odwrócił się do niego plecami – spójrzcie. Ta część encyklopedii ukazuje nam najlepszych zawodników minionych lat, a ta – przewrócił kilka rozdziałów wstecz – piłkarzy właśnie z tych lat, w których się znajdujemy.

- Ciekawe … ale co my mamy z tym wspólnego? – Dąbrowski oparł się na ramieniu Domańskiego dysząc ciężko jak parowóz.

- To głąbie, że i tak przez dłuższy czas pozostaniemy w tej dziurze czasowej. Więc może, jeśli nie mamy nic do stracenia, pomożemy naszemu przyjacielowi w prowadzeniu tej drużyny?

- Ale ja się nie znam na piłce. Wiem co najwyżej, ze bramki są dwie, a po boisku biega kilkunastu chłopaków.

- Domański Domański, co z Ciebie wyrośnie? Dwudziestu dwóch piłkarzy jest na boisku – Dąbrowski wypiął dumnie pierś do przodu.

Michał odszedł na chwilę od czwórki kompanów. Zginanie kolan w drugą stronę wcale nie było takie proste, jak by się wydawać mogło. Wyjął komputer futerału, posadził go na chłodnym kaloryferze i uruchomił system.

- Jeśli bym wszystko odpowiednio skonfigurował – mruczał do siebie pod nosem – to może by się udało nam wchłonąć odpowiednią wiedzę. Tak … jeśli tutaj … mhm …

- W brzuchu burczy mi tak głośno, a wy każecie mi tu stać. Zjadłbym coś, wypił coś, poszedł do kibelka srać.

- Już Piotrze, chwila, zaraz Loko wróci – Tupalski pogłaskał przerażonego chłopaka po głowie.

- Panowie ! – krzyknąłem biegnąc w stronę przyjaciół.

- No opowiadaj. Co się tam takiego działo.

- Musicie mi pomóc. Musimy zjednoczyć siły i zakontraktować najlepszych piłkarzy, jakich możemy.

- A skąd my mamy wiedzieć kogo możemy, gdzie możemy, jak możemy i dlaczego możemy?

- Domański, nie myśl tak, bo się zmęczysz.

- Mam! – Kazulo puścił bąka i o mało co nie zrzucił komputera na ziemię – to może się udać. Chodźcie tutaj.

- Co on znowu wymyślił?

- Niech każdy wyjmie z kieszeni butelkę z tym … no … eliksirem. Teraz niech każdy położy palec wskazujący o tu – wskazał na kawałek plastiku wystający z klawiatury – ok. Weźcie malutki łyczek. A teraz zamknijcie oczy. Uwaga, może boleć. Trzy … dwa … jeden …

Poczułem, jak prąd przepływa po moim ciele. W oczach pojawiły się konstelacje gwiazd. Włosy Tupalskiego stanęły dęba, a Domański zrzygał się na plecy Dąbrowskiego.

- O ja pierdolę. Co to było?

- Ty świnio! Teraz to k***a sprzątaj! Nie no ja go zabiję, nowy sweter.

- I co to miało być Kazulo? Co teraz? Jesteśmy jacyś piękniejsi?

- Domański, mówiłem Ci już, nie myśl tyle, bo się zmęczysz. Została wam do głowy wtłoczona cała masa informacji dotyczących piłki nożnej. Teraz już wiecie co to taktyka, jacy piłkarze są dobrzy, jacy będą dobrzy, kogo sprowadzić, jak prowadzić trening, co jest najważniejsze w piłce i tak dalej i tak dalej.

- No to … bierzmy się do roboty panowie, bo czas goni!!

 

Ściągaliśmy piłkarzy jak pojebani. Michał najwidoczniej oprócz wiedzy wtłoczył nam do mózgu kilka dodatkowych bruzd. Byliśmy jak na haju. Amfetaminowy power rozrywał nam aorty, a zarząd klubu wyrywał sobie włosy ze zdziwienia. Jeszcze chwila i wszyscy byli by łysi jak Fabien Barthez.

Budżet jaki nam zaoferowano, to niewiele, ponad 12 milionów euro. Nie wystarczy nam na dobrych piłkarzy, ale wystarczy na potencjalne gwiazdy.

- Ja bym proponował ściągnąć kilku skrzydłowych, bramkarza, jakiegoś obrońcę i napastnika.

- To kogo proponujesz na początek?

- Komputer wyświetlił mi właśnie listę piłkarzy, którzy są do pozyskania za darmo. Nie mamy sałaty na znane nazwiska. Musimy zgromadzić taką paczkę, którą będzie można łupać tych lepszych po oczach.

- O czym Ty pieprzysz Kazulo?

- Thomas Brdaric wydaje się być ciekawym piłkarzem.

- O, a z bramkarzy za darmochę jest ten ... no ... na studiach o nim słyszałem ...Jerzy Dudek

- A bierz go jak chcesz. Ja tam go nie znam. O, a ja proponuję takiego - Branko Strupar

- O w mordę. O nim to nawet ja słyszałem - Tupalski aż podskoczył na krześle - to jest fantastyczny piłkarz. Bierzcie go w ciemno - Alessandro del Piero

- Ale za niego trzeba zapłacić aż pół bańki.

- To co? Zostanie Ci przecież jeszcze dwanaście. Nie bądź Żyd Loko.

- A co sądzicie o tym? Steve Marlet

- Ja bym go łykał. O, i z tego co jeszcze udało mi się wyłuskać, ten będzie dobrym wzmocnieniem. Pamiętam go z czasów gry w Manchesterze United. Jesper Blomqvist

 

Po skończonych dyskusjach powędrowaliśmy do hotelu, który znajdował się w budynku stadionu.

Odnośnik do komentarza

Hotelowe apartamenty nie zachwycały nowoczesnością. Zresztą, nie ma co się dziwić, skoro cofnęliśmy się w czasie o ponad piętnaście lat. Brakowało mi kablówki, internetu i tego wszystkiego, czego mogło brakować człowiekowi cofniętemu w czasie. Nawet kobiety były jakieś inne. Moda na bujną czuprynę, dziwnie skąpe sukienki, dżinsy zwężane na dole i z wysokim stanem, a w nie wciągnięte dość obszerne bluzki i koszule, króciutkie topy, raczej odpychała, niż przyciągała. Nawet wiecznie romantyczny Kazulo niechętnie spoglądał w stronę płci przeciwnej, komentując szeptem każdą, przechodzącą obok kobietę.

- A wiecie. Mi się tam podoba ten styl - Domański napinał właśnie biceps.

- Co w nim jest takiego fascynującego kolego? - zapytał Dąbrowski.

- Mi się to kojarzy z tymi wszystkimi filmami, które oglądałem za czasów młodości.

- A ile Ty masz lat człowieczku? Dwadzieścia?

- No ...

- Więc co Ty możesz pamiętać z tych lat? Chyba tylko filmy porno cichaczem oglądane, kiedy rodzice akurat byli jeszcze w pracy.

Domański poczerwieniał i naciągnął rękaw koszuli na rękę.

Tupalski zamieszkał z Piotrem, Domański z Dąbrowskim, a mi przyszło zmagać się z nieprzystosowanym do panujący warunków, Michałem. Wszystkie krzesła musiały stać odwrotnie. Pech chciał, że sedes był akurat tak usadowiony pod ścianą, że chcąc nie chcąc, Michał musiał trzymać się spłuczki, kiedy odbywał posiedzenie.

Ulice Marsylii były za to przepiękne. Wszystko perfekcyjnie wyczyszczone, brak jakichkolwiek okruszków, papierków, puszek. Nawet stojące w ciasnych uliczkach, zgrabne prostytutki, jak na panującą modę, były cukierkowe.

- Może skosztujemy tych delicji lat dziewięćdziesiątych? One przynajmniej się myją, a nie, jak te, z czasów Piotrka. Co Piotrek? - Domański gruchnął łokciem kompana - wy to macie śmierdzące lachony.

- Patrzcie go, jak mi się tutaj spina. Ogląda kobiety i marszczy pingwina. To jakaś kpina!

- Niebawem rozpoczynamy przygotowania do sezonu, a piłkarzy mamy jak na lekarstwo Loko - Tupalski oparł się o ścianę czarnego budynku i wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki ostatniego papierosa.

- Pan profesor pali?

- Mówcie mi po imieniu Loko. Czuję, że utkwiliśmy tutaj na dobre, a panowanie i profesorowanie w dzisiejszych czasach ...

- A Pan profesor ma na imię ...

- Gustaw Pawle. Gustaw.

- O w pytę - Domański parsknął śmiechem odwracając się na pięcie.

- No więc, jak już wspomniałem, musimy ściągnąć do klubu jeszcze z trzech, czterech dobrych i młodych piłkarzy.

- I stosunkowo tanich zapomniałeś dodać.

- Dlatego też pomyślałem sobie, że może Michał w swoim komputerze poszuka jakichś informacji o początku dwudziestego pierwszego wieku. Może tam będzie napisane coś o tych najlepszych.

Kazulo wyciągnął komputer z futerału i uruchomił system.

- Uuu, patrzcie jaka rakieta. Nie no, nie mogę. Ma ktoś parę złotych przy sobie?

- Domański, Ty to nigdy nie dorośniesz. Jesteśmy debilu we Francji, tutaj mają Euro!

- Dąbrowski ... tutaj mają Franki. Euro wprowadzili w 2001 roku.

- No to ... ee ... Tobie tutaj dobrze Loko ponoć płacą. Rzuć biednemu człowiekowi parę Franków.

W ciemnej uliczce stała wysoka blondynka o niebieskich oczach. Ubrana była w zieloną, krótką sukienkę, zielone korale, a na nogach miała zielone kozaczki.

- Skąd wiesz, że to dziwka?

- Zaufaj mi - Domański przeliczył papierki i ruszył w stronę kobiety.

- To nie plac Pigalle. Będzie miał kłopoty, zobaczycie.

Odnośnik do komentarza

Po dogłębnej analizie bazy danych, doszliśmy do wniosku, że trzeba ściągnąć do klubu kolejnych juniorów. I tak, po krótkich naradach zakrapianych ruską wódką, zagryzanych czarnym kawiorem i zapalanych mokrym tytoniem, w klubie pojawiło się kilku grajków :

 

1. Za 60 tysięcy z Chemnitz przywędrował do nas młodziutki Niemiec Michael Ballack

 

2. Za 7 tysięcy z francuskiego Versailles przybył szesnastolatek - Thierry Henry

 

3. Za darmo, ze szwedzkiego Halmstad przyszedł Fredrik Ljungberg

 

4. Za 40 tysięcy z Degerfors Olof Mellberg

 

5. Za 28 tysięcy z chorwackiej Pazinka Dado Prso

 

6 Chyba największy talent z wszystkich sprowadzonych do klubu piłkarzy - Rivaldo Vitor Borba Ferreira. Ściągnęliśmy Brazylijczyka za 1.5 miliona z brazylijskiego Mogi Mirim.

 

7. Kazulo twierdził, że to będzie światowa czołówka napastników, więc całkowicie za darmo sprowadziliśmy do klubu młodziutkiego Brazylijczyka - Luis Nazario de Lima Ronaldo. Ronaldo przywędrował do nas z Sao Cristovao.

 

Po podpisaniu kontraktów z młodzieżą naszedł czas na przeanalizowanie atrybutów sztabu szkoleniowego. I tak oto do Marsylii dołączyli kolejno :

 

1. Fizjoterapeuta Jose Luis Runco z brazylijskiego Flamengo. Zapłaciliśmy za niego 120 tysięcy. Zdecydowaliśmy się na zakontraktowanie obcokrajowca ze względu na młodych Brazylijczyków, którzy po przybyciu do Francji będą mieli problemy z językiem.

 

2. Drugim w kolejności szkoleniowcem został, sprowadzony z włoskiego Interu Mediolan, Claudio Gaudino. Zapłaciliśmy za trenera siłowego aż 1.2 miliona.

 

3. Zaraz za Gaudino zakontraktowaliśmy trenera bramkarzy. Został nim również Włoch, Ivano Bordon. Przybył do nas z wolnego transferu.

 

4. Czwartym i zarazem ostatnim szkoleniowcem, na którego pozwolił mi zarząd klubu został, sprowadzony z Montpellier, Jean-Marie Aubry Za niego wyłożyliśmy 725 tysięcy.

 

W międzyczasie klub opuścił prawy obrońca - Manuel Amoros. Włoskie Torino wpłaciło nam za chłopaka 2.7 bańki.

 

Podsumowując nasze zakupy :

Zakontraktowaliśmy 13 piłkarzy za łączną kwotę 8.75 miliona

 

Zakontraktowaliśmy 7 nowych juniorów, którzy pojawią się w klubie zaraz po otrzymaniu zezwolenia na grę we Francji. Za nich zapłaciliśmy 1.675 miliona

 

Zakontraktowaliśmy 4 trenerów za łączną kwotę 2 milionów

 

Przed nami mecze sparingowe.

Odnośnik do komentarza

Poranna kawa smakowała jak sfermentowane obierki zalane mlekiem. Wyglądałem potwornie. Nie dość, że za cholerę nie rozumiałem co ci Francuzi do mnie mówią, to jeszcze nie zabrałem z rzeczywistości żadnych papierosów. Nie pozostało mi nic innego jak siedzieć w pokoju i czekać, aż Kazul się obudzi. A sen miał nietęgi. Spał zgięty w pół, trzymając swój nos mniej więcej na wysokości odbytu. I tylko cienkie jak ostrze Polsilvera gacie nie pozwalały mu połączyć się z jelitami.

Śmierdząca sprawa - pomyślałem i odwróciłem się plecami do kompana.

Po włączeniu telewizora miałem do wyboru kanały francuskie, niemieckie, angielskie, rosyjskie. Pewnie jak bym dłużej przełączał, znalazłbym też w języku suahili i w dialekcie Jidysz, ale polskiego nie było.

- Spać nie możesz? - spytał Michał ocierając spocone koszmarem czoło.

- No wyobraź sobie, że jakoś nie bardzo. Masz papierosy?

- Tupalski ma. Ja nie palę.

Po kilku chwilach dreptałem już po hotelowym korytarzu szukając pokoju, w którym spał profesor. Czerwony dywan rozścielony na całej długości łaskotał moje nagie palce. Pachniało mydłem.

- A jak się zgubił? Przecież my go nie znajdziemy tutaj. A bez niego powrót do rzeczywistości jest niemożliwy! - Tupalski spacerował po pokoju w obie strony.

- Coś przeoczyłem? - spytałem nieproszony wchodząc do środka.

- Domański!

- Co? Gdzie?

- No polazł z tamtą babą, jak mu dałeś kasę i zniknął.

- Jak to zniknął?

- No normalnie. Zniknął. Wyparował. Nie wiesz co to znaczy? Dobrze, przeliteruję Ci - n i e m a g o w p o k o j u.

- Dobrze już dobrze, może pan sobie w buty schować te chamskie dogryzanie.

- Ciekawe tylko, jak my go teraz znajdziemy ?

- Dąbrowski, Ty go znasz najdłużej. Co byś zrobił na jego miejscu ?

- Ja? Rozpłakałbym się.

- Tfu! - splunąłem na ziemię rozsiadając się wygodnie w staroświeckim fotelu.

- No to mamy rebus.

- A no. Ja też mam zaraz pierwszy sparing, więc musicie sobie radzić sami. Ale wieczorem, obiecuję, pojeżdżę z wami po Marsylii - kątem oka zauważyłem paczkę papierosów. Chwyciłem jednego, kiedy profesor właśnie ziewał i wyszedłem z pokoju.

 

Pierwszy sparing rozegraliśmy z AC Ajaccio. Do gry desygnowałem następujący skład :

 

Barthez

Amoros-Desailly-Di Meco-Angloma

Sauzee-Thomas-Deschamps-Stojkovic

Voller-Boksic.

 

Gospodarze zagrali bardzo ofensywnie, pozostawiając w obronie zaledwie trzech piłkarzy. Dziwnie się czułem w roli trenera. Nigdy przedtem tego nie robiłem. Zawsze ten pierwszy raz jest najważniejszy i zawsze towarzyszy mu pewien stres.

Alen Boksic otworzył worek z bramkami. To po jego uderzeniu z główki Joly musiał wyciągać piłkę z siatki. Pięć minut później do wyrównania doprowadził Jean-Jacques Mandrichi. Arbiter główny tego spotkania, pan Eric Poulat nie dopatrzył się gola zdobytego ręką i po kilku głośniejszych argumentach ze strony Vollera, wskazał na środek boiska.

W przerwie usiłowałem przemówić do piłkarzy, ale słuchali mnie z takim zainteresowaniem, z jakim ogląda się zawody pływackie kadłubków. W 54 minucie ponownie Boksic wlał w moje serce odrobinę miodu. Po dośrodkowaniu z prawej flanki Dragana Stojkovica, napastnik pięknym uderzeniem z pierwszej piłki pokonał golkipera gospodarzy. Niestety w 69 minucie było już 2:2, a to za sprawą Romaina Carbonnier'ego i takim też rezultatem zakończyło się to spotkanie.

AC Ajaccio 2:2 Olympique de Marseille

 

Cuperly nie był zadowolony z remisu, ale też nie dostałem żadnej słownej reprymendy. Byłem przecież znanym i cenionym szkoleniowcem, toteż nikt za bardzo nie kwapił się z tym, by mnie krytykować. Wracając do Marsylii zastanawiałem się nad tym, w którym miejscu ostatni raz widzieliśmy Domańskiego.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...