Skocz do zawartości

sleepwalker

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    133
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi dodane przez sleepwalker

  1. Obudziłem się w szpitalnym łóżku. Czułem się dokładnie tak samo jak rok temu po fatalnym wypadku. Świat wokół mnie wirował i wcale nie miał zamiaru się zatrzymywać. Podświadomie coś mi mówiło, że zaraz, tak jak przed dwunastoma miesiącami, do pomieszczenia wejdzie Sofi, żeby się upewnić czy nic mi nie jest. Nikt jednak nie przyszedł...

    Suche powietrze doskwierało jak nigdy przedtem, Słońce brutalnie atakowało moje źrenice. Najgorszy był ból głowy, bezlitosny i nieustępliwy...

     

    Po kilkunastu minutach w wejściu pojawił się Arkadi z przygnębionym wyrazem twarzy, tuż za nim widziałem kobiecą sylwetkę, miałem nadzieję, że to nie Shecherezada.

    - Nic Ci nie jest? - natychmiast zapytała Karen podbiegając do łóżka.

    - Co Ty tutaj robisz? - wymamrotałem zdziwiony.

    - Pan Gaydamak poinformował mnie o całym zdarzeniu, wsiadłam w pierwszy samolot do Jerozolimy - widziałem jej smutne oczy, zatroskane jak nigdy dotąd.

    - A gdzie Twój Johnatan? - zapytałem po chwili.

    - Został w Londynie. Odwodził mnie od przyjazdu tutaj, ale ja po prostu nie mogłam Chris - odparła coraz bardziej złamanym głosem.

    - Niemądra kobieto - pokręciłem z trudem głową.

    - Jak się czujesz przyjacielu? - zapytał po chwili Arkadi.

    - Bywało lepiej... - nie zdążyłem dokończyć zdania, kiedy do sali wparował rozzłoszczony lekarz.

    - Co państwo tu robią? Proszę opuścić ten pokój, to nie jest czas odwiedzin - niemal wykrzyczał gestykulując bardzo dosadnie.

    - Spokojnie doktorku, ich obecność może mi tylko poprawić stan zdrowia - starałem się załagodzić sytuację.

    - Pan ma jeszcze czelność żartować? - zapytał oburzony. - I tak miał Pan sporo szczęścia, że to tylko draśnięcie i delikatny wstrząs po uderzeniu o ziemię - tłumaczył wskazując na mnie palcem.

     

    Nagle nastała cisza. Karen spojrzała na Arkad’iego, po czym oboje opuścili pomieszczenie.

    - Zajrzę do Ciebie później – odparła Szwedka spoglądając na mnie po raz ostatni.

     

    Lekarz oglądał moją głowę bardzo dokładnie, pytał o wszelkie objawy złego samopoczucia. Trwało to dobrych kilka minut, po czym spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział śmiertelnie poważnym tonem:

    - Mam dla Pana dwie wiadomości Chris. Jedną dobrą i jedną złą, niestety…

    Dobrze pamiętałem tą kwestię z różnego rodzaju filmów. Nie, nie powiedziałem mu, żeby zaczął od tej złej. Pozwoliłem mu samemu wybrać, czekałem w milczeniu.

    - Na szczęście rana postrzałowa nie jest poważna, kula prawie że ślizgiem ominęła czaszkę – brzmiał uspokajająco, jakby był moim ojcem. – Niestety jest inny problem, proszę mi powiedzieć jak się Pan czuł zanim to wszystko się wydarzyło, miewał Pan bóle głowy?

    - Rok temu wpadłem pod samochód, od tamtej pory miewam lekkie migreny – przytaknąłem.

    Znów zapanowało milczenie, widziałem jak doktor coś analizuje, dobiera słowa…

    - Wydaje się, że nie został Pan wtedy odpowiednio zbadany – zaczął bardzo niepewnie.

    - Jak to? – zmarszczyłem brwi, od tej chwili zacząłem spodziewać się najgorszego… I najgorsze przyszło…

    - Kiedy zrobiliśmy rentgen czaszki okazało się, że ma Pan krwiaka – nie spuszczał ze mnie swojego wzroku… Coraz bardziej współczującego…

    - Czy można coś z nim zrobić? – byłem coraz bardziej zrezygnowany.

    - Moglibyśmy go wyciąć, ale jest już na tyle duży i w tak niewygodnym miejscu, że szanse na powodzenia takiej operacji są znikome.

    - Więc co mi pozostaje – przerwałem mu natychmiast…

    - Rok, góra dwa lata życia – dopiero teraz spuścił głowę, widziałem jego bezsilność, rosnącą bezradność. W tamtej chwili nie było mi żal siebie, tylko tego biednego spracowanego lekarza, który walczył z naturą jak Don Kichot z wiatrakami.

    - Dziękuję doktorze – uśmiechnąłem się do niego…

     

    Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia, zupełnie nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Kiedy Karen siedziała przy mnie późnym wieczorem, nie wspomniałem ni słowem o moim stanie, Arkadi’ego też nie miałem zamiaru o tym informować. To był mój sekret, moja strzeżona przez Anioły tajemnica. W radiu zagrało Led Zeppelin ze „Stairway to Heaven”… Moje marzenia upadły…

  2. Masz zamiar kontynuować :>? Jesteśmy ciekawi Twoich dalszych losów.

     

    Panowie, cierpliwość ponoć się ceni :> . Narazie mam natłok pracy, poza tym miałem mały problem z kręgosłupem (tzw. przewianie :) ), leżałem plackiem jednym słowem... Kolejne części już wkrótce.

  3. Posiadłość należąca do Arkadi’ego była imponująca. Pokaźna rezydencja, basen, iście baśniowy ogród. Poruszałem się bardzo powoli szeroką alejką prowadzącą do wejścia. Byłem przekonany, że drzwi otworzy mi służba, myliłem się.

     

    - Witaj, Ty musisz być Chris – zapytała dziewczyna o długich czarnych włosach. To musiała być Shecherezada, córka mojego pracodawcy. Wyglądała jak prawdziwa księżniczka… Ciemna cera, kształtne delikatne usta, idealny nos. Nie miała na sobie makijażu, jej urodę podkreślały za to brylantowe kolczyki i bogaty naszyjnik. O dziwo nie wyglądała na rozpieszczoną, zepsutą nadmiarem pieniędzy „damulkę”. Uprzejmie zaprosiła mnie do środka i wskazała drogę do salonu, gdzie czekał Arkadi razem z żoną.

     

    Stół już był nakryty. Zobaczyłem na nim same nieznane mi potrawy. Jednak zapach jaki unosił się w powietrzu był przekonujący, bardzo przekonujący… Po paru minutach wszyscy czworo zasiedliśmy do wspólnej uczty. Czułem się bardzo niezręcznie nieudolnie operując widelcem w lewej i nożem w prawej dłoni, nigdy nie byłem w tym dobry. Rodzina Gaydamak’ów była bardzo ze sobą związana, dało się to zauważyć już na pierwszy rzut oka. Zazdrościłem im tej atmosfery, tego uczucia, którego doświadczali na co dzień. Żona Arkadi’ego opowiadała o Izraelu i panujących w nim zwyczajach, coraz bardziej byłem oczarowany tym krajem. Dalila pracowała w miejscowym urzędzie więc ze wszystkim była na bieżąco. Shecherezada była bardzo do niej podobna. Kiedy chwilami na nią zerkałem za każdym razem nasze spojrzenia spotykały się ze sobą. Trochę mnie to niepokoiło, starałem się o tym nie myśleć, ale młoda studentka archeologii nie poddawała się łatwo. Wiedziałem, że chce coś wyczytać z moich oczu, chce się włamać do mojej duszy… Po paru minutach Arkadi zaczął wymieniać swoje spostrzeżenia na temat gry Beitaru, jednak obie panie szybko mu przerwały twierdząc, że to nie pora na konwersację o pracy. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Milczenie, którego bałem się od jakiejś godziny. Milczenie, które przerwała Shecherezada bardzo niezręcznym pytaniem:

    - A Ty Chris nie zostawiłeś w kraju nikogo bliskiego, kogoś, za kim usychasz z tęsknoty? – po tych słowach głęboko spojrzała w moje oczy, poczułem się bezlitośnie inwigilowany.

    - Za rodziną zawsze się tęskni – odpowiedziałem bardzo dyplomatycznie, chociaż dobrze wiedziałem, że nie o nich pytała księżniczka, momentalnie schowałem przed nią spojrzenie.

     

    Znów zapanowało niezręczne milczenie. Uczucie niepewności rosło we mnie z każdą chwilą. Czułem jak moja postać odbija się w jej oczach. Czekałem na ratunek ze strony Arkadi’ego, na skierowanie rozmowy na inny temat. Jednak taki ratunek nie nadszedł… Najzwyczajniej w świecie stchórzyłem wstając od stołu i dziękując za bardzo przyjemny wieczór. Pożegnałem się z szefem i jego żoną:

    - Do zobaczenia przyjacielu – odparł ściskając mnie mocno. Tamtego wieczoru zbliżyliśmy do siebie. To już nie była zwykła relacja pracodawca – pracownik. Do drzwi niestety odprowadziła mnie jego córka.

     

    - Bardzo miło było Cię poznać – niemal wyszeptała uśmiechając się tajemniczo.

    - Mnie również – nadal unikałem jej spojrzenia. Chciałem uciec, szybko chwyciłem klamkę, ale nawet nie zdążyłem przekroczyć progu, kiedy usłyszałem:

    - Może umówilibyśmy się w przyszłym tygodniu, powiedzmy na mały spacer? – powiedziała to bez żadnego zakłopotania, pewna swego. Wiedziałem, że to mogło nastąpić po tym jak miło traktowała mnie podczas kolacji. Pytanie, którego nigdy nie chciałem usłyszeć… Powoli podniosłem głowę i w końcu odważyłem się spojrzeć w jej oczy. Niezwykłe uroda biła od niej niezależnie od tego w jakim była nastroju, teraz uśmiechała się życzliwie lekko mrużąc swoje oczy skryte pod długimi rzęsami. W mojej głowie wszystkie myśli zaczęły toczyć krwawą wojnę. Gdyby nie ostatni rok, zgodziłbym się bez wahania… Gdyby nie minione dwanaście miesięcy…

    - Shez… - zacząłem zdrabniając jej imię. – Jesteś bardzo piękną i przemiłą kobietą… Marzeniem każdego mężczyzny… Ale ja nigdy nie będę spacerował u Twojego boku… - po tych słowach momentalnie się odwróciłem i wyszedłem. Idąc do bramy wiedziałem, że ona patrzy na mnie… Zamykające się drzwi usłyszałem dopiero kiedy zniknąłem za rogiem.

    Czułem się podle, byłem na siebie wściekły. Miłość ze mnie drwiła, śmiała się prosto w twarz…

     

    Pomimo tego, że pogoda tego dnia była wyjątkowo paskudna nie wracałem do domu. Nie zwracałem uwagi na to, że zegar wskazuje już 23.00. Skierowałem swoje kroki w stronę pobliskiego parku… Wszedłem na niewielki mostek i oparłem się o barierkę. Wiatr powoli tracił swoją siłę. Jeszcze przed chwilą targane sztormem liście zaczęły spokojnie sunąć po powierzchni przejrzystego strumyka. Woda pokazała moje odbicie, obraz człowieka o martwym spojrzeniu i ustach nie wyrażających żadnych emocji. Stałem na krawędzi dwóch światów. Widziałem dwa księżyce, dwa swoje oblicza. Jedno było pełne nienawiści i zimnego wyrachowania, pozbawione godności, zepsute do samego szpiku. Drugie… Drugie pokazywało prawdę… Zawsze kiedy spoglądałem w lustro, zdradzały mnie moje oczy. Tylko one znały całą historię mojego życia. Czy potrafiły kłamać? Nigdy…

     

    Dochodziła północ. Zacząłem krążyć opustoszałymi alejkami, byłem tam zupełnie sam. – Nic nowego – pomyślałem uśmiechając się ironicznie. Otaczała mnie wszechogarniająca cisza. Żadnych krzyków bawiących się dzieci, żadnego śpiewu ptaków, tylko ja i moje myśli… Jak to mogło się stać? Co doprowadziło do tego, że stałem się jednym marnym kłamstwem żyjącym wbrew sobie? Przez całe życie wpajano mi jak żyć moralnie i przykładnie, pokazywano co jest dobre, a co złe. Byłem pilnym uczniem, sumiennym i pracowitym, w końcu zaczęto mnie wskazywać jako wzór do naśladowania. Tyle lat pracy nad samym sobą, tyle wyrzeczeń… Tylko po to, żeby ostatni rok zniszczył to do reszty… Jak to się mogło stać? Czy byłem tak słaby, żeby nie móc przeciwstawić się tym zmianom? Nie… Z taką siłą nie mogłem walczyć…

     

    Szedłem spoglądając w rozgwieżdżone niebo, szum drzew wygrywał piękną melodię. Po chwili usłyszałem głośny huk. Na swojej skroni poczułem spływającą powoli ciecz. Nie poczułem upadku, jeszcze przed chwilą przejrzyste niebo zupełnie zniknęło… W kompletnej ciemności usłyszałem tylko donośny krzyk:

    - Jerozolima nigdy nie będzie wasza!...

     

    Nazajutrz Beitar miał rozegrać swój drugi mecz w pucharze Toto. Jerusalem potrzebował punktów po pierwszej porażce. Przy ławce trenerskiej stanął mój asystent. Niestety tego dnia stać nas było tylko na remis, co sprawiło, że ostatni pojedynek musieliśmy wygrać licząc jednocześnie na potknięcie rywali, inaczej awans nie wchodził w grę…

     

    Puchar Toto Ekstraklasy, Stadion Teddy, Jerozolima, Widownia: 5455

     

    Aiyenugba – Meshumar (Haliva 45’), Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal, Rozental(Zandberg 45’), Candelario – Fonseca (Tamuz 74’), Shechter

     

    Beitar Jerusalem 1:1 M. Netania

     

    1:0 Idan Tal 20’

    1:1 Francis Kioyo 40’

     

    Najlepszy zawodnik meczu: Francis Kioyo (M. Netania)

  4. Losowanie drugiej rundy eliminacji Pucharu UEFA nie było dla nas zbyt łaskawe. Chociaż zespół Lillestrom nie należał do europejskich potentatów, to słabeuszem też nie był.

     

    Na krajowym podwórku Beitar miał zmierzyć się w wyjazdowym meczu z H.Petach Itkwa. Spotkanie to miało zainaugurować rozgrywki o puchar Toto. Zaciekawiły mnie dosyć nietypowe zasady tego turnieju. Najpierw drużyny rywalizowały w grupach składających się z czterech zespołów, z których dwa najlepsze awansowały do kolejnej rundy. Nie mogłem więc powiedzieć, że ten pojedynek oznaczał dla nas być albo nie być w tych rozgrywkach.

     

    Samo spotkanie nie było zacięte, nie dostarczało emocji przyprawiających o palpitacje serca. Dominowaliśmy od pierwszej do ostatniej minuty. Byliśmy szybsi, silniejsi, bardziej zdeterminowani. Zasypywaliśmy bramkę przeciwnika mocnymi, pewnymi strzałami. Co z tego… Tego dnia, jak zwykle, piłka naprawdę była okrągła i bramki niestety aż dwie… Dwadzieścia ciosów z naszej strony przeciwko jednemu uderzeniu rywala… Dwadzieścia niecelnych pchnięć ostrego miecza przeciwko jednemu śmiertelnemu…

     

    Puchar Toto Ekstraklasy, Stadion Hapoel Petach-Tikva, Petach Tikwa, Widownia: 1119

     

    Aiyenugba – Meshumar, Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal, Alberman (Zandberg 45’), Candelario (Goldstein 58’) – Fonseca, Shechter (Tamuz 45’)

     

    H.Petach Itkwa 1:0 Beitar Jerusalem

     

    1:0 Or Fishbein 2’

     

    Najlepszy zawodnik meczu: Or Fishbein (H.Petach Itkwa)

     

    Nieważne, że to spotkanie jeszcze o niczym nie przesądzało. Piłkarze poczuli mój gniew… Po powrocie do Jerusalem nie dałem im odpocząć. Jeszcze przez dwie godziny trenowali skuteczność… Tą samą, której tego dnia nam zabrakło… W ich oczach znowu byłem Iwanem Groźnym…

     

    Tego samego dnia zadzwoniła Karen, momentalnie wyczuła mój gniew. Cała rozmowa trwała niecałą minutę… Uczucie złości totalnie mną zawładnęło…

     

    Trzy dni później przyszła kolej na Norwegów. Siłę ognia Beitaru osłabił wyjazd Fonseci na zgrupowanie reprezentacji Meksyku. Nie wiem dlaczego, ale zupełnie się tym nie przejmowałem. Dałem wyraźnie do zrozumienia swoim zawodnikom, czego od nich oczekuję. Nie interesowało mnie jak Arkadi patrzył z niepewnością na moje nerwowe zachowanie, chciałem wygrać za wszelką cenę. Pamiętałem uczucie po doznaniu pierwszej porażki, znienawidziłem je od pierwszej chwili. Bałem się go…

     

    Przebieg spotkania mnie nie zaskoczył. Dominowaliśmy, jak zwykle. Najważniejsze było udokumentowanie swojej przewagi strzeleniem gola. Shechter zdobył ich tego dnia trzy, wywalczył dla całej drużyny spokój, zdobył moje przychylne spojrzenie… Nieważne było to, że dwie bramki padły po rzutach karnych. Liczyło się tylko zwycięstwo.

     

    Puchar UEFA – 2 runda kwalifikacyjna, Stadion Teddy, Jerozolima, Widownia: 9695

     

    Aiyenugba – Meshumar (Haliva 58’), Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal (Revivo 58’), Alberman (Zandberg 45’), Candelario – Ben-Shushan, Shechter

     

    Beitar Jerusalem 3:0 Lillestrom

     

    1:0 Shechter 13’ (kar)

    2:0 Shechter 72’

    3:0 Shechter 79’ (kar)

     

     

    Najlepszy zawodnik meczu: Itay Shechter (Beitar Jerusalem)

     

    Nazajutrz Arkadi zaprosił mnie na kolację. Zakładałem, że chciał, abym spędził mile czas z jego rodziną, to mogło mnie uspokoić. Być może miał rację, może potrzebowałem towarzystwa zwyczajnych ludzi… Arkadi’ego, jego żony i córki… Scheherezady… Przyjąłem jego propozycję.

  5. Tak mi się wydawało, że Erywań nie jest w Gruzji...

    Faktycznie dopiero teraz zwróciłem na to uwagę. A kiedy przepisywałem nazwę stadionu byłem przekonany, że brzmi nieco z "armeńska"... Dzięki za uwagę (długo się jeszcze będę zastanawiał skąd wziąłem tych Gruzinów) :-k :)

  6. Bukmacherzy opublikowali szanse poszczególnych drużyn na mistrzostwo Izraela. Głównym pretendentem do tytułu okazał się jego obrońca, drużyna Maccabi Hajfa (w pierwszej rundzie eliminacji do Champions League pokonała 3:0 mistrza Polski Zagłębie Lubin). Beitar był dopiero czwarty. Kpiłem z tego rankingu. Dla mnie mogliśmy zajmować ostatnią pozycję atakując fotel lidera znienacka, cicho i skutecznie, jak pantera…

     

    Bardzo starannie dobierałem strój na debiutancki występ w barwach Jerusalem. Płaszczyk i koszula (moje ulubione) nie wchodziły w grę, było zbyt gorąco. Skończyło się na cienkich spodniach i zwiewnym T-Shirt’cie. Nie brałem ze sobą zegarka, bezgranicznie zaufałem sędziemu. Na biurku leżał zeszyt ze szczegółowo rozpisaną taktyką na to spotkanie, mój klucz do zwycięstwa. Wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik. Jedyne co mnie martwiło to słaba postawa w sparingach mojej nowo sprowadzonej gwiazdy Kikina Fonseci. Nie uspokoił mnie nawet fakt, że Meksykanin obiecał mi przed meczem zdobycie hat-tricka.

     

    Ostatnie chwile przed spotkaniem były niezwykłe. Pamiętałem jak w Holandii i Francji piłkarze nakręcali się przed wyjściem na boisko, ich mobilizacja polegała na bojowych okrzykach. W przypadku Beitar’u było zupełnie inaczej. Większość zawodników siedziała w ciszy ze spuszczonymi głowami modląc się czy to do Boga, czy też Allacha. To był magiczny moment. W tej chwili milczenia poczułem bardziej niż kiedykolwiek ogromnego ducha walki. W końcu wszyscy zjednoczeni ze swoim Bogiem wyszliśmy na murawę, zaczęliśmy odgrywać swoje role w teatrze marzeń…

     

    To był bardzo krótki mecz, dla mnie zakończył się już praktycznie po pierwszej połowie. Byłem szczęśliwy, tym bardziej, że Kikin okazał się słownym facetem. Trzy razy piłka dotykała jego głowy po czym przekraczała linię bramkową, to był klasyczny hat-trick. Panowaliśmy na każdym metrze boiska. Widziałem jak Arkadi patrzy na naszą grę z głębokim uznaniem. 3:0 było wynikiem jak najbardziej do przyjęcia w pierwszym meczu. Innego zdania była izraelska prasa. „Gdzie grad bramek?”, „Z dużej chmury mały deszcz” – krzyczały nagłówki gazet. To wszystko oznaczało dla mnie niewdzięczność i niesprawiedliwość losu. Byłem wściekły…

     

    Puchar UEFA – 1 runda kwalifikacyjna, Stadion Teddy, Jerozolima, Widownia: 8923

     

    Aiyenugba – Meshumar (Benado 45’), Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal, Rozental (Zandberg 45’), Candelario – Fonseca (Ben-Shushan 45’), Shechter

     

    Beitar Jerusalem 3:0 Piunik

     

    1:0 Fonseca 20’

    2:0 Fonseca 28’

    3:0 Fonseca 39’

     

    Najlepszy zawodnik meczu: Kikin Fonseca (Beitar Jerusalem)

     

    Rewanż miał się odbyć za tydzień. Prawie nic nie pamiętałem z tego, co działo się przez te siedem dni. Wszystko przez to, że pałałem żądzą zemsty na naszych kibicach.

    - Nie warto się tym przejmować, najważniejsze jest zwycięstwo Chris – powtarzał Arkadi.

    – Chcą pogromu, będą go mieli – odpowiadałem za każdym razem.

     

    Kiedy przylecieliśmy do Armenii patrzyłem na małe miasteczko wrogim spojrzeniem, tak jakbym przybył tu po to, aby je zdobyć. Tak właśnie się czułem, taki miałem zamiar… W mojej taktyce dokonałem małej korekty, poprawki, która mogła zdziałać cuda.

     

    Stojąc przy ławce trenerskiej spoglądałem na szkoleniowca drużyny przeciwnej jak na przywódcę wrogiej armii. Tak, dla mnie to była wojna…. Już pierwsze uderzenie Beitaru okazało się śmiertelne, zdobyliśmy bramkę w 46 sekundzie meczu. Wszystko co działo się później przypominało kopanie leżącego. Wbijaliśmy przeciwnikom kolejne gole, bezlitośnie, z chłodnym wyrafinowaniem. Rozjechaliśmy Ormian jak Jeźdźcy Apokalipsy najeżdżający pogańską wioskę. Tym razem to Shechter był główną postacią tej batalii pakując trzy razy piłkę do bramki rywala, Fonscece udało się to dwa razy. Wydawało mi się przez moment, że mam atak marzeń… Kiedy spoglądałem na trenera Piunika widziałem jego zrezygnowanie, rozpacz. Odpowiedziałem tylko śmiejąc się mu podle w twarz. Tak, byłem podły, dzięki Sofi... Tego wymagało zapomnienie, wyrzucenie Jej z mojej pamięci. A jeśli chodzi o kibiców Jerusalem, mam nadzieję, że tamtego dnia zamknąłem im usta na zawsze.

     

    Puchar UEFA – 1 runda kwalifikacyjna rewanż, Stadion Vazgen Sargsyan Hanrapetakan (uff…), Erywań, Widownia: 4158

     

    Aiyenugba – Meshumar (Benado 45’), Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal, Rozental (Zandberg 45’), Candelario – Fonseca (Ben-Shushan 45’), Shechter

     

    Piunik 0:7 Beitar Jerusalem

     

    1:0 Shechter 1’

    2:0 Alberman 7’

    3:0 Fonseca 31’

    4:0 Fonseca 38’

    5:0 Vermes 66’

    6:0 Shechter 72’

    7:0 Shechter 79’

     

     

    Najlepszy zawodnik meczu: Itay Shechter (Beitar Jerusalem)

     

    Wychodząc z szatni po meczu celowo wybrałem lśniący korytarz z błyszczącą podłogą. Dobrze wiedziałem, że całe buty miałem upaprane w błocie zalegającym na murawie. Chciałem zostawić tu swój ślad, chciałem, żeby mnie pamiętali. Wracając samolotem do stolicy Izraela dużo rozmawiałem ze swoimi piłkarzami. Jak się od nich dowiedziałem, przed samym meczem z Piunikiem miałem oczy Iwana Groźnego. Nikomu tego nie powiedziałem, ale byłem z tego cholernie dumny. Zimny i nieustępliwy drań – tak chciałem być postrzegany. W radiu swój przebój sprzed lat śpiewali Goo Goo Dolls. „I gave up forever to touch You” – brzmiały słowa “Iriss”… Pomyślałem o Niej…

  7. Szybko oswoiłem się z klimatem panującym w Izraelu. Palące Słońce przestało powoli dokuczać, sami ludzie byli bardzo życzliwi, kłaniali się za każdym razem kiedy z nimi się witałem. Wyjątek stanowili Palestyńczycy, którzy wpatrywali się we mnie podejrzliwym wzrokiem, starałem się ich unikać, wciąż pamiętałem scenę bicia bezbronnego mężczyzny, nienawidziłem ich za to. Jednak największą plagą byli turyści, chociaż pewnie to oni stanowili główne źródło dochodu. Jednym słowem każdy odgrywał swoją malutką rolę w tym mechanizmie, był niewielkim trybikiem pędzącej maszyny. Ja przyglądałem się wszystkiemu stojąc obok, poznawałem nowy świat… Irytowało mnie jeszcze niezrozumiałe „umpa umpa” nieustannie wydobywające się z głośników lokalnego radia.

    Jednego wieczoru zadzwoniła Karen:

    - Witaj Chris, a może mam mówić szejku? – zaśmiała się do słuchawki.

    - Poczucie humoru Johnatana źle na Ciebie działa – szybko odbiłem piłeczkę.

    - Zaaklimatyzowałeś się już? – zapytała po chwili.

    - Tak, zacząłem się dogadywać nawet z Waldkiem i Romkiem – odparłem.

    - Z kim? – dopytywała się zdumiona.

    - Z dwoma skorpionami, które ciągle buszują mi po mieszkaniu – znów usłyszałem uroczy śmiech. – Jak wam się układa w Anglii? – zapytałem spokojnym tonem.

    - Wszystko gra, momentami jest nawet świetnie – znowu zaczęła mruczeć, uwielbiałem kiedy to robiła.

    - Cieszę się – byłem nad wyraz uprzejmy.

    - Chris… - wyszeptała po chwili milczenia.

    - Tak? – spodziewałem się ciepłych słów. I takie w końcu padły…

    - Tęsknię za Tobą.

    - Ja też za Tobą tęsknię Karen…

     

    Na tym właśnie polegał mój kontakt z przyjaciółmi, krótka rozmowa przez telefon zakończona ckliwym „do usłyszenia”. Momentami bardzo mi ich brakowało, ale zawsze dochodziłem do wniosku, że gdybym stąd wyjechał, za Jerusalem tęskniłbym bardziej… Czułem się prawowitym mieszkańcem Królestwa Niebieskiego, pomimo tego, że przebywałem w nim zaledwie od kilku dni. Przestałem myśleć o Sofi, chociaż wciąż była w mojej głowie, tym razem zamknięta na cztery spusty w najgłębszych zakamarkach mojego umysłu…

     

    Nadszedł czas sparingów. Na dwa zakontraktowane spotkania postanowiłem ustawić drużynę w formacji 4-4-2, takiej, jaką Pan Bóg stworzył (narzędziem był niejaki anglik, nie pamiętałem nazwiska), bez żadnych udziwnień. Niestety to co widziałem na boisku w tych dwóch spotkaniach nie można było nazwać „Futbolem totalnym”. Bramki zdobywaliśmy raczej w przypadkowych sytuacjach. W meczu z CSKA pomogła rakieta w nodze Ben-Shushan’a. Innym wytłumaczeniem słabego występu mogła być temperatura panująca w Rosji. 25 stopni w cieniu groziło grypą moim zawodnikom. Jeżeli chodzi o drużynę młodzieżową Beitar’u, to ich obrońcy sami podawali piłkę moim napastnikom. Jeden nawet ich wyręczył…

     

    W głąb mroźnej Rosji…

     

    Mecz towarzyski, Stadion Dinamo, Moskwa, Widownia: 4263

     

    Shemesh (Kale 45’) – Meshumar (Alvarez 45’), Franchini (Ben-Dayan 45’), Gershon (k) (Benado 45’), Vermes (Maimon 45’) – Revivo (Viza 45’), Tal (Zandberg 45’), Rozental (Alberman 45’), Candelario (Baldut 45’) – Fonseca (Tamuz 45’), Shechter (Ben-Shushan 45’)

     

    CSKA Moskwa 4:3 Beitar Jerusalem

     

    1:0 Janczyk 12’

    2:0 Jo 27’

    3:0 Jo 31’

    3:1 Ben-Shushan 50’

    3:2 Ben-Shushan 55’

    4:2 Carvalho 61’

    4:3 Ben-Shushan 85’

     

    Najlepszy zawodnik meczu: Amit Ben-Shushan (Beitar Jerusalem)

     

    Z powrotem na gorącej murawie…

     

    Mecz towarzyski, Stadion Teddy, Jerozolima, Widownia: 22 – nie wiem czy przypadkiem nie była to jakaś wycieczka klasowa…

     

    Aiyenugba (Shemesh 45’) – Meshumar (Haliva 45’), Ben-Dayan (Denin 45’), Gershon (k) (Benado 45’), Vermes (Maimon 45’) – Revivo (Avidor 45’), Tal (Zandberg 45’), Rozental (Alberman 45’), Candelario (Bruchian 45’) – Fonseca (Tamuz 45’), Shechter (Ben-Shushan 45’)

     

    Beitar Jerusalem 4:1 Beitar Jerusalem U-19

     

    1:0 Iluz (sam.) 21’

    2:0 Shechter 24’

    2:1 Nissim 38’

    3:1 Tamuz 68’

    4:1 Tamuz 77’

     

    Najlepszy zawodnik meczu: Toto Tamuz (Beitar Jerusalem)

     

    Styl gry nie porywał, dlatego od razu po zakończeniu obydwu sprawdzianów wziąłem zeszyt i ołówek, po czym zacząłem spędzać długie godziny nad biurkiem kreśląc swoją nową myśl taktyczną. Tym bardziej, że mecz z Gruzinami zbliżał się dużymi krokami, a prasa domagała się pogromu na stadionie Teddy. Izraelscy kibice okazali się bardzo wymagający…

  8. Toto Tamuz - pewnie długo go nie potrzymasz w zespole. To u Ciebie grał Enyeama, czy w innym izraelskim klubie?

     

    :-kToto co prawda w poprzednim sezonie zdobył tylko 4 bramki w 26 występach ale jest jeszcze młody. Jak dla mnie ma realne szanse na wywalczenie miejsca na ławce :>. Co do Enyeama'y to grał w Bnei Jehuda i Hapoel Tel Awiw. Middlesbrough ściągnęło go za 1.2 mln funtów.

  9. Mój pierwszy dzień w nowej rzeczywistości zacząłem od wizyty na stadionie Teddy. Cóż to był za widok, na tym mogącym pomieścić niespełna 22 000 widzów obiekcie swoje mecze rozgrywała reprezentacja Izraela, mój nowy klub również. Siedziałem sam wśród pustych trybun, na pozostałych krzesełkach zasiadły moje myśli. O dziwo, dla wszystkich nie starczyło miejsca…

     

    Po kilkunastu minutach dołączył do mnie mój asystent, Sergiy Tartiek (Izrael, 44l.). Wręczył mi bardzo wnikliwy raport o drużynie i zasadach panujących w pierwszej lidze. Zasady… Tylko pięciu obcokrajowców w składzie, o potędze mogłem zapomnieć. Reszty przepisów nie pamiętam…

    Co się tyczy samych zawodników, których „zbesztano” po nieudanej obronie mistrzostwa:

     

    Bramkarze:

     

    Amit Shemesh (Izrael, 21l., Golkiper)

    Tvrtko Kale (Chorwacja, 34l.,Golikper)– po raz pierwszy w życiu zobaczyłem tyle sąsiadujących ze sobą spółgłosek

     

    Obrońcy:

     

    Alon Abramovich (Izrael, 28l., Libero/Obrońca (Środek))

    Golan Hermon (Izrael, 31l., Obrońca (Środek))

    Eli Sasson (Izrael, 25l., Obrońca (Środek/Def.pomocnik))

    Yoni Kim (Izrael, 21l., Libero/Obrońca (Prawy, Lewy, Środek))

    David Amsalem (Izrael, 36l., Libero/Obrońca (Lewy, Środek)/Boczny wysunięty obrońca (Lewy))

    Yoni Eliav (Izrael, 23l., Obrońca (Prawy)/Def,pomocnik)

    Yoav Ziv (Izrael, 27l., Wszystkie pozycje!!!)

    Luca Franchini (Włochy, 24l., Obrońca (Lewy, Środek))

    Krisztian Vermes (Węgry, 23l., Obrońca (Prawy, Środek)/Boczny wysunięty obrońca (Prawy))

    Arik Benado (Izrael, 34l., Libero/Obrońca (Środek))

    Tomer Ben-Yosef (Izrael, 28l., Libero/Obrońca (Środek))

    Shimon Gershon (Izrael, 30l., Libero/Obrońca (Środek))

    Cristian Alvarez (Chile, 28l., Obrońca (Prawy, Środek)/Boczny wysunięty obrońca/Pomocnik (Prawy)

    Eliran Denin (Izrael, 24l., Obrońca/Boczny wysunięty obrońca (Lewy))

     

    Pomocnicy:

     

    Kobi Moyal (Izrael, 21l., Def.pomocnik)

    Gal Alberman (Izrael, 25l., Pomocnik (Środek))

    Moises Antonio Candelario (Ekwador, 29l., Pomocnik (Prawy, Lewy, Środek))

    Idan Tal (Izrael, 32l., Ofensywny pomocnik (Lewy, Środek))

    Aviram Bruchian (Izrael, 23l., Ofensywny pomocnik (Środek))

    Yoel Goldstein (Argentyna, 17l., Ofensywny pomocnik (Środek))

    Junior Viza (Peru, 23l., Ofensywny pomocnik (Środek))

    Michael Zandberg (Izrael, 28l., Ofensywny pomocnik (Lewy, Środek)/Napastnik (Środek))

     

    Napastnicy:

     

    Tal Ben-Kalifa (Izrael, 19l., Wysunięty napastnik)

    Hen Azriel (Izrael, 20l., Wysunięty napastnik)

    Amit Ben-Shushan (Izrael, 23l., Napastnik (Środek))

    Toto Tamuz (Izrael, 20l., Wysunięty napastnik)

     

    Oddzielna teczka poświęcona była sztabowi szkoleniowemu:

     

    Witan Mizrahi (Izrael, 36l., Trener)

    Yossi Katif (Izrael, 43l., Trener)

    Sharon Boaran (Izrael, 34l., Trener)

    Moshe Ben-David (Izrael, 41l., Trener bramkarzy)

    Dror Shimshon (Izrael, 38l., Trener siłowy)

    Sandrov Micky (Izrael, 40l., Trener juniorów)

    Moshe Hayun (Izrael, 47l., Trener juniorów)

    Guy Azoury (Izrael, 47l., Trener juniorów)

    Ran Segen (Izrael, 42l., Fizjoterapeuta)

    Mark Rosnovski (Izrael, 69l., Fizjoterapeuta) – współpracuje z reprezentacją

    Tommy Kafri (Izrael, 31l., Fizjoterapeuta)

     

    Poświęciłem dobrych kilka godzin na przestudiowanie wszystkich dokumentów. Jeszcze tego samego dnia udało mi się podpatrzeć kilka treningów jerozolimskich kopaczy. Po kilku dniach musiałem przejść mój pierwszy test stanowczości… Pewności siebie, której z uporem uczyłem się w Londynie. Szeroki skład? Tylko pięciu obcokrajowców? Miałem gdzieś przepisy… Miałem swoją wizję… Teraz był mój ruch na szachownicy:

     

    Transfery z klubu:

     

    Alon Abramovich (Izrael, 28l., Libero/Obrońca (Środek)) do Ahi Nazaret

    Golan Hermon (Izrael, 31l., Obrońca (Środek)) do M.Netania

    Eli Sasson (Izrael, 25l., Obrońca (Środek/Def.pomocnik)) na bruk

    Yoni Kim (Izrael, 21l., Libero/Obrońca (Prawy, Lewy, Środek)) do M. Beer Szewa

    David Amsalem (Izrael, 36l., Libero/Obrońca (Lewy, Środek)/Boczny wysunięty obrońca (Lewy)) do H. Ra’anana

    Yoni Eliav (Izrael, 23l., Obrońca (Prawy)/Def,pomocnik) do Bnei Lod

    Yoav Ziv (Izrael, 27l., Wszystkie pozycje!!!) do M.Netania

    Kobi Moyal (Izrael, 21l., Def.pomocnik) do Ramat Haszaron

    Tal Ben-Kalifa (Izrael, 19l., Wysunięty napastnik) do M. Kfar-Kana

    Hen Azriel (Izrael, 20l., Wysunięty napastnik) do M.Herclija

     

    Transfery do klubu:

     

    Asi Baldut (Izrael, 26l., Ofensywny pomocnik (Lewy)) z Bnei Jehuda za 16 tys.

    Dedi Ben-Dayan (Izrael, 29l., Obrońca/Boczny wysunięty obrońca (Lewy)) z M.Netania za 35 tys.

    Shai Maimon (Izrael, 22l., Obrońca (Prawy, Środek)/Def.pomocnik) z M.Hajfa za 20 tys.

    Sebastian Rozental (Chile, 31l., Ofensywny pomocnik (Prawy, Środek)/Napastnik (Środek)) z M.Netania za 28 tys.

    Tomer Haliva (Izrael, 28l., Obrońca (Prawy, Środek)/Boczny wysunięty obrońca (Prawy)) z H. Beer Szewa za 28 tys.

    Yuval Avidor (Izrael, 21l., Ofensywny pomocnik (Prawy)/ Wysunięty napastnik) z Kiriat Szmona za 75 tys.

    Kikin Fonseca (Meksyk, 28l., Wysunięty napastnik) z Tigres za 1.5 mln – moje oczko w głowie

    Itay Shechter (Izrael, 21l., Wysunięty napastnik) z M.Netania za 350 tys.

    Eyal Meshumar (Izrael, 24l., Obrońca/ Boczny wysunięty obrońca (Prawy)) z M.Hajfa za 6000 tys.

    David Revivo (Izrael, 30l., Ofensywny pomocnik (Prawy, Środek)) z S.C. Aszdod za 275 tys.

    Dele Aiyenugba (Nigeria, 24l., Bramkarz) z Bnei Jehuda za 150 tys. – Izrael nie ma wybitnych bramkarzy

    Shai Levy (Izrael, 17l., Ofensywny pomocnik (Prawy, Środek)/Napastnik (Środek)) z H. Kfar-Saba za 10 tys.

    Itay Arkin (Izrael, 20l., Bramkarz) z M.Herclija za 6 tys.

     

    Sztab szkoleniowy uzupełnili (bo Polacy ponoć wierzą):

     

    Dariusz Dziekanowski (Polska, 45l., Trener)

    Tomasz Strejlau (Polska, 41l., Trener)

     

    Kolejnym krokiem było zakontraktowanie spotkań sparingowych. Za pierwszego przeciwnika wybrałem CSKA Moskwa, bo chciałem zobaczyć na co tak naprawdę nas stać. Drugim rywalem miała być drużyna młodzieżowa Jerozolimy, bo chciałem zadbać o morale zawodników. Więcej sprawdzianów nie przewidziałem, bo w eliminacjach do pucharu UEFA wylosowaliśmy gruziński Piunik. Dwumecz powinien być sparingiem samym w sobie. Taką miałem nadzieję…

     

    Dokonując wszystkich transferów myślałem o jednym, zwycięstwie. Nakłoniłem włodarza klubu do wysokich premii za zdobycie mistrzostwa. Pieniądze nie grały dla mnie roli. Chciałem stworzyć potężną armię palącą wszystko na swojej drodze. Armię silną i niezwyciężoną… Armię Boga…

  10. To mnie zaskoczyłeś, bo na początku opowiadania nic nie było wspomniane o lidze z Izraelu :> Może być ciekawie mając w pamięci utalentowanych piłkarzy z tego kraju.

     

    Bodajże po trzecim poście Avast! posadził Windowsa. Po wgraniu nowego sezonu zamieniłem Portugalię na Izrael (2 i 3 liga portugalska na dwie izraelskie), na edit było za późno.

  11. Kiedy wyszedłem z budynku lotniska od razu poczułem piasek w ustach, wyjątkowo suche powietrze. Jerozolima… Miasto mające ponad pięć tysięcy lat, mury pamiętające historię ludzkości. Chodniki, na których swoje ślady zostawili Jezus i Abraham. Poczułem się jakbym przebywał w najważniejszym miejscu na Ziemi, z każdym powiewem delikatnego wiatru przeszywał mnie niesamowity dreszcz. Tak właśnie wyglądało królestwo Żydów, miasto z moich snów…

     

    Wyciągnąłem z kieszeni kartkę, na której miałem zapisane dokładne miejsce spotkania z moim przyszłym pracodawcą. Z mapą w dłoni zacząłem powoli tonąć w codziennym ruchu stolicy Izraela. Wszystko tu miało piaskowy kolor, gdzieniegdzie było tylko widać odbijające Słoneczny blask złote kopuły świątyń. Wąskimi uliczkami poruszały się tłumy turystów, większe place były wypełnione straganami, przy których sprzedawano różne pamiątki, najczęściej o charakterze religijnym.

    Wreszcie dotarłem do miejsca przeznaczenia. Trochę się zdziwiłem, bo okazało się, że adres zapisany na kartce nie dotyczy żadnego z budynków. Kiedy pokazałem go patrolującemu policjantowi, ten wskazał mi miejsce otoczone kolorowym tłumem. Z wielkim trudem przebijałem się przez modlących się Turków, zachwyconych widokiem Francuzów i wyposażonych w śmieszne małe aparaciki Japończyków (wszędzie ich pełno). W końcu stanąłem przed murem wykonanym z kremowych cegieł… Ściana Płaczu…

    Kompletnie znieruchomiałem na ten widok. Nie potrzebowałem żadnego Polaroida, żeby uwiecznić ten moment. Wiedziałem, że ten obraz pozostanie na zawsze w mojej pamięci, w moim sercu…

     

    Powoli zacząłem się zastanawiać jak mam znaleźć mojego przyszłego szefa w takim tłumie. Okazało się to zbyteczne, to on znalazł mnie:

    - Dzień dobry Panie Chris. Cieszę się, że dotarł Pan bez żadnych problemów – powiedział brodaty mężczyzna o ciemnej karnacji ściskając moją dłoń. – Nazywam się Arkadi Gaydamak.

    - Miło mi – odwzajemniłem jego uśmiech. – Skąd Pan wiedział, że to właśnie ja? – zapytałem zdumiony.

    - To proste mój przyjacielu – odparł klepiąc mnie po ramieniu. – Jako jedyny nie pasował Pan do tego motłochu przyjezdnych szakali z kamerą w dłoni – było w tym trochę racji. – Przejdźmy się – zaproponował.

     

    Spacerowaliśmy powoli w kierunku mniej ruchliwych miejsc Jerozolimy. Po chwili już nie widziałem żadnych turystów. W brudnych uliczkach pełno było żebraków i starców grających w kości. Czy takie było prawdziwe oblicze tego miasta? W jednej z alejek zauważyłem jak trzech wyrostków kopie przytulonego do zacienionego muru mężczyznę. Kiedy ruszyłem w ich stronę, Arkadi zatrzymał mnie chwytając za rękę.

    - Zostaw Chris. To Palestyńczycy, ciągle uważają, że wschodnia część miasta należy do nich, roszczą do niej prawa – powiedział patrząc się bez żadnych emocji na całą sytuację. Poszliśmy dalej, a ja nie mogłem przestać myśleć o biednym bojowniku o wolność…

     

    - Powiedz mi, co wiesz o Beitar Jerusalem Chris? – zaczął włodarz klubu.

    - Z tego co mi wiadomo to mistrz Izraela – odparłem z przekonaniem.

    - Już nie – westchnął Arkadi. – Skończyliśmy ten sezon na trzecim miejscu. Maccabi Hajfa zmiażdżyło wszystkich w tym sezonie.

    - Dlatego poprzedni trener pożegnał się z posadą? –zapytałem wycierając pot z czoła, upał coraz bardziej dawał się we znaki.

    - Też – odpowiedział prezes wycierając twarz białą chustką. – Powiedzmy, że pierwszy rzucił przysłowiowy kamień.

    - Nie rozumiem – spojrzałem na niego mrużąc oczy.

    - To proste Chris. On uznał, że nie stać nas na mistrzostwo, a w moim przekonaniu nie ma nic gorszego jak trener bez wiary.

    - W takim razie dlaczego ja? – zaśmiałem się z niedowierzaniem.

    - Jesteś Polakiem, rodakiem Papieża tysiąclecia. Któż inny może mieć więcej wiary. Poza tym pracowałeś w Holandii, Francji… To od szefostwa Bastii dowiedziałem się o Panu, od prezesa Charlesa usłyszałem same pochwały – byłem kompletnie zdezorientowany. Surowy szef francuskiego drugoligowca chciał mnie wywalić po jednym meczu, a teraz okazuje się, że to dzięki niemu tu jestem.

    - Czy zauważył Pan ile czasu spędziłem na obydwu posadach – zapytałem ironicznym tonem.

    - To nieistotne… - nie wierzyłem w jego słowa, nie chciałem w nie wierzyć. Jego oczy jednak nie wydawały się kłamać. Jego uśmiech był życzliwy, przyjazny.

     

    Arkadi zaprowadził mnie do nowego mieszkania. Było bardzo przestronne i klimatyczne. Okna z drewnianymi żaluzjami, olbrzymi salon z orientalnymi ozdobami, balkon z widokiem na całe miasto… To właśnie na nim spędziłem całą noc spoglądając na Jerusalem… Tak, dla mnie to nie była Jerozolima… Tylko Jerusalem wywoływało u mnie burzę uczuć i łzy szczęścia. To w nim zaczęła się moja baśń… Baśń z tysiąca i jednej nocy…

  12. diego44 - nawet zdjęcie nie jest w stanie opisać tego ideału :>

    --------------------------------------------------------------------------

    Mistrzostwa Europy rozpoczęły się na dobre. Nie oglądałem meczów w telewizji, nie kupiłem wartych fortunę biletów do Austrii i Szwajcarii, izolowałem się od piłki. Jednak same nagłówki w lokalnej prasie wystarczyły, żebym znów zatęsknił za futbolem. Szczerze bałem się tej chwili, ale podświadomie wiedziałem, że po tym jak zasmakowałem atmosfery panującej na stadionie tuż przy ławce trenerskiej, nie będę potrafił tak po prostu z tego zrezygnować. Tłumiłem w sobie to tak mocno, że kompletnie zamknąłem się w sobie, zrobiłem się nerwowy, zacząłem przeklinać. Karen momentalnie zauważyła zmianę mojego zachowania.

    - Co jest nie tak Chris? – pytała za każdym razem kiedy patrzyła w moje martwe oczy. Ja wciąż milczałem…

     

    Moje sny zaczęły mnie na tyle wkurzać, że spałem coraz mniej. Patrzyłem jak los znowu chce rzucić mnie na kolana. Londyn patrzył jak staczam się na samo dno.

    Poczułem się jeszcze bardziej przybity kiedy Karen poznała faceta. Nasza przyjaźń pozostała już tylko przyjaźnią. Johnatan (tak nazywał się jej wybranek), podobnie jak ona, był biznesmenem (podobnie jak Danny), jednym słowem byłem osaczony przez zepsuty świat finansów… Każdy wokół mnie odnosił sukces, nieważne, prywatny czy zawodowy, każdy stawał się kimś. Byłem za to wściekły na cały świat… Od dawna przestałem wierzyć w przeznaczenie, w moim sercu wszystko wyschło. Piłka nożna? Wciąż odległa Ziemia Obiecana… Karen? Ona miała swojego fircyka z kiepskim typowo brytyjskim poczuciem humoru. Sofi? Pieprzyć Sofi!

     

    Moje fatum było dla mnie bezwzględne, więc starałem się jak najlepiej to odwzajemniać. Czułem się jak żyjące kłamstwo oddychające wbrew sobie… Każde bicie serca było tylko odmierzaniem czasu do końca, o którym coraz bardziej marzyłem.

    Stałem się nieznośny dla otoczenia, przestałem rozmawiać ze znajomymi, z Karen… Byłem pewien swej beznadziejności. Nie wiedziałem wtedy, że sam jestem oszukiwany… Nie spodziewałem się, że los od dłuższego czasu przesyła mi znaki… Nie wiedziałem, że futbol jeszcze raz się o mnie upomni, bo tylko jego piękno mogło przynieść mi zbawienie… I to zbawienie przyszło, niepostrzeżenie, nieoczekiwanie…

     

    Pewnego wieczoru zadzwonił telefon:

    - Tak? – zapytała Karen przykładając słuchawkę do ucha. Nigdy nie zapomnę jej miny kiedy po paru sekundach powiedziała: - Do Ciebie Chris…

     

    Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Drugiego dnia o tej samej porze siedziałem już w samolocie. Myślałem o pożegnaniu ze Szwedką, kiedy stałem w progu trzymając walizkę, gotowy do wyjścia. Jej piękne oczy były szklane od łez. Jej ponętne usta chciały powiedzieć „Zostań”. Jej ciepłe ramiona mówiły „Nigdy Cię nie wypuszczę”… Z drugiej strony oboje wiedzieliśmy, że to najlepsze wyjście. Teraz w jej sercu mogło być tylko miejsce dla Johnatana, moje musiało pozostać puste, bo tylko wtedy byłem w stanie trzeźwo myśleć… Samolot powoli wyrównał lot, w głośnikach dało się słyszeć „Mad about You” Stinga… „Stone’s throw from Jerusalem” – śpiewał…

     

    Mistrzostwa Europy wygrały Niemcy.

  13. Mieszkałem razem z Karen w Londynie. Ona zajmowała się zdobywaniem nowego rynku, ja zatrudniłem się jako pomocnik na budowie. Wszystko zaczęło się układać, może nie tak jak to sobie wymarzyłem, ale na pewno lepiej niż ostatnimi czasy. Dzieliłem ze Szwedką wspólny dom, każdy dzień w nim spędzony coraz bardziej przekonywał mnie do tego, że jednak przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną jest możliwa. Jedynym odstępstwem były nasze wspólne noce… Sofi nie mogła mnie tu znaleźć… Zastanawiałem się czasem jak by to wszystko wyglądało, gdyby Danny w ogóle nie istniał. Może byłoby pięknie, ale czarodziejem nie byłem…

     

    Wszędzie panował spokój, nareszcie żyłem w pełnej harmonii z otoczeniem. Poczułem się na tyle odprężony w swoim nowym życiu, że po raz pierwszy od wielu lat zacząłem śnić… Śniło mi się dzieciństwo i moje młodzieńcze lata, śniła mi się Ona i dzień kiedy Ją znów spotykam. Wreszcie śniło mi się olbrzymie miasto skąpane w Słońcu, piaskowe budynki i kamienne chodniki… Co dziwne, ostatni sen cyklicznie się powtarzał. Uznałem, że nie ma to żadnego znaczenia, nigdy nie byłem przesądny.

    Mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące… Wszystkie wydawały się być takie same, bezpłodne i bezowocne, bardzo mi to odpowiadało. Karen w błyskawicznym tempie robiła karierę, ja wciąż nosiłem cegły… Ona chciała na stałe osiąść w stolicy Anglii, ja… Ja nigdzie nie miałem domu.

     

    Więź pomiędzy nami zaczęła rosnąć w siłę. Wspieraliśmy siebie na każdym kroku, takie małe pseudo małżeństwo. Para, która tak naprawdę parą nigdy nie była. Zbliżały się Mistrzostwa Europy, w mojej szarej codzienności pojawiało się coraz bardziej dziwnych zdarzeń. Jedno z nich miało miejsce późnym wieczorem na obrzeżach Londynu. Wracając z pracy szedłem wąskim chodnikiem mijając w większości wstawionych przechodniów krążących po pobliskich klubach, tak właśnie wyglądało to miasto nocą. Nagle ktoś chwycił mnie za rękę. Momentalnie odskoczyłem w tył, tajemniczy osobnik wystraszył mnie jak mało kto. Przede mną stała kobieta z wyciągniętą otwartą dłonią, prosiła o jałmużnę. Sięgnąłem powoli do portfela, skąd wygrzebałem parę pensów. Kiedy podarowałem jej pieniądze, znów złapała moją dłoń:

    - Dziękuję dobry człowieku. Pozwól, że powróżę Ci w podzięce – odpowiedziała chropawym głosem, była stara i przygarbiona, typowa zgorzkniała wróżka. Chciałem odejść bez słowa, ale trzymała moją rękę bardzo mocno.

    - Nie bój się, nie będzie bolało – uśmiechnęła się pokazując swoje ubytki w uzębieniu. Po chwili jednak jej twarz spoważniała, na czole pojawiły się liczne zmarszczki. – Niedługo wyjedziesz, Ziemia Cię wzywa. Wrócisz tam skąd wywodzi się ocalony lud.

    - Chodzi o Polskę? Kraj wyzwolony po ostatniej wojnie? – zapytałem się mając nadzieję, że będę mógł już odejść w spokoju.

    - Nie. Tu chodzi o zamierzchłe czasy – odparła ze spokojem wróżka wciąż wpatrując się w moją dłoń.

    - W takim razie nie mogę tam wrócić, bo najwidoczniej nigdy tam nie byłem – odparłem zadowolony z tego, że moja niewiara we wróżby wzięła górę.

    - Ty tam nie byłeś… Ale Twoja dusza na pewno – odpowiedziała spoglądając mi w oczy. Wyrwałem swoją rękę z jej uścisku i odszedłem bez słowa.

     

    Nigdy nie wspomniałem Karen o tym zajściu. Dla mnie było ono pozbawione jakiegokolwiek sensu, zakłamane i irracjonalne… Tej samej nocy nie mogłem zasnąć, było mi potwornie gorąco, tak jakbym leżał w samo południe na środku pustyni…

     

    Podsumowanie sezonu 2007/2008:

    Anglia: Man Utd

    Francja: Lyon

    Hiszpania: Barcelona

    Holandia: Ajax

    Izrael: Maccabi Hajfa

    Niemcy: Bayern Monachium

    Polska: Zagłębie Lubin

    Rosja: CSKA (sezon wciąż trwa)

    Szkocja: Rangers

    Włochy: Inter

     

    Miałem kolejny dziwny sen. Stałem na szczycie wysokiej, smukłej wieży zbudowanej z piaskowej cegły, była w kolorze kremowym. Stałem na samej krawędzi wystającego z niej bala. Na dole szalała burza piaskowa, ale pomimo tego na około panowała cisza. W mojej głowie słyszałem tylko szept:

    - Już wkrótce będziesz rozmawiał z Bogiem…

  14. Drogi Krzysiu,

    Znalazłam Cię dzięki Danny’emu, który przeczytał w prasie wiadomość o najmłodszym trenerze we francuskiej piłce, gratuluję z całego serca. Wciąż myślę o naszym ostatnim spotkaniu, czuję się potwornie. Przeze mnie zrezygnowałeś z pracy w Holandii. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego nie wspomniałeś o tym kiedy do Ciebie wtedy dzwoniłam? Do końca życia będę miała z tego powodu wyrzuty sumienia.

    Twój telefon milczy, sam też się do mnie nie odzywasz. Rozumiem dlaczego to robisz, ale ja tak łatwo nie odpuszczę, zbyt wiele dla mnie znaczy nasza przyjaźń. Dlatego też zdecydowałam się przyjechać w przyszłym tygodniu do Ciebie na Korsykę, Danny być może do mnie dołączy. Bardzo zależy mi na tym spotkaniu. Nam bardzo na nim zależy… Jak wiesz, za kilka miesięcy bierzemy ślub. Bylibyśmy bardzo zaszczyceni, gdybyś zgodził się zostać naszym drużbą. Tak więc, mam nadzieję, że zobaczymy się w przyszłym tygodniu.

    Twoja wierna przyjaciółka

    Sofi

     

    Niemal znałem już na pamięć treść tego listu. Dobrze pamiętam moją dezorientację tamtego wieczoru. Karen znów mnie uratowała… Ponownie musiała wyjechać w interesach, nie wahałem się długo. Przed wyjazdem nie żegnałem się z piłkarzami. Zostawiłem tylko Pierre’owi krótką wiadomość: „Dziękuję, że we mnie uwierzyłeś”.

     

    Niespełniona miłość była jak cień. Nigdy nie mogłem jej dogonić, a kiedy uciekałem, zawsze była tuż za mną… Moja wędrówka po świecie wydawała się nie mieć końca. Polska, Holandia, Francja… Anglia…

     

    Karen jak zwykle mnie rozumiała, nie pytała o nic…

  15. Idąc późnym wieczorem środkiem pustej ulicy zastanawiałem się nad tym co Sofi napisała w swoim liście. Tak, otworzyłem go... Myślałem wtedy, że jestem twardy, że nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Myliłem się... Dzień później nie byłem już trenerem Bastii... Dwa dni później już mnie nie było we Francji...

  16. Tego dnia w gabinecie Charles’a było wyjątkowo chłodno. Od momentu kiedy tam wszedłem prezes nie odezwał się ani słowem. Stałem dobrych kilka minut w samym środku pomieszczenia. Włodarz Bastii siedział wygodnie w fotelu paląc fajkę. Spoglądał raz po raz to na okno, to na mnie… Czułem się dziwnie, nagle moje zwycięstwo w debiucie jako szkoleniowca nie miało zupełnie żadnego znaczenia. Jeden jego gest, jedno skinienie głową mogło zadecydować o mojej przyszłości. Stałem wyprostowany czekając na wyrok.

     

    - Messieu Chris – w końcu zaczął. – Muszę Panu pogratulować występu przeciwko Troyes, przyznam, że nie spodziewałem się takiego przebiegu sytuacji – wszystko zaczynało się zgodnie z planem. – Musi Pan jednak zrozumieć, że jestem profesjonalistą, a zatrudnienie kompletnego żółtodzioba na tak odpowiedzialnym stanowisku mogło być źle odebrane w piłkarskim gronie – od tej chwili moja duma zaczęła spadać po równi pochyłej…

    - Miał Pan swój dzień, swoje pięć minut, swoje marzenia. Spełniłem swój obowiązek, dałem Panu szansę i na tym to wszystko się kończy – w jego wypowiedzi nie było żadnych emocji, tylko zimne wyrachowanie.

    Nie potrafiłem dobrać żadnych słów na swoją obronę, nie potrafiłem wymusić na Charles’sie zmiany zdania. W pewnym sensie go rozumiałem, byłem dla niego niepewnym pionkiem, który w każdej chwili mógł upaść, dlatego zdecydował się usunąć go z szachownicy.

    - Rozumiem. Nie mogłem prosić o więcej…

     

    Nie zdążyłem dokończyć zdania, kiedy do gabinetu dosłownie wparował Pierre. Szybkim i zdecydowanym krokiem podszedł do biurka prezesa, po czym zaczął coś mówić po francusku, nie rozumiałem ani słowa. Andre prawie krzyczał na swojego pracodawcę, ten starał się zachować spokój, chociaż w jego oczach widziałem niepewność. Cała sytuacja nie trwała dłużej jak trzy minuty. Piłkarz wyszedł ze złością na twarzy, znów zostałem sam na sam z Charlesem. Tym razem obustronne milczenie było bardzo niezręczne.

     

    - Jestem zdumiony, że pracując zaledwie kilka dni zyskał Pan sobie tylu zwolenników, messieu Chris – podjął prezes.

    - Nie bardzo rozumiem – odparłem marszcząc brwi.

    - Tu nie ma nic do rozumienia messieu – odłożył fajkę prostując się w fotelu. – Między ludźmi czasem tworzy się silna więź, którą niezwykle trudno jest zerwać. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek stanę przed takim dylematem… - znów zapanowała wszechogarniająca cisza, Charles wpatrywał się w biurko, myślał, analizował. W końcu powiedział:

    - Jeżeli to co powiedział mi Pierre jest prawdą… Jeżeli…. Cholera, messieu też chciałbym w tym uczestniczyć. Niech i tak będzie, albo zatopi pan ten statek, albo sprawi, że wzbije się w przestworza. Do zakończenia sezonu pozostało dziewięć meczów, proszę pokazać z jakiej gliny są ulepieni spełnieni marzyciele – kiedy skończył, nie wiedziałem co odpowiedzieć. W jednej chwili wisiałem już za burtą płynącego na podniesionych żaglach okrętu, a w drugiej zostałem jego kapitanem. Uśmiechnąłem się szeroko, momentalnie poczułem ogromną siłę. Opanowałem się z wielkim trudem, podszedłem do biurka prezesa, spojrzałem mu prosto w oczy.

    - Merci… - odpowiedział szczerym uśmiechem, odwróciłem się i wyszedłem.

     

    Za drzwiami czekał na mnie Pierre z miejsca składając mi gratulacje. Starałem się wydobyć z niego jakiekolwiek informacje, strzępy jego dialogu z Charles’em. Wyjaśnił mi w skrócie:

    - Trenerze, ja mu tylko powiedziałem, że dzięki panu wszyscy na nowo pokochaliśmy futbol. Patrząc na pana przypomnieliśmy jak to jest, zupełnie jakbyśmy znów byli małymi chłopcami.

    - Tylko tyle? To wystarczyło? – pytałem zdumiony.

    - Na końcu dodałem, że w przeciwnym wypadku cała drużyna pójdzie w rozsypkę – zaśmiał się cicho i pobiegł w kierunku szatni.

     

    Jeszcze przez długi czas nie mogłem ruszyć się z miejsca, w moich oczkach pojawiły się łzy. Po raz pierwszy w życiu czułem się tak doceniony… Z transu wyrwała mnie sekretarka:

    - Messieu Chris! Mam pocztę dla pana – podała mi białą kopertę, na której widniało moje imię i nazwisko.

    - Do mnie? Jak to możliwe? – szukałem w pamięci osób, którym mogłem zdradzić miejsce swojego pobytu. Nie musiałem długo przewracać kartek kalendarza w mojej głowie… Idealne, baśniowe zawijasy, równe, starannie napisane litery i jeszcze coś… Zapach świeżego bzu…

    - Znów mnie znalazła – wyszeptałem do siebie spuszczając głowę…

     

    To był dzień mieszanych uczuć. Z jednej strony uśmiech losu w postaci możliwości uczestnictwa w kolejnych dziewięciu meczach Bastii, z drugiej zaś list od Sofi… List, którego nie odważyłem się otworzyć…

  17. Każdy dzień spędzony na Korsyce był dla mnie fascynujący, z każdym dniem brnąłem w nieznane. Nie widywałem Charlesa, nie widywałem Karen. Byłem sam ze swoją drużyną i zmiętym „ABC dobrego menago” w kieszeni… Największym wyzwaniem jeżeli chodzi o prowadzenie zespołu okazały się treningi. Musiałem wykazać się nie lada pomysłowością, aby wymóc pełne zaangażowanie na zawodnikach. Widziałem, że doceniali mnie za to, starali się pomóc na każdym kroku. To było tak, jakbyśmy wszyscy dzielili jedno marzenie, śnili ten sam sen. Sen, który miał osiągnąć swój kulminacyjny punkt w najbliższy piątek. Wtedy to miałem stoczyć batalię o swoją przyszłość…

     

    Piątek, 29.02.2008

    Wstałem z podkrążonymi oczami, to była bardzo niespokojna noc. Zamiast wypić poranną kawę pobiegłem do łazienki, żeby zwymiotować. Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułem taki stres, taką niepewność… Przemyłem swoją bladą twarz, spojrzałem w lustro:

    - Wóz albo przewóz – powiedziałem do siebie, po czym zacząłem dobierać odpowiednie ubranie na wyjątkową okazję.

     

    Na stadion dotarłem grubo przed czasem. Przechadzając się korytarzami budynku klubowego co jakiś czas ktoś mnie zatrzymywał, ściskał dłoń życząc powodzenia, nie interesowało mnie czy te wszystkie osoby miały szczere intencje. Przez szybę zobaczyłem trening drużyny przyjezdnej. Ten widok jeszcze bardziej mnie podłamał, Troyes wydawali się być lepsi w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Podawali szybko i precyzyjnie, uderzali zabójczo. Nie minęła chwila kiedy po raz kolejny stałem pochylony nad sedesem. – Zginę marnie – myślałem. Nagle usłyszałem czyjeś kroki:

    - Chris, jesteś tu? Już czas – zabrzmiał głos mojego asystenta.

    - Zaraz będę – odpowiedziałem.

     

    Powoli wyszedłem z kabiny i spojrzałem w lustro. Moje ciało wydawało się być martwe, za to myśli żyły jak nigdy dotąd. Zacisnąłem zęby i zmarszczyłem brwi… Uderzyłem pięścią w ścianę i pewnym krokiem poszedłem do szatni. Wszyscy już byli gotowi, czekali na mnie. Stanąłem przed piłkarzami, spojrzałem na ich zdeterminowane twarze. Powiedziałem krótko:

    - Być może już jutro nie będzie mnie razem z wami, ale dzisiaj na pewno zostawię cząstkę siebie na tym stadionie. Zostawię swoje myśli na tym niebie i całe serce na boisku…

    Po moich słowach zapanowała cisza, którą przerwał dopiero Pierre:

    - Dziś Korsyka będzie śpiewać…

     

    Wychodząc na murawę od razu poczułem świeżą bryzę. Pomimo tego, że byłem ubrany dość ciepło (jeansy, koszula i czarny płaszczyk) momentalnie dostałem gęsiej skórki. Nie zwracałem uwagi na trzymane przez niektórych kibiców transparenty z napisem „Go Home”, najbliższe dziewięćdziesiąt minut miało zadecydować o moim życiu… Z pierwszym gwizdkiem sędziego zaczął się niekończący taniec przeznaczenia z okrutnym losem.

     

    Rozpoczęliśmy z wysokiego C przeprowadzając atak za atakiem. Niestety gościom sprzyjało tego dnia szczęście, gdyż uderzenie Pentecote’a fenomenalnie sparował bramkarz, a strzał Pierre’a odbił się od słupka. Z upływem czasu gra zaczęła się coraz bardziej wyrównywać, momentami pod bramką strzeżoną przez Ejide było naprawdę groźnie, moje serce było w opłakanym stanie. Kiedy sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy znowu zobaczyłem transparenty skierowane pod moim adresem „Chris, who are you?”. W szatni nie musiałem dodatkowo motywować piłkarzy, wszyscy byli bardzo zdeterminowani, wiedzieli czego od nich oczekiwałem w drugiej części spotkania. Prawdziwi profesjonaliści…

    Po piętnastu minutach mecz rozpoczął się na nowo. Nie siedziałem nawet przez moment, gra była bardzo zacięta. Spoglądałem na otaczające murawę trybuny, na fanów obydwu drużyn, kibiców oddanych swemu klubowi. Odwróciłem się, zobaczyłem ubranych na niebiesko-biało sympatyków Bastii. Wśród nich zobaczyłem Karen. Siedziała spokojnie na plastikowym krzesełku, wpatrywała się w moje oczy, była uśmiechnięta. W tamtej chwili zapomniałem o dręczącym od rana stresie, w moim wnętrzu nagle zapanował spokój. To jej spojrzenie… Wydawało się mówić „Będzie dobrze”… I było dobrze… W 56 minucie spotkania Camara zagrał na prawo do ustawionego na skrzydle Jau, ten pociągnął z piłką do linii końcowej boiska skąd padło dośrodkowanie, futbolówka wpadła wprost pod nogi Pierre’a, a ten nie mógł zmarnować takiej sytuacji. Trybuny wybuchły głośnym krzykiem… To był magiczny moment. Rozłożyłem szeroko ręce z otwartymi dłońmi, uniosłem głowę do góry i zamknąłem oczy. Chłonąłem każdy okrzyk radości, czułem zimny wiatr przenikający przez moje ciało. To była moja chwila, nikt nie mógł mi jej odebrać… Utonąłem w futbolu…

    Cztery minuty później znów poczułem na sobie dotyk Anioła. Za faul na naszym zawodniku w polu karnym sędzia podyktował jedenastkę. Pentecote ustawił piłkę na wapnie i pewnym strzałem umieścił ją w siatce. Tak, moje marzenie spełniało się na oczach prawie czterech tysięcy widzów…

    Goście rzucili się do rozpaczliwej ofensywy, która przyniosła efekt dopiero w 89 minucie, kiedy to w sytuacji sam na sam dobrze zachował się Meslin, napastnik gości. Bramka kontaktowa musiała rozzłościć moich obrońców bo zaledwie minutę później po dośrodkowaniu Mendy’ego z rzutu wolnego gole z woleja zdobył Maire. Mecz zakończył się wynikiem 3:1, a ja utonąłem w objęciach piłkarzy, tak jakbyśmy wygrali mistrzostwo świata…

     

    Ligue 2 Orange (29/38), Stade Armand Cesari (Furiani), Basta, Widownia: 3885

     

    Ejide – Camara, Bridonneau, Maire (k), Lorenzi – Jau, Mendy, Coulibaly (65’ Cahuzac), Ghisolfi – Pentecote (75’ Ben Saada), Andre (56’ Licata)

     

    SC Bastia 3:1 ES Troyes AC

     

    1:0 Andre 56’

    2:0 Pentecote kar 60’

    2:1 Meslin 89’

    3:1 Maire 90’

     

    Niebo nad Korsyką zesłało mi Anioła…

     

    Kiedy zostałem prawie sam na płycie boiska, Karen podeszła do mnie.

    - Za nic w świecie nie oddałabym tej chwili Chris – odparła przykładając swoją ciepłą dłoń do mojego policzka. – Jeżeli tak wyglądają oczy spełnionego marzyciela, chcę się w nie wpatrywać każdego dnia.

    Tej nocy oboje przypomnieliśmy sobie jak to było za pierwszym razem kiedy się poznaliśmy w Holandii… Perfekcyjnie…

     

    Bastia awansowała na drugie miejsce w tabeli…

  18. Następnego dnia już o ósmej stawiłem się w budynku klubowym. Wszędzie jednak było pusto, okazało się, że zajęcia rozpoczynają się o godzinie dziewiątej. Wykorzystałem ten czas na zwiedzenie znajdujących się wewnątrz pomieszczeń. Czułem się jak Kolumb odkrywający Amerykę, wszystko było nowe, niezwykłe… Na koniec trafiłem do szatni piłkarzy. Wędrowałem pomiędzy szafkami czytając ich nazwiska, wodziłem palcami po stojącej pod ścianą tablicy, na której zapewne nakreślana była opracowana przez trenera taktyka. Poznawanie futbolu od wewnątrz było niesamowite. Jednak nadmiar wrażeń wywołał u mnie potężny ból głowy, pamiątka po niedawnym wypadku… Przysiadłem na chwilę na ławce. Nie zdążyłem dojść w pełni do siebie, kiedy pomieszczenie momentalnie zapełniło się piłkarzami i pracownikami klubu, czułem się osaczony, zagrożony… Dobrze pamiętałem pierwszą reakcję zawodników Volendam na mój widok, kpina i powątpiewanie. Nie spodziewałem się jednak, że w przypadku Bastii będzie inaczej. Wszyscy milczeli mając poważne miny, wpatrywali się we mnie jak w muzealny eksponat. To nie była niezręczna sytuacja, to był nowy dla mnie sposób poznania. W ich oczach nie widziałem strachu i niepewności, spoglądali na mnie jak na człowieka, który w życiu niejedno przeszedł, z szacunkiem… Ich oczy wydawały się mówić: - To jest człowiek pełen rozterek i obaw. Człowiek, który doświadczył bólu i odtrącenia. Mimo to nie należy się go bać, bo ma serce pełne wiary i nawet jeżeli byłby pewien porażki, stanąłby do walki kładąc na szali całe swoje życie…

    W tamtej chwili wiedziałem, że pasuję do tego klubu. Czułem, że stoję przed swoją armią, która pójdzie za mną nawet w ogień.

     

    Wypadało w końcu coś powiedzieć.

    - To się nazywa powitanie… - wypaliłem.

    Szatnia momentalnie parsknęła śmiechem, całe napięcie opadło. Tak, pasowaliśmy do siebie… Po chwili wszyscy zaczęli do mnie podchodzić aby się przedstawić i uścisnąć mi dłoń…

     

    Sztab szkoleniowy:

    Michel Padovani (Francja, 45l., Asystent)

    Herve Sekli (Francja, 30l., Trener)

    Frederic Nee (Francja, 32l., Trener) – wielka szkoda, że sam już nie gra…

    Christian Bracconi (Francja, 47l., Trener)

    Dume Murati (Francja, 48l., Trener bramkarzy)

    Rodolphe Duvernet (Francja, 34l., Trener siłowy)

    Patrick Valery (Francja, 38l., Trener juniorów)

    Jean-Paul Ugolini (Francja, 23l.!!!, Trener juniorów)

    William Pugliesi (Francja, 23l., Fizjoterapeuta)

    Loic Paris (Francja, 41l., Fizjoterapeuta)

    Cedric Leitao (Francja, 37l., Fizjoterapeuta)

    Morlaye Soumah (Gwinea, 36l., Scout)

    Yannick Gaden (Francja, 35l., Scout)

     

    Bramkarze:

    Austin Ejide (Nigeria, 23l., Bramkarz)

    Jean-Louis Leca (Francja, 22l., Bramkarz)

     

    Obrońcy:

    Jean-Paul Ugolini (Francja, 23l., Libero, Obrońca (Środek))

    Hassoun Camara (Francja, 24l., Obrońca (Prawy, Środek))

    Jean-Christophe Cesto (Francja, 21l., Obrońca (Prawy, Środek))

    Gregory Lorenzi (Francja, 24l., Obrońca (Lewy, Środek))

    Arnaud Maire (Francja, 28l., Obrońca (Środek))

    Mehdi Meniri (Algieria, 30l., Obrońca (Środek))

    Damien Briddonneau (Francja, 32l., Obrońca/Boczny wysunięty obrońca (Prawy, Lewy))

    Serisay Barthelemy (Francja, 24l., Obrońca/Boczny wysunięty obrońca, Ofensywny pomocnik (Prawy))

    Fethi Harek (Francja, 26l., Obrońca/Boczny wysunięty obrońca/Ofensywny pomocnik (Lewy))

     

    Pomocnicy:

    Yannick Cahuzac (Francja, 23l., Defensywny pomocnik)

    Gary Coulibaly (Francja, 21l., Defensywny pomocnik)

    Yohan Gomez (Francja, 26l., Defensywny pomocnik)

    Kafoumba Coulibaly (Wybrzeże Kości Słoniowej, 22l., Defensywny pomocnik, Pomocnik (Prawy, Lewy, Środek))

    Florent Ghisolfi (Francja, 22l., Pomocnik (Prawy, Środek))

    Fabrice Jau (Francja, 29l., Ofensywny pomocnik (Prawy, Środek))

    Chaouki Ben Saada (Tunezja, 23l., Ofensywny pomocnik (prawy, Lewy), Napastnik (Środek))

    Frederic Mendy (Senegal, 26l., Ofensywny pomocnik (Lewy))

    Alexandre Licata (Francja, 24l., Ofensywny pomocnik/Napoastnik (Środek)) – wypożyczony z A.S.Monaco

     

    Napastnicy:

    Samir Bertin d’Avesnes (Komory, 21l., Napastnik (Środek))

    Pierre-Yves Andre (Francja, 3l., Wysunięty napastnik)

    Xavier Pentecote (Francja, 21l., Wysunięty napastnik)

     

    Tak właśnie prezentowała się kadra SC Bastii. Na tamtą chwilę nie byłem w stanie nic powiedzieć na temat zawodników. Pierwsza jedenastka wydawała się dosyć mocna, poważny problem stanowił natomiast fakt, że kompletnie brakowało równie mocnych zmienników.

     

    Charles podobno kazał mi przekazać, że do czasu pierwszego meczu mam wszystkie uprawnienia jak i obowiązki związane z posadą szkoleniowca. Nie czekałem długo, aby z nich skorzystać, dzięki czemu podpisałem umowy z trzema nowymi zawodnikami, którzy na zasadzie wolnego transferu mieli dołączyć do nas po zakończeniu sezonu, byli to:

     

    Malek Ait-Alia (Algieria, 30l., Obrońca (Prawy, Środek), Defensywny pomocnik) z Montpellier

    Gael Danic (Francja, 26l., Ofensywny pomocnik (Lewy, Środek)) z Troyes

    Julien Feret (Francja, 25l., Ofensywny pomocnik (Prawy, Środek), Napastnik (Środek)) z Stade de Remis

    Ali Karimi (Iran, 29l., Ofensywny pomocnik (Prawy, Środek))

     

    Udało mi się także zakontraktować dodatkowego trenera:

    Jean Gallice (Francja, 58l., Trener)

     

    Niestety nie mogłem liczyć na inne wzmocnienia co wiązało się z tym, że resztę sezonu musiałem dograć aktualnym składem (oczywiście, jeżeli nie wyleciałbym na bruk już po pierwszym spotkaniu). Kolejnym krokiem było przekazanie opaski kapitańskiej dla Maire. Pierre zachował się jak prawdziwy profesjonalista oddając tą funkcję z honorem.

     

    Pracę skończyłem grubo po dwudziestej. Nie wróciłem prosto do domu, do północy siedziałem na plaży ponownie wpatrując się w czyste niebo. Niebo, które jak dotąd było mi przychylne przez ostatnie dwa dni... Niebo, które mogło ze mnie drwić z zamiarem zwalenia mi się na głowę w najbliższy weekend…

  19. Pociąg, samolot, prom, taksówka – tak z grubsza przedstawiał się przebieg mojej podróży do kraju zakochanych. Kiedy wysiadłem z auta w pierwszej chwili byłem przekonany, że Karen musiała pomylić adresy. Stałem przed pokaźnym stadionem umalowanym w niebiesko-białe barwy, prezentował się okazale w pełnym Słońcu. Przez moment poczułem się jakbym był w najpiękniejszym miejscu na Ziemi. Zamknąłem oczy aby zaczerpnąć tego cudownego powietrza, było dokładnie jak w piosence: „I close my eyes only for a moment and the moment’s gone…” Ta chwila nagle uleciała razem z łagodnym wiatrem, razem z nadejściem niewysokiego łysawego mężczyzny.

    - Messieu Krzysztof? – zapytał.

    - Oui – na tym kończyła się moja znajomość francuskiego. - Kim Pan jest? – zacząłem po angielsku.

    - Przysłała mnie madame Karen, proszę za mną – Francuz wziął moją walizkę, po czym skierował swoje kroki w kierunku stadionu, podążyłem za nim.

     

    Kiedy już dotarliśmy na miejsce, zobaczyłem ją siedzącą na jednym z krzesełek. Poszedłem powoli w jej stronę, usiadłem na miejscu obok.

    - Jednak mi ufasz – spojrzała na mnie z poważnym wyrazem twarzy.

    - Pięknie tu – odparłem spoglądając na zieloną płytę boiska.

    - Zanim wyjechałam do Holandii przychodziłam tu niemal codziennie. Uwielbiałam siedzieć samej wśród pustych trybun, rozmyślać o tym co mnie trapi.

    - W takim razie co jest teraz Twoim zmartwieniem? – zapytałem odrywając wzrok od murawy.

    - Ty Chris… - wyszeptała spuszczając głowę. – Nie zaprzeczysz przecież, że w chwili naszego pierwszego spotkania coś się zaczęło. Oboje wiemy, że to nie miłość, ale wyjątkowa przyjaźń połączyła nasze ścieżki – spojrzała na mnie, miała szklane oczy, piękniejsze niż kiedykolwiek.

    - To prawda Karen – odpowiedziałem wlepiając spojrzenie w przejrzystą siatkę zawieszoną na jednej z bramek. – Mimo to, wciąż nie rozumiem dlaczego tu jestem…

    - Widzisz… Jesteś jedyną osobą jaką znam, która postanowiła przeciwstawić się otaczającej rzeczywistości. Podążasz za swoimi marzeniami, nie patrząc na to, co powiedzą inni. Świat rzuca Ci kłody pod nogi na każdym kroku, a Ty uparcie podnosisz się i idziesz dalej w zakazanym kierunku – zobaczyłem jej smutną minę, nie wiedziałem jak zareagować, milczenie wydawało się być jak najbardziej na miejscu.

    - Chris… - zaczęła ponownie. – Ja… - widziałem jak walczy ze sobą, jak stara się odpowiednio dobrać słowa, czekałem cierpliwie okazując zrozumienie. – Ja po prostu nie chcę patrzeć jak po raz kolejny się przewracasz na swojej drodze. Dlatego zdecydowałam się Ci pomóc jednocześnie pomagając sobie… - kiedy skończyła delikatnie chwyciłem ją za rękę i ścisnąłem mocno. Odgarnąłem powoli włosy opadające na jej policzek. Wyszeptałem czule:

    - Jesteś prawdziwą przyjaciółką Karen. Warto było dostać w kość od życia, żeby tylko Ciebie poznać – po tych słowach uśmiechnęła się momentalnie i przytuliła się do mnie. Tak, to była przyjaźń idealna, gdzie jedna połowa wspiera drugą i na odwrót, tak jak Muszkieterowie… Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego…

     

    Po paru minutach wstała powoli i wzięła mnie za rękę mówiąc:

    - Chodź ze mną, czas spełnić marzenia – w tamtej chwili ufałem jej bezgranicznie.

     

    Kilka minut później oboje znaleźliśmy się w obszernym gabinecie. Jego ściany wykończone były w gustownym drewnie, ozdobione obrazami prezentującymi różne sceny piłkarskie. Na błyszczącej podłodze spoczywał dywan mający kształt klubowego herbu (przynajmniej tak mi się wydawało). Pod samym oknem stało duże biurko, za którym siedział starszy mężczyzna, miał splecione dłonie. „Charles Orlanducci” – widniało na złotej tabliczce ustawionej na blacie. Kiedy Karen przedstawiła nas sobie w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza.

     

    - Messieu Chris – rozpoczął mężczyzna. – Mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę z tego, że zapraszając pana tutaj wyświadczam tej młodej damie ogromną przysługę – skinąłem głową twierdząco. – Tym bardziej, że nie ma pan żadnego doświadczenia oraz kwalifikacji na stanowisko jakie chcę zaproponować.

    - Dlatego zrozumiem jeżeli…

    - Proszę mi nie przerywać – zmarszczył brwi Charles. – Osobiście zajmę się wszystkimi formalnościami. Tymczasem proszę na to spojrzeć – odparł podając mi wydrukowany raport o aktualnej sytuacji klubu. Wynikało z niego, że SC Bastia zajmowała obecnie premiowane awansem trzecie miejsce w ligowej tabeli mając tyle samo punktów co drugie ES Troyes AC. Do lidera FC Gueugnon traciła zaledwie jedno oczko, do końca sezonu pozostało dwanaście spotkań. Ostatnią informacją był termin kolejnego meczu, w którym przeciwnikiem miał być sam wicelider.

    - Nic z tego nie rozumiem. Skoro klub jest w czołówce, co się stało z jego poprzednim trenerem? – zapytałem z ogromnym zdziwieniem.

    - Messieu Chris, wyniki sportowe to jedno, liczy się jeszcze lojalność wobec klubu. Powiedzmy, że poprzedni szkoleniowiec nie zaskarbił swoimi wypowiedziami uznania ani mojego, ani kibiców. W końcu sam zrezygnował, był zbytnio zapatrzony w siebie, a nie o to tu chodzi, prawda? – zapytał nabijając tytoniem wyjętą z szuflady fajkę.

    - Owszem Panie Charles. Rozumiem też, że ma Pan wobec Karen dług wdzięczności, ale to nie znaczy, że mam od razu objąć tak odpowiedzialne stanowisko – wypowiadając te słowa spojrzałem na Szwedkę, była nad wyraz spokojna.

    - Proszę, bez niepotrzebnych nerwów messieu. To oczywiste, że nie mogę zapewnić panu długoterminowego zatrudnienia. Madame Karen wyraziła się jasno, poprosiła o szansę… - odparł zapalając fajkę, z której momentalnie wypłynęły kłęby dymu. – I właśnie taką szansę zamierzam panu stworzyć – w gabinecie znów zapanowało długotrwałe milczenie. Jeszcze raz spojrzałem w stronę Karen, uśmiechnęła się do mnie, wyglądała wtedy jak Anioł dostojnie siedząc na szerokim parapecie okna, przez które było widać boisko.

    - Ma pan jeden mecz. Tylko tyle jestem w stanie zaoferować, chociaż i tak uważam to za spore ryzyko, ale jestem człowiekiem honorowym. Dałem madame Karen słowo i zamierzam go dotrzymać – odparł prostując plecy.

    - Jest Pan prawdziwym dżentelmenem, dziękuję – odparła Szwedka.

    - Zatem uważam, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Widzimy się jutro messieu Chris - po tych słowach Charles obrócił się w fotelu spoglądając w sufit, chciałem wiedzieć o czym wtedy myślał.

     

    Wychodząc z gabinetu czułem jak w mojej głowie pojawiają się tysiące pytań bez odpowiedzi. Szczerze powiedziawszy zacząłem się bać. Nie… byłem przerażony. Kiedy Karen odwiozła mnie do mojego nowego mieszkania poczułem się trochę lepiej, moja przyjaciółka zatroszczyła się o wszystko.

    - Jak ja się Ci za to odwdzięczę? – zapytałem.

    - Spełnij swoje marzenie Chris i pozwól mi wtedy spojrzeć w Twoje oczy – uśmiechnęła się życzliwie kładąc klucze na stoliku.

     

    Wieczór spędziłem samotnie stojąc na balkonie. Wpatrywałem się w gwiazdy… Już za pięć dni miało się wyjaśnić, czy to francuskie niebo będzie mi przychylne… Jedyne co mnie martwiło to fakt, że babcia Sofi pochodziła właśnie z Korsyki. Zapach bzu był ostatnią rzeczą jakiej potrzebowałem na tej baśniowej wyspie…

  20. Jeżeli chodzi o starego dobrego CM-a to proponuję ustawienie typu: GK-DL-DR-DC-DC-DMC-DMC-MC-AMC-AMC-FC (DMC i AMC - strzałki do przodu). W tej wersji CM-a (najlepszej IMO) znakomicie się sprawdza, oczywiście zależy jakim składem dysponujesz :> . Ja pamiętam, że przymuszałem zawodników do grania tym ustawieniem, czyli robiłem tak jak zabrania dobra praktyka trenerska. Ale działało!!! :lol:

  21. Cały następny ranek spędziłem na rzucaniu przekleństw do lustra. Nienawidziłem siebie za to, że nie potrafiłem być chłodnym racjonalistą. Byłem marionetką, a Ona pociągała za sznurki. Znów stałem na bezdrożu, beż żadnych planów, bez perspektyw… Przez wybitną głupotę zaprzepaściłem największą szansę swojego życia. Nie winiłem za to Sofi, to był tylko i wyłącznie mój błąd… Błąd, którego już nigdy nie mogłem popełnić. Tego dnia przyrzekłem sobie, że już nie ulegnę słabemu sercu, niech leży i krwawi. Decyzja była ostateczna… XXI wiek nie był dobrym czasem dla niespełnionych romantyków…

     

    Nadszedł czas, aby jeszcze raz poważnie zastanowić się nad swoją przyszłością. Doskonale wiedziałem, że nie stać mnie na drogie kursy w szkole trenerskiej, dla futbolu byłem trupem. Z drugiej strony przerażała mnie wizja ponownych odwiedzin pośredniaka, niestety nic innego mi nie pozostawało. Ostatnią szansą był pan Mietek, który być może mógł mnie przyjąć z powrotem, gdybym okazał skruchę. Pomyślałem, że warto spróbować. Powoli podniosłem się z fotela i wziąłem leżący na komodzie telefon. Kiedy go włączyłem od razu wyświetliło się multum nieodebranych połączeń. – Ona się nigdy nie nauczy – powiedziałem do siebie. Zacząłem niespokojnie szukać numeru do mojego poprzedniego pracodawcy. Przerwał mi nagle komunikat o nadchodzącym połączeniu, to była Karen:

     

    - Witaj Chris, trudno Cię złapać. Jak się czujesz – zapytała spokojnym głosem.

    - Dobrze wiesz, że w tej chwili chciałbym być jak najdalej stąd – odpowiedziałem natychmiast.

    - Właśnie to chciałam usłyszeć – uśmiechnęła się cicho niemal mrucząc do słuchawki.

    - Nie rozumiem… - zupełnie nie wiedziałem o co Jej chodzi.

    - Przyjechałam dziś rano na Korsykę, szef podobno potrzebuje mnie teraz tu, we Francji – przez telefon jej głos brzmiał bardzo przyjemnie, zacząłem nawet przymykać oczy rozkoszując się każdym słowem, nieważne jakie miało ono znaczenie. – Widzisz, mam tu pewnego znajomego, który jest mi winien przysługę. Dzięki mnie, firma udzieliła mu kiedyś poręczenia finansowego…

    - Bogaty i wpływowy kolega… - powiedziałem z ironią w głosie.

    - Daj spokój Chris – lekko ją rozdrażniłem.

    - Przepraszam, mów dalej Karen.

    - Na razie niczego nie mogę zapewnić, więc dokończę jak się spotkamy na miejscu. Zapisz adres.

    - Mam znów wyjechać za granicę? – bardzo rozdrażniła mnie jej wypowiedź. - Jak zauważyłaś, poza swoim domem, nigdzie nie potrafię zagrzać miejsca. Poza tym nie stać mnie na bilety lotnicze, powrót z Volendam wykończył mnie finansowo – odparłem stanowczym tonem.

    - Podaj mi numer konta, zaraz przeleję Ci pieniądze – Karen nic sobie nie robiła z mojego nagłego ataku złości. W pierwszej chwili nie wiedziałem jak mam zareagować na jej chęć pomocy. Po dłuższym milczeniu zapytałem:

    - Dlaczego to robisz?

    - Ufasz mi? – natychmiast zapytała, czułem jej zdeterminowanie. Czy jej ufałem? Znaliśmy się zaledwie kilka dni, spędziliśmy razem noc, niesamowitą noc… Tak krótka znajomość, a ja czułem jakbyśmy bawili się razem jeszcze w piaskownicy. Karen i Ramon, prawie obcy mi ludzie, oboje dali mi szansę na lepsze życie, szansę, której u Sofi nigdy nie dostałem… Czy ufałem pięknej Szwedce? Nie zastanawiałem się długo, wziąłem długopis i zacząłem odznaczać nim ślad na czystej kartce papieru.

     

    I tak los znowu spłatał mi figla, znów kazał mi się pakować. Cztery dni w Holandii, cztery dni w Polsce, teraz wyjazd do Francji… Wcale nie czułem się jak Globtrotter… Bardziej jak włóczęga…

     

    Kolejny krok musiał być pewny i stanowczy. Chciałem spalić wszystkie mosty łączące mnie z dotychczasowym życiem. Nie miałem zamiaru powtarzać błędu sprzed tygodnia, nie miałem zamiaru tu wracać. Bez namysłu skontaktowałem się z agencją nieruchomości, która wystawiła moje mieszkanie na sprzedaż. Dwa dni później byłem już gotowy do wyjazdu. Przed wyjściem z domu pozostało mi tylko zniszczenie ostatniej rzeczy, która mogła być źródłem problemów w przyszłości. Wyjąłem z kieszeni swój telefon i cisnąłem nim o ścianę… „Coś się kończy, coś się zaczyna” – pomyślałem. To był pierwszy dzień reszty mojego życia. Nic już nie mogło mnie zatrzymać. Wszystko co miałem udając się na lotnisko to walizka mieszcząca cały mój dobytek i kartka z wyrytą nadzieją na lepsze jutro. Zmięty kawałek papieru z napisanym niedbale adresem:

     

    „Stade Armand Cesare Furiani BP 640 20601 Bastia”…

  22. Kiedy dotarłem na miejsce Ona już czekała. Spojrzała na mnie po czym bez namysłu ruszyła szybkim krokiem rzucając mi się w ramiona. Poczułem świeży zapach bzu… Czas znowu stanął w miejscu.

     

    - Jesteś, dziękuję… - wyszeptała.

    Do tej pory niemal zdążyłem zapomnieć jakie to uczucie, dotknąć Jej. Życiodajny dreszcz sprawił, że przypomniałem w mgnieniu oka… Staliśmy tak dobrych kilka minut. W końcu delikatnie odsunąłem Ją od siebie mówiąc:

    - Teraz wszystko mi opowiedz.

     

    Tak zaczął się nasz spacer trwający prawie całą noc. Ona mówiła, ja słuchałem… Dowiedziałem się, że Danny był dosyć imprezowym gościem, lubił towarzystwo kobiet. Wieczorami bawił się z kolegami na dyskotekach nic nie mówiąc Sofi. Musiał rozdawać tam swój numer telefonu na prawo i lewo, bo ponoć wcale go nie zdziwiło, kiedy Ona wysłała wiadomość z komórki koleżanki podając się za zupełnie kogoś innego, a Danny bez wahania zgodził się na spotkanie myśląc, że umawia się z jedną z poznanych na imprezie „lasek”. Jednym słowem, dał się złapać, typowy skurwiel.

     

    Czas jak zwykle mijał nieubłaganie, ale w ogóle nas to nie interesowało, oboje potrzebowaliśmy tego spotkania. Nie wspomniałem ni słowem o tym, że zrezygnowałem dla Niej z życiowej szansy spełnienia się… Uznałem, że nie powinna tego wiedzieć. Do domu wróciłem o szóstej nad ranem. Zanim wykończony położyłem się spać dostałem od Niej wiadomość:

     

    „Jesteś wyjątkowym facetem. Jeżeli szczęście trwa tylko chwilę, to dzisiaj będąc przy Tobie czułam się szczęśliwa, chciałam Cię nawet pocałować…”

     

    Kilka razy czytałem tego sms-a. Zasnąłem z szerokim uśmiechem na ustach, wykończony i znów bezrobotny… Krótka praca w Holandii stała się dla mnie pilnie strzeżoną tajemnicą. Wszystko zaczynałem od nowa, dokładnie jak pół roku temu… Jedyną różnicą był fakt, że tym razem miałem motywację do działania. Wszystko było na dobrzej drodze aby zdobyć Jej serce.

     

    Dwa dni później Sofi zaprosiła mnie na kolację. Kupiłem na tę okazję bukiet róż, ubrałem gustowną koszulę i płaszcz. Czułem podświadomie, że to będzie ten przełomowy wieczór. Czułem, że tego dnia przekroczymy granicę przyjaźni…

    Otworzyła mi drzwi zupełnie odmieniona. To już nie była ta Sofi sprzed paru dni, smutna i bezradna. Podarowałem Jej pachnące kwiaty i wszedłem do środka. W mieszkaniu unosił się zapach pieczeni, z pewnością u każdego był w stanie wywołać natychmiastowy ślinotok. Sofi wyglądała niesamowicie. Była ubrana w zwiewną sukienkę idealnie układającą się na Jej kobiecym ciele, na szyi wisiał delikatny łańcuszek. Nie nosiła kolczyków, biło od Niej naturalne piękno.

     

    - Usiądź, chciałabym z Tobą porozmawiać – powiedziała swym dźwięcznym, melodyjnym głosem.

    - Ślicznie dziś wyglądasz – odparłem spoglądając prosto w Jej czarne oczy.

    - Posłuchaj, muszę Ci coś powiedzieć – uśmiech zniknął na chwilę z Jej twarzy. – Ja…

    Nie zdążyła dokończyć kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

    - Nie otwieraj – powiedziałem delikatnie chwytając Jej aksamitną dłoń.

    - Muszę, będziemy mieli dzisiaj jeszcze jednego gościa – szybkim ruchem podniosła się z kanapy i podążyła w kierunku drzwi.

     

    Pierwsze co zobaczyłem to olbrzymi bukiet kwiatów, dużo większy od mojego. Nie musiałem długo się domyślać kto za nim stoi… Nie wierzyłem w to co się działo. Na powitanie Danny pocałował ją w same usta, czule i namiętnie. Potem pomachał do mnie z tym swoim oślepiającym uśmiechem.

    - Cześć Chris. Możesz mi nie wierzyć, ale cieszę się, że Cię widzę – nie wierzyłem mu.

    - Witaj Danny – wstałem i podałem mu dłoń.

    Kiedy spojrzałem na Sofi, zobaczyłem zakłopotanie na Jej twarzy. Założę się, że nawet w połowie nie wiedziała w jak niezręcznej sytuacji jestem ja sam. Po chwili odezwała się patrząc na mnie:

    - Krzysiek, jestem Ci winna wyjaśnienie. Wczoraj widziałam się z Dannym, przeprosił mnie i obiecał, że tamto nigdy więcej się nie powtórzy. Oboje uznaliśmy, że nie możemy tak po prostu przekreślić tego co było między nami, w końcu mamy się pobrać. Zaprosiłam go dzisiaj bo uważam, że macie sobie wiele do wyjaśnienia. Jestem pewna, że się zaprzyjaźnicie – kiedy skończyła, ja już byłem wściekły na samego siebie. Wściekły za to, że tak po prostu przyjęła go z powrotem i za to, że byłem taki naiwny.

     

    Stali teraz oboje przede mną z niepewnymi uśmiechami, czekając na moją reakcję. Sądząc po ich zachowaniu, nie wiedzieli, że czułem się jak kompletny idiota. W końcu przyszedł czas na mój ruch:

    - Sofi… Nie ma zupełnie nic do wyjaśniania pomiędzy mną a Dannym. A jeżeli chodzi o Ciebie, cóż… Cieszę się, że znów jesteś szczęśliwa, ale proszę Cię… Nie każ mi więcej gnać kilka tysięcy kilometrów tylko po to, żeby z Tobą porozmawiać, bo Ty najwidoczniej mnie nie słuchasz…

    Po tych słowach zapanowała cisza. Widziałem smutek w Jej oczach i ogromny żal do samej siebie. Wyszedłem na korytarz i włożyłem płaszcz. Kiedy chwytałem za klamkę Holender odezwał się:

    - Chris daj spokój. Nie ma sensu niczego rozpamiętywać. Usiądź z nami do kolacji, przecież już nie masz po co wracać za granicę – skąd mógł to wiedzieć. - Czytałem w Internecie, Volendam zatrudniło Cię kilka dni temu, ale skoro tu jesteś to musieli od razu Cię zwolnić – odparł z niezachwianą pewnością siebie.

    Kiedy dokończył zdanie spojrzałem na Sofi, kompletnie Ją zamurowało. Byłem święcie przekonany, że już w tamtej chwili wiedziała, że Danny się myli. Mimo to odpowiedziałem:

    - Zwolnić powiadasz? – mówiąc to jeszcze raz zerknąłem na Nią, na pewno wiedziała. Odwróciłem się i zamknąłem za sobą drzwi. Nikt za mną nie wyszedł…

     

    Kiedy dotarłem do domu wysłałem Karen wiadomość:

    „Albo świat jest nienormalny, albo ja kompletnie do niego nie pasuję.”

    Po chwili dostałem odpowiedź:

    „Rozumiem, że Kopciuszek znowu wybrał Księcia.”

     

    Zupełnie zrezygnowany położyłem się do łóżka. Wyłączyłem od razu telefon, Sofi na pewno zaczęłaby dzwonić…

×
×
  • Dodaj nową pozycję...