Skocz do zawartości

Flame

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    220
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Flame

  1. @jutland: albo jego szkielet ze złości rozniósłby całą trumnę ;] *** Tymczasem ruszyła polska Ekstraklasa, zapewniając kibicom garść niespodzianek już od pierwszej kolejki. Sandecja Nowy Sącz, ligowy beniaminek w pełni zasłużenie ograł w wyjazdowym meczu faworyzowany Ruch Chorzów, Zagłębie Lubin było o krok od zwycięstwa z Polonią w Warszawie, wywożąc z Konwiktorskiej cenny punkt, a w rozegranej awansem drugiej kolejce Ci sami Lubinianie pomiatali nieznośnie Wisłą Kraków po Dialog Arenie pokonując ją ostatecznie 3:0. Jednak ktoś wspomniał niedawno, że bezsensem byłoby karmienie czytelnika suchymi wynikami i rzędami cyferek, skoro nie miałby one dla niego żadnego wymiaru emocjonalnego. Wątpię, aby po przeczytaniu poniższego wykazu ‘Nacjonalistyczne kaczątko’ nabrało wyrazistości i literackiej ekspresji. Za to na pewno pozwoli on w jakiś sposób zorientować się w nieco odmienionej przez czas i pieniądze ligowej rzeczywistości. Czas więc nieco przybliżyć drużyny, z którymi przyjdzie nam stoczyć bój o krajowy czempionat. Cracovia Kraków (sezon 2011/12 – pozycja 13., 2012/2013 – 10.) – bogaci znajomi z południa Polski, dość anemicznie wzmacniani przez Jana Urbana. Jeśli nie nastąpi ‘ostatni zryw’ formy Niedzielana, albo na swoim, solidnym poziomie nie zacznie grać Suvorov, zamiast europejskich pucharów, kędzierzawemu Jankowi znów pozostanie jedynie bój o utrzymanie w Ekstraklasie. Jasny punkt: Adrian Mrowiec. Górnik Zabrze (11/12 – 6., 12/13 – 4.) – w zeszłym sezonie otarli się o ligowe podium, po rundzie jesiennej wydawało się też, że mogą musnąć mistrzostwo Polski. Ostatecznie Królowi i spółce zabrakło doświadczenia i piłkarskiego wyrachowania. W nadchodzące rozgrywki Zabrzanie wchodzą osłabieni odejściem Kwieka, Jończyka oraz Milika, wzmocnieni za to ponoć utalentowanym Jamajczykiem i Peruwiańczykiem o bliżej nieokreślonej przeszłości. Gwiazda: Wojciech Król, młody Polak ma za zadanie wprowadzić Zabrzan w bramy Ligi Mistrzów. Jagiellonia (11/12 – 8., 12/13 – 14.) – burzliwy rozwój drużyny z Białegostoku zatrzymało przybycie Czesia Michniewicza. ‘Polskiego Mourinho’ zwolniono zdecydowanie za późno, przez co odbudowywanie klubu przez Dariusza Pasiekę idzie niezwykle mozolnie. Zespół z Podlasia mają podratować Igor Duljaj oraz Kuba Wilk. Siłą napędową zespołu powinien jednak pozostać: Łukasz Tymiński, bez niego walka o centrum tabeli będzie dość wymagającym zadaniem. Korona Kielce (11/12 – 9., 12/13 – 13.) – mimo marnego zaplecza finansowego i kadrowego ‘żółto-krwiści’ wciąż dryfują ponad strefą spadkową Ekstraklasy. Leszek Ojrzyński wyszedł wiec z założenia, ze wzmocnień drużynie nadal nie potrzeba, przez co sprawił sobie ogromny kłopot przed sezonem 2013/2014. Korona prezentuje się bowiem najmizerniej z całej ligowej stawki. Za ostatnią deskę ratunku uchodzi: Aleksandar Vukovic, jednak podrdzewiały już nieco Bośniak może się okazać jedynie jednookim wśród ślepców. Lech Poznań (11/12 – 4., 12/13 – 3.) – Tomek Kafarski stara się, próbuje, dokonuje rekordowych transferów, zmienia taktykę z każdą kolejką, tańczy, śpiewa, recytuje. Niewiele jednak z tego wynika, rezultaty klubu są wciąż dalekie od oczekiwanych. Tajną bronią na rozpoczynający się sezon mają być Arek Milik oraz Damian Dąbrowski, warci razem okrągłe 3 mln £. A nuż Tomek trafi i ‘Kolejorz’ będzie grał jak za ‘boskiego Franza’? Wydatnie pomóc może w tym tajna broń ‘z południa’ boiska: Sebastian Madera. Legia Warszawa (11/12 – 1., 12/13 – 2.) – jakim cudem nie zdobyli mistrzostwa Polski za poprzedni sezon? To pytanie zadaje sobie każdy, kto choćby od niechcenia zajrzy w skład stołecznego klubu. Borysiuk, Culina, Kucharczyk, Radovic, Wawrzyniak, Dzalamidze... aż trudno wskazać tego jedynego, który zasłużył na symbolicznego screena. Średnia not za ostatnie lata wskazuje jednak wyraźnie na: Maćka Rybusa. Faworyci do powrotu na ligowy tron. Piast Gliwice (11/12 – I liga, 12/13 – 12.) – słyszysz – ‘Piast’, myślisz – Mateusz Matras, klub z Gliwic jest bowiem obecnie znany głównie z tego, że z nadludzką siłą przetrzymuje na swoich wątpliwej jakości obiektach treningowych najbardziej utalentowanego lewego obrońcę ostatnich lat. Pozostaje mieć nadzieję na buntowniczy przebłysk charakteru Mateusza i wyjazd do klubu o większych tradycjach piłkarskich. Piastowi zaś pozostanie zażarta walka z Koroną i sąsiadami z Bytomia o miano inne niż ‘czerwonej latarni’ polskiej Ekstraklasy.
  2. Fleck, Davis, Stocker, vs. Korfamata, Pukanych, Kaźmierczak. Szkocja vs. Polska. Katolicyzm vs. Protestantyzm. Niezliczona ilość wymuszonych porównań cisnęła się na usta i klawiaturę przed dwumeczem z Glasgow Rangers. Mocno faworyzowani goście mają w pełni uzasadnioną chęć odniesienia łatwego zwycięstwa nad Polakami, tym bardziej, że rok temu zostali wyeliminowani z LM przez dość przeciętną Crvenę Zvezdę Belgrad. Po drugiej stronie barykady ŁKS, który nie ma nic do stracenia, pierwszą rundę Ligi Europejskiej kibice i media również przyjmą z umiarkowanym zadowoleniem. Z drugiej strony, wstydem byłoby nie podjąć rękawicy rzuconej przez Szkotów. Od samego początku spotkania dało się jednak wyczuć, że Glasgow Rangers to nieco inny poziom niż piłkarze z Tbilisi czy Zabrza. Już w 3. minucie Tomasz Kupisz miał ochotę zaskoczyć swoich dawnych ligowych rywali i z ostrego kąta huknął prosto w słupek bramki Kychaka. Chwilę później w doskonałej sytuacji znalazł się Kaźmierczak, ale szansę na jego debiutanckiego gola w barwach ŁKS-u zaprzepaścił Alan McGregor. Kolejna akcja należała do gości. Pazdan stanął z piłką na środku boiska i pewnie wytrwałby w tej pozycji jeszcze kwadrans, gdyby nie zmyślny Steven Davis, który z łatwością wyłuskał mu futbolówkę spod nóg. Ta powędrowała pod nogi Flecka, Szkot jednak w bardzo dobrej sytuacji uderzył minimalnie obok słupka bramki ŁKS. Mistrzowie Polski nie składali jednak broni, czego efektem były szanse Pukanycha i Wescleya. Kibiców rozczarował szczególnie Brazylijczyk, który z 3 metrów nie zdecydował się na umieszczenie piłki w siatce, a skoncentrował na obijaniu poprzeczki. Przez jego błędne życiowe wybory do przerwy utrzymał się bezbramkowy remis. W drugich 45 minutach do roboty wzięli się Szkoci czego efektem była niezwykle szczęśliwa bramka Goiana. Z narożnika boiska piłkę wrzucił Valentin Stocker, na 11 metrze najwyżej wyskoczył wspomniany Rumun i strącił ‘łaciatą’ delikatnie w kierunku bramki. Cóż jednak z tego, że uderzenie było... ‘jak ołowiana kula przez anorektyka pchnięta, nie wiadomo, czy to już próba, czy też do masochizmu zachęta’ ... skoro zarówno obrońcy ŁKS, jak i Kychak stali jak wryci i bez mrugnięcia powieką pozwolili Glasgow Rangers objąć prowadzenie. Od tego momentu gra gospodarzy całkowicie przestała się układać, co zmusiło mnie do natychmiastowych zmian. Postawiliśmy na ustawienie 4-1-5, z dwoma skrzydłowymi i trójką napastników w postaciach Korfamaty, Tomczyka oraz będącego na fali mojego optymizmu Przemysława Kity. Wynik jednak ani myślał się zmienić. W 89 minucie dobrze zapowiadającą się akcję Antolica przerwał faulem Davis. Do rzutu wolnego w okolicach środka boiska podszedł Emmanuel Anafri i kopnął futbolówkę z całej siły w kierunku bramki gości. Tam miały miejsce prawdziwe cuda, piłkę przejął Kychak, zagrał wprost do Goiana, który idąc tokiem myślenia swojego ukraińskiego rywala również postanowił oddać ją przeciwnikowi. Podał więc do Korfamaty, który mimo, iż rozgrywał tego dnia niezwykle słabe zawody, w zaistniałej sytuacji nie miał prawa spudłować. Stojąc przed pustą bramką pewnie wyrównał stan spotkania i ustalił jego wynik na 1:1. To z umiarkowaną nadzieją pozwala nam patrzeć na przyszłotygodniowy rewanż. 31.7.2013 Stadion przy al. Unii, Łódź, widzów: 10000 Eliminacje Ligi Mistrzów, trzecia runda kwalifikacyjna, pierwszy mecz ŁKS Łódź – Glasgow Rangers 1:1 (0:0) 0:1 Dorin Goian ‘54 1:1 Bello Korfamata ‘89 Kychak - Słodowy, Wescley, Kaljumae, Anafri - Pazdan - Kaźmierczak (Antolic '59) - Tomczyk, Pukanych (Kita '79), Szczot (Czoska '59) - Korfamata MVP: Dorin Goian 8.1
  3. Dwumecz z drużyną Glasgow Rangers poprzedza jeszcze starcie w Superpucharze Polski. Ku drobnemu zaskoczeniu kibiców, rywalem ŁKS-u nie będzie żaden z reprezentantów ‘wielkiej trójki’. Trofeum za zwycięstwo w zeszłorocznym Pucharze Polski wznieśli ku niebiosom piłkarze Górnika Zabrze, po heroicznym zwycięstwie nad warszawską Legią. Tym samym po sezonie 2006/2007, zeszłoroczny był kolejnym, którego rozstrzygnięcia kompletnie minęły się z przewidywaniami bukmacherów. PZPN był po raz kolejny niezwykle wyrozumiały i przychylny reprezentantom kraju w europejskich pucharach i starcie o Superpuchar Polski władował nam w terminarz w dwa dni po meczu z Dinamem i na 72 godziny przed pojedynkiem z Glasgow Rangers. Tym samym status faworyta nadchodzącego meczu przypadł Górnikowi Zabrze, który będzie mógł z pełnym przekonaniem wystawić przeciwko nam swoją podstawową jedenastkę. A co słychać w składzie ŁKS-u? Wieść głosi, że zabraknie w nim i Korfamaty i Tomczyka, co oznacza występ 19-letneigo Przemysława Kity, którego z racji marnych umiejętności nie raczyłem nawet wymienić w gronie napastników na obecny sezon. Prawe skrzydło zajmie Dytko, lewe Czoska, zmiana również na pozycji ‘klasycznej 10’ – tutaj pojawi się Antolic. Szansę debiutu dostanie także Lukac na lewej obronie i Kaźmierczak w środku pomocy. Tak polskiego składu ŁKS od dwóch lat nie było [dla ciekawskich: formacja w sygnaturce]. Wspomniana wartość ‘nacjonalna’ drużyny cieszyła tym bardziej, że ŁKS od samego początku wcale nie ustępował rywalom. Ba, na nowym stadionie w Tychach kibice przez pierwsze pół godziny nie obejrzeli żadnego strzału Górnika, przy czterech próbach moich podopiecznych. Starań dokładali Antolic, Pazdan oraz debiutant Czoska – bez skutku. Aktywność ŁKS w ofensywie coraz bardziej przygotowywała kibiców na małą niespodziankę na boisku zaprzyjaźnionego klubu. W 34 minucie idealne dośrodkowanie Patricka Dytko spadło wprost na nogę Kity. Młodemu Polakowi nie pozostało więc nic innego niż umieścić piłkę w bramce, 1:0 stało się faktem. Górnik próbował odpowiedzieć ‘dziewiczymi’ uderzeniami Zahorskiego oraz powracającego z europejskich wojaży Piotra Brożka, lecz to tylko rozochociło mistrzów Polski do przeprowadzania kontrataków. W 42 minucie akcję prawą stroną przeprowadził ponownie Dytko, odegrał do Antolica, a Chorwat posłał futbolówkę na środek pola karnego, do Kity. Przemek mając na plecach Mączyńskiego i Banasia, odwrócił się zgrabnie, huknął w lewy górny róg bramki i podwoił swój dorobek bramkowy. Szok, niedowierzanie. Drugą połowę możemy z czystym sumieniem pominąć, warto odnotować jedynie, że szansę na hattricka naszego nowego supersnajpera zaprzepaścił Wojciech Król. Piłkarz Górnika zamiast odpuścić i patrzeć z uśmiechem na szczęście kolegi, ściął równo z ziemią wychodzącego na wolną pozycję młodziana, za co z pokorą musiał opuścić plac gry. Do końca spotkania wynik jednak nie uległ zmianie i ŁKS mógł świętować kolejne niespodziewane zwycięstwo i być może narodziny realnego konkurenta dla Korfamaty. Na euforię jednak nie ma czasu, już za 3 dni starcie z Glasgow Rangers. 24.7.2013 Stadion miejski, Tychy, widzów: 14432 Superpuchar Polski Górnik Zabrze – ŁKS Łódź 0:2 (0:2) 0:1 Przemysław Kita ‘34 0:2 Przemysław Kita ‘42 Kychak - Modelski, Wescley (Żołnierewicz '75), Kaljumae, Lukac - Pazdan - Kaźmierczak (Bandrowski '58) - Dytko, Antolic (Pukanych '58), Czoska - Kita MVP: Przemysław Kita 8.8
  4. Dzięki, postaram się utrzymać poziom *** Moje sumienie słusznie mi wypomina, że nie spełniłem obietnicy sprzed dwóch odcinków i nie wspomniałem o wzmocnieniu na pozycję środkowego pomocnika. Ku uciesze starszych kibiców ŁKS-u jedenastkę mistrzów Polski zasilił zniechęcony ostatnimi hiszpańskimi wojażami: Przemysław Kaźmierczak – 31 lat, Polska, DP/ŚP, najstarszy i najbardziej doświadczony w drużynie, ma zapewnić spokój w drugiej linii podczas gdy Postupalenko będzie kontuzjowany. Nic też nie stoi na przeszkodzie by silny jak tur były gracz Elche i Guadalajary zajął miejsce Ukraińca. Przemek nie będzie miał jednak choćby symbolicznej okazji do pomocy drużynie w rewanżowym starciu z Dinamem Tbilisi. Jednak ku mojemu zadowoleniu żaden z podstawowych piłkarzy w pierwszym ze spotkań z Gruzinami nie zdążył doznać urazu, kibiców ŁKS-u czeka więc oglądanie identycznej jedenastki jak przed tygodniem. Dla wciąż nie wierzących w klasę Dinama pewna polska telewizja sportowa zorganizowała małe porównanie papierowych umiejętności piłkarzy obu zespołów na poszczególnych pozycjach. Warto przyjrzeć się temu przed uznaniem ŁKS-u za faworyta z racji korzystnego wyniku pierwszego spotkania. To jednak nie my, a goście z Tbilisi musieli zabiegać o względy losu i szukać okazji do strzelenia bramki. Nas premiował choćby remis, co nie przeszkadzało w stwarzaniu sobie stuprocentowych sytuacji i marnowaniu ich z szerokim uśmiechem na twarzy. Korfamata, Tomczyk oraz Szczot z pełnym zadowoleniem przyjęli swoje zaprzepaszczone szanse na szybkie rozstrzygnięcie losów dwumeczu, kibice również nie wykazywali oznak zdenerwowania. Trudno im się dziwić, bowiem goście nie zdecydowali się na oddanie choćby jednego celnego strzału przez 90 minut gry. Zagrożenie z ich strony było tak niewielkie, że Pukanych pozwalał sobie na najróżniejsze warianty rozegrania, od krzyżowych podań głową, na dograniach piętą z własnego pola karnego pod ‘szesnastkę’ rywali kończąc. Jedno z nich otworzyło idealną sytuację Korfamacie, który w końcu mógł ucieszyć się ze zdobytego gola, a nie z uderzenia w poprzeczkę. Nudny i jednostronny mecz zakończył się jednobramkowym zwycięstwem ŁKS-u, co oznaczało zapewnioną minimum pierwszą rundę Ligi Europejskiej. Czemu od razu o niej wspominam? Losowanie par kolejnej rundy kwalifikacyjnej LM wypadło bowiem wyjątkowo niekorzystnie. Zamiast przyjaciół z Irlandii lub Finlandii, w swoim grajdołku oczekiwać nas będzie Glasgow Rangers. Pobliska parafia przygotowała specjalną, ‘krzyżową’ wersję klubowych koszulek. Pojedynki Katolików z Protestantami nie mogą być przecież nudne. 24.7.2011 Stadion przy al. Unii, Łódź widzów: 9549 Eliminacje Ligi Mistrzów, druga runda kwalifikacyjna, rewanż ŁKS Łódź – Dinamo Tbilisi 1:0 (0:0) 1:0 Bello Korfamata ‘78 Kychak - Słodowy (Modelski '78), Wescley, Kaljumae, Anafri - Pazdan - Antolic (Bandrowski '78) - Tomczyk (Dytko '78), Pukanych (Bandrowski '77), Szczot - Korfamata MVP: Robert Szczot 7.6
  5. Przeciętny polski kibic na wieść o Dinamie Tbilisi wykrzywia swoje niespecjalnie urokliwe usta i wraca do czytania artykułów o Barcelonie i Borussi Dortmund. Tymczasem piłkarze mistrza Gruzji wcale nie giną w blasku zawodników naszej Ekstraklasy. Powiedziałbym nawet, że tendencja zdaje się być odwrotna, silniejsze ‘składowo’ drużyny od ŁKS-u wcale nie byłyby faworytami starcia z Dinamem. Losowanie jednak zakończone i żadne protesty Zbyszka Bońka nie pomogą w uzyskaniu dwumeczu z naszymi braćmi z Malty. Co i tak nie gwarantowałoby przecież pełnego sukcesu polskiego ligowca. Wyjazd do Gruzji był więc podróżą pewną obaw przed klasą niespecjalnie utytułowanego rywala. Początek meczu tylko utwierdził nas w przekonaniu, że lekko nie będzie. Wprawdzie już w 4 minucie ‘setkę’ zmarnował Korfamata, ale 300 sekund później pierwszy, jedyny w całym spotkaniu rzut rożny dla gospodarzy zaowocował golem niejakiego Arbiego Jabeura. Nie dość, że nasza przedmeczowa kondycja do idealnych nie należała (śr. 91%), to jeszcze strzałeczki morale delikatnie obróciły się ku dołowi. Cudownie. Odpowiedź ŁKS-u musiała być natychmiastowa i nie mogę zarzucić ani Pukanychowi, ani Korfamacie, ani też Tomczykowi, że nie dążyli do jej uzyskania. Cóż mi jednak po chęciach, kiedy PRAWIE pusta bramka i odległość stopy Roberta Szczota od niej równa dwóm metrom nie wystarczały, by dać nam upragnione wyrównanie. Pomocy trzeba było więc szukać gdzie indziej. Moja ateistyczna dusza została niezwykle uradowana, gdy z pomocą nie przyszło objawienie Matki Boskiej, a czerwona kartka dla wspomnianego Jabeura. To tylko rozochociło gości do pudłowania z jeszcze bliższych odległości, do końca pierwszej połowy meczowy wynik nie uległ więc zmianie. Coś jednak drgnęło w mentalności ŁKS-u po przerwie, bo w 56 minucie w końcu ujrzeliśmy bramkę wyrównującą. Grający z konieczności na lewej obronie Anafri cudownie wrzucił piłkę wprost na głowę Korfamaty, a boski Bello nie śmiał zmarnować tej sytuacji. To zmusiło gospodarzy do przejścia na dość osobliwe ustawienie 5-2-2 i zamurowanie swojej bramki. Okazało się to jednak zagraniem bardziej ryzykownym niż gra trójką obrońców, bowiem Szczot perfekcyjnie wykorzystał tłok w polu karnym Dinama i wyłożył się na zielonej murawie ‘niczym łania, co na jelenia czeka, w dni rykowiska, kiedy wilgocią ocieka’ Jeleniem okazał się być Howard Webb. Anglik spojrzał na Szczota, potem na nienaturalnie wykrzywione miny gruzińskich obrońców i wskazał na wapno. Do jedenastki podszedł Wescley i bez większych skrupułów umieścił futbolówkę w bramce. 2:1 i osiem minut do końca spotkania. Dużo? Nie, gospodarze od mniej więcej 30 minuty spotkania aż do ostatniego gwizdka sędziego nie oddali celnego uderzenia na bramkę Kychaka. Po heroicznym boju przywozimy cenną zaliczkę z Gruzji, okrutnym świństwem byłby brak awansu. 17.7.2011 Stadion Borysa Paiczadze, Tbilisi, widzów: 1783 Eliminacje Ligi Mistrzów, druga runda kwalifikacyjna, pierwszy mecz Dinamo Tbilisi – ŁKS Łódź 1:2 (1:0) 1:0 Arbi Jabeur ‘8 1:1 Bello Korfamata ‘56 1:2 Wescley ‘82 Kychak - Słodowy, Wescley, Kaljumae, Anafri (Modelski '77) - Pazdan - Antolic (Gac '87) - Tomczyk, Pukanych (Bandrowski '77), Szczot - Korfamata MVP: Robert Szczot 7.6
  6. 10 odcinków wstępu pozwala mi z czystym sumieniem wspomnieć o pierwszym z przedsezonowych sparingów. Karykaturę stadionu przy al. Unii odwiedzili bowiem piłkarze Lecha Rypin. Po spojrzeniu na obiekt i zbadaniu stanu murawy, nasi drugoligowi goście siarczyście zaklęli pod nosem i natychmiast docenili swoje 1500 miejsc przy eleganckim boisku MOSiRU. Rzucanie mięsem weszło im w nawyk również podczas samego spotkania. Zgodnie z oczekiwaniami kibiców mistrza Polski, ŁKS prowadził 2:0 już po trzech minutach sparingu (Korfamata, Bandrowski). Po bezowocnej godzinie gry, kwadrans przed końcem meczu swoje trzy grosze wtrącił Robert Szczot, dając mi bodziec do pozytywnego myślenia przed 'europejskim' dwumeczem z Gruzinami. Mimo wątpliwej klasy rywala, na pierwszy rzut oka widać było brak klasycznego środkowego pomocnika, kogoś kto pociągnąłby grę przez charakterystyczny okrąg na środku boiska i dostarczył piłkę do ofensywnych zawodników. Wypełnić tych założeń nie zdołał ani wrak Tomka Bandrowskiego, ani nieopierzony Volodya Papikyan. Anton Postupalenko zaś posiedzi na trybunach jeszcze przez dwa miesiące z racji zerwanego mięśnia łydki. Czas więc poszukać wzmocnień. Kultywując założenie pracy z polskimi graczami po głowie chodziły mi przede wszystkim dwa nazwiska – Budziński oraz Tymiński. Pierwszy pozostanie chyba niespełnionym talentem z trójmiasta, bowiem za nic nie może wyprosić u swoich pracodawców transferu z I ligi do Ekstraklasy. Drugi z wymienionych piłkarzy mimo swojej marnej sytuacji w Jagiellonii wciąż wyceniany jest przez klub na tyle wysoko, by wybić mi z głowy pomysł jego transferu do ŁKS-u. Musieliśmy więc w bardzo osobliwej atmosferze braku środkowego pomocnika i lewego obrońcy przystąpić do drugiego sparingu. Tym razem przyszło nam pokonać 150km w drodze do Płocka i podjąć wyzwanie tamtejszej Wisły. Ciężko było jednak uznać tę potyczkę za faktyczne przygotowanie do dwumeczu z Dynamem Tbilisi, bowiem podopieczni Roberta Podolińskiego postawili nam jeszcze mniej zdecydowane warunki niż Lech Rypin tydzień wcześniej. Po nudnym i jednostronnym spotkaniu udało nam się wbić Wiśle cztery gole (Korfamata x2, Anafri, Szczot), nie tracąc przy tym choćby symbolicznej, honorowej bramki. To w pełni wynagrodziło nam 3 godziny spędzone na krajowej ‘trzydziestce’. Nadzieja na pozytywny rezultat w drugiej rundzie eliminacji LM została podtrzymana również za sprawą potencjalnego transferu na wielokrotnie wspomnianą w odcinku, nieobsadzoną pozycję w drugiej linii. Aby jednak nie zapeszyć w żadnym stopniu, pozostawię niewielką garstkę czytelników w niepewności i narastającym podnieceniu aż do przyszłej części.
  7. LEWE SKRZYDŁO: Odeszli: nikt Przybyli: Czoska (Śląsk Wrocław) Robert Szczot – 31 lat, Polska, po spojrzeniu w jego kartę informacyjną i odczytaniu cyferek symbolizujących umiejętności – II liga murowana. Statystyki mówią jednak, że to najlepszy wg ocen piłkarz ostatnich dwóch lat w Ekstraklasie (świadczy to wiele o jej poziomie). Nadchodzący sezon może być jednak jego ostatnim na tak wysokim szczeblu. Paweł Czoska – 22 lata, Polska, nieco wymuszony, ale jednak następca Szczota na lewym skrzydle, zbliżony mu piłkarską charakterystyką. Bardzo przyzwoicie spisywał się w zeszłym sezonie w Śląsku Wrocław, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że 0 Ł za Pawła to niespecjalnie wygórowana oferta. Marcin Szurna – 17 lat, Polska, melodia przyszłości, jednak przy nieco większym zapale do pracy ma duże szanse osiągnąć poziom Roberta Szczota. Przynajmniej ten papierowy. PRAWE SKRZYDŁO: Odeszli: Łobodziński (wolny transfer), Afanasiev (koniec wypożyczenia, Dynamo Mińsk) Przybyli: nikt Domagoj Antolic – 23 lata, Chorwacja, póki co niespełniony talent z Bałkanów, ŁKS ma być dla niego jedynie odskocznią do europejskiej kariery, jednak zamiast trenować wraz z drużyną, w depresji ogląda chorwackie plaże na 30-dniowym urlopie. Patrick Adam Dytko – 19 lat, Polska, szkoła Borussi Dortmund zobowiązuje i młody Polak zaczyna coraz intensywniej uderzać we wrota meczowej osiemnastki. Martwi jedynie, że przez rok jego przyspieszenie nie drgnęło ani o ułamek (metra na kwadrat sekundy naturalnie). NAPASTNICY: Odeszli: Rafał Kujawa, Mohamed Nasser (obaj wprost na bruk) Przybyli: Tomczyk (Zagłębie Lubin) Bello Korfamata – 25 lat, Nigeria, najlepszy obecnie piłkarz polskiej Ekstraklasy i autor dużej większości goli dla ŁKS-u. Choć nie dysponuje może takim wykończeniem akcji, jak Frankowski, nie ma może techniki Wolskiego, ale jego szybkość jest po prostu nieosiągalna dla dowolnego obrońcy rodzimej ligi. Krzysztof Tomczyk – 20 lat, Polska, król tegorocznych transferów klubu, ściągnięty za symboliczny grosz z Zagłębia Lubin jeden z największych talentów polskiego futbolu. Bardziej prawoskrzydłowy niż napastnik, jako zmiennik Korfamaty nie powinien jednak wiele ustępować swojemu ‘mistrzowi’. Tym samym przegląd realnego składu ŁKS-u dobiegł końca. Budząc chrapiących powoli czytelników muszę odnotować, że w bliżej nieokreślonym terminie odbyło się losowanie par drugiej rundy kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów. Mistrzowie Polski zmierzą się z dość symboliczną dla krakowskiej Wisły drużyną Dinama Tbilisi. Wątpliwego smaczku dodaje dwumeczowi brak solidnych piłkarzy na środku pomocy i lewej obronie ŁKS-u. Tym samym polscy kibice mają pełne prawo życzyć sobie skrajnych emocji w dwa środowe wieczory. Chyba że już ten pierwszy da im wystarczającą dawkę wrażeń aż do przyszłego roku.
  8. ŚRODEK/DEFENSYWNA POMOC: Odeszli: Świątek (wolny transfer), Augusto Recife (Salamina) Przybyli: Gac (Lechia Gdańsk) Tomasz Bandrowski – 28 lat, Polska, próby ratowania jego kariery tygodniówką rzędu 65 £ powoli zaczynają przypominać syzyfową pracę. Co się Tomek rozkręci z formą, to kontuzję łapie. Nie zmniejsza to jednak mojej ciągłej sympatii do jego coraz wątlejszej osoby. Remigiusz Gac – 19 lat, Polska, kolejny z obiecanych przedstawicieli polskiej młodzieży. Na spektakularne występy w jego wykonaniu wprawdzie jeszcze musimy poczekać, ale sezon 2015/2016 w jego wykonaniu zapowiada się interesująco. Volodya Papikyan – 20 lat, Armenia, umiejętności ma przyzwoite, potencjał też umiarkowany, czas by w nadchodzącym sezonie rozwinął skrzydła szerzej niż jedynie na zasięg armeńskiej młodzieżówki, kibic Barcelony. Michał Pazdan – 25 lat, Polska, nie wiem, jakie myśli kłębiły się w głowach działaczy Górnika, gdy oddawali nam tę perełkę za symboliczny grosz. Podstawowe ogniwo drużyny, nie byłoby mistrzostwa Polski, gdyby nie jego boiskowy pedantyzm. Anton Postupalenko – 24 lata, Ukraina, jak na piłkarza, za którego klub wyłożył 230 tys. £ spisywał się w zeszłym sezonie dość przeciętnie. Teraz kuruje się po zerwaniu mięśnia łydki, na razie nie ma więc podstaw, by liczyć na cudowną odmianę dyspozycji Ukraińca. OFENSYWNA POMOC: Odeszli: Smoliński (wolny transfer), Drygas (koniec wypożyczenia, Lech) Przybyli: Chetvernikov (Metalurh Zaporoże) Andrey Chetvernikov – 17 lat, Ukraina, nowa, pełna pryszczy twarz w zespole, ponoć nowy Oleg Husiew i Andrij Husin w jednym pakiecie. Jedyną przeszkodą dla jego rozwoju może być słaba klubowa infrastruktura, lecz skoro wybrał ŁKS zamiast cierpiących na niedostatek ukraińskiej młodzieży klubów z Portugalii jego ambicja musi być jeszcze wyższa od wartości w FM-owych tabelkach. Aghwan Papikyan – 19 lat, Armenia, brat Volodyi, kibicuje Realowi, co powoduje nieznośną sytuację w domu Papikyanów i ich wspólnym pokoju. Niestety jest to jedyne, co wspomnieć w kontekście Aghwana, po dwóch latach młodej ekstraklasy czas na inicjację piłkarskich przygód na nieco wyższym szczeblu. Adrian Pukanych – 30 lat, Ukraina, król środka pola dopełnia listę obcojęzycznych rozgrywających w klubie, niezastąpiony przez ostatnie dwa sezony, nie przejawia też specjalnego spadku formy związanego z wiekiem. Nic tylko chuchać i dmuchać na jego magiczną jak na polskie warunki prawą nogę.
  9. Proces nacjonalizacji drużyny poszedł w ruch i dzięki niejakiemu Jean-Marc Bosmanowi jeszcze przed otwarciem okna transferowego przywitaliśmy w klubie zespół nieco inny od tego z mistrzowskiego sezonu 2012/2013. Tak oto o miejsce między słupkami powalczą: BRAMKARZE: Artem Kychak – 24 lata, Ukraina, podstawowe ogniwo jedenastki ŁKS, ściągnięty rok temu z Dynama Kijów za nędzne 40 tys. £ zawodnik był jednym z najlepszych piłkarzy całego zeszłorocznego sezonu Ekstraklasy, co potwierdza dwukrotne doprowadzenie Tomka Zahorskiego do rzęsistych łez. Damian Olszewski – 20 lat, Polska, bardziej zapchajdziura niż faktyczny konkurent dla Kychaka. Walczy bowiem jedynie o status bardziej inteligentnego od lewego buta Ukraińca. Odeszli: nikt Przybyli: nikt PRAWA OBRONA: Odeszli: Salski (Jarota) Przybyli: Modelski (Bełchatów), Słodowy (Wisła Kraków), Cassais (koniec wypożyczenia, Olimpo) Emmanuel Anafri – 26 lat, Ghana, najbardziej problematyczny z wszystkich piłkarzy ŁKS i zarazem jedno z większych rozczarowań wśród dotychczasowych transferów klubu. Najprawdopodobniej odejdzie z drużyny jeszcze przed napisaniem przeze mnie kolejnego odcinka, szczególnie zważywszy na konkurencję, którą stanowią: Filip Modelski – 20 lat, Polska, utalentowany, świetny technicznie prawy obrońca z doświadczeniem zdobywanym w West Ham United. Jeśli nabierze nieco boiskowej ogłady, ma szansę na stałe zagościć na prawej stronie defensywy klubu. Mateusz Słodowy – 23 lata, Polska, póki co najpoważniejszy kandydat do gry na tej pozycji, ściągnięty za bezcen z krakowskiej Wisły. Szybki, dobry w odbiorze, na nasze obecne możliwości – ideał. LEWA OBRONA: Odeszli: Romańczuk (wolny transfer), Abbes (koniec wypożyczenia, CS Sfax) Przybyli: Lukac (Senica) Peter Lukac – 19 lat, Słowacja, póki co jego umiejętności są na tyle mizerne, że warto tylko odnotować, że jest jednym z pierwszych piłkarzy ze Słowacji. Pracowitości mu jednak nie brakuje, co cieszy mnie ogromnie i pozwala z umiarkowanym optymizmem patrzeć na przyszłość pozycji lewego obrońcy. ŚRODEK OBRONY: Odeszli: Jagiełło (Hutnik Warszawa) Przybyli: Borek (Raków Częstochowa), Żołnierewicz (Arka) Mariusz Gogol – 21 lat, Polska, miał być konkurencją, stał się bardzo mało efektywnym straszakiem dla podstawowej pary obrońców. Jeden z kandydatów do odstrzału. Marek Kaljumae – 22 lata, Estonia, jedna z gwiazd ŁKS-u, ściągnięty dwa lata temu z wolnego transferu stał się z miejsca jednym z najlepszych w lidze na swojej pozycji. Na dodatek cały czas prężnie zwiększa i swoje możliwości i zainteresowanie zachodnich klubów. Wescley – 29 lat, Brazylia, jeden z najlepszych strzelców zespołu, 8 goli w sezonie to nie przelewki. Naturalnie nie umniejsza to jego zdolnościom gry w defensywie, które dają mu pewne miejsce na środku obrony drużyny. Jednak jego wiek, wartość i problemy finansowe klubu stawiają go w roli jednego z najciekawszych elementów listy transferowej zespołu. Krystian Żołnierewicz – 20 lat, Polska, być może nowa łódzka perełka, męczył się okrutnie w ciasnej, drugoligowej Arce Gdynia ustępując miejsca 30 – letnim Palestyńczykom. W ŁKS przy dobrych wiatrach ma szansę na dłużej zagościć u boku Kaljumae. Defensywę uzupełnia okraszona młodzieńczym trądzikiem para Seweryn Michalski – Damian Borek, ale zgodnie z radami asystenta, ich powołaniem pozostanie Młoda Ekstraklasa.
  10. - Dna sięgnęła drużyna nasza – rzekł ze smutkiem Franz Smuda na pomeczowej konferencji prasowej. Jego inwersja słowna od zawsze wzbudzała podziw polonistów, a dziś po porażce polskiej reprezentacji dodatkowo przybrała na intensywności. – San Marino ogromny postęp zrobiło i zaskoczyło, zabrakło nam ogrania, klaruje się pierwsza jedenastka czas cały. Słowa te odbijały się echem w uszach prezesa PZPN i mdliły go okrutnie. Czas na reformy! – zarządził natychmiast i ku uciesze fanów futbolu odszedł z piastowanej przez siebie posady. Jego następca, rudawy wojownik o charakterystycznym wąsie postanowił odciąć się od działań poprzednika i zdecydował się na działania mające na celu poprawę kondycji polskiej piłki nożnej. Pomijając wszelkie zapchajdziury w stylu wzmożonej walki z korupcją i kibolami, na czoło postulatów prezesa wysunął się apel do polskich klubów: grajcie Polakami! Świeżo upieczony guru rodzimej piłki nożnej formułując wspomnianą prośbę zdał się na dobre serce menedżerów i prezesów Ekstraklasy. Okrutnie naiwny był to człowiek, bo ani się obejrzał, a Wisła już sfinalizowała transfer z 34-letnim Holendrem, Lech ściągnął pewien bałkański talent o nadludzkich możliwościach, a Górnik Zabrze zakontraktował wyjątkowo wszechstronnego Brazylijczyka lubującego się w grze zarówno na prawej obronie, jak i na środku ataku. Ale nigdzie indziej! Nie ma jednak lepszego sposobu na reprezentowanie i rozwój polskiego futbolu niż udział klubu w Lidze Mistrzów. Tak się składa, że żaden z członków powyższego tercetu szansy na grę w tych elitarnych rozgrywkach, w sezonie 2013/2014 nie dostanie. Nie udało się to również piłkarskiej parze z Warszawy. Ktoś inny musi więc nieść krzyż związany z grą Polaków na arenie europejskiej. Zeszłoroczna tabela wskazała na wracający na salony, wspomniany wcześniej Łódzki Klub Sportowy. Nie jest to może drużyna przewyższająca klasą sportową i organizacyjną ‘tuzy’ polskiej Ekstraklasy. Za to jej udział w europejskich pucharach otwiera nowe, świeże perspektywy dla rozwoju krajowej piłki i motywuje do stworzenia historii innej niż tej Zagłębia Lubin z sezonu 2006/07. Polska przegrywa z San Marino 1:2, a w składzie mistrza kraju jest zaledwie trzech piłkarzy z narodowością naszego kraju? Moje sumienie nie pozwoliłoby na wytrwanie w takiej nieczystości. Transfery na rok 2013 muszą więc zupełnie zmienić oblicze względem nabytków z lat poprzednich. Zamiast paczki z doświadczonym Ukraińcem i utalentowanym chłopcem z Armenii, kurier ma za zadnie przysłać pakiety piłkarzy o polskiej narodowości. W miejsce zarabiających blisko 2 tys. £/tygodniowo Brazylijczyków, tańsi w ‘eksploatacji’ Polacy. Na problemy finansowe klubu i podniesienie wartości zespołu w oczach kibiców – sposób idealny. Wpływ na jakość sportową zweryfikują najbliższe miesiące.
  11. Nagle jedna z obserwujących ich kur zawołała: — Nowy łabędź nam przybył! Nowy łabędź! Inne zwierzęta z gatunku skrzeczących również postanowiły użyć swojego największego atutu i chrobotały dziobami aż miło: — Łabędź nam przybył! Łabędź! Biało-czerwono-biały łabędź! W wodze zaroiło się od szortów, biustonoszy i umazanych świńską paszą podwiązek. Nawet stare łabędzie z warszawiakami włącznie pokłoniły się nowemu mistrzowi. Wtedy on zawstydzony i wzruszony, ukrył głowę pod skrzydłem. Nie wiedząc co począć spoczywał w tej pozycji myśląc o tym, jak niedawno i jak długo cierpiał, jak nie miał nikogo, kto chciał być jego bratem, jak doszukiwano się choćby zmian skórnych na jego kuprze, jak zaglądano mu w dziób szukając ubytków w ‘uzębieniu’, a teraz świat cały zdaje się śpiewać pochwały jego geniuszu. Czeremcha przesyła mu słodki zapach, słońce — promienie złote, woda pieści go dotykiem i przyjaźnie odbija jego obraz. Nawet matka Ekstraklasa, która najbardziej przychylna jemu i jego podopiecznym nie była, postanowiła ogłosić wszem i wobec: - Oto mój jedyny, prawdziwy syn! O, jak wspaniałe jest życie! Rozpostarł skrzydła, które zaszumiały głośno, wdzięcznym ruchem podniósł szyję do góry i z głębi serca zawołał radośnie: — Ligo Mistrzów, nadchodzę!
  12. Na razie może być NIECO niejasne, wierzę że wytrwacie mimo tego ;] *** Tutaj bowiem [w Łodzi] 24 miesiące trwało tworzenie drużyny na miarę mistrzostwa Polski. Po pierwszym sezonie w roli beniaminka Ekstraklasy i zajęciu 7. miejsca w końcowej tabeli przyszły cudowne wydarzenia z przełomu lat 2012/2013. Wtedy to bowiem działy się takie cuda, jak wyjazdowe zwycięstwo nad Śląskiem 5:1, czy równie korzystnie zakończona wycieczka do Białegostoku (7:1). Również Legia i Wisła zmuszone były ugiąć się pod naporem ‘Rycerzy Wiosny’ i uznać ich wyższość. Tym samym podopieczni pewnego anonimowego Pana o czystej trenerskiej kartotece i niewielkim piłkarskim doświadczeniu zrealizowali cudowny motyw „od zera do bohatera” odzyskując czempionat po 15 latach przerwy. Porzygać się można. Warto wspomnieć, że o sile ofensywnej ŁKS-u w mistrzowskim sezonie stanowił przede wszystkim duet Adrian Pukanych - Bello Korfamata, którzy ku niezadowoleniu boskiego Franza, żadnych powiązań z Polską nie mieli. Pierwszy asystował, drugi trafiał z każdej pozycji, pomagał im jeszcze urodzony (o dziwo) w Oleśnicy Robert Szczot i genialnie główkujący Brazylijczyk Wescley. Do tego świetnie dysponowani sąsiedzi ze wschodu – Artem Kychak w bramce i Estończyk Marek Kaljumae na środku defensywy. Dołączając resztę piłkarzy, stosunek różnych zakamuflowanych opcji niemeickich do Polaków czystej krwi w podstawowym składzie wynosił 8:3. Jednak wówczas nie było to problemem. Ważny był efekt, długi klubu też odeszły na dalszy plan. Metaforyzując dalej, muszę przyznać, że... ... ślicznie tu było. Każda trawka, kwiatek, każdy listek na drzewie zdawał się śpiewać radośnie: „Lato powraca. Lato! Lato! Lato!" Jedynie trawki, kwiatki i listki polskich roślin posępnie przyglądały się temu roślinnemu melanżowi świszcząc nieznośnie pod nosem. Wtem spoza gęstych krzaków naprzeciwko wypłynęły dwa włochate na ciele, dręczone cholesterolem łabędzie. Płynęły one zaskakująco lekko ze skrzydłami jak żagle po błękitnej wodzie, z obszerną szyją w wygiętą wdzięcznie i wzniesioną, łysawą głową, spokojne, dumne i majestatyczne.
  13. Podbiegła rzucając na wszystkie strony włochatymi piersiami do zdezorientowanego kaczora i ze złością uszczypnęła je z całej siły w szyję. — Odejdź, kosmata szmato. — zawołała gniewnie matka. — Czego chcesz od tego kaczęcia? — Patrząc na nie widzę tylko prawdziwą kulę u twej gumowej nogi. Po co takie stworzenie między nami? Nie lepiej postawić na szlachetne czerwono-biało-zielone barwy? Albo choćby niebieskie upierzenie? W dodatku każdy ma prawo powiedzieć mu, co o nim myśli. Po tych słowach grupa Rysia Wieczorka zaczęła się coraz baczniej przyglądać włochatemu przybyszowi. — Traktuję swoje kaczęta z jednakową troską i czułością i nic Ci do tego. — odrzekła Ekstraklasa, następnie dziobnęła wydobytą ze swej macicy bidulę po szyi i wyprostowała sklejone śliną kudłatego potwora piórka. Niewiele to jednak pomogło, zgromadzeni gapie patrzyli na kaczkę spode łba, wszyscy bowiem pamiętają, jak paru swoich potomków nie dopuściła do pierwszych lotów ze względu na nierówno uformowane pióra na kuprze. Nieświadome niesprawiedliwości tego świata kaczęta rozeszły się zaś po całym podwórku w celu nabycia wątpliwej jakości pamiątek. Tylko jedno brzydkie kaczę popychano, szczypano, odpędzano, a znęcały się nad nim nie tylko stare i kudłate monstra, ale nawet rodzeństwo i matka. Na dodatek nawet stary indyk Blatter, który przyszedł na świat w ostrogach i wyobrażał sobie, że jest królem, nastroszył wszystkie pióra jak żagle, poczerwieniał na szyi, głowie, aż po oczy i patrzył na nie z groźnym oburzeniem. Biedny, młody kaczor sam nie wiedział, czy ma zabierać swoją grupę i uciekać przed jego skorumpowanym obliczem, czy zostać na miejscu. Łzy zaczynały szklić powoli jego biało-czerwone oczy, spływając potem po obślinionych piórach tego samego koloru. Niesiony instynktem, młodzieńczą ambicją i niezwykle silnym tuszującym jego braki w technice latania wiatrem przetransportował swoich podopiecznych wraz z własnym kuprem jak najdalej od dachu siedziby władz polskiej ligi. W miejsce, w którym on jako zwierze w biało-czerwono-białych barwach miał spełnić swoje kacze powołanie. Gdzie? Ano, do Łodzi.
  14. Flame

    New start

    Jak spisuje się Salz, bo wygląda na małą perełkę? ;)
  15. @Debrecen - będziesz zmuszony pomęczyć się z nimi w najbliższym czasie ;] *** Nazajutrz była prześliczna pogoda. Zielona, pachnąca granulatem gumowym murawa boiska aż zachęcała, by grupki kacząt mogły zaprezentować się przed swoimi młodocianymi mentorami. Ekstraklasa z całą rodziną wybrała się więc na prostokątną polanę. Hyc! Wskoczyła w pole karne. Jedno kaczątko po drugim pobiegło za nią, dumnie prezentując swoje emerytalne umiejętności fizyczne. Podniecenie wywołane możliwością ratowania swojej drużyny przed utratą wyimaginowanego mistrzostwa Polski nie pozwalało im racjonalnie myśleć, ale kaczątka podnosiły głowy w górę i raz po raz, mierzwiąc czuprynę czy też siniacząc nogi oddalały zagrożenie z własnego pola karnego. Wszystkie radziły sobie doskonale, nawet podopieczni brzydkiego, nieforemnego kaczątka nie ślizgali się po mokrej nawierzchni i nie wbijali piłki do bramki kaczora Dudka vel Pawełka. - Nie, to nie są Łodzianie! - stwierdziła kaczka. - Spójrzmy tylko, jak ładnie grają bez piłki, jak unikają potykania się o własne nogi. W gruncie rzeczy, kiedy się dobrze przyjrzeć młodemu kaczorowi, jest zupełnie ładny. Kwa, kwa! Chodźcie teraz ze mną, wyprowadzę was w świat, przedstawię na podwórku, ale trzymajcie się zawsze w kupie, aby nikt nie podwędził wam waszych podopiecznych! Łażą za wami na starych umowach, lojalnością również nie grzeszą. Omijając własne odchody Skorża i spółka ostrożnie wyszli poza granice domowego grajdołka i dostali się na cuchnące kacze podwórko. — Szybciej, k***a! – poczuła miejscowy folklor Ekstraklasa. - Równo poruszać nogami, eins zwei drei! Śledzące grupę inne kaczki zaczęły powoli otaczać nieśmiałą gromadę i z uwagą przypatrywać się nowym przybyszom. — Jeszcze nas widać mało! — rzekła wreszcie jedna opluwając swoje futro białą pianą. — Niedługo miejsca zabraknie. Ach, pfe! A cóż to znowu? Czy biało-czerwono-białe upierzenie tego kaczęcia z tyłu nie zwiastuje czasem kolejnych piskląt bez pożyweinia? Zdeformowanych gniazd, zniszczonych liści łopianu?
  16. Chodziło mi o siedzibę władz UEFA, takie nawiązanie do zwycięstwa w rozgrywkach Ligi Mistrzów
  17. — A cóż tam słychać u was, kochana sąsiadko? — spytał rudawy kaczor Zbyszek, który w końcu przyszedł ją odwiedzić. — Z jednym jajkiem mam kłopot: ani myśli pęknąć. A taka jestem zmęczona! Inne dzieci ślicznie się wykluły, zdrowe, żwawe, pełne emerytalnego wigoru i wiary w korupcję, aż przyjemnie patrzeć. Ładniejszych kacząt w życiu nie widziałam. — Pokaż mi to jajko, które nie chce pęknąć — rzekł Zbyszek, odsuwając zarazem masywny kuper Ekstraklasy, na co ona odpowiedziała cichym jęknięciem. — Ho, ho! Takie duże. To łódzkie jajko. Znam się na tym, bo nie raz miałem styczność z takim. Nie ma z tego pociechy; strzelać się obawia, a jak już, to trafić nie umie. Na dodatek ciągłe problemy wychowawcze. Ostatnimi czasy namęczyłem się i namartwiłem nad nim okropnie. Wszystko na próżno, żadna wiedza do niego nie trafiała. Pokaż no jeszcze to jajko. Biało – czerwono - białe barwy? Tak, tak, to łódzkie. Porzuć je i ucz inne dzieci skutecznego pressingu! - Jednak jeszcze trochę na nim posiedzę. - powiedziała kaczka i spojrzała jeszcze raz na swoje owalne utrapienie. – Jakby spojrzeć pod słońce, to jeszcze na dodatek jest niekształtne. Dziwne, w dupę uwiera. Zresztą, tak długo już siedziałam, że jeszcze mogę parę dni wytrzymać! - Jak uważasz. – odrzekł kaczor i odleciał do Rzymu. I kaczka siedziała cierpliwie, aż wreszcie pękło i feralne jajo. "Pip, pip!" - zapiszczało nieśmiało pisklątko i z trudem opuściło skorupkę; było bardzo chude i przeraźliwie brzydkie. Miało za to bujną, blond czuprynę, co wylegujący się w trawie Maciek Bartoszek skomentował donośnym beknięciem. Kaczka przyjrzała się nowo narodzonemu maleństwu i zgromadzonym wokół niego podopiecznym, pozostawionym mu przez poprzednika z niekształtnej skorupy. Jakież to kaczątko jest chude - powiedziała. - Niepodobne do żadnego innego. Ale nie są to chyba pisklęta łódzkie? No, zaraz się o tym przekonamy. Młody kaczor musi poinstruować swoją grupę, by jej członkowie zagrywali piłkę tak, by nie wleciała ona za kołnierz bramkarza własnego zespołu. Nie ma innego wyjścia, nawet gdybym musiała wykombinować film z serii „piłkarze zmieniający bieg historii”. Z niejakim kaczorem Jopem w roli głównej.
  18. Jakże pięknie było na dachu budynku przy Wybrzeżu Gdyńskim w Warszawie! Lato gorące, pogodne, żółte zboże na polach, owies jeszcze zielony, na łąkach stogi pachnącego siana. Mechaniczne bociany przechadzały się powoli na wysokich, czerwonych nogach, klekocąc po swojemu. Dokoła niewielkie lasy, zniszczone, ‘zdziesiątkowane’, a w nich cuchnące, zanieczyszczone ludzkimi odchodami jeziora. Prześlicznie, cudownie było na wsi. Jasne słońce oświetlało stary dwór na pochyłości wzgórza, otoczony murem i szeroką wstęgą wolno płynących ścieków. Z muru zwieszały się pnące rośliny, a liście łopianu schylały się aż do zielonawej breji. I było pod nimi cicho i ciemno jak w cienistym lesie. A wszystko to na 49 m2, w otoczeniu hałasu, tlenku węgla i siarki. Pod jednym z takich liści kaczka Ekstraklasa usłała sobie gniazdo i siedziała na jajach. Nudziło się jej bardzo, bo żadna z sąsiadek nie miała chęci w tak piękną pogodę rozmawiać z nią o tym, co słychać w jej gnieździe. Każda wolała obserwować starą Premiership lub rozkoszować się walorami upstrzonej na wszystkie kolory tęczy Primery niż wchodzić pod liście łopianu, aby ją, biedną, kaczą nierządnicę obserwować. Aż wreszcie okrągłe, różnokolorowe jajka jedno po drugim zaczęły pękać, słychać było: "Pip, pip!", wszyscy zamknięci wraz ze swymi drużynami w skorupach trenerzy z Orestem Lenczykiem na czele ożyli i wytknęli łysawe główki. - Rychlej, rychlej - mówiła kaczka, a zdezorientowane archaizmami z ust matki maleństwa zaczęły jedynie naśladować jej głos dyskutując zarazem o wyższości jednego zespołu nad drugim. Macierz zaś pozwalała im mówić, patrzeć i wąchać spryskane potem niemieckich kobiet liście łopianu ile tylko chciały, bo pot ten pozwoli im docenić smród klubowej szatni w przyszłości. - Ach, jakie to gniazdo duże! Czy to jest już cały świat? - dopytywały się kaczęta wydobywając się z cienkiej skorupy, prostując z przyjemnością włochate nogi i klepiąc się nawzajem w odstające brzuchy. - Nie myślcie nawet, że z tego gniazda widać cały świat - rzekła matka. - Ho, ho! Świat ciągnie się jeszcze daleko po drugiej stronie ogrodu, aż do Bazylei, Zurychu! Ale ja niestety nigdy tam nie byłam, potomstwo nie dopisywało. Czyście już wszystkie wyszły ze skorupek? - zapytała podnosząc swój szarawy kuper. - Jeszcze nie! Największe ani myśli pęknąć. Ciekawam bardzo, jak długo będę tu nad nim pokutowała. Przyznam się, że mam już tego zupełnie dosyć. I usiadła z gniewem na upartym jajku.
  19. Flame

    Małe jest piękne

    Jak niektórzy pewnie zdążyli zauważyć, kariera została zawieszona i autor nie ma póki co wiedzy na temat daty ewentualnego do niej powrotu :( Oczywiście dziękuję wszystkim tym, którzy wiernie obserwowali poczynania FC Vaduz
  20. Flame

    Pogańskie Zwyczaje

    Bardzo ciekawie się zapowiada z racji wybranego klubu, nie mogę się również doczekać utalentowanych piłkarzy z Turkmenistanu Powodzenia naturalnie.
  21. Flame

    Małe jest piękne

    Miejscowi agenci mimo wyraźnych zadań proponowania wyłącznie perspektywicznych i przydatnych zespołowi zawodników, raz po raz zaskakują mnie zupełnie odwrotnymi od założeń ofertami. Tak oto dowiedziałem się, że piłkę nożną czynnie uprawiają jeszcze 41 – letni Kasey Keller, 36 – letni Boundejwin Zenden, a nawet Sławek Nazaruk, rówieśnik Holendra. Mimo o dziwo przychylnej oceny scoutów dla wymienionych zawodników, żaden z nich naturalnie nie przewija mi się przez umysł przy planowaniu transferowych ruchów. Ostatnio jednak niejaki Sardor Qurbonov przysłał mi cynk z obszernym tytułem „Rivaldo” wprowadzając mi w głowie ogromny mętlik. Bo z jednej strony Brazylijczyk to mistrz świata, Hiszpanii i Brazylii, zdobywca Ligi Mistrzów, najlepszy piłkarz roku pańskiego 1999, z drugiej zaś metryka jego urodzenia wskazuje rok 1972, co w prostym rozrachunku mówi nam, że Rivaldo ma już na karku 39 lat. I ponownie należy podkreślić jego doświadczenie oraz umiejętności techniczne i inteligencję, ale od razu naszą uwagę przykuwają atrybuty fizyczne byłego piłkarza m. in. Milanu, których średnia oscyluje w granicach dziesięciu. Ostateczną odpowiedź na temat ewentualnego transferu Rivaldo poznamy więc zapewne po zimowych testach. A odpowiedź na to, czy FC Vaduz odniesie pierwsze wyjazdowe zwycięstwo mieliśmy uzyskać dzięki meczowi z FC Luzern. Na nieszczęściu i kontuzjach Denicoli, Dennebooma oraz Frimponga żerują bez skrupułów kolejno: Sadeh, Christen i Merenda. Linię obrony Vaduz osłabia jeszcze dodatkowo zmęczony Stendardo (fit: 88%), którego zastępuje nominalnie defensywny pomocnik, Mario Sara. Mimo wspomnianych absencji, już w drugiej minucie udało nam się stworzyć stuprocentową sytuację. Po doskonałym dograniu Salatica, w sytuacji sam na sam z bramkarzem Luzern znalazł się Drissa Diarra. Malijczyk dokładnie ocenił odległość od bramki, golkipera i stopień zagrożenia ze strony nadbiegających obrońców. Na koniec wymierzył kąt, jaki został zawarty między piłką a metalową konstrukcją i huknął w samo okienko. Przy którymś z pomiarów pomylił się jednak nieznacznie, przez co jabulani zamiast w bramce wylądowała na słupku i wyszła w pole. Ta sytuacja mogła całkowicie ustawić obraz dzisiejszego spotkania. A tak, już pierwsza próba odpowiedzi gospodarzy zakończyła się golem. W polu karnym FC Vaduz piłkę swobodnie wymienili Prager i Pacar, Chorwat dograł ją precyzyjnie na nogę Christiana Ianu, który z 4m nie miał problemu z pokonaniem Jehle. W 38. minucie ujrzałem jedno z najciekawszych zagrań defensywy FC Vaduz podczas mojej całej kadencji. Piłkę na połowie boiska przejął Ianu i mając przed sobą pozornie szczelny, czteroosobowy mur piłkarzy gości nie zastanawiał się długo i popędził prosto przed siebie. Stendardo i spółka zaś nie kwapili się, by odebrać Rumunowi piłkę, przez co biegli wraz z nim w kierunku własnej bramki. Strzelec pierwszej bramki w dzisiejszym meczu należy jednak do najszybszych zawodników Superligi, przez co ani się obejrzeliśmy, a on już znalazł się w polu karnym. Wtedy z pomocą przybył Ousmane Berthe, który w stylu Toma Sadeha pociągnął rywala za koszulkę, powodując jego upadek i rzut karny, który pewnie wykorzystał doświadczony Thomas Prager. 2:0. Po przerwie spotkanie stało na bardzo niskim poziomie, co nie utrudniło zdobycia przez Luzern trzeciej bramki i zupełnego pogrążenia FC Vaduz. Doskonale wykonany przez Hakana Yakina rzut wolny wystarczył, by Peter Jehle skapitulował po raz trzeci, ustalając meczowy rezultat na 0:3. Mecz: Skład/Taktyka:
  22. Flame

    Małe jest piękne

    By jednak nie kusić losu, numer sekretariatu FC Vaduz Tschütscher wykręcił tuż po przeczytaniu nonetu żądań liechtensteinskich rewolucjonistów. Rozmowę był zmuszony prowadzić w języku angielskim, Inaki Badiola nie posiadł jeszcze bowiem umiejętności posługiwania się obowiązującym w jego kraju „dialektem alemańskim”. Krótka reprymenda dla łączącej z prezesem FC Vaduz sekretarki i Klaus Tschütscher miał okazję wreszcie usłyszeć głos Baska. Po wymienieniu wszystkich postulatów, których od premiera Liechtensteinu żądano, mógł on wreszcie przejść do sedna sprawy, z jaką dzwonił. - Proszę wyraźnie spojrzeć na punkty 2. (Organizacja czegoś, co wypełni czas młodzieży, rozwinie ich pasje), 4. (Większa szansa pracy dla obywateli Liechtensteinu) oraz nr 8. (Ogólny rozwój kultury Liechtensteinu, rozpropagowanie kraju w Europie). – polecił Tschütscher rozmówcy. - Widzę je doskonale, ze zrozumieniem, mimo innego od ojczystego języka też nie mam problemów – odparł Badiola. – Lecz, cóż ja mogę zaradzić w tak ważnej dla nieznanego przez siebie państwa sytuacji? - A czy uważa Pan osoby, które zaskoczyły wczoraj całe Vaduz swoją bezwstydną akcją za inteligentne? - Choć na takowych nie wyglądali, jakoś musieli oszukać całą klubową ochronę. - A domyśla się Pan, czemu jako pierwszy etap swojej rewolucyjnej krucjaty wybrali właśnie pański klub? - Nie mam pojęcia, być może są zbyt przebiegli, jak na mój hiszpański umysł. - Zgadzam się w stu procentach, Panie Badiola. Kieruje Pan sprawami bardzo ważnego dla kraju i klubu piłkarskiego, czy się nie mylę? Na to pytanie odpowie Pan jednoznacznie? - Owszem, tak. - I rozumie Pan trzy wymienione przeze mnie w rozmowie żądania tych troglodytów? - Również. - Więc, czy wolny czas młodzieży można wypełnić piłką nożną? - Bez problemu. - A ile pieniędzy zarabia przeciętnie piłkarz FC Vaduz? - Nie chce mi się dokopywać do takich informacji. - 925£ tygodniowo to dla pana obca liczba? - Ze smutkiem stwierdzam, że zna Pan mój własny klub lepiej ode mnie. By jednak poprawić sobie humor dodam, że wreszcie zaczynam coś pojmować z pańskich słów. - Cieszy mnie to równie bardzo, jak śmierć całej liechtensteinskiej opozycji. I wreszcie, czy udane występy reprezentacji narodowej mogłyby rozpropagować cały Liechtenstein? - Z pewnością. Rozumiem, o co Panu chodzi. Tylko, co ja mam wymyślić i zarządzić, by nie przebijać wraz z panem tej pieprzonej budowli? Sam Pan wie, jaki jest stan miejscowego futbolu. - Proszę wymyślić coś, dzięki czemu można go poprawić. Czekam do jutra, do godziny 15. Jeśli nic pan nie wymyśli, zadbam o to, by niezadowoleni z ustroju i prowadzenia przeze mnie państwa Liechtenstein figuranci swoje kolejne kroki skierowali z powrotem w kierunku tak miłemu Panu gabinetu. A ja sam, obiecuję Panu, znajdę inny, choć bardziej kosztowny sposób na rozwiązanie problemu.
  23. Flame

    Małe jest piękne

    Przez podniecenie wywołane będącymi już na dniach egzaminami poprawkowymi uczniów gimnazjum zupełnie pominęliśmy fakt, że minęło już półtora miesiąca okna transferowego w sezonie 2011/2012. Wygląda ono bowiem o wiele ciekawiej i logiczniej niż w zeszłym roku. Wprawdzie Marek Hamsik zamiast rozważyć propozycje transferów do lepszego klubu niż Schalke, skusił się na tygodniówkę w wysokości 82000£ i trafił pod skrzydła Felixa Magatha, a Olympique Marsylia mimo wielu innych kandydatów zdecydowała się na zakup 30 – letniego Rolanda Linza (6,5 mln £), kluby i piłkarze dokonali innych bardzo ciekawych wyborów. Fabio Coentrao zasilił Juventus, dwóch panów DC: młody Douglas Costa i Domenico Criscito przeszli za łącznie 24 mln £ do Liverpoolu, a Zlatan Ibrahimovic definitywnie dołączył do drużyny Milanu. W Szwajcarii zaś po łysawym poprzednim sezonie, na rynku transferowym 2011/2012 wreszcie dzieje się coś wartego uwagi. FC Basel po zeszłorocznej przygodzie w europejskich pucharach i n–tym mistrzostwie kraju pozwoliło sobie wydać jak na razie 10,25 mln £, w tym 3,3 mln £ na Rumuna Liviu Antala, którego wartość przez jeden sezon wzrosła o blisko 2000% oraz nieco ponad milion £ na podporę świeżo upieczonej trzeciej drużyny we Włoszech, Kamila Glika. 12000£ wydanych jak dotychczas przez FC Vaduz wypada więc przy cyfrach mistrzów Szwajcarii dość blado. Nie przeszkodziło to jednak w nic nieznaczącym już niestety meczu rewanżowym z Realem Saragossą, wywalczyć bodaj pierwszy podczas mojej kadencji w Vaduz bezbramkowy remis. Mimo absencji graczy pokroju Frimponga, Salatica, czy Diarry, wraz ze Schweglerem na prawym skrzydle i Xhaką na pozycji ofensywnego pomocnika udanie powstrzymywaliśmy ataki równie mocno osłabionych gospodarzy i mimo gry w "10" od 47 minuty, po odsłuchaniu przeraźliwych gwizdów 20000 kibiców na La Romareda, pożegnaliśmy się w dobrym stylu z europejskimi pucharami i skupiliśmy się tylko na Superlidze. A w niej już czeka na nas comelańskie Luzern. Mecz: Skład/Taktyka:
  24. Flame

    Małe jest piękne

    Chciałem w tym poście zebrać tylko całą dotychczasową pseudofabułę, dzięki czemu łatwiej będzie można zrozumieć dalsze jej części *** Godzina 4:30. Wąskim, długim i oczywiście ciemnym korytarzem nieśmiało podąża wzrostem zbliżony do ogrodowego skrzata mężczyzna. Na końcu budowlanego tunelu uchylają się drzwi, natychmiast tętno skacze kroczącemu osobnikowi. Nie daje się jednak zniechęcić, wie że kiedy się zatrzyma, nie zrobi już kroku w inną stronę niż w odwrotną do kierunku drzwi. W końcu jego dłoń metalowej klamki, zimno przeszywa go aż do paznokci palców stóp. Szybkie szarpnięcie i strasznie silne światło zamroczyło mizernego mężczyznę, a po chwili masywna, włochata ręka wciągnęła go w głąb promiennej strefy, zamykając zarazem, prowadzące do niej drzwi. Wrzaski, krzyki, szczęk metalu. Coraz większa grupa ludzi zbierała się na końcu rozciągłego korytarza, by choć chwilę posłuchać niezidentyfikowanych dźwięków. Co chwila było słychać czyjś szatański śmiech, pakowanie papieru do niszczarki, kolejne wrzaski. Nagle, uchyliły się drzwi, czyjaś ręka szukająca upragnionej ulgi wychyliła się przez nie nieznacznie. Ktoś z ciekawskich chciał ją złapać, pomóc zamkniętemu za drewnianymi wrotami biedakowi. Drzwi jednak zamknięto, miażdżąc mu resztki nieobgryzionych jeszcze ze strachu paznokci. A wrzaski nadal się nasilały. W końcu drzwi uchyliły się znaczniej niż na szerokość mało muskularnej ręki. Grupa, a właściwie już tłum ludzi oczekujących na rezultaty wydarzeń z tajemniczego pomieszczenia niemal wetknął swe nafaszerowane wścibskością głowy w głąb pokoju. Natychmiast wrota zamknięto, a ciekawska gromada zaczęła się obarczać winami za utratę gapiowskiego surowca. Kotłowało się więc już po obu stronach betonowej ściany. Nagle przebiła ją jednak pewna postać niewysokiego mężczyzny, tego samego, którego przybycie zainicjowało wydarzenia w zagadkowym pokoju. Po chwili przez tę samą część betonowego tworu wyleciał przypominający z twarzy Baska kolejny reprezentant płci brzydkiej. Przez drzwi w pełni kulturalnie wyszedł zaś w otoczeniu swojej ochrony również daleki wzrostem do pewnego chińskiego koszykarza „pan z wąsami”, którego pomarszczone palce układały się w charakterystyczny znak Victorii. Zaskoczony tłum natychmiast zaczął skandować polski odpowiednik wspomnianego słowa, a uradowany wąsaty mężczyzna mógł się rozkoszować przebywaniem na ramionach swojej eskorty. Jedynie dwójka otrzepujących się z resztek farby i płyty kartonowej mężczyzn przyjmowała korytarzowe wydarzenia z mniejszym entuzjazmem. Panowie siedzieli na nie przykrytej jeszcze euforią okazałej grupy ławce, rozmyślając nad wydarzeniami zza tak kontrowersyjnej ściany i kosztami jej naprawy. „Dwaj narodowi bohaterowie ostatnich miesięcy, idole miejscowej młodzieży wyrzuceni z własnych gabinetów przez wąsatych rewolucjonistów!” – Szwajcarski Goniec Piłkarski już zacierał ręce na myśl o pierwszej stronie najnowszego wydania. Tymczasem korytarzowy bohater zaczął uciszać swój elektorat i stanął na środku utworzonego po chwili koła. Jego głos niczym dzwon grzmiał w całym budynku, słowa „Rewolucji nie robi się w jedwabnych rękawiczkach.” na długo utkwią w pamięci pary siedzącej na ławce. Po chwili cytujący je mężczyzna dodał nagrodzone kolejną salwą braw „Liechtenstein dla obywateli Liechtensteinu” i wraz z podanym przez jednego z członków ochrany ochrony dokumentem najwyższej dla niego wagi, cały tłum i swoją osobę skierował w stronę odległych, wyjściowych drzwi. Nazajutrz, do zupełnie innego i usytuowanego w odmiennej części stolicy Liechtensteinu biura wszedł łysawy, ubrany w schludny garnitur mężczyzna. Po wparowaniu do gabinetu, spojrzał na jego właściciela, rzucił mu na biurko najnowsze wydanie Szwajcarskiego Gońca Piłkarskiego i czekał na jego reakcję. Premier Klaus Tschütscher prezentu podniósł tylko głowę i krótkim skinieniem głową wskazał gościowi drzwi. Sam zajął się analizą miejscowego brukowca. Okładkę zajął przewidywany w poprzednim odcinku tytuł, w środku zaś, z racji specjalnie dla niego przeznaczonej wersji limitowanej dziennika, widniała ulotka z obszernym napisem: POSTULATY: 1. Zalegalizowanie niezależnych od partii i pracodawców związków zawodowych. 2. Organizacja czegoś, co wypełni czas młodzieży, rozwinie ich pasje (wg sondażu TNS OBOP 70% populacji w wieku 16- 21 lat wyraża chęć wyjazdu poza Liechtenstein w celu realizacji swoich zainteresowań). 3. Przestrzeganie zagwarantowanej w Konstytucji państwa wolności słowa, druku i publikacji. 4. Większą szansę pracy dla obywateli Liechtensteinu 5. Wprowadzenie bonów żywnościowych na mięso. 6. Zagwarantowanie prawa do strajku. 7. Wprowadzenie wszystkich sobót wolnych od pracy. 8. Ogólny rozwój kultury Liechtensteinu, rozpropagowanie kraju w Europie. 9. Obniżenie wieku emerytalnego - dla kobiet do 50 lat, dla mężczyzn do 55, lub zapewnienie emerytur po przepracowaniu w PRL 30 lat dla kobiet i 35 dla mężczyzn. Jeśli nie spełni Pan minimum trzech z wymienionych żądań, tym razem zamiast kartonowej ściany, i zamiast baskijskiego - pańskie ciało będzie musiało naruszyć konstrukcję muru chińskiego. Pozdrawiamy! Premiera Tschutschera groźba zburzenia jego osobą jedynej widocznej z księżyca budowli na Ziemi nie wzruszyła jednak w żadnym stopniu. On miał już plan, wystarczył tylko jeden, krótki telefon...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...