Zawsze uwielbiałem mróz, śnieg i wszystko co przypomina zimowe klimaty. Tak charakterem, jak i przyzwyczajeniami zdecydowanie bliżej mi było do wycofanych ludzi północy niż wszelkiej maści południowców. Kierując się tymi upodobaniami przed rozpoczęciem sezonu zdecydowałem, że skauting zawężę do Wysp Brytyjskich i Skandynawii. Lepiej skupić się na mniejszym obszarze działań, niż cudować i stawiać na dziwne wynalazki. W obecnych czasach może brzmieć to śmiesznie, ale wtedy miałem to w dupie, wszak Forest musieli w końcu wypracować swój własny unikatowy charakter. Charakter, który został zatracony gdzieś na przełomie lat 80/90.
Idąc za ciosem postanowiłem w okresie przygotowawczym wybrać się z moja ferajną na norweską ziemię, gdzie zamierzałem dać rozkapryszonym gwiazdeczkom ostry wycisk. Obóz w starym dobrym stylu miał odsiać ziarno od plew, a przy tym byl pierwszym krokiem wprowadzania mojej boiskowej filozofii, w której główny nacisk był położony na przygotowanie fizyczne zawodników. Tak, pod tym względem byłem szkoleniowcem starej daty. Dzień zaczynaliśmy poranną przebieżką, która dziwnym trafem kończyła sie późnym popołudniem. Wieczorem natomiast czekały nas zajęcia z psychologiem, w myśl zasady jaką przytoczył kiedyś Grzegorz Szamotulski: "W Legii mieliśmy jednego psychologa. Na imię miał Johnny, a na nazwisko Walker". Muszę przyznać, ze w lecie 1998 roku na obozie N.Forest nasz przysłowiowy "Johnny Walker" miał ręce pełne roboty. Po kilku dniach najsłabsi i to wcale nie piłkarsko prosili o bilet powrotny, a wśród pozostałych tworzył sie team-spirit rodem z szatni Crazy Gangu. O dziwo w tej drugiej grupie ostał się mój ulubieniec z Holandii wiodąc prym szczególnie podczas wieczornych sesji.
Myślę, że Irvingowi i ludziom w Nottingham podobał się nowy porządek. W tym miejscu kuli ziemskiej, jak chyba w żadnym innym, bardziej od taktycznych bzdetów hołdowano prostemu futbolowi. To tutaj zamiast wielkich pieniędzy, liczył się spryt, a na boisku nie biegały zblazowane gwiazdy, tylko zwykli goście, którym nigdzie indziej nie chciano dać nawet jednej szansy. Powiem wprost: zamierzałem na City Ground powielić schemat, który lata temu wywrócił futbolowy świat do góry nogami. Problem w tym, że wtedy za sterami tej łajby stał Brian "Wielka Gęba" Clough, a nie nałogowy hazardzista wyciągnięty z pobliskiego rynsztoku...