Skocz do zawartości

citko

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    1 612
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Zawartość dodana przez citko

  1. 31. W pierwszym spotkaniu trzeciej kwalifikacyjnej rundy Ligi Mistrzów warszawska Legia wygrała u siebie po wielkim trudzie z Mistrzem Austrii, Rapidem Wiedeń 1:0. Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył w 48. minucie Rafał Wolski. Z racji, że rewanż już za tydzień, a w międzyczasie Rapid zobowiązał się do rozegrania spotkania kontrolnego z nami, liczyłem na to, że w meczu tym wystąpią ich rezerwiści. Spodziewając się tego faktu równie naturalnie jak tego, że po nocy nastąpi nowy dzień, wystawiłem do gry mocny, ale nie najmocniejszy skład. Jakież było moje zdziwienie, gdy na boisku wystąpiła praktycznie ta sama jedenastka co w meczu z Legią. Był to jasny sygnał, że prowadzący drużynę Peter Pacult łożył większy nacisk na rozegranie spotkania z grającym w podobnym stylu polskim zespołem, aniżeli na możliwość odpoczynku i zregenerowania sił przed rewanżem. Taki obrót spraw przyczynił się do tego, że z Austriakami nie grało nam się najlepiej, ale trudno było mówić, czy po początkowej równorzędnej walce ten mecz sobie odpuścili czy to my zagraliśmy tak wspaniale. W każdym razie pierwsza połowa nie przyniosła zmiany rezultatu, choć to my byliśmy lepsi i to nam należało się prowadzenie, co odzwierciedlały meczowe statystyki (60-40% posiadania piłki i w strzałach 8-0). Wyraźnie jednak brakowało nam celności, bo spośród tych wszystkich strzałów, które oddaliśmy na bramkę Rapidu, tylko jeden był celny. Co warte odnotowania, goście w tej połowie za sprawą Roberta Lechnera zdobyli nawet bramkę, z tymże wpadła ona z pozycji spalonej i nie została uznana. Fakt faktem obudziło to we mnie małe zaniepokojenie. Po zmianie stron obraz gry nie zmienił się i minęły długie minuty, nim goście w końcu powąchali piłkę w ofensywie. Jednym słowem mógł to być mecz okraszony znanym w żargonie piłkarskim powiedzeniem niewykorzystanych szans, które się mszczą, bo w 73. zupełnie niespodziewanie straciliśmy gola po błędzie dwójki naszych stoperów i nie zapowiadało się byśmy w końcu naprawili nasze zwichrowane celowniki. Na 10 minut przed końcem meczu postawiłem wszystko na jedną kartę — kazałem drużynie wyjść odważnie do przodu (zmiana strategii: kontrola-->ofensywa) i co tu dużo mówić... był to jeden z moich strzałów w dziesiątkę w tym meczu. Sebastian Radzio ładnym, prostopadłym zagraniem na wolne pole wypuścił włączającego się z lewej obrony Dudu Paraibę, który nie okazał skruchy bramkarzowi gości, doprowadzając wyrównania. I jeżeli nazwać tę decyzję jako świetną, to z kolei wymuszenie na piłkarzach swoistego ofensywnego kamikadze (ofensywa-->przewaga liczebna) już w przedłużonym czasie gry, które przyniosło gola na 2:1, jak zatem nazwać? W ostatniej minucie meczu Hachem Abbes upadł w polu karnym pod naporem dwóch obrońców Rapidu, a że Bartosz Ślusarski lubi bić jedenastki, to skorzystał z tej niepowtarzalnej okazji i tym razem.
  2. 30. Szaleństwo związane z otwartym okienkiem transferowym w Europie udzieliło się również na polskim rynku, gdzie co chwila dochodziło do jakichś wewnętrznych ruchów. Lechia Gdańsk na przykład za 4 miliony złotych przyciągnęła z Wisły Gordana Bunozę, Lech Poznań podał rękę spadającemu z Ekstraklasy z ŁKS-em Sebastianowi Szałachowskiemu (1.1mln złotych), a Jagiellonia Białystok zgłosiła się po perspektywicznego Marcina Wodeckiego z Górnika Zabrze (1.8mln). Nie zabrakło również wielkich powrotów do polskiej ligi. Najbardziej spektakularny był oczywiście wolny transfer Jurka Dudka do naszego zespołu, ale nie wolno w tym miejscu zapominać również o Adrianie Mrowcu, któremu nie udało się zawojować ligi szkockiej z Hearts i tym samym powrotu do Jagiellonii (1.3mln), czy też Mirosława Sznaucnera, który z PAOKu po wielu latach spędzonych w Grecji znalazł miejsce w Lechii Gdańsk (wolny transfer). Więcej do polskiej ligi niż rodaków napłynęło jednak obcokrajowców i wśród ciekawszych nazwisk należy wymienić transfery Legii Warszawa: Rumuna Florina Gordosa ze Steauy Bukareszt za 1mln, czy też Chorwata Dino Spehara z Dinamo GNK za 3.2mln. Ciekawym ruchem okazało się też ściągnięcie Daciana Vargi (27, RUM) do Lecha Poznań za 725 tysięcy, co na pewno wzmocni lewą flankę Kolejorza po odejściu czy to Kevina Bobsona, czy Bartosza Ślusarskiego. Niewątpliwie również Ekstraklasa pożegna się ze swoimi gwiazdami, które wybrały zarobek w bardziej zamożnych ligach. Tomasz Kupisz z Jagiellonii zasili Bundesligę w Hanoverze (7.5mln), Sergey Krivets opalał się będzie w słonecznym, greckim Panathinaikosie Ateny (7.5mln), Maciej Sadlok z Polonii Warszawa wyjechał do kraju Cristiano Ronaldo i reprezentować będzie Bragę (3mln), a Aleksandar Vuković z Korony Kielce schyłek swej kariery zawodowej zarezerwował sobie w austriackim SV Mattersburg (1.4mln). Wśród wszystkich tych i całej reszty transferów wyglądaliśmy niczym biedne kopciuszki, bo dotąd wydaliśmy na ten cel zaledwie 85 tysięcy złotych, choć pieniędzy nam nie brakuje. Z nieskrywaną zazdrością spoglądałem jednak w stronę operatywności Roberta Maaskanta wespół z Bogusławem Cupiałem w zakresie ruchów transferowych, jakie przeprowadzili w tym czasie w Wiśle Kraków. Biała Gwiazda za kwotę zaledwie 4 tysięcy złotych uzbroiła się w występującego dotąd w lidze izraelskiej Nigeryjczyka Andersona Westa, który przejawia spore umiejętności jak na swój wiek (22 lata). Oprócz tego na transferach zarobiła już ponad 16 milionów, z czego głównie na sprzedaży innego Nigeryjczyka, Fegora Ogude, do francuskiego Toulouse za ponad 10 milionów. Dodam tylko, że w zeszłym sezonie wykupili go z norweskiej Valarengi za ledwo 80 tysięcy złotych. To się nazywa kręcić biznes. Początkiem sierpnia jak rojące się wokół chlewa muchy rozganiałem na prawo i lewo chore zapędy włodarzy innych klubów, którzy chętnie zobaczyliby u siebie moich zawodników. Angielskie Cardiff, które w zeszłym sezonie awansowało do Premiership, wściekło się na punkcie Mariusza Rybickiego, któremu przewidywali już wielką karierę w swoich szeregach. 3 milionami złotych mogli jednak podetrzeć sobie równie dobrze swoje tyłki. Piast Gliwice z kolei złożył ofertę rocznego wypożyczenia Rafała Augustyniaka, któremu obiecał w I lidze wyjściowy skład. Jakubem Bartkowskim czy Igorem Alvesem interesowały się portugalskie kluby, Sebastiana Maderę łączono z rosyjską Ekstraklasą, zaś Dudu Paraibą żywo zainteresowała się Wisła Kraków. Nie chcąc pozbywać się na tym etapie żadnego z nich, wszystkie poważne i te mniej poważne oferty odrzucałem, choć może samo wypożyczenie Augustyniaka nie byłoby aż nadto złym posunięciem. Zawodnik ograłby się w I lidze i już w przyszłym sezonie był gotowy na walkę w Ekstraklasie z Widzewem. Na trzy tygodnie przed rozpoczęciem rozgrywek Ekstraklasy jej komisja wymuszała na nas wskazanie kapitana drużyny i jego zastępcy. Oczywistym było, że posiadający najwięcej ogłady Łukasz Broź pozostanie nim dalej. Obiekcje natomiast miałem co do Mindaugasa Panki, który w zeszłym sezonie na tym poletku nie sprawdził się do końca. Po krótkich rozważaniach podjąłem decyzję o tym, że opaskę wicekapitana obejmie wyrażający większy dystans do otoczenia Sebastian Madera. W tym czasie również każdy z piłkarzy dostał swoje koszulkowe numery na ten sezon. Z numerem "1" grać będzie u nas Jurek Dudek, numer "2" trafił w ręce młodego Patryka Stępińskiego, dla którego jest to spore wyróżnienie, wolna "8" przypisana została Mateuszowi Mączyńskiemu, zaś Kamil Wenger dostał ostatni z możliwych numerów - "99".
  3. 29. W ostatnim sparingu lipca zmierzyliśmy się z najsłabszym sparingpartnerem, jakiego mieliśmy w zanadrzu, a mianowicie 3-ligowym Motorem Lublin. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli dodam, że ten mecz wygraliśmy bezpardonowo 3:0, a kadra, która w nim wystąpiła, dalece odbiegała od tej podstawowej. Spotkanie okupiliśmy kontuzją Macieja Siwka, który przez pękniętą kość przedramienia wypadł ze składu na co najmniej miesiąc. Tym samym dołączył do kontuzjowanych ostatnimi czasy na treningu Przybylskiego i Bartkowskiego oraz cierpiącego na grypę Mielcarza.
  4. 28. Wykupienie Wengera z SMS-u Łódź okazało się być łatwiejsze, niż myślałem. Biorąc pod uwagę fakt, że w przeszłości współpraca między klubami odbywała się zawsze na medal, nie było większego problemu z transferem piłkarza, który nie rokował najwyższych nadziei. Widzew za zadowalającą obie strony opłatą zbierał najbardziej uzdolnionych, zapewniając im dalsze piłkarskie szkolenie na wyższym poziomie - vide Jakub Rzeźniczak, Radosław Matusiak. Gdyby nie fakt, że Wenger tak naprawdę miał nieco więcej wiosen, niż widniało to w jego piłkarskim życiorysie, powiedziałbym, że stanął przed swoją życiową szansą na wylansowanie się w futbolowym świecie. Realia mówią mi jednak, że w jego przypadku prochu już nie wymyślimy. Gdyby to, co piszę było tylko fikcją literacką, to zapewne za transfer Wengera do nas Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Łodzi dopłaciłaby nam skrzynkę wódki i dwie oranżady, ale że wydarzenia miały miejsce naprawdę, to 85 tysięcy z portfela Sylwestra Cacka musieliśmy wyłożyć. Patronujący szkołę z nieba śp Kazimierz Górski też by się pewnie przy tym uśmiechnął. Europejskie puchary ruszyły pełną parą, a jak odnalazły się w nich polskie zespoły? Warszawska Legia nie bez trudu uporała się z mołdawską Szkendiją, notując w dwumeczu korzystne 4:2. Podopieczni Macieja Skorży odnieśli zasłużone zwycięstwo na wyjeździe 3:0 (Danjel Ljuboja 2, Miroslav Radović), ale w rewanżu długo męczyli się o końcowy triumf. Na Pepsi Arena do 73 minuty Szkendija wygrywała już 2:0 i, co gorsza, śmierdziało kolejną bramką, która przedłużała ich szansę na awans po ewentualnej dogrywce. W sukurs Legionistom przyszedł jednak prowadzący spotkanie Andrea Romeo, który odgwizdał rzut karny. Miroslav Radović nie mógł nie skorzystać z tego prezentu i zapewnił Legii trzecią rundę. W niej zaś Mistrzowie Polski zmierzą się z Rapidem Wiedeń, z którym, jak może pamiętacie, zmierzymy się w międzyczasie w sparingu. W Lidze Europejskiej Śląsk Wrocław nie spuszcza z tonu i tym razem staranował na drodze irlandzki Dundalik 4:0 w ramach drugiej rundy kwalifikacyjnej. Na to zwycięstwo przyszła podopiecznym Oresta Lenczyka skromna zaliczka u siebie 1:0 (Piotr Celeban) i rewanżowe, już nieco bardziej efektowniejsze, 3:0 (Cristian Diaz 3). Poznański Lech w tej rundzie zaczął dość szkaradnie, przegrywając w Zenicy z Czelikiem 1:2 (Vojo Ubiparip), ale w rewanżu okupił swoje winy, wygrywając pewnie 3:0 (Artjoms Rudnevs 2, Semir Stilić). Trzecia runda kwalifikacji będzie jednak dla naszych zespołów dość trudna; Lech zmierzy się z Grasshoppers Zurych, Śląsk z Crveną Zvezdą, a debiutująca w tych rozgrywkach Sandecja ze Spartakiem Moskwa.
  5. 27. Mecz z Olimpią Elbląg, która utrzymała się w swoim premierowym sezonie w I lidze, był wspaniałą okazją do zaprezentowania się przez wszystkich tych, którzy dotąd na boisku rozegrali znikomą ilość minut. Bez problemu więc można było nazwać nasz zespół rezerwami, a graczy, którzy w nim wystąpili, juniorami, gdyż średnia wieku oscylowała w granicach 19 lat. Czy w takich warunkach można było liczyć na dobry rezultat? Zobaczmy... O pierwszej bramce dla Olimpii zadecydował błąd w kryciu Patryka Stępińskiego, który dał się okiwać "na raz" bardziej doświadczonemu Wierzbickiemu. Była 11 minuta i do tej pory aż cztery razy atakowaliśmy bramkę naszego rywala, podczas gdy akcja Wierzbickiego była pierwszą tego typu, na domiar złego, zakończoną od razu golem. Taki rezultat pozostał już do końca pierwszej części meczu, w której moja drużyna, może nie tyle co dyktowała warunki gry, ale na pewno była stroną przeważającą. Tuż po przerwie Mateusz Mączyński doprowadził do wyrównania przepięknym uderzeniem z woleja po dośrodkowaniu Rafała Serwacińskiego i sprawiedliwości stało się zadość. Mogliśmy pójść za ciosem i golem udokumentować to, na co zasługiwaliśmy z przebiegu meczu, ale w 64. minucie Liviu Abuzatoaie otrzymał czerwoną kartkę i wszystkie nasze plany szlag trafił. Na efekty osłabienia nie trzeba było długo czekać; w 71. minucie Grzegorz Szymanek pokonał Konrada Przybylskiego uderzeniem z głowy po rzucie rożnym i odtąd trzeba było pilnować się przed tym, by nie stracić więcej bramek. Jednakże ostatnia faza meczu należała tylko i wyłącznie do nas. W 74. minucie Rafał Serwaciński przypieczętował golem na 2:2 najlepszy mecz, jaki widziałem w jego wykonaniu w Widzewie, a Veljko Batrović, już w przedłużonym czasie gry, niemal z zerowego kąta umieścił piłkę po rzucie wolnym wykonywanym przez Damiana Ceglarza z połowy boiska. Widziałem tego kolesia z ławki trenerskiej i niejednokrotnie w ciągu meczu jego twarz przewinęła mi się przez oczy, przywodząc odczucie, że już go kiedyś gdzieś widziałem. Jakie mogło być moje zdziwienie, gdy po ostatnim gwizdku usłyszałem za sobą jego głos, a gdy się odwróciłem, by spojrzeć kto to, tej osoby już nie było. Piłkarze opuścili plac gry w skowronkach. Nie mogło być przecież inaczej, gdy odmienia się losy spotkania po przerwie i to jeszcze w osłabieniu jednego zawodnika. Świetnie byłoby, gdyby takie obrazki były naszą sztandarową specjalnością w sezonie. Czy przejmowałbym się trzema golami Ljuboji w meczu ligowym, wiedząc, że w drugiej połowie i tak dopniemy swego? Odpowiedź jest oczywista. Obiekt w Elblągu pozbawiony był jakiegokolwiek oświetlenia, więc biorąc pod uwagę godzinę rozegrania meczu, niemal natychmiast po jego zakończeniu, znacznie pociemniało na horyzoncie. Wtopiłem się w ławkę i jeszcze przez moment w ciszy wchłaniałem wspaniałe chwile dzisiejszego zwycięstwa. Może uznacie mnie za dziwoląga, wszak był to tylko sparing, aczkolwiek dla mnie samego jego wartość była znacznie większa. W Widzewie jestem dopiero rok, a oto proszę: kolejny dojrzały owoc mojej pracy. Jeżeli ktoś twierdzi, że polska młodzież nie jawi w sobie ni krzty piłkarskiego talentu, to zapraszam na Piłsudskiego i chętnie obalę tę teorię. Tok rozmyślań nad tym, co jeszcze mnie czeka i jakie będą koleje losu w nadchodzącym sezonie, jak i w zbliżającej się powoli przyszłości, przerwała mi pohukująca, lecąca nade mną sowa, udająca się najwyraźniej na nocne łowy. Opuściłem więc stadion i udałem się powolnym krokiem za podopiecznymi do szatni, układając po drodze w głowie jakąś ambitną przemowę, która mogłaby wskrzesić w nich takiego powera i nadać sens temu co robią na najbliższe sto lat. Nie doszedłem jednak nawet do połowy tunelu elbląskiego stadionu, gdy ów osobnik, tym razem twarzą w twarz, zagrodził mi przejście dalej. — I co? — zapytał arogancko. — I co, co? — odpowiedziałem zaskoczony. Poważna mina młodego człowieka trzymała mnie w napięciu parę sekund, aż nagle wykrzywiła się w grymasie, ukazując ogromnego jak murzyński kutas marsa na czole. Jak gdyby nigdy nic, parsknął śmiechem. — Z czego się, do licha śmiejesz — zapytałem zdekoncentrowany. Młodzieniec po chwili uspokoił się, wziął głęboki oddech i powiedział: — Może zacznijmy od początku. Jestem Wenger i chciałbym u ciebie zagrać — zakpił zawadiacko. Stanąłem jak wryty. Neurony w mojej głowie pędziły jak oszalałe, chcąc jak najszybciej opuścić głowę przez potylicę i wydostać się na świeże powietrze. Spojrzałem na niego z ukosa, następnie znowu wykrzywiłem głowę i spojrzałem z drugiej strony. To było przecież niemożliwe. — Nic mi nie powiesz, citek? — Uśmiechnął się serdecznie. — Myślałem, że chociaż się uśmiechniesz — wyjawił. — Ale, ale... — długo nie mogłem wytargać z siebie ani słowa — to naprawdę ty? — zapytałem niedowierzająco. — No, a kto inny? Anioł stróż? — odpowiedział pytająco głosem Czarka Pazury ze sceny z "Nic śmiesznego".— Ten sam pyszałkowaty ton. — Ta sama oszkliwa morda — zripostował. Zaśmialiśmy się i rzuciliśmy sobie bratersko w ramiona. Chwilę jeszcze spoglądałem na niego, poznając faceta, z którym w przeszłości niejedno przeszedłem, co może brzmieć nieco dziwnie ze względu na swój nadal młody wiek. Jego oczy zdradzały wszystko. Nawet to, że ma dużego ptaka. — Być może nawet spodziewałem się, że zrobisz sobie lifting twarzy, no ale z tą nieco przesadziłeś. — Zerknąłem na odmłodzonego o jakieś 20 lat kumpla. Operacje plastyczne czynią jednak cuda.— Mógłbyś być moim bratem! — Nie przesadzasz, stary? — zapytał z przekąsem. — Masz mnie za jakiegoś dziadka? — Nie no, coś ty. — Uśmiechnąłem się. — Chociaż, pamiętając cię jeszcze z czasów, kiedy studiowałem w Krakowie, niekiedy na takiego uchodziłeś wśród uczniów. Szturchnął mnie w ramię, lekko mnie nawet w nim zaświergotało. — Stare, pamiętne czasy. — Zadumał się przez chwilkę. — Niestety to już się nie powtórzy. — Wyraźnie posmutniał. — Dokładnie — przyznałem rację. — Nie powtórzy, bo z tą twarzą nie będziesz już autorytetem dla swoich studentek. — Chyba już nie uczysz? — Marna płaca, średnia kadra, dużo roboty, ale chociaż moje uczennice w jakiś sposób nadawały rytm temu, co robiłem. Na dłuższą metę nie dało się jednak połączyć tej roboty z tym, co lubię najbardziej. Jedyny pozytywny aspekt tego taki, że pozostały chociaż kontakty. — Nie spodziewałem się, że cię jeszcze zobaczę — rzuciłem tonem troskliwego, starszego brata opiekującego się młodszym rodzeństwem. — Szukałem tak naprawdę wszędzie, słuch o tobie zaginął, myślałem, że coś się wydarzyło. Coś złego. — Jak widać jestem cały i zdrów. Popatrz... — Podciągnął koszulkę, ukazując wspaniale wyrzeźbiony brzuch. W oczach dostrzegłem dumę z tego, co tam wyhodował. — Trzeba lekko o siebie zadbać, grubasie. Wymusił ze mnie śmiech, spodziewając się zarazem jakiejś ciętej riposty. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze przekomarzaliśmy się w ten sposób, tym razem jednak obrałem nieco bardziej obronną taktykę. — A tam... Ewie się podobam, więc nie ma tragedii. Pieniądze i medialność też robią swoje. Wiesz, ile próśb o moje zdjęcie z autografem wyrzuca do kosza co miesiąc moja małżonka od fanek? Niektóre wysyłają nawet swoje w negliżu. — No właśnie, a jak tam Ewa — zapytał wyraźnie podekscytowany faktem, że już nie jestem singlem, ignorując moje przechwałki. — Dobrze nam się układa. — Naprawdę? — zapytał z niedowierzaniem. — Słyszałem coś zupełnie innego. Chociaż... — zadumał się chwilę — było to już jakiś czas temu. — Skąd ty to wszystko wiesz? — A czego się spodziewałeś od najlepszego detektywa w kraju — Zaśmiał się dumnie. — Czasami mam wrażenie, że wiem więcej od prezydenta na tematy super ściśle tajne. — Zuchwały to byłeś zawsze — odpowiedziałem, sztucznie się uśmiechając. — Ale ktoś kiedyś powinien cię nauczyć dobrych manier. — W moim fachu trzeba się dostosowywać do sytuacji — rzekł, drapiąc się po czole. — I do ludzi — dodał. — Skoro tak mówisz, to coś w tym musi być. A słuchaj... wspominałeś coś o tym, że chcesz u mnie grać? Co masz na myśli? Przeszukał kieszenie spodni, aż w końcu wyciągnął nowiuśki, skórzany portfel z logiem Ochnika. Chwilę w nim pogrzebał, ukazując zarówno dowód tożsamości, jak i jakiś dokument. Spojrzałem na pierwsze. Odmłodził się, mając na dodatek oryginalny dowód tożsamości. Druga kartka ukazywała kawałek piłkarskiego życiorysu, a z niej w oko wbił mi się fragment: — Ściągnij mnie, nie będę sporo kosztować. Razem odkryjemy mroczne tajemnice szantażystki twojego wuja dokładnie tak, jak chciałeś — powiedział, chowając z powrotem dokumenty do portfela. — Skąd ty o tym.... — W chwili mówienia przerwał mi: — Gdybym nie wiedział, nie nazywałbym się Wenger — odparł dumnie i zaczął się śmiać w swoim wengerowskim stylu.
  6. Chylę czoła w stronę projektów, które wymuszają prowadzenie więcej niż jednego klubu, bo z doświadczenia wiem, że jeżeli coś się pierniczy (tj.: gra wykrzaczy bądź zabraknie prądu, a gramy na peciaku), to trzeba naprawdę wielkiego hartu ducha, by te wszystkie mecze powtarzać (tym bardziej gdy się uprzednio prowadziło opis do nich). Mam jednak nadzieję, że u Ciebie wszystko było w porządku i będzie aż do samego końca projektu. Ciekawie piszesz. Powodzenia!
  7. 26. Śląsk Wrocław dopełnił formalności w Walii i rozłożył na łopatki tamtejszy Llanelli AFC w rewanżowym spotkaniu pierwszej kwalifikacyjnej rundy Ligi Europejskiej. Podopieczni Oresta Lenczyka zwyciężyli 3:0 (Sebastian Dudek, Jakub Kowalski, Rok Elsner) i zamknęli dwumecz zachwycającym bilansem rzędu 9:0. Teraz czeka ich kolejny wyjazd na Wyspy, albowiem w kolejnej rundzie los przydzielił im irlandzki Dundalik. Rozpoczynający również od drugiej rundy kwalifikacyjnej Lech Poznań trafił natomiast na bośniacki Czelik Zenica. Montpellier Herault obrał Wronki jako dogodne miejsce do szlifowania formy do nowego sezonu i podczas tego pobytu połączył przyjemne z pożytecznym — trenował do rozpuku w tamtejszym ośrodku, jak również rozegrał dwa mecze kontrolne. Zanim Francuzi dotarli do Łodzi na mecz z naszą drużyną, pofatygowali się przyjazdem do Krakowa, mierząc się z Wisłą. Tam zaprezentowali się dobrze, ale swoją grą nikogo na kolana nie rzucili, remisując ostatecznie 2:2. Wynik z Raymana przynosił nam nadzieję na równie dobry rezultat u nas. Tak doprawdy był to pierwszy mecz podczas letniego okresu przygotowań, który rozegraliśmy na własnych śmieciach. I pierwszy tak dobry. Klasa rywala dawała się we znaki przez pełne 90 minut gry, ale nie bez kozery mówi się, że Widzewiacy posiadają charakter. Dwa razy bowiem goniliśmy wynik i dwa razy wychodziliśmy obronną ręką. Co prawda sami również przez jakiś czas prowadziliśmy, ale sędziujący zawody Artur Ciecierski wyraźnie robił nam pod górkę. Dlaczego tak uważam? Otóż w 28. minucie uznał bramkę gości zdobytą ze spalonego, a w 57. minucie podyktował rzut karny za wątpliwy faul Łukasza Brozia na Garrym Bocaly. To wszystko przełożyło się na ostateczny remis 3:3 ze wskazaniem na naszą drużynę, która zresztą wykazała 59% posiadanie piłki przy nodze. Świetny występ zaliczył Bartosz Ślusarski, zdobywając 2 bramki i asystę. Maciej Mielcarz pomimo straty aż 3 bramek obronił wszystko, co mógł, zbierając całkiem pochlebne opinie od obserwatorów (6.9).
  8. 25. W połowie lipca zmierzyliśmy się grającą w 2 Lidze Stalą Stalowa Wola i było to spotkanie, w którym w końcu się przełamaliśmy. Nie mogło być przecież inaczej w meczu z rywalem, który standardem odbiegał od wszystkich dotychczasowych razem wziętych. Co prawda pierwsza połowa zakończyła się stanem bezbramkowym, kiedy z uporem maniaka kontynuowałem grę nowym ustawieniem, ale za to w drugiej, po przejściu na wyuczone 442 z wysuniętymi skrzydłowymi, w końcu zaczęliśmy strzelać. Worek z bramkami rozwiązał tuż po przerwie Riku Riski, który po półrocznym wypożyczeniu do szwedzkiego Orebro SK w końcu wykazuje zadowalające umiejętności nie tylko wykańczania akcji, ale także rozgrywania piłki. Pięć minut po nim udaną kontrę sfinalizował plasowanym uderzeniem obok interweniującego Sebastiana Dydo Sylwester Patejuk, dla którego również było to swego rodzaju przełamanie. Kropkę nad "i" postawił w ostatnim kwadransie gry Marcin Kaczmarek po świetnym dośrodkowaniu drugiego z naszych nominalnych skrzydłowych, a w tym meczu napastnika — Bartosza Ślusarskiego. Nawiasem dodam, że mecz ze Stalą zorganizowaliśmy w ekspresowym tempie, a wszystko po to, by nieco podnieść pikujące w dół morale zawodników po nieudanych, europejskich wojażach. Innego scenariuszu jak nasze zwycięstwo nie przewidywałem, więc ustabilizowanie ich na poziomie dobrym bądź też minimalny wzrost, traktowałem jako konieczność przed arcytrudnym spotkaniem z Montpellierem. To zaś wypływało z chęci dobrego zaprezentowania się w rywalizacji z najcięższym z naszych rywali podczas letnich przygotowań, co nie powinno raczej nikogo dziwić w kontekście batów, jakie zaliczyliśmy ostatnio z Köln. Sam mecz z Francuzami nie rozwiązywał jednak problemu związanego z rozdysponowaniem wolnego czasu, który został nam do inauguracji ligi. Jako że byłem zwolennikiem ogrywania się zawodników w gierce, zaplanowaliśmy jeszcze sparingi z następującymi drużynami:
  9. Istotnie, bacao. Thx. 24. Sparing z Düsseldorfem był dla nas piątym spotkaniem sparingowym po wakacyjnej przerwie i biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nie udało nam się wygrać, mieliśmy wielki apetyt, żeby to w końcu zrobić. Wszystko wydawało się iść zgodnie z planem, gdy w 15. minucie meczu Denis Glavina powtórzył wyczyn z poprzedniego meczu i po fantastycznej wystawce Bena Dhifallaha do boku zdobył gola na wagę prowadzenia. Nasi rywale z zaplecza Bundesligi nie należeli jednak do słabych drużyn, czego dowodem było 5. miejsce na mecie zeszłego sezonu, więc, jakby nie spojrzeć, porażka z nami nie wchodziła w grę. W 32. minucie Juanan wykorzystał dośrodkowanie z rzutu rożnego swojego partnera, doprowadzając do wyrównania. Powieliliśmy w tym meczu taktykę z poprzedniego meczu, która sprawdza się tym samym z rywalami, którzy przekładają ofensywę nad defensywą. 1.FC Köln, w którego składzie występuje na co dzień Sławomir Peszko i Adam Matuszczyk, było naszym najgroźniejszym rywalem podczas zgrupowania w Niemczech. Po średnich jak na nasze warunki spotkaniach z Arminią i Düsseldorfem, by wygrać, musielibymy chyba wznieść się na szczyty umiejętności. Między słupkami stanął Jurek Dudek, choć przed przyjazdem tutaj zakładałem, że każdy z bramkarzy otrzyma równą szansę do zaprezentowania swoich walorów, co skończyło się dłubaniem w nosie przez znudzonego Michała Pytkowskiego na ławce rezerwowych. Nasz 23-latek nie powąchał podczas zgrupowania w Niemczech murawy ni razu, a w ostatnim meczu, jakby nie spojrzeć, mógł się z tego nawet cieszyć. Nasi rywale pomylili zawody piłkarskie z inną dyscypliną sportu, a mianowicie slalomem gigantem, my zaś nie pozostaliśmy dłużni na taki obrót spraw i strzelaliśmy w ich kierunku jak do kaczek. Rezultat był taki, że Köln zakończyło rywalizację z korzystnym rezultatem 4:0, ale okrasiło je aż trzema poważnymi kontuzjami.
  10. 23. Sezon przygotowawczy w pełni, a co za tym idzie - masa sparingów do rozegrania i wiele rzeczy do przetestowania. Wszystko zaś po to, by - jak nadejdzie już właściwy moment i rozpoczną się rozgrywki ligowe - być przygotowanym na wszystko. Cieszyłem się niezmiernie, że mamy jeszcze ponad miesiąc czasu na przygotowanie się na ten "moment", bo gdyby ten "moment" nadszedł już teraz, a my sami zaprezentowalibyśmy się jak na Litwie, kibice pożarli by nas żywcem. Nie dla wszystkich jest to jednak czas przygotowań, testów czy też możliwości budowania kondycji. Początek lipca to również inauguracja europejskich pucharów, a w nich cztery polskie zespoły. Na pierwszy ogień rzucony został Śląsk, który rozpoczął Ligę Europejską od pierwszej rundy eliminacyjnej. W niej zaś czekało walijskie Llanelii, które w pierwszym meczu przyjechało do Wrocławia z chęcią urwania punktów i przygotowania sobie handicapu przed rewanżem, ale z całego tego planu wyszło ostatecznie pstro. Podopieczni Oresta Lenczyka rozgromił rywala wynikiem 6:0, zapewniając sobie właściwie awans już w pierwszym meczu. Bramki dla trzeciego zespołu Ekstraklasy ubiegłego sezonu zdobyli: Rok Elsner (2), Daniel Ciach (2), Łukasz Gikiewicz i Jakub Kowalski. Lech Poznań rozpocznie zmagania w tych rozgrywkach od drugiej rundy kwalifikacyjnej, a Sandecja Nowy Sącz od trzeciej. Legia Warszawa zaś w drugiej rundzie kwalifikacyjnej do fazy grupowej Ligi Mistrzów zmierzy się z mistrzem Macedonii — Szkendija HB. Jurek Dudek przystał na roczną propozycję kontraktu wynoszącą niespełna 7 tysięcy złotych miesięcznie, co jak na zawodnika takiego kalibru było kwotą niewiarygodnie śmieszną. Oczywiście to nie chęć wzbogacenia się była czynnikiem rozpoczęcia współpracy z nami, bo naszych płac i tych z Realu nie ma nawet sensu porównywać. Prawdziwym powodem była możliwość kształtowania się na stołku trenera. Biorąc pod uwagę jego piłkarskie CV, w ciemno zaproponowałem stanowisko trenera bramkarzy, które przyjął z nieskrywaną satysfakcją. Na dwie godziny przed zaplanowanym meczem z Arminią Bielefeld na zgrupowanie dotarł testowany Mateusz Mączyński (19, POL; AM/FC), któremu w czerwcu skończył się kontrakt z Arką Gdynia. Bez wahania wrzuciłem młodziaka na szeroką wodę i w popołudniowym meczu trzymałem go niemal najdłużej na murawie spośród wszystkich moich zawodników (tylko Dudek bronił przez pełne 90 minut). Jako że zagrał bardzo poprawnie i swoją szansę wykorzystał, nie zamierzałem trwonić czasu. Wieczorem przysiedliśmy przy wspólnym stoliku i Mati złożył podpis na 3-letnim kontrakcie, opiewającym na 10 tysięcy złotych miesięcznie. Sam mecz z Arminią zakończył się, dość powiedzieć, sprawiedliwym remisem. Co prawda, przez większość spotkania przegrywaliśmy jedną bramką (Bahattin Kose w 7. minucie meczu), jednak Denis Glavina uratował nasz honor, zdobywając gola w doliczonym czasie gry drugiej połowy. Wynik był dla mnie osobiście sprawą drugorzędną, albowiem postanowiłem wpoić zawodnikom przed sezonem całkowicie odmienioną taktykę, opierającą na grze jednym wysuniętym napastnikiem, podwieszoną klasyczną 10 i jednym skrzydłowym schodzącym do środka i wpierającego tym samym napastnika, a wszystko to przy założeniu, że gramy z kontry i się bronimy, co znacznie odbiegało od dotychczasowego stosowanej kontroli podczas gry.
  11. 22. Nazajutrz, tuż przed odjazdem na obóz, wujek zawiadomił mnie telefonicznie, bym jak najpilniej zjawił się u niego. Wrzucałem akurat torbę do bagażnika autokaru, a przez głowę zdążyła tylko przemknąć myśl, że nie zdążę już zapalić papierosa. Pobiegłem więc co sił w nogach w kierunku klubowego gmachu, bo przecież nie wypadało okazywać przed swoją drużyną braku zorganizowania i zdyscyplinowania. Gdy zjawiłem się w gabinecie, widać było, że wujek na nowo przyzwyczaił się do tego miejsca, choć z pewnością sprawiało mu jeszcze wiele kłopotów. Mógłbym przysiąc, że słyszałem pracujące w jego głowie trybiki, które rozpracowują kosmate, krążące na orbitach niczym planety, myśli. — Wyjeżdżacie zgodnie z planem za 5 minut, prawda? — zapytał. — Za 3 minuty — poprawiłem wujka, spoglądając na zegarek. — Tak naprawdę wszyscy czekają już tam tylko na mnie. — No być może. — Wujek przybliżył filiżankę z kawą do ust i upił mały łyczek. — Coś nie tak? — zapytałem z dezaprobatą. — Pozwól, że jak tylko wsiądziesz, to każesz kierowcy poczekać do za piętnaście siódma. — Uśmiechnął się tajemniczo. — Na co mamy jeszcze czekać? — Zobaczysz na miejscu. — Rozumiem, że możesz być nieco nadąsany, bo przecież obiecałem ci pomóc, a jak na razie z mojej obietnicy pozostają puste słowa, ale czasami mógłbyś rozmawiać ze mną nieco jaśniej. Ktoś z nami jedzie? — Idź już wedle mojego zalecenia. Nie wyjdziesz na tym źle. Spojrzałem bezradnie na wujka i skierowałem się w stronę drzwi. — Do zobaczenia — wykrzyknął. — Do zobaczenia — rzuciłem, choć drzwi były już prawie zamknięte. Ruszyłem szybkim krokiem na klubowy plac, skąd za moment mieliśmy wyjechać do Niemiec. Wsiadłem do środka, rzucając podręczną torbę na pierwsze, zarezerwowane do mnie miejsce i ruszyłem do tyłu. Pięć ostatnich foteli zajmowali wygodnie rozłożeni Ukah i Broź, którzy również dowcipkowali najgłośniej ze wszystkich. — Chłopaki, mamy poczekać — zerknąłem odruchowo na zegarek, by upewnić się, która dokładnie godzina — dokładnie 10 minut. Z tego, co dowiedziałem się od waszego prezesa, ktoś jeszcze z nami chyba jedzie. Tak naprawdę nie wiem kto, a może co, ale za moment na pewno wszystko się wyjaśni. — Jak to jakaś piłkarzyna, to nie wpuszczaj go trenero bez wazeliny — zaśmiał się z tyłu Kaczmarek, co wywołało radosny skowyt połowy autobusu. — Spokojnie, Kaka. — Uśmiechnąłem się szeroko. — Wziąłeś może coś dla siebie? Bo jak zauważyłeś, jadę dziś bez żony, a będziemy tam dość długo. Wszyscy zarechotali. Panka aż zachłysnął się pepsi, którą akurat przełykał, a fontanna z jego ust zaatakowała siedzącego obok Mielcarza. Atmosfera była przyjazna i w momentach wydawało się, że jesteśmy wielką rodziną. Chwilę jeszcze podyskutowaliśmy, aż wreszcie wróciłem na swoje miejsce, zerkając równocześnie na zegarek, który wskazywał 07:44. Pomyślałem sobie: no to jeszcze minutkę i ruszamy. Ułożyłem się wygodnie, wkładając słuchawki swojej empetrójki do uszu. Kierowca odwrócił się do mnie badającym wzrokiem, chcąc chyba przyspieszyć moją decyzję o wyjeździe i w tym samym momencie ktoś zapukał do szklanych drzwi z przodu autokaru. Kierowca przycisnął guzik, samo otwierające się drzwi charakterystycznym psyknięciem odchyliły się do boku. Tajemnicza osoba weszła do środka, a mnie samego wprost zamurowało. — Witam wszystkich — powiedział donośnym głosem Jurek Dudek i już po chwili podał mi rękę. — Witam — odpowiedziałem sztywno, podnosząc się z autokarowego fotelu. Dudek objął przelotnie wzrokiem autobus jak długi i dosiadł się do mnie. — No to słucham trenerze, co masz mi do zaproponowania? — zapytał, a mnie zamurowało po raz drugi tego poranka.
  12. Strasznie zawiało pesymizmem w ostatnim poście, Zauważyłem, że sporo remisujesz (i nie mam na względzie dwóch ostatnich meczów). Awansujesz rok po roku, więc w sumie się nie dziwię, że zajmując obecnie 6 lokatę, narzekasz na grę zespołu (wyczytałem to między linijkami, może mylnie - nie wiem), bo przecież przyzwyczaili Cię dotąd do wygrywania W każdym razie, powodzenia i awansu życzę!
  13. 21. Obejrzałem w telewizji finał najważniejszego, europejskiego turnieju z towarzyszącą mi żoną i powiem krótko: byłem rozczarowany tym, co zobaczyłem. Oba półfinały obfitowały w emocje, których zabrakło na Stadionie Olimpijskim w Kijowie. Trzeba jednak przyznać, że kunszt taktyczny Dicka Advocaata, który prowadził na Euro reprezentację Sbornej, sprawił na mnie piorunujące wrażenie, albowiem rozpędzona Portugalia, niesiona dodatkowo półfinałowym zwycięstwem nad dotychczasowymi Mistrzami Europy, Hiszpanią, wydawała się być nie do powstrzymania. Tymczasem Rosjanie ukłuli żądłem Portugalczyków tylko jeden raz, kiedy to w 58. minucie Alexandr Kerzhakov wykończył efektownie wrzutkę Yury Zhirkova z prawej strony uderzeniem ze szczupaka, co wystarczyło do odniesienia ostatecznego triumfu. Rosja po raz pierwszy od rozpadu ZSRR zdobyła Mistrzostwo Europy! W ceremonii wręczenia medali Cristiano Ronaldo uśmiechał się przez łzy, bo o ile srebrny medal nie był tym medalem, który pragnął dołożyć do swojego i tak niemałego już dorobku, to zapewne nagroda Złotego Buta była wystarczającą, w tym przypadku, nagrodą pocieszenia. Tym razem do statuetki wystarczyło 5 goli w 6 spotkaniach. Delegacja UEFA z Michelem Platinim na czele obdarowywała nowych mistrzów złotymi medalami i tradycyjnym uściskiem dłoni, ale dopiero gdy Roman Shirokov wzniósł puchar w górę, Kijów zapłonął na czerwono. Spadające z nieba konfetti i sztuczne ognie przy aplauzie tysięcy wrzeszczących gardeł stworzyły niezapomniane widowisko. Z pewnością dla każdego szkoleniowca na świecie marzeniem byłoby w takiej scenerii kiedyś się znaleźć. — Może kiedyś — powiedziałem do siebie, po czym wyłączyłem telewizor i udałem się spać. W przeddzień wyjazdu do Niemiec przy Alei Piłsudskiego pojawiły się dwie nowe twarze. Z nieskrywaną radością powitaliśmy Bartosza Ślusarskiego (30, POL: 2A/0; AM RL/ FC), któremu skończył się kontrakt w Lechu Poznań, a w naszym zespole zwiększy rywalizację zarówno na obu skrzydłach, jak i w ataku. Drugim nabytkiem był zapowiadający się na gwiazdę europejskiego formatu Liviu Abuzatoaie (17, ROU; DC), młodzieżowy reprezentant Rumunii. Liviu przyjechał do nas z Negresti, grywając dotąd na niższych szczeblach piłkarskiego rzemiosła w swoim kraju. Co ciekawe, pertraktacje kontraktowe z jego agentem były na tyle uciążliwe zarówno dla mojego zdrowia psychicznego (40-letni zarozumiały Niemiec), jak i czasu (ponad godzinna rozmowa), że ostatecznie odpuściłem, narażając klub na niemałe wydatki. Sowita tygodniówka rzędu 2.4 tysiąca złotych tygodniowo, to przecież rocznie aż 125 tysięcy, a jeśli doliczyć do tego premię motywacyjną za występ w wysokości prawie tysiąca złotych czy gwarant 15% podwyżki wynagrodzenia co roku, to daje sumę, o jakiej niejeden bardziej doświadczony piłkarz Ekstraklasy mógłby tylko pomarzyć.
  14. 20. W dalszym ciągu nie udało mi się odnaleźć znajomego z lat licealnych, który jak ulał nadałby się do rozwiązania problemu wujka. Szukałem na wszelkie różne sposoby: zdzwoniłem tysiące miejsc, przetrzepałem do głębi znajomych z Facebooka, a nawet udałem się w rodzime strony, ale wygląda na to, jakby wszelki ślad po nim zaginął. Mojego przygnębienia z tego powodu nie zahamował nawet fakt znacznej podwyżki i wydłużenia kontraktu do 2015 roku, który w końcu podpisałem. 37 klocków w jeden miesiąc — już wstępnie założyliśmy z Ewą, że jak tylko wrócę z Niemiec, odwiedzimy najbliższe salony samochodowe naszych ulubionych marek. Nie będziemy w końcu dusić się do końca życia tylko jednym samochodem. Klub, życie osobiste, no i widać jak na dłoni, że Mistrzostwa Europy zostały wydelegowane na dalszy plan. Pora więc nadrobić zaległości: W wielkim półfinale Portugalia zmierzyła się ze swoimi sąsiadami z Półwyspu Iberyjskiego, Hiszpanią, i dopiero w dogrywce rozstrzygnęła losy spotkania na swoją korzyść. O zwycięstwie zadecydowała bramka Bruno Alvesa z pierwszej części dogrywki. Co ciekawe, sam Alves nie doczekał końca spotkania, otrzymując czerwoną kartkę w doliczonym już czasie gry drugiej części dogrywki po skompletowaniu dwóch żółtych kartoników. Sam zaś Cristiano Ronaldo zawiódł oczekiwania kibiców w tym meczu, schodząc przedwcześnie z boiska w 63 minucie, co z pewnością oddaliło go od znalezienia się w jedenastce marzeń, o tytule najlepszego zawodnika turnieju nie wspominając. Mecz Portugalii z Hiszpanią był ostatnim podczas tych mistrzostw, które można było zobaczyć w Polsce, a dokładniej na Narodowym w Warszawie. W drugim z półfinałów rozegranym w Doniecku Rosjanie przechylili na swoją korzyść szalę, ogrywając Francję 2:1. Już w 16. minucie bramka Alexeya Berezutskiego przyniosła Sbornej prowadzenie, które podwyższył w doliczonym czasie gry pierwszej połowy Denis Glushakov poprawnym uderzeniem z rzutu rożnego. Francuzi, którzy przeważali w przeciągu całego meczu, pocieszyć się mogli jedynie honorowym trafieniem Adila Ramiego z 90. minuty gry. Dla naszego narodu wniosek z tego taki: z grupy może nie wyszliśmy, ale odpadliśmy z tej, w której występowała drużyna być może nawet przyszłego mistrza Starego Kontynentu?
  15. 20. W dalszym ciągu nie udało mi się odnaleźć znajomego z lat licealnych, który jak ulał nadałby się do rozwiązania problemu wujka. Szukałem na wszelkie różne sposoby: zdzwoniłem tysiące miejsc, przetrzepałem do głębi znajomych z fejsa, a nawet udałem się w rodzime strony, ale wygląda na to, jakby wszelki ślad po nim zaginął. Mojego przygnębienia z tego powodu nie zahamował nawet fakt znacznej podwyżki i wydłużenia kontraktu do 2015 roku, który w końcu podpisałem. 37 klocków w jeden miesiąc — już wstępnie założyliśmy z Ewą, że jak tylko wrócę z Niemiec, odwiedzimy najbliższe salony samochodowe naszych ulubionych marek. Nie będziemy w końcu dusić się do końca życia tylko jednym samochodem. Klub, życie osobiste, no i widać jak na dłoni, że Mistrzostwa Europy zostały wydelegowane na dalszy plan. Pora więc nadrobić zaległości: W wielkim półfinale Portugalia zmierzyła się ze swoimi sąsiadami z Półwyspu Iberyjskiego, Hiszpanią, i dopiero w dogrywce rozstrzygnęła losy spotkania na swoją korzyść. O zwycięstwie zadecydowała bramka Bruno Alvesa z pierwszej części dogrywki. Co ciekawe, sam Alves nie doczekał końca spotkania, otrzymując czerwoną kartkę w doliczonym już czasie gry drugiej części dogrywki po skompletowaniu dwóch żółtych kartoników. Sam zaś Cristiano Ronaldo zawiódł oczekiwania kibiców w tym meczu, schodząc przedwcześnie z boiska w 63 minucie, co z pewnością oddaliło go od znalezienia się w jedenastce marzeń, o tytule najlepszego zawodnika turnieju nie wspominając. Mecz Portugalii z Hiszpanią był ostatnim podczas tych mistrzostw, które można było zobaczyć w Polsce, a dokładniej na Narodowym w Warszawie. W drugim z półfinałów rozegranym w Doniecku Rosjanie przechylili na swoją korzyść szalę, ogrywając Francję 2:1. Już w 16. minucie bramka Alexeya Berezutskiego przyniosła Sbornej prowadzenie, które podwyższył w doliczonym czasie gry pierwszej połowy Denis Glushakov poprawnym uderzeniem z rzutu rożnego. Francuzi, którzy przeważali w przeciągu całego meczu, pocieszyć się mogli jedynie honorowym trafieniem Adila Ramiego z 90. minuty gry. Dla naszego narodu wniosek z tego taki: z grupy może nie wyszliśmy, ale odpadliśmy z tej, w której występowała drużyna być może nawet przyszłego mistrza Starego Kontynentu?
  16. Bardzo przyjemna lektura i również mam nadzieję, że powrócisz z nowym opkiem:)
  17. 19. Nie do końca jeszcze nacieszyliśmy się z powrotu do naszych własnych domostw, a już trzeba było pakować manatki na drugi z zaplanowanych przez nasz klub obóz przygotowawczy. Winę za tak rychły wyjazd do Niemiec zawodnicy obarczać mogli mnie samego, bo to przecież za moją sprawką do niego w ogóle doszło. Odkąd sięgam pamięcią, Widzew często przejawiał ciągutki do przygotowań właśnie za naszą zachodnią granicą, więc w tym przypadku tylko powieliłem historię i w zakontraktowaniu sparingpartnerów wykorzystałem kontakty, które posiadał już klub. Nasi rywale znajdują się na tej kartce mojego osobistego kalendarza: Nim do tego całego wyjazdu jednak doszło, czekały nas w klubie kadrowe ewolucje. Z kartami "zawodowca" w ręku, z etykietami "wolność", kierunek "świat" obrali zarówno Jarosław Bieniuk (33, POL: 8A/1; DC | 5 sezonów / 73 meczów / 2 gole), który raczej nie będzie już nigdy mile widziany przy Alei Piłsudskiego, jak również Juris Zigajevs (26, LVA: 30A/1; MR/AMR | 2s / 8m / 1g), który zupełnie nie sprostał naszym oczekiwaniom, choć — jak dobrze pamiętamy — przybył do nas z etykietą gwiazdy ligi łotewskiej, a ponadto wychowankowie: Damian Knera (21, POL; ST), Robert Światnicki (23, POL; AM RL), Piotr Wlazło (23, POL; DM,MC), Michał Polit (22, POL; DRL), Kamil Mazurkiewicz (22, POL; SW/DC) i Robert Kowalczyk (22, POL; AML, FC | 8m / 0g). Z całego tego grona młodych piłkarzy jedynie Kowalczyk zaliczył występy w pierwszym zespole, ale, co prawda, było to dosyć dawno temu, gdy Widzew występował jeszcze w I lidze. Wspominałem nie tak dawno o planowanym ściągnięciu z wolnego transferu grającego jeszcze do niedawna w Podbeskidziu Sylwestra Patejuka (29; POL; ST), więc nikogo nie powinno zdziwić, że równo z pierwszym lipca 2012 wraz z dziewczyną przeprowadził się do Łodzi, gdzie zamieszka przez co najmniej rok. Dlaczego tylko rok? Otóż przyznam, że roczny kontrakt jest dla mnie o tyle dobrym rozwiązaniem, o ile na wypadek, gdyby w naszej drużynie się nie sprawdził, nikt nie będzie płakać ani marudzić, że marnujemy na niego pensje. Zaglądając w metryczkę 29-latka, uwagę skupia przede wszystkim reprezentowanie A-klasowej Perły Złotokłos w latach 2004-2006, poza tym w necie można odnaleźć sporo informacji dotyczących góralskiego hartu ducha, którym się ponoć odznacza, choć skoro sam jest wychowankiem Hutnika Warszawa, to te doniesienia wydają się być nieco przesadzone. Jak będzie? Zobaczymy już podczas najbliższego zgrupowania. Tego samego dnia i również z wolnego transferu trafił do nas perspektywiczny Maciej Siwek (17, POL; MC, AMC), który zasili drużynę Młodej Ekstraklasy. 17-latek został wysokie recenzje od mojego kuzyna Macieja Cacka i choć sam nie miałem okazji go jeszcze zobaczyć w akcji, to wierzę, że będzie to udany ruch na rynku transferowym z naszej strony. Siwek jest wychowankiem Świtu Nowy Dwór Mazowiecki, a w zeszłym sezonie w II lidze zaliczył 7 występów, zdobywając jedną bramkę. Pewne zmiany zaszły również w sztabie szkoleniowym. Odejście z klubu Jerzego Mastalerza oraz Marcina Kąkola wymusiło na mnie poszukanie jakiegokolwiek innego fizjoterapeuty, który mógłby zapełnić tę niewątpliwie wielką lukę. Co prawda w obwodzie miałem jeszcze świetnych Marcina Domżalskiego i Wojciecha Waldę, więc nie wymuszało to na mnie podjęcia natychmiastowej decyzji ściągnięcia kogoś w to miejsce już teraz. Większy ból głowy sprawiało mi odejście Waldemara Krajczyka (39, POL; coach), którego podkupił nam Wolfsburg, co tym samym oznacza dla mnie konieczność zastąpienia go kim nowym. Potrzebujemy fizjoterapeuty i trenera, a tymczasem sztab szkoleniowy zasililiśmy czwartym szperaczem. Stanislas Karwat (46, POL/FRA; scout) pomoże nam rozwinąć zasięg poszukiwań na Francję, którą zna od podszewki — w końcu spędził w niej prawie połowę swojego życia.
  18. 18. — Dorota o niczym nie wie... — Skoro ciocia o niczym nie wie, to chyba dobrze? — urwałem mu w połowie zdania. — Sęk w tym, że to nie największy problem. — Na moment jakby wyłączył się z rozmowy, po chwili przełknął ślinę i kontynuował głosem biednego żuczka: — Oczywiście wiem, że zrobiłem tak koszmarny błąd, tak koszmarny błąd, którego dotąd w życiu nie zrobiłem, uwierz mi. Gdybym mógł cofnąć czas, nie zrobiłbym tego. Powstrzymałbym się, uwiązał swoje zapędy na wodzy. Ach... — Gdybym mógł cofnąć czas - pomyślałem sobie. No jasne, każdy miał kiedyś tak, że chciałby cofnąć czas. — Zdrada ciotki Doroty nie jest według ciebie największym problemem? To co, do diaska? — zapytałem niedowierzająco. — Marcinku — wujek zwrócił się do mnie pieszczotliwym głosem — to trudne do uwierzenia. Naprawdę kocham swoją żonę, zrobiłbym dla niej wszystko. Nigdy nie przestanę kochać, nawet jeśli wszystko się już między nami skończy. Ta osoba tylko na tym bazuje. — Na czym bazuje? Jaka osoba? Nie rozumiem. — Ona! O, en, a — przeliterował pół krzykiem. — Ta pierdolona k***a. O czym ja myślałem, gdzie miałem głowę? — wyzywał sam siebie. — Byłeś w agencji towarzyskiej? Ktoś tam bazuje na twoich uczuciach? Chodzi o szantaż? — wypytywałem się może nawet zbyt nachalnie, ale nie sposób było mi się kontrolować podczas takich emocji. — Tak i nie. To znaczy nie i tak. Nie byłem w agencji, ale chodzi o szantaż. Dysponuje wszystkim... nagraniem, zdjęciami, ma nawet swoich świadków! — Kim była? — zapytałem bez ogródek, już teraz wiedząc, że powie mi wszystko jak na spowiedzi. — Kim była pytasz... ach. Nie warto wspominać, jest teraz moim bólem głowy! Pamiętasz dzień, w którym wybieraliście się na zgrupowanie? Zostałem tu, by załatwić jeszcze parę rzeczy, może nawet nie związanych z klubem, no i w pewnym momencie zjawiła się ona. Leszek i Igor wpuścili ją tu, bo - jak uznali po samochodzie, którym przyjechała - do biednych nie należała. Myśleli, że to któraś z moich kontrahentek. Rozumiesz? Wpuścić tu kogoś bez wcześniejszego umówienia spotkania. Pierdoleni imbecyle! — Mam nadzieję, że krzywdy im nie zrobiłeś? — Nie no, nie jestem na tyle głupi. W żaden sposób nie dałem poznać, że coś jest nie tak. No... ale wiesz, była tu dość długo, ch** wie, co teraz sobie myślą. W niedługim czasie wymienię ochronę na nową. — Zapewne też bym tak uczynił, chociaż, na swój sposób, obaj wydają mi się być nieszkodliwi. Sądząc po ich IQ, nie są zorientowani w niczym. — Nie rozumiesz pewnych rzeczy. Skaranie boskie, że jedyną osobą, która pozostała mi do zwierzeń to ty, i chwała Bogu tak przy okazji. Siedzę też tutaj z innego względu. — Tak? Jakiego? — Mój gabinet jest skazany. — W jakim sensie? — Ta noc z mojego życiorysu zawisła w nim jak jakaś klątwa. Nie uwierzysz, ale spędziłem pół dnia na pucowaniu wszystkiego, co się w nim dało, ale w dalszym ciągu, gdy tam tylko wejdę, czuję jej zapach, który przywołuje to felerne wspomnienie. — Chyba cię rozumiem. Ile w takim razie zażądała ta jędza? — Za dużo nawet jak na moje możliwości. 20 milionów. — Yeeee... — zatkało mnie na moment, ale na szczęście tylko na moment, więc zapytałem: — Ale chyba do ogarnięcia? Wujek poruszył się nerwowo w fotelu, po chwili kontynuował: — Co z tego, że wycena mojego majątku to 350 milionów. Co z tego, że w rankingu Forbesa piastuję zaszczytne 29. miejsce wśród najbogatszych Polaków. Wiesz, jak trudno wyciągnąć aktywa? Choćby nawet ćwierć tej kwoty? — Pierwsze co bym zrobił, to sprzedał porsche. Jakoś by się uzbierało... — wymyśliłem na poczekaniu. — Porsche, jacht, a później co jeszcze? Dom, ziemię w Chinach? Myślisz, że Dorota przeszłaby obok tego bez skrzywienia nosem? — Gadałeś z prawnikiem? — Dość absurdalny pomysł. Nie wydaje ci się, że teraz mam o tyle zawiązane ręce, że nie mogę nikomu ufać? — Nawet swojemu adwokatowi? — Nawet — Co więc zamierzasz? — Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Trzeba załatwić najlepszych detektywów w kraju. Nie chcę, żeby sprawa była w jakikolwiek sposób medialny wydmuchana, to by mnie zabiło! — Rutkowski odpada zatem. — W dobie psychologicznego załamania mojego wujaszka pozwoliłem sobie na tak żartobliwe stwierdzenie. W momencie zganiłem się za to w duchu i dopowiedziałem już w pełni poważnie: — Ale znam kogoś, kto by się nadał. — Kto to taki? — Znajomy. Ale żeby go teraz odnaleźć, to musiałbym zasięgnąć swoich kontaktów. — Kiedy byłbyś w stanie dać mi jakieś info w tej sprawie? — Daj mi dzień, może dwa — powiedziałem po krótkim namyśle. — Co prawda, niczego nie gwarantuję, ale jeśli chodzi o polubowne załatwienie sprawy, to jestem pewien, że ta osoba ma wystarczające kompetencje i doświadczenie do zrobienia tego tak, jak należy. — Trzymam cię za słowo — Ulga w głosie wujka w końcu napawała optymizmem. — Wujku? — zapytałem po chwili milczenia. — A te dwie pozostałe sprawy? — Jarek Bieniuk miał do ciebie dołączyć podczas zgrupowania, pamiętasz? — Aaa... tak — zgodziłem się nieco poruszony — zupełnie o nim zapomniałem! — Zapomniałeś, choć przecież wiesz, że i tak by w końcu podpisał ten kontrakt. — Cacek spojrzał mi w oczy. — Nie dziwi cię zatem, czemu nie wysłałem go do ciebie z Damianem? — Myślałem, że wybrał wolność od Widzewa — odrzekłem, podejmując się jednocześnie analizy sytuacji w głowie. — No to widzisz, źle myślałeś — Powrócił charakterystyczny triumf w głosie mojego rozmówcy. — Jarek podpisał okrojony przez ciebie kontrakt, choć pierwotnie wmawiał, że tego nie zrobi. Na drugi dzień jednak zerwałem z nim umowę, bo dowiedziałem się o kilku rzeczach. — Jakich? — Zdradził kilka twoich zainteresowań transferowych wraz ze wszystkimi notatkami. To wszystko trafiło w ręce naszych ligowych rywali. — Jak to? Jak je zdobył — zapytałem z niedowierzaniem i wciąż rosnącą irytacją w głosie. — Nie był sam. Pomagali mu Masztalerz i Kąkol — odpowiedział wedle tego, co wiedział. Byłem zupełnie zdezorientowany. Moje transfery mogły być hitem podczas tegorocznego okienka transferowego. — k***a — szepnąłem. — Marcin — zaczął dość niepewnie — ja ich wszystkich wylałem! — zaakcentował, podnosząc jednocześnie głos. — Wylałem, choć doskonale pamiętam, jak się umawialiśmy. Że to ty decydujesz o tym, z kim chcesz pracować, a z kim nie — dodał na końcu. Stałem już na nogach od momentu, gdy tylko dowiedziałem się o stracie moich notatek z zakusami transferowymi. Podszedłem do okna i minęła dłuższa chwila, nim to sobie na szybko poukładałem w głowie i zaakceptowałem fakt dokonany. W końcu fizjoterapeuci byli z nich wyborowi - mój imiennik Marcin Kąkol wspaniale motywował (18) do gry często przesilonych do cna piłkarzy, choć umiejętności stricte medyczne nie zachwycały (9), ale za to Jurek Mastalerz był specjalistą internistą (12), jakiego w Widzewie nie miałem. — Jak do tego doszło? — zapytałem. — Odpowiedź jest prosta: Bieniuk. To on kazał im je od ciebie wydostać. Przypomniałem sobie coś nagle. Pamiętam, że w dzień wyjazdu Jurek zapukał do drzwi mojego gabinetu w momencie, gdy rozmawiałem wewnątrz z Marcinem. Pod pretekstem rzucenia oka na któregoś z młodych graczy naszej drużyny juniorów, któremu coś przytrafiło się podczas rozgrywanego akurat meczu, wyszedłem, pozostawiając w środku samego Marcina. Teraz byłem zły sam na siebie. — Już nawet wiem, jak do tego doszło. Ale nadal nie wiem, co ich do tego skłoniło? — zapytałem, wciąż nie doszukując się motywu ich postępowania. — A jak myślisz? — zapytał z przekąsem. — Nie wiem, komu Jarek dokładnie sprzedał te informacje, ale na pewno już je dobrze spieniężył. Mastalerz i Kąkol złakomili się na łatwy kawałek mięsa. Teraz już wiedzą, że to mięso było na wskroś zepsute. — Jakby się temu przyjrzeć, to przecież najlepsza decyzja, którą mogłeś podjąć za mnie, wujku. Przecież zrobiłbym dokładnie to samo. — Wiem, to pewnie te nasze więzy krwi — zachichotał po cichutku — ale umowa była umową. — W końcu nie miałem ci się wtrącać do twoich działań na poletku managera. — A trzecia? — Masz tu — podał mi żółtą, zalakowaną kopertę — otwórz, przeczytaj i podpisz. Otworzyłem i spojrzałem. Zamurowało mnie. Była to nowa propozycja kontraktu, która opiewała na astronomiczną kwotę 50 tysięcy złotych miesięcznie na kolejne 3 lata. — Nie mogę tego zrobić — powiedziałem w końcu. — Przekreśliłem 50 i wpisałem 29, czyli o 10 więcej aniżeli dostawałem dotychczas. Wujek spojrzał na mnie z przekąsem i powiedział: — Dobrze. Jutro przyślę ci moją ostateczną decyzję w tej sprawie. A teraz idź i ucałuj ode mnie Ewę. Na pewno za tobą tęskni. — Po tych słowach poczułem nagły przypływ tęsknoty za drugą osobą. — Dobrze. W takim razie trzymaj się, wujku. — Wstałem i ruszyłem w kierunku drzwi. — Ty również — I wiesz co? — Co? — Będzie dobrze — powiedziałem i zamknąłem za sobą drzwi. Jadąc w samochodzie do domu, myślałem o wielu rzeczach. Nie byłem może w pełni zadowolony z faktu, że ludzie, z którymi jeszcze godzinę temu śmialiśmy się i dowcipkowaliśmy klubowym autokarem z Litwy, jutro spakują się i już nie będą z nami współpracować. Z drugiej strony, ich wybryk nie mógł pozostać bez odzewu. Bardziej jednak żal mi było mojego wujka, który popadł w naprawdę spore tarapaty, ale usilnie wierzyłem, że wszystko zakończy się happy endem. Gdy wróciłem do domu, zastałem czekającą na łóżku żonę w niekompletnej bieliźnie. Sądząc po wypalonych do połowy świeczkach, kolacja w jadalni dawno już ostygła, ale przecież to nie na nią miałem ochotę. Poczułem nagłą chęć naprawienia tych wszystkich rzeczy, przez które w naszym związku w ostatnim czasie wiało chłodem i obojętnością... Tej nocy spędziliśmy ze sobą niezwykle namiętne chwile. Nie pamiętam, kiedy zasnąłem, ale z pewnością było już grubo po północy. Czułem się spełniony i Ewa z pewnością też. Wiecie, co Wam jeszcze powiem? Po tak długiej rozłące dobrze jest wrócić i wtulić się w kogoś, kto na ciebie czeka. Niesamowite poczucie szczęścia z tego płynące nasuwa mi na myśl pewną sentencję, w którą od tamtej pamiętnej nocy wierzę: "źródłem życia jest miłość".
  19. citko

    Znam tę mordę

    Jean-Pierre Papin?
  20. Cieszę się, że się podoba, choć chyba zbyt mocno powiedziane z tą miazgą. Dzięki:) 17. Z naszego pierwszego zgrupowania na Litwie wracaliśmy nieco zgaszeni i przygnębieni, choć im bliżej było do domu, tym atmosfera stawała się coraz to weselsza i sympatyczniejsza. Nie zwracałem uwagi na to, czy moi zawodnicy piją, ale wydawało mi się, że jednak tak - choć - nie miałem im tego za złe. Są w końcu ludźmi i coś od życia im się czasem należy. Nikt w każdym razie nie "wykulał" się z autokaru, więc było w pełni kulturalnie, bez szopek, czyli ok. Jasnym było, że zaraz po powrocie autokaru na klubowy parking, wszyscy rozejdą się w swoje strony. Po niektórych przyjechały stęsknione żony z dziećmi, po niektórych napalone i żądne, nawet tu na miejscu, seksu dziewczyny czy standardowo martwiący się o swoje pociechy rodzice. Tylko nieliczne grono osób wsiadło do zaparkowanych samochodów i odjechało samemu, czyniąc moją tezę stosowania alkoholu bardziej niż realną. Tymczasem ja sam, upewniłem się, że moje audi stoi dokładnie tam, gdzie je zaparkowałem przed odjazdem, po czym pierwsze swoje kroki skierowałem w kierunku klubowego gmachu. Nic nie zwiastowało wtedy, że po powrocie, aż tyle może się zmienić. A jednak. Błyszcząca posadzka lśniła w blasku zachodzącego słońca, odbijając echo czynionych przeze mnie kroków korytarzem, którym szedłem. Przy jego końcu znajdował się mój własny gabinet. Wsunąłem klucz do drzwi i przekręciłem, ale o dziwo ten był już otwarty. Co więcej, ktoś siedział na moim fotelu. Trudno było rozpoznać siedzącego, a zwróconego tyłem do mnie Sylwestra Cacka, mojego wujka, z racji, iż posiadałem naprawdę gigantyczny tron. — Marcin, wybacz najście. Nie planowałem wchodzić do Twojego gabinetu bez twojej wiedzy. Może o tym nie wiedziałeś, ale tylko ja posiadam zapasowy klucz, nikt więcej. — Mówiąc to, odwrócił się na fotelu spoglądając prosto w moje oczy. — Oczywiście — zacząłem nieco wybity z tropu — że nie — dokańczając. Nie powiedział nic więcej, lecz chwilę wpatrywał się we mnie. Zrozumiałem, że jest to zaproszenie do jakiejś poważnej rozmowy. — Wujku, czy coś się stało? — zapytałem dość niepewnie. — Owszem. — Jego wzrok przeniósł się na paczkę papierosów. — Ale o tym za chwilę, jeśli pozwolisz. Mogę zapalić Twojego miętusa? — zapytał lekko spłoszony. — Wiesz, że nie musisz pytać — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Chwycił paczkę Marlboro Frost Blue i pstryknięciem jednego palca zmusił papieros do wydostania się z niej ze zręcznością władania rewolweru przez kreskówkowego Lucky Lucka. Wtedy to zobaczyłem. Nieco drżał, a na dodatek był trochę blady. — Zapalisz ze mną? — zapytał, przeszukując jednocześnie kieszenie w celu znalezienia ognia. — Z chęcią. Z zapalniczki buchnął nikły płomień, na moment podpalając obie fajki. Usiadłem sobie naprzeciw biurka, uznając tę czynność za najbardziej naturalną na świecie w zaistniałych warunkach. — Pewnie zastanawiasz się, co się dzieje? — zapytał, kontynuując dalej: — Ale ja sam nie wiem, czy będę w stanie odpowiedzieć ci na wszystkie te rzeczy, które mnie trapią. Może źle robię? Może powinienem dać sobie spokój? — Wystrzeliwał pytania w moją stronę na podobieństwo serii pocisków z karabinu maszynowego. Sytuacja wyglądała dość poważnie. Dość powiedzieć, że nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem go aż tak zdenerwowanego, po krótkiej analizie w mojej głowie wyszło na to, że chyba nawet nigdy. — Przede wszystkim wujku uspokój się i zaczerpnij świeżego powietrza. — Podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież. — Zrób parę wdechów i wydechów, wyrównaj oddech. Moim to pomaga po szybkim sprincie. Tobie zapewne też, bo patrząc na ciebie, to widzę przed sobą człowieka, który przed chwilą skończył biec maraton. Wujek posłusznie usłuchał mojej rady i gdy w końcu mógł, zaczął ponownie: — Dzięki. Nawet twoja matka nie potrafiłaby pomóc zapanować nad moimi emocjami równie dobrze jak ty — powiedział z nieskrywanymi wyrazami szacunku w oczach. — Nie będę owijał w bawełnę i powiem o wszystkim zwięźle i na temat, jak w końcu przystało na biznesmena, szanując również twój cenny czas. Zapewne Ewa już czeka na ciebie z kolacją. Skinąłem głową, przyznając, że jest to dość oczywiste, a na pewno wielce prawdopodobne. Wujek podrapał się po głowie i kontynuował dalej: — Mam trzy wiadomości, choć może niekoniecznie o wszystkich chciałbym opowiedzieć, bo jedna z nich tyczy się mojego osobistego życia. Mam nadzieję, że zrozumiesz, jeśli wspomnę tylko o dwóch. — Gadanie o tym najwyraźniej sprawiało mu przykrość, bo natychmiast zaciągał się ze zdwojoną siłą. — Od której zacząć? — zapytał. — Od tej najtrudniejszej, o której nie chcesz gadać. — Wybacz, nie mogę. — Dlaczego? — Dlatego, że sam to zawaliłem i nie mogę się z tym pogodzić! — Z czym się nie możesz pogodzić, wujku? — Nie mogę o tym powiedzieć, jest mi wstyd. — Wujku — podniosłem głos, chcąc nadać mu tak poważny ton, jakbym opowiadał w tym momencie na najważniejszą decyzję własnego życia — całe życie wpajałeś mi, że na świecie, nie tylko w świecie biznesu, ale wszędzie, najważniejszą umiejętnością jest zapanowanie nad własnymi emocjami i prostolinijność. Przestań zachowywać się zatem jak bachor, bądź mężczyzną i powiedz wprost: o co chodzi? Co zrobiłeś? Zagrałeś w kasynie i przegrałeś szmal, który udostępniłeś mi ostatnio na transfery? Zabiłeś człowieka? Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, chyba podejrzewając, że nie odpuszczę. W końcu zaczął gadać jak na spowiedzi. — Marcin, w zasadzie możesz być na mnie bardzo zły z dwóch powodów. W sumie to już nawet nie wiem... może nawet trzech? — zapytał ironicznie, robiąc przy tym wielkie oczy. — Kontynuuj — odpowiedziałem niecierpliwie. Zgasił fajkę ocierając o pustą popielniczkę. Z nieuwagi nieco kiepa spadło obok na podłogę. — Nie szkodzi — powiedziałem, gdy spojrzał na mnie. — Dajesz... — Dobra, nie pozostawię ci wyboru i nie zapytam, czy zacząć od tej gorszej czy lepszej. Zacznę od najgorszej. Jest mi wstyd i ubolewam nad tym co... — wyraźnie szukał odpowiednich słów — w zasadzie to, nosz k***a, nie mogę! — Mów! — wrzasnąłem, waląc pięścią w stół. Zapewne była to nietypowa sytuacja w gabinecie piłkarskim, ażeby manager zespołu unosił głos na prezesa klubu. — Zdradziłem ją! Zdradziłem ją, Marcin! — Pierwsza salwa płaczu rozniosła się po gabinecie. Przyjąłem tę informację nadspodziewanie dobrze. Kto jest na bieżąco z opem, ten wie, dlaczego. — Jak się dowiedziała? — zapytałem po chwili, podając równocześnie chusteczkę swojemu wujkowi. Wytarł nos i odpowiedział. — Nie, nie. Na razie niczego nie wie — wybąknął. — Na razie — podchwyciłem jego stwierdzenie. — Na razie, bo rzecz w tym, Marcin, że mam kłopoty. — Jakie? — wypytywałem z ciekawością reportera, któremu nadarzyła się okazja uchwycenia wiadomości dnia dla ogólnopolskiej stacji informacyjnej. — Wystarczająco dość ci powiedziałem synu, żeby obarczać cię jeszcze następnymi zmartwieniami. Ale dzięki. Ulżyło mi już. Nie ciąży to już na mnie tak bardzo — wyjawił z rosnącą ulgą. — Proszę. — Marcin, wybacz. — Proszę — nalegałem z uporem maniaka. — Dobrze, ale podaj papierosa. — Spojrzał łapczywie na leżącą paczkę. Podałem mu jednego i odpaliłem. Ja również poczęstowałem się jednym - w końcu była to moja paczka. cdn.
  21. 16. Będący w pełni sezonu ligowego Tauras okazał się być cięższą do przejścia drużyną, niż uprzednio przypuszczaliśmy. Pomimo trudów sezonu szkoleniowiec Taurasu wystawił do gry z nami pieczołowicie wyselekcjonowany pierwszy garnitur swojego zespołu, więc być może zbyt pochopną decyzją z mojej strony okazało się wystawienie aż nadto eksperymentalnego składu na ten mecz. Efektem ubocznym był niewątpliwie wynik, który zanotowaliśmy, albowiem bezbramkowy remis nikogo z nas raczej usatysfakcjonować nie mógł. Na usprawiedliwienie dodam jednak, że z analizy udostępnionej przez firmę Prozone Sports, z którą, tak przy okazji, współpracuje Żalgiris (m.in. dlatego wszystkie mecze rozgrywamy na jednym stadionie), wynikało kilka ułaskawiających naszą postawę faktów. Przede wszystkim wydolność kondycyjna moich podopiecznych po wakacjach oscylowała średnio w granicach 65-70%, co nijak miało się z pełnymi werwy Litwinami, dla których to spotkanie było jedynie typowym przerywnikiem dla ligowych zmagań. Wyciągając wnioski z pierwszego meczu, już na drugi z Żalgirisem w wyjściowej jedenastce znalazło się nieco więcej pierwszoplanowych zawodników Widzewa. Wiem, że na tym etapie przygotowań wyniki osiągane przez zespół powinny zostać odłożone na dalszy plan, jednakowoż nie zamierzałem z Litwy taszczyć na plecach ciężaru jakiejkolwiek porażki. Po niespełna 20 minutach gry wygrywaliśmy w stosunku bramkowym 3:0 i na stadionie Żalgirisu z gospodarzami obiektu powoli zapowiadał się prawdziwy pogrom. I być może worek z bramkami pękł by w szwach, gdyby nie to, że po tym czasie sędzia przerwał natychmiastowo mecz. Incydent nie miał związku z wtargnięciem kibiców na murawę, jak w przypadku innego, pamiętnego polsko-litewskiego meczu Legii z VK Vetrą w ramach 2. rundy Pucharu Intertoto w 2007 roku. Powodem była wichura, która nawiedziła Wilno tak niespodziewanie, co w połączeniu z deszczem gradem i piorunami, zdemotywowało wszystkich znajdujących się na stadionie piłkarzy do tego stopnia, że później nie wybiegli już z powrotem na zielony plac gry. Nazajutrz odbyło się spotkanie powtórkowe, zaś korzystny dla nas wynik z dnia poprzedniego został unieważniony. Nie mam bladego pojęcia, co trener naszego rywala powiedział swoim chłopakom na odchodne, w każdym razie na boisko wybiegła drużyna, która już od pierwszego gwizdka dała nam się we znaki. Co prawda na połowę schodziliśmy ze skromną zaliczką w postaci bramki zdobytej przez Bena Dhifallaha, ale później im mecz trwał dłużej, tym nasza gra wyglądała koszmarniej. Nic więc dziwnego, że Valentinas Grigaitis i Mindaugas Sidlauskas znaleźli okazje do zdobycia bramek, które zadecydowały o naszej porażce. Warto dodać, że w łaskawości losu przegraliśmy 1:2, choć biorąc pod uwagę sytuacje naszych rywali, papier protokołu meczowego mógłby przyjąć o wiele więcej goli plamiących nasz honor. Zmęczenie i lekkie przygnębienie odbiło się negatywnie również w ostatnim meczu z Ekranasem. Byliśmy bezbarwni jak powietrze, więc w sumie to nie dziwota, że nie zdołaliśmy ustrzelić żadnej bramki. Cud cudem straciliśmy tylko jednego gola, a może po prostu zbyt surowo oceniam grę swojego zespołu? Fakty są jednak bezlitosne. Gdyby te trzy spotkania kontrolne przełożyć na punkty, to zdobyliśmy tylko jeden z marnym bilansem bramkowym wynoszącym 1:3, który chluby naszemu zespołowi nie przynosi.
  22. citko

    Diabelska Przystań

    Wcześniej napisałem o dubleciku w sumie to nie sądząc, że może się udać, a tu proszę... taka niespodzianka! Niebywała sytuacja. Co prawda nie chcę się powtarzać, ale korzystając z nicka mojego przedmówcy... fenomenalny zmysł taktyczny posiadasz w tym FM-ie!
  23. citko

    Diabelska Przystań

    Powiem tylko, że zdobyć krajowy puchar prowadząc drużynę z tak niskiego szczebla to niesamowite osiągnięcie. Także MaKK - chylę czoła ku Twym managerskim umiejętnościom Będzie dublecik?
  24. citko

    Carbayones

    Nowy opek, więc pozostaje życzyć powodzenia. Trochę szkoda poprzedniego, bo po cichu liczyłem na to, co tam obiecywałeś w drugim (bodajże) poście.
  25. Świetnie, że o tym wspominasz. Jestem świadom, że nie wszystko stylistycznie będzie tutaj dopasowane na ostatni guzik, bo najwyraźniej po tak długiej przerwie w pisaniu potrzeba chwili na ponowne wczucie się w rytm. Poza tym mam takie odczucie, że najgorzej czyta się własne teksty i trudno w nich wychwycić te rażące w oczy nieścisłości. Zważ jednak na to, że już o tym nie decyduję. Jeśli uważasz, że nigdy nie powinienem być taką osobą (bo czuję, że w tym aspekcie do mnie pijesz), to cieszy mnie to bardzo - każdy powinien mieć swoje zdanie. Dodam tylko, że w tamtym okresie starałem się i w miarę wywiązywałem się ze swoich obowiązków (prócz może kilku rzeczy, które poprawiłbym z perspektywy czasu) i nie mam sobie w tej kwestii nic do zarzucenia. Stylistykę omiń, póki co, szerokim łukiem (myślę, że będzie lepiej w miarę ukazywania się kolejnych części), ale o błędach interpunkcyjnych informuj mnie tak długo, jak długo trwać będzie ta kariera... Jeśli łaska, oczywiście :> Może kilka swoich cennych uwag zamieścisz w nowo uformowanym dziale z korzyścią dla innych karierowiczów, kto wie? 15. Wyniki ćwierćfinału Mistrzostw Europy w 50% sprawdziły się przewidywaniom, jakimi legendarny Jacek Gmoch okraszał publikę w telewizyjnym magazynie piłkarskim 4-4-2. Podczas gdy plątanina wesoło krzyżujących się kresek i strzałek wychodziły już bokiem niejednemu telewidzowi, wszyscy musieli być zgodni co do jednego — ten koleś w końcu gada do rzeczy! Przede wszystkim z mistrzostwami pożegnali się Włosi, którzy w Doniecku ulegli Portugalii 1:2, co zgodnie z intencją Gmocha odczytane było jako niespodzianka. Podobnie było w przypadku Anglików z Francuzami, którzy ulegli sąsiadom zza kanału La Manche w siódmej kolejce rzutów karnych. Wcześniej na stadionie Olimpijskim w Kijowie w regulaminowym czasie padł remis 1:1, by po dogrywce rezultat nadal pozostał nierozstrzygnięty — 2:2. Prognozy, co do zwycięstw faworytów, sprawdziły się zatem w tylko pozostałych dwóch meczach. Rosja pokonała skromnie Czechy 1:0, co dzień później powtórzyli Hiszpanie z wyrastającą na czarnego konia Danią. Warto dodać, że wyniki tych ostatnich rywalizacji powinny być zgoła wyższe, gdyż zespoły je przegrywające, wprost nie istniały na boisku.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...