Skocz do zawartości

Studenciaki


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

" Takiego lata w Marsylii jeszcze nie było. Olympique ponownie sięga głęboko do kieszeni i kupuje kolejnych piłkarzy. Tym razem menedżer popularnych Les Phocéens, Paweł Loko, zdołał namówić do przeprowadzki lewego obrońcę młodzieżowej reprezentacji Danii - Rasmusa Christiansena. To nie jedyne wzmocnienie Marsylczyków. Kolejnymi zawodnikami są :

 

- Sprowadzony z norweskiego Sogndal Fotball rosły napastnik Tore Andre Flo. Klub zapłacił za niego 750 tysięcy.

- Za 850 tysięcy z Myllykosken Pallo -47 - Sami Hyypia

- Za 70 tysięcy z Hamarkameratene obrońca John Arne Riise

- Za 1.1 miliona z Uniao Sao Joao EC brazylijski obrońca Roberto Carlos da Silva

 

Czy ściąganie na potęgę nowych piłkarzy do klubu z wielką historią, jest krokiem naprzód? Czy tak wzmocniona drużyna będzie na tyle silna, by zdobywać najwyższe cele? Tego dowiemy się już niebawem "

 

Na stadionie Bieberer Ber w Offenbach zagraliśmy towarzysko z Offenbach.

Barthez

Amoros-Desailly-Di Meco-Eydelie

Sauzee-Thomas-Deschamps-Marlet

Voller-Strupar

 

Pierwsza połowa to zlepek nieskładnych akcji kończących się najczęściej wybiciem piłki na aut. Piłkarze strzelali na bramkę ot tak, dla rozrywki, przez co z trybun słychać było więcej gwizdów, niż owacji. W doliczonym czasie gry Voller całkowicie przez przypadek zdobył dla nas gola. Piłka po strzale Deschampsa odbiła się od Niemca i wpadła do pustej bramki. W przewie na boisku pojawili się : Hyypia w miejsce Di Mecio i Roberto Carlos za Amorosa. W 69 minucie z rzutu wolnego wynik ustalił Jean-Christophe Thomas.

 

Offenbach 0:2 Marsylia

 

Trzecim i zarazem ostatnim sparingpartnerem była włoska Novara. Sam nie wiem dlaczego akurat z nimi Cuperly zorganizował sparing.

Na Silvo Piola wyszliśmy w ustawieniu 4-4-1-1.

Barthez

R.Carlos-Hyypia-Desailly-Angloma

Sauzee-Thomas-Deschamps-Marlet

Flo

Strupar

 

Pierwszy gwizdek, pierwszy strzał na bramkę Włochów i pierwsze pudło. Zmęczyłem się pierwszą połową bardziej, niż wrzucaniem koksu do piwnicy. Mieliśmy tylko dwie składne akcje. W pierwszej Sauzee o mało co nie wkręcił piłki z zerowego konta. W drugiej, Marlet przebiegł po skrzydle całe boisko i w sytuacji sam na sam wyrżnął soczystego orła potykając się na kępie trawy.

Zaraz na początku drugiej połowy Flo zagrał piłkę klatką piersiową do Branko Strupara, a ten z czuba znokautował Francesco Perego. Piłka po rykoszecie zatrzepotała w siatce. I to by było na tyle, jeśli chodzi o sytuacje podbramkowe w tych 45 minutach.

 

Novara 0:1 Marsylia

Odnośnik do komentarza

Podążanie śladami Domańskiego rozpoczęliśmy od spenetrowania rynku. Drobna kostka wyścielająca cały obszar placu wprawiała buty w lekki poślizg. Po kilku minutach Tupalski zbierał popękane szkło binokla, Dąbrowski masował obolałe pośladki, a ja rżałem w najlepsze zapominając o celu naszej podróży. Słońce delikatnie tylko przebijało się przez chmury. Powietrze pachniało kłopotami i tytoniem.

- Na nic zda się to szukanie. Niech on sobie tu zostanie.

- Nie może tu zostać, bo nie wrócimy bez niego.

Piotr spojrzał na mnie zdenerwowany i zaczął rozszarpywać z nerwów zębami rękaw koszuli.

- Za cholerę nie rozumiem co te żabojady do mnie mówią. Przecież nie uda się nam go odnaleźć, kiedy nie wiemy jak jest po francusku - przepraszam, czy orientujesz się gdzie jest ...

- Spokojna Twoja rozczochrana. Pomyślałem o tym. Za moment poznamy cały język, niech no tylko znajdę ... nie, tu nie ... - Kazulo marszczył czoło przeszukując jakieś foldery.

- Tak to jest, jak się myśli czymś innym, niż głową. Za moich czasów ...

- Pragnę przypomnieć szanownemu profesorowi, że jesteśmy w pańskich czasach. Także takie komentarze są , jak by to delikatnie ująć, nie na miejscu - zdenerwowany Dąbrowski musiał wrzucić swoje trzy grosze.

- Mam! Chodźcie tutaj - wszyscy otoczyliśmy Michała, który zagryzał wargi z podniecenia. Zahuczało, zatrzęsło ciałami, włosy Tupalskiego ponownie wystrzeliły w górę jak dzikie pnącza i po chwili rozumiałem dosłownie wszystko.

- Ruszajmy!

Szliśmy wąską uliczką, w której śmierdziało moczem. Mury budynku były porośnięte czymś w rodzaju mchu. A przynajmniej tak mi się wydawało. W ciemnych zakamarkach przesiadywali żebracy. Mijaliśmy Arabów, Murzynów, Chińczyków i Francuzów. Każdy śmierdział tak samo.

- Oni chyba ubierają się w jednym sklepie - zarechotał szyderczo Dąbrowski.

- Tobie też niewiele brakuje do takiego szyku.

- No wiesz? Te spodnie to ostatni krzyk mody!

- Tak. Dosłownie. Krzyk.

Pod Starą Katedrą la Mayor kilkunastu Azjatów molestowało wszystko i wszystkich aparatami fotograficznymi. Kiedy przewodnik poprosił, by przeszli na drugą stronę, jeden ze staruszków zapytał :

- Kieeeedy będzie przystanek na zdjęęciaaaa?

- Nic tu po nas. Tutaj go na pewno nie znajdziemy. Wiecie, może spróbujemy w centrum? Widziałem tam pełno restauracji i pubów. A nóż się uda.

- No ... dobrze, ale jakoś trzeba się tam dostać - Tupalski powątpiewał rozglądając się dookoła.

- Tak się składa, że mam jeszcze parę papierków. Chodźmy!

- Ale dokąd?

- No ... do taksówki.

Podszedłem do białego Peugeota, wygrzebałem z czeluści cieńkiego materiału kilka zgniecionych banknotów i spytałem:

- Panie, wolny pan?

- Nie. Żonaty, dwójka dzieci. A co?

- Wsiadamy.

- A dobrze pan jeździ? - wystraszony profesor ściskał dłonie pod udami.

- Nie. Ale szybko.

Odnośnik do komentarza

- Chce mi się pić! Chodźmy na jakąś colę. Chyba w tych czasach mieli ten boski trunek? - Dąbrowski skręcił w boczną uliczkę i wszedł do knajpki o dźwięcznej nazwie " Łyk ".

W środku aż roiło się od marginesu społeczeństwa. Wytatuowany barman z siwą, skręconą u dołu zieloną gumką do włosów, brodą siedział na blacie pastując buty. Na ścianach wisiały zdjęcia Metallici, Queenów i AC/DC.

- Nie no, nie mogłeś wybrać innego miejsca?

- Pragnienie nie wybiera. Poproszę szklankę czegoś bezalkoholowego!

Barman zsunął się na ziemię, zanurkował pod blatem i rąbnął szklanką o drewno. Po chwili odkręcił ciemną, fikuśną butelkę i wlał w szkło kilka kropel jakiegoś trunku.

- Dajesz trójkę i jest Twoje.

Dąbrowski poszperał w swoich kieszeniach, poszperał w moich.

- Uspokój się, bo pomyślą, że jesteśmy pedałami - syknąłem czerwieniąc się.

- Co to za napój?

- Napój bogów.

- Raz kozie śmierć - przechylając szklankę na twarzy Dąbrowskiego pojawiły się czerwone plamki. Kiedy skończył, spojrzał na nas i zaczął płakać.

- Co się stało chłopcze?! - Tupalski chwycił kompana za ramię.

- WOOODY!!! Wooodyyyy!!!

- Dajesz piątaka i jest Twoja - barman nalał z kranu pół szklanki i wypił.

- Nie mam już pieniędzy. Coś mu dał człowieku?! - krzyczałem obmacując spodnie.

- Sok z czerwonych, meksykańskich papryczek doprawiony chrzanem, pieprzem i szczyptą Curry.

Dąbrowski wybiegł z baru.

- Chodźmy, bo zrobi sobie jeszcze krzywdę - zafrasowany Tupalski założył beret na głowę.

Na środku placu stała fontanna. Nim doszliśmy do niej Dąbrowski zdołał już wypić pół basenu, co żywo zainteresowało przechadzający się w okolicy patrol policji.

- Panowie, nie wiem jak wy, ale ja mam niebawem mecz i muszę uciekać.

Ruszyłem w stronę ziewającego taksówkarza. Nim dobiegłem do drzwi Dąbrowski leżał już na ziemi wypuszczając z ust bąbelki powietrza. Nad nim stał Piotr, Tupalski i ... dwóch policjantów.

- Gazem na stadion! - krzyknąłem ładując się na tylną kanapę.

- Nie mam gazu. I na jaki stadion chcesz jechać ?

- Stade Velodrome.

Odjeżdżając kątem oka zobaczyłem jeszcze, jak Dąbrowski przywdziewa żelazne obrączki i w eskorcie całej czwórki wędruje w stronę Citroena Visa.

Odnośnik do komentarza

Ku mojej uciesze mój asystent postanowił podreperować naszą formę organizując turniej towarzyski. I z to nie byle jakimi przeciwnikami. Jako pierwszy w szranki z Marsylią stanął mediolański Inter w składzie :

 

Zenga

De Agostini - Ferri - Battistini - Bergomi

Shalimov - Sammer - Manicone - Bianchi

Pancev - Schillaci

 

Żeby nie było nudno, wystawiłem taką samą formację.

 

Barthez

R.Carlos-Desailly-Di Meco-Eydelle

Sauzee-Thomas-Deschamps-Stojkovic

Boksic-Moussilou

 

Nadal nie potrafiliśmy grać w środku pola. Brakowało nam klasycznego "plejmejkera". Co prawda Thomas dwoił się i troił, ale jego podania były skutecznie blokowane przez parę defensorów - Sammera i Ferriego. Wielki Inter pokazał nam, na czym polega ofensywny i efektywny futbol. Pierwszą lekcję pokory dał nam Darko Pancev. Wpierw w 38 minucie zdobył gola bezpośrednio z rzutu wolnego. Później, w doliczonym czasie gry w pierwszej połowie, po strzale Sosy piłka odbiła się od słupka i Pancev podwyższył na 2:0. W drugiej połowie obraz gry nie uległ zmianie. Nadal środek pola kulał jak polski system szkolnictwa. 54 minuta, rzut rożny, futbolówka na wysokości rąk Bartheza, Pancev delikatnie wkłada głowę między głowy obrońców i mamy już 3:0. W tym momencie usiadłem już wygodnie na ławce trenerskiej i zacząłem, przez rurkę, sączyć pomidorowy soczek. Dzieła zniszczenia dokonał Urugwajczyk Ruben Sosa pakując piłkę po rękach do siatki.

 

Marsylia 0:4 Inter Mediolan

 

W międzyczasie Tupalski oznajmił mi, że Dąbrowski będzie odpowiadał za zakłócanie spokoju, zbezczeszczenie pomnika i obnażanie się w miejscu publicznym. Kwota, jaką musieliśmy zorganizować na kaucję przekraczała moją tygodniową pensję. A do rozprawy pozostał tydzień.

 

W meczu o trzecie miejsce tego zacnego turnieju o pietruszkę spotkaliśmy się z holenderskim Feyenoordem Rotterdam. Drużyna z portowego miasta była jednym z błędów wehikułu czasu. Otóż na boisku przebywali piłkarze z współczesności, z piłkarzami z przeszłości. Genialny przekładaniec. Tym razem dałem pograć zmiennikom, co odbiło się gromkim hurra w obozie przeciwników.

 

Dudek

Carlos-Di Meco-Hyypia-Angloma

Sauzee-Abedi Pele-Ferreri-Marlet

Brdaric - Del Piero

 

Jak przystało na element zaskoczenia, tym razem graliśmy dobrze, dokładnie, i co najważniejsze, po skrzydłach. Obaj środkowi pomocnicy nie byli z tego faktu zadowoleni, ale szczerze mówiąc, miałem to głęboko w dupie.

W 7 minucie po genialnym, kilkudziesięciometrowym krosie Marleta najwyżej do piłki wyskoczył Niemiec Brdaric i wyszliśmy na prowadzenie. Dokładnie trzynaście minut później na tablicy było już 2:0. Franck Sauzee genialne wyegzekwował rzut wolny i futbolówka odbijając się od poprzeczki przekroczyła linię bramkową. Kilka minut później było już 3:0 i ponownie w roli głównej wystąpił młodziutki Francuz Marlet. Tym razem jednak nie podawał, a strzelał i to z ponad trzydziestu metrów. 3:0 w zupełności mi wystarczyło. Zdobyliśmy dzięki temu zaszczytne, trzecie miejsce, rozgrywając aż dwa mecze. Cuperly wydawał się być bardzo zadowolony ze swojej kreatywności, czego nie można było powiedzieć o mnie.

 

Marsylia 3:0 Feyenoord

Odnośnik do komentarza

Tułając się po mieście dotarliśmy do starego portu w Marsylii, który dziś funkcjonował już tylko jako port rybacki. Na drewnianej, obdrapanej tablicy widniał napis „ Doki przeładunkowe zostały przeniesione na północ … ”.

- No ładnie. Panowie, powiedzmy sobie szczerze. Szukamy igły w stogu siana – powiedział Tupalski starając się nie wdepnąć w szczurze odchody – nigdy nie uda nam się odnaleźć Domańskiego. Jesteśmy więc skazani na tułaczkę po nierzeczywistym czasie.

- Przepraszam bardzo. Czy widział pan może tego mężczyznę? – Kazulo zaczepił przypadkowego rybaka.

- Ja nic nie wiem. Ale zapytajcie w tawernie „ Pod Spleśniałym Takielunkiem”.

- A gdzie to jest?

- O tam, na wprost, jak w mordę strzelił.

Zeszliśmy na dół po kostce brukowej i ruszyliśmy przed siebie. Minęliśmy Fort Świętego Mikołaja, oraz Fort Świętego Jana. Tawerna znajdowała się zaraz przy brzegu. Wchodząc do środka uderzyłem niechcący barkiem jakiegoś osiłka.

- Gdzie się pchasz mendo lądowa. Życie Ci nie miłe?- przywitał mnie energicznym odepchnięciem.

- Przepraszam. Kolega na pewno nie chciał – Kazulo próbował wytłumaczyć mu zaistniałą sytuację, ale po uderzeniu z otwartej ręki jakoś było mu to nie w smak.

- Może ja spróbuję? Szukamy tego człowieka, widziałeś go może ? – Tupalski podał zdjęcie mężczyźnie.

- Widziałem, nie widziałem. Kto to wie?

- Gdybyśmy wiedzieli durniu, nie pytalibyśmy Ciebie. Masz twarz jak przeorana k***a, zaraz z dyńki Ci wyjebie!

Nie zdążyłem zareagować, a rybak leżał już na ziemi tryskając krwią.

- Ruszże się! – Piotr szarpnął mnie za ramię i nadepnął na prawą dłoń mężczyzny, która trzasnęła pod jego podeszwą jak chrupek.

W środku panował rozgardiasz. Połamane krzesła stały obok tych jeszcze sprawnych, pobite pokale rozlewały po posadzce jeszcze zimne piwo. Blada jak ściana kelnerka odziana w kawałek ceraty przechadzała się pomiędzy urżniętymi grubasami częstując co rusz kogoś ciosem ze szmaty.

- Z deszczu pod rynnę – powiedziałem sam do siebie usiłując odnaleźć w tym burdelu barmana.

Menu przedstawiało rybę pod każdą postacią. Można było tu dostać między innymi płetwę rekina w sosie słodko kwaśnym, jądro piranii zapiekane w cieście, skrzydełka z węgorza i pstrąga na boso. Oprócz tego, pod estetycznym napisem „ trunki ” widniały same piwa.

- Przepraszam, czy widziałeś …

- A może Ty …

- Przep …

Nikt nie zwracał na nas uwagi. Próba wciśnięcia zdjęcia pomiędzy dwóch zataczających się rybaków była tak samo prawdopodobna, jak to, że ryba będzie stepować przed podaniem. W powietrzu unosił się odrażający odór tranu, potu i wodorostów zakrapianych suto olejem i smarem.

- O, tam jest – Kazulo wskazał na dobrze zbudowanego chłopaka, który nosił na głowie kapitańską czapkę.

- Przepraszam, może mi pan udzielić pewnej informacji? Otóż, jesteśmy od niedawna w Marsylii i …

- Masz ładne oczy. Wiesz? – chłopak machnął w moją stronę dłonią mrużąc oczy.

- Eeee … zaginął nam przyjaciel … i ….

- A te pośladki. Uuuła. Pewnie dużo trenujesz – zmierzył mnie wzrokiem obchodząc dookoła.

Kazulo sprawdzał wytrzymałość zębów, zagryzając je ze śmiechu, a Tupalski najzwyczajniej w świecie odwrócił się na pięcie i wyszedł na zewnątrz.

- No pokaż mi tego przyjaciela. Ciekawe, czy jest choć odrobinę podobny do Ciebie. Hmm, chyba widziałem go ostatnio w naszej restauracji, ale …

- Mam stówę.

- Tak … teraz mi się rozjaśnia. Był tutaj z taką ladacznicą – barman oblizał górną wargę wlepiając oczy w zdjęcie Domańskiego.

- To ta, którą widzieliśmy na placu – krzyknąłem podniecony do Piotra.

- uuu, widzę, że to bardzo bliski przyjaciel. Ale Ty masz bicepsy, rany boskie. Powiedz, jak Ty to robisz? Masz dobrą dietę, co?

- Gdzie poszli?

- A tego to ja nie wiem kochaniutki – chłopak usiadł okrakiem na krześle – ale wiem, gdzie się możesz dowiedzieć. Ta, tfu, latawica pracuje przy bulwarze Michelet.

- Bulwar Michelet? Gdzie to jest?

- Jak mi zrobisz loda, to Cię tam zaprowadzę – chłopak uśmiechnął się do mnie zalotnie masując swoje piersi.

Po setnych sekundach dołączyliśmy do palącego papierosa Tupalskiego.

Odnośnik do komentarza

25 lipca, po zdobyciu trzeciego miejsca w turnieju towarzyskim, pokopaliśmy gałę z ekipą Grenoble Foot 38. Żeby nam nie było nudno, Cuperly postanowił rozegrać ten sparing na wyjeździe, co wiązało się niestety z kolejnym dniem obsuwy w poszukiwaniu tego cholernego Domańskiego. Na stadionie Lesdiguieres w Grenoble pojawiło się niespełna pięć tysięcy kibiców, co jak na mecz towarzyski, było i tak całkiem niezłym wynikiem.

 

Barthez

Carlos-Amoros-Hyypia-DiMeco

Marlet-Sauzee-Deschamps-Thomas

Matt Moussilou-Tore Andre Flo

 

Od pierwszego gwizdka pana Oliviera Thuala na boisku istniała tylko drużyna Grenoble. Kazałem piłkarzom potraktować ten sparing jako ostrzejszą gierkę treningową. Jak na złość, wszyscy wzięli sobie te słowa do serca.

W 28 minucie wynik otworzył Laurent Macquet. Nie zdążyłem poprzestawiać szyków obronnych, a było już 2:0. Podniecony piłkarz ponownie trafił do siatki Bartheza niszcząc nasze morale, jak PanzerKampfFagen 7TP. W przerwie dokonałem kilku zmian. Amorosa zmienił Jean-Jacques Eydelle, Marleta Del Piero, Thomasa Dragan Stojkovic, a w miejsce Norwega Flo wszedł Thomas Brdaric. Pomyślałem sobie, że świeża krew pozytywnie wpłynie na jakość naszej gry. O zgrozo, w 55 minucie Grenoble strzeliło trzecią bramkę. Barthez puścił takiego babola, że nawet trener gospodarzy złapał się za głowę. Mbarki El Moubarki kopnął od niechcenia piłkę w stronę bramki, a Francuz, zamiast ją złapać, nie trafił w nią nogą.

W 67 minucie dzieła zniszczenia dokonał ponownie Moubarki ustalając wynik spotkania na 4:0.

Ostry trening zamienił się w kompromitującą porażkę. I chociaż dla mnie sparing jest przecież organizowany po to, by sprawdzić poszczególne elementy gry, to dla prasy, staliśmy się łakomym kąskiem.

 

Grenoble Foot 38 4:0 Marsylia

 

Na drugi dzień zorganizowałem trening dopiero w godzinach popołudniowych. Posiadałem niewielką wiedzę dotyczącą anatomii człowieka, ale akurat odpoczynek po ciężkim dniu pracy był dla mnie najważniejszy.

Ostatnim meczem towarzyskim, przed zbliżającym się sezonem, było spotkanie z R White Star AC Daring Molenbeek. Do dziś nie potrafię powtórzyć nazwy tej drużyny i za cholerę nie wiem w jaki sposób Cuperly zdołał ich wynaleźć.

W Brukseli od rana świeciło słońce. Na Stade du Sippelberg pachniało paloną gumą. Zarząd akurat na wakacje zaplanował przebudowę stadionu i musieliśmy wdychać narkotyzujące opary.

 

Olmeta

R.Carlos-Desailly-Hyypia-Angloma

Sauzee-Ferreri-Thomas-Marlet

Flo-Strupar

 

Zagraliśmy systemem 1-4-2-2-2. W 4 minucie Tore Andre Flo rozwiązał worek z bramkami. Po rzucie rożnym bitym przez Sauzee Flo huknął z główki pod poprzeczkę. I to by było na tyle jeśli chodzi o pierwszą połowę, bo do jej końca nie przeprowadziliśmy żadnego składnego ataku. No, może poza sytuacją sam na sam Branko Strupara, w której Chorwat posłał piłkę Panu Bogu w okno. W drugiej połowie Franck Sauzee zdobył ładnego gola z ponad dwudziestu metrów. Cofnąłem całą formację do tyłu nakazując grę defensywną, na rozgrywającego. Nie było to jednak dobre posunięcie, bo wpierw w 51 minucie bramkę kontaktową zdobył Boris Verlaine, a później w 57 minucie do wyrównania doprowadził Kevin Verbruggen i wróciliśmy do punktu wyjścia. Do końca meczu żadna z ekip nie zdołała wpakować gały do siatki i ostatecznie mecz zakończył się sprawiedliwym wynikiem

 

RWDM 2:2 Marsylia

Odnośnik do komentarza

Organizowanie gotówki rozpoczęliśmy od przeszukania wszystkich zakamarków w naszych pokojach. Po godzinie na biurku leżało kilkanaście papierków, gumka do mazania i sreberko po prezerwatywie, noszące zresztą ślady zębów. Niestety, to był dopiero wierzchołek góry lodowej, a rozprawa Dąbrowskiego miała odbyć się nazajutrz.

- Genialnie. Jak to jest, że my, studenci, zawsze ładujemy się w kłopoty? - zadałem retoryczne pytanie, na które aż palił się odpowiedzieć Piotrek.

- Bo studenci, wszyscy wiecie, są najpojebańsi na świecie. Brak pieniędzy na ubrania, zawsze pierwsi do żebrania.

- Milcz. Nie pytałem Cię o zdanie. Zresztą - rzuciłem zrezygnowany kawałkiem gumki do mazania o podłogę - co ty możesz o tym wiedzieć? Jesteś, nie, pochodzisz przecież z tak odległych czasów, że ...

- Dobrze, już, pogadaliście. Myśl jak tu zorganizować taką kasę.

- Może pożyczysz od piłkarzy? - wtrącił zuchwale Tupalski.

- Może ... sam już nie wiem. A co mu grozi za te wszystkie niecne występki?

- Niecne? Nie rozumiem jak można kogoś oskarżać o takie bzdury. Policjant coś tam burknął, że może dostać nawet dwa lata.

- W zawiasach?

- Ta, chyba tych metalowych.

- No to mamy, że tak powiem, przejebane.

- Może zamiast marudzić, ruszysz mózgownicą i zapytasz takiego Deschampsa, czy Marleta, czy nie pożyczy Ci tych marnych kilku tysięcy?

- Marnych? A z czego ja mu oddam, co?

- Pragnę zauważyć szanowny kolego - Kazulo zasiadł tyłem do przodu na łóżku zakładając nogę na nogę - że jesteś znanym trenerem, który prowadzi znaną drużynę. W takim razie powinieneś mieć też swoje konto, na które co tydzień wpływa parę oczek. Czyż nie?

- Ty wiesz, że masz rację?

- Jak zawsze. Nawet kiedy jej nie mam, to wiem, że ją mam.

Poszukiwania Cuperly'ego zajęły mi całe trzy minuty. Siedział jak zwykle w tym samym miejscu, o tej samej porze, paląc takie same papierosy. Miał na sobie szarą, skórzaną kurtkę i brązowe spodnie. Kiedy mnie zobaczył zmarszczył lekko czoło, zmrużył oczy, i ostatnim strzałem wciągnął papierosa w płuca.

- Witam szanownego kolegę po fachu - przywitał mnie pstrykając kiepem o ścianę.

- Witaj. Słuchaj, nie mam za bardzo czasu. Możesz mi powiedzieć, czy ja mam jakieś konto w banku?

Cuperly parsknął śmiechem i uderzył mnie pięścią w bark.

- No z czego się śmiejesz? Pytam poważnie. Mój kumpel siedzi w areszcie i czeka na rozprawę sądową. Muszę za niego wpłacić kaucję, bo w przeciwnym wypadku ...

- Spokojnie - chwycił mnie obiema rękoma za barki - Ty naprawdę nie wiesz, czy masz jakąś kasę stary? Przecież zarabiasz cztery razy więcej ode mnie.

- Wiesz, ostatnio mam problemy z pamięcią. Przewróciłem się na schodach i uderzyłem głową w beton.

- Ile potrzebujesz?

- Pięć kawałków.

- Na wieczór Ci skombinuję. Oddasz mi, jak będziesz miał.

Odchodząc klepnął mnie po przyjacielsku w plecy.

Odnośnik do komentarza

Dąbrowski wyglądał jak anorektyk z bulimią po drastycznej diecie odchudzającej. Jego zapadnięte policzki przybrały kształt miseczek od stanika odwróconych w drugą stronę. Po wpłaceniu całej sumy, szpakowaty mężczyzna o twarzy Jamesa Bonda z początku lat osiemdziesiątych, wypuścił naszego przyjaciela z celi. Szliśmy ciemnym korytarzem witając spojrzeniem wszystkich rzezimieszków. Każdy czekał na rozprawę i każdy był tak samo niewinny jak siedmioletnia dziewczynka dłubiąca w nosie i wycierająca kozy o świeżo malowaną ścianę. Tupalski, jako że najstarszy, złożył kilka parafek na kilku kartkach, podziękował za troskliwą opiekę i podarował klawiszom wielką paczkę, ponoć świeżo palonej kawy. Zachowywał się zupełnie tak, jak by przyszedł w gości do starych przyjaciół, których nie widział kilkanaście lat. A może i tak było? Kto to wie, te migracje ludności na zachód z Polski w czasach komuny były chyba popularne.

- I jak? Żyjesz? - spytał Kazulo klepiąc Dąbrowskiego po ramieniu.

- Żartujesz? Było cudownie. Siedem dni na Teneryfie.

- Masz ochotę się czegoś napić? - palnąłem ironicznie zakasując rękawy.

- A weź spierdalaj.

 

 

Na inaugurację sezonu na Stade Vellodrome podejmowaliśmy Montepllier Herault SC. Spotkanie transmitowały trzy stacje telewizyjne. Wyszliśmy pełni energii i wigoru w następującym składzie

 

Barthez

R.Carlos-Desailly-Di Meco-Eydelle

Sauzee-Thomas-Deschamps-Stojkovic

Boksic-Moussilou

 

Mecz rozstrzygnął się w zasadzie w pierwszym kwadransie. Szybko stracone bramki zniszczyły w moich piłkarzach wolę walki, a kontuzja Moussilou dodatkowo dodała całej sytuacji gorzkiego smaku. W drugiej minucie po solowym rajdzie środkiem pola worek z bramkami otworzył Christophe Sanchez. Trzy minuty później na dwa do zera podwyższył po fatalnym błędzie Di Meco Jacek Ziober. W ósmej minucie było już po meczu. Bruno Alicarte podał precyzyjnie do wychodzącego na czystą pozycję Sancheza, ten odegrał piłkę do Regisa Brouarda i mieliśmy już 0:3. Motywowanie w przerwie meczu było tak samo skuteczne jak próba utopienia w wodzie pstrąga. W drugiej połowie zamurowaliśmy dostęp do naszej bramki, przez co goście nie strzelili już żadnego gola.

Ostatecznie mecz zakończył się naszą wysoką porażką.

 

Marsylia 0:3 Motpellier

 

( nie mogę odczytać screnna z meczu, bo mam jakiś błąd w save ).

 

 

Kilka dni później do Marsylii przybyła ekipa Paris Saint Germain, z dwoma światowymi tuzami - Georgem Weah i Dawidem Ginola. Byliśmy zmęczeni psychicznie po ostatnim laniu, ale mimo wszystko próbowałem zapalić chociaż malutki płomyczek nadziei. Na trybunach zasiadło ponad dwadzieścia tysięcy kibiców. Dobrze, że mieliśmy w obwodzie charyzmatycznego Vollera, który swoim doświadczeniem motywował młodszych kolegów.

 

Barthez

R.Carlos-Desailly-Di Meco-Eydelle

Sauzee-Thomas-Deschamps-Stojkovic

Strupar - Voller

 

Nie zmieniałem formacji defensywnej. Po rozpoczęciu meczu zamiast ruszyć do frontalnego ataku, rozgrywaliśmy piłkę między sobą bardzo długo i dokładnie. Po kilku podaniach z trybun poleciało gromkie " ole ". Jedynego gola zdobył Branko Strupar. Sauzee przerzucił ciężar gry na drugą stronę, Stojkovic założył siatkę obrońcy PSG, podał do Strupara, a ten w sytuacji sam na sam z bramkarzem rąbnął pod poprzeczkę. Pierwsze trzy punkty zdobyte w Ligue 1 cieszyły mnie bardziej, niż odnalezienie w szafie danych konta bankowego.

 

Marsylia 1:0 PSG

 

( ponownie nie przeczytało mi raportu meczowego )

Odnośnik do komentarza

Bulwar Michelet powoli zasypiał zmęczony trudami dnia. Szliśmy w zwartym szyku usiłując odnaleźć ów tajemnicze miejsce, w którym rzekomo pracowała kobieta, z którą widziano Domańskiego. Było ciemno. Na niebie gwiazdy przysłonięte chmurami, na ulicy blask latarni. Po drugiej stronie ulicy dwóch mężczyzn toczyło zażartą walkę. Rąbali głowami o beton, o barierki, a dookoła stał tłum gapiów wiwatując na ich cześć. Dalej, przy parkowej ławce siedziało dwóch gejów podlizujących się nawzajem. Ich języki wystawione na chłodne powietrze splatały się i rozplatały w miłosnym uniesieniu.

- O ja pierdolę - zaklął szpetnie Kazulo odwracając głowę w drugą stronę.

Przechodząc obok parku, widzieliśmy parę, która oddawała się zapomnieniu. Przynajmniej tak nam się wydawało, choć kobieta szarpała się na wszystkie strony. Wchodził w nią energicznie, rytmicznymi ruchami, zasłaniając buzię dłonią. Każda wystrzelona w powietrze ręka była zaraz krępowana i sprowadzana do ziemi.

- Ci to nie mają wstydu. Ty, on jej chyba nie gwałci, co? - spytał Dąbrowski zatrzymując się na moment.

- Na co się gapisz? Chcesz się dołączyć, czy jak? - spytałem chwytając kumpla za przegub prawej ręki.

Zaraz za stoiskiem z lukrowanymi piernikami stał dom z zielonej cegły. Z okien na ulicę padało blade, czerwonawe światło. Przy wejściu stała grupka dziewczyn, w fikuśnych fatałaszkach, paląca papierosy.

- To chyba o tym mówił ten barman - rzekł Tupalski poprawiając niedbale ułożoną fryzurę.

Spoglądając na profesora zrobiłem to samo, Dąbrowski poprawił krocze, a Piotr przejechał palcem po zębach.

- Przepraszam - zagadnąłem - szukamy pewnego człowieka. Mam tutaj jego zdjęcie - wyjąłem z kieszeni pogiętą fotografię.

- Kotku, my tu pracujemy. Nie przeszkadzaj - odparła długonoga, rudowłosa dziewczyna odziana w skąpą, czarną miniówkę.

- Mam tu - wyjąłem setkę i przykleiłem ją sobie na czoło - coś, co może rozwiąże wam język i pomoże szarym komórkom pracować. To jak?

- Nie widziałam go tutaj nigdy. A Ty? - dziewczyna podała zdjęcie pulchnej blondynce, która co chwila poprawiała wylewający się biust.

- Ja też nie. Może Ty?

Zdjęcie wędrowało z rąk do rąk. Za każdym razem, kiedy inna dziewczyna trzymała je w dłoniach wyobrażałem sobie, jak bardzo muszą być te ręce zapracowane. Każda noc, to trzech, czterech klientów, co tygodniowo daje ponad dwudziestu, miesięcznie ponad osiemdziesięciu, a w skali tych kilku lat ...

- To jak? Nie widziałyście go?

- A wiesz, zapytaj jeszcze w środku. Tam - ruda wskazała paluszkiem na starszą, dobrze ubraną kobietę, która właśnie weszła do jakiegoś pokoju - jest Marguerite. Ona zna wszystkie dziewczyny. To przez jej ręce przechodzą wszyscy nowi klienci.

- Przez jej ręce powiadasz ... - wlepiłem jej banknot i wszyscy weszliśmy do środka.

W środku panował pedantyczny porządek. Na ścianach wisiały piękne, stare obrazy, w wazonach pachniały świeżo ścięte kwiaty. Szliśmy po wyglancowanym parkiecie, na którym nie było najdrobniejszego nawet kamyczka. Przy stole siedział pan w dojrzałym wieku. Jego lśniące zakola błyszczały jak latarnia morska z odległościu kilku mil.

- Dzień dobry szanownemu panu - przywitałem się podając dłoń. Mężczyzna ją uścisnął, po czym wyszedł zza biurka i stanął przy nas:

- Czym mogę panom służyć? Szukacie jakiejś interesującej przygody?

- Szukamy, ekhm, naszego przyjaciela.

- Niestety, w naszej agencji nie pracuje żaden homoseksualista. Panowie wybaczą ...

- Jest pan homofobem?

- No ... nie, a dlaczego pan pyta?

- Bo ja ani słowem nie wspomniałem, że chcemy się zabawić. Szukamy naszego przyjaciela, który zaginął ponad tydzień temu.

Starszy pan spojrzał na zdjęcie, uśmiechnął się pod siwym wąsem i nacisnął guzik na podłużnym, szarym głośniku.

- Marguerite, podejdź tu, proszę.

Po chwili przed nami stanęła bardzo zadbana, starsza kobieta. Na moje oko miała około pięćdziesiątki. Ubrana w beżową, długą suknię z pstrokatymi wzorkami, szary szal z jakiegoś zwierzaka i eleganckie buty. bardziej przypominała bogatą panią z salonów, niż burdel mamę.

- Marguerite, powiedz nam, czy znasz tego pana?

Kobieta spojrzała na fotografię, uśmiechnęła się do nas i odparła z włoskim akcentem:

- To przyjaciel Madeleine.

- Kto? Kogo? - Dąbrowski wypalił niepytany.

- Madeline, mojej chrześnicy.

- A ... gdzie go możemy znaleźć?

- Nie mam zielonego pojęcia. Nie kontrolujemy naszych dziewczyn. Są dorosłe i robią co im się żywnie podoba.

- No ale chyba ma pani jakiś kontakt z tą całą Madeline ?

- Tak, mam, ale ona nie lubi, kiedy się jej przeszkadza. Zwłaszcza, że wyjechała.

- Wyjechała?! - krzyknąłem zdumiony.

- Tak. Na wakacje do Paryża.

- No to mamy problem. Dziękuję pani serdecznie za pomoc.

- Ależ nie ma za co. W ramach zapłaty pozwolę wam skorzystać z naszych kobiet za połowę ceny.

Odnośnik do komentarza

LOSC Lille Metropole było gospodarzem kolejnego spotkania. Największymi gwiazdami francuskiej ekipy byli : 21 letni Henrik Larsson, 19 letni Antoine Sibierski i jego rówieśnik, Ze Roberto. Do meczu przystąpiliśmy w niezmienionym składzie.

 

Barthez

R.Carlos-Desailly-Di Meco-Eydelle

Sauzee-Thomas-Deschamps-Stojkovic

Strupar - Voller

 

Pierwsze 45 minut to koncertowa gra Jean-Claude Nadona - golkipera gospodarzy. Francuz dwoił się i troił broniąc kolejno uderzenia Vollera, Strupara, Carlosa i Stojkovica. Lille wyprowadziło tylko dwa składne ataki, z czego jeden zakończył się golem. Do bramki Bartheza trafił Szwed Larsson. W drugiej połowie ruszyliśmy do odrabiania strat. W 56 minucie po podaniu Deschampsa do wyrównania doprowadził Branko Strupar. Pięć minut później było już 2:1 dla nas. I tym razem Chorwat wpisał się na listę strzelców pokonując golkipera z najbliższej odległości. Kiedy wszyscy już myśleli że wywieziemy upragnione trzy punkty, w doliczonym czasie gry Duńczyk Per Frandsen wyrównał golem z rzutu wolnego.

 

LOSC Lille Metropole 2:2 Marsylia

 

 

Trzy dni później na własnym boisku podejmowaliśmy przedostatnie w tabeli Valenciennes Football Club. Ustawiłem drużynę bardzo ofensywnie nakazując bocznym obrońcom włączanie się do ataków, co spotkało się z aprobatą Roberto Carlosa.

 

Barthez

R.Carlos-Desailly-Di Meco-Eydelle

Sauzee-Thomas-Deschamps-Stojkovic

Strupar - Flo

 

Zmęczony Voller poprosił mnie o tydzień wolnego. Pierwszego gola zdobył Strupar po niespełna 30 sekundach gry. Drugie trafienie dołożył Stojković trzy minuty później. Kibice byli w niebo wzięci, włącznie z całym zarządem. Do końca pierwszej połowy nie udało się nam zdobyć już gola, ale na przerwę i tak schodziliśmy w bardzo dobrym humorze. W drugiej połowie wprowadziłem na boisko Hyypię i Boksica. W 68 minucie rzut wolny egzekwowany przez Sauzee wykorzystał Strupar. W 80 minucie na 4:0 podwyższył Hyypia i tym wynikiem zakończyła się ta potyczka.

 

Marsylia 4:0 Valenciennes

 

 

25 sierpnia na Stadion Geoffroy Guichard w Saint-Etienne zmierzyliśmy się z tamtejszym A.S. Saint-Etienne, z rewelacyjnym Titi Camarą.

 

Dudek

Riise-Desailly-Di Meco-Angloma

Boksic-Thomas-Deschamps-Marlet

Strupar - Flo

 

Musiałem dać pograć zmiennikom, bo morale w drużynie wyraźnie spadło. Na początku spotkania wynik otworzył Branko Strupar. Nasz najlepszy strzelec złapał na wykroku Gregory'ego Copuet'a i posłał piłkę w długi róg. Pod koniec pierwszej połowy Chorwat zdobył drugą bramkę. Po podaniu Marleta Flo wyszedł sam na sam z bramkarzem, zamarkował uderzenie i podał do Strupara.

Kolejne trzy punkty dały nam awans na piąte miejsce w tabeli.

 

A.S. Saint-Etienne 0:2 Marsylia

 

( nie wiem dlaczego nie czyta mi w save screenów. Mam nadzieję, że z czasem się to zmieni )

Odnośnik do komentarza

Mimo, iż 'tematyka' jest zupełnie inna, to nadal trzymasz poziom.

 

Szczerze powiedziawszy nieszczególnie spodobał mi się pomysł cofnięcia do 92 roku i kompletna zmiana nastroju powieści, ale z czasem zacząłem się przekonywać, że nawet na tym polu radzisz sobie znakomicie. Powodzenia w OM! :)

Odnośnik do komentarza

November Rain Guns n Roses rozlewało się po pokoju tak nostalgicznie, że nawet kwiaty płakały w doniczkach zasłaniając się wstydliwie kawałkiem firanki. Całe dzieciństwo usłane było nutami kultowego rocka. AC/DC, Guns n Roses, Aerosmith to zespoły, których nuty spłodziły więcej ludzi, niż pęknięte prezerwatywy w XXI wieku. Pamiętam, jak razem z Dąbrowskim podrywaliśmy dziewczyny na dyskotekach naśladując rozczochranego Slasha i charyzmatycznego Axela. Dąbrowski właśnie siedział teraz naprzeciwko mnie bujając się melancholijnie na boki. Miał w sobie co prawda tyle gracji co Jarosław Kaczyński paradujący w bikini po linie wysokiego napięcia zawieszonej nad wodospadem Niagara, ale nie dbał o to. Nie dbał o to również kawałek gotowanej wołowiny, który leżakował pomiędzy kłem a trzonowcem wkurwionego Kazula. Nawet Tupalski pochłonięty studiowaniem artykułu traktującego o problemach przedwczesnego wytrysku wśród mieszkańców mongolskich wiosek, spojrzał na nas badawczym wzrokiem odnajdując w pięcioliniach strunowego wulkanu coś z dzieciństwa.

- Ciekawe co robi teraz Domański – westchnął podczas jednej z kropel Kazulo wciskając w zęby kawałek przełamanej na pół zapałki.

- Pewnie baraszkuje gdzieś z tą bladzią nie pamiętając zupełnie o nas.

- Bladzią mówisz? A skąd wiesz kim jest ta kobieta? Ona dzisiaj ma te dwadzieścia kilka lat, ale w naszych czasach jest już dojrzałą kobietą.

- Madeline – Tupalski westchnął głęboko i siarka na zapałce zasyczała jak nadepnięty grzechotnik.

- Piękne imię nieprawdaż ?

- Tak, perfekcyjne imię dla ladacznicy.

- Ech, za grosz w was romantyczności – Kazulo opuścił pomieszczenie trzaskając drzwiami.

- O ch** mu chodzi?

- On szuka w życiu tego czegoś, czego Ty nawet nie usiłujesz znaleźć – odparłem poklepując kompana po ramieniu.

- A Tobie o co chodzi?

- O Twoje bruzdy w mózgu.

- ?!

- No o ich deficyt.

 

Wieczorem, tuż po dwudziestej drugiej poszedłem do sklepu po kilka szklanych piw. Wieczór był tak piękny i gorący jednocześnie, że nawet podmurowe żule zamieniły sikacze na nieco droższe, tanie piwo. Na ulicy Marsylii panowała błoga cisza. Gdzieś w oddali słychać było klekotanie podków, z drugiej strony ktoś śpiewał radośnie pijackie ballady. A pod sklepem, na schodach, siedział starszy człowiek w cylindrze, ściskający w dłoni rękojeść noża. Przez moment stanąłem przed dylematem – piwo, czy życie? – ale po chwili studenckie doświadczenie wzięło górę i przeszedłem obok mężczyzny. W sklepie panował pedantyczny porządek. Wąska w pasie kobieta wystająca od połowy piersi w górę, zza lady, wyglądała co prawda jak obsrany strach na wróble, ale jej przemiły głos załagodził estetyczne rany. Kiedy wypełniłem reklamówkę odpowiednią ilością alkoholu, przed sklepem nie było już nikogo. Ruszyłem więc dziarsko przed siebie wygwizdując pod nosem "Zapal świeczkę" Dżemu. I kiedy miałem już skręcać w bramę prowadzącą do hotelu, kątem oka zauważyłem szarpiącą się parę. Cylindrowy mężczyzna okładał niemiłosiernie rudowłosą kobietę. Po chwili przy mnie stanął Kazulo, który przed momentem sikał na hotelowy trawnik.

- Co jest k***a? - zapytałem retorycznie usiłując dostrzec w ciemności całe zajście.

- Zostaw ich. Nie wtrącajmy się w cudze sprawy. Sam wiesz jak to jest. Chcesz pomóc, a później i tak wychodzi, że to Ty jesteś tym gorszym.

- Masz rację.

Wchodząc do hotelu odwróciłem głowę w stronę walczącej pary. Nie było już nikogo. Tylko nocny stróż wędrował asfaltem uśmiechając się do nieba.

Odnośnik do komentarza

Obudziłem się wcześnie rano zmęczony koszmarami. Całą noc śniły mi się zęby, co jak głoszą polskie przesądy, jest oznaką śmierci. Spojrzałem na Kazula. Chrapał w najlepsze zagryzając kancik poduszki Wypiłem szybko wczorajszą kawę, wyciągnąłem z kieszeni marynarki skradzionego Tupalskiemu papierosa i po cichaczu zszedłem do restauracji. W portierni nie było nikogo. Podobnie zresztą na sali i przed budynkiem. Wyszedłem na zewnątrz. Powietrze pachniało deszczem i mokrą ziemią. I kiedy miałem już zasiąść na drewnianych krzesełkach zgromadzonych dookoła marmurowego stołu, przed bramę hotelu zajechał radiowóz, a zaraz po nim drugi i trzeci. Przed bramą zaczęli gromadzić się gapie. Strzepałem nadpalony tytoń do popielniczki i dziarskim krokiem, z uśmiechem na gębie od ucha do ucha, udałem się w stronę stróżów prawa.

Na trawniku, tam gdzie wczoraj widzieliśmy szarpaninę, leżała kobieta. Jej nogi były pokryte gęstą, bordową krwią. Rozszarpana spódniczka obnażała poharatane łono. Wstrzymałem oddech. Poczułem się tak, jak bym to ja ją zamordował.

Podszedłem bliżej ogrodzenia. Dziewczyna patrzyła w niebo bladym wzrokiem. W miejscu gdzie powinna mieć prawą pierś, widziałem kawałek kości obtoczony wyschniętym mięsem.

- Proszę się odsunąć! Proszę się odsunąć! - jeden z policjantów tarasował przejście lekarzowi.

- Po co lekarz człowieku. Przecież od razu widać, że to trup! - krzyknął ktoś z tłumu.

Blask fleszy aparatu i krzyki doprowadzających do porządku policjantów mroziły krew w żyłach. Stałem jak słup soli patrząc na ciało, które jeszcze wczoraj przecież, tak niewinnie spacerowało marsylskimi ulicami. Po chwili za moimi plecami stanął zaspany Kazulo.

- Co się ... łooo k***a. Ty, przecież myśmy ją wczoraj widzieli jak ...

- Tak Michał. Pamiętasz też co wtedy powiedziałeś ?

- Skąd miałem wiedzieć ... ja pierdolę, on ją zgwałcił?

- I odciął jej pierś.

Michał zwymiotował prosto na swoje buty.

- Gdybyśmy jej wtedy pomogli ...

- Musimy złożyć zeznania. Pamiętasz jak wyglądał ten człowiek ?

Zmrużyłem powieki usiłując przypomnieć sobie twarz oprawcy.

- Miał ... czarne włosy ... cylinder i charakterystyczną bliznę pod prawym okiem.

- A skąd Ty wiesz jakie miał włosy, skoro miał ten pieprzony cylinder?

- Bo opadały mu na ramiona. Miał też czarną bródkę, taką w kształcie trójkącika.

- I Ty to wszystko widziałeś w tych ciemnościach ?

- Nie. Siedział na schodach, jak kupowałem piwka.

- Nie mogę w to uwierzyć .... ja pierdolę, patrz!

Odwróciłem głowę w stronę policjantów. Dziewczyna leżała już w czarnym, plastikowym worku. Wcześniej widzieliśmy ją tylko z prawej strony. Na lewym policzku miała wyciętą czymś ostrym liczbę siedem.

Odnośnik do komentarza

28 sierpnia, dzień po makabrycznej zbrodni, zmierzyliśmy się w lidze z faworyzowanym Strasbourgiem. Media podgrzewały dodatkowo atmosferę serwując kibicom gorące informacje dotyczące pozyskanego niedawno z Lecha Poznań - Jerzego Podbrożnego. Taktyka nie uległa zmianie. Zmęczonego Bartheza zastąpił Jerzy Dudek, a Stojkovica Marlet.

Pierwsza połowa obfitowała w sytuacje podbramkowe. Pierwszy groźny strzał na bramkę goście oddali dopiero po upływie dziesięciu minut. Od tej pory zaczęła się ostra wymiana ciosów. Dudek dwoił się i troił między słupkami, ratując nas z opresji w niemal niemożliwych do obrony sytuacjach. Sylvain Sansone skapitulował pierwszy i ostatni raz tuż przed przerwą. Do siatki Strasbourga trafił Branko Strupar. W drugiej połowie cofnąłem ofensywnych skrzydłowych do środka boiska. Przez pierwszy kwadrans kontrolowaliśmy właśnie tę strefę rozgrywając piłki z klepki. Niestety, po kardynalnym błędzie Deschampsa w 76 minucie goście doprowadzili do wyrównania. Strzelcem feralnej bramki został Jerzy Podbrożny. W 86 minucie mogłem już swobodnie zjeść swój kapelusz. Do bezpańskiej piłki dobiegł Marc Keller i nasi kibice dostali obstrukcji.

 

Marsylia 1:2 Racing Club de Strasbourg

 

Trzy dni później miejsce Strasbourga na Stade Velodrome zajęła ekipa Toulouse. Goście zajmowali przed tym meczem siódme miejsce w tabeli, strzelając ledwie siedem bramek. A że u nas z defensywą bywa tak jak z prostytutką obiecującą wstrzemięźliwość, statystyki musiały ulec zmianie. Kiedy 26 tysięcy kibiców rozsiadło się wygodnie w średnio wygodnych krzesełkach, ja zmawiałem pacierz. Niebiosa w zamian postanowiły mi zgotować istne piekło.

Rozpoczęło się cudownie. Voller otworzył worek z bramkami wpisując się na listę strzelców. Na początku drugiej połowy kolejne trafienie zaliczył Strupar i tym samym objął prowadzenie w klasyfikacji strzelców Ligue 1. Prowadziliśmy pewnie 2:0, więc przeprowadziłem dwie zmiany. Na boisku pojawił się Thomas i Angloma. Aż przyszła 89 minuta i nasze serca zamarły. Fabrice Divert, tak całkowicie od niechcenia uderzył piłkę z ponad ... 35 metrów. Zdziwiony Barthez tylko odprowadził ją wzrokiem wprost do okienka. Nawet mi ręce same złożyły się do oklasków. I kiedy arbiter nakazał grę od środka, Toulouse przeprowadziło iście Speede Gonzalowski atak. Sylwain Wiltord podał szybko do Rachida Azzouzi, ten posłał długą piłkę wprost na klatę Michela Pavona, a rosły środkowy pomocnik z najbliższej odległości pokonał naszego golkipera strzałem z piętki. Miałem ochotę wbiec na boisko i znokautować sędziego, strzelca gola i bogu ducha winne osoby, które stanęłyby mi na drodze.

 

Marsylia 2:2 Touluse

 

-------------------------------------

 

W tydzień po bestialskim zamordowaniu rudowłosej kobiety w prasie pojawiły się informacje dotyczące rysopisu podejrzanego. Według niektórych, był to barczysty mężczyzna, na oko trzydziestoletni, z wielkim tatuażem w kształcie kotwicy spoczywającym na prawym ramieniu. Inni niektórzy twierdzili, że był to starszy pan, ubrany w szary smoking, który nosi ze sobą długą, brązową parasolkę zakończoną charakterystycznym szpikulcem. Prawdopodobnie tym właśnie ostrzem zadaje ostateczny cios, wyrzynając później kolejną cyfrę na ciele denata. Czytałem też wzmianki, jakoby był to zbieg z Guantanamo, który trafił na Kubę za zarżnięcie piłką do metalu całej rodziny, włącznie z psem, kotem i siostrzenicą sąsiada. Kolejne informacje były tak fascynujące, jak jedzenie mąki palcem.

Odnośnik do komentarza

November Rain Guns n Roses rozlewało się po pokoju tak nostalgicznie, że nawet kwiaty płakały w doniczkach zasłaniając się wstydliwie kawałkiem firanki. Całe dzieciństwo usłane było nutami kultowego rocka. AC/DC, Guns n Roses, Aerosmith to zespoły, których nuty spłodziły więcej ludzi, niż pęknięte prezerwatywy w XXI wieku. Pamiętam, jak razem z Dąbrowskim podrywaliśmy dziewczyny na dyskotekach naśladując rozczochranego Slasha i charyzmatycznego Axela.

 

Błagam, litości! Axl'a!

 

Sam z wielką chęcią bym się przeniósł w ten rok. Toż to jedna z ostatnich możliwych okazji do zobaczenia rudego na żywo w starym składzie. :-)

Odnośnik do komentarza

Zapach beżowej skóry marsylskiej taksówki był nie do zniesienia. Wtykałem sobie dwa palce w dziurki od nosa i wstrzymywałem oddech co kilka sekund na kilka sekund. Siedzieliśmy jak sardynki w puszce, jeden obok drugiego, tak, jak byśmy jechali na rozstrzelanie. Nikt się nie odzywał. W citroenie panowała błoga cisza, którą raz po raz przerywał odgłos pierdzących spodni przesuwających się po śliskim obiciu. Kierowca, o twarzy Clinta Eastwooda z czasów jego młodości, wiózł nas właśnie do centrum. Kazulo siedział na przednim fotelu wwiercając wzrok w miasto uciekające za tylną szybą. Był przypięty pasami w poprzek kręgosłupa. Tuwalski trzymał na kolanach poranną gazetę, śliniąc palca za każdym razem, kiedy przerzucał stronę. I chyba tylko Dąbrowski zmęczony życiem nie okazywał żadnego zażenowania. Siedział cichutko, chowając twarz w kołnierzu swojej sraczkowatej kurtki.

Kiedy minęliśmy wielki Sex Shop z paradującą w oknie, młodą brunetką, Eastwood zredukował bieg, przydusił pedał hamulca i stanęliśmy twarzą w twarz z grupką smakoszów win. Wlepiłem w sterczącą dłoń kilka papierków i wychodząc z samochodu otrzepałem pomiętolone spodnie.

- Powietrze. Nareszcie świeże powietrze – przywitałem miasto błogim okrzykiem. Studenckim zwyczajem kupiliśmy sobie po kuflu zimnego piwa, wypaliliśmy po dwa papierosy i naładowani pozytywną energią, skrytą chytrze w chmielu i kilku zwitkach tytoniu, ruszyliśmy podbijać centrum. Aleje Marsylii przepełnione były radosnym tłumem. Przy fontannie siedziało kilka osób chłodząc spocone twarze i pachy namoczoną dłonią. Dalej, przy stolikach wykonanych z najtańszego metalu, trzech marynarzy podrywało zawstydzoną kelnerkę. Wyglądało to tak, że jeden pokazywał jej tatuaż na przedramieniu, a pozostali zwiedzali jej stanik i majtki gruboskórnymi palcami.

- A wiesz – zaczepił Kazulo Dąbrowskiego – jeśli chcemy wrócić do domu, będziemy musieli odnaleźć Domańskiego.

- Taa – rozmarzył się Dąbrowski wlepiając gały w zarumienioną dziewczynę.

Na środku placu stał mim. Wyglądał zupełnie jak nasza pani profesor od archeologii, z tym, że ten akurat miał większe cycki.

- Hej, spójrzcie, czy to nie ten barman? – Tupalski wskazał palcem na przechadzającego się po krawężniku młodego chłopaka.

- No … chyba tak. To miasto jest tak małe … - ruszyłem w kierunku chudzielca uderzając po drodze z barka staruszkę.

- Witam – podałem mu dłoń.

- Eee … witam … a my się skądś znamy? – zapytał zdziwiony czerwieniąc się jak pomidor.

- Spotkaliśmy się kilka dni temu w tej obskub … ekhm, w restauracji w której pracujesz.

- Ach taaak, pamiętam. Bardzo mi miło, że mnie zapamiętałeś – chłopak przesunął swoje dłonie po pośladkach mierząc nas od góry do dołu.

- Bo widzisz, szukaliśmy tej dziewczyny i naszego kompana w całym mieście. Okazało się, że wyjechali do Paryża i teraz zastanawiamy się, gdzie też mogą się podziewać.

- No jak to gdzie? To wy nie wiecie gdzie panienka Madeline spędza wszystkie wolne chwile? Przecież to banalne. Marguerite z mężem prowadzą hotel w dzielnicy Le Marais, przy ulicy Vielle de Temple.

- Coś już kiedyś słyszałem o tej dzielnicy – podrapałem się po głowie mrużąc oczy.

- No dobrze, a teraz przepraszam, muszę już iść. Czeka na mnie mój przyjaciel. Wpadnijcie kiedyś jeszcze do naszej restauracji. Będę czekał z niecierpliwością. Baaaj.

- Dzielnica Le Marais … - mruczałem sam do siebie wracając do grupki przyjaciół.

- Uważaj jak leziesz! – ryknął ktoś po mojej prawej stronie. Nim się odwróciłem coś rąbnęło mnie w policzek i runąłem na ziemię uderzając barkiem o kant muru. Kiedy uniosłem głowę w górę zobaczyłem pędzącą na mnie z prędkością światła nasadę sportowego buta. Po przyjęciu ciosu krople krwi opryskały śnieżnobiały tynk budynku.

- I pamiętaj suko, nigdy więcej nie wtrącaj się w czyjeś sprawy. Uważaj jak chodzisz i którędy chodzisz. Następnym razem może być gorzej. Tfu!

Cztery anioły uzbrojone w puzony dęły z całych sił w niebo. A ponad ich głowami tańczyły gwiazdy uśmiechając się do mnie.

- Żyjesz? Dajcie chusteczkę, on strasznie krwawi!

- Skąd ja Ci k***a wezmę teraz chusteczkę?! – krzyczał Kazulo rozrywając mankiet swojej eleganckiej koszuli.

Kiedy otworzyłem oczy, nade mną stał tłum gapiów. Kilkoro z nich pokazywało na mnie palcem, inny trzymali się za głowę, jeszcze inni pstrykali sobie zdjęcia, jak bym był jakimś pierdolonym Tysonem po nokaucie.

- Zderzyłem się z lokomotywą? – wycedziłem przez zęby zaciskając je z bólu.

- Ta staruszka, którą potrąciłeś, to chyba była matka tego człowieka – Dąbrowski usiłował stłamsić w sobie śmiech, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze.

- Skurwysyn, gdybym wiedział że mnie uderzy …

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...