Skocz do zawartości

Xysio

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    21
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Xysio

  1. Hej, mam takie głupie pytanie, może coś o tym wiecie. Z pewnych powodów mam obecnie zainstalowanego Windowsa 2000 i nie mogę tego zmienić. Mój system spełnia wszystkie warunki na pójście FM 2010, oprócz tego nieszczęsnego systemu. Czy dałoby się coś zrobić, na przykład doinstalować jakieś pliki, coś zmienić w grze albo w systemie, żeby gra poszła? Pozdr
  2. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Pozostałe spotkania eliminacji w naszej strefie przedstawiały się następująco: Boliwia - Kolumbia 2:2 Ekwador - Argentyna 0:1 Urugwaj - Paragwaj 2:1 Wenezuela - Brazylia 0:2 Oznaczało to, że przynajmniej przez te kilka dni jesteśmy liderami w tabeli. Nasze liderowanie szybko miało się jednak skończyć, gdyż nie wyobrażałem sobie zwycięstwa z Brazylią na jej terenie. W porównaniu do meczu z Chile w składzie nastąpiła jedna zmiana: pauzującego za czerwoną kartkę Guerrero zastąpił Holsen: Penny - Cancar, Salazar, Arakaki, Corrales - Jayo - De la Haza, Vargas - Hernandez - Pizarro, Holsen Brazylijczycy już od pierwszych minut chcieli nam pokazać, że zemsta za pokonanie ich w ostatnim meczu będzie surowa. nasza dobra gra w obronie sprawiła jednak, że nie mogli podejść pod bramkę, zasypali nas więc groźnymi strzałami z dystansu. Przez pierwsze dwadzieścia minut Penny udowadniał, że jest półbogiem - bronił tak wspaniale, że mogłem przed nim paść na kolana. Potem gra się wyrównała, a w końcówce spotkania... to my mieliśmy przewagę! Niestety, Julio Cesar również udowadniał, że byle bramkarz w reprezentacji Brazylii nie gra i obronił kąśliwe strzały zarówno Hernandeza jak i De la Hazy. Po przerwie obraz gry wyglądał podobnie - Brazylia niemrawo usiłowała atakować, a nasze kontry zmuszały Cesara do maksymalnego wysiłku. Marzenia jednak skończyły się w 64 minucie, kiedy to po kombinacyjnej akcji Alveza, Robinho i Adriano, ten ostatni z bliskiej odległości nie dał Penny'emu szans. Po tym golu całkowicie straciliśmy wiarę w zwycięstwo i już nawet nie próbowaliśmy atakować. Ostatecznie pogrążył nas Maicon, który uderzył piękną, podkręconą piłkę z dystansu. Brazylia zasłużenie wygrała, ale ja i tak byłem zadowolony z postawy mojej drużyny. 5 września 2007, stadion Vivaldao, Manaus: [Elim. MŚ] Brazylia [2] - Peru [1] 2:0 (1:0) Adriano 64, Maicon 80 Widzów: 57 980 Piłkarz meczu: Julio Cesar (9) - Brazylia
  3. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Chile było teoretycznie słabą, ale jednak bardzo groźną drużyną. Odpadło z Copa America po bezbarwnej porażce z Boliwią, ale wcześniej potrafiło zremisować z Brazylią i USA. Mieli w składzie kilku piłkarzy o jakich ja mogłem tylko pomarzyć i to właśnie ich musieliśmy się strzec. Mimo wszystko jednak byliśmy faworytami tego meczu. Treningi na zgrupowaniu były bardzo ciężkie. I chyba jednak za ciężkie - w ciągu dwóch dni pożegnaliśmy trzech graczy - Garcię, Mosquerę i Zegarrę. Ten ostatni miał zagrać w pierwszym składzie, więc jego brak przyjdzie nam odczuć i to bardzo. Na mecz wybiegliśmy w dość klasycznym składzie, pomijając kontuzje: Penny - Cancar, Salazar, Arakaki, Corrales - Jayo - De la Haza, Vargas - Hernandez - Pizarro, Guerrero Na lewym skrzydle postanowiłem spróbować występującego dotychczas w obronie Vargasa, zaś w ataku dałem szanse Guerrero, który ostatnio rozstrzelał się w Hamburgu. Już pierwsze minuty upewniła mnie w przekonaniu, że był to dobry pomysł - Jayo wrzucił piłkę w pole karne, Claudio Bravo obronił strzał Pizarra, ale ślicznej dobitki właśnie Guerrero już nie zdołał. Eliminacje zaczynały się dla nas wspaniale. Niestety, niesiony brawurą napastnik, zaraz po strzeleniu gola popełnił cyniczny, brutalny faul, który kosztował go czerwoną kartkę, a nas zmusił do gry w dziesiątkę. Tym samym był to chyba najkrótszy czas spędzony na boisku ze strzeloną bramką w historii peruwiańskiej reprezentacji. Jego brak dał się odczuć od razu - Chile zwietrzyło swoją szansę i zaatakowało. Gdy w 24 minucie kontuzji doznał Vargas złapałem się za głowę - skład zaczął się zupełnie rozsypywać! Nadal jednak prowadziliśmy. I to prowadzenie jakimś cudem udało się utrzymać do przerwy, głównie dziękim fantastycznym interwencjom Penny'ego. W przerwie zmieniłem ustawienie na najbardziej defensywne, na jakie tylko mogłem sobie pozwolić. To zaskoczyło przeciwnika. Zaraz po przerwie Jayo wykonywał z daleka rzut wolny, w pole karne świetnie wpadł Hernandez i celnym strzałem z ostrego kąta podwyższył prowadzenia na 2:0. Wydawało się, że ten gol podciął Chilijczykom skrzydła, jednak po okresie słabszej gry znów zaczęli nas atakować. Przyniosło to efekt w 70 minucie, kiedy Mark Gonzales najwyżej wyskoczył do piłki posyłanej z rzutu wolnego pokonał Penny'ego strzałem tuż przy słupku. Zrobiło się niebezpiecznie. Na szczęście chwilę potem wykonywaliśmy podręcznikowy rzut wolny - De la Haza dośrodkowywał, najwyżej wyskoczył Salazar i lekkim strzałem głową nie dał szans Bravo. Sędzia zaliczył tego gola jako samobój Pardo, ale nie protestowałem - ważne że padł. Chile ogarnęła frustracja i w końcowych minutach nie byli dla nas żadnym zagrożeniem. Odnieśliśmy zwycięstwo wykonując plan minimum. 1 września 2007, Estadio Nacional, Lima: [Elim. MŚ] Peru [-] - Chile [-] 3:1 (1:0) Guerrero 3, Hernandez 49, Pardo 73 sam. - Gonzales 69 Guerrero cz. k. 4 Widzów: 43 344 Piłkarz meczu: Ernesto Arakaki (8) - Peru
  4. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Sława, pieniądze, autografy... To wszystko czekało mnie po powrocie do domu. Nagle stałem się rozpoznawalny na cąlym kontynencie. W końcu, gdy zaproszenia na wystawne bankiety wydawane przez peruwiańską elitę przepełniły zapchały już moją skrzynkę, postanowiłem spalić je wszystkie w piecu i zabrać się z powrotem za piłkę. A był już na to najwyższy czas, gdy rozpoczynały się eliminacje do Mistrzostw Świata 2010 w RPA. Musieliśmy w nich wypaść dobrze, w końcu byliśmy oficjalnie najlepszą drużyną w Ameryce Południowej. Dzięki naszemu rewelacyjnemu występowi w rankingu FIFA skoczyliśmy z 39 na 12 pozycję. Teraz jednak, dzięki systemowi ligowemu miało się okazać kto tak naprawdę jest najlepszy. Na mecze z Chile (u siebie) i Brazylią (na wyjeździe) powołałem następujących graczy: Jose Carvallo Erick Delgado Diego Penny Ernesto Arakaki Jean Pierre Cancar Manuel Corrales Jhoel Herrera (O/DBP PL, 27, Alianza Lima) - mogący grać po obu stronach boiska obrońca, który mógłby być ciekawą alternatywą dla Corralesa czy Cancara. Javier Mosquera Alberto Rodriguez Santiago Salazar Juan Manuel Vargas Carlos Zambrano Paolo De la Haza Cristian Benavente Cesar Ccahuantico Luis Hernandez Juan Jayo Henry Quinteros Junior Viza Carlos Zegarra Junior Ross Fernando Garcia (N, 20, Deportivo Municipal) - ciekawy, utalentowany napastnik testowany przez pierwszoligową drużynę zwrócił też i moją uwagę. Jose Paolo Guerrero Roberto Holsen Claudio Pizarro Ysrael Zuniga Ogromnym osłabieniem była dla nas kontuzja Farfana, który nie będzie mógł zagrać jeszcze przez najbliższe dwa miesiące. Mimo to powołani przez mnie gracze powinni dobrze się spisać w zbliżających się spotkaniach. Plan minimum zakładał zwycięstwo z Chile, plan maksimum urwanie punktów Brazylii.
  5. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Pierwszą groźną akcję przeprowadzili amerykanie w 8 minucie. Na szczęście dośrodkowanie Johnsona skutecznie zablokował Arakaki, wybijając piłkę na rzut rożny. My czekaliśmy aż do minuty 17, by oddać pierwszy strzał. Jego autorem był obrońca, Cancar, a piłka przeszła wysoko nad bramką nie czyniąc nikomu żadnej szkody. W 28 minucie mieliśmy doskonałą sytuację ze stałego fragmentu - Farfan wykonywał rzut wolny ze skraju pola karnego. Piłka zatoczyła łuk ponad murem... ale Howard nie dał się zaskoczyć i wybił ją w boisko. Zaraz potem nasi rywale wyszli z kontrą, jednak doskonale spisał się Arkakaki i udało im się jedynie oddać słabiutki, niecelny strzał, nie stanowiący żadnego zagrożenia. W samej końcówce dość nudnej pierwszej połowy świetnie pokazał się wprowadzony wcześniej za kontuzjowanego Pizarro Guerrero, ale jego dośrodkowanie do Zunigi wybili obrońcy. Strata naszego najlepszego napastnika była bolesna, ale wierzyłem, że zmiennicy spiszą się jak najlepiej. Dosłownie w ostatniej sekundzie gry, gdy wszyscy byli już myślami w szatni nagle nie wiadomo skąd wyskoczył zawsze groźny Donovan i stanął sam na sam z bramkarzem. Serce na chwilę mi stanęło, gdy Amerykanin uderzył z całej siły... a Penny sparował ten strzał niemal bez wysiłku. Odetchnąłem z ulgą i skierowałem się do szatni, dopalając ostatniego papierosa jaki mi został. A przecież była jeszcze druga połowa... Po przerwie USA postanowiło nas zaskoczyć i po dwudziestu sekundach gry Dempsey posłał piłkę z dystansu, na szczęście mocno chybiając. Zaraz potem wyprowadziliśmy kontrę, która skończyła się faulem na Zunidze i doskonałą okazją na wykonanie wolnego. Farfan wrzucił piłkę w pole karne, w zamieszaniu znalazł się Zegarra, ale jego strzał fenomenalnie obronił Howard. W 53 minucie Penny znów nas uratował, wyskakując wyżej niż Johnson i wybijając piłkę. Ta szła jak po sznurku przez całe boisko i w końcu trafiła do Zunigi, który popędził prawym skrzydłem i dośrodkował w pole karne. Guerrero był kryty przez Bocanegrę, więc nie mógł uderzyć czysto, niemniej jednak wyskoczył do tej piłki. Lekka główka zaskoczyła Howarda, który minął się z piłką... Zaraz potem biegłem przez całe boisko z rękami uniesionymi w geście tryumfu, żeby podziękować młodemu napastnikowi, którego bramka dała nam prowadzenie w finale Copa America! Sędzia jednak szybko mnie ostudził, każąc wracać na ławkę. I bardzo dobrze zrobił, gdyż teraz musiałem dopilnować, by piłkarze wykonali instrukcje, które przekazałem im przed meczem i cofnęli się do głębokiej defensywy. Amerykanie zaś rzucili się do rozpaczliwego ataku. W 67 minucie strzał Johnsona obronił Penny. Zaraz potem wprowadzony wcześniej Adu miał doskonałą sytuację, ale piłka o milimetry minęła słupek bramki. Potem jakby opadli z sił, gdyż na boisku nie działo się wiele aż do 83 minuty. Wtedy to Zegarra posłał piłkę z lewej strony z rzutu wolnego, tam wyskoczył do niej Zeniga i uderzył z główki. Zmierzający do siatki piłkę usiłował jeszcze ratować Adu, ale zamiast tego... strzelił samobója! Szczerze mówiąc nie pamiętam co działo się dalej, w pamięci mam tylko czerwono biały tłum niosący mnie na rękach po ulicach Marutinu i hektolitry lejącego się szampana. Obudziłem się dwa dni później z potwornym bólem głowy i żołądka, otoczony wieńcami kwiatów i innymi prezentami od fanów. Musiałem dochodzić do siebie jeszcze tydzień, ale był to najszczęśliwszy kac w moim życiu... 28 lipca 2007, Estadio Juana "La Avanzadora" Ramirez, Marutin: [CAm Fin] Peru - USA 2:0 (0:0) Guerrero 54, Adu 83 sam. Widzów: 51 967 Piłkarz meczu: Ernesto Arakaki (9) - Peru Odpowiedzi na wczorajsze pytania: Tak. Tak. Nie dowie się. Nie.
  6. Xysio

    Tahuantinsuyu

    W drugim półfinale USA po przekonującym meczu, w którym przeważało, pokonało Argentynę 1:0 i to właśnie amerykanie będą naszymi rywalami w finale Copa America. Bo tak naprawdę świadomość, że reprezentacja Peru jest po raz pierwszy od 1975 roku w finale tej imprezy i to pod moją wodzą dotarła do mnie dopiero następnego dnia, gdy z okna mojego pokoju hotelowego ujrzałem czerwono - biały tłum skandujący moje nazwisko. Dokonałem czegoś czego ostatnio dokonała złota jedenastka z lat 70. W dodatku ta drużyna miała niebywały potencjał, dzięki któremu mogła zajść jeszcze dalej. Na razie jednak postanowiłem skupić się na wielkim finale. Naprawdę nie spodziewałem się, że w tak krótkim czasie będę występował w jakimś meczu finałowym, a teraz miałem poważny kłopot. Bo chociaż Jayo wrócił, to pozostali piłkarze byli albo kontuzjowani, albo zmęczeni poprzednimi spotkaniami. Trener kadry USA nie miał tego kłopotu - jego znakomicie przygotowani fizycznie podopieczni nie uskarżali się na żadne urazy czy upał. Finał miał się odbyć na wspaniałym obiekcie - stadionie Juana "La Avanzadora" Ramirez w Maturin. Na tym wspaniałym obiekcie tłumnie zasiedli kibice z Peru, często nielegalnie podróżując przez całą Amerykę, byle tylko zobaczyć ten mecz. Nie mogłem ich zawieść. Dosłownie na sekundy przed wyjściem na boisko urazu doznał Santiago Salazar, którego w składzie zastąpił Arakaki. Ostatecznie na boisko wybiegli: Penny - Cancar, Rodriguez, Arakaki, Vargas - Jayo - Farfan, Zegarra - Viza - Pizarro, Zuniga. Stadion powitał mnie oszałamiającym hukiem i ceremonią zamknięcia, znacznie okazalszą od tej otwierającej turniej. Na stadionie zasiadł wojskowy dyktator Wenezueli Hugo Chavez, prezydent Peru Alan Garcia Perez oraz premier Jorge del Castillo. Prezydent Bush się nie pojawił, przybyło za to kilku pomniejszych amerykańskich polityków. Gdy ceremonia dobiegła końca i odegrano hymny piłkarze wbiegli na boisko i mogłem zająć się tym, co lubię najbardziej - futbolem. Sędzia zagwizdał po raz pierwszy i wielki finał się rozpoczął... Czy Peru wygra Copa America? Czy Henryk Kasperczek wytrzyma związaną z meczem presję? Jak zareaguje Henryk Kasperczak, gdy się o wszystkim dowie? Czy pojawi się zły brat bliźniak? Na te i inne pytania dostaniecie odpowiedź już jutro, w kolejnym odcinku Tahuantinsuyu. Nie przegapcie!
  7. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Wpadnij do Limy, może się coś zorganizuje ;) W drugim ćwierćfinale kilka godzin wcześniej Argentyna spotkała się z Wenezuelą. Gospodarze turnieju tym razem nie pokazali nic specjalnego i przegrali 0:1 po golu Higuaina. Dla nas los okazał się łaskawy i w półfinale trafiliśmy na Boliwię, którą kilka dni temu roznieśliśmy. Teraz jednak, w meczu o finał będzie ona z pewnością groźniejsza, poza tym zechce się pewnie odegrać. Mieliśmy jednak coraz poważniejsze kłopoty ze składem - czerwona kartka wykluczyła naszego kapitana, Jayo, a teraz urazu dostał Hernandez. Włączając to zmęczenie pozostałych zawodników, którzy nie mogli nadążyć z grą co dwa dni w zabójczym, południowoamerykańskim klimacie, miałem naprawdę poważne kłopoty ze skompletowaniem drużyny, która przeciwstawiłaby się Boliwijczykom. W końcu jednak udało mi się wybrać zawodników, którzy jako tako się do tego nadawali: Penny - Cancar, Salazar(k), Rodriguez, Vargas - Ccahuantico - Farfan, Zegarra - Viza - Pizarro, Zuniga Nie minęło sześćdziesiąt sekund gry, a już straciliśmy jednego z najważniejszych zawodników - Farfan zaszedł z boiska trzymając się za nogę i znów musiałem ratować się dziadkiem Soto. W tej chwili na murawie grała praktycznie reprezentacja B. Boliwia szybko wyczuła szansę i rzuciła się do ataku. Na szczęście katastrofalne błędy obrony ratował Penny. Z biegiem czasu drużyna zgrywała się i spychała przeciwników do coraz głębszej defensywy. Około 30 minuty Zegarra wyszedł sam na sam i strzelił lekko. Piłka minęła bramkarza i już wznosiłem ręce w górę, gdy na jej drodze wyrósł słupek. Dobitka Zunigi była beznadziejnie niecielna. Rywale od czasu do czasu wypuszczali się z groźną kontrą i w 45 minucie w stan sytuacji stuprocentowych wynosił 1:1 - Mercado posłał niesamowitą bombę z dystansu, która tylko cudem nie wpadła do naszej siatki. Drugą połowę zaczęliśmy z ogromnym impetem i na bramkę Ariasa raz po raz sunęły nasze ataki. Z czasem jednak opadaliśmy z sił i zdarzały się one coraz rzadziej. Zresztą niemal zawsze górą był bramkarz. Regulaminowy czas gry zakończył się bezbramkowym wynikiem, a my byliśmy już wykończeni. W 97 minucie niemal dostałem zawału, gdy Vargas, który oddychał już rękawami, wybił piłkę wprost pod nogi Ribeiro, ten dośrodkował, a Castillo głową pokonał naszego bramkarza. Na szczęście sędzia dopatrzył się faulu Boliwijczyka i gola nie uznał, ale to uświadomiło mi, że muszę za wszelką cenę zdjąć oddychającego rękawami obrońcę. W drugiej połowie dogrywki dwa razy zadałem sobie pytanie: dlaczego zdjąłem Pizarro, gdy Holsen dwa razy nie wykorzystał doskonałych okazji na zdobycie gola. Ale nie tylko my pudłowaliśmy - w 116 minucie Mercado wyszedł sam na sam na skutek błędu zmęczonego Rodrigueza. Świetnie jednak spisał się Penny, który nie dał mu swobody i odbił strzał i pierwszą dobitkę. Druga przeleciała nad bramką. W końcu jednak nawet Holsena chciałem wyściskać - to w końcu on poprowadził rajd prawym skrzydłem i zakończył go dośrodkowaniem na głowę Soto. Stary piłkarz miał już swoje lata, ale uderzać z główki umiał i po chwili wszyscy, łącznie ze mną lecieliśmy do narożnika wyściskać go. Na trzy minuty przed końcem prowadziliśmy 1:0! I nie był to koniec. W 121 minucie rzut rożny wykonywany przez Ccahuantico zakończył się zamieszaniem w polu karnym, w którym najlepiej znalazł się Rodriguez i podwyższył na 2:0. Finał był nasz, ale nie mieliśmy już sił się z niego cieszyć. 25 lipca 2007, Estadio Metropolitano de Merida, Merida: [CAm] Peru - Boliwia 2:0 (0:0; 0:0; 0:0) Soto 118, Rodriguez 120 Widzów: 41 976 Piłkarz meczu: Alberto Rodriguez (8) - Peru
  8. Xysio

    Tahuantinsuyu

    W tym samym czasie gdy my gromiliśmy Boliwię, Kolumbia grała o wszystko z Argentyną. Saviola i spółka nie dali jej jednak żadnych szans pewnie wygrywając 2:0. W ten sposób w naszej grupie doszło do ciekawej sytuacji: trzy pierwsze drużyny miały po sześć punktów. Wszystkie awansowały do ćwierćfinału, z tym że my z pierwszego miejsca, dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu. Faza grupowa zakończyła się następnego dnia. Brazylia awansowała rzutem na taśmę, dzięki zwycięstwu 2:0 ze słabiutkim Paragwajem, ale dopiero z trzeciego miejsca. Pierwsze zajęło Chile, które bezbramkowo zremisowało z drugim USA. Tego dnia poznaliśmy naszego ćwierćfinałowego rywala i... zaczęliśmy pakować walizki. Słaba, czy nie słaba, Brazylia to jednak przeciwnik nie do przejścia. Po dwudniowej przerwie zaczęła się pucharowa faza turnieju. Pierwszego dnia rozegrano dwa ćwierćfinały. Najpierw w derbach strefy CONCACAF Meksyk, mimo przewagi przez pełne 90 minut, uległ USA bo bramce Dempsey'a w końcówce spotkania. W drugim meczu upokorzona przez nas Boliwia zemściła się na Chile, kontrolując grę przez całe spotkanie i nie dając rywalom dojść do głosu, ostatecznie wygrywając 2:0. Na mecz z Brazylią, który miał być ostatnim naszym spotkaniem, wystawiłem skład bez większych zmian, z wyjątkiem Penny'ego, który zastąpił w bramce kontuzjowanego Delgado: Penny - Mosquera, Salazar, Rodriguez, Vargas - Jayo(k) - Farfan, Zegarra - Hernandez - Pizarro, Zuniga O dziwo początek należał do nas, niestety ani Hernandezowi, ani Pizarro nie udało się pokonać Julio Cesara. Potem jednak do głosu doszli faworyci spotkania i mimo naszej rozpaczliwej obrony w 20 minucie Mancini pierwszy raz umieścił piłkę w naszej siatce. Ten piłkarz błysnął zresztą chwilę później, kiedy znakomicie dośrodkował do Adriano, a ten będąc sam na sam z Pennym musiał zdobyć gola. Pierwsza połowa należała do naszych rywali, nie oznacza to jednak, że my nie mieliśmy okazji - czasem udawało się nam przedrzeć przez obronę rywali, jednak strzały Pizarro i Zunigi były albo niecelne, albo wyłapywał je Cesar. Po przerwie to my byliśmy stroną przeważającą. Niestety, nadal nasza skuteczność pozostawiała wiele do życzenia. W końcu jednak, w 60 minucie, po wrzutce Hernandeza z prawej strony piłkę dostał Jayo i uderzył ze skraju pola karnego, nie dając Cesarowi szans. Odżyły nadzieje. Atakowaliśmy przez całe następne 20 minut, szczególnie dobrze spisywał się Hernandez, który wyraźnie już doszedł do siebie po tej strasznej kontuzji. W 85 minucie to właśnie od dośrodkował do Pizarro, który uciekł Crisowi i mierzonym, precyzyjnym strzałem dał nam wyrównanie. Czerwono - biała część stadionu oszalała z radości. Mecz zaczynał się od początku. Zarówno u nas, jak i u naszych rywali dawało już o sobie znać zmęczenie, zatem do końca regulaminowego czasu gry nic już się wielkiego nie zdarzyło. W pierwszej połowie dogrywki nie działo się absolutnie nic. Druga zaczęła się od strzału Emersona z dystansu i... czerwonej kartki dla Jayo! Czekało nas bardzo ciężkie piętnaście minut, zwłaszcza że nie miałem już kogo wprowadzić na boisko. Na szczęście rywalom nie chciało się już za bardzo atakować. Nam też nie. Końcowe minuty to popis błędów i fauli, a sędzia sypał żółtymi kartkami na lewo i prawo. W ostatnich minutach doskonale spisał się Penny ratując nas przed strzałem Adriano z bliskiej odległości. Mecz się skończył, a rozstrzygnięcie przynieść miały rzuty karne. Strzelaliśmy pierwsi, więc mieliśmy pewną przewagę psychiczną. Jako pierwszy z Cesarem miał się zmierzyć Hernandez. Uderzył mocno i celnie, i dał nam prowadzenie. Ruch Brazylii wykonywał kontuzjowany, ale nadal niebezpieczny Ronaldinho. Uraz chyba jednak wpłynął na jego formę, gdyż strzelił przewidywalnie i Penny obronił bez problemów. Emeryt Soto, którego wprowadziłem z konieczności uderzył prosto w bramkarza... ale ten przepuścił piłkę i było 2:0. Nadszedł czas na Adriano - ten uderzył nietypowo dla siebie lekko, technicznie i zdobył kontaktowego gola. Vardas na treningach zawsze był w tym elemencie najlepszy i tym razem nie zawiódł - uderzył precyzyjnie tuż przy słupku na 3:1. Naszą radość ostudził jednak zaraz Gilberto Silva, który posłał piłkę tuż przy bramkarzu i Brazylia nadal trzymała się blisko. Pizarro po prostu nie mógł nie trafić i nie zawiódł. Teraz, gdyby Penny obronił strzał Emersona bylibyśmy w półfinale! Brazylijczyk nie chciał czekać i huknął z całej siły... prosto w naszego bramkarza! Niemożliwe stało się faktem - Peru wyeliminowało Brazylię i awansowało do półfinału Copa America! Po meczu piłkarze obnieśli mnie na rękach dookoła stadionu, a kibice jeszcze długo skandowali moje nazwisko. 23 lipca 2007, La Carolina, Barinas: [CAm] Brazylia - Peru 2:2 (2:0; 2:2; 2:2) k. 2:4 Mancini 21, Adriano 27 - Jayo 60, Pizarro 85 Widzów: 29 969 Piłkarz meczu: Jefferson Farfan (8) (Peru)
  9. Xysio

    Tahuantinsuyu

    W drugim dzisiejszym spotkaniu doszło do nie lada sensacji - słabiutka Boliwia pokonała pewną siebie Argentynę 2:1 i tym samym praktycznei zapewniła sobie awans. W dodatku nie był to typowy łut szczęścia - zagrali mecz jak równy z równym. Zacząłem się obawiać konfrontacji z nimi... W grupie C Brazylijczycy ponieśli wysoką porażkę 0:3 z USA i mają ogromny problem. Z kolei w najlepszej sytuacji jest Chile, które objęło fotel lidera, po skromnym, jednobramkowym zwycięstwie nad Paragwajem. Tego samego dnia stało się coś bardzo złego - De la Haza, jak dotąd świetnie się spisujący, rozciął sobie nogę na treningu. Kontuzja niezbyt groźna, ale wystarczająca do wyłączenia go z gry do końca turnieju. Tym samym muszę poeksperymentować z linią pomocy, gdyż wystawianie emeryta Soto w tak ważnych meczach byłoby zbyt groźne. Rozgrywki w grupie A dobiegły końca i był to koniec szczęśliwy dla gospodarzy, którzy pewnie pokonali Ekwador i awansowali do ćwierćfinału z drugiego miejsca w grupie. Z pierwszego wyszedł Meksyk, wygrywając jedynie lepszym bilansem bramkowym, po zwycięstwie 1:0 nad komlpetnie rozczarowującym Urugwajem, który po trzech porażkach jedzie już do domu. Jeśli chodzi o zbliżające się spotkanie, to w pewnej sytuacji nawet nie musieliśmy go wygrywać. Oczywiście jednak zwycięstwo i pewny awans byłoby dużo lepsze, więc wystawiłem najsilniejszą drużynę, na jaką było mnie stać: Delgado - Mosqera, Salazar, Rodriguez, Vargas - Jayo - Farfan, Zegarra - Hernandez - Pizarro, Zuniga Powrócił Zuniga, na prawe skrzydło z konieczności przeszedł Farfan, a kontuzjowanego Corralesa zastąpił Farfan. Tak jak się spodziewałem, rywale od samego początku postawili nam trudne warunki - w 4 minucie Castillo dostał dobre podanie od Justiniano, minął naszych obrońców i technicznym strzałem dał Boliwii prowadzenie. Był to ewidentny błąd naszej obrony. Boliwijczycy pokazywali, że ich zwycięstwo z Argentyną nie było przypadkowe - górowali nad nami i mieli kilka okazji na podwyższenie wyniku. My też. W 23 minucie Farfan wpiegł z piłką w pole karne i został bezczelnie podcięty. Rzut karny na bramkę zamienił Hernandez i znów był remis. Chwilę później nasz rozgrywający znów zabłysnął, z dystansu posyłając podkręconą piłkę kilka milimetrów nad bramką Ariasa. W 30 minucie niepilnowany Zegarra dostał świetną piłkę, popędził lewym skrzydłem, precyzyjnie dośrodkował, a Zuniga nie zwykł marnować takich okazji. Prowadziliśmy! Chwilę później nasz napastnik dość teatralnym gestem chwycił się za twarz w polu karnym, a arbiter uznał to za faul. Tym razem karnego wykonywał Pizarro i byłem spokojny - ten piłkarz nie zwykł marnować takich okazji. Miałem rację - po chwili prowadziliśmy 3:1. Końcówka połowy była zabójcza - rywale atakowali a my kontrowaliśmy. W 44 minucie dwóch moich zawodników stanęło przeciwko bramkarzowi rywali, który... był górą. Nie był jednak górą w ostatniej sekundzie gry, gdy Zegarra wrzucił piłkę z wolnego w pole karne, a Pizarro przyjął ją i mocnym strzałem nie dał szans Ariasowi. Do szatni schodziliśmy prowadząc 4:1 i musiała się zdarzyć jakaś katastrofa, żebyśmy nie awansowali. W przerwie za zmęczonego Farfana wprowadziłem Soto - miał to być jego pożegnalny mecz w reprezentacji. Tuż po przerwie arbiter dał nam kolejny prezent, w postaci trzeciego już karnego, którego znów na bramkę zamienił Hernandez. W 60 minucie nasz rozgrywający dał prawdziwy popis swoich umiejętności, świetnie odnajdując się w polu karnym i celnym strzałem strzelając szóstego dla nas gola. Naszą ogromną radość odrobinę przytłumiła chwilę później kontuzja Delgado, którego jednak zastąpił nie mniej zdolny Penny. Boliwijczykom nie chciało się już chyba grać, ale na też, więc wynik 6:1 utrzymał się do końca spotkania. Po ostatnim gwizdku cieszyliśmy się jak dzieci. 18 lipca 2007, La Carolina, Barinas: [CAm] Peru [3] - Boliwia [2] 6:1 (4:1) Hernandes 23k, 51k, 60, Zuniga 30, Pizarro 36k, 45 Widzów: 29 983 Piłkarz meczu: Luis Hernandez (10) (Peru)
  10. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Wieczorem tego samego dnia, w którym doznaliśmy porażki z Argentyną, Kolumbia grała z Boliwią. Mecz był nudny i zakończył się dość niespodziewaną porażką Kolumbii, po bramce strzelonej zaraz po przerwie przez Miguela Mercado. Komplikowało to dość sytuację w naszej grupie, bynajmniej nie na naszą korzyść. Trzeciego dnia turnieju rozegrano mecze w grupie C - Chile zmierzyło się z Brazylią, a Paragwaj z gościnnie występującym USA. W obu spotkaniach doszło do niespodzianek - Chilijczycy przeważali i udało im się uzyskać cenny remis, natomiast Amerykanie zupełnie rozczarowali i zasłużenie ulegli Paragwajowi 0:1. W sobotę rozegrano kolejne spotkania grupy A - po dość wyrównanym meczu Meksyk pokonał Ekwador 2:0, gospodarze natomiast nie dali szans Urugwajowi, i głównie z powodu czerwonej kartki dla Sorondo wygrali 2:1, chociaż rozmiary zwycięstwa mogły być wyższe. Kolumbia od jakiegoś czasu próbuje stać się trzecią siłą na kontynencie, w 2001 roku wygrała nawet turniej Copa America. W drużynie tej brakuje jakichś wielkich nazwisk, jest za to zgrana i bardzo niebezpieczna. W dodatku po porażce z Boliwią stanie na głowie, by zdobyć w tym spotkaniu punkty. Na boisko wypuściłem skład, który nieco tylko różnił się od tego, który wystąpił z Argentyną: Delgado - Mosquera, Salazar, Rodriguez, Corrales - Jayo(k) - De la Haza, Farfan - Hernandez - Pizarro, Holsen Wrócił Mosquera, a w ataku będącego w słabej dyspozycji Zunigę zastąpił Holsen. Martwił mnie Pizarro, który był trochę bardziej zmęczony niż być powinien. Mecz zaczęliśmy od ataków, ale w 13 minucie z powodu kontuzji boisko musiał opuścić Corrales, co sprawiło mi pewien kłopot, gdyż na ławce nie siedział akurat klasyczny lewy obrońca. Postanowiłem trochę zamieszać obroną co popsuło zgranie. Rywale zaatakowali, jednak dzięki dobrej dyspozycji Delgado udało się uniknąć najgorszego, a czasami było naprawdę blisko. W końcu, gdy wszyscy już myśleli o szatni, wyprowadziliśmy świetną kontrę, piłkę poprowadził między obrońcami De la Haza, podał do Hernandeza, a on uderzył z ostrego kąta tuż przy Arenasie i dał na prowadzenie! Do szatni schodziliśmy prowadząc 1:0. Nakazałem moim podopiecznym bardziej defensywną grę, spodziewając się ataków przeciwnika, który teraz musiał postawić wszystko na jedną kartę. Nie miałem jednak racji - do końca meczu, a nawet w samej końcówce Kolumbijczycy nie raczyli się wysilić i przeprowadzić jakąś groźną akcję. Byliśmy stroną przeważającą i mieliśmy doskonałe sytuacje do zdobycia kolejnego gola. Ostatecznie jednak górą zawsze był bramkarz Arenas, który zagrał świetne spotkanie. Nic to jednak nie dało i po końcowym gwizdku mogliśmy się cieszyć z jakże ważnego zwycięstwa. 15 sierpnia 2007, La Carolina, Barinas: [CAm] Peru[4] - Kolumbia[3] 1:0 (1:0) Hernandez 43 Widzów: 29 980 Piłkarz meczu: Libis Arenas (8) (Kolumbia)
  11. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Turniej rozpoczął się w środę, 11 lipca. Po dość skromnej ceremonii otwarcia na bosiko wybiegły reprezentacje gospodarzy, oraz zaproszonego specjalnie ze strefy CONCACAF Meksyku. Goście szybko objęli prowadzenie, ale potem do głosu niespodziewanie doszła Wenezuela, która wiedziała jak wykorzystać atut własnego boiska. Nie grała może zbyt pięknie, ale w końcówce udało się jej zdobyć wyrównującą bramkę i uzyskać cenny remis. W drugim meczu Urugwaj podejmował Ekwador i od pierwszej minuty przegrywał dość niespodziewanie. Potem jednak uzyskał przewagę, której skutkiem była w 47 minucie wyrównująca bramka. Potem mecz stał się nudny, ale w końcówce Ekwadorczycy dzięki ogromnemu sczęściu strzelili bramkę na 2:1 i mogli się cieszyć z niezasłużonego zwycięstwa. Następnego dnia to my mieliśmy grać z Argentyną... Nasi przeciwnicy byli w formie - w ostatnich meczach towarzyskich pokonali 1:0 Brazylię i 2:0 Hiszpanię. Chcieli pokazać od początku turnieju, że są faworytami, więc czekała nas bardzo ciężka przeprawa. Skład, który wypuściłem na boisko w defensywnym ustawieniu, miał walczyć o remis: Delgado - Cancar, Salazar, Rodriguez, Corrales - Jayo - De la Haza, Farfan - Hernandez - Pizarro, Zuniga Mecz nie zaczął się po naszej myśli - w 11 minucie Maxi Rodriguez strzelał z dystansu, Delgado to obronił, ale pięknej, technicznej dobitki Sorina już nie zdołał i musieliśmy gonić wynik, co z takim przeciwnikiem jest niemalże samobójstwem. W dodatku nasi przeciwnicy sprawiali wrażenie niepokonanych - w 16 minucie przeprowadzili wręcz niesamowitą akcję, której zwieńczeniem była bramka Savioli. Były to właściwie jedyne okazje aż do 43 minuty, kiedy to Sorin znalazł się niepilnowany w polu karnym i nie miał problemów z podwyższeniem wyniku na 3:0. Po pierwszej połowie byliśmy kompletnie załatwieni i na drugą mogliśmy już nie wychodzić. W szatni powiedziałem chłopakom, że chcę, żeby spisali się lepiej po przerwie i... rzeczywiście spisali się lepiej. Z minuty na minutę zyskiwali przewagę nad pewnymi zwycięstwa Argentyńczykami, niestety seryjnie marnowali okazje. Aż do 73 minuty, kiedy to po rzucie rożnym De la Hazy najwyżej wyskoczył Pizarro i główką zmniejszył rozmiary naszej porażki. Niestety był to ostatni nasz zryw, potem Argentyńczycy skupili się na murowaniu bramki i chociaż mieliśmy jeszcze ze dwie okazje, to jednak niemożliwe było już wywalczenie korzystnego wyniku. Mimo to jestem bardzo zadowolony z postawy drużyny w tej połowie, mimo że turniej zaczynamy od porażki. 12 lipca 2007, Estadio Metropolitano de Merida, Merida: [CAm] Peru [-] - Argentyna [-] 1:3 (0:3) Pizarro 73 - Sorin 11, 42, Saviola 16 Widzów: 41970 Piłkarz meczu: Gabriel Heinze (8)
  12. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Kolejne dni, w czasie których reprezentacja nie grała żadnego meczu ciągnęły się w nieskończoność. Mnie pozostawało jedynie śledzenie rozgrywek tutejszej ligi, które właśnie wkraczały w decydujący etap. fazę zamknięcia wygrało Sporting Cristal, a ponieważ Cienciano zajęło dopiero szóste miejsce to klub z Limy obronił ostatecznie mistrzostwo kraju. Trzecie miejsce z trudem wywalczyła Alianza Lima. Jeśli chodzi o puchary, to w Copa Libertadores wszystkie trzy drużyny Peruwiańskie (Sporting, Cinciano i Alianza) wyszły ze swoich grup, ale odpadły po drugiej rundzie (zwyciężył Santos, w finale pokonując Boca), a w Copa Sudamericana zarówno USMP jak i Bolognesi odpadły w eliminacjach. Sezon 2006 zakończył się również w Argentynie, gdzie bezkonkurencyjne okazało się River, jak i w Brazylii, gdzie ni było mocnych na Santos. W połowie listopada poznaliśmy naszych rywali grupowych w Copa America. Na boiskach Wenezueli zmierzymy się kolejno z Argentyną, Kolumbią i Boliwią. Naszym celem jest awans do ćwierćfinału, a kluczowy okaże się drugi mecz, bo jeśli chodzi o Argentynę, to nie robiłem sobie wielkich nadziei, a Boliwię powinniśmy pokonać bez problemów. W styczniu odbyły się Mistrzostwa Ameryki Południowej U-20. Nasza młodzieżówka, prowadzona przez Franco Navarro, trafiła do grupy z Chile (z którym stoczyła porywający pojedynek zakończony remisem 4:4), Boliwią (pewne zwycięstwo 3:0), Kolumbią (bezbramkowy remis) oraz Argentyną (bezbarwna porażka 0:3). Te wyniki wystarczyły na awans do fazy finałowej z trzeciego miejsca w grupie. Tam zaczęliśmy od porażki 0:3 z Brazylią, następnie w identycznych rozmiarach wygraliśmy z gospodarzami, Paragwajem, potem bezbramkowo zremisowaliśmy z Ekwadorem, sensacyjnie zwyciężyliśmy Argentynę 1:0, a na zakończenie wygraliśmy z Chile 2:0, co wystarczyło do drugiego miejsca i tytułu wicemistrza Ameryki Południowej! Gratulowałem mojemu asystentowi z całego serca. Świetnie spisywał się bramkarz, Jose Carvallo, którego postanowiłem wziąć za pół roku na turniej seniorów. Kolejne pół roku znów obserwowałem peruwiańską fazę otwarcia, w której tym razem górą była Alianza Lima, z której pochodzi większość moich reprezentantów. Nie omieszkałem też rzucić okiem na inne ligi - np angielską, gdzie mistrzem został Arsenal, tuż przed Liverpoolem, Manchesterem i rewelacyjnym Fulham, które wyprzedziło Chelsea. W lidze polskiej tytuł ze znaczną przewagą nad resztą stawki obroniła Legia, a drugie miejsce niespodziewanie przypadło Odrze, która wyprzedziła Wisłę. W europejskich pucharach Legia odpadła w trzeciej rundzie Ligi Mistrzów po dwóch niezłych meczach z Benficą, a w Pucharze UEFA sensacyjnie pokonała Espanyol i awansowała do fazy grupowej, gdzie jednak nie zachwyciła i zajęła ostatnie miejsce. Był to najlepszy wynik wśród polskich klubów. Copa America zbliżało się wielkimi krokami, a ja w końcu musiałem zdecydować się na 23 piłkarzy, którzy mieli zagrać w tym turnieju. Jesienne mecze dużo mi dały do myślenia i ostatecznie zdecydowałem, że do Wenezueli pojadą: Jose Carvallo (Br, 21, Universitario, 6/0U20) - młody chłopak, który świetnie spisał się podczas młodzieżowych mistrzostw, zastąpił rokującego coraz mniejsze nadzieje Ayalę. Eric Delgado Diego Penny Ernesto Arakaki Alberto Rodriguez Santiago Salazar Carlos Zambrano Jean Pierre Cancar (O/DBP P, 19, Alianza Lima, 3/0U20) - bardzo utalentowany dziewiętnastolatek, który doszedł do składu po kontuzji Mendozy i... prawdopodobnie już w nim zostanie. Javier Mosqerra Manuel Corrales Juan Manuel Vargas Paolo De la Haza Cesar Ccahuantico Juan Jayo Jorge Soto - jego poziom gry jest już tragiczny i jest to powołanie "za zasługi". Jefferson Farfan Luiz Hernandez - wrócił po ośmiu miesiącach przerwy i jeszcze nie jest w pełni sił, ale uznałem, że nada się lepiej niż rozczarowujący Quinteros. Carlos Zegarra Junior Viza Jose Paolo Guerrero Roberto Holsen Claudio Pizarro Ysrael Zuniga Skład ten powstał trochę z powodu kontuzji, a trochę z mojego kaprysu. Uważałem, że jest on raczej optymalny, ale nie ustrzegłem się krytycznych wypowiedzi w prasie. Wszystko miały jednak wyjaśnić nadchodzące spotkania.
  13. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Mecz zaczął się od naszych ataków, które raz za razem stwarzały zagrożenie przed bramką strzeżoną przez Quinoneza. W końcu, po mniej więcej pół godzinie gry doskonałym rajdem popisał się Zegarra, precyzyjnie dośrodkował, a Pizarro z bliskiej odległości wyprowadził nas na prowadzenie. Po tym golu straciliśmy nieco inicjatywy i pozwoliliśmy rywalom na kilka groźnych akcji. Na szczęście żadne z nich nie zakończyła się groźnym strzałem - Wenezuelczycy grali zbyt chaotycznie. Do przerwy prowadziliśmy 1:0. Druga połowa wyglądała podobnie jak pierwsza - to my atakowaliśmy, ale i nasi rywale mieli kilka niezłych okazji. Końcówka zapowiadał się niezwykle nerwowo, zwłaszcza że kilka razy jedynie świetne interwencje wprowadzonego po przerwie Penny'ego ratowały nas przed stratą bramki. Ten mecz należał jednak do rezerwowych, gdyż w samej końcówce spotkania Viza, który zastąpił Quinterosa, uderzył z dystansu. Strzał był lekki, ale bramkarz gości jakimś cudem go nie obronił. 2:0 oznaczało, że mogliśmy się już nie martwić - kolejne zwycięstwo stało się faktem. 7 października 2006, Estadio Nacional, Lima: [TOW] Peru - Wenezuela 2:0 (1:0) Pizarro 23, Viza 89 Widzów: 27 323 Piłkarz meczu: Erick Delgado (8)
  14. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Pojawił się niestety pewien dość poważny problem - ze względu na dziwną, dość niezrozumiałą tradycję Peruwiańczyków ze względu na święta nie mogłem zorganizować meczów towarzyskich podczas oficjalnych terminów FIFA w lutym i marcu. Inne terminy odpadały, gdyż żadna reprezentacja nie chciała wtedy grać. Oznaczało to, że pomiędzy ostatnim w tym roku meczem z Wenezuelą, a pierwszym meczem Copa America w roku przyszłym znajdzie się trwająca pół roku przepaść, podczas której moi piłkarze mogą stracić zgranie. Niestety, nie mogłem na to nic poradzić. Mecz z Wenezuelą miał sprawdzić, jak dobrze gra się nam przeciwko naszym kontynentalnym rywalom, z którymi już wkrótce będziemy toczyć pojedynki o Puchar i Mistrzostwa Świata. Powołałem na to spotkanie zupełnie niezmienioną kadrę: Juan Ayala Erick Delgado Diego Penny Luis Guadalupe Ernesto Arakaki Alberto Rodríguez Santiago Salazar José Mendoza Carlos Zambrano Javier Mosquera Manuel Corrales Juan Manuel Vargas César Ccahuantico Juan Jayo Henry Quinteros Jorge Soto Jefferson Farfán Junior Ross José Pereda Carlos Zegarra Junior Viza Carlos Elías José Paolo Guerrero Roberto Holsen Claudio Pizarro Ysrael Zúñiga Nie mogłem postąpić inaczej, gdyż pozostali gracze, którymi się interesowałem byli kontuzjowani. Niegroźnego urazu doznał również Ccahuantico, ale nie przeszkodziłby on w jego występie, gdyby takowy nastąpił. Wenezuela była jedną z najsłabszych drużyn w Ameryce Południowej, potrafiła jednak czasem nieźle zamieszać. Miała w składzie prawdziwą gwiazdę - Juan Fernando Arango, który był pomocnikiem Mallorki. W tym roku grała już jeden mecz towarzyski, w którym zremisowała 2:2 z Austrią. Skład, który przeciwko niej wystawiłem był moim zdaniem najsilniejszy na jaki było mnie stać: Delgado - Mosquera, Salazar, Rodriguez, Corrales - Jayo - Ross, Zegarra - Quinteros - Pizarro, Zuniga Nie mogłem skorzystać z Soto, który doznał na zgrupowaniu lekkiej kontuzji, oraz co ważniejsze Farfana, który opuścił je uskarżając się na grypę.
  15. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Kamerun był pierwszą drużyną, która mogła sprawić nam poważne kłopoty. Drużyna ta zajmowała w rankingu FIFA 12 pozycję, a w składzie miała mnóstwo znanych nazwisk. Mieliśmy jednak szansę na zwycięstwo, chociaż nasi przeciwnicy meczem z nami przygotowywali się do eliminacji Pucharu Narodów Afryki i prawdopodobnie zechcieliby potraktować nas poważnie. Kontuzja Pizarro nie okazała się tak groźna jak początkowo się wydawała i nasza gwiazda, co prawda bardzo zmęczona, mogła zagrać już w następnym spotkaniu. Ja jednak postanowiłem posadzić go na ławce i sprawdzić innych graczy. Ostatecznie na murawę wybiegli: Delgado - Mosquera, Salazar, Arakaki, Corrales - Jayo - Ross, Farfan - Viza - Guerrero, Zuniga W porównaniu ze spotkaniem z Vanuatu zaszło kilka zmian, ale niezbyt wielkich. Tym razem nie modyfikowałem taktyki, gdyż nasi goście z całą pewnością zmuszą nas do większej uwagi w defensywie niż ekipa z Oceanii. Mecz rozpoczął się dla nas fenomenalnie i podobnie jak poprzednie spotkanie - Zuniga popędził w pole karne gości, gdzie upadł faulowany. Postanowił wykorzystać okazję i podszedł do ustawionej na jedenastym metrze piłki. Jako zawodnik obunożny sprawiał tym większe kłopoty Kameniemu, który nie miał szans obronić jego precyzyjnego strzału. 1:0! Kameruńczycy usiłowali wyrównać i byli w pewnym momencie bardzo blisko, gdy moi obrońcy popełnili katastrofalny błąd. Na szczęście bardzo dobrze spisał się Delgado. W 26 minucie Zuniga dostał świetną piłkę od Guerrero, wpadł w pole karne i świetny, technicznym strzałem podwoił nasz stan posiadania! Przez następne minuty kontrolowaliśmy grę, nie pozwalając Kameruńczykom na wiele, wystarczył jednak moment nieuwagi, rajd Makouna i podręcznikowe wykończenie Meyonga Ze, by zrobiło się tylko 2:1. Po pierwszej połowie schodziliśmy do szatni prowadząc i przeważając, ale druga nie zapowiadała się już tak różowo. W drugiej połowie skupiliśmy się na obronie, spodziewałem się bowiem solidnego naporu przeciwników. Nie nastąpił on jednak, co mnie bardzo ucieszyło. Kamerun miał przewagę, ale groźne sytuacje wynikały bardziej z naszych błędów (obrona naprawdę odstaje od reszty drużyny) niż z chęci przeciwnika. Ostatecznie wynik nie uległ już zmianie i mogliśmy świętować trzecie z rzędu zwycięstwo, tym razem z bardzo wymagającym przeciwnikiem. Największe wrażenie zrobił oczywiście Zuniga, który powoli zaczyna urastać na gwiazdę reprezentacji. 6 września 2006, Estadio Nacional, Lima: [TOW] Peru - Kamerun 2:1 (2:1) Zuniga 5, 26 - Meyong Ze 39 Widzów: 31 878 Piłkarz meczu: Ysrael Zuniga (8)
  16. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Na dzień dobry przedstawiliśmy się tubylcom rajdem Zunigi zakończonym faulem na nim w polu karnym. Poszkodowany sam podszedł do piłki i w swoim debiucie już w drugiej minucie mógł cieszyć się ze zdobycia bramki. Chwilę później wynik podwyższył Pizarro i było jasne, że dzisiejszy mecz toczył się będzie do jednej bramki. Jednak kolejne minuty to okres słabszej gry w naszym wykonaniu, wypełnionych niecelnymi strzałami, a raz nawet gospodarzom udało się podejść pod naszą bramkę na tyle blisko by oddać strzał. Skończyło się to w 29 minucie, kiedy to niezawodny Farfan wspaniałym rajdem zwieńczonym golem przypomniał mi, dlaczego powinienem uznawać go za jedną z największych gwiazd drużyny. Pięć minut przed końcem z dystansu uderzył Jayo i był to strzał nie do obrony. Pierwsza połowa skończyła się tak jak zaczęła - golem Zunigi, który sprawił, że schodząc do szatni prowadziliśmy 5:0 i mieliśmy realne szanse na dwucyfrowy wynik. Pierwsza połowa zaczęła się od strzału z dystansu, którym Quinteros metaforycznie oznajmił mi "patrz, jestem lepszy od Vizy". Niestety, gdy na murawę wbiegli rezerwowi z boiska zaczęło wiać nudą. Do końca meczu już nic wielkiego się nie wydarzyło, z wyjątkiem kontuzji Pizarro, który prawdopodobnie nie zagra z Kamerunem. Po końcowym gwizdku na tablicy zrobionej z dwóch kokosów widniał wynik 0:6. 2 września 2006, Korman Stadium, Port Vila: [TOW] Vanuatu - Peru 0:6 (0:5) Zuniga 2k, 45, Pizarro 5, Farfan 29, Jayo 40, Quinteros 50 Widzów: 593 Piłkarz Meczu: Juan Jayo (9)
  17. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Santiago Salazar zaraz po meczu udzielił wywiadu największej krajowej gazecie, w którym wyraził swoją radość z powodu strzelenia pierwszej bramki w narodowych barwach i stwierdził, że ma wobec mnie ogromny dług wdzięczności. Było to całkiem miłe, ale z leciutką nutką lizusostwa... Skład na spotkania z Vanuatu i Kamerunem, które miały odbyć się jakieś pół miesiąca po moim debiucie, nie zmienił się zbytnio: Juan Ayala Erick Delgado Diego Penny Luis Guadalupe Ernesto Arakaki Alberto Rodríguez Santiago Salazar José Mendoza Carlos Zambrano Javier Mosquera Manuel Corrales Juan Manuel Vargas César Ccahuantico Juan Jayo Henry Quinteros Jorge Soto Jefferson Farfán Junior Ross (OP P, N, 20, Alianza Lima, 2/0A) José Pereda Carlos Zegarra Junior Viza Carlos Elías José Paolo Guerrero Roberto Holsen Claudio Pizarro Ysrael Zúñiga Zabrakło jedynie De la Hazy, który doznał jakiegoś urazu. W jego miejsce powołałem Rossa, młodego napastnika, mogącego grać również na prawym skrzydle, którego największą zaletą była szybkość. Do drużyny doszedł również Farfan, więc układ sił w ofensywie wydaje się co najmniej ciekawy. Vanuatu nie miało oczywiście nic, czym mogło nam zagrozić i powinniśmy ich spokojnie, bez stresu pokonać. Mecz miał za zadanie zgrać ze sobą zawodników, a także wypróbować kilku tych teoretycznie nieco słabszych. Kraik leżący na kilku wysepkach w Oceanii przywitał nas fantastycznymi widokami. Podobno mieszkający tu ludzie są najszczęśliwsi na świecie. Szczerze przyznam, że nie dziwię się. Wyjściowa jedenastka, którą wybiegliśmy na maleńki, przypominający polskie niskoligowe realia stadionik (tyle że bez palm) wyglądała następująco: Penny - Mendoza, Rodriguez, Salazar, Corrales - Jayo - Ross, Farfan - Quinteros - Pizarro, Zuniga Przynajmniej na papierze. W szatni tuż przed meczem dokonałem drobnej korekty ustawienia, uznałem bowiem, że w meczu z tak słabym rywalem mogę poeksperymentować. Przesunąłem więc do przodu Jayo, Rossa i Farfana, tworząc ultraofensywne ustawienie 4132. Byłem bardzo ciekaw jak się ono sprawdzi...
  18. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Początek meczu zdecydowanie dla nas. Bombardowanie bramki strzeżonej przez McKnighta dało rezultat w 8 minucie, kiedy to po strzale De la Hazy piłka przekroczyła linię bramkową. Sędzia jednak gola nie uznał, bo dopatrzył się wątpliwego (moim zdaniem) spalonego. Potem jakby opadliśmy z sił, co rywale skrzętnie wykorzystali - w połowie gry to oni mieli przewagę, raz przed stratą gola uchroniła nas tylko fenomenalna interwencja Delgado. W końcówce znów doszliśmy do głosu i oddaliśmy jeszcze dwa strzały na bramkę rywali, ale gra wyraźnie się nam nie układała. Druga połowa zaczęła się beznadziejnie nudnym kwadransem, w którym nic się nie działo. W końcu jednak, w 59 minucie De la Haza wrzucił piłkę z autu, zamieszanie wykorzystał Holsen, który dośrodkował do dobrze ustawionego Salazara, a ten, ponieważ był sam na sam z bramkarzem nie miał żadnych trudności ze skierowaniem piłki do bramki. 1:0! Chwilę później wprowadziłem za Vizę Quinterosa, a ten stanął przed doskonałą okazją w 64 minucie. Niestety jego pewny strzał trafił w słupek... Potem mecz uspokoił się nieco, aż do samej końcówki, gdy jak można się było spodziewać Trynidad usiłował strzelić wyrównującą bramkę. I tu zostałem miło zaskoczony przez moich obrońców, którzy grali bardzo skutecznie i nie dopuścili przeciwników do wielu groźnych sytuacji. Zwycięstwo było skromne, ale byłem z niego zadowolony, w końcu piłkarze dopiero się ogrywają. A Trynidad i Tobago to w końcu drużyna, która grała na mundialu. 16 sierpnia 2006, Estadio Nacional, Lima: [TOW] Peru - Trynidad i Tobago 1:0 (0:0) Salazar 59 Widzów: 27 330
  19. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Jasne, powinno, dzięki Ale już chyba nie mogę poprawić... I dzięki za KUTGW, nie spodziewałem się zobaczyć tego już po dwóch postach Przez te sześć miesięcy podczas których reprezentacja odpoczywała, ja uważnie śledziłem peruwiańskie rozgrywki, starając się wyłowić talenty, które zasilą prowadzoną przeze mnie drużynę. Nieoczekiwanie dla wszystkich mistrzem fazy otwarcia została drużyna Cienciano, pozostawiając w tyle zarówno obrońców tytułu, Sporting, jak i drużynę Alianza Lima. Po raz pierwszy od 1989 roku na szczycie tabeli znalazł się zespół spoza stolicy kraju. Zaraz po rozczarowującym występie naszej reprezentacji na mundialu zająłem się wyszukiwaniem piłkarzy, którzy stanowiliby trzon reprezentacji. Ostatecznie na spotkanie z Trynidadem i Tobago powołałem następujących piłkarzy: Bramkarze: Juan Ayala (Br, 19, Bolognesi) - niezwykle utalentowany jak na swój wiek bramkarz, który będzie zbierał doświadczenie jako trzeci golkiper reprezentacji. Jeśli nie będzie się rozwijał będę musiał z niego jednak zrezygnować. Erick Delgado (Br, 24, Panathinaikos, 9/0A) - prawdopodobnie grać będzie w pierwszym składzie, ma wszelkie predyspozycje do dobrej gry, z wyjątkiem jednej - o wiele za często zamiast chwytać piłkę wybija ją w pole. Diego Penny (Br, 22, Pumas, 3/0A) - bardzo poważna konkurencja dla Delgado, jeśli będzie od niego lepszy w sparingach to prawdopodobnie on będzie etatowo stał między słupkami naszej bramki. Obrońcy: Luis Guadalupe (Lb, O PŚ, 30, Universitario, 8/0A) - pierwszy z dość wyrównanego składu moich obrońców. Luis był kiedyś reprezentantem, teraz postanowiłem przywrócić go do kadry, ale ponieważ ma dość średni sezon prawdopodobnie będzie tylko rezerwowym. Ernesto Arakaki (Lb, O Ś, 27, Alianza Lima, 1/0A) - filar defensywy jednej z największych drużyn w kraju, ostatnio w świetnej formie. Brakuje mu jednak nieco kondycji i chyba na razie zasiądzie na ławce. Alberto Rodriguez (Lb, O Ś, 22, Braga) - niedawno przeszedł do poważnej, europejskiej drużyny, nie wiadomo jednak jak się tam spisze. W zbliżającym się spotkaniu chyba dam mu szansę. Santiago Salazar (Lb, O Ś, 31, Alianza Lima, 4/0A) - kolejny dobry, ale nie wybitny środkowy obrońca, grający na tym samym poziomie co trzej poprzedni. Na tej pozycji brakuje mi jakiegoś klasycznego wymiatacza, może pojawi się w przyszłości? Jose Mendoza (O P, DP, P PŚ, 24, Sporting Cristal) - chcę go wypróbować na prawej stronie obrony, chociaż szczerze mówiąc jego występy świadczą przeciwko niemu. Ale dam mu szansę, zwłaszcza że jest bardzo wszechstronny. Carlos Zambrano (O Ś, DP, 17, Schalke) - w przyszłości to właśnie on ma największe szanse na tworzenie podstaw defensywy. Na razie niech się ogrywa ze starszymi na treningach, ale jeśli będzie się rozwijał, to wróżę mu bardzo ciekawą przyszłość. Javier Mosquera (O/DBP P, 29, Banfield) - zdecydowanie nie wiedzą jak szkolić obrońców w tym kraju. Javier to najlepsze co mam na prawe skrzydło i naprawdę dużo mu brakuje do najlepszych. Manuel Corrales (O/DBP L, 24, Metz, 1/0A) - zwierciadlane odbicie Mosquery na drugim skrzydle. Jest jednak nieco lepszy technicznie. Juan Manuel Vargas (O/DBP/P L, 22, Catania, 6/0A) - będzie rywalizował z Corralesem na pozycji lewego obrońcy, chociaż ma odrobinę mniejsze szanse, jakby mnie kto pytał. Pomocnicy: Paolo De la Haza (O/DBP P, OP PŚ, 22, Universitario) - jest bardzo wszechstronny, a ze względu na swoją szybkość będzie dobrym prawym skrzydłowym. Szkoda tylko, że nie może się za bardzo pochwalić niczym innym. Cesar Ccahuantico (DP, 26, Universitario) - bardzo dobry piłkarz na swojej pozycji, spełnia wszystkie najważniejsze cechy dobrego defensywnego pomocnika, jednak w pierwszym składzie znajdzie się raczej dopiero w przyszłości, gdyż teraz mam na jego miejsce... Juan Jayo (DP, 33, Alianza Lima, 78/1) - pierwszy klasyczny weteran reprezentacji, doświadczony, ale wciąż jeszcze pełen wigoru. W dodatku jest doskonałym materiałem na kapitana. Filar. Cristian Benavente (OP PŚ, 14, Real Madryt) - jeśli taki klub jak Real sprowadza takiego dzieciaka, to musi być w nim coś specjalnego. Powołałem go tylko i wyłącznie jako ciekawostkę, żeby zaznajomił się z reprezentacją, w której w przyszłości prawdopodobnie rozegra niejeden mecz. Henry Quinteros (OP PŚ, 28, Lech Poznań, 14/1A) - stary znajomy z polskiej ligi. Filar Lecha o bardzo zmiennej formie, ale będę go powoływał, chociażby ze względu na najświeższe wiadomości z kraju i samą możliwość zamienienia z kimś kilku słów po polsku. Jorge Soto (OP PŚ, 34, Sporting Cristal, 100/8 A) - reprezentacyjny weteran, ale nadal w formie. Raczej przegra rywalizację z De la Hazą ale myślę, że swoim doświadczeniem jeszcze trochę namiesza. Jose Pereda (OP LŚ, 32, Deportivo Municipal, 27/4A) - powołałem go jedynie ze względu na reprezentacyjną historię. Jeśli chodzi o lewe skrzydło, to mam tutaj inne plany, które niestety pokrzyżowała na ten mecz pewna kontuzja. Carlos Zegarra (OP LŚ, 29, Alianza Lima, 23/1A) - szybszy od Peredy i to chyba przesądzi o jego występie z Trynidadem, na przyszłość jednak tylko rezerwowy. Junior Viza (OP Ś, 21, Alianza Lima) - doskonale wyszkolony technicznie zawodnik i gdyby tylko to się liczyło miałby pewne miejsce w składzie. Niestety fizycznie jest tragicznie, ledwo trzyma się na nogach. Na pewno jednak wart jest tego, żeby go wypróbować. Napastnicy: Carlos Elias (OP/N Ś, 18, Alianza Lima) - Alianza to prawdziwy dostarczyciel reprezentantów. Tym razem dostarczyła młodego, utalentowanego Eliasa, który za kilka lat powinien się nieźle rozwinąć. Na razie jednak pozostaje piątym w kolejności napastnikiem. Jose Paolo Guerrero (N, 22, Hamburg, 6/2A) - młoda, rozwijająca skrzydła w Bundeslidze gwiazda. Brakuje mu jednak nieco zimnej krwi pod bramką i często traci przez to głowę. Mimo to strzela całkiem sporo bramek. Roberto Holsen (N, 30, San Lorenzo, 21/5A) - alternatywa dla Guerrero, jeśli się postara może go prześcignąć, zwłaszcza że pod bramką jest bardzo pewny. Tak właściwie to myślę, że jest od swojego kolegi lepszy. Claudio Pizarro (N, 27, Bayern, 43/10A) - tego pana raczej nie trzeba przedstawiać. Prawdziwa gwiazda i etatowy strzelec z Bayernu. Bez wątpienia kolejny pewniak. Ysrael Zuniga (N, 29, Melgar) - niesamowicie ciekawy piłkarz, którego nikt dotąd nie sprawdził. Postanowiłem dać mu szansę. Oprócz powyższych powołanych na mojej liście znaleźli się jeszcze następujący piłkarze, których niestety nie mogłem włączyć do składu z powodu kontuzji: Jefferson Farfan (OP PL, 21, PSV, 30/11A) - kolejna wielka gwiazda i w dodatku dopiero wschodząca. Przewiduję, że już od następnego spotkania będzie grał na lewym skrzydle. Luis Hernandez (OP LŚ, 25, Alianza Lima, 1/0A) - gdy wróci, prawdopodobnie rozwiąże konflikt pomiędzy Quinterosem a Vizą. Stanie się tak jednak dopiero za dziewięć miesięcy, z powodu jego uszkodzonych więzadeł. Także w Copa America też raczej nie wystąpi... Jeśli chodzi o naszych przeciwników, to o ich sile stanowili przede wszystkim trzej gracze Sunderlandu - Edwards, John i oczywiście zbliżający się do schyłku swojej kariery Yorke. Wśród pozostałych graczy było kilka ciekawych postaci, ale generalnie powinniśmy sobie dać radę z tą drużyną. Miałem pewne wątpliwości jeśli chodzi o naszą obronę - są to bardzo przeciętni gracze, występujący w tym ustawieniu pierwszy raz. Jeśli jednak uda im się dobrze zagrać, to potencjał ofensywny zrobi swoje. Pięć dni przed meczem zgrupowanie kadry opuścił Benavente, który złamał nogę w kostce i będzie pauzował co najmniej dwa miesiące. Poczułem lekkie poczucie winy - może nie powinienem chłopaka wyciągać z klubu w tak młodym wieku... Ostatnie poprawki w taktyce naniosłem tuż przed meczem. Ostatecznie zdecydowałem się na ofensywne ustawienie 41212, a na boisko w pierwszym składzie wybiegli: Delgado - Mosquera, Rodriguez, Salazar, Corrales - Jayo(k) - De la Haza, Zegarra - Viza - Holsen Pizarro Słońce świeciło, i było ciepło, ale wiał dość silny wiatr, który mógł spowodować trochę zamieszania. Kibice jednak przybyli tłumnie, nam nie pozostało nic innego jak tylko wygrać ten mecz.
  20. Xysio

    Tahuantinsuyu

    Ponieważ był luty, a pierwszy wolny termin na mecz reprezentacji przypadał dopiero w sierpniu, miałem dużo czasu na aklimatyzację. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było odwołanie dwóch jesiennych sparingów z Chile, które zupełnie mi nie odpowiadały. Drugą - zwolnienie wszystkich dotychczasowych członków sztabu szkoleniowego, z których żaden nie władał językiem angielskim, co uniemożliwiało jakąkolwiek komunikację. Następnie postanowiłem przyjrzeć się tutejszym rozgrywkom. W Primera division peruana gra dwanaście zespołów. Klasycznie dla południowoamerykańskich krajów rozgrywki dzielą się na fazę otwarcia i zamknięcia, a więc każdego roku wyłanianych jest dwóch mistrzów. System spadków i awansów obejmuje turniej zwany Copa Peru, który wbrew nazwie nie jest klasycznym pucharem i jest tak skomplikowany, że nawet nie chciało mi się go zacząć rozpracowywać (wystarczy że powiem, że ostatnia drużyna z drugiej ligi może awansować do pierwszej). Dwa największe kluby, rokrocznie walczące między sobą o mistrzostwo to stołeczne Sporting Cristal i Alianza Lima. Prawie zawsze biorą one udział w południowoamerykańskich klubowych rozgrywkach, ale raczej bez większych sukcesów. Największy sukces międzynarodowy osiągnęło Cienziano, w 2003 roku wygrywając Copa Sudamericana, a rok później Recopa, pokonując samych Boca Juniors. Gdy zapoznałem się z panującymi tutaj zasadami przyszedł czas na poszukiwanie asystenta. Jednym z warunków była jego znajomość języka angielskiego, potrzebowałem bowiem dobrego tłumacza. Po kilku odmowach znalazłem w końcu idealnego kandydata - Franco Navarro (44, PER), przymierzany był wcześniej do roli selekcjonera, więc nie darzył mnie zbytnią sympatią, niemniej jednak, po wielu namowach udało mi się go przekonać do przyjęcia posady asystenta. Jago niezły menedżer i taktyk objął również drużynę juniorów. Teraz, nie przejmując się już barierą językową mogłem poszukać pozostałych członków sztabu szkoleniowego. Treningiem reprezentantów zgodził się zająć Julio Garcia (49, PER), dotychczas szkolący młodzież w Sportingu Cristal, jeden z największych fachowców w tej dziedzinie w kraju. Jako trener bramkarzy pomagać mu będzie Alejandro Espinoza (37, PER), dotychczas bezrobotny, co dziwi, gdyż jest w tym elemencie doskonały. Odnową biologiczną i diagnozami zajmie się Jhenny Arlett Huambo (36, PER), dotychczas zajmującym się tym w krajowym Bolognesi, co dla tego klubu jest prawdziwym szczęściem, gdyż jego umiejętności są znane na całym kontynencie. To ostatnie nazwisko zamknęło listę moich pomocników. Teraz przyszedł czas na ustalenie sparingów, w których zespół przygotuje się do rozgrywanego za rok Copa America. Na pierwszy ogień, 16 sierpnia przyjedzie do nas teoretycznie słabsza od nas, ale posiadająca w swoim składzie prawdziwe gwiazdy reprezentacja Trynidadu i Tobago. Mecz ten służył będzie sprawdzeniu taktyki, zgraniu piłkarzy i ogólnemu odsianiu ziaren od plew. Niedługo później, na początku września wybierzemy się na drugi koniec świata, do egzotycznego Vanuatu, gdzie spodziewam się wysokiego zwycięstwa i nabrania pewności siebie przed trudnym spotkaniem z Kamerunem. Rok zamkniemy potyczką z Wenezuelą, która ostatecznie sprawdzi formę moich piłkarzy. Teraz pozostało mi jedynie siedzenie w pokoju hotelowym i obserwacja tutejszej ligi, na które to zajęcie poświęcę następne pół roku. Ponieważ klimat w tym kraju jest wręcz wspaniały, będzie to dla mnie sama przyjemność.
  21. Witam, jest to moje pierwsze opowiadanie, więc proszę o wyrozumiałość FM 2007 7.0.2 Ligi grywalne: Peru (1), Polska (2) Ligi podgląd: Anglia (1), Argentyna (1), Brazylia (1) Baza danych: duża Wszyscy piłkarze: Peru Piłkarska reprezentacja Peru to drużyna z tradycjami i historią, której pozazdrościć może niejeden kraj. Odkąd w kraju pojawił się zawodowy futbol zawsze istniała grupa pasjonatów, którzy z wypiekami na twarzy śledzili kolejne występy w wielkich turniejach - Copa America i Mistrzostwach Świata. Chociaż potomkowie Inków nigdy nie dorównali swoim wielkim sąsiadom - Brazylii, czy nie mniej wielkim Argentyńczykom, to zawsze znajdowali się w kontynentalnej czołówce, największe sukcesy osiągając najpierw w latach 30 (w 1930 brała udział w pierwszym mundialu, a w 1939 wygrała Copa America) i w 70, kiedy to wiedziona przez Teofilo Cuvillasa jedenastka trzy razy z rzędu zakwalifikowała się do światowego turnieju, a w 1975 roku wygrała Copa America w półfinale pokonując Brazylię w meczu, który do dzisiaj najstarsi Peruwiańczycy wspominają z łezką w oku. Te lata jednak już dawno minęły. W ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat reprezentacja notorycznie przegrywała kolejne eliminacje, a w kontynentalnym turnieju docierała co najwyżej do ćwierćfinału. Czara goryczy przepełniła się po eliminacjach do turnieju w Niemczech, gdy Peru zajęło w tabeli przedostatnie miejsce, wyprzedzając jedynie słabiutką Boliwię. Po tej porażce z funkcji selekcjonera zrezygnował Freddy Ternero, a władze krajowego związku postanowiły zaryzykować i zatrudnić młodego i zupełnie nieznanego menedżera z zagranicy. Ja byłem tym menedżerem. Dlaczego właśnie ja, który do tej pory prowadziłem tylko prowincjonalne zespoły z niższych lig polskich, a o Peru wiedziałem mniej niż nic? Zadaję sobie to pytanie od dawna, ale nie znajduję na nie odpowiedzi. Po prostu pewnego dnia w moim mieszkaniu zadzwonił telefon i głos po drugiej stronie w łamanym angielskim zaprosił mnie do Limy. Był co prawda luty, moja drużyna LZS Kaleka Pścim przygotowywała się do rundy rewanżowej w siódmej lidze, ale mój wybór był raczej oczywisty i już tydzień później składałem podpis pod kontraktem. Musiałem tylko poprawić w nim drobną literówkę i rozwiać wątpliwości kilku działaczy, którzy zdradzali zaniepokojenie. Al raczej nie musieli się martwić, w końcu naprawdę jestem jedynym w Polsce menedżerem o nazwisku Henryk Kasperczek...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...