Choć powiem szczerze, że czasami zadziwia paradoks postaw Polaków w czasie II WŚ. Na przykład dopiero pół roku temu dowiedziałem się, że mój świętej pamięci dziadek, jako młody chłopak, jeździł z warzywami, owocami i zbożem do Włodawy do getta i tam rozdawał je Żydom, ryzykując zarówno wpierdol od swojego ojca, który mu tego zabraniał, jak i kłopoty z prawem. Jednocześnie nie przeszkadzało być to dziadkowi największym antysemitą, jakiego znałem. No i ta historia jest właściwie w rodzinie tajemnicą poliszynela, dowiedziałem się o niej przypadkiem, kiedy piliśmy wódkę z wujkiem i siedziała z nami babcia i spytałem się, czy pamięta jeszcze Żydów. Opowiadali tę historię przyciszonym głosem, tak jakby to był jakiś wstyd, że dziadek pomagał "żydkom", jak to się tam mówi. Zawsze się śmieję, że nie rozumiem oburzenia ludzi, którzy protestują przeciwko stwierdzeniu, że Polacy "antysemityzm wysysają z mlekiem matki", bo ja tak dokładnie miałem. Nikt mi wprost nie mówił o tym, że Żydów trzeba nienawidzić, ale od małego słyszałem teksty w stylu: "czapkę zdejmij, Żydem nie jesteś", "idzie to jak wesz po Żydzie", itp. I jak zacząłem dojrzewać i wykształcać swój własny światopogląd to zauważyłem, jak dużo nieufności i pogardy mam gdzieś tam podświadomie w stosunku do Żydów, mimo że wtedy nie widziałem jeszcze żadnego na oczy nawet. Mnie to przeraża, a wiem, że historia mojej rodziny nie jest bardzo wyjątkowa w tym względzie.