Trawa po drugiej stronie wcale nie była bardziej zielona. Wysiadając w Heathrow udałem się do baru na drinka albo i dwa. Albo i sześć. Usiadłem przy barze, zamówiłem whiskey z lodem i zacząłem rozmyślać o swoim życiu. Nowe miejsce, nowe szanse. Unoszący się dym papierosowy zawadiacko szczypał w oczy. Przyszłość. Moja własna. Tylko ode mnie zależy jak ta przygoda się skończy.
Moje perspektywy wcale się nie poprawiły. Okazało się, że bez dobrej znajomości angielskiego nie mam czego szukać na wyspach. Zatrudniłem się w miejscowym supermarkecie, gdzie kierownikiem był były klawisz więzienia Birmingham Prison. Niestety nikt mu nie powiedział, że praca w markecie różni się od pracy w więzieniu. Wynająłem też malutkie mieszkanie. Pierwsze co musiałem kupić to lupę, aby dokładnie się mu przyjrzeć. Nowe lokum było mikroskopijne. Kuchnia była tak mała, że latająca mucha strącała naczynia z półek. Mimo to, byłem zadowolony. Liczyło się tylko to, że miałem, gdzie przyłożyć głowę do poduszki. A to już coś. O powrocie do domu nie było mowy.
To właśnie w tym czasie poznałem Joela. Pierwsza osoba do której nie bałem się odezwać. Pierwsza osoba, która nie kpiła z tego, że mój angielski brzmi jak połączenie chińskiego z rosyjskim.
Joel był równym gościem. Czułem, że zawiązuje się między nami pewna więź. Dwóch facetów w młodym wieku, którym życie pokazało, gdzie ich miejsce. Joel był kibicem miejscowego klubu. Działał w stowarzyszeniu kibiców, często miał darmowe bilety. Często się nimi dzielił ze znajomymi.
Oglądnie amatorów sprawiało mi nieopisaną radość. Na meczach potrafiłem się odprężyć. Po raz pierwszy od kilku lat potrafiłem zapomnieć o otaczającym świecie i wyłączyć wewnętrzny głos, który mi ciągle przypominał co w życiu osiągnąłem. A raczej nie osiągnąłem.