Skocz do zawartości

sleepwalker

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    133
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez sleepwalker

  1. Autokar już czekał przed budynkiem klubowym. Dałem zawodnikom znak, że już czas wyruszać do Waalwijk. Widziałem ich twarze, byli skoncentrowani, zdeterminowani, gotowi na wszystko. Nawet Ramon spoglądał na nich z nieukrywaną dumą. Kiedy postawiłem jedną nogę na stopniu zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu widniał zupełnie mi obcy polski numer stacjonarny. - Słucham? – zapytałem po naciśnięciu klawisza z zieloną słuchawką. Nikt jednak nie odpowiedział, słyszałem tylko bardzo niewyraźny bełkot. Mój rozmówca płakał na tyle mocno, że nie mógł wykrztusić z siebie żadnego słowa. - Z kim rozmawiam? – chciałem jak najszybciej poznać tożsamość osoby po tamtej stronie. - K… Krz… Krzysiek? – z trudem odparł głos w słuchawce. - Kto mówi? – ponowiłem pytanie coraz bardziej zaniepokojony. - Sofi… - Co się stało – momentalnie cofnąłem stopę ze stopnia autokaru. - D… Danny… Oszukuje mnie, nie wiem co robić – odparła łkając coraz mocniej. – Gdzie jesteś? Porozmawiaj ze mną proszę – niemal czułem na sobie Jej łzy. Zamilkłem… Czułem, jak w moim wnętrzu szaleje burza… Burza piaskowa na bezkresnej pustyni stęsknionej za sercem, które Ona zabrała ze sobą. Moje oczy były martwe, brwi zmarszczone… - Krzysiek, jesteś? – nie przestawała płakać. Nagle milion myśli wtargnęło do mojego umysłu. Milion rozterek, milion dylematów, milion westchnień… Wszystkie krążyły coraz szybciej, siały zamęt. Jednak zupełnie mnie to nie obchodziło, nie miało żadnego znaczenia. Bezbronny, bezsilny, zatracony w morzu uczuć wiedziałem co muszę zrobić. Powoli podniosłem głowę i spojrzałem na Ramona, jedynego człowieka na tym świecie, który mi na tyle zaufał by powierzyć swoją przyszłość. Czułem się potwornie… - Krzyś… - wyszeptała z trudem. Ścisnąłem mocniej telefon, aby powstrzymać jakiekolwiek emocje. W końcu odpowiedziałem: - Spotkajmy się dzisiaj wieczorem, tam gdzie zwykle, w parku przy fontannie. - Ale… M… Mówiłeś, że… jesteś za granicą – nigdy nie słyszałem Jej tak załamanego głosu. - Bądź wieczorem przy fontannie – odpowiedziałem z kłamanym spokojem. - Dziękuję… - odparła ledwo słyszalnie. Kiedy schowałem telefon do kieszeni jeszcze raz spojrzałem na Ramona. Miał bardzo niepewny wyraz twarzy, czuł, że zaraz wydarzy się coś złego. Po chwili sam się odezwał, jakby doskonale wiedział co zamierzam: - Chris, jeżeli teraz odejdziesz, to koniec. Wiesz o tym? - Ramon… Wybacz mi – powoli podszedłem do niego, uścisnęliśmy sobie dłonie. Dopiero teraz zauważyłem, że prezes Volendam wcale nie jest chory na umyśle. W tamtej chwili byłem pewien, że mnie rozumie. To świat oszalał… Odchodząc wolnym krokiem co chwila mocno zaciskałem powieki, aby powstrzymać przedzierającą się łzę. Razem z nią ulatywało moje największe marzenie życia… Tylko pięć dni… Pięć cudownych dni… Tak krótko byłem trenerem Het Andere Oranje… Zadzwoniłem do Karen z prośbą, aby jak najszybciej odwiozła mnie na lotnisko. Milczeliśmy przez całą drogę do Rotterdamu. Wiedziała, że muszę tak zrobić, była prawdziwą przyjaciółką. Sama dwa dni później musiała wyjechać do Francji, tam jej organizacja miała główną siedzibę. Dla nas to nie było rozstanie, nie kochaliśmy się, to była znajomość idealna… Jeżeli chodzi o FC Volendam, pokonali RKC w wyjazdowym meczu 1:0. „Dla naszego byłego trenera” – mówiły następnego dnia nagłówki w gazetach…
  2. Z każdym kolejnym dniem zacząłem coraz bardziej dogadywać się z zawodnikami. Wydawało mi się, że nawet mnie zaakceptowali. Łączył nas futbol i tylko to się liczyło… Mój debiut zbliżał się zabójczo szybkimi krokami, w końcu miał nastąpić w zaledwie cztery dni po moim zatrudnieniu. Dzień wcześniej nie mogłem zebrać myśli, byłem bardzo zdenerwowany, spięty, nie mogłem usiedzieć w domu. Wieczorem wyszedłem na spacer krętymi ulicami miasta. Słońce powoli znikało za horyzontem, zabłysły latarnie. Ruch w niewielkim miasteczku zanikał. Moją uwagę przykuła jedna ze sklepowych wystaw, oświetlona wyjątkowo… Za szybą było można zobaczyć tajemniczą, romantyczną aurę. Poczułem się jak zahipnotyzowany, bez namysłu wszedłem do środka. Nagle byłem otoczony przez muzykę. Niezwykła melodia przenikała na wskroś moje ciało, to było magiczne pomieszczenie. Na półkach tysiące płyt przeróżnych wykonawców, na podłodze miękka wykładzina, po której bezszelestnie poruszali się klienci sklepu. Tak, to miejsce miało charakter… Sprawiło, że przez chwilę zapomniałem o jutrzejszym wyjeździe do Waalwijk. Nagle z głośników zaczęła wydobywać się „Never Ending Story”… „Żyj marzeniem i zobacz co będzie dalej” – brzmiały słowa piosenki. Powoli zacząłem krążyć pomiędzy regałami odkrywając coraz to ciekawsze rytmy… Zatrzymałem się przy tabliczce z napisem „Richard Marx”, zacząłem szukać Tej piosenki. W tle rozbrzmiało „Crime Story”… „As I walk alone I Wonder what went wrong with our love”… Reszty słów nie pamiętam, bo nagle do moich uszu wpłynął głos stojącej obok osoby: - Richard Marx… Jednak są jeszcze ludzie z dobrym gustem – powiedziała cicho. Kiedy się odwróciłem zobaczyłem przed sobą wysoką, szczupłą blondynkę o niebieskich oczach, takich jak moje. Dla mnie była zbyt ładna jak na Holenderkę. Długie nogi, piękny uśmiech i elektryzujące spojrzenie… - Jestem Karen – przerwała milczenie kobieta. - Chris – odpowiedziałem odwzajemniając jej uśmiech. - Widzę, że oboje spędzamy samotny, refleksyjny wieczór – zaczęła tajemniczo. – Zróbmy tak, jeżeli znajdziemy wśród tych płyt naszą ulubioną piosenkę, wypijemy razem kawę. Co Ty na to? – zapytała mrużąc zalotnie swoje ozdobione długimi rzęsami oczy. - Zgoda – nie wahałem się długo. Nie minęła nawet minuta kiedy oboje wyciągnęliśmy dwie różne płyty wskazując… ten sam utwór. Hazard… Czyżbyśmy oboje od zawsze zastanawiali się nad tym, kto zabił Mary? Następnych kilka godzin spędziliśmy zajęci wspólną rozmową w pobliskiej kawiarni. Nadzwyczaj dobrze się dogadywaliśmy, wręcz rozumieliśmy się bez słów. Nie opowiadaliśmy o sobie, bo nie było sensu. Karen była Szwedką pracującą w Holandii jako manager dużej firmy finansowej, nie potrzebowałem wiedzieć więcej. Mówiąc robiła bardzo słodkie, czasem dziecinne miny (a miała 27 lat). Oboje lubiliśmy żartować z błahostek, oboje uwielbialiśmy się droczyć… Czas płynął tego wieczoru bardzo szybko. Równie szybko oboje znaleźliśmy się w łóżku, razem… Nie było między nami wielkiego uczucia, miłości poprzedzonej tysiącami łez i westchnień. To było spontaniczne… Nie wiem dlaczego, ale zupełnie nie dziwiło mnie, że nasze ciała współgrały w idealnej harmonii, były dopasowane w każdym szczególe… To była bardzo burzliwa noc pełna ostrej namiętności… To nie było głębokie uczucie, nie potrzebowaliśmy czułych słów, to był po prostu idealny dialog dwojga spragnionych siebie ciał. W ogóle nie słyszałem wibrującego na blacie biurka telefonu. Jak się później okazało Sofi znów próbowała do mnie się dodzwonić… Trzy razy… Nad ranem wstałem zupełnie odprężony. Obudził mnie delikatny szept: - Niesamowity utwór skomponowaliśmy tej nocy, nie uważasz Chris? Uśmiechnąłem się momentalnie, nawet RKC w szczytowej formie nie mogło mi zepsuć dobrego humoru…
  3. Jeszcze tego samego dnia Ramon załatwił mi mieszkanie (dwa pokoje z aneksem kuchennym w jednym z domów przy plaży zupełnie mi odpowiadały), dzięki czemu późnym wieczorem leżałem już w swoim łóżku, kompletnie wykończony… Mimo to nie zmrużyłem oka przez całą noc, bałem się dnia jutrzejszego. Zawsze zastanawiałem się jak wygląda praca szkoleniowca drużyny piłkarskiej. Nigdy nie miałem okazji przyjrzeć się temu zajęciu z bliska, dlatego tym bardziej intrygujące było poznawanie kolejnych tajników tak ciekawego zawodu. Pierwszy dzień na nowym stanowisku przepracowałem w pocie czoła. Za główne zadanie postawiłem sobie poznanie wszystkich osób związanych z klubem. Pierwszy był mój asystent, Marcel Bout (HOL, 43 l.), i chociaż wyglądał na rozsądnego człowieka martwił mnie fakt, że na jego sportowej bluzie wyraźnie odznaczał się ślad umieszczonej w wewnętrznej kieszeni piersiówki. - Naprawdę jest Ci to tak potrzebne Marcel? – zapytałem. - Po paru tygodniach zrozumiesz Chris. Ramon każdego wpędzi w nałóg – odparł odkręcając powoli nakrętkę ukrywanego trunku. Wariaci i alkoholicy, to moje pierwsze wrażenie jeżeli chodzi o FC Volendam. Resztę sztabu szkoleniowego poznałem na zebraniu w swoim gabinecie. Tak, miałem swój kąt. Ten pokój o wymiarach 4 na 4 był moim królestwem… Moim terenem, moim centrum dowodzenia… Wracając do współpracowników, byli to: Ab Plugboer (HOL, 43l., Trener), Jack Muhren (HOL, 46l., Trener), Jan Willem van Ede (HOL, 44l., Tr. bramkarzy), Joeri Volkers (HOL, 33l,., Tr. juniorów), Said Ouaali (HOL, 41l., Tr. juniorów), Johan Steur (HOL, 45l., Fizjoterapeuta), Gerald Roben (HOL, 51l., Fizjoterapeuta), Jan Loenen (HOL, 36l., Fizjoterapeuta), Ruud Ilfle (HOL, 60l., Fizjoterapeuta), Andre Dooijeweerd (HOL, 46l., Fizjoterapeuta). W tak doświadczonym wiekowo towarzystwie byłem jak prawdziwy młokos. Czułem na sobie ich gardzące spojrzenia. Przez moment zatęskniłem za pracą z Arnoldem… Po krótkim spotkaniu zapoznawczym wziąłem Marcela na stronę aby zapytać skąd w tak małym klubie tylu fizjoterapeutów. - Piłkarzy leczy tak naprawdę dwóch, reszta zajmuje się zdrowiem psychicznym prezesa – odparł zdumiony. Zupełnie zrezygnowany udałem się na płytę boiska, gdzie rozgrzewali się już „moi kopacze” (ach jak to pięknie brzmiało). Kiedy usiadłem na ławce z notesem w ręku zauważyłem jak kilku z nich wyraźnie żartuje na mój temat. Skrzętnie zanotowałem, kto będzie robił dodatkowe okrążenia. Obok mnie usiadł Marcel i po chwili zaczął przedstawiać kolejnych zawodników… Bramkarze: Paul Kok (HOL, 23l., Br.) – jak na swój młody wiek prezentuje bardzo przyzwoity poziom, jeżeli chodzi o grę między słupkami. Jeroen Verhoeven (HOL, 27l., Br.) – byc może broni lepiej od Paula, ale martwi mnie jego waga. Chociaż w papierach ma wpisane jedynie 77 kg, dla mnie wygląda na początkującego tłuściocha. - Dieta niskokaloryczna – zwróciłem się do swojego asystenta. - Hmm, może rzeczywiście robi mu się pączek z twarzy – zgodził się ze mną. Obrońcy: Remy de Groot (HOL, 19l., Libero O Ś) – będzie musiał sporo pracować jeżeli chce… zasiąść na ławce rezerwowych. Henk Kluessien (HOL, 21l., O Ś) – w przeciwieństwie do Remy’ego, Henk w pełni zasługuje na grzanie ławy. Henry Schilder (HOL, 23l., O Ś) – całkiem utalentowany i zadziorny zarazem, co potwierdza fakt, że nie wystąpi w kolejnym meczu z powodu żółtych kartek. Peter Wijker (HOL, 36l., O Ś) – bardzo doświadczony i pewny punkt pierwszej linii. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ze względu na zaawansowany wiek nie zatrze się szybko jak zdezelowany tłok starej motorynki. Hamit Yildiz (HOL, 20l., O Ś) – hmm… chyba jutro powitają go koledzy z rezerw. Kelvin Maynard (SUR, 20l., O P) – dosyć niepewny punkt na prawej stronie obrony. Muszę szybko poszukać kogoś na jego miejsce. Sven Onclin (HOL, 19l., O L) – j.w. Paul Quasten (CZE, 22l., O/WO L) –zawodnik czeskiej młodzieżówki. Niestety z końcem sezonu przechodzi do Willem II, jestem pewien, że będzie mi go brakować. Yannick de Wit (HOL, 21l., O/WO/OP P) – mam nadzieję, że okaże się jednym z lepszych zawodników grających na prawej flance, na pewno ma do tego predyspozycje. Pomocnicy: Matthieu Boots (HOL, 32l., DP) – doświadczony pomocnik o typowo drugoligowych umiejętnościach. Aaron Meijers (HOL, 20l., DP) – mimo iż jest o 12 lat młodszy od Bootsa, jest zdecydowanym faworytem jeżeli chodzi o grę w wyjściowej jedenastce. Rowin van Zaanen (HOL, 23l., DP/OP Ś) – za kadencji poprzedniego szkoleniowca przypatrywał się grze w pozycji siedzącej. U mnie powinien biegać od pierwszej do ostatniej minuty. Boy Deul (Antyle holenderskie, 20l., P Ś) – jeżeli będzie przykładał się na każdym treningu, wróżę mu grę w Ekstraklasie. Luciano Dompig (HOL, 20l., P Ś) – ten z kolei wygląda na anorektyka. Marcel od razu mi wyjaśnił, że w czasie posiłków siedzi obok naszego bramkarza. Bernard Hofstede (HOL, 27l., OP PŚ/ N Ś) – pierwsza jedenastka, nic dodać nic ująć. Yury Petrov (RUS, 33l., OP L/ N Ś) – trudno cokolwiek o nim powiedzieć. Boisko zweryfikuje wszystko. Abdelhali Chaiat (HOL, 24l., OP Ś) – młody, utalentowany. Jeżeli woda sodowa nie uderzy mu do głowy, będę miał z niego wiele pożytku. Johan Plat (HOL, 20l., OP/ N Ś) – musi „gryźć trawę” jeżeli chce coś osiągnąć w futbolu. Napastnicy: Michiel Hemmen (HOL, 20l., N Ś) – kolejny młody zawodnik, kopać potrafi, tylko tyle. Jack Tuyp (HOL, 24l., N Ś) – podobno najlepszy napastnik w zespole. Trudno to stwierdzić kiedy widzę go siedzącego w wózku inwalidzkim, zagra najwcześniej za miesiąc. Harry Zwarthoed (HOL, 21l., N Ś) – wróżę mu długą piłkarską karierę… w rezerwach. Tak oto prezentowała się pierwsza drużyna Volendam. Czy to wystarczyło na naszego najbliższego wyjazdowego rywala, zajmujące 3 miejsce w tabeli RKC? Nie miałem zamiaru nad tym się zastanawiać, od razu zacząłem przeglądać rynek transferowy… Wieczorem jeszcze raz spotkałem się z piłkarzami, musiałem rozładować napięcie, które unosiło się w powietrzu od momentu mojego przybycia. Zdobyłem się tylko na jeden krótki monolog: - Wiem, że wszyscy jesteście zaskoczeni decyzją prezesa, w pierwszej chwili, też byłem zaskoczony. Widzę teraz wasze niepewne spojrzenia, boicie się o swoją przyszłość. Boicie się, że pociągnę was ze sobą na samo dno piłkarskiego światka. Być może nie posiadam umiejętności popartych bagażem doświadczeń… Ale posiadam wiarę. Brzmi to bardzo banalnie, ale jakże prawdziwie. Nie uznaję teorii o silnych i słabych drużynach, dla mnie takie w ogóle nie istnieją. Wierzę w miłość do futbolu, w chęć grania dla swoich bliskich. Do zwycięstwa nie potrzeba wiele… Pełne serce do gry przez 90 minut… Wiara w siebie i w to, że jesteś w stanie odmienić swoją przyszłość… Możecie nazwać mnie głupcem jeżeli ze mną się nie zgadzacie, ale ja zawsze będę z takim nastawieniem wychodził z wami na boisko… Możecie ze mną współpracować lub być przeciwko mnie, ja mogę prosić tylko o jedno. Dajcie mi szansę… Czułem się jak dowódca wojska mobilizujący armię przed bitwą, jednak zamiast bojowych okrzyków po moim wystąpieniu w szatni zapanowała cisza. Po chwili Tuyp zapytał: - A Ty dla kogo grasz trenerze? Dla kogo będziesz wychodził z nami na boisko? Milczałem… Nie mogłem przecież odpowiedzieć, że dla spełnienia chorych ambicji…
  4. Zanim dojechałem na lotnisko, dostałem kolejną wiadomość od Sofi… „Powiedz mi gdzie wyjeżdżasz, na jak długo? Dlaczego nie odbierasz telefonów?” Od razu odpisałem bez zastanowienia: „Gdzie – to nie ma znaczenia. Na jak długo – mam nadzieję, że na zawsze…” Podróż samolotem była okropna. Zupełnie rozumiałem Dennisa Bergkampa, który wystrzegał się tego środka transportu. Dodatkowym elementem grozy był fakt, że siedziałem obok księdza, który czytał Apokalipsę Świętego Jana. Zacząłem się modlić, żeby koniec świata nie zastał mnie w zatłoczonym odrzutowcu… Kiedy wreszcie moje stopy dotknęły stałego lądu od razu poczułem się pewniej, wylądowałem w Rotterdamie. Kolejnym krokiem była stacja kolejowa, z której miałem udać się pociągiem do miejsca przeznaczenia. Przemierzając ruchliwe ulice miasta ciągle zastanawiałem się, w którym to z apartamentowców mieszka księciunio. W końcu dotarłem na stację, gdzie po raz ostatni rzuciłem pogardliwe spojrzenie na miejsce urodzenia Danny’ego… Czułem, że jestem dobrze przygotowany do rozmowy z szefostwem drużyny. Przestudiowałem całą historię i obecną sytuację zespołu. FC Volendam, klub założony w 1920 roku przez lokalnych rybaków. Jedynymi wartymi wspomnienia osiągnięciami były dwa tytuły katolickiego mistrza Holandii w 1935 i 1936 roku. Cała reszta to jedno pasmo wiecznych spadków i awansów. Aktualnie Het Andere Oranje (inni pomarańczowi) po rozegraniu szesnastu kolejek ligowych zajmowali 4 miejsce z jedenastoma punktami straty do lidera, FC Den Bosch. Jak widać szanse na zwycięstwo w rozgrywkach były minimalne, ale wciąż pozostawały baraże. Kwalifikacja do nich opierała się o zwycięstwa w 6 rundach, dzięki czemu sporo klubów umiejscowionych niżej w tabeli miało już zagwarantowany udział w play-offach. Volendam nadal musiało o nie walczyć. Jednak najbardziej podniecał mnie fakt, że zespół wciąż walczył o Puchar Holandii. Jego ćwierćfinałowym przeciwnikiem był Utrecht. W innej parze ¼ finału znajdował się Feyenoord… To było niesamowite, mogłem tak szybko spełnić swój sen… Kiedy dotarłem na miejsce, miałem przed sobą niewielką portową mieścinę (być może była to wieś, mniejsza o prawa miejskie). Wszystko tu wyglądało bardzo schludnie, rozweseleni ludzie przechadzali się równiutkimi chodnikami, samochody z wolna i jakby od niechcenia sunęły czarnym asfaltem. Jednym słowem wiejsko, sielsko, anielsko… Drogę do lokalnego klubu wskazał mi policjant kierujący ruchem. Kiedy odchodziłem zauważyłem jak coś zapisuje w swoim zeszyciku. Pewnie gdyby nazajutrz coś się wydarzyło, z miejsca byłbym pierwszym podejrzanym. Po kilkunastu minutach dotarłem na miejsce. Przyjrzałem się uważnie z pewnością mogącemu pomieścić kilka tysięcy kibiców Kras Stadion, po czym wszedłem do budynku administracyjnego. Wewnątrz było pusto i chłodno, tylko ledwo słyszalny stukot klawiszy burzył panujący tu spokój. Blond sekretarka w owalnych okularach zawzięcie pracowała przy komputerze. - Mrs. Ingeborg? – zapytałem. Kobieta szybko zerwała się z krzesła, musiałem ją wystraszyć. Kiedy się jej dokładnie przyjrzałem, doszedłem do wniosku, że jest nawet atrakcyjna. Minimalistyczny makijaż i schludny prosty strój jakoś wyjątkowo do niej pasowały. - Byłem umówiony na rozmowę z Panem prezesem – odparłem po niezręcznej chwili milczenia. - A tak, Pan Chris, proszę podać mi płaszcz. Prezes Ramon zaraz Pana przyjmie – powiedziała dźwięcznym głosem wyciągając rękę po moje odzienie. Po chwili zniknęła za drzwiami umiejscowionego tuż obok jej biurka gabinetu. Na starannie przybitej gwoździami tabliczce widniał napis „Chairman Ramon van den Berg”. Nie minęło pięć minut, kiedy Ingeborg wyszła po mnie z szerokim uśmiechem mówiąc: - Zapraszam do środka. Pan van den Berg czeka. Proszę tylko pamiętać co powiedziałam Panu przez telefon, wyrozumiałość… Zupełnie nie interesował mnie sens ostatnich słów sekretarki. Dla mnie to była chwila prawdy, wstałem powoli i pewnym krokiem podszedłem do drzwi. Zapukałem trzy razy, jak zwykle. Tajemniczy głos nie pozwolił mi długo czekać momentalnie zezwalając na wejście. Ledwo przekroczyłem próg, a już poczułem silne uderzenie we wciąż gojącą się wargę. Potem krzyk: - Mam Cię gnoju! Nie oddam swojego klubu nawet samemu holenderskiemu księciowi! Mów kto Cię przysłał albo wynoś się i nigdy tu nie wracaj! – poczułem na swojej twarzy krople śliny soczystego rozmówcy. Byłem wściekły… Każdy mną pomiatał. Najpierw kwadrat, później Arnold, jaśnie Danny i teraz jakiś podstarzały kurdupel z objawami ADHD. Miałem już szczerze dość tego wszystkiego, moja cierpliwość zupełnie się wyczerpała, myślałem tylko o jednym. Machinalnie zacisnąłem pięść i wkładając w to całą swoją siłę posłałem podręcznikowego prawego sierpowego w stronę Ramona. Mój cios sięgnął celu, prezes momentalnie osunął się na stojącą obok leżankę kurczowo trzymając się za nos. Po chwili do pokoju wbiegła Ingeborg, ale nie zrobiła nic. Kompletnie zbaraniała… - O co Ci chodzi człowieku? To jest ta wasza holenderska gościnność?! Widzę, że na darmo tłukłem się tu w śmierdzącym pociągu! – wykrzyczałem te słowa na całe gardło i od razu skierowałem się do wyjścia. - Zaczekaj! – zawołał Ramon wycierając zakrwawione dłonie o pomarańczową koszulę. – Cholera, prawie złamałeś mi nos – zaczął śmiać się do samego siebie. – To jest piękne. Ode mnie zależy Twoja przyszłość, a Ty walisz mnie prosto w twarz – z każdym słowem coraz bardziej szczerzył swoje białe jak śnieg zęby (chyba każdy mieszkaniec tego kraju miał hopla na ich punkcie). – Masz jaja. Chris, tak się nazywasz? - Od pół roku uczęszcza na terapie zbiorowe – wyszeptała do mojego ucha Ingeborg. Wszystko stało się jasne. Tylko niezrównoważony psychicznie prezes mógł mi powierzyć los swojej drużyny. W tamtej chwili dobitnie poczułem, jaki mam niski poziom zeszmacenia. - Siadaj, przejdziemy od razu do rzeczy – przerwał moje milczenie Ramon. – Wiem, że nie masz żadnego doświadczenia, ale gówno mnie to obchodzi. Osobiście uważam, że im większe doświadczenie, tym gorsze nawyki – kurdupel popisywał się jakby to ująć, „wiejskim” stylem wymowy, bardzo obrazowym. – Przyszedłeś do mnie, dałeś po ryju, a ja Ciebie zatrudniam, to się nazywa holenderska gościnność. - Zaraz zaraz – przerwałem. – A moje papiery? To znaczy ich brak… - dopiero teraz uświadomiłem sobie, że szukanie pracy w świecie sportu nie mając żadnych kwalifikacji było czysto utopijnym, bezmyślnym przedsięwzięciem. - Wiesz co robię z papierami Chris? Używam ich do… - To przecież nielegalne – nie dałem mu dokończyć. - Obaj dobrze wiemy, że nikt na tym świecie nie wzbogacił się na legalnym interesie – pomyślałem, że było w tym trochę racji… Zobaczyłem jak po chwili Ramon podsuwa mi półtoraroczny kontrakt. Wóz albo przewóz – pomyślałem. Podpisując się ani przez moment nie spojrzałem na wydrukowaną tłustym drukiem kwotę wynagrodzenia, pokonanie Feyenoordu było najważniejsze… Nie obchodziła mnie już licencja… Nie interesowało mnie to, że składając parafkę na umowie popełniałem przestępstwo…
  5. 100 % planu wykonane. Masz Berlin u swych stóp .
  6. Następnego dnia nie poszedłem do pracy, miałem w głębokim poważaniu co na to mój szef. Prawie cały dzień leżałem w bezruchu na swoim łóżku, myślałem o tym co się wydarzyło. Dokładnie w południe usłyszałem pukanie do drzwi. Nie miałem ochoty sprawdzać kto zaszczycił moje skromne progi, ale stukanie wciąż się powtarzało. Podniosłem się wściekły i szybkim ruchem otworzyłem. Kompletnie zdębiałem patrząc na stojącego przede mną kwadrata. Zacząłem się zastanawiać czy mam jakieś twarde narzędzie pod ręką, tak na wszelki wypadek. Jednak jego mina nie wydawała się groźna. - Cześć – powiedział przepitym głosem. - Witam – starałem się nadać oficjalny ton całej rozmowie. - Pewnie dziwisz się dlaczego tu przyszłem – wszystkie ortografy jakoś wybitnie do niego pasowały. - Kiedy zobaczyłem jak z hukiem rąbnąłeś o maskę tamtego debila – zaczął osiłek – poczułem się jak ostatni skurwiel. Dostałeś kartkę? - Tak, dziękuję. Chociaż nie pamiętam, o której godzinie listonosz wrzucił ją do skrzynki – chciałem sprytnie naprowadzić rozmowę na odpowiedni tor. - A tak, Twój zegarek, przyniosłem Ci go – powiedział mi podając obdrapany czasomierz z myszką Miki pozbawioną już jednej ręki. – Przepraszam, że tak wyszło – wyznał ze skruchą. - Nie ma za co, już wszystko gra – starałem się go pocieszyć, bo nagle zrobiło mi się go żal (po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem, że ktoś może mieć gorzej ode mnie). - Roman jestem – rzekł momentalnie rozweselony. - Krzysiek, miło mi – podałem mu swoją rękę. - No, to wpadnę innym razem to może se pogadamy – uśmiechnął się, po czym wyszedł. To całe wydarzenie nawet pozytywnie na mnie wpłynęło, częściowo odzyskałem wiarę w ludzi. Nie zmieniło to jednak faktu, że następnych kilka godzin też spędziłem w łóżku na bezsensownych rozmyślaniach. W okolicach 17.00 zadzwonił telefon. Nie garnąłem się specjalnie do odbierania, ale moją uwagę przykuł dosyć niezwykły numer pokazujący się na wyświetlaczu. W końcu nacisnąłem przycisk z zieloną słuchawką: - Tak? – zacząłem niepewnie. - Guten morgen. Ehm, Good evening, do you sapek English – zapytał kobiecy głos. - Of course – odparłem dumnie. - Z tej strony Ingeborg, pracuję w sekretariacie klubu FC Volendam, kojarzy Pan? – przeszliśmy na płynny angielski. - Przykro mi, ale nie bardzo – zacząłem doszukiwać się w mojej pamięci momentu, w którym wysłałbym zgłoszenie do tej drużyny, bez skutku. - Jesteśmy klubem grającym w drugiej lidze holenderskiej – Holandia, od razu na myśl przyszedł mi Danny, skrzywiłem się momentalnie. - Słucham – odpowiedziałem czekając na wyjaśnienia. - Prezes chciałby umówić się z Panem na rozmowę w sprawie pracy – zatkało mnie. - Proponuję środę, szczegółowe informacje prześlę Panu mailem – kontynuowała kobieta o egzotycznym jak dla mnie imieniu. - Dobrze, postaram się stawić na spotkanie – wciąż nie mogłem dojść do siebie. - Mam tylko jedną prośbę – powiedziała niemal błagalnym tonem Ingeborg. – Jak już będzie Pan na miejscu, proszę o wyrozumiałość. - Proszę się o to nie martwić – odparłem nie wiedząc o co tak naprawdę chodzi. Po chwili głos w słuchawce umilkł. Przez następnych kilkanaście minut nie wiedziałem co ze sobą zrobić, środa była już za dwa dni. Jechać czy nie – wciąż się zastanawiałem. Byłem rozdarty wewnętrznie… Jednak szybko przypomniałem sobie wczorajsze zajście u Sofi, bez wahania zabrałem się za pakowanie walizki („ABC dobrego menago trafiło do bocznej kieszeni”)… Kiedy już późnym wieczorem kładłem się do łóżka wiedziałem, że czeka mnie bezsenna noc, moje życie mogło odmienić się już pojutrze. Burzę myśli przerwał nagle kolejny telefon, to była Ona… Po krótkim namyśle odrzuciłem połączenie. Znałem Jej upór, więc sms mnie nie zdziwił: „Krzysiek, Karina wszystko mi opowiedziała. Słyszała Twoją rozmowę z Dannym. Tak mi przykro, strasznie mi głupio. Danny też Cię przeprasza. Twierdzi, że nie mówił poważnie. Odezwij się proszę” – pisała. Nie wzruszyłem się ani jednym słowem zawartym w tej wiadomości. Chociaż bałem się tego co napiszę, czułem, że tak trzeba. „Sofi, jutro wyjeżdżam za granicę… Danny chyba miał rację, przyjaźń damsko-męska zawsze skazana będzie na porażkę… Jeśli chodzi o mnie, nigdy nie zapomnę ostatniego sylwestra…”. Kiedy położyłem głowę na poduszce, niemal od razu zasnąłem. Milion myśli wdzierających się do mojej głowy zaczął przeistaczać się w tysiąc, sto, dziesięć, aż w końcu została ta jedna… Obraz, na którym wprowadzam Volendam do pierwszej ligi, gdzie demoluję Feyenoord – ukochany klub Danny’ego.
  7. No masz Ci los. Musisz jakoś zmobilizować swoich kopaczy. Może kary cielesne?
  8. Wlewaj w nich więcej gorzały Prof. Ponoć wtedy kreatywność wzrasta ,
  9. Ech, ten Bayern chyba ma już we krwi, że lubi zdobywać mistrzowstwo w ostatnich kolejkach. Bądź czujny, wierzymy w Ciebie .
  10. Popraw "Serie A" na UEFA. Gratuluję pobicia Hiszpanów. Wkrótce będziesz miał chyba "monopol" na wygrywanie .
  11. Drzwi otworzyła mi Karina, gospodyni ostatniej imprezy sylwestrowej. Ledwo przekroczyłem próg i już go zobaczyłem. Jego widok zupełnie mnie nie zaskoczył, tak jak przewidywałem, wysoki i przystojny. Sofi wzięła go za rękę i przedstawiła nas sobie: - Krzysiek to jest Danny. Danny this is Chris – jak widać książę nie operował biegle językiem polskim, tu miałem przewagę. - Chris, dużo o Tobie słyszałem – odparł z fałszywym uśmiechem ściskając mocno moją dłoń. Chyba chciał pokazać kto jest prawdziwym zwycięzcą, bo uścisk był tak silny, że z trudem powstrzymałem łzy, nie chciałem mu dać tej satysfakcji. Kiedy formalności mieliśmy już za sobą, powiesiłem swój płaszcz na wieszaku i wszedłem do salonu pełnego znajomych pary. Od razu rzuciły mi się w oczy puchary stojące na zabytkowym kredensie. Z tego co udało mi się rozszyfrować wynikało, że idealny Danny zdobył je za sukcesy w międzyszkolnych rozgrywkach piłkarskich. W całym mieszkaniu panowała gwarna atmosfera, zacząłem się po nim krzątać bez celu. Uratowała mnie Karina zajmując rozmową. Lubiłem ją, była życzliwa, zwariowana na swój uroczy sposób. Inteligentna i luźna zarazem konwersacja była zawsze gwarantowana przez jej towarzystwo. Przez cały czas szukałem spojrzenia Sofi, ale nasze oczy spotkały się tylko raz. Nie wiedziałem wtedy, że to był nasz ostatni życzliwy kontakt tego dnia. Kiedy dopiłem wódkę zmieszaną z sokiem pomarańczowym, Karina wzięła moją szklankę i wyszła do kuchni. Ledwo zdążyłem podziękować a Danny stał już przymnie, Danny De Vries. Położył rękę na moim ramieniu i skierował w stronę korytarza. Tam wszystko się zaczęło. - A więc Chris, słyszałem, że szukasz posady trenera piłkarskiego – nie mogłem uwierzyć, że Sofi mu o tym powiedziała. - Zgadza się, chociaż nic na siłę, jak to mówią – odparłem spokojnym tonem wciąż zastanawiając się czy mogę jeszcze kiedykolwiek powierzyć jego narzeczonej swoje tajemnice. - Sam kiedyś grałem – pochwalił się Holender. - Widziałem puchary, musiałeś być niezły – starałem się odpowiadać bez jakichkolwiek emocji, machinalnie. Powoli rozmowa zaczęła schodzić na inne tematy. Po sporcie przyszła nieszczęsna praca, później temat różnic pomiędzy Polską a Holandią aż wreszcie dotarliśmy do punktu kulminacyjnego, Sofi… - Zauważyłem, że jesteście sobie bardzo bliscy – zaczął księciunio. - Przyjaźń powinna się tym chyba charakteryzować – skwitowałem. - Według mnie przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną nie ma prawa bytu, tak po prostu się nie da – tu miał kompletną rację, zgadzałem się z każdym jego słowem, pozostało mi ukrywanie prawdy. - Sofi to niezwykła kobieta, gratuluję – chciałem jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. - Wiem, chociaż znałem wiele podobnych do niej. Wiesz, powiem Ci jak facet facetowi, w łóżku jest najlepsza – po tym co usłyszałem chciałem mu z miejsca dać w mordę. - Wasze życie intymne mnie nie interesuje, więc chyba powinniśmy zmienić temat – odparłem przez zaciśnięte zęby. - Daj spokój Chris, nie bądź taki sztywny. W całym swoim życiu kobiet miałem na pęczki, ale Ona jest najlepsza. Kiedy już będziemy małżeństwem na pewno będzie przy mnie szczęśliwa. Dopóki mi się nie znudzi oczywiście – od razu załapałem, że to był żart, bardzo kiepski co prawda. - Ale jedno jest pewne – ciągnął dalej. - Kobietę musisz trzymać krótko. Owszem przed ślubem trzeba trochę podokazywać, pomizdrzyć i tym podobne, ale potem trzeba od razu zaznaczyć czyje słowo jest najważniejsze. Tak dorobiłem się majątku w swojej firmie. – czy on mógł być aż tak głupi? - Kobiety nie są jak pieniądze Danny, a małżeństwo to nie biznes – spojrzałem mu prosto w oczy mówiąc te słowa. - Czyżby? Żarcie, czyste ubrania i seks za darmo Chris, to zły interes? Chyba nie wiesz ile płaci się w Holandii dziwkom w uliczkach rozkoszy – nie mogłem uwierzyć w to co właśnie usłyszałem. - Jak możesz tak mówić? Nie możesz traktować kobiet jak narzędzia, zabawki czy zwierzęta uwiązane na smyczy – tłumaczyłem stanowczym tonem. - Chris spokojnie, żartowałem. Ale z drugiej strony dziwię Ci się, że nie umiesz postępować z ludźmi, pracujesz przecież jako treser. Ciąganie za smycz powinno już wejść Ci w nawyk, nieważne, pies czy suka – w końcu to powiedział z tym swoim żałosnym akcentem. Nasza rozmowa trwała już dobre czterdzieści minut. Przez ponad pół godziny tolerowałem jego zniewagi, ale teraz przekroczył granicę. Wszystko zaczęło się we mnie gotować. Kurczowo zaciskałem pięści, ale i to okazało się mało pomocne. Wreszcie wybuchnąłem, podniosłem głowę i powiedziałem z nieukrywanym obrzydzeniem: - Jesteś żałosny Danny. Wydaje Ci się, że ludzie to pionki na szachownicy, że możesz nimi kierować dla swojego „widzi mi się”. Powiem Ci coś, grubo się mylisz. Każdy człowiek jest indywidualnością i ma prawo do podejmowania samodzielnych decyzji, a uwierz mi, nie każdy zrobi wszystko dla mamony. Kobiety się do Ciebie kleją bo pewnie szczerzysz te swoje sztucznie wybielane zęby. Ja już wiem kim tak naprawdę jesteś, wyrachowanym draniem szastającym śmierdzącą forsą – nagle w mieszkaniu zapanowała cisza, musiałem powiedzieć to dosyć głośno. Pogrążony w tym zbiorowym milczeniu nie zdążyłem zauważyć zbliżającego się wyroku. Idealny Danny musiał być dobrym pięściarzem, położył mnie jednym soczystym ciosem. Szybko zerwałem się z twardej podłogi i wytarłem rękawem krew cieknącą z rozciętej wargi, Sofi stała już w korytarzu. - Jak mogłeś tak powiedzieć – zapytała (wtedy po raz pierwszy zobaczyłem smutek i złość na jej twarzy). – Wynoś się – dokończyła. Nie chciałem się bronić, tłumaczyć czym umotywowane było moje ostatnie stwierdzenie, tego było już za wiele jak na jeden dzień. Wyszedłem bez słowa…
  12. Dostałem od kwadrata spóźnioną świąteczną kartkę. Przepraszał za to co między nami zaszło. Osobiście zacząłem się poważnie bać, że osiłek skądś zna mój adres. 31 grudnia późnym wieczorem stałem pod niewielkim domem jednorodzinnym udekorowanym kolorowymi lampkami. Z wewnątrz dało się słyszeć hałasy bawiących się w środku osób. Po chwili zobaczyłem Ją w oknie, machała do mnie zapraszając do środka. Kiedy przekroczyłem próg dostałem całusa w policzek ze słowami: - Cieszę się, że przyszedłeś. Zapowiadała się niezwykła noc. Na wstępie zostałem przedstawiony szerokiemu gronu imprezowiczów, po czym każdy wrócił do swoich poprzednich czynności. Sam ze szklaneczką Szkockiej usiadłem w fotelu stojącym w lekkim mroku olbrzymiego pokoju. Obserwowałem zachowanie otaczających mnie ludzi. Wszyscy wydawali się być bardzo szczęśliwi, mieli jakiś cel w życiu, konkretne zajęcie. Zupełnie tam nie pasowałem… Moje badania przerwał jeden z gości, który bez pardonu usiadł na stojącym obok taboretku i zapytał wprost: - Czym się zajmujesz Krzysiek? – nie mógł sobie wybrać lepszego tematu do rozmów. - Pracuję w ośrodku tresury psów – o dziwo po raz pierwszy w życiu zdawało mi się, że zabrzmiało to bardzo fachowo. - Hehe, dobre. Nie mów, że ganiasz za psami. Pytałem serio – gość ani myślał odpuścić. - Odpowiedziałem poważnie – od razu zauważyłem, że zgasiłem go na miejscu. Zupełnie zmieszany odszedł bez słowa. Cała ta sytuacja nawet poprawiła mój nastrój, mogłem wrócić do moich obserwacji. Po kilkunastu minutach wszyscy zaczęli tańczyć. W pokoju zrobiło się nieco ciemniej, w fotelu – nieco przyjemniej. Richard Marx śpiewał co czuł do Mary, zobaczyłem jak Sofi przedziera się przez gąszcz par, szła prosto do mnie. - Zatańczysz? – zapytała uśmiechając się (jak zwykle). Chwilę później staliśmy już naprzeciwko siebie, Ona oplotła swoje dłonie na mojej szyi, ja delikatnie chwyciłem Ją za biodra. Nie jestem w stanie dokładnie stwierdzić co się wtedy działo. Znów poczułem ten niesamowity dreszcz. Byłem pewien, że Sofi też go poczuła, musiała go poczuć… Tym razem żadne z nas się nie uśmiechało, wpatrywaliśmy się sobie w oczy nie mówiąc ni słowa, wokół nas unosiła się magia. Przetańczyliśmy tak prawie dwie godziny, kiedy to wszyscy zaczęli krzyczeć: - Trzy, dwa, jeden… Za oknem usłyszeliśmy huk fajerwerków, wszyscy dookoła nas składali sobie życzenia. Tylko my staliśmy w bezruchu, zbliżając swoje usta… Ich wędrówka ku sobie została niestety nagle przerwana przez koleżankę, od której ostro zajeżdżało alkoholem. Zaczęła nas obściskiwać składając noworoczne „Wszystkiego naj…”. Sylwester szybko się skończył. Kiedy odprowadzałem Ją do domu, nikt z nas nie wracał już do tamtej sytuacji, chwili pełnej marzeń i nadziei… Nawet tydzień później, kiedy oboje wybraliśmy się do kina pełnego obejmujących się par, każde z nas chłodno trzymało dłonie przy sobie. Między nami była niewidzialna granica, której Ona nie mogła przekroczyć. Mur, którego ja nie byłem w stanie zburzyć… Dni zaczęły płynąć coraz wolniej. Musiałem w końcu wrócić do pracy ku uciesze Mietka i zobojętnieniu Arnolda. Co do futbolu… Wciąż znałem go tylko z telewizji… Telefon milczał, poza jednym momentem. Sofi zaprosiła mnie na przyjęcie powitalne na cześć Danny’ego… Po takiej wiadomości następnego dnia wszedłem do kojca Arnolda bez kamizelki ochronnej… To bydle najzwyczajniej mną wzgardziło…
  13. Następnego dnia wypisali mnie ze szpitala. Z żalem opuszczałem to miejsce, wiedziałem, że już nigdy Jej nie zobaczę. Jedynym optymistycznym akcentem tego dnia był fakt, że dostałem miesięczne zwolnienie, całe trzydzieści dni bez Arnolda i tajemniczego Pana Mietka. Spokojnym krokiem szedłem w kierunku domu, chciałem się upić i zapomnieć o ostatnich dniach. Kiedy byłem już pod drzwiami sięgnąłem do kieszeni po klucze, jednak po chwili oprócz gładkiego metalu poczułem kawałem zmiętego papieru. Była to nieduża karteczka o niedbale oberwanych krawędziach, komuś najwidoczniej się spieszyło. Napis, który widniał na niej zupełnie nie pasował do mało schludnego podłoża. Litery były równe, idealnie zawijane, baśniowe… Jeszcze bardziej bajkowy wydawał się ich tekst: „Nie darowałabym sobie zmarnowania szansy na tak interesującą przyjaźń. Zadzwoń jak się lepiej poczujesz i oczywiście będziesz miał ochotę, proponuję spacer.” Bez wahania spisałem numer, dla pewności w trzech miejscach. Wieczorem tego samego dnia dostałem telefon z Portugalii. Trzecioligowa Mafra poszukiwała szkoleniowca. Nie wiedziałem co robić, nie mogłem teraz tak po prostu wyjechać… Zadzwoniłem do Sofi aby umówić się na wspomniany spacer, Portugalczycy musieli poszukać kogoś innego. Był 29 grudnia. Pomimo tego, że w parku było biało, kolorystyki dodawał mu nieustanny ruch. Biegające alejkami dzieci, rodzice lepiące razem z nimi bałwana, wszystko dookoła tętniło życiem. Podszedłem powoli do fontanny znajdującej się w centrum, przysiadłem na jej krawędzi. Nie minęło pięć minut kiedy zobaczyłem jak zbliża się do mnie równym krokiem, uśmiechnięta jak zwykle. Była ubrana w czarny płaszczyk podkreślający jej smukłą figurę i jasny szary szalik owinięty starannie wokół boskiej szyi. Kiedy stanęła przede mną usłyszałem: - Jednak przyszedłeś. - Nie wyobrażałem sobie innego scenariusza – odpowiedziałem odwzajemniając uśmiech. Przechadzaliśmy się powoli coraz bardziej krętymi ścieżkami, rozmowa kleiła się jak nigdy. Interesowała mnie każda opowieść o jakimś fragmencie Jej życia. Mniej zajmujące były momenty kiedy mówiła o Dannym, swoim narzeczonym. Zauważyłem, że jest nim zachwycona, szczerze oddana. Kiedy zapytałem czy nie jest zazdrosny o to że się z Nią spotykam, odpowiedziała nawet bez chwili namysłu: - Ufamy sobie. Danny jest kochanym facetem i wie, że nie zrezygnowałabym z niego. Dlatego też pozwala mi samej dobierać swoich przyjaciół. Ciągle tylko Danny, Danny, Danny.. Młody biznesmen, udziałowiec potężnej firmy energetycznej, zagorzały kibic Feyenoordu Rotterdam… Chciało mi się wymiotować na myśl o nim. Na pewno przystojny, dobrze zbudowany brunet o błyskotliwym uśmiechu – myślałem. Na szczęście książę z bajki był daleko w jednej z posiadłości nizinnego państwa, liczył pieniądze zapewne. Dzięki temu miałem Ją tego dnia tylko dla siebie. Każda chwila była nasza, każdy gest i każde słowo - magiczne. Niestety jak zwykle, wszystko co piękne, szybko się kończy. Nim się obejrzałem, Słońce już zaszło za szare domy coraz bardziej spokojnego miasta. Nadszedł czas rozstania, jednak i tym razem zostałem zaskoczony: - Dannego nie będzie na Sylwestra. Moja znajoma urządza imprezę, a ja mało kogo tam znam. Przyjdź jeżeli nie masz żadnych planów. Nie musiała długo prosić…
  14. Na zegarze dochodziła 19.00. Jak udało mi się wyciągnąć wcześniej od lekarza, Sofi kończyła dyżur o północy, czas uciekał… Nie miałem żadnych szans na spokojny sen, łagodną muzykę wydobywającą się z głośników na oko przedwojennego radia zagłuszały odgłosy chorych (a to, że boli; a to, że chce się do toalety; a to, żeby przestroić na Radio Maryja). Powoli zacząłem dostawać szału… Kiedy mała wskazówka ustawiła się na 21.00 usłyszałem ciche skrzypienie otwieranych drzwi. - Nie śpię – powiedziałem bez wahania pewien, że to Ona. Niestety po chwili do pokoju weszła otyła salowa z wykrzywioną miną mówiąc: - Co mnie obchodzi, że nie śpi. Napełnił basenik? – zapytała stanowczym tonem. - N… Ni… Nie – wybełkotałem spalony ze wstydu. - Nie? – chyba rozgniewałem Panią Zosię – Jeszcze zobaczy, jak się w nocy zechce, to w pościel będzie sikać – kiedy tak krzyczała, poczułem jej cebulowy oddech. Nic więcej nie powiedziała, rzuciła czysty ręcznik na pobliskie krzesła i wyszła. Nie zamknęła jednak drzwi za sobą, domyślałem się dlaczego. Nie minęła sekunda, kiedy w wejściu stanęła Ona. Wszystko słyszała – pomyślałem czerwieniąc się jak przysłowiowy burak. Była piękna… Smukła jak łodyga kwitnącego tulipana, gładka jak piaski Sahary skąpane w Słońcu. Powitała mnie uśmiechem i usiadła na pustym łóżku obok… - Widzę, że już Ci lepiej – wyszeptała nie chcąc zbudzić mojego sąsiada z obandażowanym tyłkiem (ponoć dostał śrutem za malowanie po płocie byłego wojskowego). - Myślałem, że już Cię nie zobaczę – nie wierzyłem, że stać mnie na tak odważne słowa. Tak wszystko się zaczęło. Powoli i nieśmiale zaczęliśmy odkrywać kolejne karty historii swojego życia. Sofi była moją rówieśniczką (miała 26 lat), swoje imię dostała na cześć babci pochodzącej z Francji. Pracowała jako pielęgniarka z ambicjami na zawód lekarza. Jej ulubioną porą roku była wiosna, a kolorem – niebieski, jak moje oczy. Zapamiętywałem wszystko wbrew sobie, chłonąłem każde słowo jak puszysta gąbka… Ona z kolei na moje zwierzenia odpowiadała uroczym śmiechem, przyjemnym i życzliwym. Uwielbiała tańczyć w deszczu, pachniała bzem… Kwitnącym wiosennym bzem… Co się zaś tyczy złych wiadomości, Jej narzeczony był bogatym biznesmenem rodem z Holandii. Poczułem się strasznie malutki. Nim się obejrzeliśmy zegar wybijał północ. - Na mnie już czas, było mi niezmiernie miło – powiedziała niezwykle spokojnie, nawet nie mrugając. - Warto było wlecieć na maskę Mercedesa – odpowiedziałem, znów się zaśmiała. Sam zacząłem czuć jak coś ściska mnie w gardle, paraliżuje ciało, przebija serce kolczastym drutem. Powoli podniosła się z łóżka i już miała odejść, ale widziałem jak nad czymś się zastanawia, analizuje sytuację. Byłem zniecierpliwiony, byłem przekonany, że zaraz padną czułe słowa, skwitowane ciepłym uściskiem… Po chwili wolnym ruchem wyciągnęła otwartą dłoń w moją stronę. Moja nadzieja rosła. - Cześć – nie tego oczekiwałem. Nie odpowiedziałem nic… Podałem swoją dłoń i po raz ostatni poczułem ten niesamowity dreszcz, który uderzył we mnie jak błyskawica. Po krótkiej chwili odeszła, ciągnąc moje serce na grubym łańcuchu… Na podwieszonym pod sufitem telewizorze zaczął się program „Eurogole” (dawno nie oglądałem Eurosportu). Spojrzałem na ekran martwym wzrokiem, po czym nacisnąłem czerwony przycisk na pilocie, miałem gdzieś podsumowanie stycznia…
  15. 26 Grudzień 2007 r.: Ligi europejskie: Anglia (Barclays Premiership – 20/38): Chelsea (+1) Francja (Ligue 1 Orange – 20/38): Lyon (+10) Hiszpania (Primera Division – 18/38): Barcelona (+3) Holandia (Ekstraklasa – 18/34): Ajax (+1) Niemcy (Bundesliga – 17/34): Werder (+8) Portugalia (Bwin Liga – 15/30): Benfica (+1) Polska (Ekstraklasa – 17/30): Lech (+3) Szkocja (Clydesdale Bank Premier League – 14/38): Celtic (+14) Włochy (Serie A – 17/38): A.C. Milan (+3) Ważniejsze transfery: Pablo Aimar: Zaragoza -> Chelsea (29.5M) Michael Ballack: Chelsea -> Inter (21M) Kevin Nolan: Bolton-> Ajax (17.5M) Obudziłem się na oddziale intensywnej terapii... Czułem ogromny bół w tylnej części czaszki. Zawrót głowy nie pozwalał na spokojną ocenę sytuacji. Po chwili rozmazane obrazy bardzo powoli zaczęły przybierać naturalne kształty. Pierwszą rzeczą, a raczej osobą, którą zobaczyłem była Ona. Czarne jak kruk włosy opadały na delikatne ramiona ubrane w biały fartuch. Brwi uformowane w łagodny łuk, uroczo zadarty nos i usta bez skazy, naturalne, nieumalowane... Całości dopełniały gładkie, aksamitne policzki. Jednak największą uwagę przykuwały Jej oczy, czarne, głębokie, pożerające moją duszę... Oczy jak dwa strumienie, w których odbijał się blask rozżarzonych pochodni. Zacząłem w nich tonąć, zupełnie bezbronny, poddałem się bez walki... - Jak się pan czuje? - zapytała łagodnym głosem, który jak ledwo zauważalna mgiełka wpłynął do moich uszu. Nie byłem w stanie rozmawiać, rozkoszowałem się każdą chwilą wpatrywania się w Jej przyciągające źrenice, każdym słowem wzbudzającym przeszywający dreszcz. Nic się nie liczyło, praca, Arnold, kwadrat, futbol… Czułem jakbym rodził się na nowo, przeszłość nie istniała… Po chwili przyłożyła swoją ciepłą dłoń do mojego czoła, to był jak dotyk Anioła. Zupełnie zapomniałem o bólu głowy. Nie obchodziło mnie czy jestem mocno poturbowany, mogłem nie mieć rąk ani nóg, byle tylko tak leżeć patrząc na Nią, do końca… - Krzysiek, ktoś albo coś mocno Cię poobijało, ale wszystko będzie dobrze – wnioskuję, że moje imię poznała z lektury dowodu osobistego, który leżał na stoliku obok. - Dziękuję – wymamrotałem niezdarnie wciąż nie mogąc opanować ogromnej burzy, która szalała w moim wnętrzu. - Nie dziękuj mnie, tylko lekarzom, miałeś sporo szczęścia – powtórzyła swój olśniewający uśmiech. - Jak masz na imię? – zapytałem przeradzając zabójczą niepewność w nieskończoną ciekawość. - Sofi – Jej zęby były śnieżnobiałe, idealne. Po tym krótkim dialogu zapanowała cisza. Oboje wpatrywaliśmy się w siebie. Ona się uśmiechała, ja czytałem Jej oczy… Ten magiczny moment przerwał nagle dźwięk telefonu komórkowego, miałem ochotę roztrzaskać go na miejscu. - To Twój – odparła – pozwolę Ci odebrać bo to może być ktoś z Twojej rodziny, tylko nie rozmawiaj zbyt długo – delikatnie przyłożyła mi słuchawkę do ucha. - Dzień dobry, z tej strony prezes zespołu Torpedo Władimir, Anatoly Tkachenko, mowa dokładnie o beniaminku drugiej ligi rosyjskiej. Nie ukrywam, że nic o Panu nie wiem, ale jak na razie jest Pan jedynym kandydatem na posadę szkoleniowca naszej drużyny. Lubię ryzyko, więc chciałbym zapropo… - Nie teraz – przerwałem naciskając czerwoną słuchawkę na klawiaturze mojej sponiewieranej komórki. - Odpoczywaj – powiedziała odkładając telefon na mały stoliczek- może później do Ciebie zajrzę, musisz tu zostać na obserwację przynajmniej do jutra (od razu chciałem roztrzaskać swoją głowę o krawędź pobliskiego zlewu tylko po to, by móc leżeć jeszcze przynajmniej przez tydzień). Po tych słowach wstała z krawędzi łóżka i skierowała swoje kroki w kierunku wyjścia. Poruszała się z ogromnym wdziękiem, finezyjnie, bezszelestnie… Zanim zniknęła w korytarzu zerknąłem jeszcze raz na Jej dłonie, nie miała obrączki… Tylko błyszczący pierścionek zaręczynowy z ogromnym brylantem. Marzyłem o tym aby zlecieć z łóżka na podłogę usypaną gwoździami…
  16. To były najgorsze święta mojego życia. Na wigilii świeciłem oczami, bo nie było mnie stać na prezenty dla najbliższych. Sam dostałem skarpety i krawat (szkoda, że ostatnią koszulę zeżarł mi Arnold). Jedynym optymistycznym akcentem był fakt, że w grudniu jak na zawołanie zaczęli lecieć ze swojej posady kolejni trenerzy. Jednak co z tego, kiedy każde moje podanie spotykało się z natychmiastową odmową. Dostałem tylko jeden telefon, z Magdeburga… - Guten morgen – przywitał się Her Prezes. - Witam – odparłem łamanym niemieckim. - Chciałbym bliżej przyjrzeć się pańskiej kandydaturze, proszę dostarczyć mi jeszcze licencję i referencje z poprzednich miejsc pracy. Nie wiedziałem co powiedzieć, ledwo znałem Niemiecki, więc nie mogło być mowy o kłamstwach typu „pies mi je zjadł”. Odparłem wprost: - Aktualnie takowych nie posiadam. - Keine papieren? – wydarł się do słuchawki Her Prezes. - Scheisse – wyszeptałem, kiedy rozmówca już zdążył odłożyć słuchawkę. Na świątecznym spacerze spotkałem kwadrata przebranego tym razem za Świętego Mikołaja. Kiedy zapytałem o swój zegarek, ten „uprzejmie” poprosił o mój telefon. Na szczęście uciekając wpadłem pod samochód i osiłek wystraszył się tłumu odchodząc bez łupu… Na ten widok wydąłem w uśmiech zakrwawione wargi, po czym krzyknąłem: - Mięczak!!! Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że stojący nade mną kierowca auta, któremu głową odłamałem znaczek Mercedesa, mógł źle to odebrać. Parę minut później już koniecznie musiałem jechać do szpitala…
  17. 1 Grudzień 2007 r.: Anglia (Barclays Premiership – 14/38): 1. Man Utd - 32 pkt. 2. Chelsea - 31 pkt. ----------------------------------- 19. Everton - 9 pkt. 20. Derby - 9 pkt. Francja (Ligue 1 Orange – 17/38): 1. Lyon - 36 pkt. 2. Paris St.-Germain - 27 pkt. ----------------------------------- 19. Le Mans - 16 pkt. 20. Caen - 15 pkt. Hiszpania (Primera Division – 13/38): 1. Valencia - 26 pkt. 2. Racing - 24 pkt. ----------------------------------- 19. Valladolid - 10 pkt. 20. Levante - 6 pkt. Holandia (Ekstraklasa – 12/34): 1. Ajax - 27 pkt. 2. Roda JC - 27 pkt. ----------------------------------- 17. VVV - 8 pkt. 18. Sparta - 3 pkt. Niemcy (Bundesliga – 14/34): 1. Werder - 34 pkt. 2. Bayern - 27 pkt. ----------------------------------- 17. Hertha BSC - 11 pkt. 18. Duisburg - 10 pkt. Portugalia (Bwin Liga – 11/30): 1. Benfica - 24 pkt. 2. Sporting CP - 23 pkt. ------------------------------------ 15. P.Ferreira - 9 pkt. 16. Naval - 7 pkt. Polska (Ekstraklasa – 15/30): 1. Lech - 36 pkt. 2. Wisła - 33 pkt. ------------------------------------ 15. Polonia Bytom - 8 pkt. 16. Zagł. Sosnowiec - 6 pkt. Rosja (Ekstraklasa – 30/30): 1. Spartak Moskwa - 67 pkt. Mistrz! 2. FK Moskwa - 61 pkt. ------------------------------------ 15. Rostów - 24 pkt. Spadek! 16. Spartak Nalczik - 13 pkt. Spadek! Szkocja (Clydesdale Bank Premier League – 14/38): 1. Celtic - 36 pkt. 2. Rangers - 28 pkt. ------------------------------------ 11. Kilmarnock - 12 pkt. 12. Gretna - 11 pkt. Włochy (Serie A – 13/38): 1. A.C. Milan - 29 pkt. 2. Fiorentina - 28 pkt. ----------------------------------- 19. Torino - 11 pkt. 20. Catania - 7 pkt. Ważniejsze transfery: Bez zmian. Zrezygnowany zacząłem wysyłać swoje propozycje do klubów prowadzonych przez zagrożonych szkoleniowców. Nazajutrz na portalach internetowych dwóch z nich zobaczyłem temat z moim nazwiskiem w tytule, ależ pałałem dumą. Kiedy chwyciłem za słownik francuskiego, mój honor ucierpiał... "W akcie desperacji..." pisali. "ABC dobero menago" gówno wiedziało o futbolu. Krok pierwszy wciąż był nieosiągalny - "Obejmij klub piłkarski"...
  18. 2 Listopad 2007 r.: Anglia (Barclays Premiership – 11/38): 1. Man Utd - 28 pkt. 2. Liverpool - 26 pkt. ----------------------------------- 19. Wigan - 7 pkt. 20. Reading - 7 pkt. Francja (Ligue 1 Orange – 15/38): 1. Lyon - 30 pkt. 2. Monaco - 24 pkt. ----------------------------------- 19. RC Lens - 13 pkt. 20. Caen - 13 pkt. Hiszpania (Primera Division – 10/38): 1. Valencia - 22 pkt. 2. Racing - 20 pkt. ----------------------------------- 19. Valladolid - 6 pkt. 20. Levante - 5 pkt. Holandia (Ekstraklasa – 9/34): (Heracles wciąż 10, wciąż bez opiekuna) 1. Feyenoord - 23 pkt. 2. NEC - 20 pkt. ----------------------------------- 17. Excelsior - 6 pkt. 18. Sparta - 3 pkt. Niemcy (Bundesliga – 11/34): 1. Werder - 28 pkt. 2. Stuttgart - 23 pkt. ----------------------------------- 17. Duisburg - 8 pkt. 18. Hannover - 7 pkt. Portugalia (Bwin Liga – 8/30): 1. Belenenses - 16 pkt. 2. Sporting CP - 16 pkt. ------------------------------------ 15. Vit. Setubal - 4 pkt. 16. Naval - 4 pkt. Polska (Ekstraklasa – 12/30): 1. Lech - 30 pkt. 2. Cracovia - 29 pkt. ------------------------------------ 15. Polonia Bytom - 7 pkt. 16. Zagł. Sosnowiec - 6 pkt. Rosja (Ekstraklasa – 26/30): 1. Spartak Moskwa - 60 pkt. 2. CSKA - 49 pkt. ------------------------------------ 15. Rostów - 21 pkt. 16. Spartak Nalczik - 10 pkt. Szkocja (Clydesdale Bank Premier League – 11/38): 1. Celtic - 29 pkt. 2. Rangers - 24 pkt. ------------------------------------ 11. Kilmarnock - 9 pkt. 12. Gretna - 7 pkt. Włochy (Serie A – 10/38): 1. Inter - 22 pkt. 2. JFiorentina - 21 pkt. ----------------------------------- 19. Catania - 5 pkt. 20. Livorno - 5 pkt. Ważniejsze transfery: Jak na pustyni. Trenerskie biuro pracy było pełne osób, pod którymi dosłownie paliły się stołki. Brakowało tylko stanowczych prezesów... Na szczęście w dotychczasowej pracy zaczęło mi się w miarę układać. Arnold bardzo spokorniał od kiedy zacząłem polewać wiśniową mocną kawałki podawanej wołowiny, zaprzestał nawet polowań czekając na codzienną degustację... Mietek poskładał Kena i podarował swojej nowonarodzonej córce. Z tej okazji dostałem nawet premię, za którą nabyłem poradnik "ABC dobrego menago - 101 kroków, aby z outsidera zrobić lidera"... Szczerze to już sam tytuł mnie zmęczył...
  19. 2 Październik 2007 r.: Anglia (Barclays Premiership – 8/38): 1. Liverpool - 22 pkt. 2. Man Utd - 21 pkt. ----------------------------------- 19. Wigan - 5 pkt. 20. Everton - 5 pkt. Francja (Ligue 1 Orange – 10/38): 1. Lyon - 23 pkt. 2. Nancy - 18 pkt. ----------------------------------- 19. Bordeaux - 10 pkt. 20. Caen - 9 pkt. Hiszpania (Primera Division – 6/38): (Gdzie Barca? Gdzie Real?) 1. Espanyol - 16 pkt. 2. Zaragoza - 13 pkt. ----------------------------------- 19. Deportivo - 3 pkt. 20. Getafe - 2 pkt. Holandia (Ekstraklasa – 6/34): (NEC, tak od razu po odejściu Niedzielana?) 1. NEC - 16 pkt. 2. Feyenoord - 14 pkt. ----------------------------------- 17. FC Groningen - 4 pkt. 18. Sparta - 3 pkt. Niemcy (Bundesliga – 8/34): 1. Werder - 19 pkt. 2. Dortmund - 16 pkt. ----------------------------------- 17. Duisburg - 6 pkt. 18. Hannover - 5 pkt. Portugalia (Bwin Liga – 6/30): (Falstart Porto) 1. Maritimo - 13 pkt. 2. Belenenses - 13 pkt. ------------------------------------ 15. P.Ferreira - 4 pkt. 16. Naval - 1 pkt. Polska (Ekstraklasa – 9/30): 1. Cracovia - 22 pkt. 2. Lech - 21 pkt. ------------------------------------ 15. Polonia Bytom - 4 pkt. 16. Zagł. Sosnowiec - 3 pkt. Rosja (Ekstraklasa – 25/30): 1. Spartak Moskwa - 59 pkt. 2. FK Moskwa - 49 pkt. ------------------------------------ 15. Rostów - 20 pkt. 16. Spartak Nalczik - 10 pkt. Szkocja (Clydesdale Bank Premier League – 8/38): (Wszystko w normie) 1. Celtic - 22 pkt. 2. Rangers - 20 pkt. ------------------------------------ 11. Aberdeen - 5 pkt. 12. Iverness - 4 pkt. Włochy (Serie A – 6/38): 1. Fiorentina - 16 pkt. 2. Juventus - 15 pkt. ----------------------------------- 19. Catania - 4 pkt. 20. Livorno - 2 pkt. Ważniejsze transfery: Kluby zdążyły opróżnić kieszenie w przerwie pomiędzy sezonami - brak. Październik stał u mnie pod hasłem Reprezentacji. Biało-czerwoni swoje mecze rozgrywali na wyjeździe, więc oglądać ich w akcji mogłem tylko w lokalnym pubie. Nieważne, że wydałem oszczędności na szalik, nie ważne, że utopiłem pieniądze w alkoholu. Beenhaker mnie oszukał... 0:2 z Portugalią przyjąłem z honorem, ale po porażce 1:2 z Finlandią wyciągałem swoje paznokcie z drewnianego baru. Na szczęście ochrona (wyglądali na kumpli kwadrata) szybko mi pomogła stanąć na nogi, a następnie "kulturalnie" opuścić lokal (piszę te słowa cerując swoją ostatnią koszulę obandażowanymi dłońmi). Do domu odwiozła mnie uprzejma jak zwykle Policja. Ponoć pełząc chodnikiem śpiewałem "Jeszcze Polska nie zginęła...". Jestem dumny z tego, że nawet promile nie są w stanie"wyciszyć" mojego patriotyzmu. Na rynku pracy jak na cmentarzu. Do tej pory nie wiem jakim cudem Heracles dzielnie utrzymuje się w środku tabeli ligi holenderskiej szukając jednocześnie trenera już dobre 3 miesiące...
  20. Szczerze powiedziawszy to, co los da. Do pośredniaka drugi raz nie pójdę .
  21. 2 Września 2007 r.: Anglia (Barclays Premiership – 5/38): 1. Tottenham - 12 pkt. 2. Man Utd - 12 pkt. ----------------------------------- 19. Birmingham - 3 pkt. 20. Aston Villa - 1 pkt. Francja (Ligue 1 Orange – 7/38): 1. FC Sochaux - 16 pkt. 2. Lyon - 15 pkt. ----------------------------------- 19. RC Lens - 5 pkt. 20. Bordeaux - 5 pkt. Hiszpania (Primera Division – 2/38): 1. Zaragoza - 6 pkt. 2. Ath. Bilbao - 6 pkt. ----------------------------------- 19. Valencia - 0 pkt. 20. Almeria - 0 pkt. Holandia (Ekstraklasa – 3/34): 1. NEC - 9 pkt. 2. FC Twente - 7 pkt. ----------------------------------- 17. Sparta - 1 pkt. 18. Willem II - 0 pkt. Niemcy (Bundesliga – 4/34): 1. Dortmund - 9 pkt. 2. Nurnberg - 9 pkt. ----------------------------------- 17. Hannover - 1 pkt. 18. Frankfurt - 1 pkt. Portugalia (Bwin Liga – 3/30): 1. Sporting CP - 9 pkt. 2. Belenenses - 7 pkt. ------------------------------------ 15. P.Ferreira - 0 pkt. 16. Naval - 0 pkt. Polska (Ekstraklasa – 6/30): 1. Cracovia - 16 pkt. 2. Lech - 16 pkt. ------------------------------------ 15. Polonia Bytom - 0 pkt. 16. Zagł. Sosnowiec - -1 pkt. Rosja (Ekstraklasa – 23/30): 1. Spartak Moskwa - 53 pkt. 2. FK Moskwa - 43 pkt. ------------------------------------ 15. Rostów - 17 pkt. 16. Spartak Nalczik - 9 pkt. Szkocja (Clydesdale Bank Premier League – 5/38): 1. Celtic - 13 pkt. 2. Rangers - 11 pkt. ------------------------------------ 11. Kilmarnock - 3 pkt. 12. Aberdeen - 2 pkt. Włochy (Serie A – 2/38): 1. Lazio - 16 pkt. 2. Empoli - 16 pkt. ----------------------------------- 19. Livorno - 0 pkt. 20. Catania - 0 pkt. Ważniejsze transfery: Brak (?) W Europie nadszedł czas Superpucharów. W Anglii Czerwone Diabły pokonały The Blues 2:0 (po ostatnim gwizdku na murawie zostało tylko małe krzesełko wyrwane z ławki trenerskiej, na której zasiadał Avram Grant). Nowy trener Ajaxu Froppe de Haan świętował zwycięsto nad PSV 3:1. W Portugalii Porto ograło Sporting 2:1 broniąc tym samym tytuł sprzed roku. We Włoszech z kolei z arcynudnego pojedynku pomiędzy Interem a Romą, zwycięsko wyszedł ten pierwszy pokonując bramkarza przeciwnika dopiero w rzutach karnych. Superpuchar Europy padł łupem Sevilli, która bez większego problemu rozprawiła się z Milanem wygrywając 3:0. Ancelotti odmówił udzielenia jakiegokolwiek komentarza…
  22. 2 Sierpnia 2007 r.: Polska (Ekstraklasa – 1/30): 1. ŁKS Łódź - 3 pkt. 2. Jagiellonia - 3 pkt. ------------------------------------- 15. Bełchatów - 0 pkt. 16. Zagł. Sosnowiec - -4 pkt. Rosja (Ekstraklasa – 20/30): 1. Spartak Moskwa - 47 pkt. 2. FK Moskwa - 27 pkt. ------------------------------------- 15. Rostów - 16 pkt. 16. Spartak Nalczik - 5 pkt. Ważniejsze transfery: Alonso: Nacional de Madeira –> Palmeiras (3M) Coraz trudniej było kłamać rodzinie, że pracuję w szpitalu. Liczne pogryzienia wskazywały prędzej na dom wariatów… Bieda przyciskała coraz bardziej, na szczęście mój żołądek szybko oswoił się z bułeczkami zapiekanymi żółtym serem. Na domiar złego pewnego dnia dowiedziałem się, że listonosz ma prawo do sprawdzenia czy opłacam abonament RTV. Nadszedł czas rozstania z 42” plazmą, ostatnią oznaką luksusu, pozostałością z dawnych czasów… Od tego momentu zacząłem wołać o pomstę do nieba. Czy naprawdę w żadnym zakątku świata nie znajdzie się na tyle naiwny prezes nawet najbardziej nędznego klubu, który mógłby mnie zatrudnić? Na naszym kochanym podwórku odbył się mecz na szczycie, Wisła ograła Legię 2:1 (na dwa trafienia Łobodzińskiego odpowiedział Grzelak zdobywając jedynego gola dla Wojskowych). Na drugi dzień dowiedziałem się z prasy że rewanż już się odbył w pociągu PKP zmierzającym do stolicy...
  23. Football Manager 2008 ver. 8.0.2 Ligi: Anglia (wszystkie) , Francja (wszystkie), Hiszpania (wszystkie), Holandia (wszystkie), Niemcy (wszystkie), Polska (wszystkie), Portugalia (wszystkie), Rosja (wszystkie), Szkocja (wszystkie), Włochy (wszystkie) Wszyscy piłkarze: Polska Start: Bezrobotny Waluta: Angielski funt szterling Coraz dłuższe przebywanie z Arnoldem sprawiło, że na poważnie zacząłem wertować prasę i portale internetowe w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy związanej z kopaną (mogłem nawet podawać ręczniki). Jeszcze kilka tygodni harówki w tej mordowni a jestem pewien, że nie miałbym czym zmieniać baterii do pilota. 7 Lipca 2007 r.: Rosja (Ekstraklasa – 14/30): 1. Spartak Moskwa - 33 pkt. 2. CSKA - 27 pkt. -------------------------------------- 15. Rostów - 13 pkt. 16. Spartak Nalczik - 1 pkt. Ważniejsze transfery: Adrian Mutu: Fiorentina –> Arsenal (24M) El-Hadji Diouf: Bolton -> Newcastle (12.25M) Shaun Wright-Phillips: Chelsea-> Man City (9M) Fernando Meira: Stuttgart -> Fiorentina (6.75M) Lipiec jak to lipiec, martwy okres jeżeli chodzi o piłkę nożną, a nie są rozgrywane akurat żadne mistrzostwa. W telewizji same seriale produkcji południowoamerykańskiej i programy typu „zrób to sam”. Dzięki tym drugim nauczyłem się gotować i konstruować ręczne karabiny maszynowe, jednym słowem media bawią i uczą. Arek Głowacki przeszedł do Boltonu za 2.2M, migracja Polaków do Anglii wciąż trwa… 27 Lipca sezon zainaugurowała polska Ekstraklasa. Ruch Chorzów pokonał w wyjazdowym meczu Zagłębie Sosnowiec 2:1. PZPN zapowiadał uczciwe rozgrywki i sądząc po mizernych posturach piłkarzy obydwu drużyn rzeczywiście odniosłem wrażenie, że nie mają żadnego dodatkowego dochodu. Na boisku panowało prawo i sprawiedliwość, chociaż to też mogło niepokoić… Nic mi do tego, zawsze byłem apolityczny. Tego samego dnia moje polowanie na pracę zaczęło przynosić efekty. SKA Rostów nad Donem poszukiwało szkoleniowca. Długo się nad tym zastanawiałem aż w końcu chwyciłem za telefon, chciałem się przekonać czy mam jakiekolwiek szanse. Jako że nie znałem ojczystego języka Putina zachowałem się jak prawdziwy Europejczyk posługując się płynną angielszczyzną. - Dzień dobry – rozpocząłem rozmowę nad wyraz kulturalnie. - Wal się – odezwał się głos w słuchawce. - Witaj się – powtórzyła kobieta, zrozumiałem, że w tym języku to my raczej się nie dogadamy, jednak brnąłem dalej. - Podobno szukają Państwo kogoś na stanowisko trenera pierwszego zespołu – mój akcent był nienaganny. - Już ktoś zaorał nam pole – wybełkotała sekretarka pana prezesa. - Już ktoś przejął tę rolę? – domyśliłem się momentalnie. - Da – wyraziła się jasno Natasza (dla mnie każda Rosjanka miała tak na imię). - Spasiba – odłożyłem słuchawkę. Nie załamałem się jednym niepowodzeniem, dlatego też na drugi dzień wstałem bardzo rześki, założyłem grube rękawice i poszedłem nakarmić Arnolda. Pan Mietek patrzył wtedy na mnie z nieukrywanym podziwem. Boję się, bo mógł pomyśleć, że polubiłem tę pracę…
  24. Też bardzo żałuję, tym bardziej, że miałem już rozegrane pół sezonu i na koncie 34 zwycięstwa, 2 remisy i 2 porazki, a w pucharach udało się wyeliminować nawet Leeds :(. Grunt to się nie łamać... Z drugiej strony teraz będę pisał w "czasie rzeczywistym" co dużo bardziej mi odpowiada.
  25. Przez kolejne dni zacząłem coraz intensywniej myśleć o moim krótkim śnie w pośredniakowej poczekalni. To by było coś, robić to, co tak naprawdę Cię interesuje. Marzenia marzeniami, pomyślałem. I tak by wyszło jak zwykle, czyli „jak się nie ma co się lubi…”. Zupełnie zrezygnowany błądziłem ulicami miasta, mój nastrój pogorszył dodatkowo widok wytatuowanego „kwadrata” (tego samego, który ratował mój honor po spotkaniu z posadzką w Urzędzie Pracy) dumnie roznoszącego ulotki Simplusa. Od razu zastanowił mnie jego optymizm. Czy taka praca mogła być aż tak dochodowa? –zadałem sobie to pytanie. Nie musiałem długo szukać odpowiedzi, bo kiedy sam otrzymałem taką ulotkę, uświadomiłem sobie po powrocie do domu, że nie mam zegarka na ręku. Kiedy sprawdziłem stan swojego konta, gorączkowo zacząłem poszukiwać poradników gry na gitarze (ponoć w Zakopanem da się z tego wyżyć), jednak stwierdziłem, że nie mogę tak po prostu wyjechać w góry. Na „Naszej klasie” znajomi wychwalali swoje posesje umieszczając zdjęcia ze sprzętem RTV, często wyobrażałem sobie jak osiłek dobiera do mojego zegarka srebrne DVD dawnego kolegi z ogólniaka. Tydzień później pojawiło się malutkie światełko w tunelu. W poniedziałkowe popołudnie zadzwoniła do mnie Pani Jolanta proponując mi, jak się wyraziła, „bardzo interesującą posadę”. W akcie skrajnej desperacji nie pozwoliłem nawet jej dokończyć mówiąc: - Biorę w ciemno – głos w słuchawce ucichł. Dwa dni później stawiłem się w swoim nowym miejscu pracy zupełnie nieświadomy tego, co tak naprawdę mam robić. Na szyldzie znajdującym się nad drzwiami wejściowymi niewielkiego budynku widniał napis „Tresura psów”. Na ten widok od razu się uspokoiłem, ba nawet zacząłem szczerzyć zęby do samego siebie, w końcu lubiłem zwierzęta. Za progiem przywitał mnie bardzo uprzejmy jegomość, który od razu zaprowadził mnie do szatni. - Chyba nie będę codziennie zmieniał butów jak w przedszkolu? – zażartowałem. Pan Mietek (tak brzmiało imię mojego nowego pracodawcy) odpowiedział tylko tajemniczym uśmiechem, po czym przełożył mi przez głowę wyjątkowo grubą kamizelkę. Przyznam, że poczułem się niepewnie. - Nakarm Arnolda żartownisiu – ledwo dokończył zdanie a już usłyszałem zatrzaskujące się za nim drzwi. Byłem zupełnie sam w całkiem sporym pomieszczeniu. Przynajmniej tak mi się wydawało do momentu, kiedy usłyszałem donośne mlaskanie z ciemnego kąta pokoju. Z mroku wyłonił się ratlerek trzymając w pysku niegdyś owłosioną głowę lalki. Resztki Kena były porozrzucane po całym pomieszczeniu. Po chwili przez niewielki otwór w drzwiach Pan Mietek wrzucił pokaźny kawał mięsa. - Daj mu to – wyszeptał. - Dlaczego musiałem tu wchodzić, nie mogliśmy po prostu wsunąć mu miski z żarciem? – zapytałem zdziwiony. - On lubi polować – odparł szef. - Ale przecież to niewinne maleństwo… - To niewinne maleństwo pozbawiło mnie palca wskazującego i mało brakowało, a moja żona nie miałaby ze mnie żadnego pożytku – przerwał mi. Jedyne co mi pozostało to chwycić kawał wołowiny i zacząć uciekać z nadzieją, że nie skończę jak mąż Barbie. Wróciłem do domu późnym wieczorem, całkowicie wykończony. Zanim położyłem się spać, przeliczyłem dwa razy wszystkie palce. W nocy śnił mi się kwadrat, który trzymając w ręku mój zegarek z myszką Miki ciągle powtarzał: - Czas ucieka…
×
×
  • Dodaj nową pozycję...