Skocz do zawartości

AMD

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    6
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez AMD

  1. AMD

    Do widzenia Panie Smuda!

    Ciekawa kariera, zapraszam do czytania mojego opowiadania, mam nadzieję że się spodoba ;)
  2. Ja się zgadzam z UEFA, Iniesta grał mimo tego, że bramek nie strzelił to był kluczową postacią ekipy. Prawidłowy wybór.
  3. AMD

    Angielska przygoda...

    Przebijającemu się przez długie menu Smithowi wydawało się, że minimalna cena jakiegokolwiek napoju z domieszką alkoholu wynosi trzy funty. Zaczynał podejrzewać, że najlepszą wartość za tak wygórowana ceną przedstawiają dwie niepełne szklanki jasnego piwa, gdy usłyszał głos. -Czy mogę przyjąć zamówienie? Spojrzał znad okularów na pochylającą się ku niemu młodą kobietę. Była naga od pasa w górę, a rozcięcie w jej długiej, różowej spódnicy sięgało góry uda. -Lager proszę. Zapisała coś w notesie, który trzymała w dłoni. -Chciałby pan, żebym przy panu usiadła? -Tak. -Będzie pan musiał kupić mi drinka. - W porządku. Wskazała palcem dolną część karty. Flamenco Revenge - połączenie zielonookiego Chartreuse z afrodyzjakiem, Cointreau Soho Wallbanger - dramatyczne starcie ponętnej wódki z kuszącym smakiem Tia Maria Eastern Ectasy - nieodparta alchemia ożywczego ginu i przyspieszającego tętno Campari Cena: 6 funtów Sześć funtów! - Przykro mi - powiedział Smith - ale nie stać mnie na... - Nie mogę usiąść obok pana, jeśli nie kupi mi pan drinka. - Który jednak jest bardzo drogi, prawda? Nie stać... - W porządku! - słowa były urwane i ostateczne. Odeszła od stolika. Za chwilę była z powrotem, z wystudiowaną obojętnością postawiła przed nim mała szklankę z nędzną ilością piwa i natychmiast odeszła. Następnie Smith zaczął się zastanawiać jak będzie wyglądało to spotkanie, na które specjalnie przyjechał do Londynu. Wiedział, że to jest jego marzenie jeszcze z dzieciństwa. Lecz nie mógł go wcześniej spełnić bo chciał spełnić marzenie matki, która zmarła mu dawno temu. Odkąd pamięta jego matka zawsze mu powtarzała, że chce żeby został profesorem na uczelni. Spełnił jej marzenie, lecz po śmierci matki nadeszła pora na jego marzenia. Spotkanie miał zaplanowane na godzinę jedenastą trzydzieści w restauracji w samym centrum Londynu. Z zadumy wydarł go fakt tego, że jego kufel był już całkowicie pusty, a jedyne dwie kelnerki, które znajdowały się w zasięgu jego wzroku, z zadowoleniem sączyły to, z czego - jak zadecydowało kierownictwo - składało się z tego dnia Soho Wallbangers, Flamenco Revenges at al. Wstał więc, podszedł do baru i usiadł na wysokim stołku. - Jak sądzę, zapłaciłem już za kolejną szklankę. - Przyniosę do stolika. -Nie, proszę się nie kłopotać. Posiedzę tutaj. -Powiedziałam, że przyniosę do stolika. -Chyba mogę tutaj siedzieć? -Siedź tam, gdzie siedziałeś do tej pory, rozumiesz po angielsku? - wszelkie pozory uprzejmości zniknęły, jej głos był szorstki i opryskliwy. -W porządku - powiedział cicho Smith. -Nie chcę przysparzać problemów. - Usiadł przy stole niedaleko baru, obserwował dziewczynę i czekał. -Chyba jednak nie słyszałeś, co powiedziałam, co? -głos brzmiał teraz ordynarnie i groźnie, Smith stwierdził jednak, że można bezpiecznie przedłużyć tę mała wymianę ognia. jeszcze nie czas na ciężką artylerię. Dobrze się bawił. -Słyszałem, zapewniam, ale... -Posłuchaj! Mówiłam ci (nie mówiła), że jeśli chcesz. cholera, dyskutować, to po drugiej stronie ulicy masz saunę. -Ale ja nie... -Nie będę dwa razy powtarzać. Smith wstał, podszedł z wolna do baru, gdzie mężczyzna czytający książkę przewrócił kolejną kartkę, zupełnie - jak się zdawało - niezainteresowany ewentualnym skutkiem narastającej wrogości. -Chciałbym szklankę przyzwoitego piwa, jeśli takie macie - powiedział cicho. -Jeśli nie chcesz lagera... Smith postawił gwałtownie szklankę na kontuarze i przygwoździł dziewczynę spojrzeniem. -Lager? Pozwól, że teraz ja coś ci powiem, moja panno. To nie jest żaden lager, tylko końskie szczyny. Układ sił zmienił się dramatycznie, dziewczyna bowiem najwyraźniej straciła panowanie nad sobą i wskazała trzęsącym się palcem z pomalowanym na karminowo paznokciem karmazynową zasłonę. -Wynocha! -O, nie. Zapłaciłem za napoje. -Słyszałeś co powiedziała - rzekł mężczyzna, który dotychczas czytał książkę przy barze. Chociaż na centymetr nie uniósł wzroku znak tekstu ani nie podniósł nawet o pół tonu beznamiętnego głosu (pochodził z West Country?), tych kilka złowrogich słów nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Tymczasem Smith, całkowicie ignorując mężczyznę, który dopiero co się do niego odezwał, nie przestawał wpatrywać się w dziewczynę. -Nigdy więcej nie mów do mnie w ten sposób. Syczący autorytaryzm tych słów odjął dziewczynie mowę, jednak siedzący przy barze mężczyzna powoli zamknął książkę i w końcu podniósł wzrok. Palce prawe ręki powoli powędrowały w kierunku mięśni lewego ramienia i chociaż po zsunięciu się ze stołka wyglądał na jakieś dwa, trzy cale niższego od Smitha, robił wrażenie niebezpiecznego przeciwnika. Nie powiedział nic więcej.
  4. AMD

    Angielska przygoda...

    Przy Edgware Road popatrzył przez okna wagonu, zauważył, ze jeszcze tylko dwa przystanki, i niemal po raz pierwszy poczuł lekkie podniecenie w okolicach przepony. To ten list...Bardzo dziwny! Nawet adres na kopercie budził zainteresowanie, z wyraźnie podanymi wszystkimi szczegółami: "Pokój numer 4, Klatka T, drugi dziedziniec, Kolegium Lonsdale, Oksford". Rzadko spotyka się taką dokładność, sugerującą, że nadawca za nic nie chciał by list się gdzieś zawieruszył, że wiedział co nieco o topografii kolegium...Klatka T, drugi dziedziniec... W wyobraźni Smith widział siebie, jak kolejny raz wchodzi po schodach, tak jak robił to przez ostatnich parę ładnych lat, na pierwsze piętro, gdzie nad drzwiami ciągle jeszcze widniało jego nazwisko, namalowane ręcznie białym, gotyckim pismem. A tuż naprzeciw pokój numer 3, George'a Westerby'ego, wykładowcy geografii, który mieszkał w nim niemal tak samo długo; mówiąc dokładniej, o jeden semestr dłużej. Ich wzajemna nienawiść była niezwykle intensywna, wiedziało o tym całe kolegium, choć mogło być zupełnie inaczej, gdyby Westerby był gotów wykonać najmniejszy gest w kierunku pojednania. Nigdy tak się jednak nie stało. Pięć po jedenastej stromymi schodami ruchomymi wydostał się na rozświetlony słońcem Piccadilly Circus, przeszedł na Shaftesbury Avenue i natychmiast zniknął w labiryncie ulic i alejek przecinających okolice Great Windmill Street. Pełno tu było małych kin wyświetlających ostrą, bezkompromisową pornografię, reklamujących się na zewnątrz zdjęciami rozebranych lub na wpół rozebranych, piersiastych i zmysłowych dziewczyn, pełno klubów obiecujących przechodniom bezustanną erotyczną nagość. I to właśnie tymi jarmarcznymi ulicami, pod pomarańczowymi i żółtymi reklamami, obok otwartych zapraszająco drzwi przechadzał się Smith, delektując się nieocenzurowaną atmosferą, czując, że nieubłagalnie wciąga go to bagno, znane pod nazwą Soho. W odchodzącej od Brewer Street wąskiej uliczce zauważył to, czego szukał: "Bar Topless Flamenco - bez opłaty członkowskiej. Wejście od dołu". Szerokie, niskie stopnie prowadziły z holu do przyziemia, kiedyś wyłożonego pięknym karmazynowym dywanem, którego środek przywodził teraz na myśl wydeptaną murawę malowniczego zakątka objętego kuratelą Funduszu Ochrony Zabytków. Jego krok musiał zdradzać wewnętrzną niepewność, zauważył go już bowiem leniuchujący za drzwiami młodzian o pryszczatej twarzy. - Tutaj są śliczne dziewczęta, proszę pana. Schodami w dół. Żadnej opłaty członkowskiej. -Bar jest otwarty, prawda? Przyszedłem tylko na drinka. -Bar jest zawsze otwarty, proszę pana. Schodami w dół. Młody człowiek usunął się z drogi, a Smith zrobił pierwszy krok ku swemu przeznaczeniu i powoli zszedł do Baru Topless Flamenco. Facilis descensus Averno. U dołu schodów napotkał na przeszkodę w postaci aksamitnych zasłon. Zastanawiał się własnie, co ma dalej robić, gdy nagle przez szparę pośrodku wychyliła się pozornie pozbawiona dalszej części ciała głowa atrakcyjnej młodej dziewczyny. Jej orzechowe oczy były krzykliwie umalowane na niebiesko, a rzęsy mocno pogrubione czarnym tuszem. Na zmysłowych ustach nie było jednak śladu szminki. Różowy język oblizał ściągnięte w literę O miękkie wargi, a miły głos rzadko i wprost poprosił o zaledwie jednego funta. -Nie ma żadnej opłaty członkowskiej, tak jest napisane na zewnątrz. Człowiek przy drzwiach też tak powiedział. Twarz uśmiechnęła się, jak do wszystkich naiwnych mężczyzn, którzy schodzili po tych schodach. -To nie jest opłata członkowska, tylko za wejście. Wie pan, co mam na myśli? - wpatrywała się w niego z namacalnym wręcz erotyzmem. Banknot szybko zniknął po drugiej stronie karmazynowej zasłony. Bar Flamenco miał obniżony sufit, miejsca siedzące pogrupowane były w alcoves a deux. Ku jednemu z nich prowadziła go młoda dziewczyna. Była w pełni ubrana. Kiedy wręczyła mu płowożółtą listę drinków, odeszła bez słowa na swoje zwykłe miejsce za kiepską imitacją baru, gdzie natychmiast zatopiła się w lekturze horoskopu w "Daily Mirror".
  5. AMD

    Angielska przygoda...

    Oliver Maximilian Bob Smith, doktor nauk humanistycznych, nigdy w niemal czterdziestoletnim życiu tak naprawdę nie pogodził się ze swoimi nadmiernie wyszukanymi imionami. Jako należało się spodziewać, w czasach, gdy chodził do prywatnej szkoły podstawowej, przezywano go Omar. Teraz, zaledwie rok przed statutowym zakończeniem umowy o pracę na Uniwersytecie, dowiedział się, że studenci nadali mu obraźliwy przydomek Malaria, nie tak łatwy do przewidzenia i znacznie paskudniejszy. Dlatego pewną niespodzianką było dla niego, to, że tak szybko w zaledwie kilka tygodni, zdołał pogodzić się z myślą, iż na pewno pożegna się z życiem w ciągu nadchodzących dwunastu miesięcy. Idąc na peron pierwszy dworca kolejowego w Oksfordzie rozglądał się dookoła i widział ponure twarze ludzi, którzy nie mieli co jeść, pić. Idąc ku końcowi peronu, opuścił wzrok, przyglądając się z niesmakiem pustym puszkom po piwie i śmieciom leżącym na namalowanej linii bezpieczeństwa. Kilku jego współpracowników z uniwersytetu, niektórzy z Lonsdale, często podróżowało pociągiem o dziewiątej dwanaście z Oksfordu do Londynu, a prawda była taka, że nie miał ochoty na rozmowy z żadnym z nich. Pod lewą ręką trzymał "The Times" kupiony dopiero co w kiosku na stacji, w prawej zaś - brązową skórzaną aktówkę. Było zaskakująco chłodno, jak na ładny, słoneczny poranek w połowie czerwca. Spalinowóz z pomalowanym na żółto frontem wpełznął powoli i punktualnie od północnej strony stacji, i po dwóch minutach Smith siedział już naprzeciw młodej pary w przedziale dla niepalących. Choć był zatwardziałym i nieuleczalnym palaczem, który od kilkunastu lat karmił swoje rzężące płuca papierosami w liczbie trzydziestu sztuk na dzień, postanowił narzucić sobie symboliczną abstynencję na czas czekającej go godzinnej podróży. Wydawało się to na swój sposób właściwe. Kiedy pociąg ruszył, złożył gazetę i zaczął rozwiązywać krzyżówkę. Nie mógł sobie poradzić z trzema pierwszymi hasłami poziomo, jednak przy czwartym uśmiechnął się, czytając lekko pochylone słowa: "Czego turysta szuka w Soho (8)". Szybko wpisał "striptiz". Wraz z nowymi literami napływającymi poziomo i pionowo do odpowiednich kratek krzyżówka była gotowa na długo zanim dojechali do Reading. Potem, mając nadzieję, że siedząca naprzeciw niego para zauważyła jego krzyżówkowe umiejętności - o ile nie przeszkodził jej w tym wstrętny kikut prawego wskazującego palca, uciętego w okolicach pierwszego stawu - oparł się wygodnie i wyciągnął, na ile mógł, długie nogi, zamknął oczy i skupił myśli na dziwnej sprawie, aczkolwiek bardzo interesującej i podniecającej, w związku z którą jechał dziś do Londynu. W Paddington był niemal ostatnią osobą wysiadającą z pociągu,a kiedy podszedł do bramki biletowej, zauważył, że była dopiero dziesiąta piętnaście. Mnóstwo czasu. Z biura informacji wziął rozkład jazdy na trasie Paddington - Reading - Oksford, w bufecie kupił kubek kawy, zapalił papierosa, sprawdził, o której odchodzą pociągi w powrotną stronę. Co ciekawe, czuł spokój, gdy zapalał drugiego papierosa i zastanawiał się, o której otwierają się w Londynie puby i kluby. Może o jedenastej? To jednak nie miało aż tak wielkiego znaczenia. Była dziesiąta czterdzieści, gdy wyszedł z bufetu i stanął w klejce po bilet na linie Bakerloo. Tu zorientował się, że musiał zostawić rozkład jazdy pociągów w bufecie. To jednak też nie miało większego znaczenia. Mógł wybierać spośród wielu pociągów, zapamiętał niektóre godziny odjazdów. Nie mógł rzecz jasna wiedzieć, ze tego wieczoru nie będzie wracał do Oksfordu. W metrze otworzył aktówkę i wyjął z niej dwie kartki. Pierwszą z nich był list zaadresowany do niego, pisany na komputerze po amatorsku, ale absolutnie czytelny - list, który ciągle wydawał się bardzo dziwny.Druga kartka, zapisana bardziej fachowo ( szczerze mówiąc, przez samego Smitha), zawierała nazwiska studentów Uniwersytetu Oksfordzkiego i, w nawiasach, nazwy kolegiów, w których się uczyli. U góry kartki dużymi, czerwonymi literami napisano "Grupa pierwsza. Literae Humaniores". Jednak Smith zaledwie przelotnie spojrzał na obie kartki przez swoje dwuogniskowe okulary. Tak, jakby upewniał się, że ciągle jeszcze są. Nic więcej.
  6. - I tak dostałby bardzo dobry - powiedział przewodniczący. Spojrzał jeszcze raz na sześć osobnych arkuszy ocen, z których każdy był dosłownie usiany piątkami i czwórkami plus. Wyjątek stanowiła historia starożytnej Grecji: marna czwórka na szynach. Ocena nie dla najtęższych umysłów. - Tak. Cóż panowie myślą? Na pewno warto dopuścić do egzaminu ustnego, prawda? Egzaminatorzy siedzieli za ogromnym stołem, zarzuconym arkuszami egzaminacyjnymi, listami i arkuszami ocen. Na sześciu mężczyzn, pięciu uniosło leniwie dłonie na znak zgody, jeden był przeciwko. - Pan tak nie uważa? - przewodniczący odwrócił się do siódmego członka komisji egzaminacyjnej. - Nie, panie przewodniczący. Nie jest go wart, przynajmniej nie na tej podstawie - machnął mu przed nosem arkuszem ocen. - Ponad wszelką wątpliwość udowodnił mi, że nie umie prawie niczego z wyjątkiem historii Aten w piątym wieku. Przykro mi. Jeśli chciałby dostać bardzo dobry, musiałby najpierw się wykazać czymś więcej, niż tylko tym - ponownie machnął arkuszem z wyrazem obrzydzenia, który jeszcze bardziej zniekształcił jego twarz, zgorzkniała prawdopodobnie już od chwili narodzin. Niemniej, jak wszyscy wiedzieli, nikt inny na uniwersytecie nie stawiał tak dokładnych ocen jak 4,5/4,5 (?)+ z tak ogromną pewnością siebie, ani nie bronił ich tak zaciekle. - Jednak wszyscy wiemy - rzekł inny członek komisji - że niekiedy układamy pytania na chybił trafił, zwłaszcza z historii Grecji. - To ja układam pytanie - przerwał z pewnym rozgorączkowaniem jego rozmówca. - Nigdy nie było bardziej sprawiedliwych. Przewodniczący wyglądał na bardzo zmęczonego. - Panowie, Za nami długi, ciężki dzień. Doszliśmy już niemal do jego końca. Może byśmy tak po prostu... - Oczywiście, że należy mu się egzamin ustny - powiedział jeden z pozostałych cichym i niedopuszczającym dyskusji głosem. - Oceniałem jego pracę z logiki: miejscami jest wręcz doskonała. - Jestem przekonany, że ma pan rację - powiedział przewodniczący. - W pełni rozumiemy pana uwagę na temat pracy z historii, doktorze Smith, ale... - Niech więc będzie. To pan jest przewodniczącym. - Tak, ma pan rację. Jestem przewodniczącym, a ten człowiek przystąpi do egzaminu. Była to nieprzyjemna rozmowa i egzaminator z logiki natychmiast wtrącił się z propozycją pokojową. - Być może pan, doktorze Smith, chciałby go osobiście przeegzaminować? Smith jednak przecząco pokręcił głową. - Nie! Jestem uprzedzony do tego człowiek, i całe to ocenianie dużo by mnie kosztowało. Nie zrobię niczego więcej. Przewodniczącemu również zależało na tym, by zakończyć spotkanie milszym akcentem. - A Andrews? Może on byłby gotów wziąć to na siebie? Smith wzruszył ramionami. - To miły młody człowiek, ale nie wiem czy bycie nauczycielem to jest jego powołanie życiowe, ostatnio nawet mówił, że chce zrezygnować. - W takim razie egzamin ustny przeprowadzi Petrovski. Cóż, bardzo panom dziękuję. Zanim się jednak rozejdziemy, czy możemy pomyśleć o dacie następnego spotkania? Niemal na pewno musi to być środa, dwudziesty trzeci, albo czwartek, dwudziesty czwarty. Smith jako jedyny z komisji nie miał przy sobie kalendarza. Kiedy ostatecznie ustalono termin spotkanie w środę dwudziestego trzeciego na dziesiątą, nie zrobił żadnej notatki, co nie uszło uwadze przewodniczącego. - Odpowiada panu ten termin, doktorze Smith? - Miałem własnie powiedzieć, panie przewodniczący, że niestety prawdopodobnie nie będzie mnie na tym spotkaniu. Oczywiście bardzo chciałbym być na nim obecny, lecz muszę...muszę...cóż, prawdopodobnie będę poza Oksfordem. Wyrażając pewne zaniepokojenie, przewodniczący, skinął nieznacznie głową. - Cóż, postaramy się poradzić sobie bez pana. W każdym razie dziękuję za pomoc, którą nam pan okazał, jak zwykle zresztą. Zamknął leżący przed nim gruby wolumin w czarnej okładce i spojrzał na zegarek: była dwudziesta trzydzieści pięć. Tak, to był długi, ciężki dzień. Nie ma się co dziwić, że pod jego koniec stał się nieco opryskliwy. Sześciu członków komisji postanowiło zregenerować nieco siły w King's Arms przy Broad Street; siódmy, doktor Smith, przeprosił wszystkich i wymówił się od spotkania. Wyszedł z gmachu Examination Schools, poszedł powoli wzdłuż High Street i wszedł tylnym wejściem ("tylko dla wykładowców") do kolegium Lonsdale. Znalazłszy się w swoim mieszkaniu, połknął sześć tabletek paracetamolu, położył się w ubraniu na łóżku i przez następną godzinę pozwolił myślom krążyć swobodnie. Potem zasnął. Następnego ranka, w czwartek dziesiątego lipca, otrzymał list. Bardzo dziwny i raczej ekscytujący.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...