Skocz do zawartości

Ralf

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 477
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    2

Zawartość dodana przez Ralf

  1. Po kiepskim meczu z Gladbach nie mieliśmy wiele czasu na odpoczynek, bo już we wtorek czekało nas wyjazdowe starcie z FC Porto, którym inaugurowaliśmy nasz udział w najnowszej edycji Ligi Mistrzów. W składzie, który wsiadł na pokład samolotu do Portugalii, zaszło kilka zmian, m.in. na środku obrony znalazł się oczywiście Betz, na lewym skrzydle musiałem wystawić Andrade, gdyż Andreasena nie zgłosiłem do rozgrywek, a w ataku miał wybiec przewietrzony duet Corradini - Machaček. Jak się niestety okazało, na Estádio do Dragão przyjechałem się tylko wkurwić. Choć początkowo przewagę w posiadaniu piłki mieli gospodarze, to jednak zdecydowanie większe zagrożenie pod bramką stwarzaliśmy my. I w zasadzie na tym można skończyć mówienie o naszej grze, bowiem gdy w 3. minucie Albrechtsen świetnym podaniem wyprawił Machačka za linię obrony FC Porto, Zdenek z całej siły strzelił wprost w Humberto, pięć minut później w identycznej sytuacji najpierw Corradini omal nie wystrzelił Humberto wątroby w stratosferę, a Machaček przy dobitce zrobił to samo z jego pośladkami, a gdy w 33. minucie cholerny Czech dostał fantastyczną piłkę od Albrechtsena, stojąc osamotniony trzy metry od bramki strzelił... w trybuny. W tej chwili podziękowałem Zdenkowi i posłałem na boisko Beera, a Andreas dziesięć minut później przeciął podanie Wágnera i wyszedł sam na sam z Humberto, po czym... z całej siły rąbnął w wystawione do przodu ręce golkipera FC Porto. Już nawet nie liczyłem, który bidon kasuję soczystym kopniakiem, ale wiedziałem tyle, że tego meczu po prostu nie chcemy wygrać, a tak żałosnych napastników nie miałem jeszcze nigdy w żadnym klubie. Takich sytuacji tego wieczoru było dużo więcej, ale przytaczanie każdej z nich byłoby wysoce niehumanitarne, a efekt końcowy mógł być tylko jeden – zamiast pewnego 3:0 lub nawet 4:0, schodziliśmy z boiska z frajerskim 0:0, mijając po drodze wzdychających z ulgi piłkarzy FC Porto. W dodatku straciłem kolejnego obrońcę, bo Betz skręcił sobie swój nadmiernie eksploatowany nadgarstek. A to był dopiero początek sezonu... PSV Eindhoven w przeciwieństwie do nas umiało strzelać gole, więc spokojnie wygrało u siebie 2:0 z Realem Sociedad, radując swoich kibiców i zasiadając w wygodnym fotelu lidera grupy C. Grupa C : 1. PSV Eindhoven – 3 pkt – 2:0 2. FC Porto – 1 pkt – 0:0 3. Rot-Weiss Essen – 1 pkt – 0:0 4. Real Sociedad – 0 pkt – 0:2
  2. Powrót do Essen przywitał mnie niestety wdepnięciem w cuchnące, wielkie gówno zwane meczem z pieprzoną Borussią Mönchengladbach, a więc drugim po Köln najbardziej znienawidzonym przeze mnie klubem w obecnym okresie. Nawet nie próbowałem zrozumieć, dlaczego eksperci typowali nas na faworyta tej rywalizacji, bo sam fakt, że goście byli kandydatem do spadku, był bez znaczenia, gdyż wystarczyło przejrzeć historię naszych spotkań z Borussią, by nawet orangutan wiedział, że szanse na zwycięstwo mamy niewielkie. Szczególnie bez kontuzjowanego Thomasa Franza w środku pola. I oczywiście TO JA miałem rację i TO JA lepiej znałem się na piłce, niż wielcy "eksperci"; od samego początku komfortową przewagę na boisku mieli "zajmujący 4. miejsce w tabeli kandydaci do spadku", którzy spokojnie podawali sobie piłkę na naszej połowie, a moi zawodnicy nie robili nic, by ich zaatakować, i ignorowali moje nawoływania o pressing. Szybko też Tomek Konieczny zaczął dawać sygnały, że sprezentuje dzisiaj rywalom co najmniej jedną bramkę, gdy opuszczeniem pozycji spowodował zagrożenie pod naszą bramką. Pierwszy zawalił jednak Salerno, który w 11. minucie trzymał się prawie dwa metry od Vissera, pozwalając mu przyjąć piłkę i dać gościom prowadzenie, na które czekałem już od pierwszych minut. Jako że notorycznie traciliśmy piłki już w drugim-trzecim podaniu i nie potrafiliśmy przekroczyć linii środkowej boiska, z zaskoczeniem przyjąłem sytuację z 20. minuty, w której przeprowadziliśmy niesamowicie składną akcję, po której Denílson nie tylko wygrał górną piłkę z Kleinem, ale też Andreasen precyzyjnie dograł do Topolskiego, który wyrównał na 1:1. To wszystko jednak tylko po to, bym niespełna kwadrans później mógł ryknąć: "A NIE MÓWIŁEM?!", kiedy Konieczny po raz kolejny poszedł szukać skarbu na środek boiska, a właśnie w lukę po nim jak nóż w masło wbiegł Visser i nieatakowany przez nikogo przywrócił rywalom zasłużone prowadzenie. Oczywiście w tym momencie Konieczny dostał ode mnie kopa do szatni, a następne spotkanie miał oglądać tylko z perspektywy ławki. Teraz wiedziałem, że będzie już po meczu, bo z Gladbach w zasadzie nie zwykliśmy wygrywać, a remisowaliśmy z rzadka, ale raz jeszcze moi podopieczni mnie zadziwili. W doliczonym czasie pierwszej połowy Andreasen mimo asysty Kleina zgasił na polu karnym wrzutkę Albrechtsena, po czym przełożył sobie piłkę i bombą przy słupku pokonał Rosta. To jednak było wszystko z naszej strony, a że Borussia z niewiadomych powodów nie strzeliła nam kolejnych goli, straciliśmy tylko dwa punkty, zamiast trzech, co i tak pozwoliło nam na kolejny spadek w tabeli. Z drugiej strony, gdyby tego dnia nie brakowało nam na boisku lewego obrońcy oraz dwóch skutecznych napastników (po przerwie Wolf i Topolski zmarnowali po dwie setki), mecz byłby do wygrania.
  3. Thomas Bode, swojego czasu mój podopieczny, a obecnie kolega po fachu, po nieudanej dwuletniej przygodzie ze szkoleniem pierwszego zespołu Wuppertalu wskoczył ponownie na trenerską karuzelę. Równo dziesięć lat temu ściągałem go do Osnabrücku z Erzgebirge Aue, i to właśnie tam Thomas powrócił po latach, by jako menedżer walczyć z klubem z Saksonii o awans do 2.Bundesligi. 8 września odbyła się zaś kolejna seria spotkań eliminacji do Euro 2028, w której w tym przypadku pauzowaliśmy. W grupie dziewiątej Czechy postawiły ważny krok w kierunku baraży o awans, wygrywając na wyjeździe 2:1 z Liechtensteinem. Również na wyjeździe grała Szkocja i zaledwie zremisowała z Łotwą 1:1, wpędzając się w poważne tarapaty. Ekipa z Wysp Brytyjskich miała do rozegrania już tylko jedno spotkanie, więc za miesiąc musiała nie tylko pokonać Czechy w bezpośrednim starciu, ale też liczyć na to, że ci w ostatniej kolejce przegrają z Łotwą. My z kolei mogliśmy spokojnie szykować się do formalności w postaci meczów z tą właśnie Łotwą, a później z Liechtensteinem w Chorzowie. Dziewiąta grupa: 1. Polska – 18 pkt – 24:4; Br 2. Czechy – 12 pkt – 13:7 3. Szkocja – 10 pkt – 9:9 4. Łotwa – 5 pkt – 6:7 5. Liechtenstein – 1 pkt – 2:27
  4. Spotkania w Czechach zawsze były dla mnie specyficzne, bo niby na wyjeździe, a prawie jak w Polsce, nawet jeśli Teplice leżały bliżej Niemiec. Wybór, komu przekazać bluzę z numerem jeden pod nieobecność Piętki, w praktyce był bardzo prosty, gdyż nie byłoby dobrym pomysłem wystawiać debiutanta w tak ważnym meczu, zatem w podstawowej jedenastce wyszedł Michał Piotrowski. Mimo najszczerszych chęci, do boju na Na Stinadlech nie mogłem posłać żadnego z naszych młodych napastników, gdyż wszyscy stawili się na zgrupowaniu przemęczeni, więc Czechów nękać mieli Zoran Halilović i Tomek Adamczyk. Mimo że Czechy od wielu lat nie potrafiły osiągnąć nawet drobnego sukcesu na arenie międzynarodowej, to nigdy nie grało nam się z nimi lekko. Nie zdziwiło mnie zatem, gdy gospodarze ruszyli na nas ostro, a już w 3. minucie piłka załomotała o słupek naszej bramki po strzale Jarolima. Na szczęście my też bardzo szybko przypomnieliśmy sobie, że jesteśmy trzykrotnymi mistrzami świata, ale długo nasze wysiłki szły na marne, bo Adamczyk uparł się strzelać prosto w Dudę, a Halilović nawet nie trafiał w bramkę. Tomek w pół godziny zdołał zmarnować aż trzy sytuacje sam na sam, tak że byłem bliski zdjęcia go jeszcze w pierwszej połowie. Na szczęście tego nie zrobiłem. W 33. minucie Wójcik i Aleksander rozegrali ładną dwójkową akcję środkiem boiska, następnie Halilović przedłużył podanie Mariusza do wbiegającego Adamczyka, a Tomek okazał się szybszy od Lički i w końcu nie trafił w Dudę, dając nam prowadzenie. Nie cieszyliśmy się jednak z niego przesadnie długo, ponieważ siedem minut później Czechom wyszedł rzut rożny życia, z którego Dovrak wrzucił precyzyjnie na dalszy słupek, a trochę pokpiony przez naszą defensywę Novotný strącił spokojnie piłkę do bramki. Koniec końców radość Czechów również trwała bardzo krótko; jeszcze przed przerwą Urbanek nie tylko przy próbie wybicia piłki podał ją przed pole karne Aleksandrowi, ale też nie wrócił na pozycję, dzięki czemu gdy Marcin oddał strzał, Adamczyk na pustym polu dostawił nogę do pędzącej piłki, zmylił Dudę i to on zapisał na swoje konto trafienie przywracające nam przewagę. Zakręcony kwadrans w Teplicach. Druga połowa wypełniona była wściekłymi próbami odgryzienia się Czechów oraz naszą rozważną grą na przetrzymanie. Im bliżej było końca, tym bardziej martwiłem się jednak o gola wyrównującego, bo widok moich obrońców decydujących się na coraz bardziej dziwaczne zagrania mroził mi krew w żyłach. W końcu Tomek Konieczny popełnił debilny faul metr przed linią pola karnego – to miał być pewny gol dla Czech z rzutu wolnego, dlatego zagotowany odwróciłem się tyłem do boiska, ale jakimś cudem zamiast ryku radości z trybun, usłyszałem jedynie potworny jęk zawodu. Gdy zwróciłem się z powrotem, ujrzałem Piotrowskiego ustawiającego piłkę na piątym metrze. I być może ta niewykorzystana sytuacja naszych rywali sprawiła, że w doliczonym czasie zemściła się na nich naszym kontratakiem, po którym Wójcik zagrał płasko w pole karne, a Konopka zastawił się przed Holubem i bombą z pierwszej piłki rozstrzygnął losy rywalizacji. A trzy punkty zdobyte w Teplicach zapewniły nam już co najmniej udział w barażach! Szkocja zwycięstwem 2:0 nad Liechtensteinem podtrzymała swoje nadzieje na uratowanie udziału w barażach o Euro 2028. Dziewiąta grupa: 1. Polska – 18 pkt – 24:4; Br 2. Czechy – 9 pkt – 11:6 3. Szkocja – 9 pkt – 8:8 4. Łotwa – 4 pkt – 5:6 5. Liechtenstein – 1 pkt – 1:25
  5. Sierpień 2027 Bilans (Rot-Weiss Essen): 2-2-0, 11:5 Bundesliga: 6. [-0 pkt do Herthy, +0 pkt nad Borussią Dortmund] Liga Mistrzów: grupa C, vs. FC Porto, Real Sociedad i PSV DFB-Pokal: Pierwsza runda, 5:0 z Bahlinger SC; awans, vs. Borussia Dortmund Liga-Pokal: – Finanse: 30,86 mln euro (+516 tys. euro) Gole: Andrade i Daniele Corradini (po 2) Asysty: Hans Vink (3) Bilans (Polska): 0-0-0, 0:0 Eliminacje ME 2028: Grupa dziewiąta, [+3 pkt nad Czechami] Ranking FIFA: 1. [=]  Ligi: Anglia: FC Liverpool [+3 pkt] Austria: GAK Graz [+1 pkt] Francja: Olympique Marsylia [+3 pkt] Hiszpania: Córdoba [+0 pkt] Niemcy: Werder Brema [+2 pkt] Polska: Odra Wodzisław [+1 pkt] Rosja: FK Moskwa [+1 pkt] Szwajcaria: Young Boys [+3 pkt] Włochy: AS Roma [+0 pkt] Liga Mistrzów: - Wisła Kraków, 2. runda eliminacyjna, 2:1 i 1:0 z FC Haka; awans 3. runda eliminacyjna, 0:1 i 0:4 z Guingamp; out Puchar UEFA: - Wisła Kraków, Pierwsza runda, vs. Sparta Praga - Widzew Łódź, 2. runda kwalifikacyjna, 0:0 i w1:1 z FC Kopenhaga; awans, vs. Napoli - Lech Poznań, 2. runda kwalifikacyjna, 1:0 i w1:2 z FC Midtjylland; awans, vs. Ksanthi - Korona Kielce, 2. runda kwalifikacyjna, 4:0 i 2:2 z AEK Ateny; awans, vs. Schalke 04 - Legia Warszawa, 2. runda kwalifikacyjna, 1:0 i 0:2 z Elbasani; out Reprezentacja Polski: - Ranking FIFA: 1. Polska [1238], 2. Brazylia [1176], 3. Francja [1094]
  6. Okres wakacji minął w trymiga, w związku z czym doczekaliśmy wznowienia rozgrywek eliminacji do Mistrzostw Europy 2028, na których byliśmy już jedną nogą, zgarnąwszy komplet punktów we wszystkich dotychczasowych spotkaniach eliminacyjnych. Teraz jesień miała być już tylko dopełnieniem formalności, a pierwszym krokiem w tym kierunku wrześniowy mecz z Czechami w Teplicach. Niespodziewanie rozsypała mi się obsada bramki, bowiem poza odejściem Michała Górki na sportową emeryturę, infekcja wirusowa zmogła Pawła Piętkę, co oznaczało, że zostałem bez dwóch podstawowych bramkarzy reprezentacji. Na szczęście kryzys bramkarski w kraju zaczął przemijać, dzięki czemu mogłem powołać do kadry dwóch debiutantów, którzy dotąd grali pod okiem Jana Kollera w młodzieżówce, Artura Kwiatkowskiego z Southampton i Marcina Maciejewskiego z Sampdorii. Nareszcie powrót do formy sprzed urazu sprawił, że do kadry mogłem powołać Zorana Halilovicia. W drużynie ponownie znaleźli się też doświadczony Maciek Brodecki, a także młodzi Marcin Lis, który mógł być podporą prawej obrony na najbliższe lata, i Marcin Aleksander, kolega Michała Koźmińskiego z Chelsea Londyn.
  7. W Pucharze UEFA polskie kluby w większości spisały się dobrze. Lech Poznań pokonał w dwumeczu Midtjylland, Widzew Łódź dzięki przewadze goli na wyjeździe odprawił FC Kopenhagę, a Korona Kielce pewnie rozgromiła AEK Ateny, pozostawiając najlepsze wrażenie. Z tej grupy wyłamała się tylko Legia Warszawa, która przegrała z albańskim Elbasani i pożegnała się z europejskimi pucharami. A już w najbliższy weekend jechaliśmy do Hamburga, gdzie mieliśmy walczyć o pierwsze w tym sezonie zwycięstwo. Postanowiłem m.in. zachować skład ataku z Pucharu Niemiec, gdyż uznałem, że chłopaki zasłużyli na poważniejszą szansę, zostawiłem również środek obrony z Tomkiem Koniecznym, ale już do drugiej linii wrócili Andreasen, Thomas Franz i Vink. Od czasu awansu do Bundesligi zaledwie raz wygraliśmy z HSV, więc spodziewałem się bardzo ciężkiego spotkania. Z jednej strony takie właśnie było, z drugiej zaś to samo mogli powiedzieć gospodarze, gdyż nareszcie zagraliśmy tak, jak Rot-Weiss Essen z poprzedniego, mistrzowskiego sezonu. Akcja goniła akcję, w środku pola Rose i Franz bez respektu walczyli z pomocnikami HSV, a Andreasen i Vink szarpali na skrzydłach z wielką werwą. W 30. minucie świetną robotę zrobiła właśnie druga linia, gdy Vink znalazł przed polem karnym niekrytego Franza, a Thomas bez zastanowienia uderzył na bramkę, zaskakując odrobinę spóźnionego Baldiniego. Wznieśliśmy ręce w geście triumfu, a 50-tysięczna widownia przycichła, za wyjątkiem sektorów gości, oczywiście. Po przerwie hamburczycy, jeden z faworytów do mistrzostwa, przycisnęli nas jeszcze bardziej, dając naszej defensywie okazję do błędu. Stało się to po kwadransie drugiej odsłony, kiedy od autu wznowili rywale, Coscia zdecydował się na precyzyjnego crossa w nasze pole karne, a Salerno nie doskoczył w porę do Storcka, który nie dał Olivieriemu żadnych szans. Co gorsza, spuchnęliśmy w ofensywie, co wymusiło na mnie szybsze zmiany, w ramach których zdjąłem niewidocznego Topolskiego, a niedługo później Andreasena, który po przerwie obniżył loty. Muszę przyznać, że obrona w Hamburgu wprawiała mnie w zmienne nastroje, gdyż zarówno Tomek Konieczny jak i Diego Salerno stosunkowo często popełniali błędy w ustawieniu, co otwierało napastnikom HSV drogę do bramki, ale błyskawicznie ze stoickim spokojem je naprawiali, wracali i zaskakująco pewnie zgarniali zagrywane za ich plecy piłki. Mając tak solidne wsparcie na tyłach, mogliśmy przyłożyć więcej wagi do poczynań z przodu. Zanosiło się na trzeci remis, gdy w 85. minucie rezerwowy Mihajlović wyskoczył wyżej od Vázqueza i rozciągnął na skrzydło długie zagranie od Olivieriego, mający mnóstwo swobody Vink popędził z piłką w pole karne i wyłożył wbiegającemu Mihajloviciowi, a Zeljko strzałem bez przyjęcia zapewnił nam upragnione zwycięstwo, i to od razu nad HSV! Zwycięstwo może mało przekonujące, ale zwycięstwo. Od czegoś trzeba zacząć.
  8. Wisła Kraków, polski jedynak w eliminacjach Ligi Mistrzów, nie podołał w dwumeczu 3. rundy Guingamp, ulegając gładko 0:1 u siebie i 1:4 na wyjeździe. Jedyną niespodzianką play-offów był blamaż włoskiego Chievo, które nie podołało szwedzkiemu Malmö, po zwycięstwie 1:0 i... porażce 0:1 przegrywając awans w rzutach karnych. My zmagania eliminacyjne obserwowaliśmy na spokojnie w telewizji, gdyż jako mistrz Niemiec mieliśmy zapewniony start w Champions League bezpośrednio od fazy grupowej. A jako że losowanie ponownie odbyło się zaraz po zakończeniu rewanżów, najpierw otrzymaliśmy 3 900 000€ za udział w tegorocznej edycji rozgrywek, a później poznaliśmy grupowych rywali. Trafiliśmy do bardzo wyrównanego towarzystwa, gdyż w grupie C mieliśmy zmierzyć się z FC Porto, Realem Sociedad oraz PSV Eindhoven, a więc drużynami, które były w naszym zasięgu, ale w których zasięgu byliśmy także my.
  9. W coraz bardziej pogarszających się nastrojach mogliśmy zapomnieć o szansie szybkiego odkucia się po dwóch słabych meczach, bo czekał nas wyjazd do amatorskiego Bahlingen na pierwszą rundę Pucharu Niemiec. Postanowiłem wystawić niemal najmocniejszy w teorii skład, nieznacznie tylko zmieniony, gdyż zespół był nadal w wakacyjnej formie i potrzebował każdej okazji do próby wejścia w formę na sezon. Największą gwiazdą gospodarzy był... ich menedżer, bowiem Rainer Scharinger prowadził klub niezmiennie od 2003 roku! W składzie rywali znalazł się nawet mój rodak Maciej Lemanowicz, reprezentant U-19 sprzed ponad dziesięciu lat, ale ani on, ani inny z piłkarzy w czerwonych trykotach nie uchronił dziś swojej drużyny przed gładką porażką. Mecz ustawiliśmy pod siebie już w 2. minucie, gdy do siatki pierwszy raz w tym sezonie trafił Marek Topolski; zwiastowało to grad goli, ale nadal naszą bolączką była tragiczna wręcz nieskuteczność. W rezultacie do przerwy jeszcze tylko Denílson w 28. minucie zamienił na gola dobre podanie od Albrechtsena, a w 35. minucie Markus Rose pewnie zamknął dośrodkowanie Topolskiego po wybitej centrze Maćka Kwiatkowskiego z rzutu rożnego. Po przerwie nareszcie przebudził się Andrade, który chyba przypomniał sobie, że jest bardzo dobrym piłkarzem. Portugalczyk najpierw w 47. minucie skierował do bramki wrzutkę Albrechtsena, a chwilę później skopiował swoje zagranie, tym razem wykorzystując górną piłkę od Toscano, którego pierwszy raz dało się zauważyć na placu gry. Poza tymi pięcioma momentami zmarnowaliśmy spokojnie z dwa razy więcej okazji, a to musiało się znacząco zmienić w krótkim czasie, jeśli chcieliśmy liczyć się w walce o obronę tytułu w lidze.
  10. Doskonałe warunki do szybkiego odkucia się po małym falstarcie mieliśmy już w 2. kolejce, w której podejmowaliśmy arcyprzeciętny Osnabrück, który jak za moich czasów nie potrafił rozwinąć się piłkarsko ani o poziom wyżej. Zmiany w składzie były nieodzowne, bowiem musiałem zastąpić najsłabsze ogniwa, w związku z czym na prawej obronie pojawił się Albrechtsen, a na lewym skrzydle Andreasen, z kolei kontuzjowanego Hofmanna zastąpił Betz, który grał do tej pory tylko w sparingach. W pierwszej połowie z jednej strony graliśmy dobrze, mieliśmy wyraźną przewagę nad rywalami i z łatwością dochodziliśmy do sytuacji bramkowych, ale z równą łatwością wszystkie marnowaliśmy. Z tego powodu bardzo szybko z biegiem minut moje zadowolenie zaczęła wypierać frustracja, tak jak przy strzale Wolfa w boczną siatkę z dwóch metrów lub sytuacja sam na sam Corradiniego, którą oczywiście wstrzelił wprost w Masiniego. Daniel i Daniele sabotowali naszą pracę w ofensywie przez calutką pierwszą połowę (na szczęście nie udało im się wykreować Masiniego na gracza meczu), więc gdy schodziliśmy do szatni, zamiast zasłużonego 3:0, na tablicy widniało żałosne w tych okolicznościach 0:0. Co gorsza, naszą ofensywną impotencję oglądał na żywo w telewizji cały kraj. Dobrze wiedziałem, co się stanie, i nie pomyliłem się. Od początku drugiej odsłony Osnabrück przejął inicjatywę, co oznaczało, że mogliśmy zapomnieć o zwycięstwie, gdyż teraz nie mieliśmy już nawet czego marnować, a już pierwsza akcja gości o mały włos nie przyniosła im gola. To już drugie stracone punkty w drugim meczu sezonu, w dodatku tym razem wyjątkowo frajersko, więc w szatni ochrzaniłem zespół z góry do dołu i wiedziałem, że mistrzostwa na pewno nie obronimy.
  11. Sezon Bundesligi inaugurowaliśmy w najgorszy możliwy sposób, bo nie dość, że meczem ze znienawidzonym już przeze mnie FC Köln, z którym po prostu nie umieliśmy grać, to jeszcze na RheinEnergieStadion, a więc obiekcie, na którego widok już z oddali chciało mi się rzygać. Tak jak postanowiłem, Konieczny i Toscano rozpoczęli to spotkanie na ławce rezerwowych, miejsce na lewej obronie powierzyłem Fernando, na lewym skrzydle w pierwszym zespole zadebiutować miał Andrade, a obok Hofmanna na środku obrony wystawiłem weterana Salerno. Obserwując w pierwszej połowie naszą ślamazarną, powolną i pełną błędów grę oraz składny i solidny futbol w wykonaniu cholernego Köln, przez większość czasu rozważałem, czy to działa tradycyjna magia Kolonii, czy po prostu tak słabo będziemy grać przez cały sezon, co zwiastował ostatni sparing i półfinał Liga-Pokal. Do przerwy gospodarze nie zdołali wykorzystać ani jednego naszego prezentu, nawet żenującego kiksu Hofmanna w naszym polu karnym, zaś z naszej strony zapamiętałem jedynie rajd sam na sam Corradiniego, który jednak dał się dogonić obrońcy i czysto zabrać sobie piłkę... Drugą połowę rywale zaczęli jednak z jednobramkową przewagą, bo tak trzeba było nazwać tak bardzo nieudaną, że bardziej nieudana już być nie mogła, próbę przecięcia podania przez Andrade, po której wynik już po kilkunastu sekundach drugiej połowy otworzył Martin. Andrade skutecznie ułatwiał grę Köln, więc gdy kwadrans później boisko z pękniętymi żebrami opuszczał Hofmann, przeprowadziłem od razu drugą zmianę, posyłając na lewe skrzydło Andreasena. Wcześniej jednak w końcu zdołaliśmy przeprowadzić jakąś dobrą akcję, Wolf świetnie wyciągnął Schmidta z obrony i podał do wbiegającego Corradiniego, a Daniele wreszcie zdobył naszą pierwszą bramkę w sezonie 2027/2028. Mało tego, zacząłem liczyć na to, że może wyjątkowo pokażemy klasę w końcówce przeciwko Köln, bowiem w 69. minucie Vink popisał się dobrym prostopadłym podaniem do Wolfa, który z łatwością zgubił Schmidta i pewnym strzałem wysunął nas na prowadzenie. Ale nie na darmo mówiłem, że z Kolonią grać nie umiemy, i na kwadrans przed końcem Castillo oparł się na biernym Hildebrandtcie, obrócił na nim i strzałem przy słupku sprawił, że na tablicy pojawiło się 2:2, a Lars zakończył udział w meczu, zastąpiony Albrechtsenem. To nie był koniec naszych zrywów, ale gdy w 81. minucie Wolf rozegrał dwójkową akcję z Corradinim, po której Daniele dostał cudowne podanie do nogi i po raz drugi wysunął nas na prowadzenie, nie wierzyłem, że cholerne Köln nie strzeli już ani jednego gola. I się nie pomyliłem; raptem sześć minut później Konieczny poważnie podkopał swoje fundamenty w reprezentacji, kryciem na radar Feurera pozwalając mu oddać strzał z dystansu, przy którym zawalił z kolei Olivieri, i znów był remis. Mimo że nakazałem ultraofensywę, moi piłkarze starali się marnować czas, jak tylko mogli, więc próbę obrony tytułu rozpoczęliśmy na dzień dobry od dwóch straconych punktów.
  12. Pierwszego sierpnia wróciliśmy zatem na boiska treningowe. Ostatnim sprawdzianem przed inauguracją sezonu ligowego był wyjazdowy sparing z drugoligowym już Wolfsburgiem, który w maju żegnał się z Bundesligą, i ten mecz przysporzył mi jeszcze więcej bólu głowy, niż gładka porażka z Bayernem, która ani przez chwilę nie podlegała dyskusji. Na Volkswagen-Arena zaprezentowaliśmy tak żenujący futbol, że można było odnieść wrażenie, jakbyśmy szykowali się do startu 2.Bundesligi razem z Wolfsburgiem. Nawet jedyny gol dla RWE nie sprawił, że Daniel Wolf miałby z czego się cieszyć, zresztą i tak chwilę później wyrównał Robert Barg, autor jedynego z kolei gola dla Wilków, a cała reszta z taką grą zasługiwała co najwyżej na posady w średniakach drugiej ligi. Najpoważniejsze konsekwencje tego sparingu miał odczuć Marcin Gruszka, którego tragiczna gra w połączeniu z kiepską postawą przeciwko Bayernowi kosztowała miejsce w podstawowym składzie.
  13. Lipiec 2027 Bilans (Rot-Weiss Essen): 0-0-1, 0:2 Bundesliga: – Liga Mistrzów: – DFB-Pokal: – Liga-Pokal: półfinał, 0:2 z Bayernem; out Finanse: 29,98 mln euro (-3,52 mln euro) Gole: – Asysty: – Bilans (Polska): 1-0-1, 4:4 Eliminacje ME 2028: Grupa dziewiąta, [+3 pkt nad Czechami] Puchar Konfederacji 2027: półfinał, 2:4d z Brazylią; mecz o 3. miejsce, 2:0 z Hiszpanią Ranking FIFA: 1. [=]  Ligi: Anglia: – Austria: GAK Graz [+2 pkt] Francja: Olympique Marsylia [+0 pkt] Hiszpania: – Niemcy: – Polska: Zagłębie Lubin [+0 pkt] Rosja: FK Moskwa [+4 pkt] Szwajcaria: Young Boys [+2 pkt] Włochy: – Liga Mistrzów: - Wisła Kraków, 2. runda eliminacyjna, –:– i 1:0 z FC Haka Puchar UEFA: - Widzew Łódź, 2. runda kwalifikacyjna, vs. FC Kopenhaga - Lech Poznań, 2. runda kwalifikacyjna, vs. FC Midtjylland - Korona Kielce, 2. runda kwalifikacyjna, vs. AEK Ateny - Legia Warszawa, 2. runda kwalifikacyjna, vs. Elbasani Reprezentacja Polski: - 01.07, Puchar Konfederacji, półfinał, Brazylia - Polska, d 4:2 - 03.07, Puchar Konfederacji, mecz o 3. miejsce, Polska - Hiszpania, 2:0 Ranking FIFA: 1. Polska [1362], 2. Brazylia [1129], 3. Hiszpania [1009]
  14. Na pomeczowej konferencji dziennikarze nie pastwili się nad nami, temat wyniku potyczki z Bayernem zamykając w trzech-czterech ogólnikowych pytaniach, na które odpowiedziałem również bardziej ogólnikowo, niż zagłębiając się w przesadne szczegóły. Uwaga zgromadzonych zaprzątnięta była nowymi twarzami w drużynie, którzy najpierw uznali występ Tomka Koniecznego za udany, natomiast pytali, czy Dario Toscano w ogóle grał, bo nie zauważyli jego obecności na boisku. Jak zawsze w takich sytuacjach stawałem po stronie moich podopiecznych, więc z jednej strony skomplementowałem postawę Tomka, wyrażając nadzieję, że w miarę aklimatyzacji będzie tylko nabierał więcej pewności, a Dario zasłoniłem własną piersią, w skrócie apelując, by nie zwracać uwagi na jego debiut, gdyż to zawsze jest loteryjna sprawa. Spodziewałem się, że obaj poczują się lepiej ze świadomością, że mogą liczyć na wsparcie Herr Ralfa, a tymczasem czekała mnie niemiła niespodzianka, gdyż zarówno Tomek, jak i Dario byli wyraźnie podenerwowani, obawiając się zbyt wysokich oczekiwań wobec nich... Cóż, jedyne, co mogłem w tej sytuacji zrobić, to postanowić, że lepiej będzie, by w pierwszych meczach Bundesligi uczyli się taktyki Rot-Weiss Essen, wpierw obserwując sytuację z perspektywy ławki rezerwowych. Tam początkowo nie powinni odczuwać presji oczekiwań. Sezon 2026/27 Ligi świata: Anglia Czołówka Premiership: 1. Chelsea Londyn, 2. Manchester United, 3. Newcastle; Spadek do Championship: 18. Fulham, 19. Bristol City, 20. Charlton; Awans do Premiership: 1. Brentford, 2. Leicester, Br. West Ham; FA Cup: Derby; Carling Cup: Newcastle. Austria Czołówka T-Mobile Bundesligi: 1. Sturm Graz, 2. Rapid Wiedeń, 3. SV Salzburg; Spadek do Erste Ligi: 10. FC Gratkorn; Awans do T-Mobile Bundesligi: 1. Austria Lustenau; Hallen Cup: Wiener Sportklub. Francja Czołówka Ligue 1: 1. AS Monaco, 2. Olympique Marsylia, 3. Guingamp; Spadek do Ligue 2: 18. Nancy, 19. Nice, 20. Rennes; Awans do Ligue 1: 1. Metz, 2. Sedan, 3. Cannes; Coupe de France: Olympique Lyon; Coupe de Ligue: Bordeaux. Hiszpania Czołówka Primera Divisón: 1. Betis Sewilla, 2. FC Barcelona, 3. Albacete; Spadek do SDA: 18. Gimnàstic, 19. Salamanca, 20. Xerez; Awans do Primera División: 4. Real Valladolid, 5. Villajoyosa, 9. Real Unión; Copa del Rey: Atlético Madryt; Supercopa: Atlético Madryt. Niemcy Czołówka Bundesligi: 1. Rot-Weiss Essen, 2. Werder Brema, 3. HSV Hamburg; Spadek do 2. Bundesligi: 16. 1.FC Nürnberg, 17. VfL Wolfsburg, 18. VfB Stuttgart; Awans do Bundesligi: 1. Rot-Weiß Oberhausen, 2. Arminia Bielefeld, 3. Bayer Leverkusen; DFB-Pokal: 1.FC Köln; Liga Pokal: Werder Brema. Polska Czołówka Ekstraklasy: 1. Wisła Kraków, 2. Korona Kielce, 3. Legia Warszawa; Spadek do I ligi: 15. Jagiellonia Białystok, 16. Zagłębie Sosnowiec; Awans do Ekstraklasy: 1. Zagłębie Lubin, 2. Górnik Zabrze; Puchar Polski: Legia Warszawa. Rosja Czołówka Premier Ligi: 1. Lokomotiw Moskwa, 2. CSKA Moskwa, 3. Spartak Moskwa; Spadek do Pierwowo Dywizjona: 15. Amkar Perm, 16. Anży Machaczkała; Awans do Premier Ligi: 1. Tom Tomsk, 2. Terek Grozny; Kubok Rassij: FK Rostów; Superpuchar: Dynamo Moskwa. Szwajcaria Czołówka Axpo Super League: 1. FC Schaffhausen, 2. Servette FC, 3. FC Aarau; Spadek do Challenge League: 10. FC Zurych; Awans do ASL: 1. St. Gallen; Swisscom Cup: FC Schaffhausen. Włochy Czołówka Serie A: 1. AS Roma, 2. AC Milan, 3. Inter Mediolan; Spadek do Serie B: 18. Torino, 19. Udinese, 20. Genoa; Awans do Serie A: 1. Lecce, 2. Acireale, Br. Avellino; Coppa Italia: AC Milan; Supercoppa: Inter Mediolan. Europejskie Puchary: Liga Mistrzów UEFA: 1. Arsenal Londyn, 2. Betis Sewilla. Puchar UEFA: 1. Lazio Rzym, 2. Olympique Lyon. Superpuchar Europy: 1. Chelsea Londyn, 2. Deportivo. Puchar Konfederacji 2027: 1. Francja; 2. Brazylia; 3. Polska. -------------------------- Do @z0nk, Tym razem Ekstraklasę Lech zakończył na 4. miejscu, a Amica do końca sezonu broniła się przed spadkiem, rywalizację kończąc na 13. lokacie, ledwie trzy punkty nad miejscem barażowym
  15. W półfinale Liga-Pokal trafiliśmy oczywiście na Bayern Monachium, w związku z czym zapobiegliwie na termin meczu finałowego zaklepałem sparing ze spadkowiczem z Bundesligi Wolfsburgiem, który miał kończyć nasze letnie przygotowania. Naturalnie skład na to spotkanie oparty był w dużej mierze na tym, do jakiego przyzwyczajeni byli kibice, a w barwach RWE zadebiutowali jedynie Dario Toscano na prawym skrzydle i Tomek Konieczny na środku defensywy, który utworzył parę stoperów z Larsem Hofmannem. W ataku zaś zestawiłem jednego z najlepszych strzelców ubiegłego sezonu Mihajlovicia oraz dobrze spisującego się w pierwszych dwóch sparingach Corradiniego, którzy mieli przejść tym samym pierwszy sprawdzian. Niestety szczególnie Daniele oraz kilku innych piłkarzy zaliczyło go na ocenę niedostateczną. Na Georg-Melches-Stadion już po upływie pierwszych kilku minut, w trakcie których Tomek Konieczny z miejsca zebrał swoją pierwszą żółtą kartkę w nowym klubie, zarysowała się zauważalna przewaga Bayernu, który klepał piłkę tak sprawnie, jakby Bawarczycy byli w środku sezonu. My zaś mieliśmy problem z dłuższym utrzymaniem się przy piłce, a celność podań stała na tragicznym poziomie. Jasne, to był dopiero trzeci mecz po wakacjach, więc nie ma co oczekiwać pięknej gry. Dlaczego więc Bayern takich problemów nie miał, choć to był dla niego zaledwie drugi mecz? Tak czy owak, po 23 minutach gry Gruszka dał się minąć Agbo na linii pola karnego niczym tyczka na treningu i Olivieri musiał wyjmować piłkę z siatki. Brawo, Marcin. W przerwie przeprowadziłem od razu dwie zmiany – na lewej obronie zadebiutował Fernando, a oddychającego rękawami Mihajlovicia zmienił Denílson – ale nie zmieniły one absolutnie nic w obrazie gry, podobnie jak wejście Vinka za kompletnie bezproduktywnego Toscano. Wobec tego druga odsłona tylko odbierała naszym biednym kibicom nadzieje, byliśmy tłem dla Bayernu, który pokazywał, że mimo początku sezonu można zagrać na przyzwoitym poziomie, a gdy w 82. minucie Sérgio rozstrzygnął losy meczu strzałem zza pola karnego, poszedłem do Jürgena Kohlera, by pogratulować mu zwycięstwa i awansu do finału. A dzięki rozważnej decyzji z dnia losowania nie musieliśmy szukać na gwałt rywala na próbę generalną przed inauguracją Bundesligi.
  16. Do kraju wróciłem tylko na tzw. chwilę, by zameldować się z reprezentacją po zakończonym turnieju, a także by udać się na podsumowujące imprezę spotkanie z zarządem PZPN. Mimo upływu lat Puchar Konfederacji wciąż nie zyskiwał szczególnego prestiżu, więc posiedzenie zakończyło się już w godzinach wieczornych, a i tak od pewnego momentu dominującym tematem były eliminacje do Euro 2028, które wznawiały rozgrywki już na początku września. Do Essen wracaliśmy tym razem we trzech, czyli ja z kolejnym medalem na szyi, Moriente ze swoimi przyrządami fotograficznymi, a także Tomek Konieczny, który nogę na płycie Okęcia postawił już jako zawodnik Rot-Weiss Essen. Tym razem Olek Wasoski nie narzekał na nadmiar obowiązków, bo zdążyłem zjawić się w klubie tuż przed okresem przygotowawczym, na który, z racji nadchodzącego Pucharu Ligi, zaplanowaliśmy jak na razie tylko dwa sparingi z krajowymi drużynami. Pierwszym rywalem na powakacyjnym rozbieganiu była ekipa trzecioligowego Magdeburga, a my zaprezentowaliśmy tradycyjny dla nas latem brak skuteczności, bo tak trzeba było nazwać zdobycz bramkową, gdy przyrównamy ją do ogólnej liczby piętnastu strzałów w światło bramki. Z dobrej strony zaprezentował się Daniele Corradini, który dał sygnał, że po udanej wiośnie ubiegłego sezonu nie zamierza spuszczać z tonu, natomiast Thomas Franz, który co prawda zdobył też swojego gola, odświeżył mi w pamięci niechlubny mecz z Brazylią, w kiepskim stylu marnując rzut karny. Tomek Konieczny wszedł na boisko w przerwie i zaprezentował się przyzwoicie. Reginaldo, który zdecydowanie odstawał poziomem od reszty drużyny i niezbyt dobrze czuł się w Essen, ponownie został wypożyczony na cały sezon do holenderskiego Vitesse. Tym razem nie ustalałem nawet klauzuli umożliwiającej mi ściągnięcie go z powrotem, gdyż w tym sezonie nasza sytuacja kadrowa była już dużo lepsza. Nie wiedzieć czemu nasz drugi sparing, tym razem z drugoligowym Paderborn, przyciągnął uwagę ogólnokrajowej niemieckiej telewizji sportowej, która zapragnęła transmitować go na żywo. Jako że był to mecz wyjazdowy, mistrz Niemiec przyciągnął na trybuny Hermann-Löns-Stadion ponad 9 tysięcy kibiców, ale nie obejrzeli oni szczególnie przełomowego spotkania w wykonaniu swoich ulubieńców, gdyż skończyło się ono jedynym możliwym rezultatem.
  17. W finałowym starciu na Camp Nou w Barcelonie Brazylia zaprezentowała dokładnie to samo, co w półfinale przeciwko nam, czyli zaciekła obrona całym zespołem przez większość spotkania i szczęśliwe interwencje Humberto, gdyż Francuzi wystrzelali się z amunicji w meczu z Hiszpanią i teraz razili nieskutecznością. Po regulaminowych 90 minutach był bezbramkowy remis, ale Francuzi nie byli takimi frajerami, jak my, i w 111. minucie Diaby celną główką zapewnił Trójkolorowym ich czwarte złoto Pucharu Konfederacji w historii tych rozgrywek. W hotelu w madryckiej Villa de Vallecas finał szumiał sobie na ekranie telewizora w kącie sali i był tylko uzupełnieniem tła, bowiem w tym czasie całą reprezentacją byliśmy zajęci opijaniem szczególnego momentu dla Michała Górki, który wraz z końcem Pucharu Konfederacji zawieszał buty na kołku, a wysłużone rękawice, które zatrzymały wiele ważnych piłek, chował do szuflady. Zaopatrzeni w stosowny zapas szampana, wina, piwa i oczywiście whiskey, trunku dżentelmenów, oddaliśmy się wszyscy imprezowej atmosferze, dbając, by nikt nie podchodził zbyt często do okna, narażając się na celowniki fotoreporterów. W trakcie trzynastu lat spędzonych w reprezentacji Polski, Michał rozegrał 96 oficjalnych spotkań dla Biało-czerwonych, zdobył dwa mistrzostwa świata, z czego jedno jako podstawowy bramkarz drużyny, i jedno trzecie miejsce na świecie w 2022 roku, do tego dorzucił srebrny medal Mistrzostw Europy, a także pięć krążków Pucharu Konfederacji oraz Nagrodę Lwa Jaszyna dla najlepszego bramkarza Mistrzostw Świata 2022. W klubach Michał wielkiej kariery nie zrobił, ale miał zostać zapamiętany jako jeden z najlepszych bramkarzy w historii Polski, który legitymował się nie tylko świetną postawą na boisku, lecz również osiągniętymi wynikami.
  18. W drugim półfinale gospodarz turnieju Hiszpania przegrała gładko 0:3 z Francją, więc w meczu o 3. miejsce miało dojść do powtórki z fazy grupowej, i to znowu bez presji, gdyż wówczas mieliśmy już zapewnione wyjście z grupy, a teraz brązowy medal nie robił dla nas żadnej różnicy. W sobotnie popołudnie ostatecznie ustaliłem skład na to spotkanie. Doszło w nim do kilku zmian; przede wszystkim na ławce usiadł Lewandowski, który po prostu nie zasługiwał na grę w tym meczu, jego miejsce na środku defensywy zajął Grzesiek Wilk, na prawej obronie znalazł się Kiszka, w środku pola wystąpili Konopka i Piątek, na lewym skrzydle za zmęczonego Tomka Wilka zagrał Mariusz Wójcik, w ataku miejsce u boku Tomka Adamczyka zajął stary wyjadacz Marcin Pawlak, a opaskę kapitańską przejął Machnikowski. Na przedmeczowej odprawie powiedziałem tylko: "Dzisiaj gramy bez żadnej presji. Złota już nie zdobędziemy, a brąz Pucharu Konfederacji już kiedyś wywalczyliśmy, więc teraz nie ma on dla nas większego znaczenia. Jeżeli przegramy z Hiszpanią, nic wielkiego się nie stanie, ale niech to nikogo nie zwiedzie – jeżeli ktoś będzie odstawiał numery na boisku, na pewno nie ujdzie to mojej uwadze". Pamiętałem, co działo się z Hiszpanią rok temu po przegranym półfinale Mistrzostw Świata, a teraz na Santiago Bernabéu rywale potwierdzili, że kiepsko radzą sobie w takich sytuacjach; mimo że nie pokazaliśmy w Madrycie niczego wielkiego, to i tak nie mieliśmy najmniejszych problemów, by pokazać Hiszpanom miejsce w szeregu. Po 35 minutach wyrównanej, ale nie porywającej walki w środku pola, García zagrał ręką w polu karnym; piłkę na jedenastym metrze ustawił Adamczyk, a gdy oczyma wyobraźni widziałem już piłkę odbijającą się od Castro na środku bramki, Tomek zaskoczył mnie i mocnym strzałem przy słupku dał nam prowadzenie. Nie można tak było z Brazylią? Żeby ukazać nieporadność Hiszpanów, wystarczy przytoczyć sytuację z dosłownie dwóch minut po bramce Adamczyka, gdy Fiore nie trafił z dwóch metrów do naszej pustej bramki, po uprzedniej interwencji Piętki. W drugiej połowie czekaliśmy więc na okazję do zadania drugiego ciosu, z łatwością neutralizując ataki gospodarzy. W 72. minucie w końcu Wójcik świetnie dostrzegł sygnalizującego swoją pozycję Kaczmarka, posłał mu precyzyjnego crossa, a niepilnowany Paweł oszukał Castro i golem na 2:0 zapewnił nam brązowe medale. Podtrzymaliśmy dobrą passę, każdy udział w Pucharze Konfederacji kończąc z medalem, ale czułem, że to była ostatnia okazja, by zdobyć ten najważniejszy – złoty.
  19. Skomentuję to w ten sposób:
  20. Z każdym kolejnym dniem coraz lepiej przyzwyczajaliśmy się do hiszpańskiego upału, więc na półfinałową batalię z Brazylią musiałem przeprowadzić tylko dwie zmiany, do tego podyktowane kwestiami zdrowotno-dyscyplinarnymi, jako że uraz Dudka okazał się uniemożliwić mu udział w tym spotkaniu, a Konopka zawieszony był za nadmiar żółtych kartek. Z Mazurkiewiczem w ataku i Wójcikiem w środku pola przystąpiliśmy więc w Sewilli do walki o finał, w którym mieliśmy walczyć o nasze pierwsze złoto Pucharu Konfederacji. Zaczęło się nieźle, Brazylia nie miała zbyt wiele do powiedzenia w pierwszym kwadransie, za to my jak najbardziej; w 12. minucie Wróblewski zacentrował głęboko z prawej strony, a tam Rob Koźmiński w swoim stylu zgubił obronę, nabiegł na piłkę i wpakował ją do brazylijskiej bramki. Polskie sektory wybuchły radością, ale już osiem minut później brutalnie zakłócił ją Zbychu Lewandowski, który w polu karnym tak delikatnie krył Sérgio, że ten z łatwością się na nim oparł, obrócił i pokonał Piętkę. Od tego momentu mecz się mocno wyrównał, a choć w przerwie rozważałem szybkie zdjęcie przechodzącego obok meczu Mazurkiewicza oraz sabotującego lekko drużynę Lewandowskiego, postanowiłem jednak bez zmian posłać zespół na drugą połowę. Dziesięć minut później gorzko tego żałowałem. Brazylia wyprowadziła kontrę, a Lewandowski, kapitan drużyny, zachował się jak podrzędny obrońca godny gry w Avellino, przez pół boiska biegł bark w bark z Sérgio, by uwalić go dopiero w polu karnym, a prezent na prowadzenie dla Brazylii zamienił William. Lewandowski momentalnie poszedł precz do szatni, a ja miałem zamiar zastanowić się, czy nadal powinien być kapitanem, zaś wraz z nim boisko opuścił Mazurkiewicz, przez którego Adamczyk w ataku grał jako jedyny napastnik. Po objęciu prowadzenia Brazylia wycofała się i okopała we własnym polu karnym, a my zaczęliśmy bezskutecznie ostrzeliwać kanarkowy mur. Ale Brazylijczycy też popełniali błędy, bo w 69. minucie Santos wyciął Adamczyka w szesnastce, a arbiter podyktował rzut karny, do którego podszedł Wróblewski i... załadował z całej siły prosto w Humberto w środek bramki! Myślałem, że szlag mnie trafi na La Cartuja, ale to było jeszcze nic w porównaniu do tego, co miało wydarzyć się później. Najpierw jednak broniący się rywale sprezentowali nam rzut wolny na 25. metrze, a Tomek Adamczyk pięknym rogalem ponad murem wyrównał na 2:2. Z nieba do piekła – tak mogę określić drogę Tomka w ostatnich minutach meczu. W 84. minucie rywale nie przestawali odwdzięczać nam się za pomoc ze strony Lewandowskiego, tym razem Almir przewrócił Pawlaka w polu karnym. W duchu dziękowałem bogom, że po gafie Wróblewskiego zabroniłem mu podchodzić do wapna, więc piłkę na jedenastym metrze ustawił sam Tomek Adamczyk, wziął rozbieg, po czym... załadował z całej siły prosto w Humberto w środek bramki! – Noż kurwa jebana maaaaAAAAAĆ!!! – huknąłem na całe gardło, aż kilku chłopaków na ławce trenerskiej podskoczyło chyba na dwa metry w górę. – Co się z wami dzisiaj dzieje, do chuja trefla i kurwy nędzy!!! Skoro byliśmy frajerami, którzy nie wykorzystują dwóch rzutów karnych, w dogrywce stało się to, co stać się musiało, i o co się prosiliśmy. W 104. minucie skompromitował się Piętka, wpuszczając do bramki sygnalizowany strzał Antônio z 40 metrów, dwie minuty później ten sam zawodnik zdobył swojego drugiego gola po tym, jak Konieczny wywalił ogromną dziurę w naszym bloku defensywnym, i w ten oto sposób ponieśliśmy w pełni zasłużoną, najbardziej frajerską porażkę w całej mojej karierze z reprezentacją. Tym samym Puchar Konfederacji mieliśmy już z głowy, gdyż interesowało mnie tylko złoto, a pozostałe medale na koncie już mieliśmy. Mecz o 3. miejsce miał być zatem jedynie rozszerzonym sparingiem bez presji.
  21. Kolejni trzej zawodnicy zwolnili swoje szafki kilka godzin później, gdy ostatecznie wygasły ich kontrakty, a byli to Jairo, Tim Schuster i Fabrizio Cozzi. Czerwiec 2027 Bilans (Rot-Weiss Essen): 0-0-0, 0:0 Bundesliga: – Liga Mistrzów: – DFB-Pokal: – Liga-Pokal: – Finanse: 33,87 mln euro (+10,95 mln euro) Gole: – Asysty: – Bilans (Polska): 2-1-0, 18:3 Eliminacje ME 2028: Grupa dziewiąta, [+3 pkt nad Czechami] Puchar Konfederacji 2027: Grupa B, 6:0 z Argentyną, 10:1 z Nową Kaledonią, 2:2 z Hiszpanią; awans, vs. Brazylia Ranking FIFA: 1. [=]  Ligi: Anglia: – Austria: – Francja: – Hiszpania: – Niemcy: – Polska: – Rosja: FK Moskwa [+8 pkt] Szwajcaria: – Włochy: – Liga Mistrzów: - Puchar UEFA: - Reprezentacja Polski: - 24.06, Puchar Konfederacji 2027, grupa B, Argentyna - Polska, 0:6 - 26.06, Puchar Konfederacji 2027, grupa B, Polska - Nowa Kaledonia, 10:1 - 28.06, Puchar Konfederacji 2027, grupa B, Hiszpania - Polska, 2:2 Ranking FIFA: 1. Polska [1379], 2. Brazylia [1162]. 3, Niemcy [1158]
  22. Gdy zakończę "Cień wielkiej trybuny" ----------------------------------------------- Bogatą piłkarską karierę zakończyli dwaj niezwykle zasłużeniu stoperzy, Marcin Piotrowski i Artur Kowalczyk, którzy zawiesili buty na kołku jako zawodnicy odpowiednio Espanyolu i Liverpoolu. Obaj postanowili jednak kontynuować przygodę z piłką jako szkoleniowcy, w związku z czym pozostało mi życzyć im powodzenia i trochę żałować, że karierę w reprezentacji zakończyli nie w glorii chwały, a beznadziejnym występem na Euro 2024. W dniu półfinałowego meczu z Brazylią na Pucharze Konfederacji, a więc już pierwszego lipca, ruszyło letnie okno transferowe, w którym RWE nie wykazywało zbyt wielkiej aktywności, jako że obecnie zajmowałem się już tylko łataniem ostatnich luk w składzie. Dlatego też, póki co, podczas mojego pobytu w Hiszpanii z reprezentacją, w Essen zjawiło się trzech nowych graczy, w osobach od dawna zapowiadanych lewego obrońcy Fernando (28 l., O L, Brazylia; 12/0 U-21), dotąd zawodnika Messiny, prawego pomocnika Dario Toscano (22 l., P P, Włochy) z Udinese, a także Tomka Koniecznego (26 l., O Ś, DP, Polska; 42/0), który po duszeniu się w... trzecioligowym Gillingham otrzymał w końcu możliwość gry w silnym zespole europejskiego formatu. Z klubu na prawie Bosmana odeszło pięciu zawodników. Nierokujący już Sven Müller dołączył do Hoffenheim, Wellington do Pasching, pamiętający czasy mojego poprzednika Brahima Kanté wyjechał do Francji, by grać w Lorient, Gianfranco Bernardini poszedł grać do włoskiej Ternany, Franck Brou nadal miał występować w Rot-Weiss, tylko Essen zmieniło się na Erfurt, zaś Maurizio Ambrosio za symboliczne 500 000€ sprzedany został do Modeny.
  23. Na razie jest na dobrej drodze, tradycyjnie w przeciwieństwie do Adamczyka Pawlak aktualnie ma dwa gole przewagi nad grupą pościgową. ------------------------------------------------------- Do decydującej rundy spotkań z nożem na gardle przystępowała Brazylia, która najlepiej musiała pokonać Francję, by znaleźć się w półfinale. Wielką szansę miała z kolei Nigeria, która w przypadku zwycięstwa Francuzów musiała jedynie pokonać Arabię Saudyjską. Trójkolorowi po wielkiej bitwie odprawili Canarinhos 3:2, ale Nigeria nie wykorzystała tego prezentu, przegrała z Arabią Saudyjską 1:2 i w dość frajerski sposób pożegnała się z dalszym udziałem w Pucharze Konfederacji. My do ostatniego starcia fazy grupowej przystępowaliśmy w spokoju, pewni już awansu, zaś pod sporą presją grać z nami miała Hiszpania, której mogliśmy się "pozbyć" z fazy pucharowej w przypadku odpowiednio wysokiej wygranej, a także również wysokiego zwycięstwa Argentyny w meczu z Nową Kaledonią. Znów dokonałem znaczącej zmiany wyjściowej jedenastki, by na Santiago Bernabéu zagrali zawodnicy świeżsi, a pozostali mogli złapać oddech przed półfinałem. Hiszpanie rozpoczęli spotkanie od gry w kości, czego efektem było chamskie wejście Expósito, który omal nie złamał żebra Dudkowi, kończąc jego udział w zawodach, ale gdy chwilę później Rob Koźmiński w ramach ostrzeżenia solidnie poturbował Goñiego, spuścili z tonu. Gospodarze Pucharu Konfederacji nie grali może efektowniej od nas, ale z pewnością dokładniej i pewniej, w efekcie czego w 17. minucie kryty na radar przez Wróblewskiego Álvarez dośrodkował na dalszy słupek, a Lewandowski z Machnikowskim ośmieszyli się dokumentnie, dając przeskoczyć się osamotnionemu Ferrerowi, i było 0:1. Co gorsza, w tej fazie meczu byłem jedynym, którego stracona bramka podrażniła, gdyż przez kolejny kwadrans moi zawodnicy oszczędzali się na boisku, podczas gdy rywale aktywnie szukali kolejnych trafień. Wreszcie moje okrzyki zza linii bocznej przyniosły pożądany efekt. Zaczęliśmy w końcu grać w piłkę, aż w 38. minucie Tomek Wilk odebrał piłkę Fernández Garcíi i dograł do czekającego Pawlaka, który ładnym strzałem z półobrotu wyrównał na 1:1. Tuż przed przerwą znów pokazaliśmy na czym polega siła trzykrotnych mistrzów świata, Konopka zagrał do zbiegającego ze skrzydła Koźmińskiego, a Michał balansem ciała zmylił Garcíę, wbiegł w pole karne i po profesorsku dał nam prowadzenie! W drugiej połowie toczyliśmy z Hiszpanami wyrównany pojedynek jak równy z równym, dokładnie tak samo, jak wyglądało to rok temu w półfinale Mistrzostw Świata, w pewnym momencie Konopka miał nawet szansę podwyższyć na 3:1, ale lepszy od niego okazał się Castro w bramce gospodarzy. Tym razem jednak puenta spotkania była inna, niż tamtego dnia w Edmonton, bowiem w 71. minucie po nieudanym wyprowadzeniu piłki znowu wrzutkę posłał Álvarez, a Lewandowski po raz kolejny w irytujący sposób zaspał, pozwalając Ferrerowi na zdobycie gola na wagę podziału punktów. Nie byłem zadowolony ze zmarnowanej szansy na zwycięstwo, ale remis miał też swój plus, gdy spojrzałem na Moriente pokazującego mi gest ze złączonego kciuka i palca wskazującego – mógł się cieszyć, bo ani nasza Polska nie przegrała, ani reprezentacja jego ojczyzny nie została pokonana. Argentyna wprawdzie wygrała swoje spotkanie, ale do nikogo pretensji mieć nie mogła, bo nawet gdybyśmy pokonali Hiszpanię, to w dalszym ciągu wynik 2:0 nie wystarczyłby Albicelestes do przeskoczenia gospodarzy dzięki bilansowi bramkowemu. Każdy jest kowalem swojego losu, my nasz już wykuliśmy, a efektem naszej pracy była perspektywa meczu z Brazylią w półfinale. Grupa B: 1. Polska – 7 pkt – 18:3; Awans 2. Hiszpania – 5 pkt – 7:3; Awans 3. Argentyna – 4 pkt – 3:7 4. Nowa Kaledonia – 0 pkt – 1:16
  24. Już po pierwszym spotkaniu, nawet tak efektownym, dała znać o sobie podła natura turniejów – jeszcze tego samego dnia Łukasz Król poinformował mnie, że Paweł Dąbrowski naciągnął ścięgno pachwiny, co oznaczało dla niego koniec udziału w Pucharze Konfederacji. Mojej rozmowie z nim towarzyszył Michał Bartczak, który od lipca ubiegłego roku zajął miejsce Janusza Kołodziejczaka, a teraz cieszył się pierwszym turniejem w roli lekarza reprezentacji. Następnego dnia drugą kolejkę rozegrała grupa A, w której Francja zgodnie z przewidywaniami pewnie wypunktowała 3:0 Arabię Saudyjską. Trójkolorowi nie zapewnili sobie jednak jeszcze gry w półfinale, gdyż w drugim spotkaniu wpadkę zaliczyła Brazylia, przegrywając 0:1 z Nigerią, co utrzymało w walce o awans trzy drużyny. Świetnie się złożyło, że drugie spotkanie graliśmy z teoretycznie słabszą Nową Kaledonią, która przyjechała do Hiszpanii w zasadzie tylko na kilkudniowe wakacje, bowiem mogłem z czystym sumieniem wystawić w większości rezerwowy skład, dając szansę zaprezentowania się kolejnym głodnym gry. W Eibar graliśmy po zaledwie jednym dniu całkowitego odpoczynku, a odpowiednia rotacja składu miała zapewnić skuteczniejszą regenerację sił, co mogło okazać się kluczem do sukcesu w całych rozgrywkach. Znacząco przebudowana jedenastka, w której z meczu z Argentyną zostali tylko Tomek Konieczny, Zbychu Lewandowski i Marcin Konopka, a w bramce zagrał Michał Górka, rozpoczęła zmagania bardzo udanie, ponieważ już w 6. minucie Konopka dośrodkował prostopadle wprost na nogę Kaczmarka, który uderzył w Veilexa, a Pawlak dobił piłkę do pustej bramki, zaś po kwadransie Marcin zrobił dokładnie to samo, tyle że teraz po samodzielnym strzale z dystansu Konopki. Przed meczem prasa żądała od nas gradu goli, i do tej pory właśnie na takowy się zanosiło, ale... po drugim golu całkowicie oddaliśmy inicjatywę Nowokaledończykom, ku zażenowaniu widzów dając zamknąć im się we własnym polu karnym. Jakby tego było mało, w 22. minucie Konieczny dopuścił się niemądrego faulu przed polem karnym, a Górka pokazał, że podjął słuszną decyzję o zakończeniu kariery, wpuszczając marny strzał Douarda z rzutu wolnego. Zaczęło pachnieć sensacją, w której dało się wyczuć nutkę kompromitacji, bo rywale jeszcze przez kilka minut rozbijali obóz na naszej połowie. Na szczęście niedługo później moi podopieczni chyba wyczuli, że tracę cierpliwość, bo w 31. minucie Wójcik ubiegł Verdiego w wyścigu do piłki, którą następnie dograł do Pawlaka, a to oznaczać mogło tylko hat-trick naszego snajpera. Dziesięć minut później przełamał się też w końcu Kaczmarek, który dotąd strzelał wyłącznie w trybuny lub w Veilexa, a teraz pokonał go ładnym strzałem na dalszy słupek, zaś gdy po 60 sekundach Pawlak wpakował piłkę w okienko z podania Michała Koźmińskiego, odetchnąłem z ulgą. Po przerwie gorliwie realizowaliśmy przedmeczowe oczekiwania, tocząc mecz do jednej bramki. W 54. minucie kolejna bomba Konopki z dystansu znalazła już drogę do bramki, a niespełna dziesięć minut później Kaczmarek ostatecznie się odkorkował, dobijając obroniony tym razem strzał Marcina, natomiast chwilę później po wygranym pojedynku główkowym z Michettim wykańczając centrę Kiszki. Zacząłem przeprowadzać zmiany, w tym tę najważniejszą, po której Grzesiek Dudek w 82. minucie wbiegł między Morisota i Zianiego, by przyjąć podanie Piątka i podwyższyć na 9:1, a w 87. minucie zapewnił nam dwucyfrówkę, zamieniając na gola dośrodkowanie rezerwowego Adamczyka. Media i kibice byli w pełni zadowoleni, my również, a teraz w zaledwie dwóch spotkaniach zdobyliśmy jedynie o trzy bramki mniej, niż przez cały Puchar Konfederacji w 2021 roku. W zakończonym dwie godziny przed nami hitowym meczu Argentyna podzieliła się punktami z Hiszpanią po remisie 1:1, co oznaczało, że jako pierwsza drużyna turnieju zapewniliśmy sobie grę w półfinale imprezy. Co ważniejsze, nasza obecna forma była coraz bardziej obiecująca, w związku z czym mogliśmy liczyć na to, że trofeum Pucharu Konfederacji, może i mało prestiżowe, mogło dołączyć w końcu do naszej wspólnej kolekcji sukcesów. Grupa B: 1. Polska – 6 pkt – 16:1; Awans 2. Hiszpania – 4 pkt – 5:1 3. Argentyna – 1 pkt – 1:7 4. Nowa Kaledonia – 0 pkt – 1:14
  25. Hiszpania przywitała nas oczywiście śródziemnomorskim upałem, przez który koszula momentalnie kleiła się do pleców, klatki piersiowej, czy ramion. Hotel w dobrze mi znanej madryckiej dzielnicy Villa de Vallecas, który kilka miesięcy temu śmiało polecił włodarzom PZPN-u Moriente podczas naszej wizyty w Warszawie, był wyposażony w nowoczesny system klimatyzacji, który umilał nam pobyt. 23 czerwca w przyjemnym, rześkim chłodzie oglądaliśmy więc inauguracyjne spotkania grupy A, w której Francja bez problemu pokonała Nigerię 2:0, a później Brazylia musiała długo męczyć się z Arabią Saudyjską, by wygrać minimalnie 2:1. Wybór kwatery w Madrycie nie był przypadkowy, gdyż właśnie na Santiago Bernabéu mieliśmy rozegrać dwa z trzech spotkań fazy grupowej, rozpoczynając od starcia z Argentyną. W Buenos Aires cały czas pamiętano nasze ostatnie spotkanie, to z mundialu sprzed dziewięciu lat, gdy Albicelestes zebrali od nas tęgie manto, przegrywając w Stanach Zjednoczonych aż 0:5. Teraz zawodnicy rywali zapowiadali, że tym razem nie zlekceważą Biało-czerwonych, zwłaszcza że byliśmy aktualnymi mistrzami świata, i liczyli na odpowiedni rewanż. Gdy oglądałem te wypowiedzi w telewizji rano w dniu meczu, zaśmiałem się tylko pod nosem, a potem ruszyłem na ostatni trening z drużyną. Po pierwszym gwizdku o godzinie 15 w potwornym ukropie przez kolejny kwadrans myślałem, że z szumnych zapowiedzi sporo wyjdzie, bo Argentyna zaczęła nas ostro gnieść. W tym czasie nie mogliśmy poukładać naszej gry w szykach obronnych, co pozwoliło wykazać się Piętce w bramce, który zaprezentował swój kunszt, gdy w 8. i 11. minucie efektownie bronił strzały z dystansu w wykonaniu Gonzáleza, a chwilę po drugiej próbie wyjął jeszcze woleja Fontany. I właśnie uderzenie tego ostatniego było kresem starań rywali. Niedługo później zebrali soczystego liścia od rzeczywistości, od nas srogi hak na szczękę, a zamiast rewanżu za pogrom sprzed dziewięciu lat, dostali niemalże jego kopię. W 19. minucie naciskany przez Rogalskiego Bustos zagrał w poprzek boiska na własnej połowie, Fontana nie sięgnął podania, ale zrobił to za niego Mazurkiewicz, który złapał jeszcze na błędzie Rodrigueza i strzałem do pustej bramki otworzył wynik spotkania. Pięć minut później ruszyliśmy z kolejnym atakiem, Adamczyk znalazł podaniem w uliczkę Mazurkiewicza, który tym razem nie zdołał pokonać Rodrigueza, ale sparowanej piłki dopadł Rogalski, po którego dośrodkowaniu zgasił ją Rob Koźmiński, obrócił się i bombą przy słupku z dziesięciu metrów podwyższył na 2:0. Pięć minut, dwa nokdauny, po których argentyński zapał gruchnął o zieloną murawę i rozleciał się na kawałki. Po przerwie już w momencie rozpoczęcia gry przez rywali Rob Koźmiński zaatakował Gonzáleza, ruszył na przebój, wyciągnął Floresa z bloku defensywnego i zagrał do dobrze ustawionego Mazurkiewicza, który zdobył swoją drugą bramkę. W 59. minucie pięknie swój udział w meczu zaznaczył niezniszczalny Tomek Adamczyk, który zgarnął na woleja kolejną precyzyjną wrzutkę Rogalskiego, pakując ją do bramki po przekątnej. Podczas gdy Tomek tonął w objęciach kolegów w narożniku boiska, a polskie sektory falowały radością, zauważyłem, jak bramkarz Argentyny kopie z frustracją słupek; rywale ostrzyli sobie zęby na skopanie nam tyłków, ale przyjechał polski walec i wszystko ładnie wyrównał. Wszak koniec to bynajmniej jeszcze nie był. Kwadrans przed końcem, w którym Argentyńczycy już tylko bronili się we własnym polu karnym przed kolejnymi golami, koszmarny błąd popełnił Rodriguez, który wcześniej tak wściekle kopał słupek, wpadł na rezerwowego Dąbrowskiego, który bez problemu zabrał mu piłkę i posłał do pustej bramki, zdobywając swoją pierwszą bramkę dla Biało-czerwonych. W ten oto sposób nie daliśmy Albicelestes szansy na rewanż, a jedynie odświeżyliśmy im pamięć, choć po prawdzie zrobiliśmy jeszcze więcej, bo wynik ustaliliśmy dopiero w doliczonym czasie, gdy Pawlak spokojnie zamknął centrę Tomka Wilka. Rozpoczęcie udziału w Pucharze Konfederacji mogliśmy uznać za udane! Gospodarze turnieju również rozpoczęli zmagania od wysokiego zwycięstwa, ale pokonanie Nowej Kaledonii 4:0 nadal było niższym wynikiem od tego, jaki osiągnęliśmy z o wiele silniejszą Argentyną. Już za dwa dni miało się okazać, jak z teoretycznym outsiderem naszej grupy zaprezentujemy się my. Grupa B: 1. Polska – 3 pkt – 6:0 2. Hiszpania – 3 pkt – 4:0 3. Nowa Kaledonia – 0 pkt – 0:4 4. Argentyna – 0 pkt – 0:6
×
×
  • Dodaj nową pozycję...