Skocz do zawartości

Ralf

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 477
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    2

Zawartość dodana przez Ralf

  1. Sam NIGDY nie wycofałem zawodnika ze zgrupowania jego reprezentacji, bo uważam, że każdy powinien pilnować swojego nosa, patrzeć do swojej miski i dać innym pracować. Wręcz przeciwnie — cieszę się za każdym razem, gdy zawodnicy mojego klubu dostają powołania. Kiedy na kadrze 2-3 graczy "ma grać" 45 minut — w porządku, mogę to uszanować. Ale kiedy widzę, że pół składu ma znaczek [45], to sorry, ale z miejsca przestaję respektować te "prośby", bo nie będę wystawiał kadry C w meczu np. z Niemcami (grającymi w najsilniejszym zestawieniu) i traktuję to wtedy jako jawne utrudnianie mi FM-owego życia, a na to nie pozwolę Nie pamiętam kiedy ostatnio Tomasz "Dzik" Adamczyk zagrał w jakimś meczu towarzyskim. Poważnie. Gdyby nie szkoleniowcy najpierw Liverpoolu, a obecnie Milanu (strzeliłbym do obu, bo mnie irytują), spokojnie miałby na koncie 10-15 spotkań z orłem na piersi więcej, nie wspominając o golach.
  2. Tak jak wcześniej zapowiedziałem, w meczu z Turcją nie wszystkim mogłem zapewnić wolne po rozegraniu 45 minut, a padło akurat na Mateusza Machnikowskiego, co spotkało się z reakcją samego Jürgena Klinsmanna, który tym samym nagrabił sobie u mnie jeszcze bardziej. Na krytykę z jego strony, którą dziennikarze przekazali mi następnego dnia przed wylotem do Argentyny, odpowiedziałem obietnicą, że zawsze będę prowadził kadrę tak, jak uznam za stosowne, a polecenia klubów mogę co najwyżej niezobowiązująco brać pod uwagę, bo nie pozwolę, by ktokolwiek utrudniał mi przygotowanie drużyny do ważnych gier o punkty. Całość uzupełniłem jeszcze personalną wycieczką, gdyż zostałem niepotrzebnie sprowokowany przez oponenta, a dwie godziny później z uśmiechem na ustach zająłem miejsce w autokarze. Musieliśmy pojechać do Krakowa, gdyż Balice były najbliżej położonym lotniskiem, którego długość pasa umożliwiała starty samolotom zdolnym do lotów transatlantyckich. W tym czasie przez europejskie media sportowe znów przewaliła się lawina dyskusji, a w kraju standardowo zwierzchnictwo z PZPN nawoływało mnie do prowadzenia bardziej przychylnych stosunków z klubowymi menedżerami, zaś kibice tłumnie poparli moje stanowisko. Za każdym razem cieszyło mnie wywołanie takiego zamieszania, gdyż za cel postawiłem sobie doprowadzenie do tego, by FIFA raz na zawsze odebrała klubowym menedżerom możliwość wycofywania zawodników ze zgrupowań reprezentacyjnych oraz innych form ingerencji w powołania. Oczywiście wiedziałem, że szanse były nikłe, ale nadzieja umiera ostatnia.
  3. W sobotni wieczór na murawę Stadionu Śląskiego wyszedł skład, który ustaliłem wedle mojego uznania. W meczu z Turcją miałem zamiar sprawdzić w bramce Marcina Maciejewskiego, gdyż zasługiwał na szansę sprawdzenia się w meczu z bardziej poważnym rywalem, a w ataku postawiłem na młody duet Dudek - Dąbrowski, który być może miał nawet odgrywać ważną rolę na przyszłorocznych Mistrzostwach Europy. W naszym ostatnim w tym roku meczu na Stadionie Śląskim grający w ciemnoczerwonych strojach zespół Turcji zaczął dość cofnięty, czując przed nami wyraźny respekt. Sztuki bronienia całym zespołem goście mogliby jednak poduczyć się np. od Irlandczyków, ponieważ w 7. minucie Michał Koźmiński przerzucił piłkę z prawego skrzydła do środka, gdzie zgasił ją niekryty Rob Koźmiński, którego strzał najpierw efektownie obronił Dincel (co było złą wróżbą, która się sprawdziła), ale do odbitej futbolówki tuż przed Serkanem zdążył Grzesiek Dudek i pewnie wklepał do siatki. Niestety dziesięć minut później Lewandowski sfaulował Mehmeta na 25. metrze, a pierwszy poważniejszy błąd w reprezentacji popełnił Maciejewski, wyraźnie spóźniając się z interwencją przy strzale Selçuka z rzutu wolnego, co skończyło się golem wyrównującym. Później co do joty wypełniły się moje obawy z 7. minuty. Pieprzony Dincel obronił jedenaście strzałów w światło bramki, jakie oddaliśmy jeszcze w tym meczu, cholerny trener Turcji, w przeciwieństwie do mnie, nie dał szansy zaprezentowania się drugiemu bramkarzowi, ale przede wszystkim moim zawodnikom należały się baty za oddawanie zbyt łatwych strzałów, które dodatkowo ułatwiały Dincelowi interwencje. Oczywiście turecki golkiper odebrał nagrodę dla gracza meczu, do czego walnie przyczynili się Mazurkiewicz, Aleksander, Dudek i Rogalski. Stadion Śląski w roku 2027 pożegnaliśmy więc dobrą grą, ale kiepską skutecznością i beznadziejnym wynikiem, ale lada dzień w Buenos Aires na chłopaków czekała świetna okazja do zrehabilitowania się w moich i kibiców oczach.
  4. Mam nadzieję, że w najnowszych FM-ach już nikt nie może się wpieprzać do powołań selekcjonera... --------------------------------------------- Doskonale wiedziałem, że w Chorzowie prędzej mogę się spodziewać, że spod ziemi wyskoczy wkurwiony sztygar, niż że przywitam się z obecnym na miejscu Tomkiem Adamczykiem, i tradycyjnie się nie pomyliłem, ale tego, co zastałem na miejscu, nie przewidywałem za żadne skarby. Wprawdzie z kadry ubył jedynie Zoran Halilović, gdyż biedak tuż przed wyjazdem zerwał mięsień łydki, lecz kiedy Maciek Skorża przekazał mi listę pobożnych życzeń, myślałem, że zaraz się przewrócę. – Czy ich już wszystkich popierdoliło do reszty, Maciek?! – zagrzmiałem. – Powiedz mi jeszcze raz, bo chciałbym uwierzyć, że śnię. Ilu? – Dziesięciu, Szeryfie – potwierdził i rozłożył ręce, z trudem kryjąc zażenowanie. – Dziesięciu z poleceniem gry najwyżej przez 45 minut, sam tylu jeszcze nigdy nie widziałem. – Que pasó, vato? – spytał Moriente, który tyle co przyszedł i nie był w temacie. – To, co zawsze – odpowiedziałem – ale teraz już przegięcie. Praktycznie pół składu ma grać maks czterdzieści pięć minut. Muchacho machnął ręką, parskając śmiechem. Ja tymczasem zwróciłem się z powrotem do Skorży. – Dobra, koniec tego. Dotąd byłem skłonny brać te prośby pod uwagę, ale teraz już przegięli pałę. Kurwa, nie mam nawet tylu zmian, by wszystkich zdjąć! Jak ci wszyscy kretyni sobie to wyobrażają? Przecież muszę prowadzić kadrę, nie wystawię do gry kibiców! – wziąłem głębszy oddech, mierzwiąc nerwowo palcami czuprynę. – Niestety, tym razem nie mogę niczego zagwarantować, przykro mi. Jeżeli braknie mi zmian lub nie znajdę innego sposobu, niektórzy zagrają więcej, niż jedną połowę, i w dupie mam to, co myślą o tym jacyś menedżerowie, którzy nigdy nawet nie powąchali jakiejkolwiek reprezentacji, a teraz chcą mi mówić, co mam robić.
  5. Reprezentacja Polski kolejny udany rok kończyła meczami towarzyskimi, które miały stać pod znakiem długich podróży. Najpierw w Chorzowie mieliśmy zmierzyć się z Turcją, która w tym roku była ostatnim rywalem usiłującym zagrozić naszej dwunastoletniej już passy bez porażki na Stadionie Śląskim. Następnego dnia po meczu czekał nas długi lot do Ameryki Południowej, gdzie z kolei czekała na nas Argentyna, z którą za mojej kadencji wygraliśmy wszystkie spotkania, i to bez straty gola! Naturalnie nie wierzyłem, że na zgrupowaniu pojawią się wszyscy powołani przeze mnie zawodnicy, ale przed rozpoczęciem wbijania w mediach szpil tym, którzy mi się narażą, i tak pierwotnie skompletowałem wszystkich tych, którzy stanowili ważne ogniwa reprezentacji, z drobnym wyjątkiem kontuzjowanego Maćka Brodeckiego.
  6. 6 listopada, tuż przed przerwą reprezentacyjną, odbyło się jeszcze spotkanie z Hoffenheim, w którym chłopcy po kilku zmianach w składzie pobiegali sobie trochę po boisku, imponując zaangażowaniem i chęcią gry.
  7. Drugiego listopada rozpoczęła się runda rewanżowa fazy grupowej Ligi Mistrzów, co dla nas oznaczało ponowne spotkanie z Realem Sociedad. O grze oczywiście mógł zapomnieć D'Aniello, który konsekwentnie został przeze mnie relegowany z powrotem do rezerw, z kolei za nieuprawnionego do gry Hildebrandta siłą rzeczy musiałem wystawić nieobliczalnego Gruszkę. Nie pomogła nam na pewno kontuzja Thomasa Franza, którego zastąpił jego imiennik Sebastian. Pierwszy raz od dawna na trybunach zasiadł komplet widzów, choć wiedziałem, że nie przyciągnęło ich RWE, a raczej chęć obejrzenia na żywo Ligi Mistrzów goszczącej w ich mieście. Tego wieczoru okazało się, że rak trawiący nas w Bundeslidze dał już przerzuty na Ligę Mistrzów. Byliśmy przytłaczająco nieskuteczni, Daniel Wolf i Seba Franz strzelali tak wysoko ponad bramką, że piłki omal nie wylatywały poza stadion, a całą pierwszą połowę mogę nazwać usilnymi staraniami, byśmy przypadkiem nie strzelili gościom gola. W przerwie do zmiany była ponad połowa drużyny, którą mógłbym sprzedać za paczkę fajek od sztuki, bo na boisku i tak nie było z nich żadnego pożytku. Po przerwie obraz gry nie uległ zbytnio zmianie, czyli Real się bronił, a my atakowaliśmy i pomagaliśmy Realowi się bronić. W końcu w 62. minucie coś poszło nie tak, centrę Toscano na dalszym słupku wzdłuż linii bramkowej głową zgrał Bruns, a piłkę do bramki przepchnął Corradini, dając nam prowadzenie. Przetrwało ono oczywiście tylko cztery minuty, po których Lovrić bez najmniejszego trudu minął żegnającego się z wyjściowym składem Betza i pokonał Krausego, który nawet nie próbował interweniować. W tym momencie spotkanie mogłoby się skończyć, bo nie wydarzyło się już nic wartego uwagi, a jednym z najbardziej żenujących widoków byli zawodnicy Realu w końcówce spotkania tańcujący na czas w narożnikach boiska przy jakże wspaniałym wyniku 1:1. PSV Eindhoven również nie popisało się w swoim meczu, także jedynie remisując z FC Porto 1:1. Coraz bardziej wychodziło na to, że grupa C była jedną z najsłabszych w tej edycji Ligi Mistrzów. Grupa C : 1. Rot-Weiss Essen – 8 pkt – 6:3 2. PSV Eindhoven – 7 pkt – 5:3 3. FC Porto – 3 pkt – 2:3 4. Real Sociedad – 2 pkt – 3:7
  8. Październik 2027 Bilans (Rot-Weiss Essen): 2-3-1, 10:8 Bundesliga: 9. [-1 pkt do Schalke 04, +3 pkt nad Osnabrückiem] Liga Mistrzów: grupa C, 3:1 z Realem Sociedad DFB-Pokal: – Liga-Pokal: – Finanse: 28,24 mln euro (-3,01 mln euro) Gole: Daniele Corradini (9) Asysty: Daniel Wolf (6) Bilans (Polska): 2-0-0, 16:0 Eliminacje ME 2028: Grupa dziewiąta, 1. miejsce; awans Ranking FIFA: 1. [=]  Ligi: Anglia: Newcastle [+0 pkt] Austria: Rapid Wiedeń [+9 pkt] Francja: Olympique Marsylia [+1 pkt] Hiszpania: Valencia [+3 pkt] Niemcy: Bayern Monachium [+3 pkt] Polska: Wisła Płock [+1 pkt] Rosja: CSKA Moskwa [+7 pkt] Szwajcaria: Servette FC [+2 pkt] Włochy: AC Milan [+3 pkt] Liga Mistrzów: - Puchar UEFA: - Reprezentacja Polski: - 09.10, eliminacje ME 2028, Łotwa - Polska, 0:6 - 13.10, eliminacje ME 2028, Polska - Liechtenstein, 10:0 Ranking FIFA: 1. Polska [1314], 2. Brazylia [1202], 3. Hiszpania [1144]
  9. Choć nie planowałem jeszcze żadnych poważniejszych kroków kadrowych, to jednak przed wyjazdem do Karlsruhe wycofałem ze składu Marcina Gruszkę, który zrzekł się odpowiedzialności za gola, który kosztował nas zwycięstwo, i stanął okoniem. W jego miejsce wystawiłem Larsa Hildebrandta, bo nie miałem innego wyboru, a wolałem na lewej stronie nominalnego prawego obrońcę, niż kogoś, kto na oczach ośmiu tysięcy widzów fauluje w polu karnym, a potem mówi, że to nieprawda. Karlsruher SC tkwił w strefie spadkowej, co stanowiło doskonałą okazję do doraźnego podreperowania sytuacji w tabeli. Ujmę to tak – jeżeli w meczu z Bayerem wyszliśmy na ostatnich frajerów, to wydarzenia z Wildparkstadion można było nazwać żenadą miesiąca. Karlsruhe, zespół typowany do spadku, momentami wręcz ośmieszał nas na boisku, kontrolował mecz od pierwszej do ostatniej minuty i bardziej niż my zasługiwał na 8. miejsce w lidze. Po zaledwie dwóch minutach gry totalnie spóźniony Betz dopuścił Schommera do strzału głową, a Dirk Krause sparował piłkę wprost pod jego nogi i błyskawicznie przegrywaliśmy 0:1. Kiedy po dwudziestu minutach tak głośno narzekający na słabą grę zespołu Kevin Bruns jak ostatnia cipa stracił piłkę na naszej połowie, a po szybkiej akcji Kaiser podwyższył na 0:2, w ruch poszły zmiany; do szatni powędrował tenże Bruns, a także D'Aniello, który po tym meczu wrócił do rezerw. W drugiej połowie Karlsruhe kontynuowało ośmieszanie nas, a w 62. minucie Bako strzałem zza pola karnego zaskoczył zagubionego jak dziecko we mgle Krausego, zdobywając trzeciego gola dla gospodarzy. Dopiero tak komfortowy wynik sprawił, że rywale trochę nam odpuścili, co pozwoliło nam na trafienie rezerwowego Denílsona, ale wtedy znowu podkręcili tempo o jakieś 5%, co wystarczyło, by całkowicie nas zneutralizować. Można było już uznać, że straciliśmy resztki szans na walkę o czołówkę tabeli, a ja po meczu zamiast do szatni, poszedłem na postój taksówek, bo nie miałem ochoty wracać do Essen razem z tą bandą partaczy.
  10. @Feno, Hmm, skoro prowadziliśmy 2:0, a potem najpierw sami stworzyliśmy rywalowi okazję, którą zamienił na gola, zaś w końcówce sprezentowaliśmy im rzut karny, to można jak najbardziej powiedzieć, że zremisowaliśmy sami ze sobą. Bayer nie zrobił w tym meczu NIC, a zdobył dwie bramki i wywiózł z Essen punkt. @zOnk, To jest właśnie największy paradoks. Nawet gdy na wynikach ciążą wyłącznie indywidualne, kretyńskie błędy zawodników, to i tak cięgi zbiera menedżer, który przecież nie biega za nich na boisku i nie każe im ich popełniać. Ja ze swojej strony robię wszystko, by wyniki były jak najlepsze. No ale skoro obrońcom nie chce się pilnować swojego krycia, przez co wystarczy jedna piła za plecy i już siedzi bramka, a zawodnicy w środku pola notują żenujące straty, które kończą się zabójczymi kontrami, to więcej nie poradzę. Aktualnie moja frajda z prowadzenia tego klubu w skali od 1 do 10 wynosi dokładnie -20, a jedyne, czego chcę, to końca tego sezonu i początku Euro 2028. Innymi słowy, ta fabularna zjebka po meczu to wykrzyczana prawda na temat tego, co aktualnie dzieje się w RWE.
  11. Beznadziejna postawa zespołu, jakby nie było mistrza Niemiec, w lidze coraz bardziej pogłębiała kryzys w szatni. Przed meczem ze słabym Bayerem Leverkusen zaczęły się podnosić pierwsze wyraźne głosy niezadowolenia z obecnej sytuacji, które należały m.in. do Markusa Rosego (wspaniały kapitan, skoro woli narzekać, zamiast wziąć się do roboty i pomóc mi potrząsnąć zespołem), Adriano, Mikkela Andreasena, Kevina Brunsa, czy Marka Topolskiego. Na ostatnim treningu przed środowym spotkaniem zebrałem wszystkich i powiedziałem: – Słuchajcie mnie teraz uważnie. Rocco! – przerwałem. – Jeżeli zaraz się nie przymkniesz, wylądujesz na trybunach! – Odczekałem chwilę. – Słuchajcie mnie uważnie. Nie będę ukrywał, dajemy dupy po całości, zresztą fakt, że mam coraz większe problemy z gardłem, mówi sam za siebie. Ale musicie wiedzieć, że to wszystko jest w was! Wygrywaliśmy rok temu, możemy i teraz! Przestańmy popełniać debilne błędy, zacznijmy strzelać do bramki, a nie w trybuny, a wszystko do nas wróci! Grajmy tak, żebym nie musiał walczyć z pokusą zrobienia wam grupowego testu na inteligencję! No i w środę miało się okazać, czy moje orędzie do kogokolwiek dotarło. Bayer był jednym ze słabszych zespołów w lidze, więc bez zmian w składzie mieliśmy wyjść na murawę i wygrać mecz, pokazując rywalom miejsce w szeregu. Od początku wzięliśmy się do pracy, a szarpiący ze wszystkich sił Corradini wychodził z siebie, by zrehabilitować się za ochrzan zebrany ode mnie po meczu w Dortmundzie. No i po kwadransie gry przeprowadziliśmy dobrą akcję lewym skrzydłem, Kevin Bruns głęboko dośrodkował, a wbiegający między obrońców Corradini pewnie zamknął akcję. Choć rozważałem profilaktyczne zdjęcie go w przerwie, nie zdecydowałem się na to i zostałem za to nagrodzony w najlepszy sposób – w 61. minucie Markus Rose wygrał walkę o wybitą przez bramkarza Bayeru piłkę i zagraniem głową wyprawił Corradiniego za linię obrony, a Daniele lobem ponad Carlim podwyższył na 2:0. W tej chwili wszystko układało się doskonale. Ale był to nasz ostatni dobry moment, a później moi wspaniali piłkarze raz jeszcze udowodnili, że nie chcą walczyć o najwyższe cele. W 66. minucie D'Aniello cudownym podaniem do tyłu obsłużył Visentina, którego nawet nie próbował zatrzymać Konieczny, co pozwoliło mu na spokojne podanie do Vitiello i było już tylko 2:1. Mimo przeprowadzanych zmian moi zawodnicy oddawali powoli inicjatywę gościom, aż w 88. minucie debil Marcin Gruszka sfaulował Stadlera w polu karnym, co skończyło się trafieniem na 2:2 z rzutu karnego, za co ukarałem go grzywną w wysokości tygodniowej pensji. I znowu sami oskubaliśmy się ze zwycięstwa. W szatni po raz kolejny nawrzeszczałem na absolutnie cały zespół, popis zaczynając od słów: "Widzicie, kurwa?! I wy macie czelność narzekać na niską pozycję klubu w lidze?! No kurwa mać!!! TO WASZA WINA!!! Sami spychacie nas w dół tabeli! Kto wam każe robić takie rzeczy, jak dzisiaj od 66. minuty?! Ja wypruwam z siebie żyły, żeby wszystko było tak, jak ma być, a potem jeden praktycznie asystuje przy golu dla przeciwnika, drugi powoduje rzut karny, a jeszcze innemu nie chce się pobiec za rywalem w akcji, z której pakują nam bramkę! Ja już nawet nie myślę o obronie tytułu. Ja się bardziej zastanawiam, czy za rok zagramy w Pucharze UEFA!"
  12. Ci piłkarze mnie po prostu wykończą... Banda debili, nie potrafiąca podejmować właściwych decyzji... ------------------------------------------- Byliśmy w tym sezonie drużyną o dwóch obliczach – w lidze nieustannie zawodziliśmy i traciliśmy punkty na prawo i lewo, za to w Lidze Mistrzów potrafiliśmy dać trochę uciechy kibicom. Po powrocie do kraju czekały nas drugie w tym sezonie derby z Borussią Dortmund na Signal Iduna Park. Jako że w Champions League pokazaliśmy się z dobrej strony, postawiłem na niezmieniony skład, zmieniając tylko nieznacznie obsadę ławki rezerwowych, a zgodnie z zapowiedzią szansę w Bundeslidze dostał Rocco D'Aniello, który przeciwko Realowi Sociedad nie zawiódł. W przeciwieństwie do drugiej rundy Pucharu Niemiec, tym razem bardziej chciało nam się grać i stanowiliśmy dla Borussii godnego przeciwnika; być może moich podopiecznych choć trochę zmotywował fakt, że w sportowej prasie po raz pierwszy zaczęto używać wobec nas określenia "rozczarowanie sezonu". I właśnie te trochę chęci pozwoliło nam po kwadransie na założenie pressingu na połowie BVB, którego owocem był błąd Rauschera i przejęcie piłki przez Corradiniego, który wpadł w pole karne i potężnym strzałem pokonał Frołowa. Gra była na tyle wyrównana, że trafienie Daniele dawało nam krok milowy przed rywali. Ale po godzinie gry ten sam Corradini całkowicie zniszczył swoje zasługi i został pierwszym antybohaterem wieczoru, gdy debilną stratą piłki na środku boiska zainicjował akcję Borussii, po której Betz zostawił za sobą niekrytego Horniga i zrobiło się 1:1. Nie był to jednak koniec ciężkich bluzgów lecących z naszej ławki, gdyż mogliśmy to spotkanie jeszcze wygrać, ale na drodze do zwycięstwa stanęli nam... nasi piłkarze i ich decyzyjność. W 88. minucie ruszyliśmy z cudowną kontrą, na połowie gospodarzy było tylko trzech obrońców, Toscano ruszył z rajdem prawą flanką, nieatakowany przez nikogo zszedł ze skrzydła, wbiegł w pole karne, a gdy w sytuacji sam na sam z Frołowem miał już strzelać... w przypływie bezkresnego debilizmu zagrał piłkę na lewo wprost do Heidricha, który natychmiast wybił ją daleko w pole. Nie wiem jakim cudem, ale w tym momencie zdołałem przekrzyczeć 80 tysięcy widzów na trybunach, a odłamki plastiku z roztrzaskanego przeze mnie bidonu prysnęły na wszystkie strony świata. Po raz kolejny przez własną nieudolność straciliśmy następne ważne punkty, a Corradiniemu z Toscano urządziłem ciężką awanturę w szatni – jednemu za doprowadzenie do remisu, drugiemu za koncertowe spieprzenie piłki meczowej.
  13. W środę w Hiszpanii ze zmianami w ataku po raz trzeci wysłuchaliśmy na żywo hymnu Ligi Mistrzów, gdzie w San Sebastián mierzyliśmy się na wyjeździe z Realem Sociedad, w którym grał Grzesiek Dudek. Nareszcie do gry wrócił Thomas Franz, za to tym razem komplikacje kadrowe dotknęły nas w formacji obrony, gdzie z powodu zawieszenia Albrechtsena na prawą flankę musiałem wyciągnąć z rezerw obiecującego Rocco D'Aniello, który w przypadku pomyślnego debiutu miał zostać w składzie na dłużej, ponadto kontuzji doznał Fernando, co sprawiło, że spośród rezerwowych nie mogłem skorzystać z ani jednego bocznego obrońcy. Na szczęście te problemy w ogóle nie były widoczne na boisku. Nie oznaczało to jednak, że początek spotkania nie był frustrujący, ponieważ inicjatywę w tym okresie mieli gospodarze, a my zbieraliśmy jedynie kolejne żółte kartki, które w pierwszych dwudziestu minutach mieli już na koncie Betz, Thomas Franz i Wolf; faule Realu kończyły się co najwyżej na upomnieniach. Delikatna stronniczość arbitra nie pomogła jednak rywalom, a w 24. minucie Thomas Franz przechwycił podanie Grześka Dudka, następnie Rose zagrał między obrońców do niepilnowanego Corradiniego, a Daniele huknął nie do obrony i objęliśmy prowadzenie. Sędzia Kehrli wciąż szalał z żółtymi kartkami dla moich graczy, karząc nimi kolejno Corradiniego i D'Aniello, ale w 49. minucie po prostu musiał przyznać nam rzut wolny, do którego podszedł Gruszka i pięknym rogalem obok muru podwyższył na 2:0. Wydawało się, że Hiszpanom grunt zaczyna walić się pod nogami, szczególnie gdy w 58. minucie żółtą kartkę nareszcie dla odmiany obejrzał jeden z zawodników rywali, ale niestety dwie minuty później Betz zgubił Lovricia przy dośrodkowaniu Almira, co skończyło się trafieniem kontaktowym. Nadzieje Realu na zdobycz punktową brutalnie zgasły dwanaście minut później, kiedy Seba Franz nieprzyjemnym dośrodkowaniem zmusił Rodrigueza do nieczystej próby piąstkowania, po której piłkę na jedenastym metrze zgasił Dario Toscano i uderzył z prawej nogi, w idealnym momencie zdobywając swojego pierwszego gola dla RWE i zapewniając nam kolejne trzy punkty w grupie C. PSV Eindhoven skromnie pokonało u siebie 1:0 FC Porto, utrzymując do nas dystans jednego punktu i wraz z nami wyrastając na zdecydowanych faworytów do wyjścia z grupy. Grupa C : 1. Rot-Weiss Essen – 7 pkt – 5:2 2. PSV Eindhoven – 6 pkt – 4:2 3. FC Porto – 2 pkt – 1:2 4. Real Sociedad – 1 pkt – 2:6
  14. Według wstępnych prognoz, musieliśmy radzić sobie bez Gabriele co najmniej trzy tygodnie. Z tego powodu czym prędzej zacząłem myśleć o obsadzie bramki na najbliższy mecz z TSV Monachium, w kwestii czego miałem kilka alternatyw; Neumann ostatnio troszkę zawiódł, Schmidt miał w przeszłości szanse w pierwszym zespole, więc wyciągnąłem z rezerw Dirka Krausego, który doczekał tym samym wymarzonego debiutu w wyjściowym składzie. Na Georg-Melches-Stadion zjawiło się jeszcze mniej widzów, tym razem niewiele ponad siedem tysięcy, ale ci, którzy zostali w domach, nie mieli czego żałować, bo przegapili arcynudny bezbramkowy remis. Goście mimo lekkiej przewagi w pierwszej połowie tylko dwa razy zatrudnili Krausego, ale nie sprawili mu większych kłopotów, zaś z naszej strony Seba Franz przykładowo nie trafił do pustej bramki, a Daniel Wolf oddał potężny strzał na bramkę... prawie za linię boczną. Po drugiej żółtej kartce dla Barana w końcówce rywale całkowicie zarżnęli mecz, więc bezbramkowy remis i pogłębienie się dystansu do czołówki stanowiło naturalną kolej rzeczy.
  15. Przed pierwszym porannym treningiem po przerwie reprezentacyjnej zjawiłem się w naszym ośrodku treningowym. – Szeryfie, mogę na słowo? – zagaił Kwiatkowski z torbą zarzuconą na plecy. – Jasne, Maciek, słucham cię. – Długo nad tym wszystkim myślałem – powiedział. – Młodszy już nie będę. Sprawniejszy i silniejszy też nie, a więcej niż dotychczas już raczej nie osiągnę, więc... Ojcowskim gestem objąłem Maćka ramieniem i spokojnym krokiem ruszyłem z nim w stronę wejścia do budynku głównego, poklepując go po barku. Promienie wschodzącego za plecami słońca rzucały na parkingowy asfalt wydłużone cienie, a październikowa rosa na żegnającej okres wegetacji trawie nadawała jej ostatnich przebłysków minionego niedawno lata. – Chyba wiem, do jakiego wniosku doszedłeś – rzekłem zachęcająco. – Śmiało. – Myślę, że najlepszym wyjściem będzie, jak po sezonie dam już spokój. Czas zawiesić buty na kołku, chociaż skłamałbym, gdybym powiedział, że bez żalu. Powiem ci jedno, Szeryfie. Jestem dumny, że mogłem być częścią reprezentacji na tych wszystkich turniejach, a także że mogłem grać w twoich klubach, ale to wszystko za szybko przemija. – I ja jestem dumny, że mogłem ci pomóc zacząć porządną karierę, a później że miałem w kadrze tak dobrego pomocnika – zapewniłem. – Szanuję twoją decyzję i w pełni popieram, bo nie zasługujesz na marginalną rolę w zespole, a sam przyznałeś, że już lata nie te i jest ci ciężko nawiązać rywalizację z dużo młodszymi. Przy okazji, gdybyś kiedyś chciał uderzyć w szkolenie, zrobić papiery i szukał pracy, to... W tym momencie z drzwi wejściowych wymknął Thomas Zetzmann, jeden z naszych fizjoterapeutów, który ruszył w moją stronę z kartką papieru w ręce i tym chłodno-profesjonalnym wyrazem twarzy, który zawsze oznaczał początek problemów. – To może ja pójdę się przebrać i pogadamy później, co, Szeryfie? – powiedział Maciek, po czym pośpieszył do budynku, nie czekając na moją odpowiedź. W tym czasie Zetzmann stał już przy mnie z wyciągniętą ręką. Wziąłem od niego papier i wystarczyło, że wyłowiłem z tekstu frazy "Gabriele Olivieri" i "złamana kość śródręcza". – Kurwa... – warknąłem. – KURWA!!! JEGO!!! MAĆ!!!
  16. Przed meczem w Chorzowie większych zmian nie przewidywałem, gdyż chciałem dać szanse chłopakom zaprezentowania się w drugim kolejnym meczu. Z tego powodu tylko Rogalskiego i Aleksandra zastąpili Michał Koźmiński i Konopka, a za zmęczonego Dudka wystąpić miał Paweł Dąbrowski. W ten wyjątkowo ciepły październikowy wieczór na Stadionie Śląskim zgromadził się komplet widzów, by razem z nami uczcić koniec eliminacji, które dziś z Liechtensteinem mieliśmy okazję zakończyć z kompletem zwycięstw. Tym razem walec ruszył bardzo szybko, bo już w 3. minucie Konieczny dograł do niepilnowanego Michała Koźmińskiego, który praktycznie przestrzelił bramkarza Liechtensteinu na wylot, a chwilę później Tomek Wilk minął zwodem Weckera i wyszukanym strzałem po ziemi na bliższy słupek z narożnika pola karnego podwyższył na 2:0. Później na scenę wkroczył Tomek Adamczyk, który w 12. minucie pewnie wykończył dwójkową akcję z Wilkiem, z którym praktycznie weszli z piłką do bramki, a w 19. minucie Marcin Lis wrzucił w pole karne, gdzie Dąbrowski zgrał piłkę, a Adamczyk z Rumpfem wiszącym mu na koszulce pokonał wychodzącego z bramki Köpckego. W 22. minucie z kolei Grzesiek Wilk posłał głębokie dośrodkowanie z 40 metrów, które nagle zaczęło spadać do bramki, wlatując naciskanemu przez Koźmińskiego Köpckemu za kołnierz, dzięki czemu zrobiło się wpół do dwucyfrówki, a Grzesiek cieszył się ze swojego pierwszego trafienia dla Biało-czerwonych. A już w pierwszej akcji po przerwie dorzucił do tego asystę, centrując prosto na Dąbrowskiego, który nic nie zrobił sobie z przeszkadzających mu obrońców i podwyższył na 6:0; w tym czasie graliśmy już jednak w przewadze, gdyż drugą żółtą kartkę obejrzał Weckner. Po godzinie gry komplet kibiców cieszył się już po raz siódmy, kiedy Konopka świetnym podaniem obsłużył Adamczyka, który ustrzelił hat-tricka, zdobywając już swojego 130. gola dla reprezentacji; nie sądziłem, by kiedykolwiek w historii ktoś jeszcze zdołał choć zbliżyć się do tego wyniku. Tymczasem kanonada trwała w najlepsze. W 68. minucie błysnął Marcin Konopka, który z rzutu wolnego z 30 metrów popisał się fantastycznym strzałem w okienko, po którym Köpcke po raz ósmy wyciągał piłkę z siatki. Ostatnie dwa ciosy zadaliśmy dopiero w ścisłej końcówce. Najpierw w 84. minucie Brodecki dośrodkował z rzutu wolnego, a Marcin Lis uwolnił się spod krycia Gordona i po natychmiastowym strzale również mógł cieszyć się z pierwszego gola dla Polski, a dwie minuty później na tablicy pojawił się wynik dwucyfrowy, gdy rezerwowy Mazurkiewicz przyjął podanie Grześka Wilka, minął Hölzenbeina i umieścił piłkę w bramce. Tak zakończyły się eliminacje do Euro 2028, które przeszliśmy z kompletem zwycięstw, czterdziestoma zdobytymi golami i zaledwie czterema straconymi. Choć Liechtenstein tamtego jesiennego wieczoru nie był wymagającym rywalem, a awans mieliśmy zapewniony już wcześniej, to jednak wspomnienie momentu 13 października 2027 roku, w którym po zakończonych zmaganiach przeszedłem dokoła boiska, tradycyjnie dziękując kibicom za wsparcie w eliminacjach, miałem przechowywać aż do dziś. Tak naprawdę mimo porażki w Glasgow Czesi mieli komfortową sytuację, gdyż Szkoci nie biorąc już udziału w ostatniej kolejce nie mogli poprawić swojego wyniku, a Łotysze byli świeżo po otrzymanym pogromie z naszych rąk. Wobec tego Czechy spokojnie pokonały Łotwę 2:0, zapewniając sobie miejsce w barażach, a Szkocja po raz kolejny musiała obejść się smakiem i mogła żałować niewykorzystanych szans. Największą sensacją eliminacji były rozstrzygnięcia w grupie szóstej oraz siódmej, gdzie trzecie miejsca zajęły odpowiednio reprezentacje Holandii i... Niemiec, które turniej finałowy obejrzą w telewizji. Dziewiąta grupa: 1. Polska – 24 pkt – 40:4; Awans 2. Czechy – 15 pkt – 15:9; Baraż 3. Szkocja – 13 pkt – 11:9 4. Łotwa – 5 pkt – 6:15 5. Liechtenstein – 1 pkt – 2:37
  17. Dwudniowe zgrupowanie w kraju, a później lot do Rygi, w trakcie którego w najlepszym nastroju był z całą pewnością Marcin Maciejewski, któremu zapowiedziałem debiut w naszej bramce na stadionie Skonto. W pochmurnej, dżdżystej Łotwie tym razem na ławce zasiąść miał Machnikowski, który dopiero niedawno wyleczył się z grypy, a teraz w jego miejsce zagrać miał Grzesiek Wilk, z kolei prawą stronę defensywy powierzyłem Marcinowi Lisowi, którego przymierzałem do odmłodzenia tej pozycji na Euro 2028. W końcu w ataku szansę dostał Paweł Kaczmarek. Który jednak po zaledwie czterech minutach opuścił boisko z urazem łokcia po zderzeniu z Kacanovsem, więc nie zdążył się pokazać. W ogóle początek meczu był dość frustrujący, gdyż intensywnie kreowaliśmy na gracza meczu Semjonovsa, w którego strzelali m.in. Tomek Rogalski, Rob Koźmiński i Grzesiek Dudek. Bramkarz Łotyszy już zaczynał wierzyć w swoją nieśmiertelność, ale na szczęście właśnie kończyło się jego pięć minut. W 23. minucie Reizndorf odegrał piłkę na oślep za siebie, niechcący wyprawiając Dudka sam na sam z Semjonovsem, a tym razem Grzesiek strzałem po ziemi na słupek w końcu pokazał rywalom, gdzie raki zimują. Podcięci Łotysze wznowili od środka, nie minęła minuta, przejęliśmy piłkę, a Aleksander doskonale zagrał w uliczkę do Dudka, który z Kapcą na plecach podwyższył błyskawicznie na 2:0. Dziesięć minut później z rzutu rożnego dośrodkowywał Rogalski, a w polu karnym piłka najpierw odbiła się od łokcia Semjonovsa, potem spadła prosto pod nogi Koźmińskiego, a Robert w zamieszaniu zdołał się obrócić i między gąszczem nóg wstrzelić futbolówkę do pustej bramki, tuż obok usiłującego blokować uderzenie Smirnovsa! 3:0 oznaczało, że zwycięstwo już nam nie ucieknie i jesteśmy na Euro 2028, a i tak jeszcze przed przerwą Tomek Wilk uruchomił Dudka, Grzesiek zacentrował na dalszy słupek, tam strzał głową Rogalskiego obronił Semjonovs, ale Tomek zdołał dopaść do odbitej piłki i za drugim razem posłać ją do siatki. W drugiej połowie najpierw pognębiliśmy jeszcze Łotyszy, a później resztę spotkania potraktowaliśmy szkoleniowo. W 48. minucie ręce w górę wzniósł Marcin Aleksander, którego precyzyjny rogal w okienko zza pola karnego sprawił, że przestał być jedynym pomocnikiem bez gola w reprezentacji, czego po meczu szczerze mu powinszowałem. Chwilę później zresztą mieliśmy kolejne powody do radości, kiedy asysty z kolei doczekał się Lis, którego centra trafiła do Dudka, który mimo asysty Kapcy i Reizndorfa potężną bombą po ziemi skompletował hat-tricka. W ten oto sposób dokonaliśmy niemałej rzeczy, zapewniając sobie awans już na dziewiątą z rzędu wielką imprezę, tym razem Euro 2028. Szkocja grała w Glasgow maksymalnie zmotywowana i w efekcie wygrała z Czechami 2:0, dzięki bramkom Walkera i Thompsona w 34. i 85. minucie, i to było wszystko, co mogli sami zrobić, jako że było to ich ostatnie spotkanie z tych eliminacjach. Czesi wprawdzie spadli na trzecie miejsce z punktem straty do Szkotów, ale za cztery dni musieliby skompromitować się z Łotwą, by przegrać walkę o miejsce w barażach, zatem nasi południowi sąsiedzi mieli wszystko w swoich rękach. Dziewiąta grupa: 1. Polska – 21 pkt – 30:4; Awans 2. Szkocja – 13 pkt – 11:9 3. Czechy – 12 pkt – 13:9 4. Łotwa – 5 pkt – 6:13 5. Liechtenstein – 1 pkt – 2:27
  18. Wraz z początkiem października zwyczajowo nadszedł czas, by przypieczętować awans na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy. Tak Łotwa, jak i Liechtenstein nie powinny nam zanadto zagrozić, więc na grę mogli liczyć ci, którzy rzadziej przewijali się na boisku, w szczególności w jednym ze spotkań zadebiutować miał Marcin Maciejewski, który ugruntowywał swoją pozycję w Sampdorii. Z racji powrotu Pawła Piętki podjąłem decyzję, by mniej doświadczony Artur Kwiatkowski wrócił póki co do prowadzonej przez Jana Kollera kadry U-21. Do reprezentacji powrócił też Andrzej Brzeziński, za to ponownie wypadł Zoran Halilović, który rozbił sobie głowę w trakcie jednego ze spotkań Bundesligi.
  19. Arminia Bielefeld, która w tym roku znalazła się w Bundeslidze po raz pierwszy od dwunastu lat, radziła sobie dosyć dobrze, bo dziesiąte miejsce w tabeli to dla beniaminka wynik przyzwoity. Z racji tego, że w dodatku mieliśmy grać z naszym dawnym rywalem z Regionalligi i 2.Bundesligi na wyjeździe, a formę mieliśmy od początku rozgrywek marną, ciekaw byłem tego, co pokażemy na SCHÜCO-Arena. Pewny natomiast byłem, że po ostatnich wydarzeniach na miejsce w wyjściowej jedenastce nie zasługuje na razie Salerno, w związku z czym zastąpił go rekonwalescent Konieczny, dla którego miało to być również przetarcie przed reprezentacją. Początkowo sprawdzały się moje najczarniejsze wizje, bo Arminia szybko przeniosła ciężar gry na naszą połowę, a my nie bardzo mieliśmy zamiar cokolwiek z tym robić, co doprowadziło do sytuacji, że w nasze pole karne raz po raz szybowały kolejne wrzutki, a ja znów kompletnie nie miałem kogo wyróżnić. Na szczęście długo to nie trwało, zaczęliśmy w końcu zyskiwać coraz wyraźniejszą przewagę nad gospodarzami, aż w 21. minucie Betz wybił piłkę z szesnastki, na środku boiska przejął ją Wolf i wykrzesał z siebie dodatkowe moce, przebiegł sprintem pół boiska, nie dał się zatrzymać najpierw Reimannowi, potem Magninowi, a na końcu ściągnął na siebie bramkarza i wyłożył piłkę Beerowi, który dał nam prowadzenie. Rzecz jasna nie utrzymaliśmy go do przerwy. Dwadzieścia minut później Neumann zaliczył pusty przelot przy wrzutce Luiza Carlosa, co pozwoliło Tobiasowi Brunsowi na banalny strzał głową do pustej bramki. Björn na tyle zezłościł mnie swoim błędem, przez który groziła nam strata kolejnych punktów, że w przerwie natychmiast wprowadziłem do gry Olivieriego. Na szczęście w drugiej połowie mogłem odetchnąć z ulgą. Nie tylko Arminia nie zdołała złapać wiatru w żagle, ale też w 59. minucie wywalczyliśmy rzut rożny, z którego dośrodkował Seba Franz, a Tomek Konieczny świetnie zastawił się przed Magninem i efektownym szczupakiem zdobył swoją pierwszą bramkę dla Rot-Weiss Essen. Brawo, Tomek! Po odzyskaniu prowadzenia kontrolowaliśmy przebieg meczu, a gdy w 81. minucie Arminia przeszła na 4-2-4, Seba Franz zagrał prostopadle na Corradiniego, który obok Magnina wysunął na lewo do Wolfa, Daniel odegrał mu z klepki, a wtedy Włoch pewnym strzałem zapewnił nam zawsze miły komplet punktów.
  20. Prędzej niemieckiego NFZ-u... --------------------------- Jak można się było spodziewać, Wisła, Widzew, Lech i Korona w komplecie poległy w Pierwszej Rundzie Pucharu UEFA, co oznaczało, że tegoroczne europejskie puchary miały obyć się bez polskich klubów. Cóż, gdyby nie reprezentacja, piłka nożna nad Wisłą praktycznie by nie istniała. Wrzesień 2027 Bilans (Rot-Weiss Essen): 2-2-2, 9:8 Bundesliga: 6. [-0 pkt do Borusii Dortmund, +0 pkt nad Borussią Gladbach] Liga Mistrzów: grupa C, 2:1 z PSV i 0:0 z FC Porto DFB-Pokal: Druga runda, 0:1 z Borussią Dortmund; out Liga-Pokal: – Finanse: 31,25 mln euro (+391 tys. euro) Gole: Daniele Corradini (4) Asysty: Daniel Wolf (4) Bilans (Polska): 1-0-0, 3:1 Eliminacje ME 2028: Grupa dziewiąta, [+6 pkt nad Czechami] Ranking FIFA: 1. [=]  Ligi: Anglia: Leeds United [+0 pkt] Austria: Rapid Wiedeń [+0 pkt] Francja: Olympique Marsylia [+2 pkt] Hiszpania: Albacete [+0 pkt] Niemcy: Werder Brema [+5 pkt] Polska: Radomiak Radom [+4 pkt] Rosja: CSKA Moskwa [+4 pkt] Szwajcaria: Servette FC [+1 pkt] Włochy: AC Milan [+2 pkt] Liga Mistrzów: - Puchar UEFA: - Wisła Kraków, Pierwsza runda, 0:2 i 2:1 ze Spartą Praga; out - Widzew Łódź, Pierwsza runda, 1:1 i 0:2 z Napoli; out - Lech Poznań, Pierwsza runda, 3:2 i 1:2 z Ksanthi; out - Korona Kielce, Pierwsza runda, 1:0 i 0:2 z Schalke 04; out Reprezentacja Polski: - 04.09, eliminacje ME 2028, Czechy - Polska, 1:3 Ranking FIFA: 1. Polska [1302], 2. Brazylia [1202], 3. Anglia [1098]
  21. Tak, osnabrüctwo i avellinica powróciły ze zdwojoną siłą, a Herr Ralf już nie taki młodzieniaszek, jak wtedy.
  22. Blamażem z Werderem prawdopodobnie ostatecznie złamaliśmy nadszarpywane od początku sezonu zaufanie kibiców, gdyż w środowy wieczór 29 września, jakby nie było na spotkaniu Ligi Mistrzów przeciwko PSV Eindhoven, nie wypełnili Georg-Melches-Stadion nawet w połowie, co było wynikiem bardzo słabym, jak na klub z Bundesligi. Tym razem zdecydowałem się na bardziej radykalne zmiany, m.in. w bramce po raz pierwszy w tym sezonie znalazł się Neumann, a mimo że oczywiście straciliśmy kolejnego obrońcę, tym razem Larsa Hildebrandta, to jednak zdążył wykurować się Betz, który momentalnie wrócił na środek obrony. Choć byliśmy zespołem wyżej notowanym od PSV, to jednak goście sprawniej weszli w rytm i prowadzili grę przez większość spotkania, a gdyby mieli więcej precyzji i nie brakowało im ostatniego podania, zapewne zrobiliby z nami to samo, co Werder przed kilkoma dniami. Mimo to minimalnie więcej z gry mieliśmy my, a w pierwszej połowie to wystarczyło; w 4. minucie precyzyjny cross Wolfa trafił do wbiegającego Beera, a Andreas okręcił się na Thijsenie i bombą w okienko otworzył wynik spotkania. Po przerwie zyskaliśmy trochę przewagi nad Holendrami, co najpierw przyniosło nam kilka zmarnowanych, a jakże, okazji, aż w 57. minucie Seba Franz fantastycznie wyprawił Daniela Wolfa za linię obrony, po czym Austriak zaczął schodzić na prawo, a gdy już wydawało się, że jest po akcji, wyrafinowanym strzałem z ostrego kąta pokonał D'Amico. A potem zaczęła się komedia... Zaczął Diego Salerno, który w 64. minucie popchnął Bergsmę w szesnastce, a kontaktowego gola z rzutu karnego zdobył Marra. Od tej pory nasza gra poważniej siadła, a PSV nabrało wiatru w żagle, wspomagane naszymi błędami i gubieniem piłek już na 40. metrze od bramki Neumanna. Sądziłem, że mimo wszystko rywale nie są w stanie tego wykorzystać, aż w doliczonym czasie Albrechtsen... bezpardonowo wyciął Marrę w polu karnym! To już był szczyt wszystkiego! Anders dodatkowo obejrzał czerwoną kartkę, a gdy ja rozważałem, co zrobię mu w szatni, niespodziewanie Neumann wyczuł intencje Marry i pewnie obronił rzut karny, utrzymując przy tym piłkę! Odnieśliśmy w końcu zwycięstwo w Lidze Mistrzów, ale prawda była taka, że jego styl wciąż pozostawiał wiele do życzenia. FC Porto zanotowało drugi remis, tym razem wyjazdowe 1:1 z Realem Sociedad, co pozwoliło nam dzięki zwycięstwu nad PSV objąć prowadzenie w tabeli grupy C. Grupa C : 1. Rot-Weiss Essen – 4 pkt – 2:1 2. PSV Eindhoven – 3 pkt – 3:2 3. FC Porto – 2 pkt – 1:1 4. Real Sociedad – 1 pkt – 1:3
  23. Dosadną weryfikacją tego, co sobą reprezentujemy, i czy mamy jakiekolwiek szanse na włączenie się do walki o obronę tytułu, był mecz z Werderem Brema. Mecz, na który musiałem łatać obronę trytytkami, gdyż miałem już tylko jednego zdrowego stopera, Salerno, któremu do pomocy musiałem przydzielić grającego na co dzień na prawej flance Albrechtsena. Poza zmianami w pozostałych formacjach, na prawej obronie na murawę wybiegł Lars Hildebrandt, który w tym spotkaniu miał olbrzymią szansę powalczyć o stałe miejsce w podstawowej jedenastce. Tymczasem to właśnie Hildebrandt w 3. minucie sfaulował w polu karnym Fischera, dając sygnał do wywieszenia białej flagi. Rzut karny na gola zamienił Schneider, i od tej pory rozpoczął się wielki esseński wpierdol. Piłkarze Werderu podawali sobie piłkę między moimi drewnianymi zawodnikami jak na luźnym treningu, doping na wypełnionych trybunach Georg-Melches-Stadion szybko zaczął przeradzać się w festiwal gwizdów i buczenia, a ja stałem przy linii bocznej i czułem, że nie wytrzymam tu do końca sezonu. Graliśmy tak żałośnie, że goście mogli wręcz bawić się akcjami i śmiało próbować najbardziej ekwilibrystycznych zagrań, nie martwiąc się o to, że mogą nadziać się na kontrę lub stracić piłkę, bowiem wyprowadzenie kontr przekraczało nasze możliwości, a piłka wracała do rywali niczym bumerang. W 20. minucie kryty na radar Fischer dobił do bramki strzał Hempela, w 31. minucie tenże Hempel oddał strzał po ziemi zza pola karnego, a Olivieri potknął się o własne kolano i wpuścił piłkę do bramki, zaś tuż przed przerwą na 0:4 strzałem głową podwyższył Fischer. W drugiej połowie Werder przestał praktycznie biegać, i nawet wtedy nie potrafiliśmy gościom odebrać piłki, co było wysoce poniżające, a mecz zasłużenie kończyliśmy przy pustych trybunach. Miałem już dość tego sezonu.
  24. Jako że nigdy nie zwykłem chwalić dnia przed zachodem słońca, pogrom Eintrachtu ani trochę nie zaćmił mojej świadomości, że w tym sezonie jesteśmy drużyną słabszą od Rot-Weiss Essen z poprzedniego sezonu. Dlatego przed pucharowym wyjazdem do Dortmundu wiedziałem, że przez pechowe losowanie nasza przygoda z DFB-Pokal zapowiadała się na bardzo krótką, nawet jeżeli nie zmieniałem składu, który zdał egzamin w Brunszwiku. I miałem całkowitą rację. Przez cały mecz byliśmy tylko cieniem dla Borussii, ani przez chwilę nie liczyliśmy się w walce o zwycięstwo, a moi zawodnicy w przeciągu trzech dni zdążyli zapomnieć, jak się gra w piłkę. W dodatku po kwadransie cały Signal Iduna Park usłyszał moje łacińskie wezwanie do chędożonej kobiety lekkich obyczajów, gdy z boiska zniesiono trzymającego się półprzytomnie za głowę Tomka Koniecznego, co było równoznaczne z utratą już trzeciego podstawowego stopera. W końcu po następnym kwadransie Weber podał przed pole karne do Nicolettiego, którego nikomu nie chciało się pilnować, i Borussia nareszcie objęła prowadzenie, którego nie oddała już do końcowego gwizdka. Tym samym przegraliśmy pierwsze w tym sezonie derby i zgodnie z przewidywaniami błyskawicznie odpadliśmy z DFB-Pokal.
  25. Jak tylko wróciliśmy do Essen następnego dnia, zwołałem czym prędzej wszystkich naszych trenerów i wydałem wszystkim polecenie, wydrukowane nawet specjalnie na piśmie, by w najbliższych dniach na wszystkich treningach maksymalnie dokręcili śrubę naszym napastnikom w kwestii treningu strzeleckiego. Innymi słowy, ćwiczenia wykańczania akcji miały przypominać im katorżnicze wiosłowanie na galerach. A już w weekend jechaliśmy do Brunszwiku, gdzie czekał nas mecz z miejscowym Eintrachtem, w składzie którego grało dwóch Polaków – Maciek Brodecki i Zbyszek Pawłowski. Znowu musiałem nieco przemeblować skład – w obronie z konieczności wybiegł, o ironio, Tomek KONIECZNY, natomiast wskutek słabej postawy Hansa Vinka na skrzydle zmienił Dario Toscano, na skrzydle przeciętnego w Porto Andrade zastąpił Kevin Bruns, a w ataku u boku Corradiniego zagrał Wolf. Na Stadion Haburger Straße z początku mina bardzo szybko mi zrzedła, gdy gospodarze szybciutko zepchnęli nas we własne pole karne i nękali szalenie niebezpiecznymi wrzutkami. Podczas gdy Olivieri w bramce raz po raz musiał wyciągać groźne główki rywali i przecinać liczne dośrodkowania, my nadal pozostawaliśmy bez choćby niecelnego strzału na bramkę Eintrachtu. Właśnie dyktowałem Olkowi Wasoskiemu kolejną uwagę do zapisania w notesie, kiedy w 10. minucie Toscano zabrał się z piłką wybitą skrzydłem przez Koniecznego, po czym wysunął w tempo do Corradiniego, a Daniele strzałem na krótki słupek pokonał Bruno. Kiedy dziewięć minut później wreszcie przebudził się Markus Rose i bombą z dystansu podwyższył na 2:0, zacząłem wierzyć, że tym razem nie damy sobie wydrzeć kompletu punktów. No i wpierw po półgodzinie najpierw Corradini wprawdzie nadział się na Bruno przy kontrataku, ale będący na miejscu Seba Franz pewnie dobił piłkę do bramki, a zaledwie dwie minuty później Sebastian udanym odbiorem rozpoczął akcję, po której Daniel Wolf posłał crossa w szesnatkę, a Corradini swoim drugim trafieniem podwyższył na 4:0. Nareszcie w przerwie mogłem otwarcie pochwalić chłopaków za świetną i skuteczną robotę; takiego momentu w tym sezonie chyba jeszcze nie było. W drugiej połowie sytuacja była na tyle pewna, że mogliśmy kontrolować przebieg spotkania, a Eintracht piątego gola praktycznie strzelił sobie sam; w 66. minucie Cláudio sfaulował w polu karnym Rosego, a Seba Franz, choć lewonożny, bez problemu zamienił jedenastkę na swojego drugiego gola. W końcu mogliśmy cieszyć się z pewnej wygranej z bardziej znaczącym rywalem, ale patent z bardziej intensywnym treningiem wykańczania akcji miałem zamiar sprawdzić w dłuższej perspektywie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...