Skocz do zawartości

Ralf

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 477
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    2

Zawartość dodana przez Ralf

  1. Ralf

    Peak Label

    Cheers! Zdarowja! Zu wohl! Cin-cin! Lufa! ---------------------------- Grudzień 2019 Bilans: - Druga HNL: 0-1-0, 1:1 - Hrvatski nogometni kup: 0-0-1, 2:2k Druga HNL: 4. [32 pkt; -3 pkt do Rudešu, +1 pkt nad Croatią Zmijavci] Hrvatski nogometni kup: Ćwierćfinał, 2:2k z Lokomotivą Zagrzeb; out Finanse: -805,696€ (-72,846€) Gole: Mario Jelavić (11) Asysty: Mario Marović Robi Obrstar i Ivan Krštulović-Opara (po 4) Ligi: Anglia: Manchester City [+1 pkt] Austria: Red Bull Salzburg [+7 pkt] Chorwacja: HNK Rijeka [+4 pkt] Czechy: Teplice [+2 pkt] Francja: PSG [+0 pkt] Hiszpania: Real Madryt [+3 pkt] Niemcy: Bayern Monachium [+3 pkt] Polska: Lech Poznań [+7 pkt] Rosja: Zenit Sankt Petersburg [+8 pkt] Serbia: Crvena Zvezda [+5 pkt] Słowenia: NK Maribor [+2 pkt] Włochy: Juventus Turyn [+0 pkt] Liga Mistrzów: – Liga Europy: – Reprezentacja Polski: – Ranking FIFA: 1. Belgia [1742], 2. Francja [1739], 3. Brazylia [1682], ..., 14. Polska [1572]
  2. Ralf

    Peak Label

    – Co jest, kurwa? – powiedziałem odruchowo po polsku, gdy tylko wstąpiłem krok za próg. Za moim biurkiem, wygodnie rozwalony w fotelu, siedział Dariusz, gawędząc w najlepsze ze Stjepanem, siedzącym obok na składanym krześle. W chwili, w której wypowiadałem "co jest, kurwa", obaj wybuchali akurat śmiechem. Mój gabinet zasnuwała mgła dymu tytoniowego, którego, nie licząc cygara Zorana Bardicia, nie czułem już od wielu miesięcy – kolejny dowód, że nie byłem palaczem, a jedynie niewinnie sobie podpalałem, czyli brak jakiejkolwiek chęci zapalenia. Gdy skończyłem już mówić na głos "co jest, kurwa", Darek i Stjepan zamilkli i spoważnieli, spoglądając na mnie stojącego w drzwiach. Znowu miałem to senne wrażenie, że Darek siedzący za moim biurkiem z wypalonym do połowy pall mallem w dłoni, nie jest prawdziwy. Ostatni raz podobnie miałem, gdy zobaczyłem Mię w mojej kuchni, trzymając w dłoni uniesiony pusty wazon o podłużnym kształcie. Wpierw jednak moje myśli na chwilę wypełniło uznanie dla Zorana Bardicia, który do tej pory wydawał mi się lekkim bucem, mimo mojej sympatii do niego, i poważnym jak zawał prezesem NK Solin. Teraz jednak, perfekcyjnie odegraną scenką i mistrzowską intonacją, o mowie ciała nie wspominając, sprawił, że naprawdę byłem już pogodzony z tym, że wplątałem się w kłopoty z prawem. – Darek? Co tu robisz, brada? Więc to tak teraz wygląda policja? – Też się cieszę, że cię widzę mistrzu – odparł. – Może razem poskaczemy z radości, bo kto nie skacze, ten z policji? Ruszyłem przed siebie uchachany. Darek w tym czasie odłożył pall malla do popielniczki, wstał z mojego krzesła i okrążył biurko. Zbiliśmy naszą firmową pionę i uściskaliśmy się, jak przystało na wieloletnich przyjaciół. – Dlaczego, kanalio, nie dałeś znać, że przyjeżdżasz do Chorwacji? – zapytałem. – Co w ogóle słychać? Jak żyjesz? Wywalili cię faktycznie z firmy, czy robisz dalej? Jeżeli to pierwsze, to robisz gdzieś już? – Wolnego, mi hijo, bo zasypujesz mnie pytaniami jak enkawudzista na przesłuchaniu. Nie mówiłem ci nic, bo to miała być niespodzianka, a na poważnie, to chciałem zobaczyć, czy jeszcze w ogóle pamiętasz jak wyglądam, bo od czerwca to wiele wody w kiblu spuszczono. No i dobrze widzieć cię w jednym kawałku, bo gdybym nie namówił cię do pozostania w Chorwacji, raczej marnie byś skończył w tamtym wybuchu... – Powinienem ci w zasadzie podziękować, bo faktycznie tak to wygląda – powiedziałem, klepiąc go po plecach. – Dobry Dariusz, dobry. Roześmialiśmy się, po czym usiadłem na swoim miejscu za biurkiem, a Darek dostawił sobie krzesło, usiadł i wziął z powrotem tlącego się papierosa. Zaczęliśmy rozmawiać we trzech. Opowiedziałem mu o ostatnich kilku miesiącach, konferencjach, o pracy z zespołem, o meczach, codzienności w Solinie. Chciałem też powiedzieć mu o Mii, ale to musiało poczekać; nie chciałem wygadać się przy Stjepanie, który na pewno powtórzyłby to Bardiciowi. – ...ale dobra, bo rozmawiamy tylko o mnie – stwierdziłem po kilkunastu minutach. – Co u ciebie, Darek? – A nic takiego. Na koniec września naprawdę zostałem bez roboty, więc nie robiłem cię w człona. Na wypowiedzeniu mocno oszczędzałem, żeby zrobić jako taki zapas finansowy przed przejściem na utrzymanie państwa. Miałem kilka pomysłów, ale z niczym się nie śpieszyłem, bo nie warto robić niczego na hurra. Korzystałem z wolnego czasu i jak popieprzony studiowałem Split i okolice w Google Maps, zapisując sobie nazwy ulic i różnych zakamarków. – Google Maps? Serio to było twoje ulubione zajęcie, jakiemu się oddawałeś? – zdziwiłem się. – Po co to wszystko? – Zawsze lubiłem jeździć samochodem, a przyjemnie byłoby jeszcze na tym zarabiać – odparł. – A po co miałbym robić to w kraju, skoro równie dobrze mogę zacząć w Chorwacji, kręcąc się po Splicie, Solinie i okolicach? Fajny, przyjemny kraj, a w dodatku bylibyśmy na miejscu, więc znów moglibyśmy popijać Peak Labela i kurzyć pall malle. Otwarłem usta i przez chwilę oniemiałem. – Coś ty wykombinował? – Zostanę taksówkarzem, numer boczny 7775, tylko nie dam sobie podrzucić do bagażnika karabinka snajperskiego Steyr, mistrzu. Mam zamiar zacząć po Nowym Roku. Wstałem, okrążyłem biurko i podszedłem do Darka z otwartymi ramionami. – W takim razie witaj w domu, bracie! Uścisnęliśmy się ponownie, śmiejąc się i klepiąc po plecach. Stjepan siedział obok i patrzał na nas z wesołym uśmiechem. – No, no! Znowu jak wtedy w pubie nad zatoką! – zawołał, klasnąwszy w dłonie. – Wspaniale, że nasza wielka trójca znowu w komplecie!
  3. Ralf

    Peak Label

    Jeszcze na początku czerwca zanosiło się na to, że czeka mnie w tym roku pierwsze od wielu lat Boże Narodzenie spędzone samemu, zwłaszcza gdy stało się jasnym, że zostaję sam w Chorwacji. Ostatecznie jednak miałem z kim je spędzić, jednakże musiałem poczekać cierpliwie – jako że nadal pilnowaliśmy z Mią, by tajemnicą pozostawało to, że się spotykamy i robimy razem różne przyjemne rzeczy, znaczną część Wigilii spędziłem samotnie we własnej kwaterze. Oglądałem wtedy chorwacką telewizję, nalałem sobie szklaneczkę chłodnego Peak Labela i pełną szklanicę Coca-Coli, a w międzyczasie myślałem o różnych sprawach i wizualizowałem je sobie. Dopiero między godziną 23 a północą zjawiła się u mnie Mia, której wreszcie udało się wyrwać z Wigilii u Zorana Bardicia, na którą zaproszona została ta część rodziny z jego strony, z którą nie zdążył się jeszcze pokłócić, a także jego nieliczni zaufani partnerzy w interesach. Wymieniliśmy się symbolicznymi, ale darowanymi od serca prezencikami, zjedliśmy małą kolację, a po niej moja urocza elfka narzekała na bolące plecy od wielogodzinnego siedzenia za wigilijnym stołem. Zaproponowałem jej więc masaż, w którym przeszkadzała mi jej bluzka i biustonosz, więc musiałem je z niej zdjąć, a kiedy tylko zauważyłem, że pospinane mięśnie grzbietu Mii rozluźniły się, masaż pleców szybko zamienił się w masaż talii, brzucha, piersi i ud, a także masaż jej ust moimi ustami, a na to, co działo się później, opuszczę kurtynę milczenia. Pomiędzy Świętami a nadejściem roku 2020 niewiele się w Chorwacji działo. Rozgrywki zapadły w sen zimowy, piłkarze rozjechali się na urlopy, więc znowu miałem mnóstwo czasu. Nadal unikałem jeżdżenia do Splitu, by nie kusić losu, więc zadowalałem się pobytem w Solinie, a jeżeli już miałem chęć zapuścić się gdzieś dalej, wybierałem wszelkie inne kierunki. Dwa dni przed sylwestrem, czując się wystarczająco przywiązany do Mii oraz uspokojony nieprzemijającym codziennym spokojem, przemogłem się, by na własną rękę odwiedzić jednak Split, zakładając wszakże wcześniej cienką materiałową czapkę, którą naciągnąłem aż na brwi, oraz kaptur grubej bluzy, którą kupiłem sobie miesiąc temu. Tamże zaszedłem nad zatoczkę, stając w miejscu, z którego pół roku temu robiłem wymach, i patrząc na nieprzejrzystą o tej porze roku wodę zatoki, na dnie której leżało gdzieś zdjęcie, które wyrzuciłem tutaj w czerwcu. Zdjęcie, na którym byłem ja i Nikola ponad trzy lata temu, kiedy zrobiliśmy sobie romantyczne selfie na polu pszenicy w Polsce. Mogłem sobie pozwolić na taką wizytę, bo wierzyłem, że dzięki Mii udało mi się wyzwolić z sideł uczuć do kogoś, kto na moje uczucia już nie zasługiwał. Obojętność, z jaką biło moje serce, gdy patrzałem na dość mętną wodę zatoki, która skrywała to osobiste zdjęcie, dała mi jasno do zrozumienia, że nawet jeżeli jeszcze cokolwiek czuję, to jest to już na tyle słabe, że mogę czuć się wyzwolony i szczęśliwy. Ale szczęśliwy nie poczułem się bynajmniej nazajutrz, dzień przed sylwestrem, kiedy przyjechałem do klubu około południa. W korytarzu budynku klubowego natknąłem się na Zorana Bardicia, który z grobową miną, unikając patrzenia na mnie, wskazał kciukiem w ogólnym kierunku mojego gabinetu, i wymamrotał jedynie poważnym tonem: – Idź do siebie. Przyjechała do ciebie policja i czekają w twoim gabinecie. Ja nie mogę ci w niczym pomóc, ale nawet gdybym mógł, raczej bym cię z tego nie wyciągnął. Nim zdążyłem go o cokolwiek zapytać, zniknął pośpiesznie za drzwiami swojej jamy, które natychmiast zatrzasnął. Czując, jak przez plecy przelatuje mi zimny dreszcz, odchrząknąłem, po czym podszedłem do moich drzwi, nacisnąłem klamkę i wszedłem do gabinetu.
  4. Ralf

    Peak Label

    Po porażce przeciwko dwunastce Lokomotivy na konferencji było sporo kontrowersji. Zaczynając zajmować się menedżerką dałem sobie słowo nigdy nie spuszczać po sobie uszu, tylko nazywać rzeczy po imieniu, otwarcie zabierając głos na temat sędziowskich przekrętów, jeżeli takowe kiedykolwiek mi się trafią. W zdecydowanych słowach wypowiedziałem się więc o decyzji o czerwonej kartce dla Cindricia, przy okazji zapowiadając odwołanie się od kary. A następnego dnia Komisja Dyscyplinarna pokazała, że promuje uczciwe sędziowanie, oddalając odwołanie, czym tym samym dała arbitrom ciche przyzwolenie na dalsze wpływanie na wyniki poprzez decyzje podejmowane na boisku. W ostatnim meczu przed zimową przerwą w rozgrywkach podejmowaliśmy Dubravę, jedną ze słabszych drużyn w lidze. Wyczerpujący pojedynek w pucharze sprawił, że musiałem wprowadzić cały szereg zmian w wyjściowej jedenastce, dając odpocząć co bardziej zmęczonym, w tym zawieszonemu Cindriciowi, który i tak rozwalił sobie staw skokowy. Tego dnia zawodnicy niestety do reszty zepsuli mi resztki dobrego humoru, całkowicie odpuszczając to spotkanie i myślami będąc już chyba przy czerwonych ciężarówkach z logiem Coca-Coli i uchachanym Świętym Mikołajem za kierownicą. W 22. minucie Mislav Pezo przerzucił piłkę na skrzydło do Vidovicia, który dośrodkował następnie w pole karne, a tam Jelavić uwolnił się spod opieki Borsicia i głową skierował futbolówkę do siatki, ale dwanaście minut później beznadziejny Vulikić, który przegrywał tego dnia wszystkie pojedynki główkowe, dopuścił się faulu na linii pola karnego, co było równoznaczne z wyrównaniem dla Dubravy po strzale Juranovicia z rzutu wolnego. Po przerwie, w której zażądałem pokazania krzty ambicji i więcej zaangażowania, moi zawodnicy całkowicie stracili zainteresowanie ofensywą, a gdy wreszcie zaczęli rozgrywać akcje, skupiali się na jak największym marnowaniu czasu, w czym przodował Repić, który dramatycznie ociągał się z podaniami i dośrodkowaniami, z kolei kiedy wypracowywaliśmy już okazje, wszystkie partaczyliśmy jak skończeni amatorzy, w czym niezrównany był Memaj. Tym samym udany rok zakończyliśmy przerwaniem świetnej passy wyłącznie na własne życzenie, gdyż był to mecz, który można było bez problemu wygrać, i to niespecjalnie dużym nakładem sił. Wystarczyło tylko trochę chęci i precyzji, których dziś próżno było u nas szukać.
  5. Ralf

    Peak Label

    Zoran Bardić najwyraźniej przestał już postrzegać naszą współpracę jako sposób odpłacenia się za uratowanie życia Mii, gdyż na początku grudnia zaoferował mi nowy kontrakt, mający obowiązywać do czerwca 2021. Nie wahałem się ani chwili, tylko chętnie podpisałem go, kreśląc własną sygnaturę pośród obłoków dymu cygarowego. Na kończący naszą przygodę z Pucharem Chorwacji mecz z Lokomotivą zabrałem do Zagrzebia ten sam skład, który tak świetnie zagrał z Cibalią. Byłem ciekaw, jak spiszemy się w starciu z o wiele silniejszym rywalem, a chłopakom chciałem dać możliwość do scementowania ustawienia po efektownym zwycięstwie. Ćwierćfinał był już na tyle wysokim etapem i przyciągał takie zainteresowanie mediów, że jeszcze w życiu nie spędziłem aż tyle czasu na konferencji prasowej. Drugie tyle miałem spędzić za mikrofonem po spotkaniu. Na Kranjczevićevie wytrzymaliśmy tylko kwadrans, po którym przy centrze Gluhakovicia Vulikić odsunął się w ostatniej chwili od Uzuniego, dopuszczając go do strzału na bramkę, który zdołał obronić Topić, ale Tomić pozwolił Budimirowi na dobitkę, przy której Ante nie mógł już nic zrobić. Spodziewałem się jedynie kolejnych bramek dla Lokomotivy, ale ku mojemu zdumieniu chłopaki nie zamierzali się poddawać, i już dziesięć minut później przycisnęliśmy gospodarzy, szalejący na skrzydle Obrstar dostał dobre podanie od Barisicia i miękko wrzucił na niepilnowanego Marovicia, który natychmiastową bombą po przekątnej doprowadził do wyrównania! Rywale byli od nas lepsi, było to widoczne na boisku, ale uporem i grą zespołową sprawialiśmy, że nie mogli znaleźć na nas sposobu. Po przerwie męczyli się z nami do tego stopnia, że na kwadrans przed końcem regulaminowego czasu z pomocą przyszedł im sędzia Bebek, szastając nam żółtymi kartkami, a potem pokazując absurdalną czerwień Juricy Cindriciowi za zwyczajny faul w bocznej strefie boiska, jakich w tym spotkaniu było wiele. W tej chwili wiedziałem już, że nie mamy prawa wygrać tego meczu, ale wprowadziwszy odpowiednie korekty w ustawieniu zagrzałem chłopaków do walki – albo pokrzyżujemy arbitrowi plany, albo zmusimy go do sięgnięcia po bardziej bezceremonialne wałki, by nas wyeliminować, za które otrzyma już odpowiednią nagrodę od chorwackiego ZPN-u. Byliśmy na tyle twardzi, że nawet pomoc sędziego na niewiele się Lokomotivie zdała, i doszło do dogrywki. W tej jeszcze bardziej postraszyliśmy rywali, gdy w 99. minucie Vidović przechwycił piłkę i uruchomił Barisicia, który przedarł się na przebój środkiem boiska, przedryblował Kolingera i huknął jak z armaty w wystawione ręce Grbicia, który sparował futbolówkę prosto na nogę Memaja, a Nikson odesłał ją do pustej bramki. Czułem, że możemy dowieźć ten wynik do końca, gdyż akcje gospodarzy nadal szły jak po grudzie, ale niestety tuż przed końcem pierwszej części dogrywki zawiódł Obrstar, który dał się wkręcić w murawę Atiemwenowi i nawet nie próbował go gonić, zaś Tomić odpuścił krycie Tuciego i zrobiło się 2:2. W pierwszym w mojej karierze konkursie rzutów karnych bramkarze nie odegrali większej roli, gdyż kolejni zawodnicy podchodzący do piłki na jedenastym metrze bez problemu pakowali ją do siatki. Szliśmy z Lokomotivą łeb w łeb, nikt się nie mylił, moi podopieczni imponowali mi mocnymi nerwami, za to troszkę rozczarowywał Topić, który nie stanowił dla strzelców żadnego wyzwania. Liczyłem już na to, że może uda nam się coś zdziałać zasadą nagłej śmierci, ale w ostatniej kolejce swoją szansę zepsuł Memaj, którego uderzenie wybronił Grbić. Zgodnie z przewidywaniami pożegnaliśmy się z Pucharem Chorwacji, ale dotarcie do ćwierćfinału, w którym odpadliśmy dopiero po rzutach karnych, sprawiając tyle problemów pierwszoligowcowi, że w awansie musiał pomagać mu arbiter, było dużym sukcesem.
  6. Ralf

    Peak Label

    Na ćwierćfinale Pucharu Chorwacji nasze szczęście dobiegło końca, bo trafiliśmy już na grającą w ekstraklasie Lokomotivę Zagrzeb, co zapewne oznaczało dla nas barykadę i koniec przygody z tymi rozgrywkami. Nasza fantastyczna forma z listopada zaowocowała nagrodami. O zwycięstwo w plebiscycie na Bramkę Miesiąca otarł się Mario Jelavić, który zajął drugie miejsce ze swoim świetnym rzutem wolnym przeciwko Medjimurje, za to pewnie został Piłkarzem Miesiąca Drugiej HNL, czego osobiście mu pogratulowałem. Spodobała mi się postawa Mario, który mi podziękował, ale od razu stwierdził, że chce się skupić na tym, by grać jeszcze lepiej. I to mi się podoba! Na sam koniec bardzo miło zrobiło się mnie, bo otrzymałem swoją pierwszą nagrodę w karierze – zostałem Menedżerem Miesiąca, mając za sobą ledwie pierwsze pół roku pracy w poważnej piłce jako trener. Ucieszony był również Zoran Bardić, który nie omieszkał złożyć mi gratulacji, oczywiście z cygarem między palcami. – Chyba mógłbym polubić hazard, Ralfie z Polski! – powiedział do mnie. – W czerwcu mocno zaryzykowałem i mogę teraz powiedzieć, że nie żałuję, a wręcz jestem zachwycony, że mam w klubie takiego menedżera, jak ty! Los, Opatrzność, czy cokolwiek to było, zesłało nam odpowiedniego człowieka. Tego samego zdania była jego córka, Mia, która zresztą również pogratulowała mi zdobytej nagrody, tyle że wieczorem u mnie, w swój własny, słodki sposób. Listopad 2019 Bilans: - Druga HNL: 5-0-0, 13:2 - Hrvatski nogometni kup: 0-0-0, 0:0 Druga HNL: 4. [31 pkt; -4 pkt do Rudešu, +3 pkt nad Croatią Zmijavci] Hrvatski nogometni kup: Ćwierćfinał, vs. Lokomotiva Zagrzeb Finanse: -729,371€ (-67,577€) Gole: Mario Jelavić (10) Asysty: Mario Marović i Ivan Krštulović-Opara (po 4) Ligi: Anglia: Tottenham Hotspur [+3 pkt] Austria: Red Bull Salzburg [+4 pkt] Chorwacja: NK Osijek [+1 pkt] Czechy: Teplice [+1 pkt] Francja: PSG [+0 pkt] Hiszpania: FC Barcelona [+3 pkt] Niemcy: Bayern Monachium [+0 pkt] Polska: Lech Poznań [+4 pkt] Rosja: Zenit Sankt Petersburg [+9 pkt] Serbia: Crvena Zvezda [+1 pkt] Słowenia: NK Maribor [+1 pkt] Włochy: AC Milan [+3 pkt] Liga Mistrzów: – Liga Europy: – Reprezentacja Polski: – 14.11, eliminacje ME 2020, Łotwa - Polska, 0:2 – 17.11, eliminacje ME 2020, Austria - Polska, 1:1 Ranking FIFA: 1. Belgia [1742], 2. Francja [1739], 3. Brazylia [1682], ..., 14. Polska [1572]
  7. Ralf

    Peak Label

    Przed kończącym listopad spotkaniem z Cibalią dotarła do mnie wypowiedź menedżera tejże Cibalii, Petara Tomicia, który odpowiadając na pytanie dziennikarza o relacje ze mną stwierdził, że "nie miałem prawa krytykować jego sposobu prowadzenia drużyny", dodając jeszcze parę słów. Marko Barisić, który zadawał mu to pytanie, jeszcze tego samego dnia poprosił mnie o komentarz. Nie przypominałem sobie, bym kiedykolwiek komentował pracę Tomicia, więc jego słowa skojarzyły mi się z początkiem Alzheimera, toteż odpowiedziałem wprost, że śmieszy mnie ta sytuacja i współczuję koledze, że zajmuje się sztucznymi problemami, zamiast przygotowaniami do meczu. Później wróciłem do pracy, którą miałem już na ukończeniu, więc pozostało mi tylko skorygować wyjściową jedenastkę, w której na skrzydło zdecydowałem wystawić Antonio Repicia w miejsce Karlo Vidovicia. Tym razem sytuacja była odwrotna, niż przeciwko Medjimurje, i to goście pragnęli rewanżu za porażkę z inauguracji sezonu, na co zwróciłem uwagę zawodnikom, by nie dali się zaskoczyć na boisku. Dzisiaj jednak zagraliśmy tak, jak powinniśmy przeciwko każdemu niżej sklasyfikowanemu rywalowi. Już po kwadransie Marović przytomnie wytrącił piłkę bawiącemu się nią Bajiciowi, zagrywając prosto do czekającego przed polem karnym Jelavicia, który okręcił się i petardą w okienko dał nam prowadzenie. Chwilę później poszliśmy za ciosem, Obrstar i Cindrić rozegrali wspaniałą dwójkową akcję na skrzydle, Jurica posłał centrę na środek pola karnego, a tam Jelavić zastawił się przed Karaulą, mistrzowsko zgasił piłkę klatką piersiową i rąbnął na bramkę, błyskawicznie zdobywając swojego drugiego gola. Po półgodzinie gry Repić dośrodkował z prawego skrzydła, Zderić wybił piłkę prosto do Obrstara, Robi odesłał ją z powrotem w pole karne, a tam nadlatujący niczym myśliwiec Repić strzałem przy bliższym słupku obok interweniującego Lesicia podwyższył na 3:0. Mecz był wygrany. Po przerwie pilnowaliśmy, by goście nie próbowali żadnych sztuczek, co rozwiązaliśmy poprzez przebywanie z piłką na ich połowie, przy okazji wypatrując sposobności do ukłucia ich po raz czwarty. Takowa zdarzyła się w 54. minucie, kiedy rzut wolny z lewej strony wykonywał Obrstar, z jego centry w poprzeczkę trafił Vulikić, a piłka spadła na linię bramkową, gdzie próbujący ją wbić Dogan zdobył za nas czwartą bramkę. Byliśmy tego dnia w tak silnej formie, że futbolówka krążyła między zawodnikami jak po sznurku, a żadne zagrożenie ze strony Cibalii nie wchodziło w grę ani przez chwilę, dzięki czemu zakończyliśmy miesiąc z kompletem zwycięstw, co wcześniej było nie do pomyślenia. A ta wygrana sprawiła, że wspięliśmy się na wysokie, czwarte miejsce w tabeli.
  8. Ralf

    Peak Label

    Awansują dwa zespoły, czyli przy obecnym układzie w tabeli premiowane awansem są miejsca pierwsze oraz trzecie.
  9. Ralf

    Peak Label

    Jedna rzecz sprawiała, że rozgrywki ligowe w Polsce i Chorwacji były dla mnie podobne – runda wiosenna zaczynała się jeszcze pod koniec roku, choć w Chorwacji wcześniej, bo już w listopadzie. Chociaż sezon zaczynaliśmy zwycięskim meczem z Cibalią, to jednak teraz na początku rundy rewanżowej czekał nas wyjazdowy pojedynek z Medjimurjem, z którym w sierpniu przegraliśmy 1:2, i to na własnym stadionie. Chociaż Dali podpowiadał mi, że może warto byłoby wystawić Repicia na prawym skrzydle, to uznałem, że Vidović zasłużył ostatnim występem na miejsce w składzie na ten mecz, w związku z czym jedyną zmianą w wyjściowej jedenastce był powrót Antonio Kacunko po zawieszeniu za kartki, zmieniającego tym samym Lukę Dadicia, który okazywał się jednak nie być takim dzikiem, jakim go malowali, odkąd tylko objąłem NK Solin. Na przedmeczowej oprawie postanowiłem spróbować chwytu, jakiego jeszcze do tej pory nie próbowałem, i powiedziałem do moich podopiecznych: "latem przegraliśmy z Medjimurje, a ja wiem, że w głębi serca pragniecie rewanżu za tamtą porażkę, więc nie traćmy czasu na pieprzenie oklepanych frazesów, tylko idźmy tam i sprawmy, że będą gorzko żałowali tamtej wygranej!". Gospodarze, będący naszymi sąsiadami w tabeli, chyba nie spodziewali się takiego oporu z naszej strony, bo w pierwszej połowie głównie łapali żółte kartki, zaś my umiejętnie się broniliśmy, a także śmiało atakowaliśmy, tyle tylko, że brakowało nam wykończenia, szczególnie gdy najbliższy otwarcia wyniku Jelavić posłał piłkę tuż obok słupka. Bycie o krok od prowadzenia nie jest jeszcze prowadzeniem, więc w przerwie ponownie, tym razem w mocniejszych słowach, poruszyłem temat rewanżu za sierpień, oprócz tego indywidualnie łechcąc ambicje kilku zawodnikom. Po przerwie jeszcze przez jakiś czas trwała sytuacja patowa, aż w 59. minucie wywalczyliśmy rzut wolny w środku pola, z którego Krštulović-Opara fantastycznie dostrzegł wbiegającego w pole karne Jelavicia, dogrywając mu piłkę za plecy obrońców, a Mario uciekł Dzijanowi i wykorzystał bierność Kopricia, by z bardzo ostrego kąta, wzorem Ebiego Smolarka z meczu z Portugalią z 2006 roku, wpakować mu piłkę do bramki! Czegoś takiego było nam trzeba! Po objęciu prowadzenia rozgorzała wojna w środku pola, która obfitowała w żółte kartki dla gospodarzy, ale też i dla nas. Medjimurje próbowało, nasi obrońcy – zwłaszcza Cindrić – byli niezłomni i grali jak dziki, a Ante Topić pewnie przecinał dośrodkowania, neutralizując niebezpieczne dośrodkowania rywali. Najpierw przeprowadzałem zmiany personalne, a w ostatnich dziesięciu minutach taktyczne, obliczone na utrzymanie wyniku, aż w końcu nadeszły ostatnie minuty... A dokładnie 89., w której Dodlek niepotrzebnie wysunął nogę, faulując Jelavicia. Do rzutu wolnego na 30. metrze podszedł sam poszkodowany, po czym Mario wziął precyzyjny rozbieg, dopadł do piłki, i niezaprzeczalnie pięknym strzałem ponad murem posłał futbolówkę prosto w widły bramki Kopricia! Sam energicznie uniosłem ramiona w górę, zdzierając gardło z wrażenia nad kunsztem Mario – mi samemu za dawnych czasów nigdy nie udało się zdobyć podobnej bramki! Ten cios załamał Medjimurje, które praktyczne straciło szansę na choćby punkt, a kropkę nad "i" postawiliśmy w doliczonym czasie, kiedy wznowiliśmy grę z autu, a Krštulović-Opara zaliczył drugą asystę w tym spotkaniu, dośrodkowując wprost do Obrstara, który mimo szarżującego Hudečeka pewną bombą z lewej nogi ustalił wynik na 3:0. Czwarte ligowe zwycięstwo z rzędu stanowiło dla nas najlepszą serię w tym sezonie, która pokazywała, że moja ciężka praca z zespołem powolutku zaczynała owocować.
  10. Ralf

    Peak Label

    Niemałe problemy kadrowe spadły na nas przed spotkaniem z Šibenikiem, kolejnym zespołem z ligowej czołówki, który wiele razy w tym sezonie potrafił notować wyniki, jakie mogły niepokoić rywali. Z wyjściowej jedenastki wylecieli mi zwłaszcza zawieszeni za kartki Kacunko i Mornar, a do tego nie mogłem skorzystać z Memaja, który wyjechał na zgrupowanie młodzieżówki Kosowa. Od drużyny postanowiłem też odsunąć Vlatko Simunacia, który po raz kolejny zaczął siać zamęt za pośrednictwem mediów, w związku z czym uznałem, że nasz nieskuteczny napastnik zakończył w ten sposób karierę w Solinie i wystawiłem go na listę transferową. Na przyjazd faworyzowanego Šibenika w środku pola desygnowałem Lukę Dadicia, o którym Dali powiedział, że swoimi przechwytami może neutralizować szybką grę rywali w środku pola, na prawe skrzydło powędrował wracający po urazie Vidović, a blok defensywny uzupełnił Vulikić. Jak zawsze przeciwko silniejszemu rywalowi nie oczekiwałem cudów, i dobrze, bo już w 2. minucie Vulikić efektownym wślizgiem powstrzymał wychodzącego sam na sam Raka, tyle że piłka wyszła na rzut rożny, który był zabójczą bronią przeciwko nam, i po centrze Kukecia z narożnika prowadzenie gościom spokojną główką dał Curić. Nie wyglądało to najlepiej, ale w końcu po kilku minutach zaczęliśmy grać, a w 14. minucie piłkę na skrzydle dostał Vidović, który zszedł do środka, efektownie minął Musę, po czym wyrafinowanym strzałem z 23 metrów pokonał Rogicia, doprowadzając do remisu. W tym okresie złapaliśmy dobry rytm, a rywale niepotrzebnie zawęzili obronę, dzięki czemu dużo miejsca na skrzydle miał Obrstar, w 20. minucie mimo asysty Pajicia dośrodkowując na głowę Jelavicia, który trafił w poprzeczkę, ale Vukorepa nie trafił w piłkę przy próbie jej wybicia, dzięki czemu Mario wepchnął ją do pustej bramki, dając nam prowadzenie! Druga połowa była jedną wielką walką na noże, w której znów na wyżyny zaczął wspinać się Topić w bramce, którego autentycznie nie poznawałem, wspominając sobie jego grę z początku sezonu. Kiepsko grał za to Dadić, który wbrew słowom Dalego w ogóle nie pomagał nam na boisku, a czara goryczy przelała się, gdy zmarnował stuprocentową okazję na trzeciego gola, wypracowaną przez Jelavicia, w której nawet nie trafił w bramkę. Dobrze na flance obrony spisywał się Cindrić, który imponował dzisiaj celnymi wślizgami przerywającymi akcje, co w połączeniu z pewnością Topicia pozwoliło nam sprawić, że kolejny faworyzowany rywal zdziwił się na Pokraju Jadra i wrócił do domu z pustymi rękami, a my zatrzymaliśmy trzy punkty w Solinie, tym miłym akcentem kończąc rundę jesienną. Druga Hrvatska Nogometna Liga 2019/2020, runda jesienna: Poz.| Inf. | Zespół | M | Z | R | P | G+ | G- | R.B. | Pkt. | ------------------------------------------------------------------------------------------ 1. | | NK Sesvete | 15 | 10 | 2 | 3 | 25 | 18 | +7 | 32 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 2. | | Dinamo II | 15 | 9 | 4 | 2 | 23 | 12 | +11 | 31 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 3. | | NK Rudeš | 15 | 9 | 4 | 2 | 33 | 15 | +18 | 31 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 4. | | HNK Šibenik | 15 | 8 | 3 | 4 | 23 | 11 | +12 | 27 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 5. | | Coratia Zmijavci | 15 | 8 | 2 | 5 | 26 | 20 | +6 | 26 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 6. | | NK Medjimurje | 15 | 7 | 4 | 4 | 21 | 15 | +6 | 25 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 7. | | NK Solin | 15 | 7 | 4 | 4 | 27 | 19 | +8 | 25 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 8. | | Hajduk II | 15 | 7 | 2 | 6 | 21 | 17 | +4 | 23 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 9. | | Hrvatski Dragovoljac | 15 | 6 | 4 | 5 | 17 | 17 | 0 | 22 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 10. | | NK Kustošija | 15 | 4 | 6 | 5 | 18 | 14 | +4 | 18 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 11. | | NK Cibalia | 15 | 4 | 3 | 8 | 13 | 29 | -16 | 15 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 12. | | NK Dubrava | 15 | 4 | 2 | 9 | 15 | 24 | -9 | 14 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 13. | | NK Dugopolje | 15 | 4 | 2 | 9 | 13 | 18 | -5 | 14 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 14. | | NK Orijent 1919 | 15 | 2 | 5 | 8 | 12 | 26 | -14 | 11 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 15. | | BSK Bijelo Brdo | 15 | 3 | 2 | 10 | 18 | 32 | -14 | 11 | ------------------------------------------------------------------------------------------ 16. | | NK Osijek II | 15 | 0 | 7 | 8 | 17 | 35 | -18 | 7 |
  11. Ralf

    Peak Label

    I chyba faktycznie tak jest ------------------------------------------------------ Po dość nieoczekiwanym zwycięstwie z Rudešem przyszła pora na całkowitą zmianę klimatu i pojedynek z walczącym w strefie spadkowej i kontynuującym serię dziesięciu meczów bez zwycięstwa Bijelym Brdem, z czego osiem z tych spotkań stanowiły porażki. Na papierze stanowiło to pewne trzy punkty do podniesienia z murawy, ale za dobrze pamiętałem, co stało się przeciwko Dugopoljom, i starałem się uczulić na to zespół. Ucieszyło mnie, że pełnię sił odzyskał już Robi Obrstar, który znalazł się od razu na lewym skrzydle, a na prawe wrócił Memaj. Z ataku wycofałem z kolei mającego problemy ze skutecznością Simunacia, który do tego podpadł mi wynoszeniem do mediów swojego bezpodstawnego marudzenia o podwyżce, więc duet napastników zestawiłem z pewniejszych i twardziej stąpających po ziemi Jelavicia i Marovicia. I znów okazało się, że im lepszy rywal, tym lepiej potrafimy grać, zaś z drużynami słabszymi prezentujemy bardziej dopasowany do nich poziom. Z początku nie było jeszcze tak źle, ale z czasem Bijelo Brdo zaczęło spychać nas do obrony, ostrzeliwując zza pola karnego, rozklepując krótkimi podaniami i wywalczając zabójcze dla nas rzuty rożne i wolne. Na szczęście w bramce dzień dzika miał Ante Topić, który nie tylko zaczął bronić uderzenia z dystansu, ale też wielokrotnie ratował nas w innych sytuacjach, czy to wyłapując piłki po kolejnych główkach rywali po rzutach rożnych, czy zatrzymując bomby z obrębu pola karnego. Gdyby nie Ante, do przerwy byłoby zapewne pozamiatane, tak zaś mieliśmy szansę na cokolwiek pod warunkiem, że w szatni trafię do zawodników. Jak zawsze w takich sytuacjach nie siliłem się na delikatność, co być może zadecydowało o tym, że niektórzy wyszli na drugą połowę nabuzowani. W 49. minucie, gdy gra po wznowieniu dopiero się zawiązywała, Marović po rzucie z autu wycofał piłkę do Barisicia, który zwyczajnie się wkurzył, ruszył na przebój pod pole karne, gdzie wściekłym strzałem w okienko pokazał kolegom, jak się postępuje z outsiderami, nareszcie dając nam prowadzenie. Później zacząłem przeprowadzać zmiany, zdejmując co gorzej spisujących się chłopaków, a szczególnie wejście Repicia poderwało drużynę do powalczenia o drugiego gola. To właśnie Antonio w 73. minucie rozegrał dwójkową akcję z Krštuloviciem-Oparą, po której zszedł sam w pole karne, ściągnął na siebie Dalicia i przerzucił piłkę na drugą stronę, gdzie Robi Obrstar uderzeniem głową przelobował stojącego w piątce Ilincicia, zapewniając nam cenne trzy punkty, a sobie pierwsze trafienie w barwach Solina. Do samego końca Bijelo Brdo walczyło, ale na szczęście zakończyliśmy spotkanie z czystym kontem, mogąc wrócić do Solina w doskonałych nastrojach. Na pomeczowym spotkaniu z dziennikarzami ze strony gospodarzy pojawił się już tylko asystent, gdyż menedżer rywali, Tomislav Steinbrückner, został zwolniony z klubu niedługo po końcowym gwizdku. Tym samym po raz pierwszy w karierze "zwolniłem" trenera.
  12. Ralf

    Peak Label

    Listopad zaczynał się dla nas z grubej rury, bo od meczu z liderującym w tabeli Rudešem, który miał na koncie serię pięciu spotkań bez porażki, z czego aż cztery z nich stanowiły zwycięstwa. Wprawdzie pokonaliśmy niedawno gości w Pucharze Chorwacji, ale obecnie nasza forma pozostawiała wiele do życzenia, więc wcale nie byłem dobrych myśli przed tym meczem. Po małej odskoczni w pucharze ponownie zmieniłem skład, stawiając na jego nietypowe ustawienie personalne, w tym wystawiając w wyjściowej jedenastce dawno nie widzianego Mislava Pezo. Menedżer Rudešu, niejaki Marko Babić, prawił bardzo kurtuazyjne wypowiedzi pod kątem Solina, aż dziennikarz Paul Roberts, który go o nas zapytał, doniósł mi o jego wypowiedzi, prosząc o komentarz. Choć wiedziałem, że była to grzecznościowa zagrywka, postanowiłem utrzymać obecny ton i ostudziłem zapędy mediów, twierdząc, że Babić nie miał złych intencji i chciał jedynie wyrazić szacunek do naszego zespołu. Musiałem przyznać, że nie rozumiałem już mojej drużyny – z rywalami, których powinniśmy pokonać z zawiązanymi oczami, spisywaliśmy się żenująco, zaś przeciwko drużynom silniejszym i notującym niebo lepsze wyniki graliśmy z polotem i finezją. Tego dnia na Pokraju Jadra panował waleczny NK Solin, który nie odstawiał nogi, skupiał się przy rozgrywaniu akcji i regularnie pokazywał faworyzowanemu przeciwnikowi, że powinien mieć się na baczności. Najwyraźniej jednak nic sobie z tego nie robił, bo w 25. minucie szalejący na skrzydle Kacunko zgrał piłkę przed pole karne, gdzie Pezo wystawił ją nadlatującemu Barisiciowi, który atomowym strzałem w okienko pokonał Banicia. Należało zdobyć drugiego gola lub przynajmniej dowieźć wynik do przerwy, ale nie udało nam się to, ponieważ w doliczonym czasie Aliyu dośrodkował z rzutu wolnego, strzał głową Juricia załomotał o poprzeczkę, a nasi obrońcy pozwolili Havojiciowi na skuteczną dobitkę. Druga połowa była walką na noże, w której, ku mojemu zdumieniu, stroną aktywniejszą i robiącą lepsze wrażenie byliśmy my. Stawialiśmy Rudešowi aktywny opór i straszyliśmy gości groźnymi akcjami, aż wreszcie w 74. minucie rezerwowy Repić posłał centrę z rzutu rożnego, a w polu bramkowym Lovrić nieoczekiwanie poplątał się z piłką między nogami, dzięki czemu przesunięty do ataku Memaj rąbnął bez zastanowienia, pakując futbolówkę do bramki obok zdębiałego Banicia. Choć goście wychodzili z siebie, by uratować przynajmniej remis, zaskakująco łatwo neutralizowaliśmy ich starania, dzięki czemu teraz dla odmiany przerwaliśmy efektowną serię przeciwnika, od razu strącając Rudeš z pozycji lidera. Czy właśnie tak czuły się Dugopolje po końcowym gwizdku przed tygodniem? Chyba tak, w końcu Marko Babić zapomniał już o kurtuazji i nie potrafił wyjaśnić, jakim cudem jego zespół mógł przegrać z Solinem.
  13. Ralf

    Peak Label

    Październik 2019 Bilans: - Druga HNL: 1-1-2, 5:6 - Hrvatski nogometni kup: 1-0-0, 3:1 Druga HNL: 8. [16 pkt; -1 pkt do Hajduka II, +0 pkt nad Dragovoljacem] Hrvatski nogometni kup: Druga runda, 3:1 z Belšićami; awans Finanse: -649,080€ (-67,432€) Gole: Mario Jelavić i Mario Marović (po 5) Asysty: Antonio Kacunko (3) Ligi: Anglia: Tottenham Hotspur [+3 pkt] Austria: Red Bull Salzburg [+1 pkt] Chorwacja: NK Osijek [+4 pkt] Czechy: Slavia Praga [+0 pkt] Francja: AS Monaco [+1 pkt] Hiszpania: Real Madryt [+3 pkt] Niemcy: Bayern Monachium [+0 pkt] Polska: Lech Poznań [+4 pkt] Rosja: Zenit Sankt Petersburg [+3 pkt] Serbia: FK Vojvodina [+4 pkt] Słowenia: NK Aluminij [+1 pkt] Włochy: Juventus Turyn [+3 pkt] Liga Mistrzów: – Liga Europy: – Reprezentacja Polski: – 12.10, eliminacje ME 2020, Macedonia Północna - Polska, 0:2 – 15.10, eliminacje ME 2020, Polska - Izrael, 2:0 Ranking FIFA: 1. Belgia [1734], 2. Francja [1732], 3. Chorwacja [1667], ..., 14. Polska [1571]
  14. Ralf

    Peak Label

    Porażka na własne życzenie w derbach, do tego w takim stylu, solidnie mnie zirytowała. Na konferencji, po moim dyplomatycznym rozpoczęciu, swoje pięć groszy dołożyli dziennikarze, którzy w kółko wypytywali mnie o jasne punkty naszego zespołu, kompletnie ignorując fakt, że daliśmy dupy po całości, więc wreszcie nie wytrzymałem i po prostu wyszedłem, sprawiając nie lada sensację. Potem zaś nieco ściąłem się z Tomiciem, którego rażące błędy w dużej mierze kosztowały nas sześć punktów w meczach z Croatią i Dugopoljami, a gdy ten stanął okoniem, twierdząc, że wcale nie gra tak źle, rzuciłem mu tylko z grobową powagą, że rozczarowuje mnie swoim zachowaniem i ma przemyśleć swoją postawę na boisku, po czym wyprosiłem go z gabinetu, informując, że rozmowa jest skończona. Cztery dni później czekał nas wyjazd do Belšić na mecz drugiej rundy Pucharu Chorwacji przeciwko grającym w trzeciej lidze gospodarzom. Na papierze była to doskonała okazja do poprawy humorów po zawaleniu derbów, ale mając na uwadze to, co odstawialiśmy w trzech ostatnich meczach, uważałem to za okazję do totalnej kompromitacji. Tak czy inaczej, całkowicie przemeblowałem skład na ten pojedynek, m.in. dając zagrać Benderowi i zmieniając w większości obsadę defensywy, ponadto na prawym skrzydle zagrał wracający po kontuzji Repić. Pierwsza połowa mogła dobić najtwardszych. Daliśmy się całkowicie zdominować rywalom z niższej ligi, do przerwy nie oddaliśmy ani jednego strzału w kierunku bramki Belšić, za to gospodarze jak najbardziej, i to od razu zakończony golem. W 16. minucie bowiem Puljić dopuścił się faulu przed polem karnym, po którym precyzyjnym strzałem w okienko z rzutu wolnego popisał się Dario Tomić, powodując opad rąk nie tylko moich, ale i Dalego, a także zapewne garstki kibiców, którzy przyjechali tu za nami. Generalnie w tym spotkaniu to było nasze najbardziej żenujące czterdzieści pięć minut, odkąd pracowałem w klubie. Po przerwie nie spodziewałem się niczego szczególnego, i początkowo wyglądało na to, że właśnie tak będzie, ale na szczęście w 66. minucie Llanos dośrodkował z pośredniego rzutu wolnego, a Taras zgubił krycie Radovanovicia i celną główką doprowadził do remisu. Później długo zanosiło się na kolejną dogrywkę, która zdecydowanie mi się nie uśmiechała patrząc, w jakiej kondycji byli moi podopieczni. Dobrze więc, że w końcówce rywale ostatecznie pękli. W 84. minucie Belak przewrócił Vulikicia w polu karnym, dzięki czemu Llanos strzałem z jedenastu metrów dał nam prowadzenie. Belšiće próbowały jeszcze powalczyć o wyrównanie, ale w doliczonym czasie zakończyliśmy ich marzenia o awansie, najlepszy w drużynie Solina Llanos dośrodkował z rzutu wolnego, a rezerwowy Krštulović-Opara doszedł do strzału głową i zdobył swojego pierwszego gola w barwach drużyny. Tym oto sposobem miejsce w ćwierćfinale było nasze, ku uciesze Zorana Bardicia, którego oczekiwania względem Pucharu Chorwacji zostały tym samym przekroczone.
  15. Ralf

    Peak Label

    O podwyżce zarobków zaczął przebąkiwać Vlatko Simunać, w związku z czym poprosiłem Mario Marovicia, by porozmawiał z nim i spróbował rozwiązać problem. Gdy to mu się nie udało, spotkałem się z Vlatko już osobiście. Nie chciałem na darmo jeszcze bardziej naginać klubowego budżetu, więc zasugerowałem mu, by swoją postawą na boisku udowodnił, że zasługuje na podwyżkę, zaś kiedy zapytał, co jeszcze powinien zrobić, by mnie przekonać, nie omieszkałem wypomnieć mu seryjnego marnowania stuprocentowych okazji, co najwyraźniej do niego dotarło, bo na tym rozmowa się skończyła. Derbowy pojedynek z Dugopoljami przyciągnął na Pokraj Jadra więcej kibiców, niż zazwyczaj w tym sezonie, bo spotkanie z trybun obserwowało 714 widzów. Było to ewidentnie wydarzenie kolejki, gdyż w drodze na ławkę trenerską po odprawie, ku mojemu zdumieniu, zaczepił mnie jeszcze Deni Petrović, dopytując mnie o rywali, o fakt, że zdobywają bardzo mało bramek oraz fatalną formę naszych rywali, którzy do meczu przystępowali po serii sześciu porażek i jednym remisie, a ostatnie zwycięstwo odnieśli... w sierpniu. Nie paliło mi się teraz do rozmowy, ale nie chcąc wyjść na buca udzieliłem cierpliwej wypowiedzi, tłumacząc dziennikarzowi, że właśnie takie myślenie i zwracanie uwagi na niekorzystne dla przeciwnika czynniki sprawia, że przegrywa się spotkania, których nie miało się prawa przegrać. I przepowiedziałem w ten sposób przyszłość co do joty. Od początku było widać, że coś jest nie tak. Obraz gry wyglądał tak, jakbyśmy to my gnili w strefie spadkowej, a Dugopolje okupowały bezpieczne, ósme miejsce w lidze. Znów celność naszych podań wołała o pomstę do nieba, podczas gdy rywalom piłka kleiła się aż miło, do tego po kwadransie gry moi piłkarze powrócili do maksymy "moje pole karne nie jest moją twierdzą", Antonio Kacunko nie uznał za stosowne pokryć Primoracia przy rzucie rożnym, lecz zostawiwszy mu mnóstwo miejsca przyglądał się, jak ten daje naszym lokalnym rywalom łatwe prowadzenie. Cokolwiek zmieniło się dopiero siedem minut później, kiedy Obrstar wycofał piłkę do Cindricia, a Jurica poszedł po rozum do głowy i natychmiast dośrodkował, znajdując Jelavicia, który z główki wyrównał na 1:1. Teraz wydawało się jeszcze, że sprawy obierają właściwy kierunek, zwłaszcza że chwilę później Barisić pięknie przeszedł Markotę i podał w tempo do wbiegającego Kacunki, który bez problemu zdobył gola na 2:1. Był to jednak nasz ostatni błysk w tym spotkaniu, po którym już tylko ujawniali się kolejni sabotażyści. Zaczął już trzy minuty później tak zachwalany przez dziennikarzy Tomić, o którym powiedziałem na konferencji, że na pewno odegra istotną rolę. I w sumie miałem rację, gdyż odegrał znaczącą rolę w tym spotkaniu, po półgodzinie gry jak skończony amator identycznie jak z Croatią mijając się z piłką, z czego skorzystał Bulbwa wyrównując na 2:2. Od tej pory Dugopolje nie musiały obawiać się jakiegokolwiek zagrożenia z naszej strony, bo bez trudu trzymali nas z dala od własnej bramki, a do tego w 71. minucie na ostrą burę w szatni zapracował Basić-Šiško, który faulem na Basiciu sprezentował naszym rywalom rzut karny, w konsekwencji dając im w prezencie zwycięstwo w derbach. Poczekałem jeszcze dziesięć minut, a gdy upewniłem się, że moi piłkarze nie mają najmniejszego zamiaru powalczyć o uratowanie twarzy, grzmotnąłem pięścią w zadaszenie ławki trenerskiej i poszedłem do szatni, by tam zaczekać na moich bohaterów w brązowych zbrojach. Oficjalnie zostaliśmy jeleniami, które przerwały koszmarną passę naszych lokalnych rywali. Na pomeczowej konferencji już w pełni świadomie skorzystałem z lekcji chorwackiego według Mii. Wszedłem spokojnie na salę, choć wszystko się we mnie gotowało, usiadłem za stołem, poluzowałem kołnierzyk koszulki, przybliżyłem mikrofon do ust, wziąłem łagodny oddech i powiedziałem ze stoickim spokojem: – Co tu dużo mówić? Dostaliśmy wpierdol. Jeżeli gra się nieskładnie, a po trzech indywidualnych błędach traci się trzy bramki, nie można oczekiwać niczego innego, jak tylko wpierdolu.
  16. Ralf

    Peak Label

    Powolutku zaczynałem podłapywać język chorwacki, w czym pomagała mi Mia, która podsuwała mi różne słowa i zwroty przy okazji naszych potajemnych spotkań. Momentami było jej przy tym bardzo wesoło, ale zrzucałem to na karb tego, że choć chorwacki należy do grupy języków słowiańskich, to jednak różni się od polskiego, więc niektóre rzeczy mogłem wymawiać trochę śmiesznie dla młodej Chorwatki. Tak czy inaczej, w ramach wypracowywania wzajemnej sympatii z tutejszymi dziennikarzami i kibicami, postanowiłem zacząć nieśmiało wplatać do swoich wypowiedzi szczyptę nowo poznawanego języka. Pierwszą okazję do zaprezentowania mojego zasobiku słów miałem podczas konferencji, którą zorganizowano przed meczem z Dugopoljami, naszym lokalnym rywalem. Zainteresowanie mediów było tym większe, że przed kilkoma dniami pracę w klubie stracił Stipe Balajić, a obecnie drużynę prowadził tymczasowy menedżer Goran Granić, i pierwsze pytanie dotyczyło właśnie tego tematu. – Panie Ralf, obecnie Dugopolje od ostatniego czasu pozostają bez menedżera – zaczął Josip Simunović z "Chorwackiego Świata Futbolu" – po tym, jak zwolniony został Stipe Balajić. Czy może być to dla was atutem, który zamierza pan wykorzystać? Zastanowiłem się przez chwilę. – Szczerze mówiąc, nie sądzę, by miało to szczególnie grać na naszą korzyść. Czuję, że znalezienie się w takiej sytuacji jeszcze bardziej zmobilizuje graczy Dugopoljów, by pokazać, ile są warci – odpowiedziałem, po czym uznałem, że warto sięgnąć po któreś z chorwackich słów, jakich nauczyła mnie Mia, by pokazać, że zależy mi na dopasowaniu się do tutejszego życia. – Jestem pewny, że to będzie zajebiście ciężki mecz. Tym razem nieco się zdziwiłem, bo przed sobą dostrzegłem wyczuwalną wesołość, jeden z dziennikarzy zachichotał zasłaniając usta dłonią, a kilku spojrzało po sobie zadowolonych. Ciszę i pomruki chichotów przerwał reporter Deni Petrović. – Czy zamierza pan skupić się w tym meczu na ofensywie? – Mam nadzieję, że wejdziemy w to spotkanie skoncentrowani, co pozwoli nam zawiązać dobre akcje ofensywne – odparłem bez wahania, i znów postawiłem na szczyptę chorwackiego. – Nie można też popadać w samozadowolenie, bo już wielu zmoczyło na tym dupę. Znów reakcja zebranych była podobna. Teraz mocno skupiałem się na prawidłowej wymowie i akcencie, więc było to dla mnie co najmniej niezrozumiałe, ale nie dawałem zbić się z tropu, tylko oczekiwałem ze stoickim spokojem na kolejne pytania. – Panie Ralf, z pańskiego zespołu Mateo Tomić wydaje się być obrońcą stworzonym idealnie pod zespół Solina – kontynuował Petrović. – Sprawia również wrażenie, że stanowi dobrą, defensywną broń przeciwko takiemu rywalowi, jak Dugopolje. Czy pańskim zdaniem będzie on jedną z kluczowych postaci w sobotnim spotkaniu? – Byłbym zaskoczony, gdyby nie odegrał żadnej roli, zwłaszcza, że lubi tego rodzaju pojedynki. – Tym razem zacząłem mówić wolniej, wyraźniej i staranniej. – Mateo jest zajebistym dzikiem w obronie, a gdy wyzbędzie się takich błędów, jak przeciwko Croatii, będzie naddzikiem. Kilku dziennikarzy nie wytrzymało i po sali przetoczyła się mała salwa śmiechu. Pewnie brnąłbym w to dalej, gdyby nie nachylił się ku mnie siedzący obok Dali, który szepnął mi na ucho: – Ralf, nie wiem, czy wiesz, ale, że tak powiem, nie hamujesz się z mięsem. – Co robię? – odparłem szeptem, nie bardzo go rozumiejąc. – Mów jaśniej. – Klniesz, kurwa – poprawił się wprost. – Ja nic do tego nie mam, może chcesz wyrobić sobie w ten sposób swój znak rozpoznawczy. Informuję tylko w dobrej wierze, bo widzę, że nie wiesz, dlaczego są tacy rozbawieni. W tej chwili sam parsknąłem śmiechem, ale też się zaczerwieniłem, uświadomiwszy sobie, jakich słów uczyła mnie Mia, zapewniając, że ludzie na konferencji będą zachwyceni. A przede wszystkim uświadomiłem sobie, dlaczego było jej tak wesoło, gdy uczyła mnie języka. Mia z kolei, gdy przyszła do mnie wieczorem na kolejne gorące spotkanie, uświadomiła sobie, że wszystko sobie uświadomiłem, bo wystarczyło, że zobaczyła moją minę i przekrzywioną głowę, gdy otwarłem drzwi, by zaraz wybuchnęła słodkim śmiechem. A ja w tym momencie uświadomiłem jej dodatkowo, że doceniam tego nietuzinkowego pranka, ale mam zamiar srogo się za niego zemścić, zapewniając, że skoro już się śmieje, to zadbam o to, że skona ze śmiechu. Wobec tego porwałem ją jak stała, zaniosłem chwytem strażackim do sypialni na łóżko i zafundowałem jej bezlitosny festiwal łaskotek, po których od śmiechu miała rozmyty makijaż i błagała, bym już przestał.
  17. Ralf

    Peak Label

    W losowaniu 2. rundy Pucharu Chorwacji mieliśmy już więcej pomyślności, trafiając na jednego z ostatnich pozostałych w grze trzecioligowców, NK Belišće. W wietrzeniu składu pomogły mi powracające problemy zdrowotne w drużynie – uziemionego przez mięsień przywodziciela Vidovicia zastąpiłem oczywiście Obrstarem, w miejsce narzekającego na ból uda Mateo Tomicia, który w zasadzie w pojedynkę zawalił nam mecz z Croatią, wystawiłem Mario Mornara, drugiego ojca porażki, czyli Vlatko Simunacia zmienił Mario Jelavić, a by dopełnić wymogu wystawienia trzech graczy U-21, na prawe skrzydło posłałem powracającego ze zgrupowania kosowskiej młodzieżówki Niksona Memaja. Po takich roszadach byliśmy już gotowi na kolejny wyjazd do Zagrzebia, gdzie zmierzyć mieliśmy się z Hrvatskim Dragovoljacem. Nie wiedzieć dlaczego media sportowe twierdziły, że gospodarze nie mają z nami najmniejszych szans i powinni przygotować się na ciężki łomot od Solina, ale kompletnie nie wierzyłem w te bzdury, przygotowując siebie i drużynę na niełatwą przeprawę. Szybko okazało się, że to ja miałem rację – w naszej grze dominowała niedokładność, podania do przeciwników i pozbywanie się piłek bezmyślnymi zagraniami w rejony boiska, w których nie było ani jednego naszego zawodnika, za to pod dostatkiem piłkarzy rywali. Gospodarze takich problemów nie mieli, ich podania docierały bez problemu do adresatów, sprawnie wkręcali w murawę moich podopiecznych, kreując jedną groźną sytuację za drugą, a w 28. minucie Taras kompletnie niezrozumiałym zagraniem głową wystawił piłkę Zoungranie, który wolejem zza pola karnego odesłał ją do naszej bramki. Wielkimi krokami zmierzaliśmy do tego, by dać się Dragovoljacowi ogolić jak ostatni frajerzy, więc w szatni odpowiednio podniosłem głos, w niewybrednych słowach zarzucając drużynie brak ambicji. Chłopaki wydawali się zmotywowani, ale i tak szybko zacząłem przeprowadzać zmiany, zdejmując m.in. koszmarnie niewidocznego Marovicia i przesuwając do ataku Memaja. Szczególnie ta druga decyzja uratowała nam przynajmniej jeden punkt – zaczęliśmy pomału składać naszą grę do kupy, aż w 67. minucie Taras odkupił swoje winy za asystę przy golu dla gospodarzy i posłał prostopadłą centrę z rzutu wolnego, a wbiegający w pole karne Memaj zastawił się przed Patrickiem, zgasił piłkę i wpakował ją do siatki między Subariciem a bliższym słupkiem. Na powalczenie o zwycięstwo zabrakło nam dokładności, skuteczności i trochę pomyślunku przy rozgrywaniu akcji, zaś w doliczonym czasie swoje trzy grosze dołożył sędzia, który odgwizdał koniec spotkania w momencie, gdy mający mnóstwo swobody Barisić już miał podawać w uliczkę do urywającego się Memaja. Tak skończył się pełen sprzeczności mecz – media zapowiadały nasze zdecydowane zwycięstwo, ja wyrównany pojedynek, z kolei Zoran Bardić powiedział mi, że ucieszyła go postawa zespołu przeciwko silniejszemu rywalowi.
  18. Ralf

    Peak Label

    W Solinie optymizm zaczął zadomawiać się na dobre, a nikomu nie umykał fakt, że już od pięciu spotkań pozostawaliśmy bez porażki. Optymizm panował również i w mojej duszy, szczególnie wtedy, gdy odwiedzająca ojca w pracy Mia szepnęła mi w przelocie, że bardzo chciałaby powtórzyć nasze niedawne śniadanie i nie może się tego doczekać. Na wymianie kilku słów poprzestaliśmy, bo rozmawiając wtedy w łóżku po skonsumowaniu pożywnego posiłku uznaliśmy, że lepiej będzie, gdy utrzymamy wszystko w tajemnicy. Tymczasem na Pokraju Jadra podejmowaliśmy Croatię Zmijavci, która ostatnio przegrała wyraźnie 2:4 z Rudešem, wyeliminowanym z kolei przez nas w Pucharze Chorwacji. W tym meczu ostatecznie zgasła magia zwycięskiego składu z Sesvete i wszelki entuzjazm po tamtym pogromie. Teraz to my w początkowym okresie graliśmy niemrawo, byliśmy mistrzami podań do nikogo, do tego w 6. minucie sprawę na całej linii zawalił Tomić, który beznadziejnym ustawieniem wpuścił za kołnierz zagraną z głębi pola piłkę, pozwalając Suto dać gościom prowadzenie strzałem obok interweniującego Topicia. Cała pierwsza połowa w naszym wykonaniu sprawiała, że aż zrywało szkliwo z zębów, a do szału doprowadzał mnie Simunać, który elegancko wychodził do podań, ale uparcie lutował prosto w Vugdeliję, tak że za każdym razem, gdy widziałem odbijającą się od golkipera piłkę, która wychodzi na rzut rożny, przy naszej ławce rozlegała się kolejna swojska kurwa mać. Co gorsza, ostatnie minuty z urazem mięśnia uda kończył Vidović, gdyż z racji wymogu przebywania na boisku trzech piłkarzy U-21 do samego końca pierwszej połowy mogłem zmienić go dopiero w przerwie. Po opieprzeniu drużyny w szatni zaczęliśmy grać nieco lepiej, ale gdy już po chwili gry Simunać w kolejnej stuprocentowej sytuacji omal nie zabił piłką Vugdeliji, bohatersko wywalczając dla drużyny rzut rożny zamiast wyrównania, w ruch puściłem od razu drugą zmianę, bo nie mogłem już na Vlatko patrzeć. Zaraz zresztą ostatecznie pogrążył nas Tomić, kryciem na radar Suto prezentując Croatii już drugiego gola. W tym momencie było po zawodach, a nas stać było jedynie na honorowego gola Marovicia, zdobytego mocną główką po dośrodkowaniu Basicia-Šiški z rzutu rożnego, i na tym skończyła się nasza seria spotkań bez porażki. Przed następną kolejką konieczne było już delikatne przewietrzenie składu.
  19. Ralf

    Peak Label

    Październik otwieraliśmy wyjazdem do Zagrzebia, gdzie czekał nas pojedynek z bliską nam w tabeli Kustošiją. Nie chciałem zmieniać składu, który rozgromił Sesvete, dlatego choć mogłem bez przeszkód skorzystać z Robiego Obrstara, to jednak usiadł on tylko na ławce, a na lewym skrzydle pozostał świetny w poprzednim spotkaniu Vidović. Jedyną zmianę w wyjściowej jedenastce stanowił więc powracający na prawą obronę Krštulović-Opara, zmieniając w ten sposób Mornara, który jako jeden z nielicznych nie wyróżnił się niczym szczególnym w kanonadzie na Pokraju Jadra. Rozpoczęliśmy to spotkanie bardziej skoncentrowani, i dzięki temu byliśmy do końca krok przed rywalami. Już w 5. minucie, po wcześniejszych kilku groźnych atakach, skontrowaliśmy gospodarzy, Marović przytomnie dopadł do piłki przed ociągającym się Pavkoviciem, natychmiast podając ją do wychodzącego na pozycję Simunacia, który pokonał skracającego kąt Bermaneca strzałem w długi róg. Nie spodziewałem się tej samej skuteczności, co przed tygodniem, i dobrze, bo przez resztę spotkania fauli i przerywania gry było bez liku, a gdy przebijaliśmy się już pod bramkę Kustošiji, na wysokości zadania stawał golkiper rywali lub nasze uderzenia mijały nieznacznie cel. W tej sytuacji bardziej cieszyła mnie nasza solidna gra w obronie, którą m.in. nie pozwoliliśmy zawodnikom przeciwnika oddać ani jednego strzału w pierwszej połowie, dzięki czemu po raz pierwszy w tym sezonie zanotowaliśmy czyste konto.
  20. Ralf

    Peak Label

    Ku chwale Solina, obywatelu kapitanie!
  21. Ralf

    Peak Label

    Zimna kawa też nie jest zła, zaś na szczycie mojego hall of fame gatunków alkoholi zdecydowanie znajduje się whisky/whiskey, więc wolę chłodnego Peak Labela z RedBullem ------------------------------------------------------ Przełom września i października roku 2019 był jednym z moich ulubionych okresów, który do teraz lubię czasem powspominać. Choć nie spodziewałem się już niczego szczególnego po tym, jak ponad rok temu w brzydki sposób odeszła ode mnie kobieta, którą kiedyś kochałem, to teraz bez żadnych szczególnych starań los znów postawił na mojej drodze śliczną niewiastę. I pomyśleć, że kiedy cztery miesiące wcześniej jechałem z Dariuszem do Chorwacji i znalazłem w swoim pudełku ze świadectwami pewne zdjęcie, mój nastrój był zgoła odmienny, niż teraz. Mało tego, w momencie, gdy nadal wyraźnie czułem jeszcze smak bardzo nietypowego śniadania, ucieszyłem się ze wszech miar, ponieważ NK Solin zdominował Jedenastkę Miesiąca Drugiej HNL. Znalazła się w mniej m.in. absolutnie cała nasza linia pomocy, a więc Karlo Vidović, Mario Barisić, Antonio Kacunko i Ivan Grubisić, zaś oprócz nich także Toni Taras i Mateo Tomić, który tyle co wrócił po długiej kontuzji, oraz Vlatko Simunać. Siedmiu na jedenastu możliwych? Serce rosło widząc, jak moi piłkarze zostają uznani za jednych z największych dzików minionego miesiąca, a ja miałem tylko nadzieję, że będzie tak dalej. Wrzesień 2019 Bilans: - Druga HNL: 2-3-0, 13:6 - Hrvatski nogometni kup: 1-0-0, 3:1 Druga HNL: 8. [12 pkt; -1 pkt do Hajduka II, +1 pkt nad Dragovoljacem] Hrvatski nogometni kup: Pierwsza runda, 3:1 z Rudešem Finanse: -581,658€ (-78,513€) Gole: Mario Jelavić i Mario Marović (po 4) Asysty: Antonio Kacunko (3) Ligi: Anglia: Tottenham Hotspur [+1 pkt] Austria: Sturm Graz [+3 pkt] Chorwacja: NK Osijek [+2 pkt] Czechy: Sparta Praga [+3 pkt] Francja: AS Monaco [+3 pkt] Hiszpania: Real Madryt [+2 pkt] Niemcy: Borussia Dortmund [+0 pkt] Polska: Lech Poznań [+1 pkt] Rosja: Zenit Sankt Petersburg [+6 pkt] Serbia: FK Vojvodina [+5 pkt] Słowenia: NK Maribor [+1 pkt] Włochy: Juventus Turyn [+4 pkt] Liga Mistrzów: – Liga Europy: – Reprezentacja Polski: – 07.09, eliminacje ME 2020, Polska - Austria, 2:0 – 10.09, eliminacje ME 2020, Polska - Słowenia, 3:0 Ranking FIFA: 1. Francja [1751], 2. Belgia [1741], 3. Brazylia [1664], ..., 17. Polska [1559]
  22. Ralf

    Peak Label

    Noż cholera, i spaprał mi suspens @T-m, dzięki @Maniek_ZKS już nigdy więcej nie dostaniesz tylko "1/3 postu" ----------------------------------------------------- Tylko dzięki temu, że nie byłem jeszcze bardziej impulsywny, niż faktycznie jestem, nie doszło do katastrofy. Już podrywałem wazon w górę, by wziąć zamach, gdy mój umysł wdrożył hamowanie nagłe. Gdybym zadziałał szybciej, a porcelanowy wazon rozbiłby się z impetem na głowie ozdobionej pięknymi blond włosami, następną rzeczą, jaką bym zrobił, byłoby zapewne podniesienie jednego z odłamków i otwarcie sobie nim żył. Tak zaś zastygłem półtorej kroku za wejściem do kuchni, wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w postać, która była w środku. Mia początkowo nie zorientowała się, że stoję za nią w samych gatkach, z gołym torsem i dzierżąc pusty wazon jako groteskową broń białą. Tak mi się przynajmniej wydawało lub potrafiła mistrzowsko ukryć zaskoczenie. W każdym razie nalewała spokojnie gorącej kawy do dwóch kubków, stojąc do mnie plecami, a gdy po chwili odwróciła się i na mnie spojrzała, uśmiechnęła się tylko nieśmiało. A ja stałem jak wryty, przyglądając się jej z otwartymi ustami i ściągniętymi brwiami, górującymi nad zdezorientowanymi, nadal nieco zaspanymi oczami. Spodziewałem się zastać w kuchni każdego, skurwiela ze zgruchotanym kolanem wraz ze swoimi zbirami, nawet, cholera, smoka z "Ulicy Sezamkowej", ale widok Mii, ubranej w luźny t-shirt w chorwacką szachownicę i jeansowe shorty, całkowicie zbił mnie z tropu. Byłem bliski spoliczkowania się dla oprzytomnienia, będąc pewnym, że nie jest prawdziwa. – Hej, dobrze spałeś? – odezwała się łagodnym głosem. Jednak była realna. – Chyba nie masz mi za złe, że wyręczyłam cię w przygotowaniu śniadania? Oderwałem od niej wzrok – nadal nie zamykając ust – i spojrzałem na blat kuchenny, na którym czekały już gotowe frykasy. Musiałem wyglądać komicznie, bo zaśmiała się przez nos, w swoim stylu uroczo mrużąc oczy. Pochwyciła kubki z kawą i przeniosła je na ławę w czymś, co w tym domku nazywałem salonem. – Raflo, halo! Jesteś tutaj? – Pomachała mi dłonią przed oczami, a ja zamrugałem powiekami i zacząłem proces przytomnienia z transu. – Eee, tak, żyję – odparłem, zmuszając język, by się nie plątał. – Psia mać, myślałem już, że mnie znaleźli. Niewiele brakowało, a zrobiłbym ci krzywdę. Tym razem naprawdę, a nie tylko markując ataki na naszych treningach. Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś? – Proszę cię, Raflo. Widać, że tyle co wstałeś – powiedziała i zachichotała. – Zapominasz, że jestem córką Zorana Bardicia, a ten domek należy do klubu. Nieraz tu bywałam, jeszcze zanim się pojawiłeś, a ja dobrze wiem, gdzie ojciec trzyma zapasowy klucz. – I nie miałaś oporów, żeby tak po prostu przyjść z samego rana, by przygotować mi śniadanie i kawę? Mi chyba brakłoby śmiałości. – Żartujesz? Długo nie mogłam się zdecydować, inaczej odwiedziłabym cię już dawno – przyznała. – Nawet jeżeli wiedziałam, że ty... znaczy my... No wiesz, wtedy na koniec sierpnia na sali gimnastycznej... Wiedziałem, jasne. Wiele razy od tamtego czasu zastanawiałem się, co by było, gdyby. Nie tylko dlatego, że po tamtym treningu nie była mi już nawet w jednym procencie obojętna. Po prostu byłem Polakiem, a więc gdybanie miałem we krwi, jak na Polaka przystało. Co by było, gdyby w 2006 w Dortmundzie Dariusz Dudka nie spóźnił się do Davida Odonkora. Co by było, gdyby nasza reprezentacja nie zlekceważyła Ekwadoru. Co by było, gdyby nikt nie wtrącał się w pracę Jerzego Engela w Korei i Japonii. Co by było, gdyby Leo Beenhakker postąpił bardziej odważnie z selekcją kadry przed turniejem. Co by było, gdyby "mecz na wodzie" został przełożony lub nie nastąpiłoby oberwanie chmury przed spotkaniem, albo gdyby Jan Tomaszewski jakimś cudem obronił strzał Gerda Müllera. Co by było, gdybyśmy na sali treningowej mieli pełny komfort, bez martwienia się, że ktoś może nam przeszkodzić. Wróciła z salonu, by wziąć z kuchni śniadanie. Kiedy przechodziła, przystanęła przy mnie i położyła dłoń na wazonie, który cały czas bezwiednie dzierżyłem niczym miniaturowy kij bejsbolowy. – Zostaw już to, chyba nie będzie ci potrzebne. Stanęła tak blisko mnie, że czułem bardzo wyraźnie zapach jej perfum. Bardzo podobnych, jakich używała Nikola, a to tylko jeszcze mocniej na mnie działało. Czułem ciepło jej ciała, a biało-czerwona szachownica koszulki unosiła się na krągłości piersi. Jedną dłonią chwyciła pewnie wazon, a drugą oparła na mojej. Palce same mi się otworzyły. Mia odstawiła wazon na blat kuchenny, ale nadal trzymała moją dłoń, stojąc ledwie kilka centymetrów ode mnie. Patrzała mi w oczy. – Więc co powiesz na małe śniadanie? – spytała, drugą dłoń kładąc mi na barku i poruszając pieszczotliwie palcami. Już teraz wiedziałem. – Nie wiem, jak ty, ale ja zgłodniałam już miesiąc temu. Na ostatnich słowach jakby lekko zadrżał jej głos, słowo daję. Automatycznym ruchem objąłem ją wolną ręką w talii. W odpowiedzi jej dłoń powędrowała z barku na tył mojej głowy. Przygarnąłem ją subtelnie do siebie. – Zatem, skoro mamy warunki na dobrą ucztę, skosztujmy wreszcie, zanim wystygnie – odparłem z szelmowskim uśmiechem, niemal stykając się z nią czubkami nosów. Nie wytrzymaliśmy. Przywarliśmy do siebie ustami, pozwalając, by pożądanie złączyło nasze ciała. Mia całowała mnie namiętnie, wplatając palce w mojej włosy, ja zaś tuliłem ją mocno do siebie, przypominając sobie, jak to było czuć wyraźnie miękkie, kobiece ciało. Moje dłonie same zaczęły wędrować po jej krągłościach, wszelkie zapomniane przez ten długi czas bycia singlem odruchy powracały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Usta Mii były gorące i niezwykle delikatne, podobnie jak język, którym muskała mój przez rozchylone wargi w trakcie pocałunków. Temperatura rosła z każdą chwilą, a wszystko dokoła przestało się liczyć. – Nigdy jeszcze nie jadłam w łóżku – powiedziała, gdy na chwilę odkleiła ode mnie swoje usta. – Może... Nie pozwoliłem jej dokończyć, uciszając ją całusem. Po prostu ruszyliśmy sukcesywnie w stronę sypialni, całując się i przypierając nawzajem do ściany. W połowie drogi koszulka Mii w chorwacką szachownicę leżała już na dywaniku na podłodze, a kolejnych kilka kroków później biustonosz poleciał za moje plecy i zawisł na klamce, odsłaniając jej kuszące piersi. Znów znaleźliśmy się w parterze, tylko tym razem w miękkim łóżku, zamiast na materacu w sali treningowej, a teraz byliśmy zupełnie sami, nie musząc nikogo nasłuchiwać. Mogliśmy dać się porwać wirowi własnej fantazji i namiętności. Gdy po wszystkim leżeliśmy nago w łóżku, opowiadając sobie o różnych rzeczach, kawa na ławie w salonie była już zupełnie zimna. Ale nie przeszkadzało nam to ani trochę.
  23. Ralf

    Peak Label

    Czyli udał mi się suspens ^^
  24. Ralf

    Peak Label

    Dobra, czas wreszcie zacząć drugi kalendarzowy rok istnienia opka "Peak Label". Cześć wam od Ralfa w nowej dekadzie! ---------------------------------------------- Czułem się w Chorwacji coraz lepiej i bardziej naturalnie, ale nie oznaczało to, że brakowało mi trosk. Regularnie powracałem myślami do czerwca i początku lipca, kiedy to byłem na zdjęciu szwów z ramienia, gdzie natknąłem się na napastnika Mii, który wylądował tam za moją sprawą. Kiedy moje serce wypełniała czysta radość z rozbicia Sesvete na Pokraju Jadra, gdzieś z tyłu głowy czaiła mi się świadomość, że skurwiel do tego czasu na pewno wyszedł już ze szpitala, a jeżeli faktycznie nie był tylko przypadkowym frajerem, tylko miał swoich koleżków, powinienem mieć oczy dokoła głowy. Nie sądziłem, by mogli ustalić tak łatwo, gdzie mieszkam, ale iluż było już takich, którzy nie wzięli pod uwagę jednej jedynej możliwości, a potem się na tym przejechali? Już następnego ranka okazało się, że najwyraźniej miałem rację. Obudziłem się o 8 rano i natychmiast usłyszałem szmer dochodzący z drugiego końca domku, w którym mieszkałem. Spojrzałem raz jeszcze na zegarek, zupełnie jakby miał on odpowiedzieć o co tu chodzi, następnie oceniłem sytuację za oknem. Przypomniał mi się mój nieistniejący już dom w Polsce, jak kiedyś zbudziłem się w środku nocy, a w mieszkaniu samo zapaliło się światło. Zachowałem się bardzo podobnie, jak wtedy. Wstałem bezszelestnie, wziąłem z szafki nocnej pusty wazon o podłużnym kształcie, chwyciłem go niczym pałkę i po cichu wyszedłem z pokoju. Skierowałem się do kuchni, z której dobiegały szmery. Uniosłem wazon, by móc natychmiast zadać nim cios. Wziąłem powolny oddech i wkroczyłem do środka, zdecydowany natychmiast rozpocząć akcję.
  25. Ralf

    Peak Label

    Było mi dziwnie. Na zmianę cieszyłem się, że dzięki wszystkim wydarzeniom ostatnich miesięcy nie zginąłem w wybuchu gazu, a także było mi przykro, bo w końcu z moim domem w Polsce wiązałem wiele różnych wspomnień. Koniec końców skupiałem się na myśli, że teraz moim jedynym prawdziwym domem stała się Chorwacja, gdzie mogłem liczyć na dobre perspektywy i ułożenie sobie nowego, lepszego niż dotychczas życia. Ta świadomość pozwoliła mi nabrać motywacji i przyniosła tyle pozytywnej energii, że tym bardziej ochoczo prowadziłem przygotowania do wizyty czwartego w tabeli Sesvete, zarażając dobrym nastrojem zawodników. Jedenastka, która wyeliminowała Rudeš z Pucharu Chorwacji, wyglądała na całkiem świeżą, więc na kończący wrzesień mecz wyszliśmy w niezmienionym składzie, licząc na to, że zwycięstwo sprzed trzech dni pchnie nas do kolejnego dobrego występu. Z początku nie zanosiło się jednak, by miało być to dobre popołudnie. Tym bardziej, że kiepsko w mecz wszedł sędzia liniowy, który już w 3. minucie puścił Geljicia na wyraźnym spalonym, pozwalając mu w ten sposób otworzyć wynik spotkania. Obawiałem się, że to początek katastrofy, ale gdy w ciągu kilku minut moi piłkarze otrząsnęli się po ciosie, Solin szybko zaczął rosnąć. W 20. minucie Kacunko zgarnął wybitą przed pole karne przez Hlevnjaka piłkę i zagrał ją na prawo do Grubisicia, a Ivan huknął z narożnika szesnastki, wyrównując na 1:1 strzałem między słupkiem a interweniującym Mikuliciem. To był kluczowy moment spotkania. Ledwie dwie minuty później Briski zablokował następną bombę Grubisicia, tyle że Ivan przejął piłkę, zrobił kółeczko wokół Majcenicia z Zenką i wyłożył niekrytemu Simunaciowi, który pewnie umieścił piłkę w siatce, dając nam prowadzenie! Kilka chwil później, pod koniec dziesięciu minut, które wstrząsnęły Sesvete, Kacunko posłał kąśliwą centrę z rzutu rożnego, Simunać wyskoczył ponad kryjącego go defensora i strącił futbolówkę na środek, a urywający się spod opieki Vidović mocnym wolejem zdobył swojego pierwszego gola dla NK Solin. Obrót spraw był zbyt piękny, bym miał nie wziąć pod uwagę, że w drugiej połowie możemy wszystko zniszczyć. W szatni zaapelowałem więc, że nadal musimy grać swoje. Po rozpoczęciu drugiej odsłony goście mieli nadzieje na odwrócenie losów spotkania, co próbowali poprzeć rzuceniem się nam do gardeł. Owe nadzieje brutalnie zarżnęliśmy w 68. minucie, kiedy Kacunko popisał się kolejnym mocnym kornerem, na który nabiegł nadlatujący z głębi pola Barisić, który kosmiczną główką podwyższył na 4:1. Cztery minuty później goście nadziali się na klasyczną kontrę, gdy walczący do upadłego w środku pola Simunać długim podaniem uruchomił rezerwowego Jelavicia, który urwał się Briskiemu i po samotnym rajdzie wpakował Sesvete gola numer pięć. Zaraz zresztą Mario zaznaczył swoją obecność raz jeszcze, tym razem bijąc rzut wolny z połowy boiska, a do centry wyśmienicie wyszedł Toni Taras, który niczym profesor posłał głową piłkę do siatki, szóstym golem kończąc ostrą strzelaninę na Pokraju Jadra. Ach, co to był za mecz! Echa okrzyków kibiców po każdym golu oraz radość w szatni pobrzmiewały mi w głowie jeszcze długo po meczu, późnym wieczorem na kwaterze.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...