Skocz do zawartości

Ralf

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 477
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    2

Zawartość dodana przez Ralf

  1. Od jakiegoś czasu nie próżnowałem, i zacząłem rozglądać się za wzmocnieniami pod kątem kolejnego sezonu. I tak udało mi się podpisać wstępne kontrakty z trzema zawodnikami, którzy mieli dołączyć do nas na przełomie czerwca i lipca. Do gry w moim zespole przekonałem 22-letniego bramkarza rezerw Doncaster, Duńczyka Tonny'ego Nielsena (22 l., BR, Dania), a niewielką lukę w obsadzie lewej obrony załatają Goma Lambu (22 l., O/DBP L, OP L, Anglia) z Redbridge i Jon Beswetherick (28 l., O/DPB L, Anglia) z Salisbury – wszyscy na prawie Bosmana. Dopiero co siedziałem w samolocie z Krakowa do Londynu, a tu już ruszała runda rewanżowa mojego pierwszego sezonu pracy jako głowa drużyny. Inaugurowaliśmy ją meczem wyjazdowym z Billericay, które w Margate skromnie pokonaliśmy 1:0 w sierpniu. Niestety, po tym meczu niektórzy znaleźli się u mnie na celowniku, a Oates mógł na jakiś czas zapomnieć o grze w pierwszym zespole. Można było odnieść wrażenie, że mecz zaczął się z jednobramkowym handicapem dla gospodarzy, bowiem już w 3. minucie piłkę po rzucie rożnym wybili obrońcy rywali, Oates najpierw nieudolnie próbował wybić wślizgiem futbolówkę Cobernowi, a gdy to się nie udało, frajersko odpuścił i tylko truchtem odprowadził go w nasze pole karne. Tam jego uderzenie sparował Brown, a skoro zrobił to wprost pod nogi urywającego się Pulisowi Atieno, oczywistym było, że mógł jedynie wyciągać piłkę z bramki. Zanim łaskawie się obudziliśmy, musiało upłynąć prawie dwadzieścia minut, a wtedy wywalczyliśmy rzut rożny z lewej strony boiska, wykonywał go Wainwright, a w polu karnym nieoczekiwanie najwyżej wyskoczył Bristow i ładnym strzałem głową wyrównał stan spotkania. W międzyczasie zdjąłem jeszcze z boiska beznadziejnego Oatesa, który wbrew zapewnieniom aspirował do zawalenia nam spotkania, i udało nam się dowieźć 1:1 do przerwy. W szatni paru zawodników musiałem solidnie opieprzyć, ale po wznowieniu gry długo nic to nie dawało. Na domiar złego obaj napastnicy mieli jakieś problemy – Brayley niepokojąco utykał, a Amoako był już tak ukopany, że zdjąłem go po dwudziestu minutach. O ile przed tygodniem popełniłem błąd w kwestii zmian, o tyle teraz okazało się to kluczowe dla losów spotkania w pozytywnym zabarwieniu. Gdy szykowałem się już na trzeci z rzędu mecz bez zwycięstwa, Lawrence Yiga urwał się z piłką po wybiciu Richardsa, zdołał utrzymać się mimo asysty obrońców i strzałem z obrzeża pola karnego przełamał ręce Harrisona! Wygraliśmy, ale było to pyrrusowe zwycięstwo, bowiem straciliśmy na cztery tygodnie już czwartego napastnika, a był to Bertie Brayley, który naciągnął sobie mięsień uda. Zostaliśmy już tylko z dwoma snajperami, więc gorączkowo rozpocząłem poszukiwania kogoś do wypożyczenia lub permanentnego transferu – sytuacja zaczynała wyglądać dramatycznie, a przecież prawie pół sezonu nie było u nas niemalże ani jednej kontuzji...
  2. Rok 2007 zaczynaliśmy od wyjazdowego meczu z szóstym w tabeli Basingstoke. Przystępowaliśmy do niego z poważnie osłabioną linią ataku, a ja do tego nadal byłem w nie najlepszym nastroju po tym, co stało się przed dwoma dniami. Cóż, 90 minut później znowu kipiałem złością, ale tym razem z czysto sportowego powodu. Mecz zaczął się od częstych wizyt na połowie gospodarzy, ale po kwadransie to oni doszli do głosu i zarzucili kotwicę na 30-40 metrze od naszej bramki. Długie minuty zajęło nam przetrwanie tego okresu, kilkoma interwencjami ratował nas Brown, a w 25. minucie po jednym z pierwszych po otrząśnięciu się ataków, do zagranej przez Wainwrighta piłki w pole karne wyskoczył Brayley i zaskakując sam siebie uderzył z ostrego kąta głową, umieszczając piłkę w siatce przy dalszym słupku. Niestety, nikt nie zdążył zauważyć, że objęliśmy prowadzenie, bo już chwilę po wznowieniu gry moi obrońcy dali się beznadziejnie rozklepać, piłkę za wyraźnie spóźnionym Allmanem przyjął Peters i nie miał problemów z wyrównaniem na 1:1. Na szczęście jednak tuż przed przerwą popisał się ponownie Brayley, pokonując w sytuacji sam na sam po kontrataku Bullivanta i przywracając nam prowadzenie. Po przerwie musiałem dość szybko zdjąć Bristow, który po otrzymaniu żółtej kartki zaczął grać jak panienka, dając się przeskakiwać w walce o niemal każdą górną piłkę, co źle wróżyło. Jego miejsce zajął Graham i muszę z ręką na sercu przyznać, że to był mój błąd, który zaważył na wyniku spotkania. W 63. minucie Lee zagrał ze środka pola do Whiddetta, a biegnący tuż przy nim Luke nagle zwolnił, pozwalając mu bezstresowo wbiec w szesnastkę i spokojnie odebrać nam prowadzenie. Trzymaną przez siebie butelkę posłałem w niebyt, po czym, jak sam Janusz Wójcik, zacząłem się drzeć w kierunku boiska: "Graham! Co ty K***A robisz?!". Później już do samego końca nasi napastnicy wykopywali kolejne piłki poza stadion, ja z nerwów rwałem włosy z głowy, a wynik się nie zmieniał. Tym samym zanotowaliśmy drugi z rzędu remis, choć przecież mogliśmy wygrać mecz w krótkich abcugach, bez przemęczania, a w szatni nasz niewydarzony "obrońca" dowiedział się ode mnie, że w tym sezonie ma już marne szanse powrotu na boisko. ------------ Conference South 2006/07, runda jesienna:
  3. Następnego dnia Griffin zdołał już zdiagnozować, że Damian Spencer doznał takiego samego urazu, jaki aktualnie leczy Joe Atkinson, a więc skręcony staw kolanowy. W ten sposób straciliśmy trzeciego napastnika i zostałem tylko z trójcą Brayley – Yiga – Amoako. Następnie poleciłem asystentowi Raine samemu nadzorować trening i pojechałem z Hassanem do szpitala, w którym przebywa Maheta Molango. Gdy chirurg-ortopeda, który operował naszego snajpera, pokazał nam zdjęcie rentgenowskie wykonane po przywiezieniu Kongijczyka, obaj mieliśmy miny niczym po przełknięciu szklanki soku z cytryny – połamane i porozrywane było wszystko, co tylko możliwe. – Mamy tu do czynienia z poważnymi złamaniami obu kości podudzia i uszkodzeniem mięśnia łydki. Trudno jednoznacznie ocenić, ale jeśli za siedem miesięcy będę mógł pozwolić pacjentowi zbliżyć się na metr do piłki, i tak będzie to bardzo szybko, jak na tego typu uraz. – tak w skrócie ujął sprawę lekarz. Było więc już jasnym, że dla Molango sezon się definitywnie skończył. Powiedziałem Hassanowi, żeby wiosną przypomniał mi dzień przed meczem z Havant, że gramy rewanż z rzeźnikami, a po powrocie do klubu to samo powtórzyłem Raine. ------------------------ Grudzień 2006 Bilans: 7-1-0. 17:2 Conference South: 1. [+17 pkt nad Dorchester] FA Cup: - FA Trophy: 1R, 3:0 z Hampton & Richmond Finanse: +7,62 tys. euro (+21,12 tys. euro) Gole: Maheta Molango (21) Asysty: Neil Wainwright (11) Ligi: Anglia: Liverpool [+7 pkt] Francja: PSG [+1 pkt] Hiszpania: FC Barcelona [+3 pkt] Niemcy: Bayern Monachium [+6 pkt] Polska: Wisła Kraków [+5 pkt] Rosja: - Szwajcaria: BSC Young Boys [+1 pkt] Włochy: AC Milan [+0 pkt] Liga Mistrzów: - Wisła Kraków - Grupa C: 0:3 z CSKA Moskwa; out Puchar UEFA: - Reprezentacja Polski: - Ranking FIFA: 1. Anglia [973], 2. Holandia [943], 3. Hiszpania [929], ..., 13. Polska [753]
  4. Ostatni mecz roku 2006 graliśmy u siebie, a naprzeciw nam wyszła drużyna outsiderów z Havant. W trakcie mojego dotychczasowego pobytu w Anglii nikt jeszcze nie widział mnie tak wściekłego – od pewnego momentu wszyscy na ławce rezerwowych woleli siedzieć cicho, by nie narażać się na zyskanie miana worka treningowego, a po meczu z góry uprzedziłem, by nie wchodzić mi w drogę bez naprawdę ważnego powodu. Rywale mieli bowiem ochotę na ambitną grę, a skoro ambicja w świecie ich pojęć oznaczała ludzkie destruction derby, nietrudno zgadnąć, co działo się na boisku. Najpierw Marshall biegł sprintem pół boiska tylko po to, by na pełnej szybkości z furią wjechać obunóż w Spencera, omal nie urywając mu nóg razem z wnętrznościami. Od początku spotkania mogłem przysiąc, że arbiter nerwowo zakrywał tatuaż z herbem Havant – sędzia Carter wzniósł jedynie żółty kartonik. To jednak było jeszcze nic, bo w 38. minucie gry Guy Lopez, śladem kolegi z drużyny, również rozpędził się i nie zważając na nic potraktował wyprostowanymi nogami Mahetę Molango. Gdy na boisku rozległ się podejrzany trzask, a wszyscy zobaczyli zawijającą się w piszczelu nogę wrzeszczącego z bólu Kongijczyka, złapałem się za głowę. Sędzia z uśmiechem porozumienia pokazał Lopezowi zaledwie żółtą kartkę, a ja nie wytrzymałem i ruszyłem rozjuszony na boisko – tylko dzięki temu, że Kevin Raine, obecny na ławce Hassan i dwóch rezerwowych mnie złapało, nie doszło do krwawej bijatyki. Oczywiście jeśli nasz każdy odbiór piłki kończył się brutalnym atakiem najbliższego rywala, nie mieliśmy szans zbliżyć się do bramki. Gdyby mecz prowadził normalny i rozsądny arbiter, Havant kończyłoby co najwyżej w dziewiątkę. Tak zaś w szatni z grymasem bólu przerażająco opuchnięte kolano rozmasowywał Spencer, a kiedy Hassan, który pojechał za Molango do szpitala, zadzwonił do mnie z informacją, że Kongijczyk właśnie jest przygotowywany do operacji złamanej z przemieszczeniem nogi, przypuściłem rząd przekleństw i poszedłem do zebranych kilku reporterów. Hitem YouTube na najbliższych kilka dni została moja wypowiedź dla lokalnej telewizji internetowej, w której nie przebierając w słowach skomentowałem postawę dzisiejszych rywali.
  5. Ralf

    Piłka po grecku

    Gratulacje! Teraz powodzenia w budowaniu europejskiej potęgi, a w Niemczech są ku temu warunki ;)
  6. Dzień po meczu przeciwko Yeading Greg Oates z wdzięczności za otrzymaną szansę gry postanowił nie pojawić się na najbliższym treningu. Kolejnego dnia, gdy tylko stawiłem się w klubie, powiedziałem w przelocie Raine, by kazał mu do mnie przyjść, o ile tym razem jest obecny. Po kilkunastu minutach miałem go już na dywaniku i mogłem nagadać mu do słuchu. – Ma trener rację, to było bardzo głupie. Obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy... – Oates był wyraźnie skruszony. – O, właśnie, – wskazałem palcem – Greg, mam taką nadzieję. A teraz tylko dlatego, że sam przyznałeś, że się wygłupiłeś, nie wycofam cię ze składu na wtorek. Ale pamiętaj, że jeszcze jeden numer i będziemy już inaczej rozmawiać. Możesz wracać do zajęć. Wobec tego w składzie na wyjazd do Weston-super-Mare zaszły tylko dwie zmiany. W miejsce kontuzjowanego Walsha do wyjściowego składu wrócił po urazie Maheta Molango, a do bramki wskoczył Brown, który sporo ostatnio odpoczywał na ławce. Gospodarzy już raz w tym sezonie ograliśmy, i to nie tak dawno, a moim piłkarzom nie można było zarzucić, że w święta się obżerają – na boisku poruszali się bardzo żwawo i już po 10. minutach przyszły efekty. Oates wrzucił z lewej piłkę do Spencera, a ten zdołał zgrać głową na jedenasty metr do Pulisa, który przytomnym strzałem pokonał nieco zdezorientowanego Jonesa. Później przewaga pozostawała po naszej stronie, choć rywale często starali się odwdzięczać, ale mieliśmy problemy ze skutecznością i nasze strzały chronicznie mijały słupki bramki. W tej sytuacji na drugiego gola musieliśmy czekać blisko siedemdziesiąt minut. Wtedy to Amoako obsłużył podaniem na prawym skrzydle Wainwrighta, który przedryblował dwóch rywali i posłał odchodzącą piłkę do wybiegającego na wolne pole najlepszego na boisku Pulisa, który z powietrza wklepał piłkę do bramki, wybijając gospodarzom z głowy marzenia o urwaniu nam choćby punktu.
  7. W przeddzień wigilii Bożego Narodzenia czekał nas wyjazd na mecz z przedostatnim obecnie w tabeli Yeading. W Margate zostawiłem daremnego Brayleya, w jego miejsce wystawiając od pierwszej minuty Damiana Spencera, a na ławce jako rezerwowy napastnik usiadł Adolph Amoako. Na ostatnich treningach przymierzałem do obsadzenia lewej flanki obrony kilku zawodników, a największy zapał spośród nich wykazywał narzekający na brak gry w pierwszym zespole Greg Oates. Zdecydowałem ostatecznie, że dam mu szansę wykazania się w nietypowej dla siebie pozycji, zwłaszcza iż gorąco mnie zapewniał, że da z siebie wszystko, byle tylko zagrać. Gospodarze postawili twardy opór, a do tego nie tylko się bronili, ale i groźnie atakowali. Ich zrywom brakowało jedynie najważniejszego elementu – wykończenia akcji. W efekcie Searle, choć musiał być maksymalnie skoncentrowany, nie miał tak dużo roboty. Z biegiem czasu coraz częściej wypadaliśmy pod pole karne Yeading, a także dalej. Po jednym z takich wypadów i wrzutce w pole karne Ossie Mintus przy pojedynku główkowym ze Spencerem dotknął piłki ręką, a że bezpośrednio przed tym wykonał ruch ową kończyną w kierunku futbolówki, sędzia bez wahania podyktował rzut karny. Piłkę na "wapnie" ustawił Wainwright i strzałem tuż przy lewym słupku bramki Nicholsona zdobył jedynego gola tego meczu. Przez niemal całą rundę jesienną omijały nas wszelkie kontuzje i wszystko wskazywało na to, że teraz los zaczął nadrabiać wszystkie braki. Otóż niespełna dziesięć minut po objęciu prowadzenia, w walce o piłkę na murawę upadł Walsh trzymając się za twarz. Phil po tym starciu nie mógł się wyraźnie wysłowić i nie potrafił zamknąć ust, więc Griffin i bez badań mógł z całą stanowczością stwierdzić, że nasz napastnik zwichnął żuchwę i musi zobaczyć go specjalista. Tym oto sposobem na najbliższy miesiąc straciliśmy kolejnego snajpera i miałem tylko nadzieję, że Molango będzie mógł zagrać już w Boxing Day. Sam mecz nie był może specjalnie wciągający, ale jak to zwykł mawiać nasz pierwszy komentator Rzeczpospolitej – "nie ważne ile, nie ważne jak".
  8. Pełną wrzucę na półmetku rozgrywek (po 21. kolejce), a w tej chwili jesteśmy my, później dłuuuugo nic i dopiero batalia w strefie barażowej. Na razie mamy 16 punktów przewagi nad drugim w tabeli. Jeżeli utrzymamy obecną formę, to Conference National wita nas z otwartymi rękoma - ale nie chcę teraz zapeszać. Muszę pomyśleć, co zrobić z obsadą lewej obrony, bo Atkinson koniec grudnia i początek stycznia spędzi u fizjoterapeuty. Pewnie postaram się o jakieś wypożyczenie, czas pokaże.
  9. Na kolejne pucharowe spotkanie przyszło poczekać do połowy stycznia, kiedy to zmierzymy się w pierwszej rundzie FA Trophy z drużyną Bideford. Jak na razie fortuna nam sprzyja. Tymczasem w ostatnią środę przed świętami podejmowaliśmy na własnym terenie osiemnasty zespół ligi, Hayes. Piłka nożna często ma to do siebie, że im słabszy rywal, tym trudniej go ograć, tak więc i w tym przypadku nie było inaczej. Po pierwszej połowie niektórych musiały boleć karki od ciągłego podnoszenia głowy za piłkami szybującymi w przestrzeń kosmiczną. W roli wyrzutni startowej występował niemal wyłącznie Bertie Brayley, który coraz więcej tracił w moich oczach, i już w przerwie zastąpiłem go Spencerem. Ta zmiana była o tyle istotna, że Damian w 64. minucie przyjął prostopadłe podanie od Cochlina, w polu karnym zszedł z piłką na prawo, po czym strzałem po nodze obrońcy pokazał Brayleyowi nie tylko jak się strzela celnie, ale też i skutecznie. Mecz zdawał się układać po naszej myśli, a przez kilka minut po bramce Spencera mieliśmy serię rzutów wolnych, po jednym z nich Hutchinson przerzucił piłkę na prawe skrzydło do Allmana, ten dośrodkował krótko w pole karne, a tam do piłki najwyżej wyskoczył wprowadzony chwilę wcześniej Wainwright i z bliska wpakował ją do siatki. Nie mogliśmy jednak mieć spokojnej końcówki i jedenaście minut później w kretyński sposób pojedynek główkowy przegrał Richards, a Flurry bez trudu to wykorzystał, w sytuacji sam na sam oddając strzał, po którym piłka przeszła przez ręce Searle, jakby ten był zrobiony z mokrej bibuły. Im bliżej było końca, tym bardziej rozpaczliwie moi zawodnicy bronili się przed atakami Hayes, ale koniec końców udało się dowieźć cokolwiek szczęśliwe 2:1 do ostatniego gwizdka. Ten wynik pozwolił nam zwiększyć przewagę nad drugim w tabeli do zawrotnych szesnastu punktów, ale humor popsuła mi osoba Griffina, który oznajmił, że Atkinson kończył mecz z rozwalonym stawem kolanowym i na około miesiąc zostaliśmy bez nominalnego lewego obrońcy.
  10. Przerwą w ligowej kampanii był mecz pierwszej rundy FA Trophy, a przyjechał do nas niżej notowany rywal, Hampton & Richmond. Nie mogłem skorzystać ze Scotta Hadlanda, który leczył w domu przeziębienie, zużywając chusteczki szybciej, niż John Rambo naboje. W składzie nie znaleźli się też Luke Graham i Neil Wainwright, z oczywistych powodów. Goście długo się bronili, choć pomagaliśmy im w tym niecelnymi strzałami, oni sami natomiast takowy oddali tylko jeden przez 90 minut. Prowadzenie objęliśmy dopiero tuż przed przerwą, gdy piłkę na połowie H&R odzyskał Hutchinson, podał prostopadle do Walsha, który z kolei efektownie zagrał piętką do Molango, który bez trudu otworzył wynik spotkania. Druga połowa wyglądała bardzo podobnie, a w 66. minucie obrońca gości Inns rzucił się w pojedynek biegowy z Mahetą do piłki zagranej za plecy defensywy przez Atkinsona, wyprzedził Kongijczyka, po czym odegrał do bramkarza. Whincup pierwotnie chciał wykopać piłkę daleko w pole, tyle tylko, że zwyczajnie w nią nie trafił i kuriozalna bramka stała się faktem. Niestety nie mogło obyć się bez strat. Chwilę po swojaku, w starciu z rywalem upadł nasz strzelec wyborowy Molango, a fizjoterapeuta zasygnalizował zmianę. Nie widziałem dokładnie, co się stało Mahetcie, ale po meczu dowiedziałem się, że to tylko rozcięta ręka i Kongijczyk będzie gotowy do gry za około tydzień. Każdy, kto przyszedł tego dnia na stadion, był świadkiem niecodziennego zdarzenia. W doliczonym czasie na trzydziestym metrze faulowany był Cochlin, do piłki podszedł... nasz bramkarz Searle i strzałem, którego nie powstydziłby się sam Andrea Pirlo, pokonał swojego odpowiednika w bramce gości! Stosunkowo nieliczni kibice zgotowali mu owacje na stojąco, a my pewnie awansowaliśmy dalej, inkasując 5750 euro.
  11. Przed wyjazdowym spotkaniem z czwartym w tabeli Canvey Island w prasowych działach traktujących o szóstej lidze można było przeczytać, że ten pojedynek zapowiada się na bardzo wyrównany i może paść tutaj każdy rezultat. Co prawda wielu redaktorów, z uwagi na moją narodowość, przyrównywało tegoroczny pochód mojego zespołu do słynnej husarii, ale ja twardo stąpam po ziemi i doskonale wiedziałem, że nie jesteśmy nieśmiertelni. Niestety, jak najbardziej wierzyli w to zawodnicy i w trakcie meczu tak zdarłem gardło, że po powrocie do domu jedyne, na co było mnie stać, to szept. Początek spotkania wyglądał obiecująco, gdy moi zawodnicy praktycznie nie opuszczali połowy gospodarzy, ale już po kilku pierwszych minutach Canvey Island rzuciło się na nas, niczym Mariusz Pudzianowski na Marcina Najmana. I tak chwilę przed wybiciem pierwszego kwadransa Price ośmieszył Waiwrighta wraz z Allmanem, pomimo ich asysty dośrodkowując w pole karne. Tam wybiliśmy piłkę, ale trafiła prosto pod nogi Hughesa, który następnie zagrał przed szesnastkę do Couttsa, a ten oddał strzał z nie do końca przygotowanej pozycji, Graham nawet nie udawał, że próbuje mu przeszkodzić, a zasłonięty wówczas Searle nie miał szans na skuteczną interwencję – po raz pierwszy w lidze musieliśmy gonić wynik. Luke bez cienia wątpliwości był dwunastym zawodnikiem gospodarzy*, więc nikt nie był specjalnie zdziwiony, gdy po 25 minutach meczu zastąpiłem go McElroyem, odprowadzając posępnym spojrzeniem do szatni. Na niektórych zawodników nieoczekiwanie stracona bramka podziałała jak zimny prysznic i już po 240 sekundach było 1:1 – Hutchinson zagrał w uliczkę do Walsha, ten wyszedł wraz z Molango we dwóch na samego McKinneya, po czym dograł Kongijczykowi piłkę, co skończyło się wyrównującym golem. Później wszakże moi podopieczni kontynuowali parodiowanie samych siebie i tylko świetnym interwencjom Searle do szatni schodzili z wynikiem 1:1, zamiast 1:4. Miałem wrażenie, że są dzisiaj dziećmi we mgle, więc zaserwowałem im wyszamotanie za bary w postaci solidnego ochrzanu. Zostawiłem jeszcze w szatni Wainwrighta, który był tego dnia równie beznadziejny, co Graham, i swoją postawą bardziej nam szkodził, niż pomagał. Druga połowa była już bardziej wyrównana. Do tego w 55. minucie Atkinson obsłużył Hutchinsona długim prostopadłym podaniem, ten następnie uciekł Cheneryemu, kiwnął Dolana i strzałem pod ręką skracającego kąt McKinneya dał nam prowadzenie. Canvey Island do samego końca rozpaczliwie próbowało wrócić do gry, ale wstrząśnięci przeze mnie w czasie przerwy piłkarze nie pozwolili im już na nic więcej. Zgarnęliśmy komplet punktów, ale tym razem musieliśmy na to ciężko zapracować. W czasie powrotu do Margate w naszym autokarze jedynie Graham i Wainwright nie mieli wesołych min – w nagrodę za "wspaniałą" grę zapowiedziałem im bonusowe pięć kółek wokół boiska na najbliższym treningu, i osobiście tego dopilnuję. __________ * - w momencie zdjęcia go z boiska miał ocenę meczową [4]
  12. Krakowska Wisła na zakończenie swojej przygody w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów uległa u siebie 0:2 z CSKA Moskwa. Wiślacy zajęli w grupie ostatnie miejsce, notując jeden remis i pięć porażek. Natomiast u nas Noakes chyba wyczuł, że to dla niego ostatnia możliwość przedłużenia kontraktu, bo niedługo przed wyjazdowym meczem z Maidenhead nie robił już problemów i złożył podpis na nowej umowie. Załapał się też na ławkę rezerwowych na to spotkanie, gdyż ostatnio grywał stosunkowo rzadko. Gospodarze zajmowali w tabeli solidne ósme miejsce, ale tego wieczoru przecenili swoje możliwości – wyszli na nas bardzo ofensywnym ustawieniem, ewidentnie mając zamiar rzucić się nam do gardeł od razu po pierwszym gwizdku sędziego. A jaki był efekt? Wraz z upływającymi minutami coraz bardziej współczułem menedżerowi rywala. Piłkarze obu stron nie zdążyli uronić jeszcze ani kropelki potu, a już cieszyliśmy się z otwarcia wyniku – po wyrzucie Allmana z autu Wainwright ruszył z piłką w pełnym biegu prawym skrzydłem, kiwnął dwóch rywali i zacentrował w szesnastkę. Tam niekryty Molango mógł spokojnie zastanowić się, na który słupek główkować, ostatecznie wybierając dalszy z nich i dał nam prowadzenie. Parę chwil później Elverson faulował tuż przed szesnastką, rzut wolny egzekwował Hutchinson, a piłka obiła się rykoszetem o jednego z obrońców, myląc bramkarza, który tylko odprowadził ją wzrokiem do bramki. Kontynuowaliśmy swoje i po dwudziestu minutach gry obrońca Maidenhead, Skinner, przeżył czeski film – bramkarz Amos sparował strzał po rzucie rożnym, a pechowo ustawiony defensor stanął na drodze futbolówki, przypadkowo kierując ją do własnej bramki. Jeszcze przed przerwą czwarty cios zadał Walsh, który wykorzystał doskonałe podanie po rajdzie Pulisa. Na drugą połowę gospodarze wyszli z nastawieniem, by nie stracić więcej bramek. Zrobili przy tym spory postęp, bo stracili tylko jedną, zamiast czterech. Niedługo po wznowieniu gry wywalczyliśmy rzut rożny, piłka po wybiciu znalazła się przed polem karnym, gdzie w końcu wygarnął ją nasz motor napędowy Pulis i mógł po chwili pewnym strzałem zdobyć swojego gola, będącego ukoronowaniem jego świetnego występu. Po tym spotkaniu, przyglądając się tabeli ligowej wraz ze statystykami nie mogłem się nadziwić, że w ciągu piętnastu dotychczasowych kolejek straciliśmy zaledwie trzy bramki.
  13. Końcówkę listopada i początek grudnia wypełniły mi negocjacje kontraktowe, jako że prawie cały nasz skład podpisał na początku sezonu tylko roczne umowy. Nowe podpisali wszyscy zawodnicy, z wyjątkiem Michaela Noakesa, który uparcie odmawiał zaakceptowania kolejnych propozycji, mimo że były dość atrakcyjne jak na realia szóstej ligi, a on sam jak najbardziej chciał przedłużyć swoją przygodę z Margate. Moja cierpliwość ma swoje granice, więc uznałem, że gdy Michael nie podpisze najnowszej wersji, ucinam negocjacje. W międzyczasie otrzymałem wynik losowania pierwszej rundy FA Trophy, w której zmierzymy się na Hartsdown Park z nieligowym Hampton & Richmond. Odskocznią od kontraktowego zamieszania był mecz czternastej kolejki Conference South, w którym podejmowaliśmy Bishop's Stortford. Drugi kolejny mecz w naszej bramce wystąpił Stewart Searle, który zasłużył na to, by dać mu się sprawdzić w większej ilości spotkań z rzędu, niż raz na kilka tygodni. Od pierwszego gwizdka było widać, kto ma większe szanse na zgarnięcie trzech punktów. Już w szóstej minucie dalekie podanie pod pole karne posłał z prawej flanki Allman, tam piłkę opanował rzecz jasna Molango, który mimo znalezienia się w kleszczach aż trzech obrońców i bramkarza przed sobą, zdołał oddać celny i skuteczny strzał, ustawiając mecz pod nasze dyktando. Praktycznie całą pierwszą połowę spędziliśmy na połowie Biskupów, a ci wyprowadzili zaledwie jedną akcję, zakończoną uderzeniem Morisona. Niecelnym. Przez pół godziny drugiej odsłony gra wyglądała podobnie, co końcówka pierwszej. Wszystko do czasu, aż w 76. minucie Cochlin przejął piłkę na połowie gości, niemal od razu zagrał w uliczkę do wracającego do formy Brayleya, który ze stoickim spokojem przełożył sobie futbolówkę na lewą nogę i pewnym strzałem obok bramkarza rozstrzygnął losy spotkania. Rywale starali się jeszcze o kontaktowe trafienie, nawet blisko zrealizowania tej mrzonki był Midson, ale ten sam zawodnik pięć minut przed końcem przekreślił wszelkie szanse zespołu na wywiezienie choćby punktu, łapiąc drugą żółtą kartkę. To oznaczało, że punkty zostały w Margate, a to z kolei, że w tej chwili rozmiary naszej przewagi nad Dorchester osiągnęły już dziesięć "oczek", i to pomimo rozegrania jednego spotkania mniej.
  14. Listopad 2006 Bilans: 4-0-1. 8:5 Conference South: 1. [+9 pkt nad Dorchester] FA Cup: 1R, 0:3 z Millwall FA Trophy: 3Rkw, 3:0 z Histon Finanse: -661 euro (+12,83 tys. euro) Gole: Maheta Molango (17) Asysty: Neil Wainwright (8) Ligi: Anglia: Liverpool [+5 pkt] Francja: Monaco [+0 pkt] Hiszpania: Recreativo [+2 pkt] Niemcy: Bayern Monachium [+3 pkt] Polska: Wisła Kraków [+2 pkt] Rosja: CSKA Moskwa [+9 pkt – Mistrzowie Rosji] Szwajcaria: BSC Young Boys [+1 pkt] Włochy: AS Roma [+1 pkt] Liga Mistrzów: - Wisła Kraków - Grupa C: 0:2 z Realem Madryt Puchar UEFA: - Reprezentacja Polski: - el. ME 2008: piąta grupa, 2:2 z Irlandią Północną - el. ME 2008: piąta grupa, 1:0 z Luksemburgiem Ranking FIFA: 1. Anglia [979], 2. Holandia [936], 3. Szwecja [915], ..., 10. Polska [797]
  15. Żebym tylko dożył tej chwili :P ______ Po kilku dniach odpoczynku zajmowałem już miejsce w klubowym autokarze do Cambridge, gdzie w ramach trzeciej rundy kwalifikacyjnej FA Trophy czekało na nas Histon. W sierpniu ograliśmy tego rywala na własnym stadionie 3:0 i bardzo liczyłem na to, że i tym razem wynik będzie promował mój zespół. "W pierwszej połowie gramy, nie śpimy!" – tymi słowami posłałem zawodników do boju. Chłopaki w pierwszych 45 minutach wykazali olbrzymią chęć do gry, choć nasze ataki stały się naprawdę groźne dopiero po kwadransie. Niedługo później po wrzutce w pole karne gospodarzy głową strzelał Walsh, uderzenie z trudem odbił Key, a że zrobił to wprost pod nogi Wainwrighta, już po chwili schylał się do siatki po piłkę. Niespełna dziesięć minut później swoją obecność na boisku zaznaczył Molango, który przyjmując daleką piłkę Richardsa za obrońców nie miał najmniejszych problemów z podwyższeniem na 2:0. Tego dnia moi piłkarze byli regularni niemal jak szwajcarskie zegarki – kolejne dziesięć minut później na lewe skrzydło zszedł Walsh, otrzymał podanie, następnie zagrał po ziemi w szesnastkę do naszego kongijskiego snajpera, któremu pozostało tylko dostawić nogę, by dobić Histon. Druga połowa nie była już tak jednostronna, gospodarze skutecznie neutralizowali nasze ataki, a że sami mieli problemy ze skutecznością, mecz ponownie zakończył się naszym zwycięstwem 3:0 – konsekwencja przede wszystkim. Klubowa kasa wzbogaciła się o 4400 euro, a my mogliśmy tylko czekać na losowanie pierwszej rundy zasadniczej pucharu.
  16. Bardzo szybko odbyło się losowanie par trzeciej rundy kwalifikacyjnej FA Trophy. Los przydzielił nam kolejny zespół z Conference South, zespół Histon, który na otwarcie sezonu pokonaliśmy bez większych problemów 3:0, ale obecnie zajmował solidne czwarte miejsce w tabeli. Mimo to mieliśmy poważne szanse awansu do kolejnego etapu rozgrywek. Przed tym meczem na naszym rozkładzie jazdy było jeszcze spotkanie ligowe z Lewes. Goście oscylowali w ostatnim czasie wokół środkowej części tabeli, a do Margate przyjechali w roli dziesiątej drużyny ligi. Moi piłkarze kolejny już raz, nie licząc pucharowego występu przeciw Weston-super-Mare, przeszli całkowicie obok pierwszej połowy meczu, a na cud zakrawało to, że nie straciliśmy bramki. Obrońcy bowiem przegrywali naprawdę dużo pojedynków główkowych, zapewne sprawdzając odporność na stres Browna, a on sam w sobie tylko wiadomy sposób odbił uderzenie Sigere w sytuacji sam na sam po tym, jak ten z łatwością zabrał piłkę Richardsowi. Nasze strzały wędrowały oczywiście z dala od bramki, a pewnym momencie gra musiała zostać na dwie-trzy minuty wstrzymana, bo na boisku najzwyczajniej zabrakło już piłek i paru urwisów musiało przebiec się po okolicy stadionu, by pozbierać powykopywane przez moich asów futbolówki. W szatni Wainwright narzekał na jakiś uraz, więc zdecydowałem, że dzisiaj go już oszczędzę. Na szczęście okazało się to dobrym pomysłem i już następnego dnia na treningu Neil był w pełni zdrowia pod względem ortopedycznym. W drugiej połowie wyraźnie było widać, że moje słowa w szatni nie dotarły jednakowo do wszystkich, i mimo że Lewes już nie przebijało się pod naszą bramkę tak łatwo, to jednak my standardowo marnowaliśmy wszystkie sytuacje strzeleckie. Gdy byłem już gotowy na trzeci w sezonie remis, w 83. minucie Richards zdołał wreszcie wygrać pojedynek główkowy, posyłając w ten sposób piłkę pod pole karne gości do Molango, który zdołał zmylić defensora i pewnym strzałem po ziemi przy prawym słupku uratował nam trzy punkty, zdobywając zarazem swojego piętnastego gola w sezonie. Półtora tysiąca naszych kibiców wydało z siebie wrzawę szczęścia, a ja odetchnąłem z olbrzymią ulgą. Pytanie tylko, jak długo fortuna jeszcze będzie nam sprzyjać?
  17. Gdy w Polsce w najlepsze trwało Święto Niepodległości, my przystępowaliśmy do ostatniego pucharu, w jakim braliśmy udział, a było to FA Trophy. Na Hartsdown Park zawitał nasz ligowy rywal, Weston-super-Mare. Tym razem trochę odpoczęli często eksploatowani Richards i Cochlin, na trybunach rekreacyjnie zasiadł Brayley, który ostatnio rozregulował celownik, a najważniejszą zmianą była obsada bramki, w której dałem szansę zaprezentowania się Karlowi Lewisowi. Goście praktycznie sami strzelali sobie bramki. Najpierw w 14. minucie Robertson nieprzepisowo zatrzymał w szesnastce Wainwrighta, sędzia po konsultacji z liniowym podyktował rzut karny, a jedenastkę bez trudu wykorzystał sam poszkodowany. Później kolejne nasze ataki nie przynosiły rezultatu, świetnie bronił bramkarz rywali Jones, a oni sami atakowali niechętnie i nie potrafili zajść zbyt daleko. Wreszcie trzydzieści minut po pierwszym golu wyprowadziliśmy kolejną akcję, przy której tuż przed polem karnym faulował Lugsden, a rzut wolny podręcznikowo wykonał Hutchinson, pięknym rogalem pokonując Jonesa. W przerwie musiałem zostawić w szatni Spencera, który był zbyt skopany przez obrońców, by produktywnie kontynuować grę, a reszta drużyny niestety spoczęła na laurach. Przewagę momentalnie uzyskało Weston i już po dziesięciu minutach drugiej odsłony piłkarze rywala z dużą swobodą rozgrywali piłkę na naszej połowie, wreszcie zagrywając ją przed pole karne do Chrisa Lewisa, który prostym zwodem ośmieszył wciąż fatalnego Bristow i bez trudu pokonał swojego imiennika w naszej bramce, zaliczając kontaktowe trafienie. Karl, mimo że na treningach wyglądał na dobrego golkipera, stał na środku bramki jak słup soli, a to, że po meczu wrócił do szatni w czyściutkiej bluzie mówi samo za siebie. Nic dziwnego, że od zaciskania zębów w przypadku jego (braku) interwencji bolały mnie zawiasy szczęk. Na szczęście rywalom zabrakło czasu i skuteczności, by wyrównać i rzutem na taśmę awansowaliśmy dalej, zgarniając 2,6 tysiąca euro. Było to o tyle dobre, że grająca równo z nami reprezentacja Polski tylko zremisowała w Belfaście 2:2 z Irlandią Północną w ramach eliminacji do EURO 2008, co nie zdołało mi popsuć humoru.
  18. Ralf

    Milczenie

    Jak przedstawia się sytuacja w czołówce tabeli?
  19. Szansę na odbudowanie nadszarpniętego porażką z Millwall morale mieliśmy już we wtorek na wyjeździe z Cambridge City. Na środku obrony wystawiłem Grahama, który zastąpił dalekiego od dobrej formy rekonwalescenta Bristow. Pierwsza połowa to festiwal nieskuteczności. I nie było to bynajmniej zasługą bramkarza Cambridge, bo po prawdzie nie miał wiele pracy – większość piłek szybowała daleko od bramki. Mistrzem dnia w tym aspekcie był Brayley, więc w szatni powiedziałem mu wprost, że może już iść pod prysznic, a jego miejsce zajął Spencer, co miało walny wpływ na wynik meczu. Otóż już w pierwszej akcji po wznowieniu wywalczyliśmy rzut wolny spod linii bocznej boiska – piłkę w pole karne dośrodkowywał Allman, a Spencer udzielił lekcji latania Catwrightowi, pakując ją do bramki. Niestety w tym przypadku Damian wykorzystał swój limit i już do końca meczu nie był w stanie trafić w bramkę. Musiał być przy tym inspiracją dla reszty drużyny, gdyż przez kolejne długie minuty ktokolwiek strzelał i z jakiejkolwiek odległości, posyłał piłkę daleko od celu, a przy linii bocznej z mojego gardła raz po raz wydzierało się słowo "zakręt "w języku włoskim. Skoro my psuliśmy bezlitośnie naprawdę doskonałe sytuacje – łatwiejsze byłoby tylko dobicie piłki z linii bramkowej – oczywistym było, że może się to skończyć tylko w jeden sposób. I tak się stało. Na kwadrans przed końcem Binns zagrał po ziemi w pole karne do Kirkwooda, ten zdołał przecisnąć piłkę między obrońcami do niekrytego Gasha, który z bliska wepchnął ją do bramki, wyrównując stan spotkania. Rozłożyłem ręce, z kamienną miną spoglądając na boisko, następnie obróciłem się w stronę Raine mówiąc: "Wiedziałem, k***a wiedziałem, że tak będzie!". Nie czekałem na nic i od razu zacząłem zapraszająco machać ręką, nakazując bardziej zdecydowane ataki. I to się opłaciło. Już cztery minuty później rzut rożny z lewej strony egzekwował Wainwright, w polu karnym Atkinson zgubił strzelca bramki dla Cambrige, po czym przyjął piłkę i przynajmniej on zdołał wreszcie trafić do bramki! Wygraliśmy w sporych bólach, a ja musiałem na treningach przeprowadzić wraz z trenerem dodatkowe zajęcia z rozgrywania sytuacji sam na sam.
  20. Pierwsza sobota listopada oznaczała w Margate mocne uderzenie w postaci pucharowego starcia z trzecioligowym Millwall. Na stadionie pojawił się nawet odziany w elegancki garnitur prezes Baslett, który zajął miejsce w specjalnie przygotowanej loży. Skoro rywal reprezentował League One, otwarty futbol z naszej strony nie wchodził w grę. Starałem się zmotywować piłkarzy, jak tylko mogłem, ale finał był taki, że lepiej byłoby, żeby prezes zasiadł na trybunach w jakimś meczu ligowym, aniżeli teraz... Goście grali trzy ligi wyżej od nas i było to widać na boisku. I to aż za bardzo, bo do szatni mogliśmy schodzić po pierwszym kwadransie. Już w 4. minucie z kompletnie niejasnych i niezrozumiałych powodów do przodu wyszedł Richards, zostawiając osamotnionego Clarke'a, czego ten oczywiście nie omieszkał wykorzystać, czym ustawił mecz, zanim ten na dobre się rozpoczął. Stracona chwilę później druga bramka obciążała konto naszego golkipera – Brown najpierw co prawda poprawnie wypiąstkował centrę Lawrence'a, ale przy skiksowanej dobitce Djordjicia sprawiał wrażenie cierpiącego na demencję; nie raczył złapać piłki i stojący obok niego Akinbiyi z uśmiechem na ustach wbił ją do naszej bramki. Stałem przy linii bocznej kręcąc głową, a chwilę po upływie piętnastej minuty Powell dośrodkował w nasze pole karne, gdzie skompromitowali się Pulis do pary z Atkinsonem, gdy obu naraz przeskoczył Akinbiyi, głową zdobywając swojego drugiego gola. W tym momencie machnąłem ręką i usiadłem na ławce, czekając na kolejne trafienia gości, ale Millawll trzybramkowa przewaga najwyraźniej zadowalała. Druga połowa nieco wyrównała grę, świetnie bronił Brown, a nawet byliśmy w posiadaniu piłki dłużej od rywali, co zaowocowało kilkoma wizytami pod ich polem karnym, ale wynikało to głównie z utrzymywania wyniku przez Millwall. Byłem przekonany, że gdyby dalej gonili, skończylibyśmy może nawet i z dwucyfrówką. Tak, czy inaczej, klasa przeciwnika nie usprawiedliwiała kiepskiej postawy Richardsa i Atkinsona, którzy stanowczo zbyt łatwo pozwalali im strzelać bramki. Dla mnie natomiast była to dopiero pierwsza porażka, odkąd jestem menedżerem Margate, nawet wliczając sparingi. Abstrahując od czysto sportowych kwestii, nasz udział w tylu rundach tegorocznej edycji Pucharu Anglii pozwolił nam finansowo wyjść z zadłużenia i złapać oddech.
  21. Październik kończyliśmy w Margate, meczem z ósmym w ligowej tabeli Eastbourne Borough. Podjąłem przed nim decyzję o przeprowadzeniu kilku zmian personalnych, m.in dając szansę gry od pierwszej minuty Adolphowi Amoako i bramkarzowi Stuartowi Searle, a oprócz nich do wyjściowego składu wrócili Ian Hutchinson, który trzy dni temu wypadł lepiej od Noakesa, oraz często ostatnio odpoczywający Neil Wainwright. Pierwszą połowę bezapelacyjnie przespaliśmy, pomimo naszej przewagi jedynym wartym odnotowania było uderzenie Hutchinsona z rzutu wolnego, po którym piłka trafiła w okolice łączenia siatki ze słupkiem. Do przerwy tylko czterech piłkarzy starało się coś uciągnąć, natomiast cała reszta tylko człapała po boisku, jak gdyby wierząc, że gole same się strzelą. W szatni zaserwowałem im więc opieprz lekki na zachętę, po czym bez zmian wysłałem na drugą połowę. Chłopaki nareszcie się przebudzili i na efekty nie trzeba było długo czekać. Najpierw w 53. minucie Pulis posłał długą górną piłkę z głębi pola do Molango, na piątym metrze Kongijczyka nie upilnował Austin i w końcu objęliśmy prowadzenie. Chwilę później podobnym zagraniem z tej samej pozycji popisał się Atkinson, tyle tylko, że w jego przypadku było ono na tyle mocne i z dziwną rotacją, że piłka wpadła zdezorientowanemu Hookowi za kołnierz. Mecz był rozstrzygnięty, i choć okazji do podwyższenia rezultatu nie brakowało, zwycięstwo 2:0 jak najbardziej mnie zadowalało, tym bardziej, że nasza przewaga nad drugim zespołem ligi wynosiła już siedem punktów. Październik 2006 Bilans: 5-0-0. 10:0 Conference South: 1. [+7 pkt nad Dorchester] FA Cup: 4R, 2:0 ze Stevenage FA Trophy: - Finanse: -21,62 tys. euro (+40,11 tys. euro) Gole: Maheta Molango (14) Asysty: Neil Wainwright i Bertie Brayley (po 7) Ligi: Anglia: Tottenham Hotspur [+3 pkt] Francja: Lens [+3 pkt] Hiszpania: Betis Sevilla [+1 pkt] Niemcy: Bayern Monachium [+7 pkt] Polska: Wisła Kraków [+5 pkt] Rosja: CSKA Moskwa [+3 pkt] Szwajcaria: FC Basel [+0 pkt] Włochy: Modena [+1 pkt] Liga Mistrzów: - Wisła Kraków - Grupa C: 0:4 i 0:2 z Arsenalem Londyn Puchar UEFA: - Reprezentacja Polski: - el. ME 2008: piąta grupa, 1:1 z Walią Ranking FIFA: 1. Anglia [991], 2. Holandia [957], 3. USA [941], ..., 14. Polska [782]
  22. To jest "magia" FM'a - ja u siebie też od początku ustawiam rywali, a gdy przyszło do dwóch z rzędu meczów z outsiderami, skończyło się 0:0 i 1:1 Grunt to dobra postawa w lidze, więc słabsza postawa w meczu pucharowym to jeszcze nie powód do paniki
  23. Podczas gdy ja nie mogłem już patrzeć na brandy, odbywało się losowanie pierwszej rundy zasadniczej FA Cup oraz drugiej rundy kwalifikacyjnej FA Trophy. W pierwszym z nich trafiliśmy ciężko, bo na lidera League One zespół Millwall, natomiast w drugim pucharze zmierzyć mieliśmy się z Weston-super-Mare. Przed dziesiątą kolejką Conference South przybyłem już w dobrej formie, a podejmowaliśmy w niej Carshalton, ligowego średniaka. Kontuzjowanego Bristow na środku obrony zastąpił Luke Graham, a na ławce jako rezerwowy napastnik usiadł Lawrence Yiga. Pierwsza połowa stanowiła pokaz naszej nieskuteczności, a jej ukoronowaniem było zmarnowanie przez Brayleya sytuacji 2vs1 po odebraniu piłki niezdecydowanemu Hamiltonowi oraz posłanie przez niego tuż przed przerwą futbolówki poza stadion przy dobitce strzału Molango w bramkarza. Drugie 45 minut nie było wiele lepsze, tablica wyników ciągle nieubłaganie pokazywała 0:0, aż wreszcie w 79. minucie, gdy Yiga przejął piłkę po fatalnym wyrzucie Hamiltona z autu i pognał w pole karne, Bransby próbował naprawić błąd kolegi, ściągając Lawrence'a za koszulkę. Sędzia wskazał na "wapno", a Hutchinson atomowym strzałem omal nie rozerwał siatki. Goście próbowali gonić wynik, ale nic im to nie dało i do swego dorobku dorzuciliśmy kolejne trzy punkty, będąc jak dotąd jedynym niepokonanym zespołem w lidze. Oby tak dalej.
  24. Ralf

    Atakujemy Forumkiem?

    @ajerkoniak, zacznij się na łamach forum domagać częstszych występów w pierwszym zespole :P
  25. W drodze powrotnej ze Stevenage do Margate w autokarze panowała bardzo wesoła atmosfera. Wytłumaczyłem piłkarzom, że bez względu na postawę gospodarzy zaprezentowaliśmy poziom godny piątej ligi i teraz wypadałoby to udowodnić w kolejnych meczach sezonu, by się tam znaleźć. Na miejsce dojechaliśmy około godziny dwudziestej. Rozpuściłem piłkarzy do domów, a gdy miałem na chwilę udać się do gabinetu, w korytarzu zatrzymał mnie podejrzanie wesolutki i "zmęczony" prezes, wieszając mi się na szyi. W moment poczułem charakterystyczny aromat stężonych procentów, a moje przypuszczenia potwierdziła jego czerwona niczym Mikołaj na święta twarz. – Ralf, hyhy, to było dobre, to było kurna dobre! – wrzeszczał mi rozentuzjazmowany do ucha, prowadząc mnie do swojego z kolei biura. Już samymi bijącymi od mego pracodawcy oparami zdążyłem się zaprawić. W gabinecie na kanapie siedział podpity zastępca prezesa i niemniej wesoły Hassan siłujący się z zakrętką butelki ze złocistym płynem, a wokół niego walały się już dwa opróżnione egzemplarze, z których nawet najbardziej spragniony amator wysokoprocentowych trunków nie wydusiłby ani ćwiartki kropelki. Nim się obejrzałem, już pod mój nos z dość dużą gracją, pomimo stanu moich kompanów, podjechał elegancki kieliszek z porządną, angielską brandy. Nie zamierzałem się ociągać i skosztowałem. – Zaczynam wierzyć, że jesteś najwłaśśśściwszą osobą na to stanowisko! - prezes Baslett walczył z już lekko plątającym się językiem. – A z początku tylko pytałem, kim ten ten w ogóle jest... – Ja tam w ciebie wierzyłem, miszter. – włączył się Hassan, dając początek tradycyjnym filozofiom po kielichu. – Każdemu się szansa, bladź, należy! – Ooo, dobrze gada, dooobrze chłop gada! Cheers! – prezes machał w kierunku przedmówcy palcem, podnosząc kieliszek. Przechyliliśmy, opróżniając szkło do samego dna. – Ale jak Ty to robisz, że bierzesz klub, który ledwo opuścił amatorszczyznę i od razu kosisz wszystkich w lidze i na razie w FAC? – spytał, uzupełniając lśniące koniakówki. – Sam chciałbym to wiedzieć, Bob... – odparłem, robiąc przy tym wyraz twarzy niczym James Bond i wskazując palcem trzymającej kielicha ręki. Prezes lekko się zakrztusił. – No co ty, Ralf... Chyba mnie o nic nie podejrzewasz... – twarz prezesa Basletta delikatnie przybledła. – Powiedziałem tylko, że też chciałbym to wiedzieć... Nie mam jasnej recepty. Cheers. Przystawiłem szkło do ust, po czym obejrzałem sufit bezpośrednio nade mną. Chuchnąłem, dając ulecieć wybuchowej mieszance wydychanego dwutlenku węgla i promili, pierwszy raz w swojej szkoleniowej karierze czując się docenionym. Żołądek rozgrzewał się w rytmie dryfujących po krwiobiegu nut zwanych procentami lub bardziej oficjalnie – zawartością alkoholu we krwi. Czas mijał wesoło, na podłodze lądowały kolejne puste flaszki, rozmowy o polityce ciągnęły się niczym rzucona na strome zbocze rolka papieru Velvet – nie kończyły się. Wreszcie zastępca naszego dzielnego prezesa, na którego pięć razy mocniej oddziaływała już grawitacja, stwierdził, że musi wybywać, bo go żona zabije – oczywiście jeżeli wcześniej nie zrobi tego krawężnik dziesięć metrów dalej. Tak, czy inaczej żegnaliśmy się z nim dziesięć minut, nie mogąc trafić ręką w rękę. Więcej zdarzeń nie pamiętam, za wszystkie serdecznie żałuję... eee... nieważne, to nie ta sprawa. Ocknąłem się, gdy przez okno wpadały drażniące oczy i zwoje mózgowe promienie słońca. Skoro taką bibą zakończył się zaledwie wygrany mecz na wyjeździe z grającym zaledwie o poziom wyżej Stevenage, to już bałem się myśleć, co będzie po ewentualnym awansie do wyższych klas rozgrywkowych, w które szczerze wierzyłem. Obok siedział Hassan, który wyglądał jak półtorej nieszczęścia. – Jeszcze tu siedzisz, czy przyszedłeś już teraz, z samego rana? – wymamrotałem, trzymając się za głowę. – Miszter, już prawie wieczór, zaraz będzie ciemno. – Zamknij się... – osunąłem się z powrotem na kanapę, nie nadając się jeszcze do niczego.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...