Skocz do zawartości

Flame

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    220
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Flame

  1. Flame

    Ostatnia nadzieja

    Naturalnie, że to nie przeszkadza w żadnym stopniu. Graj, graj - za rok wracasz do europejskich pucharów ;]
  2. Czas wejść na wyższy poziom ligowych zmagań. Po prezentujących się na papierze jak przebieżki starciach z Piastem lub z Sandecją Nowy Sącz, w terminarzu już widnieje Legia, Wisła oraz ‘trójmecz’ z poznańskim Lechem. Idealnie ‘rozgrzać’ nas przed najważniejszą częścią sezonu powinno wyjazdowe spotkanie ze Śląskiem Wrocław. Jedenastka ‘wojskowych’ daremnie szuka swojej dyspozycji sprzed trzech sezonów, błąkając się bez celu pomiędzy dziewiątym, a trzynastym miejscem w ligowej tabeli. Po porażkach z Bayerem oraz białostocką Jagiellonią nasze morale pozostaje jednak daleko od optymalnego poziomu. Nikt więc nie bronił jedenastce Oresta Lenczyka wierzyć w sprawienie niewielkiej niespodzianki. Blisko wyznaczonego celu gospodarze byli przez pierwsze 20 minut. Pod batutą Wojciecha Króla, nasza gra w środku pola ani myślała się układać, co próbowali wykorzystać zarówno Wołkiewicz, jak i Voskamp. Ich próby spoczęły jednak w bocznej siatce ŁKS-u, co tylko podjudziło nas do skutecznej odpowiedzi. Tę zapewnił znów niezawodny Bello Korfamata, w 31. minucie objeżdżając zdezorientowanego Pietrasiaka dookoła i pokonując nie mniej zafrasowanego tym faktem Kelemena. Chwilę potem, meczowe emocje zupełnie zabił Żołnierewicz, wykorzystując idealne dośrodkowanie Antolica. Wprawdzie kibiców o drżenie serca próbował przyprawić jeszcze Mateusz Cetnarski, jednak jego bramka okazała się być jedynie honorową, co pozwoliło nam w dobrym nastroju przystąpić do meczu z.... ... Lechem Poznań w krajowym pucharze. Starcie z ‘Kolejorzem’ zdawało się być najciekawszym wydarzeniem ¼ finału rozgrywek, zainteresowanie kibiców podsycał również fakt, że ŁKS w tabeli Ekstraklasy wyprzedza klub z Poznania o zaledwie punkcik. Daremne były jednak nadzieje tych, którzy oczekiwali podstawowej jedenastki mistrzów Polski. Błyszczącego ostatnio Antolica zastąpił odtrącony Pukanych, w ataku zabrakło miejsca dla samego Bello Korfamaty (zmiana: Kwiatkowski), a na deser, między słupkami bramki ŁKS nie ujrzymy Kychaka (Wolski). Naprzeciw nam, niemal najsilniejsze zestawienie Lecha Poznań, ku naszemu zadowoleniu bez kata z ostatniego meczu przeciwko tymi dwoma zespołami – Alexandara Toneva. W obliczu wspomnianych osłabień nikt nie spodziewał się, że na przerwę gospodarze będą schodzili prowadząc 3:1, w dodatku mimo przedwczesnego marszu Kaljumae w kierunku szatni. Najpierw, w 8. minucie, świetną i wyczerpującą akcję Czoski, Wojtkowiak postanowił nagrodzić golem samobójczym. Chwilę później, piłkę między nogami Wolskiego przecisnął Kiełb, doprowadzając do wyrównania. Na nic jednak marzenia Lechitów o zniechęceniu ŁKS-u. Przed końcem pierwszej połowy swoje trzy grosze wtrącił Pukanych, najpierw genialnie egzekwując rzut wolny, a następnie dogrywając przecudowną piłkę do nogi Kasprzaka. Młody Polak nie miał prawa się pomylić i nieco zrekompensował swoim golem czerwoną kartkę dla Kaljumae. Estończyk po absencji w poprzednich spotkaniach, znów dostał swoją szansę. Tym bardziej więc szkoda, że tak mało pomyślnie ją wykorzystał. Drugie 45 minut przyniosło od razu kolejną bramkę dla osłabionych gospodarzy. W popisowej akcji ŁKS, z lewego skrzydła do środka ‘złamał’ Kasprzak, co natychmiast spostrzegł wprowadzony chwile wcześniej na boisko Korfamata. Szybkie podanie na wolne pole, szybkie nogi Nigeryjczyka, niespecjalnie zorientowany w tempie akcji bramkarz Lecha i mamy 4:1. Zmęczenie i rozluźnienie pozytywnym wynikiem spowodowało mniejsze zainteresowanie ofensywnym kwartetem gości. O dziwo nie brylował w nim ani Milik, ani Marius Alexe czy też Damian Dąbrowski. Tego dnia żądłem gości był bardzo niedoceniany ostatnimi czasy Jacek Kiełb. Przed końcem spotkania jeszcze dwukrotnie ukłuł niepewnego Wolskiego, kompletując efektownego hat-tricka i ustalając meczowy rezultat na 4:3. Rewanż za 3:4 sprzed kilku miesięcy – udany. Szkoda jednak, że nie rozstrzygnęliśmy losów dwumeczu już na własnym stadionie.
  3. Choć rewanżowe starcie z Bayerem Leverkusen w 1/8 finału Ligi Mistrzów wydawało się być jedynie przysłowiowym meczem ‘o pietruszkę’, swoją rangą i zainteresowaniem kibiców zabraniało nam odpuszczenie meczu. Łatwiej byłoby wystawić rezerwową jedenastkę, by oszczędzić podstawowych piłkarzy ŁKS-u przed wyjazdowym spotkaniem ze Śląskiem Wrocław w Ekstraklasie. Z drugiej strony, jakie byłoby nastawienie polskiego kibica do trenera, który naprzeciw Schurrle i Renato Augusto wystawia Kobylanskiego lub Borka? Tym samym przeciwko Bayerowi pojawią się i Tomczyk, i Korfamata, i Pazdan. W składzie znalazło się też miejsce dla chociażby Wescleya czy Szczota. Po drugiej stronie boiska skoncentrowany jak nigdy zespół z Leverkusen, ze wspomnianym Schurrle i Sidneyem Samem na czele. Gospodarze o swoich przedmeczowych założeniach zapomnieli jednak szybko, bo już w 3. minucie zlekceważyli rozpędzonego Tomczyka i za sprawą Michała Kadleca podarowali nam rzut karny. Do jedenastki podszedł powracający do wyjściowego składu Pukanych i dał nam niespodziewane 1:0. Zamiast jednak pójść za ciosem i skorzystać z sensacyjnego otwarcia, ŁKS bardzo szybko oddał Bayerowi pole gry, za co podopieczni Bruno Labbadii podziękowali wyrównującym golem Peniela Mlapy. Kwestia naszego awansu była jednak wciąż daleka od wyjaśnionej. Wystarczyło tylko podawać precyzyjnie piłkę i odpuścić sobie wszelkie bezpośrednie podania – tak jak zaleciłem. Na nic jednak misternie budowana taktyka i próby zmotywowania zespołu. Mistrzowie Polski od momentu gola Mlapy zupełnie zapomnieli, jak dotychczas grali w piłkę nożną. Myślę, że gdyby naprzeciw nam stał w tym spotkaniu chociażby GKS Katowice, z taką postawą moglibyśmy jedynie pomarzyć o pozytywnym rezultacie przeciwko śląskiemu klubowi. Leverkusen dopadło nas jednak dopiero w 63. minucie, za sprawą indywidualnej akcji Renato Augusto. 2:1 to spodziewany, ale zabarwiony potwornym niedosytem rezultat. Zamiast grać swoją piłkę, podporządkowaliśmy się wyjątkowo słabo dysponowanym gospodarzom. 4 stuprocentowe sytuacje (Pukanych, Korfamata, Antolic, Żołnierewicz) wystarczyły na zaledwie jednego gola. Skąd było ich aż tyle? Ano, kiedy tylko wracaliśmy na nasz poziom futbolu, Bayer nie miał pojęcia co się dzieje wokoło. Tym większy jest żal i smutek. Zupełnie inny nastrój nachodzi mnie jednak, kiedy weźmie się pod uwagę całą tegoroczną przygodę z LM. Tak na dobrą sprawę, na pożarcie byliśmy skazywani już w drugiej rundzie kwalifikacyjnej (z Dynamem Tibilisi). Gruziński fort padł jednak pod naporem Bello Korfamaty, co utorowało nam drogę do wyeliminowania Glasgow Rangers i Basel. W fazie grupowej również mieliśmy być jedynie workiem do bicia, a nie dość, że zabraliśmy punkty Barcelonie, to na deser odesłaliśmy w czeluście Ligi Europejskiej francuskie PSG. Pozostaje życzyć sobie jedynie podobnej przygody w przyszłorocznej edycji rozgrywek. Gwarancją kwalifikacji do Ligi Mistrzów jest jednak jedynie obrona mistrzostwa Polski. Nadchodzący mecz ze Śląskiem ma być jednym z kluczy do europejskiego skarbca i kolejnych 9 mln £ w klubowej kasie.
  4. Nadszedł wreszcie czas, by zacząć przedstawiać przyszłe transfery Łódzkiego Klubu Sportowego, tj. piłkarzy, którzy zawitają w klubowej szatni dopiero 30.6.2014r. Jako pierwszy na ofertę kontraktu przystał: Rafał Janicki (wolny transfer, po sezonie) – młody, 21-letni środkowy obrońca, talentem przewyższający ponoć Żołnierewicza i Kaljumae razem wziętych. Zmarnował już 3 lata swojej kariery na bezowocny pobyt w Białymstoku, przyszedł więc czas na nowe wyzwanie, związane głównie z akcją ‘szukamy zastępcy Wescleya’. Czy Janicki pokrzyżuje plany wspomnianego byłego obrońcy Arki i wskoczy w jego miejsce dostępując zaszczytu gry u boku Marka Kaljumae? Czas pokaże. Na chwile obecną można powiedzieć, że powstrzymał całą linię ofensywną ŁKS w starciu z Jagą. Z Korfamatą na czele. Trudno w polskich warunkach o lepszą rekomendację. Tymczasem Bello i spółka musieli zatrzeć fatalne wrażenie, jakie pozostawili po sobie w meczu z Jagiellonią. Rywalem, który miał to umożliwić była Sandecja Nowy Sącz. Logicznym posunięciem były zmiany personalne w podstawowej jedenastce. Tak oto, swoje pozycje opuścili dotychczas niezniszczalni (a pokonani przez wręcz żenującą dyspozycję) Marek Kaljumae i Mateusz Słodowy. Zastąpili ich kolejno: wracający do łask Wescley oraz kojarzony dotychczas głównie z dość osobliwym występem przeciwko Widzewowi - Modelski. Oprócz tego zawieszonego Szczota rutynowo zmienił Czoska, a na środek pomocy powrócił Łukasz Tymiński. Odmiana składu musiała dać spodziewane efekty. Wytrwać w tym przekonaniu skutecznie pomógł powracający do dobrej dyspozycji Bello Korfamata. Nigeryjczyk dwukrotnie, w 22. i 34. minucie pokonał bramkarza Sandecji, rozstrzygając w ten sposób wynik spotkania. Wprawdzie w drugiej połowie swoje nazwisko do protokołu strzelców wpisał Dytko, jasne było jednak, że choćby pojedynczy cios wymierzony w przestraszony zespół gości znokautuje ich boleśnie i pozwoli nam na choćby połowiczne odkupienie win u kibiców i zjadliwych dziennikarzy. Trzybramkowe zwycięstwo nad Sandecją miało w dodatku podwójny walor, za 3 dni czeka nas bowiem europejski rewanż na Bayarena w Leverkusen. Dobry humor przed ewentualnym pogromem – gwarancją pozytywnych morale przed następnym meczem ligowym.
  5. Po meczu z Leverkusen drużyna ŁKS-u potrzebowała natychmiastowej rehabilitacji. Terminarz postanowił tym razem przychylić się do naszych próśb i zamiast meczu ‘o wszystko’ z warszawską Legią lub Lechem Poznań, przydzielił nam mecz z piętnastym w tabeli Piastem Gliwice. Rywal może i nie grzeszył piłkarską klasą, ale zaproponował nam półtoragodzinne męczarnie, zwieńczone na szczęście jednobramkowym zwyciętwem. Choć Jakuba Szmatułę kilkukrotnie próbował pokonać Szczot, Tomczyk czy też debiutujący na pozycji rozgrywającego Bartłomiej Kasprzak, sztuka ta udała się dopiero nieocenionemu Korfamacie. Jego gol z 22. minuty dał nam nie tylko 3 punkty, ale również odblokował tak nieskutecznego ostatnimi czasy w Ekstraklasie Nigeryjczyka. 5 spotkań bez zdobyczy bramkowej Bello jest bowiem kryzysem tak wielkim, jak chociażby osiągnięcia Radka Matusiaka w latach 2007-2011. Tymczasem, korzystając z wciąż wysokiego budżetu na transfery, rzutem na taśmę pozyskaliśmy: Mateusz Wilk (1,3 mln £) – złote dziecko polskiej szkółki prawych obrońców. O ile naturalnie takowa istnieje. Były piłkarz Górnika Zabrze mimo zaledwie 19 lat jest już zawodnikiem na tyle ukształtowanym, że z miejsca powinien zająć miejsce Słodowego lub Modelskiego w drużynie mistrza Polski. Mateusz musi jednak poczekać na swój debiut w barwach ŁKS-u z powodu idiotycznych ograniczeń ligowych i mojego nieznośnego roztargnienia. Nie ma bowiem możliwości, by dany piłkarz grał podczas jednego sezonu w trzech klubach polskiej ligi. Tym samym, mimo że Wilk skorzysta z łódzkiej myśli treningowej, to nie nabierze przy tym ani krzty doświadczenia meczowego. Chwilowym powołaniem dla wartego ponad milion funtów zawodnika będzie więc Młoda Ekstraklasa. W związku z tym, w 22. kolejce polskiej ligi, w meczu z Jagiellonią, na prawej stronie defensywy zagości będący w coraz gorszej dyspozycji, ale wciąż pewniejszy od Modelskiego – Słodowy. Oprócz tego, na środku pomocy zadebiutuje Król, w centrum defensywy zaś kolejną szansę dostanie Żołnierewicz. Gospodarze już w 6. minucie wytrącili z naszych pyszałkowatych głów myślenie o łatwej przeprawie w Białymstoku. Z lewej strony boiska piłkę wrzucał nowy nabytek Jagiellonii, Nigeryjczyk Eneji. Futbolówka trafiła w gąszczu łbów w polu karnym na skrawek włosów Cadu, który bez większych problemów pokonał Kychaka i dał gospodarzom dość niespodziewane prowadzenie. Odrabianie strat miało nadejść natychmiast, a tymczasem grę wciąż prowadziła Jagiellonia. Na domiar złego, tej nagłej zmiany układu sił w polskiej lidze nie wytrzymał Szczot, który zdzielił rywala łokciem i już w 19. minucie opuścił plac gry. Widmo doprowadzania do remisu grając w 10 zamiast podniecić – zdeprymowało drużynę. Efektem tego było dwubramkowe prowadzenie podopiecznych Dariusza Pasieki. W 41. minucie pojawiły się potworne problemy z oddaleniem zagrożenia chociażby spod własnego pola karnego, co skrzętnie wykorzystał Jakub Tosik, idealnie dogrywając do niezawodnego ponoć Bekricia. Faktycznie, uderzenie Bośniaka mimo iż w środek bramki – sprawiło na tyle duże problemy Kychakowi, że wpadł on razem z piłką prosto w siatkę. Choć druga połowa była w naszym wykonaniu już zauważalnie lepsza, stać nas było jedynie na zmuszenie Tomasza Ptaka do wpakowania ‘łaciatej’ do własnej bramki. Niestety, rezultat 1:2 w pełni odzwierciedlał przebieg spotkania. Choć przez sensacyjną porażkę Legii z Polonią Bytom udało nam się utrzymać jakże cenne 3 punkty przewagi nad podopiecznymi Maciej Skorży, to takie prezenty od stołecznej jedenastki musimy wykorzystywać. Oby udało się już w przyszłej kolejce.
  6. Flame

    Studia

    inżynieria materiałowa. Czyli po inżynierii materiałowej łatwo się gdzieś dostać niż po nanotechnologii? Bo to się wydaje byc zbliżone, szczególnie jeśli chodzi o materiały polimerowe :o
  7. Flame

    Studia

    Nie no, ja rozumiem. Tylko czy po takiej nanotechnologii, technologii polimerów albo inżynierii materiałowej da się znaleźć w miarę płatną pracę w Polsce?
  8. Flame

    Studia

    Tyle że np. mnie informatyka w ogóle nie ciągnie :< Nie ma żadnego kierunku związanego z chemią, po którym ędzie inna praca od tej w szkole?
  9. Jeśli ktoś z czytających widzi jakieś niejasności, ma jakieś pytania co do obecnego składu, historii zespołu, niech mi je podeśle w jakiś sposób, w komentarzu, na pw, na gg: 5545116. Może uda się dzięki temu zrobić jakiś ładny wywiad na koniec sezonu *** Udany okres przygotowawczy pozwala nam z umiarkowanym optymizmem patrzeć na nadchodzącą konfrontację z Bayerem Leverkusen. Wprawdzie piłkarze z Niemiec są już w normalnym, meczowym rytmie z racji pięciu rozegranych w tym roku meczów Bundesligi. Z drugiej strony, ostatni mecz - wyjazdowe starcie z Borussią Dortmund miał miejsce 3 dni przed rywalizacją z ŁKS-em w 1/8 finału LM. Przewaga świeżości i kondycji fizycznej zdaje się być więc po naszej stronie. Szansy na występ z Bayerem nie dostaną nie zgłoszeni do rozgrywek Champions League: Król, Kwiatkowski, Kasprzak oraz Szurna. Z racji zawieszenia za podarcie getrów Xaviego w meczu z Barceloną, nie zagra także Czoska. Cieszy jednak fakt, że powyższe absencje nie są spowodowane kontuzjami. Klubowy szpital bowiem od dłuższego czasu pozostaje niezatrudniony, miło że ta tendencja ani myśli się zmienić. Na nic jednak kondycja i bezrobocie klubowych medyków, skoro mecz z Bayerem zaczęliśmy od szybkiej straty bramki. Już w 6. minucie brzemienny w skutkach błąd popełnił Lukac, zapominając o kryciu nieznośnie szybkiego Sidneya Sama. Za jedyny w tej sytuacji ratunek Słowak uznał więc faul na rywalu. Jako że cała sytuacja miała miejsce w polu karnym, na jedenastym metrze pojawił się po chwili zniecierpliwiony Simon Rolfes. Doświadczony Niemiec nie pomylił się choćby o centymetr i huknął w okienko bramki Kychaka, 0:1. Wspomniane wydarzenie zburzyło nasze meczowe założenia i zmusiło do zaatakowania gości z Leverkusen. Nadszarpnięte morale nie pozwalało jednak przez niemal całe pierwsze pół godziny meczu wyjść z własnej połowy. Kiedy dopięliśmy swego, zaskoczony tym faktem Papastopoulos zasugerował się zachowaniem Lukaca przy golu Rolfesa i w bliźniaczo podobnej sytuacji ściął we własnym polu karnym szarżującego Tymińskiego. Podyktowaną jedenastkę na bramkę zamienił Wescley i wyrównał stan meczu. Chwilę później kolejny błąd popełnił Papastopulos, tym razem tracąc piłkę na naszej połowie i umożliwiając Tomczykowi samotny rajd w kierunku bramki Adlera. Dało jednak o sobie znać niespecjalne przygotowanie motoryczne naszego prawoskrzydłowego. Tuż przed polem karnym gości dopadł go żądny rehabilitacji Grek i mimo, że Tomczyk oddał strzał, to Adler poradził sobie z nim bez większych problemów. Śmiem twierdzić, że gdyby w podobnej sytuacji znalazł się Korfamata – nie byłoby czego zbierać. Prócz komplementów i gratulacji naturalnie. Nie zmienia to jednak faktu, że do przerwy utrzymaliśmy w miarę korzystny, remisowy wynik. Cóż jednak z naszej ambicji i woli zwycięstwa, skoro wystarczyła ona jedynie na pierwszą połowę. W kolejnych 45 minutach zdecydowaną przewagę osiągnął Bayer, mimo zdjęcia z boiska nieznośnie kaleczącego grę formacji defensywnej Lukaca. W drugiej odsłonie w jego rolę wcielili się Kaljumae oraz Słodowy i raz po raz dawali gościom szanse na ponowne objęcie prowadzenia. Z zaproszenia skorzystał dopiero Michał Kadlec, w 75. minucie cudownie uderzając z rzutu wolnego, pozbawiając Kychaka szans na skuteczną interwencję. Stracona bramka wymusiła natychmiastową zmianę taktyki i przejście na dość osobliwe ustawienie 4-1-5. To jednak okazało się gwoździem do naszej europejskiej trumny, Leverkusen dołożyło za sprawą Sidneya Sama, gola nr 3 i tak na dobrą sprawę rozstrzygnęło losy dwumeczu. Szkoda, szkoda, wielka szkoda.
  10. Flame

    Studia

    Panowie, gdzieś przeczytałem, że inżynierów w kraju jest już aż za dużo i że jedynym opłacalnym dla Polaków kierunkiem jest coś z branży IT. Ma ktoś może jakieś zestawienie, artykuł o perspektywach pracy po konkretnym kierunku studiów? Bo zbliżam się nieuchronnie do zdecydowania o przyszłości swojej właśnie :<
  11. 5 lutego 2014 roku. Warto zapamiętać tę datę. Wówczas bowiem Marcin Gortat w przypływie nieuzasadnionej radości i entuzjazmu zaoferował nam budżet transferowy w wysokości 5,5 mln £. Zaskoczenie było tym większe, że na moją prośbę o ‘nędzne’ 2 mln na transfer Wrońskiego 3 dni wcześniej, koszykarz Phoenix Suns odpowiedział: Nie. Tym samym w klubie rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania piłkarzy chętnych do faktycznego wzmocnienia ŁKS-u. Wroński uciekł wcześniej do Rosenborga – jego transfer został więc wykreślony z listy. Sprawa z pozyskaniem Milika oraz Dąbrowskiego również zniknęła – na drodze stanęła ich niechęć do zaledwie dziesięciotysięcznych stadionów. Spożytkowania dobroci prezesa Gortata trzeba było więc szukać gdzie indziej. Gdzie? Ano, w Górniku Zabrze: Wojciech Król (1,5 mln £) – jedno z największych nazwisk obecnej kadry młodzieżowej reprezentacji Polski. Technicznie – młody bóg, psychicznie – grecki heros, pozostaje jedynie praca nad tężyzną fizyczną. Dzięki transferowi Króla, środek pomocy ŁKS-u stał się najsilniej obsadzoną pozycją w drużynie. Mimo obecnej przewagi Tymińskiego, Wojtek ma pełne prawo wygryźć ze składu bardziej doświadczonego kolegę. Pracowitości i talentu mu przecież nie brakuje. Faktem jednak jest, że średnia ocen Króla z 31 dotychczasowych występów w Górniku Zabrze wynosząc 6.83 – nie zachwyca. Być może nowy klub stanie się odskocznią do wyższych not i ligowych laurów, na pewno okrutnym wstydem dla mojego transferowego instynktu byłoby inne rozwiązanie. Wraz z nową twarzą w zespole udało nam się rozegrać cztery mniej lub bardziej ciekawe zimowe sparingi: GKS Bełchatów – ŁKS 1:3 (Korfamata, Szczot, Witasik [sam]) ŁKS – Molde 2:0 (Tomczyk, Czoska) HJK Helsinki – ŁKS 0:3 (Korfamata, Król, Wescley) ŁKS – Rapid Wiedeń 5:0 (Korfamata x2, Wescley, Czoska, Kasprzak) Rozpisywać się za bardzo nie ma sensu. Wszelkie mecze sparingowe przyprawiają o nieustanne, permanentne ziewanie mnie samego, cóż zatem mógłby robić czytelnik? Nadmienić można jedynie, że forma Korfamaty w końcu zbliżyła się do tej, do której przyzwyczaił nas Nigeryjczyk. Oby ligowe spotkania miały podobny przebieg. Tymczasem budżet transferowy wręcz prosił się o wykorzystanie. Te puszczalskie skłonności postanowiliśmy wykorzystać, pozyskując wreszcie rezerwowego napastnika. Kandydatura Świerczoka odpadła z racji marnego stosunku 'jakości do ceny' (ok. 700 tys. £). Podobnie było ze skuteczniejszym i bardziej doświadczonym Jankowskim (ok. 1,3 mln £). Z racji wykluczenia powyższych piłkarzy, wybór był dość niespodziewany: Mateusz Kwiatkowski (110 tys. £) – w miarę szybki, w miarę pracowity, w miarę ukształtowany technicznie. Ogólnie – piłkarz przeciętny. Coś jednak mówi mi, że ten ściągnięty z Ruchu Chorzów zawodnik rozwinie się na tyle, bym nie musiał płakać z powodu choćby jednomeczowej absencji boskiego Bello. Zaledwie 6 zdobytych przez niego dotychczas bramek w Ekstraklasie również nie burzy mojego spokoju. Tym bardziej, że wydane na Kwiatkowskiego, dość nędzne pieniądze zapewniają mi swoisty bufor bezpieczeństwa w razie ewentualnych niepowodzeń. Naturalnie młody Polak nie był w stanie wyczerpać głębi funduszu transferowego i zarazem nie będzie ostatnim nabytkiem klubu. ŁKS szykuje bowiem niewielką bombę. Zarówno dla kibica, jak i antyfana przepisów obowiązujących w polskiej Ekstraklasie. Kto nią będzie? Byłbym okrutnym głupcem, gdybym jeszcze bardziej przedłużył obecny odcinek, do ‘przeczytania’!
  12. Dzięki wielkie, Panowie - obiecuję utrzymanie poziomu ;] *** ‘Transferami rok nowy się zaczyna’ – śpiewał kiedyś znany polski artysta, zainspirowany prawem bosmana i możliwością opłacalnego pozyskiwania piłkarzy. Polskie kluby z uśmiechem na twarzy oddają swoich najbardziej utalentowanych piłkarzy za darmo, co tylko podsyca moją żądzę nacjonalizacji pierwszego składu. Przed końcem czerwca łódzki klub zasili siedmiu nowych piłkarzy. Jakich? Ich ilość powoduje, że będą przedstawiani cyklicznie, co odcinek lub dwa. Oby okazali się podobnymi wzmocnieniami, jak chociażby pozyskany z Zagłębiem Lubin właśnie dzięki kończącemu się kontraktowi i głupocie ‘miedziowych’ - Krzysztof Tomczyk. Udało nam się jednak, dzięki sprzedaży Postupalenko (230 tys. £, Lechia Gdańsk), Bandrowskiego (75 tys. £, GKS Katowice) oraz Aghwana Papikyana (350 tys. £, Boavista) zaoszczędzić wystarczająco dużo funduszy, by zrealizować jeden z obiecanych, odpłatnych transferów. Tak oto do klubu już piątego lutego będzie miał szansę dołączyć: Bartłomiej Kasprzak (450 tys. £) – w wieku 21 lat wreszcie mógł uciec z dusznej i ciasnej Garbarni Kraków i zaznać życia w nowym klubie. Choć wg scoutów jego talent nie zasługuje na tak duży wydatek, to jednak atrybut ‘kreatywność’ skusił mnie na tyle skutecznie, że wyłożyłem za Kasprzaka 90% budżetu transferowego. Bartek był bowiem ponoć autorem pomysłu na podwójny dyfuzor w bolidach Brawn w sezonie F12009. Podrzucił też Steve’owi Jobsowi pomysł na popularnego iPada. To powinno wystarczyć, by za parę miesięcy mieć w składzie (w końcu!) polskiego rozgrywającego. Tymczasem w bliżej nieokreślonym szwajcarskim mieście odbyło się losowanie par 1/8 finału LM. Jako zespół z drugiej pozycji w grupowej tabeli, mogliśmy trafić na kogoś z septetu: Napoli, Man Utd, Bayern, Arsenal, Real Madryt, Porto, Leverkusen. Choć na pozytywny wynik z żadną z wymienionych drużyn wielkich szans nie mamy, to jednak wylosowanie piłkarzy z BayArena wydaje się być jednym z korzystniejszych rozwiązań. Pierwsze spotkanie rozegramy na stadionie przy Al. Unii Lubelskiej tuż przed inauguracją rundy wiosennej polskiej Ekstraklasy, 26 lutego.
  13. Wielkie, wielkie, wielki dzięki za upragniony awans na wyższy szczebel. Dla kogoś, kto nie jest specjalnie zaznajomiony ze sceną FM-a, jak i nie traktuje samej gry w kategorii eksperymentu naukowego - jest to ogromna mobilizacja do wytężonej pracy na potwierdzenie swojej 'pozycji' w hierarchii opków na forum. *** Tymczasem pozytywne rezultaty na arenie europejskiej zaowocowały zapchaną propozycjami pracy skrzynką pocztową. Przejęcie swoich sterów oferowała Wisła Kraków, Wołga Niżny Nowogród, trafiły się także nieśmiałe zapytania z Wołynia Łuck oraz angielskiego Peterborough. Naturalnie wszystkie potraktowałem jak zaproszenia do znajomych na pewnym popularnym portalu i odczekałem by zgniły na dnie skrzynki. Kiedy jednak pojawiła się w końcu ciekawa opcja ‘zmiany’ otoczenia – media potraktowały moją kandydaturę jako kiepski i wyjątkowo nietrafiony dowcip. W wątpliwej glorii i chwale stanowisko selekcjonera polskiej reprezentacji opuścił Franciszek Smuda. Na nic jednak moje starania i kilkukrotnie wysyłane CV. Nowym kozłem ofiarnym polskich mediów został bowiem Piotr Nowak. Były szkoleniowiec DC United pojawił się zresztą na kolejnym meczu ŁKS-u (z Zagłębiem Lubin). Oficjalnie, by obserwować Adama Glińskiego oraz Krzysztofa Tomczyka pod kątem powołania do reprezentacji. Jego złowieszczy uśmiech sugerował jednak inne intencje. Prócz mojego zmieszania, zaspokoić go powinna asysta piłkarza ŁKS, który w 32. minucie ładnie dograł z rzutu rożnego wprost na głowę Żołnierewicza, pozwalając mu tym samym zdobyć debiutancką bramkę w biało – czerwono - białych barwach. Wcześniej bardzo efektownego gola zdobył Czoska, przebiegając pół boiska i pokonując na końcu drogi bezradnego Konrada Forenca. Więcej goli nie było, prosty rachunek wskazuje na rezultat 2:0 dla gości. Mecz z Zagłębiem zakończył nieco przedłużoną rundę jesienną sezonu 2013/2014. Trzeba przyznać – bardzo pozytywną dla piłkarzy Łódzkiego Klubu Sportowego. Po drobnych potknięciach Legia ustąpiła bowiem fotela lidera jedenastce z centrum polski. Jeśli nasz przydomek (Rycerze wiosny) przełoży się na ligowe wydarzenia, druga część rozgrywek może nie pozostawić złudzeń, co do zdobywcy tytułu. Nie ma sensu tworzyć sztucznych podsumowań i zanudzać czytelnika gąszczem oczojebnych cyferek. Mimo natłoku spotkań w pierwszej połowie sezonu, na prawdziwe rozliczenie ze stosunku wysokości pensji do wniesionego wkładu w zespół przyjdzie czas za 6 miesięcy. Jeśli będą one choćby w ¾ tak pozytywne jak minione – zachwytów nad heroicznymi Łodzianami nie będzie końca. Oby tylko byli oni jeszcze bardziej ‘upolszczeni’. I tego życzę sobie na nadchodzący rok 2014. Powyższy post wręcz śmierdzi patosem. Autor przeprasza i obiecuje wzrost poziomu cynizmu w wiosennej części sezonu.
  14. Przed kończącym pierwszą fazę LM meczem ŁKS – Panathinaikos, sytuacja w grupie E wciąż była daleka od wyjaśnionej. Wprawdzie z rozgrywkami na pewno pożegnali się już Grecy, a awans wywalczyła Barcelona. Pozycje 2. i 3. wciąż pozostawały jednak nieobsadzone. Jasne był za to fakt, że PSG musi pokonać Barcelonę w meczu wyjazdowym. Strata jednego punktu do ŁKS-u i niekorzystny bilans bezpośrednich spotkań wskazywały na to, że nawet remis w Hiszpanii nie da podopiecznym Koumbare upragnionego awansu do 1/8 rozgrywek Champions League. To pozwalało nam z umiarkowanym spokojem zapatrywać się na losy naszej wyjazdowej konfrontacji z Panathinaikosem. Fakt ten cieszył nas tym bardziej, że na starcie z Grekami wychodziliśmypodobnie osłabieni jak w meczu z Barceloną na Camp Nou. Wprawdzie nie musieliśmy łatać braków na skrzydłach piłkarzami z formacji defensywnej, jednak absencja Pazdana, Korfamaty czy też Kaźmierczaka skutecznie podsycała nadzieje Panathinasikosu na zdobycie pierwszych punktów w tegorocznej LM. I faktycznie, po obiecującym początku i dobrych okazjach Dytko i Szczota do głosu doszli gospodarze. O ile strzał Vitolo z 27. minuty utkwił zaledwie w bocznej siatce, o tyle próba Williama Vanqueira sprawiła już duże problemy Kychakowi. Chwilę potem szansę na objęcie prowadzenia zaprzepaścił Ninis, lecz stało się jasne, że trudno będzie wywieźć z Aten choćby punkt. Tymczasem w Hiszpanii... FC Barcelona – PSG 0:1 (Gameiro ’23) ... zrobiło się więc bardzo nieprzyjemnie. Chwilę potem bramkę dla Barcelony zdobył Henrique i na pozycję nr 2. w grupie E znów powrócił ŁKS. Cienka była jednak granica pomiędzy szczęściem a 1/16 LE, wystarczył błysk geniuszu Pastore, by ziścić marzenia Francuskich kibiców. Tymczasem ze stadionu olimpijskiego w Atenach wciąż wiało okrutną nudą, która usypiała nawet najbardziej zagorzałych kibiców ‘koniczynek’. Do przerwy na obydwu arenach, na których rozgrywane były mecze Grupy E utrzymał się remis. Druga połowa meczu Panathinaikos - ŁKS zdawała się być jeszcze mniej interesującą od poprzednich 45 minut. Wśród gospodarzy panowało przekonanie, że nawet jeden, symboliczny punkt zatrze fatalne wrażenie po ich występach w LM. My zaś po odczytaniu tego smsa od naszego katalońskiego szpiega: FC Barcelona – PSG 2:1 (Henrique ’36, Villa ’62 - Gameiro ’23) ... zupełnie straciliśmy motywację do walki w stolicy Grecji. Fakt ten wykorzystał Toche, który po ładnej akcji Ninisa głową umieścił piłkę w bramce Artema Kychaka. Hiszpan ustalił tym samym wynik meczu na 1:0, nie burząc tym samym naszych planów awansu do 1/8 LM. Barcelona bowiem dołożyła kolejne trafienie i pokonała PSG 3:1. Jestem więc zobowiązany ogłosić raz jeszcze: ŁKS ZAGRA W 1/8 FINAŁU CHAMPIONS LEAGUE. Z kim? Odpowiedź poznamy w przyszłym odcinku.
  15. Naszym przedostatnim w tym roku ligowym rywalem jest drużyna Cracovii Kraków. Po świetnym starcie sezonu, podopieczni Dariusza Pasieki znacznie spuścili z tonu i plasują się na dość odległej 11. pozycji. Jednak nie z takimi ‘tuzami’ traciliśmy w tym roku punkty, czym jest drużyna pasów przy godzącej się powoli ze spadkiem Koronie Kielce. Legia miała więc pełne prawo oczekiwać powiększenia swojej punktowej przewagi nad ŁKS-em. Po raz pierwszy od początku sezonu z powodu kontuzji ze składu wypadnie Pazdan. To daje naturalnie niepowtarzalną szansę wykazania się Gacowi w pełnym wymiarze czasowym. Ławkę rezerwowych ogrzeje pozbawiony choćby przebłysków dobrej dyspozycji Pukanych, a zastąpi go Antolic. Ostatnimi czasy nasza forma ligowa porusza się zupełnie odmiennym torem niż dyspozycja z europejskich pucharów, czego potwierdzeniem była zarówno porażka z Lechem, jak i domowy remis z Polonią Warszawa. Tym większe były obawy kibiców, kiedy w ciągu 4 minut Cracovia dwukrotnie zatrudniła Kychaka. Nadrzędnym celem stało się szybkie skarcenie zaskakująco śmiałych rywali. Dokonał tego w bardzo nieprzyjemny sposób Domagoj Antolic. Po urazie jednego z graczy, Cracovia honorowo oddała piłkę wprost pod nogi Modelskiego. Nieobliczalny 20-latek bez zastanowienia podał do stojącego samotnie na środku pola karnego gości Antolica. Zdezorientowany Gasiński nie miał szans na skuteczną interwencję, zaś 11000 kibiców na stadionie rozpoczęło jedną z nieznośnych, gwizdanych arii operowych. To jednak nie zraziło mistrzów Polski, którzy jeszcze przed przerwą poprawili meczowy rezultat na 2:0. Z rzutu rożnego piłkę dośrodkował Tomczyk, ta spadła wprost na głowę Kaljumae, który zdobył swoją trzecią bramkę w sezonie. W drugich 45 minutach Cracovia postanowiła pogrążyć się sama. Najpierw do własnej bramki trafił Csizmadia, a na 4:0 wynik ustalił Tomczyk, którego z niewiadomych przyczyn obrońcy Cracovii nie kryli. Miało być ciężko, a okazało się, że starcie w Krakowie to jedynie przebieżka przed meczem z Panathinaikosem. Oby równie pomyślnym.
  16. @polarinho: Dzięki ;] *** Ekstaza po heroicznym remisie z Barceloną powoli opada, na tapetę powraca polska Ekstraklasa. Kolejnym rozgrywanym awansem meczem w roku 2013 będzie potyczka z Polonią Warszawa. Poza standardową rywalizacją o ligowe punkty, spotkanie z czarnymi koszulami będzie miało jeszcze inne podłoże emocjonalne. Od dłuższego czasu we wszelkich ligowych programach przewija się bowiem temat potencjalnego transferu Łukasza Wrońskiego w szeregi ŁKS-u. Były piłkarz GKS-u Bełchatów dusi się ponoć okrutnie w warszawskiej Polonii właśnie i powoli szuka drogi ucieczki. Kosztownej ucieczki. Za jego usługi będziemy musieli zaoferować minimum 1,4 mln £. Najbliższe spotkanie pokaże pewnie, czy Łukasz byłby wart swojej ceny. Wroński nie jednak jedynym transferowym celem klubu. Można by rzec nawet, że jego przyjście jest z racji ceny na nieco dalszym planie względem innych obiektów mojego piłkarskiego zainteresowania. Na czoło ‘listy życzeń’ wysuwają się przede wszystkim dwaj środkowi obrońcy – Janicki oraz Leszczyński. W ŁKS-ie bowiem nadal trwa akcja pt. ‘szukamy polskiego następcy Wescleya’, który z racji swojej brazylijskiej krwi jest niemiłosiernie tępiony w klubie. Na dwóch powyższych zastępców (jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli) nie będziemy musieli wydawać ani grosza – ich kontrakty wygasają w czerwcu 2014 roku. Formacja ofensywna również wymaga wzmocnienia polską młodzieżą. Jeśli fundusze dopiszą, być może uda się zrealizować mało prawdopodobny póki co transfer Świerczoka. Alternatywą może być pozyskanie nieco niedocenianych: Teodorczyka i Kwiatkowskiego, którzy jeśli popracują nad wykańczaniem akcji i opanowaniem, mają szansę zostać pełnoprawną konkurencją dla Bello Korfamaty. Ostatnim punktem w kategorii 'pozycji spragnionych wzmocnień' jest bardzo ‘odpolszczona’ klasyczna 10. Zamiast władających obcym dialektem Pukanycha, Antolica oraz Chetverikova, swoją szansę mógłby dostać chociażby Bartłomiej Kasprzak z Garbarni, który ostatnio sam odesłał z pucharów warszawską Legię. Jeśli nie udałoby się ściągnąć Wrońskiego lub Świerczoka, to właśnie młodzian z Krakowa będzie najbardziej prawdopodobnym nabytkiem ŁKS-u. Tymczasem Polonia aż przebierała nogami by wyjechać ze zdobyczą punktową z Łodzi. Już w pierwszej minucie po akcji tak często wspominanego dziś Wrońskiego, Kychak był zmuszony do interwencji. Rozczarowani kinice ŁKS-u zamiast szybkiej odpowiedzi ujrzeli jedynie wkraczających na boisko fizjoterapeutów. Urazu doznał Korfamata, schorzenie wydawało się na tyle poważne, że na szpicy musiał zmienić go Tomczyk. Smutek i przygnębienie ‘utratą’ kolegi postanowiły wykorzystać czarne koszule. Piłkę z narożnika boiska wrzucał Jez, przejął ją Słodowy, lecz zamiast wybić – wysunął na nogę Pawła Wszołka. Skrzydłowy Polonii uderzył mocno, obijając łydkę naszego prawego obrońcy i wpisując go tym samym na listę strzelców. Prowadzenie 1:0 nie utrzymało się długo. Kolejna akcja Wszołka, podanie do Ricardo Costy, błąd Kychaka i przegrywamy 0:2 do przerwy, nie grając absolutnie nic. ‘Suszarka’ jak najbardziej wskazana. Na jej efekty należało poczekać aż do 64. minuty, do tego czasu bowiem Przyrowski w sobie tylko znany sposób zatrzymywał rozsierdzoną jedenastkę mistrzów Polski. Dopiero po kilkunastu próbach, po trzech cudownych interwencjach bramkarza Polonii w ciągu 15 sekund, z pomocą przyszedł Łukasz Piątek i umieścił piłkę we własnej bramce. Niecały kwadrans później udało się odrobić straty. Magia duetu Czoska - Tomczyk ponownie zadziałała i zapewniła nam punkt po golu tego drugiego. Cóż nam jednak z remisu z Polonią, skoro znienawidzona zarówno przez nas, jak i podopiecznych Probierza drużyna z Łazienkowskiej rozbiła w równolegle rozgrywanym meczu Wisłę 5:2. Nasza strata do stołecznego klubu pogłębiła się tym samym do trzech punktów, do bram czołowej dwójki Ekstraklasy zaczyna dobijać się również Lech. Nudno na pewno nie będzie.
  17. Lata pracy, hektolitry wylanego potu na boisku. 15 lat oczekiwań, by na klepisku przy al. Unii ponownie pojawiły się największe gwiazdy światowego futbolu. Po Beckchamie, Scholesie, Sheringamie czy Giggsie przyszedł czas na równie znakomitych gości odrapanego Hotelu Mazowieckiego. ‘Dwójkę’ zajęli Xavi z Iniestą, studio wynajęli Messi, Alves, Sanchez oraz Fabregas, a pozostałe pomieszczenia przypadły do użytku m. in. Puyolowi i Bojanowi. Jednym zdaniem: na mecz z ŁKS-em przybyła Barcelona. Pomijając wszelkie patetyczne sformułowania, bo oczywistą rzeczą jest, że starcie z podopiecznymi Guardioli to najciekawszy fragment sezonu, przeniesiemy się od razu na łódzki stadion. Barcelona tym razem wystawiła przeciwko nam niemal najsilniejszą jedenastkę, jakby nieco zdziwiona i zainspirowana rezultatem z meczu ŁKS - PSG. Aby uniknąć zaskoczenia wśród katalońskich kibiców na boisko wybiegł zarówno Messi, jak i wspomniani Xavi, Fabregas czy Puyol. Na przeciw nim podstawowe zestawienie moich podopiecznych, z wyłączeniem wciąż niedostępnych: Szczota, Tymińskiego oraz Wescleya. Przy aplauzie dziesięciotysięcznej publiczności sędzia gwizdnął po raz pierwszy i rozpoczął mecz pomiędzy dwoma najlepszymi drużynami grupy E Ligi Mistrzów. Absolutnie nie zamierzaliśmy murować własnej bramki (bo zwyczajnie tego nie potrafimy), co zaowocowało niespodziewanymi szansami Czoski i Pukanycha. Pierwszy posłał jednak piłkę w okolice linii bocznej boiska, zamiast w kierunku bramki, Ukrainiec zaś trafił prosto w Valdesa i ukrył swą twarz w masywnych dłoniach. Odpowiedź Barcelony wręcz grzeszyła skutecznością. W 27. minucie po paru mniej lub bardziej udanych atakach ofensywnej formacji, grę na swoje barki postanowił wziąć Pique. Po podaniu z rzutu wolnego swoją koordynacją ruchową na tyle zdezorientował Kaźmierczaka i Lukaca, że nagle zalazł się oko w oko z Artemem Kychakiem. Mocne uderzenie pod poprzeczkę bramki załatwiło sprawę, 1:0 dla gości. Nie byłoby jednak misternie tkanej dramaturgii bez pozytywnego akcentu z naszej strony. Kilka minut później błąd popełnił właśnie Pique. Piłkę przejął Pazdan i podał do Korfamaty. Nigeryjczyk w swoim stylu przedryblował pół placu gry i nagle znalazł się przy narożniku boiska. Zniesmaczony brakiem opcji rozegrania przetrzymał futbolówkę przy nodze i poczekał na wybawiciela. Tym okazał się być Pukanych, który wbiegł w pole karne Barcelony i od razu huknął w bramkę gości po szybkim podaniu Korfamaty. Wyśniony rezultat 1:1 utrzymał się aż do końca pierwszej połowy. W drugich 45 minutach bardzo szybko obudziła nas jednak czerwona kartka dla Pawła Czoski. 180 sekund po wznowieniu gry skrzydłowy ŁKS-u musnął piszczel Xaviego zamiast piłkę, co skończyło się smutną i bardzo przyspieszoną podróżą do szatni. Utrata Pawła bolała tym bardziej, że tego dnia to on napędzał grę całej linii ofensywnej. Barcelona nie miała zamiaru wietrzyć podarowanej przez nas okazji i już w 53. minucie, po fantastycznej akcji Messiego objęła prowadzenie. Kilka chwil później Argentyńczyk dołożył kolejne trafienie, co wywołało płacz i utratę jakiejkolwiek nadziei wśród polskich kibiców. Goście z Hiszpanii poczuli się jednak nieco zbyt pewnie, co natychmiast wykorzystał Tomczyk. Po kolejnym błędzie Pique, były piłkarz Zagłębia Lubin przechwycił piłkę i dograł ją idealnie, na stopę Korfamaty. Nigeryjczyk bez większych problemów pokonał Valdesa i doprowadził do stanu 2:3. Iskra nadziei? Szybko zgasił ją wspomniany przed chwila strzelec drugiej bramki. Chwilę po wznowieniu gry bezmyślnie sfaulował Alexandra, za co otrzymał drugą żółtą kartkę i podzielił los Czoski. Gra w dziewiątkę przeciwko rozjuszonej Barcelonie – o tak, tego było nam trzeba. Jednak kolejne minuty mijały, a wynik ze stanu 2:3 nie chciał zmienić się ani o bramkę. Dwukrotnie hattricka Messiego niszczył Kychak, zaś nieśmiałość naszych prób powodowała, że kończyły się one w okolicach środka boiska. Na 10 minut przed końcem spotkania zapadła więc decyzja – wóz, albo przewóz = przewaga liczebna + bardzo płynny styl rozgrywania akcji. Czekamy na cud. W 90. minucie w końcu udało nam się wydostać z własnej połowy i zaczerpnąć nieco powietrza, którym oddychała linia defensywna gości. Nasz atak szybko przerwał jednak rehabilitujący się powoli Pique i postanowił odegrać piłkę do Valdesa. Na linii podania stanął jednak Marc Bartra, od którego łydki odbiła się łaciata. Konsternacja w szeregach defensywnych gości tylko zmotywowała Tomczyka do wykorzystania tej okazji. Polak przejął piłkę tuż przed polem karnym i pewnie pokonał bramkarza Barcelony. Co się dzieje? 3:3. 3:3. 3:3 grając w dziewiątkę przeciwko Barcelonie. Matejko zmartwychwstał i zamiast ‘Cudu nad Wisłą’ postanowił stworzyć ‘Cud na Klepisku’. Pół Łodzi śpiewa i tańczy, drugie pół wciąż nie dowierza. To będzie długa noc.
  18. Miki088: włala, oto i boski Bello. *** Tymczasem zarząd ponownie nie zareagował na moją prośbę o podwyższenie transferowego budżetu i powrócił się do rozkoszowaniem się tegorocznymi zyskami. Na cóż jednak te 5,5 mln £ na klubowym koncie, skoro jedynie 1/20 tej kwoty przypada na potencjalne nabytki ŁKS-u. Oszczędności trzeba więc szukać gdzie indziej. Z klubem za 40 tys. £ pożegnał się już Mariusz Gogol. Zaproponowana za niego cena (przez Boavistę) i tak zaskoczyła nawet największych optymistów, jest to bowiem jedno z największych rozczarowań transferowych w historii klubu. Po nieudanej przygodzie w ŁKS, były gracz Jagiellonii będzie zabierał kibicom miejsce na trybunach Estádio do Bessa. Fatalna postawa Żołnierewicza w spotkaniach z Lechem i Polonią Bytom zablokowała odejście z klubu Wescleya. Natomiast błyskawiczny rozwój Chetverikova i powrót do pełnej sprawności Antolica powoduje, że coraz bliżej nowego wyzwania jest Pukanych. Ukrainiec bowiem w tym sezonie w 15 spotkaniach zaliczył zaledwie 2 asysty. W porównaniu z piętnastoma kluczowymi podaniami w zeszłorocznych rozgrywkach cyfra ta wygląda niezwykle blado i popycha do sprzedaży 30-letniego już piłkarza. Pożegnania z boiskiem przy al. Unii blisko są także Bandrowski i najkosztowniejsza pomyłka klubu – Postupalenko. Na co jednak cała ta kwesta? Potencjalne cele transferowe ujawnione zostaną w najbliższych odcinkach. W obecnym bowiem musi się znaleźć miejsce na mecz z Górnikiem Zabrze. Podopieczni Adama Nawałki mozolnie odbudowują swoją pozycję po fatalnym początku sezonu i obecnie plasują się na 13. pozycji. Odebranie punktów walczącemu o czołowe lokaty ŁKS-owi było więc w tej sytuacji podwójnie trudne. Tym bardziej, że naszym zadaniem było efektownie odpowiedzieć liderującej obecnie w tabeli Legii na jej czterobramkowe zwycięstwo nad Sandecją. Założenie to w pełni wypełniło nowe ofensywne trio moich podopiecznych. Czoska - Tymiński - Tomczyk, bo o nich mowa skutecznie odciążyli Korfamatę i Pukanycha w zdobywaniu bramek i asyst. Co mecz, to któryś z wymienionej POLSKIEJ trójki zdobywa nagrodę MVP. Tym razem wieńcem laurowym została udekorowana głowa Tymińskiego. Były piłkarz Jagiellonii dwukrotnie pokonał Krzysztofa Kamińskiego, ustalając tym samym meczowy rezultat na 2:0. Najpierw, w 17. minucie wykorzystał doskonałe dogranie na 3 metr od bramki autorstwa Tomczyka. Zaś już 120 sekund po wznowieniu drugiej połowy, po dośrodkowaniu Lukaca głową skierował piłkę do siatki. Warto również odnotować bardzo dobrą grę wprowadzonego po przerwie Chetverikova. To kolejny sygnał, że kroki klubowej ‘zmiany warty’ nabierają na intensywności.
  19. W ponurych humorach przystąpiliśmy więc do starcia z bytomską Polonią. Porażka z Lechem zwiększyła naszą stratę do Legii do 4 punktów, brak kompletu z meczu z ligowym outsiderem byłaby zabójstwem dla naszych marzeń o obronie tytułu. Ciężko jednak powiedzieć, czy presja, czy też wręcz przeciwnie – lekceważenie rywala zupełnie spętało nam nogi w pierwszej połowie spotkania. Dawno nie było sytuacji, by ŁKS nie istniał zupełnie na boisku, nigdy nie zdarzyło się to również w starciu z ostatnim zespołem ligowej tabeli. Świerczok i Lenartowski z uśmiechem i delikatnym zdziwieniem sprawiali z każdą minutą coraz większe problemy Kychakowi. Gdyby nie gwizdek sędziego, zachęcający obydwa zespoły do zejścia do szatni, Polonia mogłaby się rozkręcić na bardzo nieprzyjemny dla nas poziom. Suszarka w przerwie, zmiany taktyczne i personalne (Dytko-Czoska, Pukanych-Postupalenko) zaowocowały pozytywnym akcentem już w 47. minucie. Dobre podanie wprowadzonego Czoski przyjął przed ‘szesnastką’ Tomczyk i po chwili huknął w okienko bramki Kielpina. Szczęśliwy i cudowny gol, aż dłonie same chciały uderzać w siebie nawzajem. Na tym należy zakończyć sprawozdanie, gdyż mimo kolejnych ataków Polonii i naszych sporadycznych odpowiedzi mecz stał się jeszcze nudniejszy niż w pierwszej odsłonie. Najistotniejsze jest jednak wywiezienie z Bytomia kompletu punktów. Styl tym razem trzeba przemilczeć. Natomiast co innego można powiedzieć o naszym składzie. Klub zasilił bowiem: Martin Kobylanski (wolny transfer) – gdyby do tego transferu doszło 2 lata temu, zarówno łódzcy, jak i kibice spoza centrum Polski radowaliby się przybyciem tak utalentowanej postaci piłkarskiego świata do ich kraju. Teraz jednak Martin z podkulonym ogonem szuka szczęścia w ojczyźnie swego ojca licząc na cudowne zdolności trenerskiego sztabu ŁKS. Fakty są takie, że nawet na tle zespołu rezerw Kobylanski wygląda bardzo mizernie. Pracowitość i szybka interwencja pana Andrzeja mogą jednak pomóc mu wybić się choćby na poziom ligowej szarzyzny.
  20. @Debrecen: dzięki, jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa ;] *** Aby zupełnie zamordować naszą kondycję, terminarz nakazał nam dwa dni po starciu z PSG, podjąć na własnym stadionie poznańskiego Lecha. Podopieczni Tomasza Kafarskiego od dłuższego czasu nieskutecznie próbują dopaść prowadzącą dwójkę (Legia [1], ŁKS [2]). Nadchodzące starcie przy al. Unii będzie więc niepowtarzalną okazją na odrobienie strat. Mimo dwóch uderzeń w poprzeczkę i dość szczęśliwie zdobytej, po rzucie karnym bramki Pukanycha, na przerwę w lepszych humorach, po wyrównującym golu Henriqueza schodził Lech. Pozytywne nastawienie gości brało się głównie z ich przewagi nad ‘pływającym’ po klepisku zespołem ŁKS-u. Zadufane miny piłkarzy ‘Kolejarza’ wskazywały na przekonanie, że prędzej czy później mistrz Polski zostanie przełamany. I został, już w 51. minucie. Wówczas świetne podanie Dąbrowskiego wykorzystał Tonev. Bramka bolała tym bardziej, że obydwaj Ci zawodnicy mieli być pod ścisłą ochroną naszej eksperymentalnej linii obrony (środek: Żołnierewicz-Pazdan). Kiedy w 71. minucie na 3:1 poprawił Arkadiusz Milik, wydawało się być pozamiatane. Chwilę później jednak, cudowną piłkę z lewego skrzydła na przeciwległą stronę boiska posłał Tomczyk. Futbolówka odnalazła samotnego w polu karnym Patricka Dytko i umożliwiła mu doprowadzić do stanu 2:3. Nadzieja znów zagościła w sercach kibiców gospodarzy. Szybko, bo w 88. minucie zburzył ją jednak Tonev, po rzucie rożnym dla ŁKS przejmując piłkę na własnej połowie i pędząc z nią aż do bramki moich podopiecznych. 120 sekund później odpowiedzieli natomiast mistrzowie Polski. Korfamata wykorzystał kolejne świetne podanie Tomczyka i ponownie zniwelował naszą stratę do jednej bramki. Happy ednu jednak nie było, Lech został pierwszym ligowym pogromcą ŁKS-u w tym sezonie.
  21. GRUPA E 1. FC Barcelona 3-0-0 9 pkt. 2. Łódzki Klub Sportowy 1-1-1 4 pkt. 3. Paris Saint-Germain 1-1-1 4 pkt. 4. Panathinaikos Ateny 0-0-3 0 pkt. Sytuacja na półmetku rozgrywek grupowych Champions League kuła w oczy francuskich kibiców. Zarówno Olympique Lyon, jak i Marsylia znajdują się poza premiowanymi awansem miejscami, na domiar złego nafaszerowane katarskimi banknotami PSG jest za plecami jakiegoś anonimowego klubu ze wschodniej Europy. Rywalizacja OM z Realem Madryt czy też zawodników z Lyonu z włoskim Napoli do najprzyjemniejszych należeć nie musi. Co innego szansa podopiecznych Antoine Koumbare – oni mają ponoć awans na tacy. Cóż bowiem znaczy ŁKS (dodatkowo pozbawiony Roberta Szczota) wobec PSG z Javierem Pastore na rozegraniu. To brak Argentyńczyka i zlekceważenie mistrzów Polski miało być powodem remisu w Paryżu. Teraz naturalnie Koumbare natchnął zespół i sprawił, że po pierwszym kwadransie 10000 kibiców na klepisku przy al. Unii spuści głowy i wróci do marzeń o 3. miejscu w grupie LM. Jednak jeśli w pierwszych 15 minutach cokolwiek działo się w Łodzi, to tylko pod bramką PSG. Nasze zaskakująco ofensywne zestawienie z Postupalenko na środku pomocy zafrasowało gości i zepchnęło ich do defensywy. Odpowiadali jedynie pojedynczymi dryblingami Pastore. Czego by jednak nie mówić, jeden drybling Javiera to więcej zagrożenia niż cała pierwsza połowa spędzona przez nas na połowie piłkarzy z Paryża. Mimo to, pozytywna postawa i 0:0 do przerwy nastrajało nas bardzo optymistycznie do dalszych losów spotkania. Wciąż martwiło jednak to, że po przerwie ostatniego spotkania z PSG, Francuzi zagrali w drugiej połowie na zupełnie innym, nieosiągalnym dla nas poziomie. Kiedy na boisko wszedł na dodatek Nene, moje serce ‘zatrzymało się na chwilę, pracę swą zacięło, gdy ciemnawe, brazylijskie ciało na boisko wtargnęło’. Kolejna zmiana rytmu serca nastąpiła w 47. minucie. Piłkę wrzucaną z autu przez Wescleya przejął Pazdan, jak rasowy rozgrywający wpadł z nią w pole karne i odegrał do stojącego obok niego, rozczarowanego nagłą utratą pozycji ‘settera’ w ŁKS-ie Pukanych. Ukrainiec wyładował więc swoją złość i huknął w kierunku bramki Doucheza tak mocno, że futbolówka przełamała ręce bramkarza gości i wpadła do siatki. 1:0, zrobiło się bardzo ciekawie. Tym bardziej, że to znów nie był dzień PSG. Ani Pastore, ani wprowadzony Nene, ani też Kwadwo Asamoah czy Gameiro nie byli w stanie pokonać Kychaka. Ukrainiec miał zresztą niewiele roboty, bo piłka krążyła głównie ponad bramką gospodarzy. Zaskakująco blado na tle Kaljumae i Wescleya wypadał Gameiro, z Pazdanem nie radził sobie Moutinho. Jedynie boski Javier starał się coś zdziałać, na nic jednak były jego starania, bliżej nieokreślona opatrzność czuwała nad Łódzkim Klubem Sportowym. Dopiero w 92. minucie fortuna miała szansę stać się bardziej przychylna dla żabojadów i podarować im rozczarowujący, choć tak cenny w tym momencie punkt. Sakho główkując po rzucie rożnym trafił jednak w poprzeczkę zamiast w bramkę i stało się jasne, że: ŁKS ZAGRA WIOSNĄ W EUROPEJSKICH PUCHARACH. W których? Mecz z Panathinaikosem już czeka, by nam to wyjaśnić.
  22. Flame

    Ostatnia nadzieja

    Ciekawa kadra, liczę na Beistera bardzo, daj screena przy okazji i wykup go z HSV ;]
  23. Ligowe starcie z Koroną Kielce jest kolejnym, które musi się usunąć w cień na rzecz ważniejszego wydarzenia. W dwa dni po wyjazdowym meczu z podopiecznymi Leszka Ojrzyńskiego, na stadion ŁKS-u zawita bowiem Paris Saint-Germain. Klasa przeciwnika i fakt, że spotkanie to zadecyduje prawdopodobnie o losach awansu z grupy E skutecznie dusiły nasze starania o koncentrację przeciwko ‘złocisto-krwistym’. O ile pierwsze pół godziny przeciwko zamkniętej w sobie Koronie nie zwiastowało problemów, o tyle niezrozumiały powrót Tomczyka we własne pole karne zburzył nasze meczowe założenia. Zamiast w piłkę, nasz prawoskrzydłowy trafił w nogę Korzyma, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że piłkarzy ofensywnych we własne pole karne zapraszać nie należy. Jedenastkę na bramkę zamienił nasz stary znajomy, Paweł Golański. Od tego rozpoczęła się zabawa. Najpierw ‘setkę’ zmarnował Korfamata, uderzając w sytuacji sam na sam prosto w Małkowskiego. Następnie, tuż po przerwie z dwóch metrów w odsłoniętą, czekającą na okrągłego gościa bramkę nie trafił Kaljumae. Wybawił nas dopiero Szczot, wykorzystując cudowne podanie przeżywającego katharsis Tomczyka. Korona odpowiedziała jednak drugim wypadem w nasze pole karne, co było równoważne z kolejną jedenastką. Tym razem katem okazał się Kaljumae. Maciek Korzym pewnie podszedł do piłki... ... i huknął z całej siły, posyłając 'łaciatą' wysoko ponad poprzeczkę. Cud? Poniekąd. Zaledwie jeden punkt w starciu z Kielczanami odebrał nam jednak możliwość wyprzedzenia Legii w ligowej tabeli i wskoczenie z powrotem na pozycję lidera. Oby pomeczowa ‘suszarka’ zmobilizowała ŁKS na potyczkę z PSG.
  24. Trudy związane z europejskimi wojażami wykluczyły występ Korfamaty, Wescleya, Pukanycha oraz Szczota przeciwko Ruchowi Chorzów. To pozwoliło wystawić najbardziej polską wyjściową jedenastkę w bieżącym sezonie. Swoją szansę dostali m. in. Marek Wolski w bramce, Damian Borek na prawej bronie czy też Remigiusz Gac na zmonopolizowanej przez Pazdana defensywnej pomocy. Tym samym nadszedł czas aby powoli wywiązywać się z obietnic i przekładać tytuł opowiadania na faktyczną grę zespołu. W meczowym ‘wykazie’ obok składu, rezultatu czy też ilości kibiców na stadionie pojawi się również tzw. ‘nacjonalizm’ czyli w opkowym tłumaczeniu stosunek Polaków do piłkarzy spoza granic naszego kraju w składzie ŁKS-u. Pozwoli mi to żyć zgodniej z własnym sumieniem. Skrupułów dla rywala nie miały za to rezerwy Łódzkiego Klubu Sportowego w starciu z Chorzowianami. Od początku, zniesmaczeni trzema porażkami w czerech ostatnich spotkaniach goście oddali nam pole gry i pozwolili niezgranej jedenastce ŁKS-u trenować na sobie aż miło. Kluczowy dla losów spotkania okazał okres między 17. a 19. minutą. Dwie bramki zdobyte wówczas przez grającego (w końcu!) na szpicy Tomczyka zupełnie dobiły Ruch i poddały pod wątpliwość przyszłość Czesia Michniewicza na stanowisku menedżera ‘Niebieskich’. W dalszej fazie spotkania swój udział w zwycięstwie 4:1 mieli Tymiński oraz wciąż niepewny swojej dyspozycji fizycznej Antolic. Na uwagę zasługuje też bardzo dobra zmiana Chetvierikova. Może młody Ukrainiec zastąpi Pukanycha szybciej niż się spodziewaliśmy? Kolejną okazją do wystawienia składu nieco odmiennego od tego z udziałem Kaljumae, Szczota czy Korfamaty było pucharowe starcie z bełchatowskim GKS. Jako, że moje zainteresowanie wspomnianymi rozgrywkami jest bliskie zeru, na wody szerokie i czyste został więc wypuszczony ponownie Bogdan Zając. Po raz kolejny jednak misterny plan usprawiedliwionego absencją kluczowych piłkarzy odpadnięcia z pucharu został zburzony przez rywali. Po rzucie karnym i golu samobójczym GKS został pokonany i wyeliminowany z rozgrywek. Na nic zdała się bramka Bartłomieja Bartosiaka, skoro gospodarze na przekór kibicom zarówno z Bełchatowa, jak i Łodzi, pogrążyli sami siebie. Cieszy natomiast kolejne spotkanie, w którym rezerwy ŁKS-u stanęły na wysokości zadania. Wymiana pokoleń nadciąga więc coraz większymi krokami.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...