Skocz do zawartości

Ralf

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 477
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    2

Zawartość dodana przez Ralf

  1. Nawet w najlepszej machinie coś po krótszym lub dłuższym okresie eksploatacji odmówi posłuszeństwa. W tym przypadku posłuszeństwa zaczął odmawiać bramkarz Trego, i to dosłownie. Najpierw coraz głośniej mówił o grze w pierwszym zespole, aż wreszcie w piątek koło południa w moim gabinecie zjawił się asystent Kevin Raine. – Witaj, mister. Wygląda na to, że nasz buntownik ma lepsze zajęcia, niż harowanie na treningach. – Mówisz o Trego? – spytałem, by mieć pewność. – Tia, trening obsunął się o prawie godzinę, bo na niego czekaliśmy, ale zapadł się pod ziemię. – Dzięki za informację, tymczasem wróć do piłkarzy. Zejdę do was po południu. Kevin wyszedł i udał się z powrotem na boisko treningowe, a tymczasem gawędzący ze mną od godziny Hassan, który to dostarczył mnie bezpiecznie z lotniska w lipcu, pogładził swój sumiasty wąs i po chwili zastanowienia zagadnął swoim trajkoczącym sposobem mowy: – Miszter, mógłbym do niego skoczyć i porozmawiać z nim po swojemu... – cokolwiek nasz sobowtór tawariszcza Stalina miał na myśli, nie chciałem znać szczegółów. – Nie, nie, jeszcze nie trzeba. Najpierw sam pogadam z nim w cztery oczy, zobaczę co będzie. W sobotę na porannym treningu poleciłem wezwać do siebie Peter'a, który tym razem raczył się pojawić na zajęciach. Nie minęło pięć minut, a nasz niesforny golkiper zamykał już za sobą drzwi gabinetu. Zanim cokolwiek powiedział, wskazałem mu krzesło nieopodal mojego biurka. – Wiesz, Peter, nie mam pojęcia czym się wczoraj kierowałeś, ale olewanie treningów to nie jest najlepsza droga do regularnych występów. Profesjonalizm to jedna z wielu cech, których bezwzględnie wymagam od piłkarzy chcących grać w moim zespole, a gdy tego brakuje, to nasze drogi szybko się rozchodzą. Powinienem potraktować cię ostrzej, ale może zrozumiesz swój błąd. Teraz zasuwaj na trening i pamiętaj, że to pierwszy i ostatni raz, gdy przymknąłem na wszystko oko. – Rozumiem. – wymamrotał sucho. – Aha, jeszcze jedno. – powiedziałem, gdy już miał wychodzić. – Miałem w najbliższym czasie dawać ci szansę wykazania się na boisku, ale jednak zmieniłem zdanie i będziesz miał trochę więcej czasu na pogłębioną refleksję. Możesz już iść. – drzwi gabinetu zamknęły się nieco mocniej, niż zwykle. Nic dziwnego, że w składzie na ciężkie pucharowe spotkanie ze Stevenage dla Trego zabrałko miejsca. W ogóle zdecydowałem wystawić w tym meczu nasz najmocniejszy skład, ponieważ chciałem skonfrontować nasze możliwości z silnym klubem z ligi wyżej. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby polski akcent, jakim niewątpliwie była moja osoba na tym poziomie rozgrywek, pokazał, że jednak może odnosić małe i/lub duże sukcesy – w środę w Lidze Mistrzów Wisła Kraków pojechała na Emirates Stadium na mecz z Arsenalem i wróciła do kraju z wynikiem 0:4, nie robiąc "polskiej myśli szkoleniowej" dobrej reklamy na Wyspach. Zgodnie z moimi osobistymi przewidywaniami, mecz zaczął się od miażdżącej przewagi gospodarzy, którzy już w ciągu czterech pierwszych minut aż pięć razy zdołali oddać strzały z groźnych pozycji, na szczęście bardzo niecelnie. W ogóle przez pierwsze pół godziny co rusz zagryzałem wargi i krzywiłem minę, gdy raz po raz napastnicy Stevenage z łatwością wychodzili na czyste pozycje, a w ósmej minucie po rzucie rożnym dla rywali Atkinson głową wybił piłkę z linii bramkowej. Później skórę ratował nam Brown – szczególnie błysnął najpierw broniąc mocny rzut wolny Williamsa, a później z dwóch metrów zatrzymując strzał po beznadziejnym zagraniu w poprzek boiska w wykonaniu Atkinsona. Niewykorzystane sytuacje w futbolu się mszczą i w 35. minucie Colchin mimo asysty dwóch rywali zdołał dośrodkować w pole karne, gdzie obrońców i bramkarza ubiegł Molango, kąśliwym strzałem otwierając wynik spotkania! W szatni zachęciłem drużynę do dalszego nieodstawiania nogi i twardej walki, czym chciałem uniknąć sytuacji, w której gospodarze wykorzystaliby nasze rozluźnienie do szybkiego odwrócenia losów spotkania. Moi piłkarze wyszli na drugą połowę zmotywowani i po dziesięciu minutach obrońcom urwał się Brayley, a jego strzał na jedenasty metr wypluł Gore, gdzie już czekał niekryty Colchin, dobijając piłkę obok leżącego bramkarza! Utonąłem w uściskach współpracowników, Stevenage kompletnie sobie z nami nie radziło i powinni cieszyć się, że skończyło się dla nich tylko na 0:2 – mieliśmy bowiem kolejne okazje, a najlepszą zmarnował Brayley, z bliska pakując piłkę wprost w golkipera. Pokonaliśmy wyżej notowanego rywala, awansowaliśmy dalej, na klubowe konto wpłynęła okrągła suma 14 tysięcy euro, a jedyną skazą był uraz Jasona Bristowa, który ze skręconym nadgarstkiem musiał przerwać treningi na około dwa tygodnie.
  2. Ralf

    Vienna calling

    Nie wydaje mi się, by Prof zwijał interes, gdy nie ma rozegranego jeszcze żadnego meczu :P A znowuż odnośnie tematu - w tym FM Vienna też ma status amatorski? Sprawdziłem z ciekawości w 2006 przy okazji prowadzenia Margate, i tam First Vienna jest kompletnie amatorskim klubem.
  3. Reprezentacja Polski kontynuowała walkę o wyjazd do Austrii i Szwajcarii, ale zaczynała się od tego celu powoli oddalać, gdy zremisowała w Chorzowie 1:1 z Walią. Mnie natomiast najbardziej interesowało losowanie czwartej rundy Pucharu Anglii, w którym to nie trafiliśmy już tak różowo. Zespół z Conference National, Stevenage, był w tym sezonie w sporym gazie, utrzymując świetne drugie miejsce w tabeli. Tanio skóry nie sprzedamy, ale trzeba brać pod uwagę możliwość zakończenia udziału w rozgrywkach w tejże rundzie, zwłaszcza że zagramy na wyjeździe. Wcześniej czekało nas jednak wyjazdowe spotkanie z szóstym zespołem poprzedniego sezonu, a czternastym obecnego - Bognor Regis. Mecz stopniowo się rozkręcał, z naszą lekką przewagą. Po ponad dwudziestu minutach wzajemnego obwąchiwania wywalczyliśmy rzut rożny, do centry w pole karne wyskoczył Atkinson, którego strzał zatrzymał się na poprzeczce, ale piłka wróciła nad młyn przed bramką, z którego wyrósł Molango i w swoim stylu skierował ją do bramki. Na drugiego gola musieliśmy poczekać do 54. minuty. Wtedy to rozegraliśmy naszą firmową już niemal akcję, czyli uruchomienie Brayleya przez skrzydłowego - w tym przypadku Noakesa -, następnie jego wrzutka w pole karne i celny niczym prawy prosty w szczękę strzał głową Molango. Kwadrans przed końcem meczu bliźniaczym zagraniem popisał się Scott Hadland, zdobywając swojego pierwszego gola w barwach Margate i ustalając wynik spotkania. Po dwóch słabszych meczach nareszcie pokazaliśmy się z dobrej strony.
  4. Wrzesień 2006 Bilans: 3-2-0. 8:2 Conference South: 1. [+4 pkt nad Lewes] FA Cup: 2R, 2:0 ze Staines FA Trophy: - Finanse: -56,48 tys. euro (+3,81 tys. euro) Gole: Maheta Molango (10) Asysty: Neil Wainwright (7) Ligi: Anglia: Tottenham Hotspur [+1 pkt] Francja: Lens [+2 pkt] Hiszpania: Real Madryt [+1 pkt] Niemcy: Bayern Monachium [+0 pkt] Polska: Wisła Kraków [+2 pkt] Rosja: CSKA Moskwa [+3 pkt] Szwajcaria: FC Basel [+2 pkt] Włochy: Modena [+3 pkt] Liga Mistrzów: - Wisła Kraków - Grupa C: 1:1 z Realem Madryt Puchar UEFA: - Legia Warszawa - Pierwsza Runda (1:3 z Newcastle) - Groclin Grodzisk Wlkp. - Pierwsza Runda (0:3 z Udinese) Reprezentacja Polski: - el. ME 2008: piąta grupa, 1:3 z Francją - el. ME 2008: piąta grupa: 2:0 z Grecją Ranking FIFA: 1. Holandia [975], 2. Anglia [969], 3. USA [963], ..., 12. Polska [812] ________________________ Polscy kibice po raz drugi tej jesieni dopingowali trzy kluby, które walczyły w europejskich pucharach. Tym razem skończyło się kompletem porażek - Wisła Kraków w grupie C Ligi Mistrzów gładko poległa na wyjeździe 0:3 z CSKA Moskwa, a Groclin i Legia planowo przegrały swoje rewanżowe mecze, odpowiednio 0:2 z Udinese i 0:1 z Newcastle, odpadając z dalszych rozgrywek. Dla mnie najważniejsze było przygotowanie zespołu do nadchodzącego meczu FA Cup oraz pismo od Wydziału Dyscypliny, w którym przeczytałem o zaostrzeniu kary Yigi za debilny faul z pucharowego spotkania ze Staines, zwiększając ją do dwóch dodatkowych meczów. Na otwierający październik pojedynek trzeciej rundy kwalifikacyjnej z Bedford wymieszałem zmienników z pierwszym garniturem, jako że kilkoro zawodników podstawowego składu obowiązkowo musiało szukać gubionej sukcesywnie formy. W bramce natomiast po raz pierwszy w meczu o stawkę pojawił się człowiek-szkło Trego, który jakby nie wiedząc, że dotąd był prawie cały czas kontuzjowany, zaczynał już przebąkiwać o wyjaśnieniu swojej pozycji w zespole. Muszę przyznać, że po tym spotkaniu miał nad czym myśleć. Bedford miało początkowo sporą przewagę, co w świetle naszej aktualnej dyspozycji nie powinno dziwić. Zaczęliśmy grać dopiero po kwadransie, a w 21. minucie przebojem z prawej flanki wdarł się Molango, dał wykazać się bramkarzowi, odbitą piłkę z nogi Brayleyowi zdjął Laws, zaliczając jednocześnie asystę przy golu zgarniającego futbolówkę tuż przed polem bramkowym Pulisa. Kwadrans później Atkinson wrzucił piłkę z autu do Bertiego, ten przebiegłszy kawałek dośrodkował w pole karne, gdzie Molango z łatwością wyskoczył nad Hughesa podwyższając na 2:0. I całe szczęście, bo od razu po rozpoczęciu drugiej połowy Trego nieudolną interwencją pozwolił Leonardowi na kontaktowe trafienie, a to z kolei zapewniło nam bardzo nerwową końcówkę, w której piłka wracała pod nasze pole karne jak bumerang i mieliśmy wiele szczęścia, gdy w kilku przypadkach minimalnie mijała słupki naszej bramki. Ostatecznie awansowaliśmy dalej, a to pozwoliło finansowo dorzucić nam kolejną cegiełkę w postaci 7 tysięcy euro.
  5. Wyjaśniła się kwestia trzeciej rundy kwalifikacyjnej FA Cup, w której mamy zagrać na wyjeździe z Bedford. Szansę na powrócenie na zwycięską ścieżkę pod wpadce z Thurrock mieliśmy w meczu z kolejnym ligowym outsiderem, Welling. Skoro gospodarze zajmowali zaledwie osiemnaste miejsce w lidze, o zwycięstwo miało być piekielnie trudno. W bój posłałem praktycznie niezmienioną jedenastkę, dając możliwość rehabilitacji wszystkim tym, którzy nie popisali się przed czterema dniami. Czy dobrze postąpiłem? I tak, i nie. Dalej zawodzili mnie skrzydłowi i środek pola, za to do owocnej współpracy w przedzie wrócili Brayley i Molango. To oni w 34. minucie wyprowadzili nas na prowadzenie, gdy nasz lider tabeli strzelców uderzył z dziesięciu metrów, a jego strzał pod nogi Bertiego sparował Pearson, z oczywistym rezultatem. Jednak zanim wszyscy zdążyli zauważyć, że Margate prowadzi, Cochlin w idiotyczny sposób w jeszcze bardziej idiotycznych okolicznościach ściągnął na obrzeżach pola karnego za koszulkę przeciwnika, dając Welling w prezencie łatwą bramkę z rzutu karnego. W szatni zebrał więc tęgi ochrzan, będąc zastąpionym przez Gradleya. Walijski sabotażysta zaczął się z tego powodu bardzo indyczyć, czym postawił pod sporym znakiem zapytania swoje miejsce w składzie na najbliższy mecz ligowy. Druga połowa się odbyła i właściwie w tym można zamknąć wszystko, co mógłbym o niej powiedzieć. Już drugi mecz z rzędu straciliśmy ważne dwa punkty, choć po prawdzie mogliśmy pożegnać się i z całą pulą, bo pod koniec fatalnie pudłowali rywale, ale i tak w autokarze milczałem jak grób. Mały spadek formy, wyczerpany limit szczęścia, czy może wystrzelaliśmy się już z amunicji? Odpowiedź na to pytanie miałem poznać wkrótce.
  6. W kolejnej rundzie eliminacyjnej FA Cup mieliśmy zmierzyć się z wygranym powtórzonego meczu Tiverton - Bedford. Było mi generalnie wszystko jedno, bo oba zespoły grały poza Football Conference, więc mieliśmy spore szanse na awans do kolejnej rundy. A we wtorek 26 września podejmowaliśmy na Hartsdown Park czerwoną latarnię ligi, ekipę Thurrock. Goście nie bez powodu okupowali ostatnią pozycję, ponieważ przegrali do tej pory wszystkie sześć rozegranych meczów, zdobywając zaledwie dwie bramki, a tracąc aż dwanaście. My natomiast po raz pierwszy przystępowaliśmy do kolejki mianowani przez media kandydatami do awansu, ponadto kibice coraz liczniej zjawiali się na stadionie, tego wieczoru przekraczając liczbę tysiąca widzów. Ktoś mógłby powiedzieć, że wynik tego meczu może być tylko jeden. Tia, bynajmniej. Od samego początku mieliśmy miażdżącą przewagę, do tego już w czwartej minucie obrońców ośmieszył Brayley, wychodząc sam na sam z Crossleyem, ale nie potrafił go pokonać. Thurrock nie mogło uporządkować swojej gry, popełniało błędy, a my bezlitośnie obijaliśmy biednego bramkarza, który z biegiem czasu coraz intensywniej w chwilach oddechu rozmasowywał wątrobę. Najbliżej zdobycia bramki byliśmy w 37. minucie, gdy w idealnej sytuacji Brayley ustrzelił bramkarza, przy dobitce jego wyczyn skopiował fatalny tego dnia Molango, a drugą dobitkę Wainwright posłał z dziesięciu metrów na dwunaste piętro. Goście zajmowali się tylko kolekcjonowaniem żółtych kartek, przez cały mecz nie oddali ani jednego strzału w stronę naszej bramki, a i tak wystarczyło im to do bezproblemowego wywiezienia z Margate jednego punktu, pierwszego w tym sezonie. Nam nie pomogła nawet czerwona kartka, którą w drugiej połowie za usiłowanie połamania nóg jednemu z naszych piłkarzy obejrzał Heffer. Gdy chwilę po tym kolejną świetną okazję efektownie spartaczył nasz kongijski as Molango, wiedziałem już, że dziś gola nie strzelimy. I miałem cholerną rację. Po meczu nie wytrzymałem i w szatni potoczył się festiwal polsko-angielskich bluzgów z mojej strony - od zawsze nienawidziłem tracenia punktów na własnym terenie z takimi outsiderami...
  7. Wreszcie odbyło się losowanie drugiej rundy kwalifikacyjnej Pucharu Anglii, która zaplanowana została na 23 września. Trafiliśmy w nim nieźle, bo na nieligowe Staines. Mecz ten był dobrą okazją, by dać pograć piłkarzom, którzy do tej pory głównie okupowali trybuny. Tak właśnie z piłkarzy podstawowej jedenastki od pierwszej minuty, poniekąd z konieczności, zagrał jedynie Joe Atkinson. Oprócz powyższych zmian, w składzie na mecz nie mógł znaleźć się Adolph Amoako, który podczas treningu siłowego przecenił swoje możliwości i upuścił sobie sztangę na klatkę piersiową, fundując około miesiąca ściągania się bandażem elastycznym. Najmocniejszy kaliber pozostawał na czarną godzinę w odwodzie na ławce rezerwowych. Długo byłem przekonany, że czarna godzina nadejdzie wartko. Gospodarze zepchnęli nas do defensywy, a rezerwowi spisywali się kiepsko - obrońcy gubili krycie, środek pola odpuszczał większość wolno toczących się piłek, a napastnicy fatalnie marnowali nieliczne sytuacje strzeleckie. Gdy wydawało się, że gol dla Staines jest kwestią czasu, nieoczekiwanie z pomocą przyszedł nam... golkiper rywali. To on w 28. minucie przy próbie wybicia piłki nastrzelił Spencera, który od razu zaczął się z nim do niej ścigać - Damian oczywiście trafił tylko w słupek, ale na miejscu był Yiga, który praktycznie z samej linii bramkowej nie miał prawa spudłować. I nie spudłował. Fatalny bramkarz już chwilę później skopiował swój wyczyn, dał odebrać sobie piłkę daleko przed polem karnym, ale tym razem nasz szczęśliwy strzelec się nie popisał i zamiast do pustej bramki, posłał piłkę niemalże na aut. Od tej pory Lawrence zaczął sobie grabić - pudłował w sytuacjach, które z zamkniętymi oczami wykorzystywałby nawet kloszard spod monopolowego, a po kwadransie drugiej połowy postanowił zakończyć udział w meczu, jako sposób realizacji tej zachcianki obierając brutalny faul, po którym wyleciał z boiska. Na jego szczęście nie wpłynęło to szczególnie na losy meczu, a w 80. minucie Hutchinson przeskoczył Sweeneya w walce o dośrodkowanie Hadlanda, czym rozstrzygnął losy meczu, a nasze zadłużenie "zmniejszył" o całe 5,5 tysiąca euro. W szatni wytłumaczyłem Yidze, że gdy jest zmęczony, powinien poprosić o zmianę, a jeśli chce w przyszłości móc dorobić się dzieci, lepiej żeby wziął sobie tę radę do serca, szczególnie w meczach o najwyższą stawkę.
  8. Polskie kluby w europejskich pucharach nie przyniosły kibicom zbyt wielu powodów do dumy. W Lidze Mistrzów Wisła Kraków co prawda zremisowała u siebie 1:1 z Realem Madryt, ale w ostatniej rundzie eliminacyjnej przed fazą grupową Pucharu UEFA już w pierwszym meczu w Grodzisku Groclin praktycznie pogrzebał swoje szanse na awans, przegrywając z włoskim Udinese aż 0:3, a tylko nieznacznie lepiej spisała się Legia ulegając na wyjeździe Newcastle 1:3. My natomiast w szóstej kolejce podejmowaliśmy w wyjazdowym spotkaniu drużynę Bath. Początkowo byliśmy drużyną lepszą i dobrze, że udało nam się udokumentować tę przewagę bramką - w 11. minucie Atkinson prostopadłym podaniem uruchomił Brayleya, który zszedł na lewo, dośrodkował w pole karne, gdzie doskonale odnalazł się nie kto inny jak Molango, głową pakując piłkę do siatki obok rozpaczliwie interweniującego Carsona. Tym razem już tak łatwo nie było i z biegiem czasu ciężar gry przenosił się w stronę naszej bramki, a w okolicach dwudziestej minuty błąd w kryciu popełniła para stoperów, w efekcie czego sam na sam z naszym bramkarzem znalazł się Hoyles, ale w kluczowym momencie fatalnie się potknął i dogonił go Richards, zgarniając piłkę. W przerwie musiałem zdjąć poturbowanego przez rywali Molango, który miał już na dzisiaj dosyć, a po wznowieniu gry przez prawie dwadzieścia minut zdecydowaną przewagę mieli gospodarze. Wielokrotnie z gorących sytuacji ratował nas Brown, a szczególnie błysnął zatrzymując strzał Birda z najbliższej odległości. Zapędy Bath ostudził w pewnym stopniu w 63. minucie Chris Farman, bezczelnie popychając bez piłki Bralyleya, za co obejrzał drugą żółtą kartkę. To jednak nie przeszkodziło w końcówce meczu solidnie nas przycisnąć i tylko wspaniałym interwencjom naszego golkipera oraz umiejętnej grze na czas w bólach dowieźliśmy skromne 1:0 do końcowego gwizdka. Dzięki tej wygranej odskoczyliśmy na dwa punkty Basingstoke, które tylko zremisowało na wyjeździe z Billericay.
  9. Początek września oznaczał zarazem początek batalii o miejsce w finałach EURO 2008. Reprezentacja Polski zaczęła drogę na boiska Austrii i Szwajcarii od planowej porażki 1:3 z Francją w Paryżu, a następnie zwycięstwa na Stadionie Śląskim nad drużyną Grecji 2:0. Karl Lewis oglądał mecze swoich z kolei rodaków regularnie smarując Altacetem palec dłoni, który wybił sobie przez pechową interwencję przy odbiciu silnego strzału na treningu, na około tydzień wypadając ze składu. W sobotę 9 września rozgrywki wznawiało Conference, los tym razem przydzielił nam Drochester, a do bramki wrócił Wayne Brown. Goście lokowali się na szóstym miejscu w tabeli, więc to spotkanie miało dać mi odpowiedź na pytanie, czy nasze dotychczasowe świetne wyniki były jedynie rezultatem kiepskiej postawy rywali, którym w pierwszych kolejkach niespecjalnie szło w lidze, czy to my po prostu jesteśmy na tyle zgraną i rozumiejącą się drużyną, której nie straszny żaden przeciwnik na naszym poziomie. Owa odpowiedź była dla mnie na tyle zaskakująca, że aż trudno było mi w nią uwierzyć i stanie się to pewnie dopiero za kilka miesięcy. Od samego początku zdecydowanie częściej i groźniej atakowali piłkarze w granatowo-białych trykotach i już w 2. minucie spotkania Cochlin bez ostrzeżenia kropnął z daleka, zaskakując zasłoniętego przez obrońców Brandshawa. Zdążyłem już zauważyć u moich piłkarzy coś takiego, że gdy zdobędą pierwszą bramkę, od razu dążą do podwyższenia wyniku i robią to z dużą łatwością. Nie inaczej było tym razem - zanim goście zdążyli ochłonąć po stracie bramki, piłka ponownie trzepotała w ich siatce; kontratak lewym skrzydłem z podania Hutchinsona pociągnął Brayley, który następnie posłał piłkę w pole karne, a tam Molango zwieńczył golem dynamiczne wejście między nieporadnych stoperów. Niestety od tego momentu bardzo rozluźniła się nasza formacja defensywna i po kwadransie rażące błędy w kryciu popełniali obrońcy, pozwalając z dziecinną łatwością urywać się Grovesowi. Było jasnym, że to musi w końcu skończyć się golem i owszem, skończyło się. W 24. minucie tenże piłkarz zakończył naszą trwającą 384 minuty passę bez straty bramki. Na domiar złego bardzo dziwnie zareagowali na to obaj skrzydłowi, w kilkuminutowych odstępach z furią wjeżdżając obunóż w rywali i jedynie łaskawość sędziego sprawiła, że obaj dostali tylko po żółtej kartce. Na szczęście już niedługo później ochłonęliśmy, a tuż przed przerwą Wainwright zagrał sprytną piłkę w pole karne, gdzie najwyżej wyskoczył do niej Brayley, niczym tańsza wersja Miroslava Klose pakując ją do siatki. Później jeszcze w 51. minucie Molango z główki zmusił Brandshawa do najwyższego wysiłku, a że ten wysiłek był dla niego zbyt wysoki, nieudolnie sparował piłkę do boku, gdzie ponownie dopadł jej nasz najskuteczniejszy strzelec i bez zbędnej żenady odesłał do bramki, ustalając wynik spotkania. Cóż, do tej pory graliśmy o wiele lepiej, niż przed sezonem ostrożnie zakładałem i miałem tylko nadzieję na to, że w najbliższym czasie nie spotka nas jakiś nieprzyjemny, lodowaty prysznic.
  10. Nic innego nam nie pozostawało :> ____ Jako że do kolejnego ligowego pojedynku pozostawały aż dwa tygodnie, zaplanowałem na pierwszego września szybki sparing z amatorską ekipą Ardley. Co prawda jedynie zremisowaliśmy 0:0, ale mi chodziło tylko i wyłącznie o zapobiegnięcie wybiciu zespołu z rytmu meczowego. Cel ten został zrealizowany, a to mnie zupełnie satysfakcjonowało. Sierpień 2006 Bilans: 4-0-0. 12:0 Conference South: 1. [+0 pkt nad Basingstoke] FA Cup: - FA Trophy: - Finanse: -60,29 tys. euro (-40,9 tys. euro) Gole: Maheta Molango (6) Asysty: Neil Wainwright (5) Ligi: Anglia: Arsenal Londyn [+1 pkt] Francja: Lens [+0 pkt] Hiszpania: - Niemcy: Borussia Dortmund [+2 pkt] Polska: Legia Warszawa [+4 pkt] Rosja: CSKA Moskwa [+3 pkt] Szwajcaria: FC Schaffhausen [+3 pkt] Włochy: AS Roma [+0 pkt] Liga Mistrzów: - Wisła Kraków - Trzecia Runda (1:0 i 2:2 z Szachtarem Donieck) - awans, gr. C z Realem Madryt, Arsenalem Londyn i CSKA Moskwa. Puchar UEFA: - Legia Warszawa - Druga Runda Kw. (2:0 i 2:3 z IK Start) - awans, 1R z Newcastle - Groclin Grodzisk Wlkp. - Druga Runda Kw. (1:0 i k0:1 z AC Allianssi) - awans, 1R z Udinese - Polonia Warszawa - Druga Runda Kw. (1:1 i 0:2 z NK Zagrzeb) - out Reprezentacja Polski: - brak Ranking FIFA: 1. USA [971], 2. Holandia [963], 3. Brazylia [960[, ..., 11. Polska [801]
  11. W rozgrywanym w Monako Superpucharze Europy spotkały się ze sobą dwa angielskie kluby, Chelsea i Manchester Utd, a skromne zwycięstwo odnieśli The Blues po golu Crespo. Momentami był to nudny spektakl, więc w jego trakcie z wielkim zaangażowaniem czytałem raport fizjoterapeuty na temat kolejnej kontuzji naszego bramkarza Trego, który tym razem naciągnął sobie mięsień łydki. Coś łamliwy ten nasz golkiper, oj łamliwy... Udany sierpień kończyliśmy wyjazdowym spotkaniem z Sutton Utd. W składzie zaszły trzy zmiany - pauzującego za czerwoną kartkę Browna w bramce zastąpił Searle, kontuzjowanego Pulina w środku pola Gradley, a na lewym skrzydle od pierwszej minuty dałem zagrać Hutchinsonowi. Gospodarze tkwili na 21. miejscu w tabeli, wliczając poprzedni sezon kontynuowali serię sześciu porażek z rzędu, a na dodatek wyszli na mecz z nami samobójczym ustawieniem 4-2-4. "Wiecie, co z tym zrobić!" - zachęciłem piłkarzy przypominając im, czego uczyłem ich na treningach w przypadku takiej sytuacji. Sutton Utd wręcz prosiło się o srogi łomot i właśnie to dostali. Położyliśmy ich na deski w niecałe piętnaście minut - najpierw w szóstej Molango wykorzystał wspaniałe dośrodkowanie Brayleya po kontrataku, a tyle samo minut później rzut karny podyktowany za faul Palmera na Wainwright'cie na gola zamienił właśnie Bertie. Gospodarze nie wiedzieli, co się wokół nich dzieje, a my bezlitośnie zadawaliśmy kolejne ciosy. I tak tuż przed wskazaniem przez zegar półgodziny gry, w dwie minuty najpierw Molnago dorzucił swojego drugiego gola, oczywiście po kontrataku, a chwilę po wznowieniu łatwym strzałem z dystansu bramkarza rywali ośmieszył Hutchinson. Dopiero teraz boczni napastnicy rywali zostali przesunięci przez menedżera do tyłu, ale było to stanowczo za późno - jeszcze przed przerwą klasycznego hat-tricka skompletował Maheta, a ostatni gwóźdź do ich trumny wbił Cochlin i na trybunach zauważyłem pierwszych kibiców kierujących się ku parkingowi. W drugiej połowie już się nie przemęczaliśmy i tylko dzięki temu gospodarze uniknęli dwucyfrówki, ale nie kompromitacji i do Margate wracaliśmy w kapitalnych nastrojach. Czwarty mecz, czwarte zwycięstwo, czwarte czyste konto, średnio trzy gole na mecz - po tym spotkaniu w lokalnej prasie po raz pierwszy z satysfakcją przeczytałem pierwsze nagłówki sugerujące, że możemy być objawieniem sezonu. Oby tylko nie było to wypowiedziane w złą godzinę (tfu!).
  12. Trzecia kolejka Conference South oznaczała dla nas pierwszy wyjazdowy mecz sezonu. Gospodarze, ekipa St. Albans, wyszli na nas w bardzo ofensywnym ustawieniu, które aż prosiło się o soczystą kontrę. Mało brakowało, a na owy kontratak rywale nadzialiby się już w 8. minucie, kiedy to prawym skrzydłem urwał się Molango, wrzucił piłkę wprost na głowę Brayleya, któremu jednak na drodze do otwarcia wyniku stanął bramkarz. Później St. Albans uzyskało przewagę, a po pół godzinie gry nasza sytuacja bardzo się skomplikowała, gdy Wayne Brown, który pozwolił Sozzo odebrać sobie piłkę, ściągnął go za koszulkę do parteru, za co otrzymał czerwoną kartkę. Wraz z nim do szatni zszedł Brayley, za którego w bramce stanął Searle, a po chwili rzut wolny na nasze szczęście koszmarnie wykonał Howard. W szatni zasłużony ochrzan zebrał nasz radosny kartkowicz, a drużynie nakazałem dalej grać swoje, jakbyśmy nadal byli w komplecie. Ujmę to tak - w drugiej połowie stałem z otwartymi ustami przy ławce trenerskiej i patrzałem, jak mój zespół postępuje z gospodarzami tak, jakby to oni grali w osłabieniu. Najpierw w 56. minucie grę z rzutu wolnego wznowił Searle, Noakes i Atkinson wymienili podania, po czym ten drugi zagrał długiego crossa za obrońców do wybiegającego Molango, który strzałem przy słupku nie dał szans Lewisowi! Trzy minuty później na rajd prawym skrzydłem zdecydował się Wainwright i dośrodkował na jedenasty metr, gdzie Pulis strącił piłkę do Molango, który zdobył swojego drugiego gola w tym meczu. Rywale po tych dwóch ciosach byli kompletnie zdezorientowani i nie pomogło im nawet przejście na 4-2-4 w ostatnich dziesięciu minutach. Mimo gry w osłabieniu odnieśliśmy przekonujące zwycięstwo, droga z piekła do nieba, a humoru nie zepsuła mi nawet skręcona kostka, z którą mecz kończył Pulis, wypadając z gry na miesiąc.
  13. Ralf

    Yakuza

    Ciekawie wybrana liga. Zastanawia mnie, czy w kolejnych odsłonach Francja też jest tak mało przyjazna, jeśli chodzi o kwestię awansów, jak w 2006. Czołówka jest ciasna, czy z wyraźnym liderem? Rozgrywanie niektórych meczów na holiday'u to oryginalny pomysł na prowadzenie opka, czy efekt wymyślania fabuły?
  14. Nim się obejrzałem, już minęły trzy dni, a pod nasz stadion podjechał autokar Billericay Town, drugiego oprócz nas ligowego beniaminka. Wystawiłem niezmienioną jedenastkę, dając dotrzeć się na lewym skrzydle przeciętnemu w sobotę Noakesowi. Pierwsza połowa była dla mnie dość nerwowa, a dla postronnego widza najzwyczajniej nudna. Przewagę mieli goście, gra toczyła się głównie na naszej połowie, a kilka interwencji zaliczył Brown, m.in. w ostatniej chwili zdejmując piłkę z głowy Atieno. My atakowaliśmy z rzadka i były to głównie zrywy pojedynczych piłkarzy, z których jednak nic wielkiego nie wynikało. Dużo żywsze w naszym wykonaniu było drugie 45 minut. Szybko uzyskaliśmy przewagę, ale co z tego, skoro na dziesięć strzałów zaledwie dwa zmusiły Harrisona do interwencji... Długo zanosiło się na bezbramkowy remis, gdy w 80. minucie piłkę z autu wrzucił Atkinson, któremu piłkę od razu odegrał Hutchinson, następnie posłał miękką wrzutkę w pole karne, a nieporozumienie bramkarza i stoperów wykorzystał Molango, z najbliższej odległości rozstrzygając losy spotkania. Mogliśmy nawet podwyższyć wynik, ale Spencer w dwóch sytuacjach sam na sam najpierw minimalnie chybił, a później zwyczajnie wykopał piłkę poza stadion. Nie było to może piękny mecz, ale nikt nie zwracał na to szczególnej uwagi, skoro dopisaliśmy do swojego dorobku kolejne trzy punkty.
  15. Ralf

    Yakuza

    Jakie były przedsezonowe prognozy Grenoble? Faworyt Championnat National, czy raczej ligowy średniak?
  16. Się wie :P Szkoda tylko, że nie mogę edytować starszych postów, bo zamieniłbym złotówki na €. Ale i tak przez najbliższe x czasu będę operował głównie procentami, bo finanse na tym poziomie rozgrywek zawsze powalają na ziemię :>
  17. W przeddzień ligowego debiutu udało mi się poszerzyć klubową kadrę o dwóch upragnionych stoperów, których kilka dni wcześniej polecił mi scout, który swoją drogą sumiennie wywiązywał się z powierzonych mu zajęć. Na popołudniowym piątkowym treningu zjawili się wyciągnięty za 50% z rezerw Northampton Luke Graham (20 l., O Ś, Anglia) i sprowadzony z wolnego transferu Marvin Thompson (19 l., O Ś, Anglia), wychowanek Celtenham. Żarty się skończyły. W sobotę 12 sierpnia 2006 Margate rozpoczynało nowy rozdział w swojej historii, a nosił on tytuł "Conference South 2006/07". Przed meczem zostaliśmy uznani przez regionalne media, najstarsi górale nie wiedzą dlaczego, absolutnymi faworytami inaugarycjnego spotkania z trzecim zespołem poprzedniego sezonu, ekipą Histon. Rywale jeszcze w maju do samego końca walczyli o awans do Conference National, przegrywając go dopiero na dwie minuty przed końcem dogrywki w finale baraży z Farnborough. Postanowiłem więc, że wyjdziemy na to spotkanie nieco cofnięci, by czyhać na okazje do kontry. Przez pierwsze minuty goście robili sporo szumu, a nam zajęło trochę czasu, by złapać rytm meczowy. Pierwszy sygnał do ataku dał Bristow dalekim wybiciem piłki do Molango, który zgrał na wolne pole do Brayleya, ale sędzia skrupulatnie wychwycił minimalnego spalonego. Coraz śmielej zapuszczaliśmy się pod bramkę Histon, aż wreszcie w 33. minucie, po wywalczonym rzucie rożnym piłkę przed polem karnym wyłuskał Cochlin, który bez namysłu uderzył na bramkę, zaskakując nieprzygotowanego Keya! Pierwszy w historii ligowy gol Margate stał się faktem! Ledwo minęły dwie minuty, Bristow wygrał na naszej połowie pojedynek główkowy z Hickiem, piłkę przejął Pulis, zagrywając od razu między obrońców rywali na wolne pole do Molango, bramkarz obronił jego strzał, tyle tylko, że wprost pod nogi Brayleya, który się nie pomylił i podwyższył na 2:0! W przerwie zdjąłem mocno poobijanego Molango, w jego miejsce wprowadzając Spencera, następnie przypomniałem podekscytowanym piłkarzom, że mecz jeszcze nie jest wygrany i trzeba być maksymalnie skoncentrowanym przez następne 45 minut. W drugiej połowie działo się zdecydowanie mniej, dopiero kwadrans przed końcem goście, czując palący się grunt pod nogami, zaczęli naciskać coraz mocniej i przez dobrych kilka minut byliśmy w poważnych opałach. Moi piłkarze wzięli sobie do serca moje słowa, na początku doliczonego czasu gry z kontratakiem urwał się Spencer, w polu karnym z murawą zrównał go Beckles, a niezawodny Wainwright z jedenastu metrów przypieczętował nasze udane otwarcie sezonu. Z ostatnim gwizdkiem sędziego uniosłem pięści w górę, tak jak robił to Rocky Balboa w słynnej scenie na szczycie schodów - pierwsze gole, pierwsze trzy punkty, pierwsze brawa i śpiewy kibiców.
  18. Sezon przygotowawczy wkraczał na ostatnią prostą. Przy niej mieściły się jeszcze dwie stacje, a pierwszą z nich było Gloucester. Mecz był dość wyrównany, a o wyniku zadecydowała akcja z pierwszych dziesięciu minut, w których jednego gola spotkania zdobył Wainwright. Drugi sparing z rzędu na zero z tyłu, nawet Karl Lewis bronił bez zarzutu, wszystko wyglądało coraz lepiej. Dzień po moich urodzinach, a więc 4 sierpnia, nadszedł czas na ostatni sparing - następny mecz mieliśmy już grać o ligowe punkty. Naprzeciw nam wyszła ekipa Ayelsbury i ponownie mecz rozstrzygnął jeden człowiek - Neil Wainwright. Nasz skrzydłowy spisuje się w meczach towarzyskich bez zarzutu i pozostawało mieć nadzieję, że podobną dyspozycję będzie prezentował w lidze.
  19. Próbowałem już wcześniej, ale bardzo przyzwyczaiłem się do złotówek, których używam w FM już bardzo długo. Generalnie dla estetyki, bo rzeczywiście "zł" bije po oczach poza Polską, będą i € ;) _____ W trzecim meczu kontrolnym spodziewałem się już skuteczniejszej, jeśli chodzi o końcowy wynik, gry. Niestety, tym razem się zawiodłem, znowu nie potrafiliśmy utrzymać prowadzenia do końcowego gwizdka i tylko zremisowaliśmy ze słabszym rywalem. Przynajmniej obyło się bez kolejnych urazów. Do naszego zespołu dołączył jeszcze jeden napastnik, Phil Walsh (21 l., N, Anglia), wyciągnięty za 50% z rezerw Bath z sąsiedniej ligi. Do szczęścia brakowało mi już właściwie tylko dwóch defensorów, ale presję zmniejszał fakt, że w szóstej lidze okno transferowe otwarte jest cały sezon. Czwartkowego wieczoru 27 lipca próbowaliśmy się z nieligowym Team Bath, tym razem grając na wyjeździe. Nareszcie zagraliśmy tak, jak grać się powinno. Po dziesięciu minutach przytomnym strzałem prowadzenie dał nam Wainwright, a w drugiej połowie po główce Garry'ego Richardsa z rzutu rożnego podwyższyliśmy na 2:0 i dowieźliśmy ten wynik do końca meczu. Spotkanie z zabandażowanym przedramieniem kończył Pulis, który rozciął sobie rękę i na kilka dni musiał przerwać treningi do czasu zabliźnienia się rany.
  20. Na kolejny mecz kontrolny, tym razem z silnym, piątoligowym Kidderminster, w klubie zjawiło się kolejnych trzech piłkarzy, a byli to sprowadzony z wolnego transferu bramkarz Wayne Brown (29 l., BR, Anglia), defensywny pomocnik Paul Colchin (22 l., DP, Walia) i uzdolniony skrzydłowy Matt Martin (16 l., OP P, Anglia), który do maja mógł być co najwyżej na kontrakcie juniorskim. Wcześniej kolejny raz wizytę złożył mi Griffin, by poinformować, że przez miesiąc z kontuzjowanym barkiem pauzować musi Scott Hadland. Sparing z Kidderminster miał być prawdziwym testem. Zespół z Conference National był od nas zdecydowanie silniejszy, ale przez lwią część czasu nie było tego widać. Tak zaś najpierw prowadzenie, ponownie po piętnastu minutach gry, dał nam Spencer, a w ostatnim kwadransie na 2:0 podwyższył Molango. Dopiero wtedy nasi rywale się obudzili i już po dwóch minutach najpierw zdobyli kontaktowego gola, a już w doliczonym czasie uciekli spod gilotyny. Utrzymywanie wyniku nie było jeszcze naszą mocną stroną, ale optymistyczny był fakt nawiązania równej walki z wyżej notowanym rywalem. Dobre zawody rozegrał trzymający godzinę wcześniej długopis przy kontrakcie Brown, który aż do 77. minuty, kiedy został zmieniony, nie dał się pokonać ani razu. Może być naszym asem w rękawie podczas nadchodzącego sezonu ligowego.
  21. W finale rozgrywanych w Niemczech Mistrzostw Świata 2006, ku uciesze moich piłkarzy i pracodawców, los wskazał na Anglię, która po remisie 2:2 ze Szwecją w dogrywce i dzięki lepiej egzekwowanym rzutom karnym na najbliższe cztery lata zapewniła sobie miano najlepszej drużyny globu. Do pierwszego sparingowego meczu w klubie zameldowało się tylko (a może aż?) czterech zawodników. Z trybun drugoligowego Brighton cudem udało mi się wyjąć i przekonać do gry w Margate świetnego jak na potrzeby szóstej ligii kongijskiego napastnika Maheta Molango (23 l., N, DR Konga) za 50% kwoty kolejnego transferu, natomiast od dłuższego czasu poszukujący nowego klubu skrzydłowy Neil Wainwright (28 l., OP P, Anglia), napastnik Damian Spencer (24 l., N, Anglia) i młodziutki bramkarz Karl Lewis (18 l., BR, Anglia) z pocałowaniem ręki podpisali kontrakty. Każdy z tych transferów stanowił dla nas nie tylko załatanie luk w składzie, ale i autentycznie wzmocnienie. Pierwszy sprawdzian miał stanowić dla nas wyłącznie rozruch i przetarcie przed kolejnymi meczami. Nie zamierzałem przejmować się wynikiem, jakikolwiek by on nie był, chciałem tylko dowiedzieć się czegoś więcej o zawodnikach w warunkach bojowych. Początek meczu przebiegał pod dyktando gości, którzy często gościli na naszym przedpolu i groźnie strzelali, acz bardzo niecelnie. My natomiast zbyt często gubiliśmy piłkę już na własnej połowie i pierwszy strzał oddaliśmy dopiero po kwadransie gry. Wtedy również nasza kontra przyniosła bramkę Brayleya, który przytomnie zachował się przed pustą bramką mimo asysty defensora Ampthill. W bramce dobrze spisywał się Searle, ale niestety nie można było tego powiedzieć o nowo przybyłym Lewisie, który po dziesięciu minutach drugiej połowy wpuścił łatwą piłkę z ostrego kąta. Wiedziałem też, że muszę popracować z piłkarzami nad motywacją, bo odpuszczali stanowczo zbyt wiele piłek, do których wystarczyło tylko wysunąć nogę. Sparing uznałbym za całkiem udany, gdyby nie to, że osiem minut przed końcem, gdy już miałem mówić Kevinowi, że na szczęście kończymy w komplecie, na murawę padł McGowan, który ze stłuczonym piszczelem miał pauzować przez co najmniej dwa tygodnie.
  22. Kolejne dni spędziłem na składaniu propozycji nowych kontraktów, jako że absolutnie cała drużyna była związana z klubem tylko na umowach amatorskich, a jeśli nasza gra miała wyglądać należycie, potrzeba było również należytego treningu, a nie bezproduktywnego truchtania wokół sąsiedniej przecznicy. Z racji półzawodowego statusu klubu nie robiłem sobie nadziei na to, że wszyscy zgodnie złożą podpisy, ale okazało się, że nie jest tak źle i jedynie kilku zawodników domagało się wyższego wynagrodzenia. Tak, czy inaczej, po pierwszej turze negocjacji miałem już pod swoją wodzą pierwszych profesjonalistów w historii Margate. Zacząłem też wyprowadzać na prostą pion szkoleniowy. Co prawda sytuacja zmusiła mnie do zatrudniania dość egzotycznych szkoleniowców, którzy niedawno przyjechali do Anglii za chlebem, ale prezes miło wspominał reprezentację Brazylii z lat 70., więc nie robił żadnych problemów. Tak oto już na kolejnym treningu graczom przedstawili się: Burge (50 l., Brazylia, technika/trening strzelecki), João Batista (39 l., Brazylia, taktyka/ofensywa), Walter Grassmann (54 l., Brazylia, defensywa/stałe fragmenty), Elkin Sánchez (37 l., Ekwador, przygotowanie fizyczne) i Dancho Jorgow (49 l., Bułgaria, trener bramkarzy). Miałem również wątpliwą przyjemność pierwszy raz przeczytać raport fizjoterapeuty - szybko potwierdziła się słuszność moich narzekań na liczebność drużyny i konieczność sprowadzenia nowych zawodników. Kontuzji barku na treningu nabawił się Trego, gdy zahaczył nogą o krawężnik i zaliczył bolesny upadek, zostawiając nas na miesiąc o jednym bramkarzu. Miałem już na celowniku kilka potencjalnych wzmocnień, kluby nawet chętnie przyjmowały oferty zawierające jedynie zdania pokroju "50% kwoty kolejnego transferu", problem polegał tylko i wyłącznie na tym, że w pierwszej chwili nie wszyscy chcieli w ogóle słuchać o takim klubie, jak Margate, tak więc pierwsze tygodnie mojej pracy miały być bardzo ciężkim kawałkiem chleba...
  23. Ralf

    Yakuza

    To FM 2008? We Francji zawsze ciężko mi się grało i coś widzę, że podobnie jest również i tutaj; mowa rzecz jasna o niższych ligach francuskich. Powodzenia! ;)
  24. Oprócz Allmana, którego póki co widziałem w obronie, na prawym skrzydle nominalnie grać mógł tylko młody Hadland. Jak zwykle w szóstej lidze, umiejętnościami nie powalał, ale lepszy taki, niż luka w składzie. Jedyny w składzie defensywny pomocnik. Ciężko cokolwiek o nim powiedzieć, ale na szczęście szykowana przeze mnie taktyka nie przewidywała pozycji stricte defensywnego pomocnika, a jedynie środkowego. Dziadek Keister nie wyglądał na kogoś, kto nadal mógł uciągnąć grę na najwyższych obrotach, więc środek pola, tak jak i wszystkie inne formacje, wymagał sprowadzenia nowych graczy. Doświadczenie solidnego Hutchinsona i młodzieńczy zapał świeżo sprowadzonego z Gloucester Noukesa nie były wystarczające. Potrzeba było co najmniej dwóch graczy niezbyt wiekowych, ale też i nie mających mleko pod nosem. Po dość gorzkim przeglądzie wszystkich poprzednich formacji, rzucenie okiem na sytuację w ataku było dla mnie osłodą. Amoako i Brayley byli niezaprzeczalnie gwiazdami obecnej drużyny, natomiast zdaniem asystenta Yiga miał spory potencjał, by stać się solidnym ligowcem. Wystarczyło sprowadzić tutaj około trzech zdolnych napadziorów, a o linię ataku mogłem być całkiem spokojny. Pierwsze skojarzenie z obecną kadrą, jakie przychodziło mi na myśl, to wzmocnienia. Bezzwłocznie wysłałem jedynego w klubie scouta na wycieczkę po Anglii, a także poprosiłem o listę zawodników, którym niebawem wygasają w innych klubach kontrakty i którzy byliby gotowi przejść do Margate. Sam natomiast wziąłem się do zbierania informacji na temat graczy chętnych na roczne wypożyczenie w nasze miłe strony. Zasugerowałem też prezesowi, że skromne dorzucenie paru groszy do funduszu płac nie byłoby takim szalonym pomysłem, ale ten zapewnił mnie, że obecny fundusz spokojnie wystarczy mi do zbudowania licznej kadry. Cóż, skoro tak uważa... Spojrzenie na terminarz gier kontrolnych przyprawiło mnie o rytualne umieszczenie dłoni na czole. Pierwsze sparingi miały być tęgimi łomotami z rąk trzecioligowych drużyn. Mi zależy przede wszystkim na zbudowaniu solidnego morale i zgrania drużyny z, mam nadzieję, nowo przybyłymi graczami, toteż odwołałem pospieszenie egzekucje z Werxham, Millwall i Swindon, kontraktując w ich miejsce spotkania z nieligowymi Ampthill, Team Bath i Wroxham, zostawiłem natomiast mecz towarzyski z grającym poziom wyżej Kidderminster, by zobaczyć, jak spiszą się moi podopieczni z wyraźnie silniejszym rywalem.
  25. Pozytywne pierwsze wrażenia schowałem na moment do kieszeni, gdy przyszło się zmierzyć z klubową rzeczywistością. Finanse klubu prezentowały się bardzo mocno średnio - co prawda byliśmy w tej chwili nad krechą, o całe 33,12 tysiąca złotych, ale szybko powiedziano mi, że w ciągu ostatniego miesiąca tendencja jest niestety malejąca. Kolejną sprawą było to, że na transfery, co zrozumiałe, nie przewidziano ani grosza, więc wzmocnień dokonywać będę musiał na prawie Bosmana oraz na obietnicach przekazania procentów z kolejnego transferu zawodnika. Budżet wynagrodzeń wynosił blisko 18 tysięcy złotych, ale był niestety w znacznej większość wykorzystany, co oznaczało, że do jego przekroczenia brakowało mi tylko 2,29 tysiąca. Może i nie byłoby tak źle, gdyby nie to, co zobaczyłem po rzuceniu okiem na listę piłkarzy... Do swojej dyspozycji miałem zaledwie osiemnastu zawodników plus jeden piłkarz w rezerwach, to zaś oznaczało, że fundusz płac będę musiał niestety przekroczyć, i to pewnie znacząco, by spełnić oczekiwania zarządu, czyli zajęcie przyzwoitego miejsca w Conference South. W tym wniosku umocniło mnie dodatkowo to, że pion szkoleniowy klubu w chwili obecnej zamykał się w osobach mojego asystenta, klubowego fizjoterapeuty i scouta. Drużyna wymagała więc rozpaczliwie wzmocnień wszystkich jej elementów składowych. Najpierw przyjrzałem się współpracownikom. Musiałem skonstatować, że żaden z nich nie prezentuje oszołamiającego poziomu, ale nic takiego nie mówiłem im wprost, ponadto, póki co, mogli czuć się pewnie. Jasnym było natomiast, że muszę natychmiast zainwestować w szkoleniowców. Upewniłem się więc, że nie ma żadnych ograniczeń, jeżeli chodzi o narodowości i grupy etniczne, po czym poleciłem zorientować się w trenerach pozostających bez pracy, bez względu na to, jak się nazywają. Sztab szkoleniowy miałem już za sobą, więc teraz sięgnąłem po wykaz zakontraktowanych zawodników. Jak już wspominałem, doprawdy ledwo było o czym mówić, a następnego dnia na treningu wiedziałem też już mniej więcej, jak materiał ludzki prezentuje się będąc w zasięgu piłki. Golkiperzy bardzo przeciętni, do tej pory nominalnie bluzę z numerem "1" posiadał Trego, ale nie oznaczało to bynajmniej, że ma pewne miejsce w bramce. Sparingi miały wyjaśnić wszystko, ale ja bardziej zaprzątałem sobie głowę sprowadzeniem co najmniej dwóch bramkarzy, bowiem w przypadku (tfu, odpukać w niemalowane!) plagi kontuzji moglibyśmy mieć prawdziwą tragedię. Na tej pozycji miałem weterana Edwadsa, wychowanka klubu, który jednak umiejętnościami pozostawiał wiele do życzenia, ale zdaniem asystenta był ważnym elementem drużyny. Oates, absolwent szkółki Arsenalu prezentował się nader mizernie, ale nie skreślałem go przedwcześnie, natomiast bardzo wartościowym graczem był Allman, którego największą zaletą jest stosunkowo duża wszechstronność - mógł grać zarówno jako prawy obrońca, jak i skrzydłowy, a sam nawet mówił, że w razie konieczności jest w stanie odnaleźć się również i na lewej flance, choć jak ryba w wodzie czuje się z prawej strony boiska. Potrzeba wzmocnień oczywistą oczywistością. Liczebność znikoma, o ile Bristowe i Richards wyglądali solidnie, to już McElroy przy nich wysiadał. Wzmocnienia, wzmocnienia, wzmocnienia... Tak, lewych defensorów było w klubie tylu, że ledwo mogli pomieścić się w szatni - panowie, nie pchajcie się tak, bo się zadusita... Jedyny ultra przeciętniak, żeby nie powiedzieć słabiak, nie mógł zapewnić nam skutecznego neutralizowania ataków rywali skrzydłem. Czy wspominałem już, że potrzeba wzmocnień?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...