Odcinek
[1]
Od naszego awansu minął już tydzień. Przez ten czas wielu dziennikarzy dzwoniło do mnie i prosiło, żebym udzielił dla nich wywiadu. Oczywiste było, że w przypadku awansu tak będzie, tak więc po którymś telefonie przyjąłem zaproszenie. Te siedem dni było dla mnie, można powiedzieć, trudne. Pytanie - czemu? No a temu, że musiałem w końcu zdecydować się co z moją przyszłością, zostać i prowadzić Cesenę, czy może jednak odejść i szukać nowych wyzwań? Najgorsze było to, że do nikogo nie mogłem się odezwać. Siedzę we Włoszech kompletnie sam, bez przyjaciół, bez rodziny - większość w Ameryce, lub Polsce. Już powoli szykowałem się do wyjścia na umówiony wcześniej wywiad, wcześniej jeszcze przejrzałem się w lustrze, poprawiłem krawat, włosy i byłem gotowy do wyjścia. Wyszedłem z mojego niewielkiego apartamentu w bardzo ładnej dzielnicy, wsiadłem do swojego 'wypożyczonego z klubu' BMW i zmierzałem w stronę kafejki. Podróż zajęła mi nie całe 10 minut. Od razu po wyjściu ze srebrnego auta skierowałem się do wejścia. Trzeba przyznać, że wnętrze robiło wrażenie.
Po chwili, kiedy zająłem już zarezerwowane dla mnie miejsce, do środka wparował energiczny młody chłopak. Po teczce i znanych mi przyrządach potrzebnym dziennikarzom od razu wiedziałem, że to z nim byłem umówiony.
-Witam pana, nazywam się Luca Risone. - powiedział nieśmiałym głosem.
-Witam, Matt Pastinsky. - wolałem, kiedy ludzie zwracali się do mnie z amerykańską wersją imienia. -To co, zaczynamy?
-Tak, oczywiście. Może na początku powiem panu, że cały wywiad będzie w gazecie, i możemy do siebie gadać z pełną swobodą, bo cały tekst będzie odpowiednio przerobiony. Oczywiście nie zmieniając wpływowych informacji.
-Dobrze, nie ma problemu.
-Dobrze, w takim razie, panie Matt, jak to się stało, że trafił pan do Ceseny?
-Po tym, jak z asystenta stałem się menadżerem na trzy ostatnie spotkania Portland Timbers, które wygraliśmy, zadzwonili do mnie z Ceseny. Takiej okazji nie mogłem przegapić, w końcu futbol w Europie różni się tym z Ameryki.
-Można powiedzieć, że trafił pan w dziesiątkę, awans w pierwszym roku pracy...
-Oczywiście, jestem bardzo zadowolony, ale nie z siebie, tylko z chłopaków. To ich zasługa.
-Jednak musi pan przyznać, że odegrał pan znaczącą rolę w drodze powrotu do Serie A.
-Po prostu zawsze wybierałem 11 najlepszych ludzi, którzy w danym momencie byli w formie.
-Możemy ujrzeć wiele artykułów na temat zmiany przez pana zespołu, inaczej porzucenia Ceseny. Ile jest w tym prawdy? - po tym pytaniu stwierdziłem, że nie będę się bawił w komentarze typu 'Na ten moment jestem trenerem bla bla bla...'
-Bardzo dużo. Uważam, że Cesenie przyda się inna osoba na tym stanowisku. Ja już podjąłem ostateczną decyzję i nie przedłużę umowy z klubem.
-Wiele osób związanych z Ceseną na pewno będzie bardzo zdziwiona...
-Rozumiem to. Tylko ktoś tak głupi jak ja mógłby podjąć taką decyzję, no ale cóż. Nic już tego nie zmieni.
-Działacze jakiś klubów kontaktowali się już z panem?
-Nie, nie dostałem żadnego telefonu.
-Najbardziej pożądany kierunek, w którym chciałby pan podążyć?
-Europa. Czołowe ligi, to chyba proste.
-Dobrze, dziękuje za poświęcony czas i życzę powodzenia w dalszej karierze. - widziałem, że chłopak jest strasznie spięty.
-Wyluzuj, chłopaku, czym się tak stresujesz? - klepnąłem go w ramię i szczerze uśmiechnąłem.
-Wie pan, to mój taki pierwszy wywiad.
-Rozumiem Cię, pewnie czułem się podobnie jak pierwszy raz prowadziłem zespół w Ameryce jako pierwszy trener. Powiem Ci jedno - bądź pewny siebie, a dojdziesz tam, gdzie chcesz. I nigdy się nie poddawaj. - rzuciłem w jego stronę, zostawiłem na stoliku 25 euro i poszedłem w stronę swojego auta. Marzyłem, żeby jak najszybciej wyjechać na wakacje i spędzić je w gronie rodziny, przedyskutować też moją przyszłość. Od razu po wejściu do wynajmowanego przez klub apartamentu, zacząłem pakować wszystkie swoje rzeczy. Na własnym laptopie sprawdziłem też najszybszy możliwy lot do Ameryki, ten miałem za cztery godziny. Z walizkami uwinąłem się w niecałe 40 minut, potem jeszcze tylko pojechałem do klubu o wszystkim pogadać z prezesem Ceseny... Wiedziałem, że to nie będzie łatwe, ale cóż mogłem poradzić? Byłem pewny swojej decyzji, już dziś chciałem zrobić rodzinie niespodziankę. Przecież równie dobrze mogłem już się nie pokazać we Włoszech i dzień przed końcem kontraktu odebrać telefon od prezesa i powiedzieć, że to koniec współpracy. Ale nie, nie byłem takim gościem, spędziłem tu wspaniałe 10 miesięcy i chciałbym to miejsce zapamiętać jako wspaniałe, jako wstęp do wielkiego piłki. Po dłuższych chwilach namysłu dojechałem do budynku klubowego, wysiadłem z auta biorąc pod pachy torby i poszedłem w stronę gabinetu szefa. Moment, w którym naciskałem klamkę, był trudny, bardzo trudny.
-Ooo! Matteo! Dobrze Cię widzieć, proszę usiądź. - wskazał na krzesło, jednak szybko dostrzegł bagaże w moich dłoniach. -Chwila, po co Ci te torby?
-Witaj szefie, no właśnie ja w tej kwestii. Wiem, że to panem wstrząśnie, i nie tak to powinno wyglądać, ale sporo rozmyślałem. Postanowiłem, że nie przedłużę kontraktu z pańskim klubem i z dniem dzisiejszym zakończymy naszą współpracę. Już dziś wracam do rodziny. - powiedziałem wszystko bardzo szybko, byłem cały czerwony i trudno było mi patrzenie w oczy prezesa.
-Ale chwila, jak to? - widocznie nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
-Wprowadziłem wasz klub do Serie A i nie powiem - jestem z tego dumny. Po dłuższych przemyśleniach zmiana będzie dla mnie dobra. Być może dostanę ofertę z lepszego klubu, a może i nie. Ale wrócę do rodziny na jakiś czas. Być może zabiorę ich potem ze sobą tam, gdzie się przeniosę. - wszedł mi w zdanie.
-Czemu nie możesz ich wziąć tutaj?
-Nie, że nie mogę. Ale po prostu nie chcę. Inna kultura, inny język. Zobaczę, jak to wszystko się potoczy. Musi pan wiedzieć, że to strasznie trudna decyzja, ale nie chcę już zmieniać zdania. Dziękuje za ten wspaniały czas. Tutaj kluczyki to auta. - wyciągnąłem komplet, wraz z zapasowymi. -A tutaj klucze z mieszkania. Jeszcze raz dziękuje. - podałem rękę, a ten mocno ją uścisnął.
-Powodzenia, Matt! - krzyknął jak już byłem w progu. Po raz pierwszy zwrócił się do mnie w amerykańskiej odmianie imienia. Ja jeszcze chwilę czekałem na wcześniej zamówioną taksówkę i pewnie zmierzałem w stronę lotniska...
***
Lot jak zwykle spłynął mi szybko. Kilka kieliszków przed lotem to mój tradycyjny rytuał. Chwilę jeszcze myślałem na temat Ceseny, co z tym wszystkim. W głębi serca byłem pewien, że podjąłem dobrą decyzję. Kiedy już wyszedłem z wielkiego lotniska jedyną rzeczą o której myślałem był mój 6-letni syn. Byłem na siebie strasznie zły, że musiałem go rok temu zostawić. Jednak po jaką cholerę miałbym go brać, skoro po roku czasu miałby znowu się gdzieś przenosić? A co jeśli po miesiącu by mnie zwolnili i podziękowali za pracę? Nie, nie wyobrażałbym sobie tego. Przechodziłby przecież istne piekło. Podszedłem do pierwszej lepszej taksówki, wpakowałem bagaże i usiadłem na przednim siedzeniu.
-Gdzie zmierzamy?
-Selthurt's Street 38.
-Się robi, szefie! - dawno nie widziałem tak szczęśliwego taksówkarza, pewnie miał dobry dzień.
W końcu wróciłem do siebie, do miasta w którym jakby nie patrzeć spędziłem większość swojego życia. Zawsze zastanawiałem się co by było gdybyśmy zostali w Polsce, jednak starałem się sobie nie plątać tym głowy. Pogawędziłem z taksówkarzem, okazało się, że był zaciekłym fanem Milanu, po chwili także rozpoznał mnie jako menadżera Ceseny. Powiedziałem mu, żeby zostawił mi swój numer, bo zawsze będę po niego dzwonić. Kiedy już byliśmy na miejscu, zostawiłem mu 100 euro, bo nie miałem dolarów i powiedziałem, żeby kupił coś fajnego swoim dzieciom. Myślałem, że zabije mnie tuląc, tak bardzo się ucieszył! A ja stanąłem na przeciw swojego pięknego, rodzinnego domu...
Był już późny wieczór, bo 22 amerykańskiego czasu, toteż bałem się, że może rodzice i mój syn już śpią. Jednak wcale tak nie było...
-Matt?! Syynku! - rzuciła się na moje ramiona mama.
-Taaatooooooooo!!! - zbiegł po schodach Mike.
-Cześć wszystkim, cześć synku! Przywiozłem coś dla Ciebie! I dla was też. - spojrzałem na mamę. -Gdzie tato?
-Zaraz będzie, pojechał pomóc znajomemu. Czemu nie dałeś znać? - spytała bardzo zadowolona.
-To miała być niespodzianka!
-Dobra, dobra. Patrz, jak mały się cieszy. No i, oczywiście synku, gratuluję sukcesu!
-No, właśnie musimy o tym pogadać... - powiedziałem poważnym głosem i puściłem oczko mamie.
Wieczór mijał w bardzo miłej atmosferze. Oryginalna piłka Serie A, stroje Juventusu, Interu i Romy bardzo spodobały się mojemu synowi, rodzicom sweterki z D&B. Sporo czasu spędziłem na dyskusjach z tatą. Gratulował mi sukcesu, to bardzo mnie podbudowało. Byłem pewny, że wyrzuty sumienia będą siedziały mi ciągle w głowie. Na szczęście wcale tak nie było. Wręcz przeciwnie, humor ciągle mi dopisywał. Kiedy już przeczytałem bajkę na dobranoc swojemu synowi, zszedłem na sam dół domu, do salony, gdzie siedzieli przy wielkim stole moi rodzice. Chciałem z nimi poważnie o tym wszystkim pogadać.
-Słuchajcie. Dzisiaj rozmawiałem z prezesem klubu. Podjąłem decyzję, że odejdę. - rodzice omal nie dostali zawału, szczególnie ojciec.
-Chwila, jak to?
-Tato. Zrobiłem awans, okej. Jednak ja chcę się rozwijać. Mam nadzieję, że w niedługim czasie dostanę jakieś ciekawe oferty. Wierzę w to. Po drugie gdziekolwiek teraz nie wyjadę, chce ze sobą zabrać Mike'a. Okropnie za nim tęskniłem. Uświadomiłem sobie, że jest dla mnie wszystkim.
-A nie możesz tutaj znaleźć sobie jakiegoś klubu? - Mama nie za bardzo była wtajemniczona w futbolowe sprawy...
-Oj Mamo! - zaśmiałem się pod nosem. -Gdyby to miejsce, w którym jesteśmy, było w Europie, nie wahałbym się ani chwili! Problem w tym, że to Ameryka...
-Rozumiem Cię synu. No to co? Głowa do góry i szukaj klubu! Bądź pewny, że masz nasze wsparcie. - a kiedy go nie miałem? Pomyślałem sobie we wnętrzu głowy...
Następnego dnia bardzo szybko byłem na nogach, bo już o siódmej rano dreptałem na samym dole domu tak samo jak i moja mama. Ja z tej okazji, że w końcu mogłem odprowadzić syna do szkoły. Może i jak miałem wakacje, jednak moja pociecha jeszcze trochę musi poczekać... Wykorzystując okazję przygotowałem synowi śniadanie do szkoły, zgodnie z planem lekcji spakowałem tornister i wspólnie wyruszyliśmy w stronę 'jego pracy'...